Dzień 1.
A wszystko dlatego, że dałam się uwieść...
...górom, muchom i krówkom
Nocna podróż autobusem tym razem należała do bardzo przyjemnych. Co prawda nie spałam, ale się wyleżałam. Zamiast w Zakopanem wysiadłam w Nowym Targu, skąd zostałam porwana przez 2 złośliwe muchy. Gdybym wiedziała co mnie z nimi czeka, uciekłabym gdzie pieprz rośnie
Bez planu i celu (jeszcze) meldujemy się w Chochołowskiej, by wsiąść do ciuchci i leniwym krokiem udać się na Trzydniowiański Wierch.
Na pierwszy lans decyduję się jeszcze przed szczytem (i dobrze, bo na szczycie jakoś o tym zapominam)
Gdy już Trzydniowiański się poddał inwazji Much i Owcy czas na pierwszy posiłek w grach. Okazuje się jednak, że mój plecak zdominowany został przez krowy:
A tak poza tym jest pięknie
Takiego relaksu potrzebowałam
Czas jednak iść dalej. W stronę Kończystego!
Jest i Kończysty
Jest i mały lans
Naszym celem jest jednak dziś Jarząbczy i tam, robiąc dużo zdjęć, zmierzamy:
W końcu docieramy na miejsce:
Największą furorę robią rowerzyści, którzy pojawiają się gdzieś od słowackiej strony i z Jarząbczego zjeżdżają w stronę Kończystego
A my siedzimy, robimy zdjęcia. Postanawiamy też podejść na Jakubinę, ale czy ją osiągnęliśmy, do dziś jest to zagadką
Czas na odwrót i ostatnie zdjęcie na słupku
I tak kończy się dzień pierwszy na szlaku. Zostaje jeszcze dojście do schroniska i noc na glebie po kocykiem
C.D.N......
(Przepraszam za brak weny twórczej. Może opisując kolejne dni będę w lepszej formie umysłowej

, byłem kiedyś na Jarząbczym ale na Jakubinę już nie polazłem bo nawet o niej wtedy nie wiedziałem 



















