Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Na południe - śladem ciepłych źródeł (2023)

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-27, 23:52   

Pudelek napisał/a:
jak się popatrzy na bunkry czechosłowackie, polskie, niemieckie, radzieckie, to wszystkie mają mniej więcej zaokrąglone boki. Pewnie była większa szansa na odbicie pocisków...


No masz racje. Wiekszosc bunkrów jest faktycznie nie tyle okrągła co te boki ma takie "obłe". Jedyne miejsce o wojskowej przeszlosci, ktore mialo prostokatne bloki i mi przychodzi do glowy to twierdza w Lipawie. No i też zmyte do morza! ;)





_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-11-27, 23:53, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2023-11-28, 07:01   

Cytat:
A stoja jeszcze do teraz? Masz moze jakies fotki?

Ja tam (obok) mieszkałem na początku lat 90tych. Potem wyprowadziłem się, dziadkowie zmarli i lata nie jeździłem, więc nie wiem kiedy to miejsce zasypano. Zdjęć nie mam, nie mogę też na szybko w necie nic znaleźć...
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-29, 14:38   

Wracamy na nasze dzikie plaże. Zmęczyło nas obcowanie z ludźmi. Ale sukces jest, busio jest pełen żarcia i wody, możemy na kilka dni zaszyć się w głuszy i mieć wszystko i wszystkich gdzieś. :) Jedziemy kawałek dalej wzdłuż wybrzeża. Drogi ku morzu wyglądają rokująco. :)



Tu np. oceniamy czy busio się rozpadnie zjeżdżając z tego obrywu asfaltu czy może jeszcze raz się jednak uda??



Kolejne miejsce biwakowe jest jeszcze fajniejsze! Stojąc przy zderzaku busia mamy takowe widoki :)





Jest tu mała polanka pomiędzy cyprysikami i kolczastymi krzakami.







Na naszej polance przez sporą część dnia jest cień, a tutaj się to bardzo przydaje! Tu jednak jest zupełnie inne słońce i temperatury niż w Polsce (czy nawet w Bułgarii) i po całym dniu wycieczek na patelni, gdzie napierdziela słońcem solidnie (bo ani chwili nie ma pół chmurki) - człowiek ma jednak ochotę na chwilę się schować do cienia. Nawet buba. Serio. Nawet rozkładamy przy busiu plandekę - i to nie od deszczu, ale od słońca! Poważnie! Teraz jak to piszę i od kilku miesięcy ustawicznie marznę - nie chce mi się w to uwierzyć, że mogą istnieć miejsca na świecie, gdzie nawet bubom jest momentami za goraco! :)



Fajnie się tutaj układają te krzaki! Jak wrota do jakiejś magicznej krainy! :)



Trochę jak cygański tabor! :P Tylko trochę mało umorusanych dzieciaków biega wokół ;)





Wybrane przez nas miejsce jest chyba najładniejsze w okolicy. Acz pierwsze skojarzenie jest nieco niepokojące. Na drzewie wisi jakaś szmata. Chyba poprzedni bywalec zapomniał zabrać spodenki. Przypomniało mi to opowieść znajomego - też o biwaku nad zbiornikiem wodnym, też gdzieś w ciepłych krajach. Jak przyszli i rozbili namiot to wisiała na drzewie koszulka. Przez cały dzień nikogo nie spotkali. Wieczorem, w nocy, też pusto. Rano na drzewie wisiały dwie koszulki. Zrobiło im się dziwnie, no ale może nie zauważyli? Miejsce piękne, żal je opuszczać. Kolejnej nocy nastąpiła powtórka - rankiem były już trzy koszulki. Na tym etapie się zmyli, choć był pomysł zaczajenia się i nocnych obserwacji - ale jakoś upadł. Jednak woleli nie sprawdzać kto i po co się tak z nimi bawi. Nas na szczęście to nie spotyka. Przez 3 dni wiszą jedne i te same gacie ;)



Wieczorem palimy ognisko na plaży. Morze jest spokojne i idealnie gładkie. Horyzont zamykają wysokie szczyty jakiś wysp czy półwyspów.





Śpimy w namiocie. W busiu szybciej robi się duszno, a jak się otworzy drzwi to komary nalatują.







Jest tu również idealne miejsce do powieszenia hamaka!



Zastanawiam się, czy ten kamień się do nas uśmiecha czy raczej warczy?



Nasza najbliższa plaża jest urozmaicona - częsciowo piaszczysta, trochę kamienista a i jakieś skałki się zdarzają.















Morze dla mnie jest najlepsze o poranku, wtedy gdy biegniemy popływać jeszcze przed śniadaniem. Wtedy tafla wody jest równa, nie ma prawie załamań, już o falkach nie mówiąc. Woda idealna do pływania - ze wzrokiem wbitym w dalekie góry zamykające horyzont.





Wszędzie tutaj w okolicy, po krzakach, piachach i drogach leży mnóstwo łusek po nabojach. Nie wiem w co się bawili albo na co polowali. Kabak się obawia czy aby nie na tygrysy, bo łuski są całkiem duże ;)







Z braku muszelek czy innych bursztynków - zbieramy łuski. Widać każde wybrzeże ma swoją specyfikę. W Bułgarii były całe góry muszli i szkielety delfinów, w Albanii koło Fier zbierało się buty, nad zalewem w Obwodzie Kaliningradzkim walały się dziesiątki zdechłych ryb a pod Odessą meduzy. Tu zbiera się kolorowe łuski - całymi garściami!

Zabawa łuskami jest mocno wciągająca! To dużo lepsze niz klocki czy puzzle :)















Jak już mowa o ciekawostkach - tutejsze plaże mają jeszcze jedną specyfikę. Są jakoś szczególnie lubiane przez gejów. Nie wiem czy to dlatego, że są puste i ustronne? Trzykrotnie włażę na niedwuznaczne sytuacje. Raz dwóch starszych panów zabawia się na plaży pod parasolem (a ja właśnie zoomowałam ciekawą skałę na horyzoncie i wpadli w kadr). Drugi raz wędruję sobie brzegiem wydmy, wypatrując kolejnych łusek do kolekcji i bęc! Włażę na dwóch kolejnych, dla których kolczasty krzak jest chyba dopełnieniem igraszek i źródłem dodatkowych doznań. Ci się nawet z lekka zmieszali moim nagłym najściem. Najpierw zamarli w bezruchu a potem próbowali się przykryć słomianym kapeluszem. Mówię im, że "no problem", życzę miłego dnia i szybko się wycofuję. Panowie miło mi machają. Chyba odetchnęli z ulgą, że nie muszą opuszczać swojego kolczastego krzaka. Trzecia parka była w aucie zaparkowanym na środku drogi. Idąc do kibla musiałam się im czochrać o lusterka.

Któregoś dnia idziemy na wycieczkę na kolejny "nos", który widać na horyzoncie. Ten "nos" jest wyjatkowo długi, tzn. nie w sensie, że daleko wychodzi w morze, ale długa jest droga przez skalne zwalisko. Wychodzi na to, że tutaj dodatkowo się oberwało zbocze i runęło do morza.









Idziemy i idziemy po wielkich ruszających się kamulcach i wybitnie przychodzą mi na myśl wspomnienia wędrówek po gorganie. Brakuje tylko sprężystej kosówki i deszczu lejącego się za kołnierz. Tu z nieba leje się tylko upał! Na kamulcowym zboczu jest chyba z 50 stopni! Ostatni raz pamiętam taki gorąc na Krymie, w sierpniu 2007. Pamiętam, że w jeden z dni wchodziliśmy na górę Demerdży, wznoszącą się nad Doliną Przywidzeń. Z trzydziestu osób z naszej grupy tylko 6 poszło na szczyt - reszta została i zdychała w jednym jedynym cieniu pod skałą. Wchodząc wtedy na górę zaczęłam mieć dziwne "doznania wzrokowe". Każda rzecz - kamień, źdźbło trawy, moja ręka, robak pełznący ścieżką, wszystko zaczęło mięć tęczowe obwódki. I ta tęcza tak pełgała jak zorza polarna. Nie wiem czy tak się objawia udar słoneczny, ale tu, na tym "nosie", znów po 16 latach owe Demerdży staje mi jak żywe przed oczami. Znów wszystko ma tęczowe obwódki! Tam też dokładnie tak samo gotowało się powietrze, a słońce napierdzielało tak, że skóra zaczynała skwierczeć. Dziś najbardziej skwierczą moje nogi na wysokości kostek. Wpadłam na "rewelacyjny" pomysł, aby ubrać sobie skarpetki stopki. No bo gdzie mam je nosić jak nie w miejscu gdzie jest ciepło?? Nosz nie mogę wytrzymać tak mnie zaczynają te nogi palić! Zasmarowywanie centymetrową warstwą kremu nic nie daje. I tu okazuje się, że moja zasada zabierania ze sobą chustki na głowę i szalika - zawsze i wszędzie, nie jest taka głupia! :)



Wygląda to mocno idiotycznie, ale tutaj jedynie węże i jaszczurki mogą się dziwować owej nietypowej modzie. No oprócz toperza i kabaka, którzy drą ze mnie łacha straszliwie ;)

Docieramy do rajskiej zatoczki. Trud wędrówki nie był nadaremny! Plaża jest tylko nasza! I to taka zaciszna, piach otoczony z dwóch stron skałami. I woda jest tutaj wyjątkowo błękitna.











Nasz obiad. Tak chyba żywią się lokalsi, bo w sklepie ciężko było kupić inny asortyment...



Nad plażą wspina się droga prowadząca do dziwnego budynku. Teren jest szczelnie ogrodzony, pełen cudnie kwitnących krzewów.





Wracamy szosą. Jedno spotkanie z rosochatym "nosem" na dziś nam wystarczy. Teraz dla odmiany mamy topiony asfalt. Jest powiedzenie "kleić się jak g.. do buta". Fakt, wiele razy wdepnąwszy w fekalia uroczych, osiedlowych czworonogów miałam problem to smarowidło odczyścić. Grecy chyba muszą mieć inne przysłowie: "kleić się jak asfalt do buta". Tego to już za cholerę nie idzie oderwać. Idę, szuram po asfalcie, trę o murek, łamię kolejne patyki. Część asfaltu zostanie ze mną już chyba na zawsze. Dobrze, że asfalt przynajmniej tak nie cuchnie jak kupa! Zdecydowanie więc wolę grecką wersję przysłowia!



Szosa, którą wracamy jest prawie pusta. Czasem tylko przemknie rozpędzony tir - tak jakby miał pewność, że nikogo nie spotka. Trzeba uskakiwać w kolczaste krzaki. To jest chyba najgorętsze miejsce na trasie naszej całej wycieczki. Szkoda, że nie mieliśmy termometru. Teren ograniczony od spodu asfaltem a od boków skałami, powoduje, że nie tylko słońce grzeje od góry - promieniuje i parzy też asfalt i skała. Naprawde jakby wleźć do ogromnego pieca. I jeszcze ten oszałamiający zapach ziół. Tak jakby ktoś tą potrawkę z nas postanowił przyprawić do smaku tymiankiem i lawendą :) Idziemy, więc, kleimy się do podłoża, zastanawiając się po którym kroku zostaniemy bez podeszw... A myślami jesteśmy już przy morzu! Już, już oczyma wyobraźni słyszymy to pssssss... jak wskoczymy w chłodne, błękitne tonie! :)









Gdy odbić nieco od morza można powędrować w strone gór lub zagajnikami, które nieco wyglądają na plantację. Właśnie tu jest najwięcej łusek.







Napotykamy też jakieś przedziwne konstrukcje z opon, taśmy i sieci. Po kiego diabła ktoś tak pooplatał krzaki???





Gdy wracamy do naszego biwakowiska mamy okazję spotkać helikopter widmo. Głos silnika wyraźnie się przybliża od strony gór, potem słychać go centralnie nad naszymi głowami. Później oddala się w stronę morza. Zadzieramy głowy, rozglądamy się... Nic nie widać. A chmurki nie ma ani jednej. A może to motorówka? Ale również nic nie płynie. Mamy nawet podejrzenia, że to łódź podwodna. No bo kurcze co??

A wieczorem znów ognisko! :)





cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-30, 22:27   

Na naszej greckiej trasie nie tylko morze oglądamy. Wbijamy też w wąską, boczną dolinę, która wije się wśród skał i pachnących iglastych zarośli. Nie jest to zwykła dolina. Jest pełna ciepłych źródeł. Stoją tu również ruiny dawnego kurortu czy innego sanatorium. Dziesiątki zarośniętych budynków w różnym stanie wypatroszenia (zwykle znacznym), kilka źródełek jest na zewnątrz przy rzece, a dwa wewnątrz budynków. Roślinność ciepłych krajów bardzo malowniczo i szybko zarasta wytwory ludzkiej działalności. Chodzimy więc chodnikami pokrytymi kożuchem bluszczu, patrzymy w błękit nieba przez dziurawe sufity, z których zwieszają się kwiaty. Siedzimy w skalnych wannach lub pod rurami, które sikają aromatyczną, mineralną wodą - i zastanawiamy się jak to w ogóle możliwe, że takie rajskie miejsce istnieje naprawdę?? Bo miejsce jest jak ze snu. Miejsce, które zdawałoby się, że nie ma prawa istnieć w naszym skomercjalizowanym świecie. A jednak ten magiczny świat jest całkowicie namacalny - czujemy ciepło wody, zapach kwitnących krzewów, słyszymy śpiew setek ptaków. Ale wciąż mamy poczucie nierealności i zachłyśnięcia się szczęściem, które nas spotkało, że możemy tu być.

Ale po kolei...

Taka droga rozpościera się przed wędrowcami sunącymi wgłąb doliny. Morze za plecami, przed nami góry!





Nagle i z zaskoczenia pojawia się brama i stróżówka na wjeździe. Brama przyjemnie otwarta - to lubimy! :)



Mostek i chodnik sugerują, że nie grasują tu żadne podejrzane typy z kosiarkami.





Parkujemy sobie pod krzakiem, czy raczej jak to kabaczę określa "w krzaku" ;) Dalej łazimy z buta, bo to i więcej widać, a i nie chcemy wlecieć w żadną z otwartych studzienek czy innych rozpadlin.





Nad busiem rośnie coś sosnopodobnego, ale o takim zagęszczeniu szyszek, że ciężko to sobie wyobrazić!





Pierwsze mijane budynki są niezwykle malowniczo zarośnięte. Roślinność tu szaleje i pożera wszystko z niezwykłą łapczywością.















Nie brakuje tu pachnących, ukwieconych krzewów. Zupełnie jak Janskich Koupelach w Czechach - w pierwszy dzień wyjazdu. No tylko tam niestety nie było ciepłych źródeł (za to był zimny deszcz ;) )











Uroki zapomnianych schodków.









Można znaleźć też budynki większe, o kilku kondygnacjach.





Ten może nie bardzo duży, ale dosyć spektakularnej architektury.



Zaglądamy i do środka, ale nie mamy odwagi wspinać się na wyższe poziomy. Schody są drewniane i dosyć zetlałe. Podłogi również!





W jednym z budynków zachowały się karteczki, wydruki dokumentacji medycznej. Daty z lat 2000-2002.







Okienka...







A tu chyba była knajpa?






A między ruiny i busz wplecione ONE!!! ŹRODŁA!!!!! Można je podzielić na te zadaszone, znajdujące się wewnątrz budynków i te będące kamiennymi zatoczkami przy potoku. Znaleźliśmy ich kilka i nadaliśmy im swoje nazwy.

KAMIENNO - SKALNY BASEN

Częściowo omurowana w prostokąt niecka z dużym naturalnym głazem na dnie. Można więc siedzieć na dnie baseniku, a można na kamieniu jak na krześle. Pomieszczenie, w którym jest źródło jest chłodne, a woda w basenie gorąca. Chyba to najcieplejsze z tutejszych wód.







Jest nawet szatnia :P



Dla toperza i kabaka tu jest troche za ciepła woda ;) Mi pasuje!




BASEN Z RURĄ

Do pomieszczenia ze źródłem prowadzi taki oto niepozorny korytarz. Kto by pomyślał, że kończy się on taką atrakcją!





Sam basenik jest malowniczo omulony rudymi mineralnymi naciekami.





Woda w nim jest płytka - po kostki najwyżej. Pewnie mogłaby być głębsza, ale woda za bardzo odpływa. Miejsce więc dogodne dla wszystkich tych, co wywalają z łazienki wannę i wstawiają kabinę prysznicową, bo wolą od nasiadówek płukanie się na stojąco.










ŹRÓDŁO POD MOSTEM

Dwubasenikowe. Z wodospadem, ale niewielkim.











Wymyśliliśmy sobie kapitalną zabawę. Kto dłużej wysiedzi z butelką na głowie. Przechodzący z rzadka mostem ludzie patrzą na nas z dużą dozą zainteresowania ;)







A rzeczka sobie spokojnie płynie, kwiaty pachną, normalnie idylla jak na folderku pewnej grupy religijnej ;)









Ciekawe rośliny podwodne. Ni to glon, ni to grzyb, ni to skóra dinozaura?






ŹRÓDŁO Z MURKIEM

Tu chyba woda była najbardziej błękitna. Wewnątrz betonowego kwadratu jest wylot źródła, więc tam woda jest najcieplejsza.








ŹRÓDŁO POD SCHODAMI

Pokruszone schody prowadzą donikąd. Tzn. na niewielki balkonik. Wisi tu jakiś ręcznik, ale nigdzie w zasięgu wzroku nie widzimy jego właściciela.



Poniżej balkonika jest wypływ cieplej wody. Niestety nie ma tu żadnej niecki, basenika, płycizny. Woda od razu wpada do chłodnej rzeczki i płynie w sina dal.



Sama droga do tych schodów i balkonika jest bardzo przyjemna. Najpierw idziemy zarośniętym bulwarem, pełnym starych latarni i oplecionych pnączami ławeczek jak żywcem przeniesionych z przystanków autobusowych :)






ŹRÓDŁO Z ŻÓŁWIAMI

Znajduje się poniżej źródła z murkiem. Można więc tędy dojść podążając za bagnistym potoczkiem. Acz po drodze jest bardzo ostra trawa i można się nieprzyjemnie pociąć.



Druga trasa wiedzie przez rzekę, od strony platanowego zagajnika. Stąd źródło widać bardzo dobrze. Ba! Nawet ktoś punkt obserwacyjny sobie tu zrobił! :)



Jest tu obudowana kamieniami niecka, o temperaturze wody wręcz idealnej. Z góry, po kolorowych od nacieków skałach, wali się ciepły wodospad. Jeśli akurat komuś zrobi się za gorąco - to na wyciągnięcie ręki jest rzeka, gdzie można się schłodzić. Widok też stąd jest fajny - można siedzieć i patrzeć na okoliczne skały lub góry pokryte grubym kożuchem zieloności.











Kabakowi dość szybko nudzi się siedzenie w jednym miejscu. Brodzi więc po rzece, zagląda w zaułki, twierdzi, że szuka ryb i żab. I nagle woła: "Tu do wody wpadł żółw! Musimy go uratować!" Ratowaliśmy już żółwie z szosy, można też z rzeki, czemu nie? Ale jakim cudem tu wleciał?? Żółw jednak wygląda nieco inaczej niż te, które spotykaliśmy na lądzie. Poza tym w rzecznych nurtach radzi sobie tak świetnie, że nie ulega wątpliwości, że to są jego klimaty i to własnie tu ma domek. Ale jaja! Pierwszy raz widzimy wodne żółwie! I to tak na wyciągnięcie ręki! :)
(jakby ktoś nie widział, to żółw jest z lewej strony, tak pośrodku)



Żółwie nie żyją w samym źródle - pewnie byłoby im za gorąco. Ale kręcą się skubane w tej części rzeki, gdzie źródlana woda wpada. Mają swoje nory przy brzegu, w gęstych trawach i błotnej mazi tworzącej jakby okapy na krawędzi lądu. Przypłyneły jednak się nam przyjrzeć. Z tego co słyszałam, to wodne żółwie są drapieżnikami, więc może oceniały naszą przydatność obiadową??









A to zdjęcie wiem, że jest nieostre i ogólnie nieudane. Ale ma ono swoją historię. Bo jest zrobione kawałek dalej, koło źródła pod schodami. Brodziłyśmy tam sobie z kabakiem, szukając czy są głębsze buniory, gdzie by można popływać. I ten żółw nagle wyłonił się spod skał! Jakby wyskoczył! I miał takie jakby wyszczerzone zęby, jak jakiś potwór! Kabak: "łaaaaaa!!!", ja: "łaaaa!!!" i w nogi! Ale zdjęcie zrobiłam. Jestem bardzo z siebie dumna - bo na totalnym autopilocie.



Nie muszę wspominać, że odechciało się nam pływania i pchania w głębsze niecki. Bo szlag wie co jeszcze za krokodyle się tam osiedliły?

Aha! To było pod tymi schodami z balkonikiem, gdzie leżał porzucony ręcznik! Więc może jednak krokodyle?? ;)



ŻRÓDŁO Z KAFELKAMI

Położone dosyć na uboczu, w ukrytym miejscu, więc znajdujemy je jako ostatnie. Są tu trzy kaskady. Pierwszą tworzy rura:





Drugim, niewielkim wodospadzikiem woda zlewa się do kolejnej niecki.



Widać tu ślady dawnych kafelek.



Ostatnim stopniem ciepła woda leci do rzeki. Na zdjęciu to się jakoś spłaszczyło, ale tu było dosyć wysoko. Z dwa metry napewno. W tym sensie, że nie ma za bardzo możliwości chodzić na przekąpki do rzeki i z powrotem.



Nie tylko żółwie tu wszędzie szaleją. Miejsce też ulubiły sobie niebiesko - zielonkawe ważki. Już wiem skąd poszedł pomysł na kolory aut typu "metalik" ;) Poza tym w ogóle sie nas nie boją. Jedna to ciagle siada kabakowi na ręce i patrzą sobie nawzajem głęboko w oczy.









Rewelacyjność tego miejsca, w sensie tej całej doliny, ma jednak i swoje minusy. Takie, że ekstremalnie wysoko postawiło poprzeczkę. Ilekroć tego lata byliśmy potem z kabakiem nad jeziorem, rzeką, basenem - to porównania wychodziły... no tak jak musiały wychodzić. "No fajnie, ale szkoda, że ten wodospad nie jest ciepły", "fajne jest zoo, ale z żółwiami wolę się kąpać niż oglądać je w akwarium", "ale płochliwe te ważki, nie można im się przyjrzeć na spokojnie", "no patrz, miejsce d... nie urywa, a taki dziki tłum"...

Fragmenty rzeczki wskazują, że wypływów mineralnych może tu być jeszcze więcej!



Spacerując korytem rzeki jeszcze takie baseniki namierzamy. Acz akurat dziś woda jest w nich chłodna. Może "Matka Natura" zakręciła kurek? ;)



Widać, że baseników w budynkach było więcej. Masę było takich małych jak wanny - pewnie używanych do różnych konkretnych zabiegów leczniczych. Teraz są puste... Zapewne woda była do nich specjalnie pompowana.





Część osady mieści się po drugiej stronie rzeki. Można tam przejść kładką lub brodem.









Jeden budynek wygląda na zeskłotowany i ktoś się w nim gnieździ. Z okien wystają rury piecyków (zatem pomieszkują tu również w zimniejsze okresy roku). Wokół leżą różne sprzęty.









Mieszkają tu chyba jacyś miłośnicy grzybków i cywilizacji pozaziemskich ;)





Inne ciekawe malunki na ścianach dawnego kurortu.







Ten jeden jedyny malunek wygląda jakby pochodził z czasów działania miejscowych łaźni i hoteli.



A tu wpadły w oczy rejestracje jednego z aut. Może tak wyglądały greckie blachy sprzed okresu totalnej unifikacji??



Na terenie uzdrowiska jest kilka kapliczek. Pierwsza rzuca sie w oczy już zaraz na początku, za stróżówką. Widać, że nadal jest używana i miejscowi się nią opiekują. Obrazki raczej są nowsze niż z czasów świetności kurortu, świeczki również.







Druga stoi niedaleko źródła z murkiem i jest zdecydowanie największa.







Trzecia jest przyklejona do skarpy, tam gdzie przebiega betonowy chodniczek prowadzący do urwanych schodów.





Widok od strony skarpy.



Za rzeką jest też aleja grubych, powykręcanych drzew. Są to chyba platany, ale niektóre wyglądają jak jakieś baobaby!











Teren nadrzeczny wokół baobabów jest ulubionym miejscem biwakowym okolicznej młodzieży. Robią sobie tu imprezy z bębnami (fajna sprawa!) i z bumboksami (to gorzej...) Są miejsca ogniskowe, wymurowane grille, huśtawki nad lustrem wody. Dziewczęta kąpią się toples i piszczą straszliwie. Na szczęście my śpimy na przeciwległym krańcu osady, więc hałasy nam zupełnie nie przeszkadzają. Jest tu tyle miejsca, że każdy znajdzie coś dla siebie.

My mamy tylko jednych sąsiadów. Po przeciwnej stronie drogi para Francuzów zaanektowała jeden z małych budynków. Na balkonie postawili stolik z krzesełkami, między kolumnami wewnątrz powiesili hamaki. Przed wejściem zaparkowali kampera, który nie rzuca się w oczy, bo idealnie pasuje do wyglądu całej osady. Ma się wrażenie, że też jest opuszczony od 30 lat. Nawet jeżdżąc sporo po wschodzie, nigdy nie widziałam tak zardzewiałego i rozpiżdżonego auta. Ma też wybitnie zaburzoną symetrię - patrzysz na niego i momentalnie zaczyna ci się kręcić w głowie. Zderzak z jednej strony odpadł i wisi, a z drugiej jest przywiązany na sznurówkach. Jedno boczne okno jest rozbite w malowniczą pajęczynę i sklejone taśmą klejącą. Koła jednej strony są nieco krzywe, jakby takie kraczate na zewnątrz. Naprawdę nie wiem jak toto dało radę przyjechać z Francji - przecież to spory kawałek! Chyba siłą woli go pchają do przodu! :) Francuzi piją wino z beczki, palą zioło i pieką na grillu jakieś bakłażany. Wraz z nimi podróżują dwa szczury. Każdy ma na ramieniu jednego pupila. Nawet jak idą posiedzieć do źródła to szczurki idą z nimi! Wieczorami i porankami stoją jakiś czas na głowie. (tzn. Francuzi, nie szczury. I nie wiem gdzie wtedy są szczury ;) ) Miło mieć takich urokliwych sąsiadów. Szkoda, że to już nie te czasy, gdy ludzie lubili się wspólnie fotografować. Bo naprawde mega malownicza ferajna!

Idziemy się jeszcze przejść polną drogą prowadzącą w stronę gór. Może kawałek dalej coś jeszcze znajdziemy? Może jakieś źródełko wśród traw, o którym nie wie zupełnie nikt??













W sumie nie znajdujemy nic szczególnego. Ale mamy bardzo udany, widokowy spacer wśród wygrzanych łąk i skał pachnących rozprażonym igliwiem, wśród cykad i macierzanki.

Wieczorem miejsce będące za dnia w miarę puste - niesamowicie ożywa. Pojawia się zintensyfikowany kwik ptactwa, że o cykadach nie wspomnę. Otaczają nas gęsto świetliki i nietoperze. Nietoperze są jakieś wielkie! Takie z dwa razy większe niż te występujące u nas! Po zmroku zaczyna się też pojawiać sporo ludzi - raczej miejscowych. Przyjeżdżają chyba po pracy na wieczorną przekąpkę.



Ma miejsce jedna dziwna sytuacja. Najpierw mijamy babeczkę z dzieckiem w wózku. Zwróciła naszą uwagę, bo szła wyjątkowo szybkim krokiem w stronę wyjścia z osady i emanowała od niej aura zdenerowania. Jakieś pół godziny później zajeżdża na teren auto. Hamuje z piskiem opon. Wyskakuje z niego dwóch kolesi, którzy biegną w stronę budynku z basenikiem. Trzecia pasażerka auta podchodzi do nas i pyta czy nie widzieliśmy kobiety z dzieckiem. Mówimy, że tak, owszem, że z wózkiem szła i pół godziny temu poszła o tam! Babka dzwoni do kolesi, którzy z obłędem w oczach biegają od budynku do budynku i coś pokrzykują. Kolesie wracają, wskakują do auta i na pełnym gazie odjeżdżają. Ale jaja! Ciekawe co tam się wydarzyło? Jakaś kłótnia rodzinna? Albo ta babka porwała cudze dziecko?? Chyba już nigdy się nie dowiemy! Nawet próbowałam po powrocie wpisywać po grecku "porwane dziecko koło Kavali", ale nic nie znalazłam ;)

Budzi nas buczenie pszczół w koronach drzew. Pszczoły tu też chyba mają większe! Buczą jakby pociąg jechał! Ale musi być pyszny miód z tych wszystkich lokalnych kwiatów!

Więcej o tym miejscu poczytałam sobie dopiero po powrocie. Loutra Eleutheron i jej źródła w tej dolinie ponoć były używane do celów leczniczych od czasów starożytnych. Prawdopodobnie tutaj znajdowało się starożytne miasto Apollonia, które było związane ze źródłami termalnymi. Obecna zabudowa uzdrowiskowa powstała w początkach XX wieku i przez kolejne kilkadziesiąt lat się rozbudowywała. Ze względu na duże oddalenie uzdrowiska od jakiejkolwiek zamieszkanej osady wszystko musiało tu być na miejscu. Były tu sklepy, piekarnie, restauracje, hotele, szpital. Całość ochoczo działała do lat 90 tych. Potem sanatoria popadły w kłopoty finansowe i zawiłości prawne. Teren podupadał i przechodził z rąk do rąk różnych spółek. Ostatecznie został opuszczony w 2011 roku. Przepychanki własnościowe i rozkminy jak go zagospodarować trwały jednak dalej. Takie miejsce to wielka gratka dla wszelakich inwestorów. Tu też tak było. W posiadanie terenu wszedł jakiś indyjski oligarcha - nabył całą dolinę wraz ze sporym kawałkiem wybrzeża. Prace nad gigantycznym kurortem miały się rozpocząć w 2019 roku, a w 2021 być ukończone. Projekt jednak z jakiś formalnych powodów opóźnił się o pół roku. A potem? Potem na drodze stanęła pandemia :) Indyjski biznesmen utracił płynność finansową i grecka wielka budowa odeszła na dalszy plan. Gdzieś czytałam, że całkiem splajtował i teren znowu jest na sprzedaż. Pewnie wcześniej czy później dolina i tak zostanie zniszczona i przerobiona na sztampowy światek z klocków Lego, ale zawsze dobrze jak zostanie to odsunięte w czasie.

Historia naszego pobytu w źródłach daje do myślenia... Ten sam ciąg niefajnych światowych wydarzeń, ten sam obłęd, który odebrał nam możliwość wyjazdu do solnych limanów Kuljanika czy różowego jeziora - dał szanse zobaczenia tej przecudnej, greckiej doliny. Biedne kabaczę nie popływało z delfinami w Skadowsku, ale popływało z żółwiami z rzece Marmara. Coś za coś. Loutra Eleutheron to miejsce, gdzie los pozwolił nam zdążyć. Jak to wszystko na świecie jest względne i zawsze można się doszukać zarówno plusów jak i minusów...


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2023-12-01, 07:24   

Kto wygrał zawody z butelką? ;) nie podałaś :P

Tak patrzę za okno, czytam i wspominając nasz urlop, na którym w Rowach było 10 czy 12 stopni (w sierpniu) to znowu chce mi się wspominać i narzekać na upały ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-01, 11:12   

laynn napisał/a:
Kto wygrał zawody z butelką? nie podałaś


Chyba toperz, ale nie dam głowy. Ja napewno przegrałam z kretesem ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-04, 17:19   

Nadchodzi ten czas, gdy trzeba zacząć powoli jechać w stronę domu. Rano przekąpka w ciepłych źródłach z żółwiami, potem ostatnia przekąpka w morzu.

Na grecko - bułgarskiej granicy zwraca uwagę kilka zaparkowanych aut, które oględnie mówiąc są dosyć niekompletne.





Dość długi sznur tirów czeka na odprawę. Chyba muszą mieć tu czasem problemy z natarczywymi przechodniami ;)



Od razu widać, że wjechaliśmy do Bułgarii. Góry w gęstych chmurach, a i tu w dolinie wygląda, że zaraz lunie.



Gdybyśmy szukali hotelu to ten chyba całkiem rokuje - przynajmniej z tej perspektywy.



W rejonie miasteczka Kresna przyglądamy się skałom górującym nad łąkami i peryferyjną zabudową miejscowości.













Bułgarska kolej zawsze wzbudza miłe odczucia. Trzeba się będzie tu kiedyś wybrać i pojeździć tymi trasami!







Przy szosie zgrupowało się sporo sklepików i kramów, chyba głównie skierowanych do tirowców. Kupujemy tu 5 kilogramową puszkę oliwek!



Dużo tu też jest sklepów motoryzacyjnych. A ja szukam naklejki "Bebe w kolata" - takiej jak mieliśmy na skodusi. Wzbudza to zawsze radość u sprzedawców - może z tej racji, że to jedna z nielicznych rzeczy jakie jestem w stanie powiedzieć po bułgarsku? Zawsze pytają ile "bebe" ma lat. U jednej babki nawet wspólnie szukamy w kartonach na zapleczu. Bezskutecznie. Kiedyś były - teraz niestety nie ma.

Jedziemy też przez miasto Pernik, gdzie mamy nadzieję tak polawirować, żeby przejechać niedaleko sporego kombinatu. Z jednej strony jakieś kominy migają za gęstym lasem, z drugiej zabudowania są w trakcie rozbiórki. Jedynie ciekawy mural w oczy wpadł!



A w ogóle w tej miejscowości zwracają uwagę dziwne nazwy ulic - takie jak nazwy miast na bliższym lub dalszym wschodzie: Ryga, Kiszyniów, Kijów, Ługańsk, Krasnodar, Stawropol. Co ciekawe jest też Warszawa, Hawana czy bułgarska Montana (chyba że chodziło o tą zza oceanu? ;) ) Ki diabeł?









Nie mieli pomysłu na nazwy - to otworzyli atlas świata, gdzie były kartki głównie z terenów byłego Sajuza? Uliczki wyglądają zupełnie przeciętnie - ot zabudowa jednorodzinna. Chcieliśmy się przejechać tą co się "Warszawa" nazywa, ale okazała się być strasznie wąska i nie całkiem utwardzona, więc odpuściliśmy obawiając się utknięcia. Tabliczki chyba i tak nie było ;)
Zapytałabym miejscowych skąd takie dziwne nazwy, ale raz że pewnie nie wiedzą i mają głęboko w poważaniu takie sprawy, a dwa, że na bank się nie dogadam na tak pokrętny temat.

Droga w stronę Slivnicy pnie się płowymi pagórkami, pokonując kolejne niewielkie przełęcze. Jak to zazwyczaj bywa w Bułgarii - horyzont jest jakby mocno nieostry.







Droga przeważnie jest asfaltowa, ale momentami pochodzenie uciekającego spod kół żwirku przepada już w mrokach historii. Są miejsca, gdzie środek drogi jest wyrwany przez okresowe potoki. Trzeba więc jechać "okrakiem" i toperz jest nieco na mnie zły, że znowu nas wpuściłam w maliny. A to przecież droga trzycyfrowa, więc powinna dokądś doprowadzić, a nie nagle się skończyć na skraju urwiska czy w bagnie...

Współużytkownicy bułgarskich dróg (acz w tym przypadku raczej poboczy ;)



Najniższy znak drogowy jaki widziałam!



Kareta do przewozu cegieł.



Dobrze strzeżony dom!



No i miałam rację! Docieramy do Gurguljat. Na wzgórzu nad wsią stoi ogromniasty pomnik "Matki Bułgarii", upamietniający poległych w wojnie serbsko-bułgarskiej. Zbudowano go w 1985 roku, w stulecie tamtych wydarzeń.





Wnętrze jest cieniste, wietrzne i wilgotne. Temperatura jest tu chyba o 10 stopni niższa niż na słonecznej łące nieopodal. Normalnie jakby klima działała! Nawet wali trochę takim chemicznym zapaszkiem...



Wnętrze pomnika wypełnia śpiew gniazdujących tu ptaków, a ściany zwielokrotniają to echem.

W cieniu wielkich ścian, pośrodku dziedzińca, stoi poważna kobieta. Owa postać ciągle mnie przestrasza, bo chodzę sobie, zaglądam tu i tam, a ona jakby się nagle wyłaniała z niebytu.





Schody na górę są strome i różowe. Zupełnie jakby dla wykonania pomnika przywieźli klasyczny tuf z Armenii!



Tylne schody zmieniają się powoli w gołoborze.



Flagi również nieco nadgryzione patyną.





Widoki z wnętrz pomnika na najbliższą okolicę.











Gurguljat jest utopione w zieleni. Szkoda, że polskie wsie tak nie wyglądają.



Parking przed pomnikiem. I nawet jest kibel!



A dalej na trasie typowo - bujna roślinność, sporo ruin (ale raczej drobnica), zamglone wzgórza, przygaszone kolory - krajobraz jak zza przykurzonej szyby. Nawet gdy okno jest otwarte.







Grecja była fajna - ale to jednak Bułgaria skradła nasze serca! I to głównie za nią będziemy tęsknić w długie, zimowe wieczory, planując kolejne wojaże :)

Na granicy spokojnie. Głębokie wykopki zakopali, więc przechodzi się bez przygód i objazdów przez garaże. Pogranicznicy zaglądają pod auto, do skrzyń, nawet pod klapę silnika. Szukają tylko przewożonych nielegalnie ludzi. Dzieła sztuki, alkohol, narkotyki, broń - jakoś tu nikogo nie interesują. Jak łeb migranta z torby nie sterczy, a ilość nóg w aucie jest zgodna z danymi w paszportach - to szybciutko jedziesz dalej.

Przed nami Serbia.

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8305
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-12-04, 17:31   

buba napisał/a:
Dość długi sznur tirów czeka na odprawę. Chyba muszą mieć tu czasem problemy z natarczywymi przechodniami

to może być informacja dla nieproszonych gości, którzy się ładują przed transportem na Wyspy Brytyjskie. Tam to prawdziwa plaga!

Pomnik zapisuję sobie na mapie :)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-04, 18:37   

Pudelek napisał/a:
to może być informacja dla nieproszonych gości, którzy się ładują przed transportem na Wyspy Brytyjskie. Tam to prawdziwa plaga!


tak tak - to ci inzynierowie i lekarze!


Pudelek napisał/a:
Pomnik zapisuję sobie na mapie :)


Fajny jest! Duzy!

Z tego co kojarze to raczej nie jestes milosnikiem bardzo wyboistych i dziurawych drog - wiec polecam jechac tam raczej od strony Slivnicy a nie Breznika. Droga od Breznika jest duzo bardziej hmmmm... atrakcyjna :D
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-12-04, 18:38, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8305
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-12-04, 18:44   

Ja bym mógł być miłośnikiem, ale moje auto nie ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-08, 14:07   

W Serbii zaglądamy na polecany nam kemping. Taki z pawiami! :) Kemping jest, pawie są, no i to na tyle. Całość chyba nie działa, choć nie wygląda też na całkiem opuszczoną. Trawa niedawno była koszona...











Stojąca obok knajpa ma kartkę "na sprzedaż".





Na kempingu nie ma nikogo oprócz rozkrzyczanych pawi, które zresztą chyba przychodzą z sąsiedniej posesji. Nie ma żadnych biwakujących czy obsługi. Stoi jednak rower, auto, jakieś stare buty. Ale kible są zamknięte a szafka na colę pusta. Łazimy, stukamy, pokrzykujemy - cisza. Dziwne miejsce. Przychodzi nam na myśl, żeby wbijac i tak - brama jest otwarta... Ale obawiamy się, że potem w nocy ktoś przyjedzie i nas wywali. Albo powie, że cena 100 euro. Lepiej jechać dalej, na nasze sprawdzone miejsce w górach nad Pirotem.

Miejsce znów jest miłe, ale zupełnie inne ze swoimi banalnymi, pogodnymi widoczkami.



Dzisiaj są inne atrakcje np. owce!











Pasą się wokół busia całym stadem. Pasterz patrzy na nas wilkiem. Pies pasterski przypomina merdającą ogonem poduszkę. Ten to chyba z każdym wilkiem się zaprzyjaźnia, a wilk zamiast zjeść owcę przynosi mu z lasu sarnę - tak z czystej sympatii. Żona pasterza jest na szczęście bardziej podobna do psa niż do męża i bardzo chce się wdać z nami w pogawędkę. Długo próbujemy - my po polsku, ona po serbsku i mimo pewnych podobieństw nie umożliwia to dogodnej konwersacji. Mimo wszystko udaje się coś dowiedzieć. Para jest z Pirota, są na emeryturze, ale nie wystarcza im na życie więc muszą dorabiać pasterstwem. To oni wynajmują bacówkę powyżej. Mają 2 wnuczki - jedna ma 6 lat i mieszka w Belgradzie, druga ma 8 i mieszka gdzieś tu na wsi. Coś jeszcze było o trzeciej, która "nie ma lat" i tu już nie możemy rozkminić czy się jeszcze nie urodziła, czy umarła, czy gdzieś daleko wyjechała i nie mają z nią kontaktu. Jest coś jeszcze o elektryczności i bacówce. Słupy tędy przechodzą i albo mają z nich prąd albo właśnie jest jakiś problem. Albo mają ale na lewo? Babka też coś wspomina o jakimś temacie, że coś mówili w telewizji i ją to emocjonuje, ale na tym etapie poziom abstrakcji jest już na tyle wysoki, że nie ma szans na porozumienie. Nie wiem więc czy podnieśli podatki czy ufo wylądowało na autostradzie pod Belgradem? Czy może wymyślili nową epidemię jakiegoś australijskiego pleśnienia owiec? Babkę odnośnie nas interesują dwie rzeczy - kabaczek i busio. Kabaczek - ile ma lat, czy chodzi do szkoły i że ma śliczne kucyki. I że ona też tak uczesze swoją wnuczkę. Busio - ile pali, jak jeździ w terenie i ile owiec by weszło do środka. Chcemy kupić ser, ale chyba serów nie robią - tylko mleko oddają do skupu. Wełny też nie strzygą, bo jak owcy zimno to chyba daje mniej mleka (acz tego już nie jestem pewna)

Owce odchodzą. Potem na naszą zatoczkę zajeżdża Ził z drewnem.



Z szoferki wysypuje się chyba 5 kolesi, którzy idą do źródła. Coś do nas mówią, ale nie kumamy kompletnie nic. Mam deja vu z przełęczy Selim w Armenii, gdy własnie taki Ził był początkiem solidnej imprezy z lokalsami, z konną jazdą i prawie pieczeniem cielaka o 2 w nocy. Jakoś tak samo wjechał, tak samo słoneczko zachodziło i oświetlało płowe wzgórza. Tak samo zakazane gęby mieli kolesie wysypujący się masowo z szoferki :) Tu zabrakło jedynie ruin karawanseraju... no i porozumienia z miejscowymi...

Wieczór jest pogodny, ale od czasu wyjazdu z Grecji ciągle nam zimno. Już się tego lata nie zagrzejemy...



Rano znów się wszędzie wysypuja białe, beczące poduszki :)









Zazwyczaj omijamy duże miasta, ale tym razem się nie udało. Źle skręciliśmy, potem były jakieś objazdy i wrąbaliśmy się w sam środek Belgradu. Jak zwykle takie okoliczności łączą się z totalnym kociokwikiem. Jak to jest, że w miastach nie tylko jest więcej aut i ludzi, ale oni wszyscy zachowują się jak na jakiś prochach? Wszyscy są bardziej nerwowi i agresywni.

W oczy rzuca się kilka ciekawych budynków. Któryś jest rosochaty, onny ma kształt butelki, a jeszcze kolejny dziurę w środku.







Rozważamy mijane plakaty reklamowe z osobami o totalnie przesterowanych emocjach. "Ta pani wygląda jakby usiadła na jeżowcu" - kwituje kabak. "Chyba się więc jej nie podoba ta nowa sukienka?"





Zwracaja uwagę też dachy mijanych wieżowców. Ciekawe czy w tych rosochatościach na dachu też ktoś mieszka? Bo wyraźnie jakieś pomieszczenia tam są. A te konstrukcje z metalu to już całkiem nie wiem do czego miały służyć - czy to radar czy instalacja artystyczna ;)





Mniej lub bardziej udane próby wydostania się z miasta nas na tyle wymotały, że już nie mamy ochoty za bardzo nic zwiedzać po drodze. Może innym razem. Walimy już prosto na północ. Mija nas sporo wojskowych kolumn.



Na jednej ze stacji benzynowych udaje się namierzyć lody, których już nie jadłam ładnych parę lat. Kiedyś często można je było kupić na wschodzie - potem jakoś zniknęły, już myślałam, że przestali produkować. Charakteryzują się tym, że mają smak zupełnie jak mleko prosto od krowy. Nie wiem co za dziką chemię tam wsypują, że wręcz widzisz tą łakę, koniczynę i liczne krowie placki, a w uszach dudni muczenie. W tym przypadku uśmiechnięta krowa na papierku jest jak najbardziej na miejscu.



Urzekł mnie też bagażnik sąsiada z parkingu. Pasowałby taki na busia! A w razie czego drewno na opał zawsze pod ręką ;)



Banja Pacir to znowu nasza wiata i deszczowy klimat poranka.





Chmury to dzisiaj są mega ciekawe. Ufo chyba uznało, że w takiej ulewie to mało kto w niebo patrzy i nie opłaca się za bardzo maskować ;)



Dziś zwiedzamy też kolejne wiaty - wręcz chatki, które sobie tu pobudowali wędkarze. Całkiem z rozmachem podeszli do tematu!









Podziwiamy typowo serbskie litery alfabetu - te z krzyżami, które kojarzą mi się z jakimiś starymi cerkiewnymi księgami.





Kabak dzielnie notuje wszystkie nieznane litery, próbuje się ich uczyć i czytać mijane napisy. Bardzo się jej podobają te litery, które mają inne kształty niż nasze, a niezmiernie wkurzają te, które wyglądają tak samo, a inaczej się je czyta.

W Topoli to już przegięli z ilością nazw dla mniejszosci. Pięć??? Ciekawe czy gdzieś mają więcej?



Przed lokalnym kościołem Jezus nie wisi sam, ale w otoczeniu towarzyszy niedoli. Chyba pierwszy raz widzę takie "zgromadzenie".



Fajny jest też traktor - nauka jazdy! :)



Instruktor chyba jedzie za nim osobówką i przez słuchawki nawija jakieś porady. Acz z tego wynika, że gaz i hamulec są wyłącznie w rękach kursanta...



Na węgierskiej granicy stoimy chyba z dwie godziny. Serbowie puszczają szybko - nawet nie sprawdzają czy spomiędzy bagażu nie wystaje jakaś nadprogramowa ręka. Węgrzy zaś się kompletnie nie spieszą, a na godzinę w ogóle zawieszają odprawę. Chyba dlatego, że coś się pali - widać dym. Kilka osób biega z gaśnicami w ręku i coś pokrzykuje, inni stoją i dłubią w zębach. Zapalił się kosz na śmieci. Pewnie ktoś peta wrzucił... Jak to palenie ma zgubne efekty - kolejka utworzyła się po horyzont!


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-09, 21:29   

Myślałam, że z Węgier nie będę miała nic do opisania. A tu niespodzianka! Zdawało się, że busio tym razem nie będzie kaprysił, ale jednak postanowił ubarwić nam wędrówkę. Węgierskich mechaników nie mieliśmy póki co jeszcze okazji poznać - byli już w naszej historii mechanicy rumuńscy (busio), serbscy (skodusia), ukraińscy (skodusia), mołdawscy (skodusia), estońscy (busio), łotewscy (misiek), litewscy (misiek), gruzińscy (skodusia). Ale Węgra ani pół!

Od początku wyjazdu (pomni na zeszłoroczne doświadczenia) jesteśmy nieco przewrażliwieni na dziwne dźwięki wydawane przez busia, ze szczególnym uwzględnieniem busiowych kółek. Ciągle nasłuchujemy. Nieraz wydaje się nam, że już już piszczy łożysko jak rok temu - a tu okazuje się, że nie przestaje piszczeć jak busio stoi, a dźwięk ma źródło gdzieś na drzewie i co ciekawe ma skrzydełka i dziubek. Nieraz atak paniki wywołuje jakaś bogu ducha winna cykada lub jakieś inne temu podobne stworzenie, które generuje odgłosy dla nas na tyle nietypowe i niecodzienne, że ucho wyławia je z krajobrazu. Poza tym łożyska busiowe powinny się nie rozpaść - na wszelki wypadek zostały wymienione przed wyjazdem na nowe (wraz z innymi elementami, które działały, ale były podejrzenia, że wymiana przedłuży im okres niezepsucia)

A tu nagle na węgierskich dróżkach lewe kółko zaczyna ewidentnie popiskiwać przy skręcaniu, a niedługo potem co gorsza pocykiwać regularnie i nieprzyjemnie metalicznie. Kiedyś pewnie byśmy to zignorowali (a za czasów skodusi w ogóle nie zarejestrowali). Ale teraz mamy obawy z racji na pakiet z lekka przerażających, zeszłorocznych wspomnień. Szukamy mechanika więc juz - teraz - natychmiast. Sprytnie zabraliśmy zapasowe łożyska, coby nie było problemu gdzie zamówić części. Pada na miasteczko, którego nazwę ciężko wymówić - Mosonmagyaróvár.

W czasie drogi do miasteczka powstają piosenki na znane melodie:
"Jadę, jadę w świat busiami, busie piszczą łożyskami pi pi pi, pipi pi, pi pi pi"
"Koła autobusu piszczą wciąż przeeez caaały dzieeeń!"

Zajeżdżamy pod jeden warsztat, ale od razu kierują nas do drugiego, bo ten to ponoć "klub" - jedynie dla posiadaczy ważnej legitymacji.



Drugi to tylko wulkanizator. Trzeci niby jest machanikiem, ale oświadcza, że nie ma miejsc i najszybciej to za tydzień.



Na szczęście pracuje tu jeden miły chłopak (z ciekawym tatuażem przelewających się przez rękę zegarów), który się przejął naszą sprawą. Obdzwania inne warsztaty w mieście i nigdzie nas nie chcą. Wszędzie mają klientów pod korek i ani pół minuty wolnego czasu. Nie ma wolnych "wind" - specjalistycznych podnośników, nie ma możliwości wyprowadzić innych aut z hali. To, że wiemy co się zepsuło i nawet swoje części mamy - w żadnym stopniu nie pomaga w negocjacjach... Jak to jest, że gdziekolwiek by się człowiek nie ruszył to brakuje mechaników? I jak to jest, że w takiej sytuacji nie podnoszą cen swoich usług albo nie powstają kolejne warsztaty? Wydawałoby się, że prawa rynku powinny tak działać - ale jak widać tym sektorem rządzą zupełnie inne zasady...

6 warsztatów w miasteczku nas nie chce. Nie ma szans. Nie i koniec. Nie ma szans na żadne negocjacje. Nie i już.

W końcu sympatyczny chłopak (ten z płynącymi zegarami na łapie) dzwoni do jakiegoś wioskowego majstra, który jest ponoć kuzynem wujka kolegi z wojska. Wprawdzie on nie ma warsztatu, na codzień zajmuje się inną branżą, ale coś niecoś na autach się zna, więc można spróbować. Ten się zgadza. Cóż nam pozostaje - czekać. Przyjedzie za kilka godzin jak skończy ogarniać jakieś swoje sprawy.

Zwiedzamy okolice warsztatu. Zakład samochodowy przechodzi w warsztaty naprawy traktorów.







Cały okoliczny teren zawiera ogromne ilości hal o nieznanym nam przeznaczeniu. W jednym jest np. jakieś archiwum. Długie rzędy regałów ze starymi papierami. Są też wielkie betonowe place, jakieś suwnice, stare latarnie.





Tabliczki klasyczne - o zagrożeniu pożarowym, naprawa pojazdów, warsztat itp.





Co zwraca naszą uwagę - że węgierski to chyba jeden z niewielu języków, gdzie wystepuje zapis "sz" jak po polsku. W innych językach, nawet bardziej podobnych do polskiego, zazwyczaj jest to zapisywane inaczej.

Sporo aut rozsianych po placach wygląda jakby nie doczekało się swojej kolejki do napraw. Cierpliwości im starczyło, ale widać mechanicy naprawdę nie mieli czasu (lub ochoty) ;)







Po krzakach wala się sporo różnych mechanicznych bebechów.





Docieramy też w sektor tysiąca opon. Są wśród nich też takie gigantyczne - chyba od Bielaza! ;)





Idziemy też połazić po miasteczku.



Zawijamy na naddunajską plażę, gdzie mimo upalnego dnia nikt się nie kąpie. Przez zarośla widać wyspy, gdzie stoją jakieś rybackie domki.



Zaglądamy do knajpki z dachem z winorośli.





Pierwszy raz widzę plac zabaw zacieniany w ten sposób.





W końcu, chyba po 5 godzinach, zjawia się nasz wybawca - a raczej jest ich dwóch. Nazwaliśmy ich "piraci". Wyglądają jakby właśnie nawiali z pierdla. Jeden jest mały, sięga mi chyba do ramienia. Ma wielki złoty kolczyk w uchu, na głowie chustkę w kolorowe czachy i tatuaż krzyża na pół nogi. Drugi jest wielki, zwalisty i mocno kuleje. Porusza się jakby miał drewnianą nogę. Sa nierozłączni i zdają się tworzyć jakby jeden organizm. Śmiejemy się, że jeden dobrze tarasuje drogę i leje po mordzie, a drugi ucieka z łupem i znika w mysiej dziurze.

Wspomnę jeszcze, że wszystkie "rozmowy" z rozlicznymi mechanikami, również z miłym kolesiem od pływających zegarów, były prowadzone za pomocą translatora w ich komórkach, no bo z Węgrami znającymi wyłacznie swój język to raczej szans na porozumienie nie ma żadnych. A nie przepraszam! Był jeszcze Wiktor - też z tego zakładu przy traktorach. On dobrze mówił po angielsku. Przedstawił się grzecznie, zapytał co słychać, przejrzał się w szybie busia przyczesując idealnie wypielęgnowaną brodę i powiedział, ze nam nie pomogą ani dziś ani jutro, bo u nich w mieście to do mechanika trzeba na zapisy przynajmniej miesiąc wcześniej. Jego mina sugerowała, że trzeba się też kłaniać w pas i przynosić podarki.

Piraci zdają się nie popierać nowoczesnych rozwiązań komunikacji międzyludzkiej. Mały patrzy na kuzyna swojego wujka kumpla z wojska z dezaprobatą, gdy tamten podsuwa mu pod nos telefon, a Duży spluwa kilkakrotnie z odrazą na pobliski krawężnik. Pozostają więc tylko gesty. Mały pisze nam cegłą na betonie, że będą chcieli od nas 100 euro. Duży mówi "kam kam mister" i pokazuje, aby za nimi jechać. Jedziemy gdzieś opłotkami i wądołami na obrzeża miasta. Parkujemy na poboczu drogi.





Mały wynosi narzędzia i rozkłada na chodniku. I jakoś żadnej pieprzonej "windy" nie trzeba. Podnoszą busia na dmuchanej poduszce i zabierają się do pracy.



Ja wiem, że do kuchni się nie zagląda, ale co u licha w czasie wymiany łożyska się tnie kątówką aż iskry lecą??? Co się wali młotem i kopie z całej siły?? Ale robota jest zrobiona w niecałą godzinę. Jeszcze jazda próbna po ulicach miasteczka. Nie zgrzyta, nie piszczy, nie cyka. Więc chyba ok? Ale czemu poprzednie łożysko szlag trafił po 3 tys km? Chyba powinno dłużej wytrzymywać?

No i wieczór się zrobił. Śpimy niedaleko - nad Dunajem koło wsi Lipot. Bardzo przyjemne miejsce, które wyczailismy już rok temu.



Dunaj ma tutaj niesamowity kolor - zielony i taki jakby trochę mleczny, a trochę fosforyzujący.





Zdjęcie z tablicy na brzegu obrazuje jak malowniczo rozgałęziony jest Dunaj w tych okolicach.



Pewnie jeszcze niedawno pływano tu takowymi łodziami po owych, dunajskich rozlewiskach. Teraz trafiły na kwietnik.





cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2023-12-09, 22:08   

Przygody Busia zawsze są najlepsze :)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9379
Wysłany: 2023-12-10, 09:38   

Tak to jest z częściami z Chin ... Nawet jak na pudełku jest znana marka, to w środku chiński produkt, w Cieszynie była firma która zajmowała się pakowaniem części z Chin do oryginalnych pudełek :lol

Ja miałem wręcz odwrotnie, przeguby miały wytrzymać kilka miesięcy, więc katowałem je ostro !

A te nie zawodziły jeszcze długo po sprzedaży auta, kilka lat później.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-12-10, 16:46   

sprocket73 napisał/a:
Przygody Busia zawsze są najlepsze


Poki są na powrocie to moze byc! ;)

Adrian napisał/a:
Ja miałem wręcz odwrotnie, przeguby miały wytrzymać kilka miesięcy, więc katowałem je ostro !

A te nie zawodziły jeszcze długo po sprzedaży auta, kilka lat później.


To mysmy tak mieli po pęknięciu półośki w skodusi. W karpackiej wsi na Ukrainie nam koleś założył półośkę z łady - i mowili zeby najlepiej ją wymienic zaraz po powrocie, bo moze sie rozsypać. A mysmy jezdzili na niej jeszcze pare lat!

Adrian napisał/a:
w Cieszynie była firma która zajmowała się pakowaniem części z Chin do oryginalnych pudełek


Ale to tak oficjalnie? i nie kryli sie z tym?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2023-12-10, 16:48, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - anime