Najpierw na Maderę poleciała moja siostra cioteczna ze swoim facetem. Potem druga. Następnie koleżanka z pracy a na koniec kumpel, z którym znamy się już z dwadzieścia lat. Wszyscy przywozili z sobą genialne zdjęcia i opowieści jak to tam niby pięknie. Obejrzałam sobie kilkanaście filmów na youtube, które miały potwierdzić lub zadać kłam tym zachwytom. Po seansie przed monitorem stwierdziłem - "Osz kurde! Jadę!". Teraz do wyjazdu nie mógł mnie już nawet zniechęcić fakt, że swego czasu na archipelagu przebywał pewien polski dyktator oraz jakiś nowoczesny gamoń zgrywający ekonomistę i polityka.
Start z Okęcia:
O lądowaniu w Santa Cruz nasłuchałem, naczytałem i naoglądałem się wiele.
Miało wiać, targać samolotem na wszystkie strony i takie tam - oczywiście wszystko przebiegło spokojnie i na luzie.
Dzień 1 - Funchal
Stolica Madery położona jest na wzgórzach otaczających zatokę, zaś większość "atrakcji" jest położona w okolicach portu.
Pierwszy dzień poświęcam aby pokręcić się trochę po mieście i ogarnąć wycieczki, na które chcę się wybrać w kolejnych dniach.
Do "centrum" z "dzielnicy hotelowej" jest około 20 minut piechotą.
Zaraz przy zejściu na nabrzeże znajduje się hotel CR7 wraz z pomnikiem, przy którym turyści robią sobie pamiątkowe zdjęcia z Ronaldinho (słyszałem na własne uszy!) :
Promenada w okolicach hotelu CR7:
Zaraz obok mamy marinę, z której co chwilę mniejsze lub większe jednostki wypływają na wycieczki po okolicy:
Idę dalej wzdłuż nabrzeża:
Kamienista plaża w centrum Funchal:
Dochodzę do Forte de Sao Tiago:
W tym miejscu robię nawrotkę drugą stroną ulicy z zamiarem zahaczania o budynki i budyneczki zaznaczone na mojej mapie.
Na pierwszy ogień idzie Palacio de Lourenco:
Odbijając trochę na północ dochodzę do katedry z pomnikiem Jana Pawła II:
Po chwil stoję już pod pomnikiem Zarco, odkrywcy wyspy:
Rzut beretem obok znajduje się Camara Municipal do Funchal (ratusz):
Oraz Igreja do Colegio dos Jesuitas (kościół Jezuitów?):
Ostatni punk mojego programu to fort na wzgórzu. Znów odbijam na północ.
Mijam Igreja de Sao Pedro:
W końcu robi się w miarę pusto i mało "turystycznie":
Droga trochę staje dęba. Według mapy by trafić pod wejście do fortu pod szczytem wzgórza powinienem odbić w lewo.
Odbijam ale trafiam w jakiś ślepy zaułek. Po chwili to samo. Trzecia próba i jest!
Fortelaza do Pico:
Widok z fortu na Funchal:
Słońce daje się we znaki. Postanawiam zrobić przerwę na piwo i zakończyć na tym turystykę miejską.
Dzień 2 - Assobiadores/Fanal
Około 9 lokalną ekspresówką mkniemy już z Funchal w kierunku zachodnim.
Wszędzie wokół wzgórza, jasne domy z pomarańczowymi dachami, ocean i plantacje bananów.
Po kilkunastu kilometrach skręcamy na północ a po kolejnych kilku kilometrach zaczynamy nabiegać powoli wysokości.
Serpentyny drogi dają genialne widoki na dolinę rzeki Riberia de Serra de Agua i otaczające ją góry. Po prostu bajka!
Po około 20 minutach jazdy w górę docieramy do miejsca zwanego Encumeada.
Na miejscu kilka barów, sklepy z pamiątkami. Wieje jak cholera, wokół chmury. Tak więc widoki nijak mają się do tych z trasy...
Po chwili przerwy jedziemy dalej na płaskowyż Paul da Serra. Oczywiście wszystko w chmurach ale klimat miejsca jest całkiem ciekawy. Jako, że zwykle piździ tu jak w kieleckim to wybudowano tu kilkanaście wiatraków, które produkują miejscowym energię elektryczną. Jesteśmy właściwie na granicy wyspy. Południe Madery jest spokojne, gorące i suche - na północy wieje i dość często pada. To właśnie z północy woda systemem lewad transportowana jest na południe, gdzie służy do nawadniania pól i do picia.
Wysiadamy na płaskowyżu i idziemy kilkaset metrów dość płaskim terenem ze średniej wielkości krzaczorami.
Potem trochę w dół i wchodzimy do wilgotnego lasu...
Wprawdzie deszcz nie pada ale z porośniętych mchem drzew non stop leje się woda. Rośliny łapią wilgoć z chmur, ta skrapla się i tym sposobem północ wyspy jest bardzo bogata w wodę. Wokół cisza, mgła i drzewa. Genialne miejsce.
Po jakimś czasie wychodzimy z lasu jednak cały czas jesteśmy w chmurze.
Od czasu do czasu coś tam trochę widać:
Jest coraz lepiej!
W końcu wiatr rozgania chmury i można nacieszyć się widokami!
Głęboko wcięte doliny. Całkiem strome, zielone wzgórza.
Wywalić ludzi, wypuścić dinozaury! Miejsce w sam raz na jakiś Park Jurajski.
Cały czas trawersujemy jakieś wzgórza. Wokół zieleń:
Ostatnie spojrzenie na grzbiet leżący po drugiej stronie doliny:
Wychodzimy na płaskowyż porośnięty krzaczorami i poprzecinany drogami o mniejszej i większej szerokości:
Ostatni odcinek drogi to znów mroczny i wilgotny las:
Właśnie w takich okolicznościach przyrody docieramy do Fanal.
Lajtowa trasa (w lokalnej czterostopniowej "turystycznej" skali trudności określona jako najtrudniejsza), piękne widoki, zero ludzi. Piękny początek!
Po drodze do Funchal robimy mała przerwę z widokiem na plaże w Calheta:
Jest to jedna z dwóch plaż na wyspie z jasnym piaskiem przywiezionym z Maroka (druga znajduje się w Machico).
Dzień 3 - Plan "B"
Plan na ten dzień zakładał zdobycie najwyższego szczytu wyspy - Pico Ruivo.
Prognoz pogody nawet nie sprawdzałem. Przecież tu zawsze słońce. Taaaaa...
Wprawdzie z Funchal wyjeżdżamy w słońcu i cieple ale im dalej tym gorzej.
Po chwili jedziemy już w chmurze. Po kolejnej chwili zaczyna wiać. Potem padać...
Zaczyna się taka dupówa jakiej nie widziałem nawet w Tatrach.
Widoczność na dwa metry, wiatr przewala się z hukiem przez grzbiety i targa busem, deszcz wali po szybach.
Wyjścia są trzy:
1. Ciśniemy dalej mimo niepogody.
2. Wracamy do Funchal.
3. Próbujemy wdrożyć plan "B" czyli jakaś lewada z południa wyspy.
Wybieramy opcję trzecią.
Tak więc z gór zjeżdżamy na wschód wyspy w kierunku Machico.
Tu na obrzeżach miasta staruje lewada:
Co to są lewady? Najprościej mówiąc są to kanały transportujące wodę do różnych celów z miejsc gdzie ona jest do mniej gdzie jej brakuje.
Na wyspie są setki kilometrów lewad, z których część służy za atrakcje turystyczne.
Tu pogoda jest bez zarzutu. Idziemy spokojnym spacerkiem w górę podziwiając widoki wokół.
Wzgórza otaczające Machico:
Widok na miasteczko, ocean i szczyt Pico do Facho (322 m n.p.m.) po lewej:
Po kilkudziesięciu minutach lewada odbija w boczną dolinę a po kilkunastu następnych my odbijamy na ścieżkę łagodnie wznosząco się ku górze.
Kolejnych kilkadziesiąt minut i stajemy na punkcie widokowym Boca do Risco.
Osz kurka jak tu pięknie! Właściwie w każdą stronę widok powala!
Robimy przerwę na zdjęcia i jakieś małe żarełko. Dalsza część trasy biegnie trawersem po klifach. Zapowiada się super!
Ruszamy w dalszą drogę. No ale taką drogą nie da się iść! Co chwilę trzeba się zatrzymywać i robić użytek z aparatu.
Widoki obłędne! Taki plan "B" to ja mogę mięć codziennie!
Po jakimś czasie na wschodzie pojawiają się widoki na skały Przylądka św. Wawrzyńca:
A na zachodzie widać Pico de Aguia (590 m n.p.m.) i miasteczko Porto da Cruz:
Dochodzimy do Cova das Pedras i zjeżdżamy na dół by chwilę połazić po mieście.
Choć nie wiem czy miano "miasto" nie jest trochę na wyrost. W każdym razie otoczenie jest całkiem przyjemne.
Z oceanu wystaje skała zwana Ilheu:
Basen przy samym oceanie w Porto da Cruz:
Domy rozsiane na wzgórzach wybrzeża:
Jeszcze ostatnie spojrzenie na klify północno wschodniej części wyspy:
Miało być pięknie mimo zmiany planów wyszło pięknie. Dzień petarda!
ciąg dalszy nastąpi
Wakacyjna pentalogia (1) Madera
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Wakacyjna pentalogia (1) Madera
Wiem, że nic nie wiem.
Bardzo mi się podobał odcinek Makłowicza z Madery. Poznaje niektóre miejsca na Twoich zdjęciach.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
To mi się podoba - takie łażenie w egzotycznym terenie
Szkoda, że trochę daleko ta Madera i nie można autem pojechać
Szkoda, że trochę daleko ta Madera i nie można autem pojechać
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 4 - Monte
Wstępnie planowałem wejść na wzgórze Monte (550 m n.p.m.) jedną z miejscowych lewad.
Gdy zasięgałem języka na ten temat u tzw. lokalsów pomysł ten udało im się skutecznie wybić mi z głowy - lewada była ponoć w opłakanym stanie.
Postanowiłem więc nieco zmodyfikować plan: na wzgórze kolejką, potem trawers wzgórz na punkt widokowy i powrót tą samą trasą.
Tak więc dobrze przed południem siedziałem już w kabinie kolejki, która niosła mnie w górę.
Widoki całkiem ładne: ocean, miasto i otaczające je wzgórza.
Samo Monte rozczarowuje. Poza możliwością zwiedzenia ogrodu botanicznego i lokalnego kościółka nie ma tu nic godnego uwagi.
Igreja do Monte i jego najbliższe otoczenie:
Pokręciłem się chwilę po okolicy i skierowałem się na wschód gdzie na mapie miałem zaznaczoną ścieżkę idącą w kierunku punktu widokowego Curral dos Romeiros. Od razu przywitał mnie znak "zakaz wejścia". Cóż... może to nie ta ścieżka. Zacząłem kręcić się w poszukiwaniu jakiejś alternatywy. Po chwili zjawił się jakiś miejscowy z informacją, że wszystkie szlaki w okolicy są zamknięte gdyż ucierpiały w wyniku zeszłorocznych pożarów.
No to jestem w dupie. Co teraz? Od razu zjeżdżać na dół? Bez sensu.
To może wypiję sobie browca z widokiem na miasto? Noooo! To jest plan!
Zainstalowałem się w najbliższej knajpie. Padło pierwsze piwo, potem drugie.
Uznałem, że czuje się spełniany i mogę wracać na dół :mrgreen:
Widok z kolejki na Funchal:
Po zjeździe spokojnym krokiem wracam do hotelu przez centrum miasta.
Praca da Autonomia:
Przypadkiem natykam się również na popiersie jakiegoś wschodnioeuropejskiego despoty:
Dzień 5 - Wulkany Funchal
Ciepło i błękitne niebo - czyli dzień jak codzień w Funchal. Postanawiam poszwendać się po zachodniej części miasta i przy okazji "zaliczyć" klika wzgórz będących pozostałością działalności wulkanicznej na wyspie. Na początek muszę wstrzelić się w dobrą uliczkę, która ma mnie zaprowadzić na północną część dzielnicy, w której nocuje. Uliczka jest, staje dęba tak jak na mapie ale po kilkuset metrach kończy się - już nie tak jak na mapie. Hmmmm. No dobra są jeszcze jakieś schody, jakaś mała lewada. Jest! Jestem tam gdzie chciałem.
Teraz już będzie łatwiej. Mijam jakieś tereny wojskowe i od północy podchodzę na pierwsze wzgórze: Pico da Cruz (271 m n.p.m.).
Stoi tu kilkanaście domków, na szczycie infrastruktura telekomunikacyjna, granica koszar, wałęsają się bezpańskie psy.
Widok z Pico da Cruz:
Teraz czas podążyć na północ na dwa wzgórza zwane Sao Martinho. Jedno la lewo od drogi, drugie na prawo. To ostatnie postanawiam zostawić sobie na powrót.
Tak więc kilkanaście minut spaceru w spiekocie słońca i stoję już na "lewym Sao Martinho".
Na szczycie wzgórza stoi Igreja de Sao Martinho:
Widok w kierunku północnym:
Widok na Pico da Cruz:
Kolejny kilkunastominutowy spacer na północ i jestem na kolejnym wzgórzu.
W porównaniu z wcześniejszymi miejscami odwiedzanymi tego dnia to już inny świat: bary, sklepy, turyści.
Na szczycie wzgórza platforma widokowa i przyjemny chłód cienia kilku drzew. Zarządzam dłuższą przerwę.
Widok na wschód:
Południe:
Zachód:
I północ:
Po odpoczynku znów opuszczam turystyczną enklawę w zachodnim Funchal i idę w kierunku Pico das Romeiras. Całe wzgórze zabudowane jest domami mieszkalnymi i poprzecinane siecią uliczek dojazdowych więc nie spodziewam się rewelacji widokowo-krajobrazowych. Na "szczyt" wejść mi się nie udaje gdyż jest on zajęty przez jakiś dom.
Nad pomarańczowymi dachami i w lukach między domami coś nawet widać:
Zarządzam odwrót - czeka mnie jeszcze wejście na "prawy" Pico de Sao Martinho.
Wracam tą samą drogą i odbijam w lewo pod ostatnie wzgórze. Masa jakichś wąskich krętych uliczek.
Wbijam się w jedną z nich ale okazuje się ślepa. Tak więc nawrotka. Sytuacja powtarza się.
Wyciągam mapę i próbuje coś z niej wyczytać. Dobra mam jakiś trop.
W końcu trafiam we właściwą uliczkę ale już po kilkudziesięciu metrach czeka na mnie szlaban i goście z karabinami.
Kurka! Zresztą co mi szkodzi - podejdę i się zapytam.
Okazuje się, że wzgórze to teren wojskowy, droga jest zamknięta i żadnej innej opcji wejścia nie ma.
No to dupa. W ten sposób kończy się spacer po wygasłych wulkanach Funchal - 80% planu wykonane.
Dzień 6 - 25 Fontes/Risco
Początek dnia to podróż busem południowym wybrzeżem w kierunku zachodnim.
Robimy sobie małą przerwę nad jedną z licznych kamienistych plaż:
Po chwili ładujemy się do busa i kontynuujemy jazdę wybrzeżem przez Ribeira Brava i Ponta do Sol. W Calhecie odbijamy na północ i mniemy się wąskimi uliczkami w górę. W końcu parking i dalej ruszamy już pieszo.
Spacer zaczyna się kilkusetmetrowym tunelem:
Dochodzimy nim do Rabacal gdzie "oficjalnie" startują trasy w kierunku Risco i 25 Fontes.
Na początek wybieramy lewadę idącą w kierunku 25 Fontes:
Przyjemny spacerek raz szerszą, raz węższą ścieżką.
Co jakiś czas wśród otaczających nas drzew laurowych i krzewów otwierają się bliższe i dalsze widoki:
Lewada trawersuje zielone wzgórza wijąc się zakolami i lekko pnąc się w górę.
Przy którymś zakręcie ścieżki otwiera nam się widok na wodospad Risco:
Idziemy dalej. Wokół zielono i przyjemnie.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Idziemy dalej...
No i jesteśmy na miejscu! 25 Fontes to zamknięty z trzech stron skalnymi ścianami kociołek z wodospadem, jeziorkiem i kilkunastoma strugami spływającymi ze wszystkich dostępnych kierunków. Jest pięknie ale na niewielkiej przestrzeni kłębi się kilkadziesiąt osób. Samojebki, darci się, pływanie w jeziorku - wszystko to sprawia, że jak najszybciej chcę się z tego miejsca ewakuować.
Pozostaje jeszcze wyzwanie: zrobić takie zdjęcie aby w kadrze nie załapał się żaden homo sapiens. Kilka prób i jest!
25 Fontes:
Wracamy częściowo tą samą drogą. Tak więc lewadą w dół aby pod koniec odbić w kierunku Risco.
Te zielone wzgórza niezmiennie mnie zachwycają!
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Wracając mijamy już prawdziwe tłumy. Czuje się prawie jak na asfalcie do Moka.
Na szczęście w okolicach Risco jest już zdecydowanie spokojniej. Przyjemny widoczek z dudniącą woda, która spada kilkadziesiąt metrów tworząc wokół gęstą mgłę. W bezpośredniej bliskości wodospadu nie ma więc szans na jakiekolwiek zdjęcie - aparat w ciągu sekundy jest cały mokry. Jako, że ludzi tu mniej to i zarządzona przerwa jest dłuższa i przyjemniejsza.
Czas na powrót. Z niedalekiej odległości można w końcu ustrzelić jako takie ujęcie...
Risco:
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
No i miejscowe jaszczurki. Wszędzie na wyspie pełno tego cholerstwa ale są dość płochliwe więc trudno ustrzelić im jakieś sensowne zdjęcie.
W końcu dochodzimy do Rabacal i tunelem wracamy w okolice parkingu.
Kolejny dzień na plus!
ciąg dalszy nastąpi
Wstępnie planowałem wejść na wzgórze Monte (550 m n.p.m.) jedną z miejscowych lewad.
Gdy zasięgałem języka na ten temat u tzw. lokalsów pomysł ten udało im się skutecznie wybić mi z głowy - lewada była ponoć w opłakanym stanie.
Postanowiłem więc nieco zmodyfikować plan: na wzgórze kolejką, potem trawers wzgórz na punkt widokowy i powrót tą samą trasą.
Tak więc dobrze przed południem siedziałem już w kabinie kolejki, która niosła mnie w górę.
Widoki całkiem ładne: ocean, miasto i otaczające je wzgórza.
Samo Monte rozczarowuje. Poza możliwością zwiedzenia ogrodu botanicznego i lokalnego kościółka nie ma tu nic godnego uwagi.
Igreja do Monte i jego najbliższe otoczenie:
Pokręciłem się chwilę po okolicy i skierowałem się na wschód gdzie na mapie miałem zaznaczoną ścieżkę idącą w kierunku punktu widokowego Curral dos Romeiros. Od razu przywitał mnie znak "zakaz wejścia". Cóż... może to nie ta ścieżka. Zacząłem kręcić się w poszukiwaniu jakiejś alternatywy. Po chwili zjawił się jakiś miejscowy z informacją, że wszystkie szlaki w okolicy są zamknięte gdyż ucierpiały w wyniku zeszłorocznych pożarów.
No to jestem w dupie. Co teraz? Od razu zjeżdżać na dół? Bez sensu.
To może wypiję sobie browca z widokiem na miasto? Noooo! To jest plan!
Zainstalowałem się w najbliższej knajpie. Padło pierwsze piwo, potem drugie.
Uznałem, że czuje się spełniany i mogę wracać na dół :mrgreen:
Widok z kolejki na Funchal:
Po zjeździe spokojnym krokiem wracam do hotelu przez centrum miasta.
Praca da Autonomia:
Przypadkiem natykam się również na popiersie jakiegoś wschodnioeuropejskiego despoty:
Dzień 5 - Wulkany Funchal
Ciepło i błękitne niebo - czyli dzień jak codzień w Funchal. Postanawiam poszwendać się po zachodniej części miasta i przy okazji "zaliczyć" klika wzgórz będących pozostałością działalności wulkanicznej na wyspie. Na początek muszę wstrzelić się w dobrą uliczkę, która ma mnie zaprowadzić na północną część dzielnicy, w której nocuje. Uliczka jest, staje dęba tak jak na mapie ale po kilkuset metrach kończy się - już nie tak jak na mapie. Hmmmm. No dobra są jeszcze jakieś schody, jakaś mała lewada. Jest! Jestem tam gdzie chciałem.
Teraz już będzie łatwiej. Mijam jakieś tereny wojskowe i od północy podchodzę na pierwsze wzgórze: Pico da Cruz (271 m n.p.m.).
Stoi tu kilkanaście domków, na szczycie infrastruktura telekomunikacyjna, granica koszar, wałęsają się bezpańskie psy.
Widok z Pico da Cruz:
Teraz czas podążyć na północ na dwa wzgórza zwane Sao Martinho. Jedno la lewo od drogi, drugie na prawo. To ostatnie postanawiam zostawić sobie na powrót.
Tak więc kilkanaście minut spaceru w spiekocie słońca i stoję już na "lewym Sao Martinho".
Na szczycie wzgórza stoi Igreja de Sao Martinho:
Widok w kierunku północnym:
Widok na Pico da Cruz:
Kolejny kilkunastominutowy spacer na północ i jestem na kolejnym wzgórzu.
W porównaniu z wcześniejszymi miejscami odwiedzanymi tego dnia to już inny świat: bary, sklepy, turyści.
Na szczycie wzgórza platforma widokowa i przyjemny chłód cienia kilku drzew. Zarządzam dłuższą przerwę.
Widok na wschód:
Południe:
Zachód:
I północ:
Po odpoczynku znów opuszczam turystyczną enklawę w zachodnim Funchal i idę w kierunku Pico das Romeiras. Całe wzgórze zabudowane jest domami mieszkalnymi i poprzecinane siecią uliczek dojazdowych więc nie spodziewam się rewelacji widokowo-krajobrazowych. Na "szczyt" wejść mi się nie udaje gdyż jest on zajęty przez jakiś dom.
Nad pomarańczowymi dachami i w lukach między domami coś nawet widać:
Zarządzam odwrót - czeka mnie jeszcze wejście na "prawy" Pico de Sao Martinho.
Wracam tą samą drogą i odbijam w lewo pod ostatnie wzgórze. Masa jakichś wąskich krętych uliczek.
Wbijam się w jedną z nich ale okazuje się ślepa. Tak więc nawrotka. Sytuacja powtarza się.
Wyciągam mapę i próbuje coś z niej wyczytać. Dobra mam jakiś trop.
W końcu trafiam we właściwą uliczkę ale już po kilkudziesięciu metrach czeka na mnie szlaban i goście z karabinami.
Kurka! Zresztą co mi szkodzi - podejdę i się zapytam.
Okazuje się, że wzgórze to teren wojskowy, droga jest zamknięta i żadnej innej opcji wejścia nie ma.
No to dupa. W ten sposób kończy się spacer po wygasłych wulkanach Funchal - 80% planu wykonane.
Dzień 6 - 25 Fontes/Risco
Początek dnia to podróż busem południowym wybrzeżem w kierunku zachodnim.
Robimy sobie małą przerwę nad jedną z licznych kamienistych plaż:
Po chwili ładujemy się do busa i kontynuujemy jazdę wybrzeżem przez Ribeira Brava i Ponta do Sol. W Calhecie odbijamy na północ i mniemy się wąskimi uliczkami w górę. W końcu parking i dalej ruszamy już pieszo.
Spacer zaczyna się kilkusetmetrowym tunelem:
Dochodzimy nim do Rabacal gdzie "oficjalnie" startują trasy w kierunku Risco i 25 Fontes.
Na początek wybieramy lewadę idącą w kierunku 25 Fontes:
Przyjemny spacerek raz szerszą, raz węższą ścieżką.
Co jakiś czas wśród otaczających nas drzew laurowych i krzewów otwierają się bliższe i dalsze widoki:
Lewada trawersuje zielone wzgórza wijąc się zakolami i lekko pnąc się w górę.
Przy którymś zakręcie ścieżki otwiera nam się widok na wodospad Risco:
Idziemy dalej. Wokół zielono i przyjemnie.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Idziemy dalej...
No i jesteśmy na miejscu! 25 Fontes to zamknięty z trzech stron skalnymi ścianami kociołek z wodospadem, jeziorkiem i kilkunastoma strugami spływającymi ze wszystkich dostępnych kierunków. Jest pięknie ale na niewielkiej przestrzeni kłębi się kilkadziesiąt osób. Samojebki, darci się, pływanie w jeziorku - wszystko to sprawia, że jak najszybciej chcę się z tego miejsca ewakuować.
Pozostaje jeszcze wyzwanie: zrobić takie zdjęcie aby w kadrze nie załapał się żaden homo sapiens. Kilka prób i jest!
25 Fontes:
Wracamy częściowo tą samą drogą. Tak więc lewadą w dół aby pod koniec odbić w kierunku Risco.
Te zielone wzgórza niezmiennie mnie zachwycają!
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Wracając mijamy już prawdziwe tłumy. Czuje się prawie jak na asfalcie do Moka.
Na szczęście w okolicach Risco jest już zdecydowanie spokojniej. Przyjemny widoczek z dudniącą woda, która spada kilkadziesiąt metrów tworząc wokół gęstą mgłę. W bezpośredniej bliskości wodospadu nie ma więc szans na jakiekolwiek zdjęcie - aparat w ciągu sekundy jest cały mokry. Jako, że ludzi tu mniej to i zarządzona przerwa jest dłuższa i przyjemniejsza.
Czas na powrót. Z niedalekiej odległości można w końcu ustrzelić jako takie ujęcie...
Risco:
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
No i miejscowe jaszczurki. Wszędzie na wyspie pełno tego cholerstwa ale są dość płochliwe więc trudno ustrzelić im jakieś sensowne zdjęcie.
W końcu dochodzimy do Rabacal i tunelem wracamy w okolice parkingu.
Kolejny dzień na plus!
ciąg dalszy nastąpi
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 7 - Riberio Frio/Portela
Kolejny łatwy i przyjemny spacer lewadą (Levada do Furado). Startujemy w Ribeiro Frio, mniej więcej w centrum wyspy. Sama wioska to kilka knajp i sklepów - miejsce typowo nastawione na turystów. Nic ciekawego.
Ścieżka przy lewadzie raz szersza, raz węższa ale za to dość wygodna:
Momentami trzeba przejść między jakimiś skałkami:
Praktycznie całą drogę przegadałem z poznaną na trasie sympatyczną Czeszką. Tak więc idzie się całkiem przyjemnie.
Widoki "wokół" może nie powalają ale coś tam jednak widać.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Po jakimś czasie znów wchodzimy między skały:
Po przebiciu się na drugą stronę wzgórza pierwszy widok na ocean:
Drogę urozmaica teraz ścieżka wykuta w skale:
Im bliżej wioski Portela tym teren coraz bardziej się "cywilizuje". Pojawiają się jakieś ścieżki, zbiorniki wodne, pojedyncze budynki. Jest nawet jakieś miejsce piknikowe - tak więc robimy chwilę przerwy. W ruch idą kanapki, batony i tym podobne specjały. Od razu stajemy się więc atrakcją dla tubylców.
Oto jeden z nich:
Jeszcze godzinka w dół i dochodzimy do punktu widokowego w wiosce Portela. Kręci się tu trochę ludzi ale tłumów nie ma. A widok niczego sobie.
Pico de Aguia (590 m n.p.m.) z okolic Portela:
Kolejny dzień, który przeleciał gładko, miło i przyjemnie!
Dzień 8 - Łest Tur
Miejscowe agencje turystyczne oferują całą masę wycieczek, spacerów i wypraw, w tym tak zwane objazdówki po wyspie: zachód, północ, wschód i południe. Właśnie taką zachodnią objazdówkę zaliczę dzisiejszego dnia.
Pierwszy przystanek to Pico de Torre - wzgórze wznoszące się nad miasteczkiem Camara de Lobos, kilka kilometrów na zachód od Funchal.
Krzyż na szczycie:
Port w Camara de Lobos:
Widok na wschód:
Widok na północ:
Całe te zielone połacia ziemi to plantacje bananów. Banany rosną tu dosłownie wszędzie: w przydomowych ogródkach, w knajpach, na zboczach gór i w centrach miast.
Kilkanaście minut jazdy i jesteśmy na Cabo Girao. Masa autokarów, busów i samochodów - co daje niesamowite zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy. Miejscowi reklamują to miejsce jako najwyższy klif Europy co oczywiście nie jest prawdą (najwyższy jest Cape Enniberg na Wyspach Owczych) ale lufa pięćset metrów w dół i tak robi wrażenie. W ludzkim tłumie jednak nie ma opcji na spokojne kontemplowanie miejsca. Tak więc robię zdjęcia i zawijam się w okolice busa.
Widoki z Cabo Girao:
Kolejny przystanek to Ribeira Brava. Miasteczko położone nad oceanem i otoczone zielonymi wzgórzami. Jest całkiem ładnie ale miasteczko jak miasteczko - szału nie robi.
Miejscowy kościół:
Centrum:
Plaża:
Z Ribeira Brava jedziemy w kierunku północnym do Encumeada. Na miejscu znów chmury i wiatr. Rozległe widoki ponownie nie dla mnie.
Na płaskowyżu Paul da Serra jesteśmy w chmurach i znów niewiele widać:
Kolejnym punktem na trasie jest znajdujące się napółnocnym zachodzie wyspy miasteczko Porto Moniz uznawane za jedno z najciekawszych miejsc na Maderze. Znajdują się tam baseny z morską wodą i pola zastygłeś lawy. Na miejscu mamy do dyspozycji okołu dwóch godzin czasu więc mam plan nie tylko obejrzeć wszystko co się da ale i wszamać jakieś miejscowe owoce morza.
Porto Moniz widziane z góry:
Atrakcje Porto Moniz to kilka basenów wkomponowanych w pola zastygłej lawy, deptak i knajpy usytuowane przy nabrzeżu. Ludzi tu sporo ale nie ma co się dziwić gdyż woda bijąca o bazaltowe skały robi wrażenie.
Nabrzeże Porto Moniz:
Centrum miasteczka:
Po spenetrowaniu wybrzeża siadam w jednej z knajpek i zajadam się miejscowym żarciem. Mniam! Piwo mają na Maderze sikowate, za to jedzenie ekstraklasa!
Z Porto Moniz jedziemy wybrzeżem w kierunku Seixal.
Po drodze mamy między innymi takie widoki:
Ostatni tego dnia przystanek to Sao Vicente. Miasteczko jak miasteczko. Pewnie dziesiątki tu podobnych. W każdym razie szału nie robi.
Sao Vicente:
Ostatnie spojrzenie na północne wybrzeże...
...i wracamy do Funchal.
ciąg dalszy nastąpi
Kolejny łatwy i przyjemny spacer lewadą (Levada do Furado). Startujemy w Ribeiro Frio, mniej więcej w centrum wyspy. Sama wioska to kilka knajp i sklepów - miejsce typowo nastawione na turystów. Nic ciekawego.
Ścieżka przy lewadzie raz szersza, raz węższa ale za to dość wygodna:
Momentami trzeba przejść między jakimiś skałkami:
Praktycznie całą drogę przegadałem z poznaną na trasie sympatyczną Czeszką. Tak więc idzie się całkiem przyjemnie.
Widoki "wokół" może nie powalają ale coś tam jednak widać.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Po jakimś czasie znów wchodzimy między skały:
Po przebiciu się na drugą stronę wzgórza pierwszy widok na ocean:
Drogę urozmaica teraz ścieżka wykuta w skale:
Im bliżej wioski Portela tym teren coraz bardziej się "cywilizuje". Pojawiają się jakieś ścieżki, zbiorniki wodne, pojedyncze budynki. Jest nawet jakieś miejsce piknikowe - tak więc robimy chwilę przerwy. W ruch idą kanapki, batony i tym podobne specjały. Od razu stajemy się więc atrakcją dla tubylców.
Oto jeden z nich:
Jeszcze godzinka w dół i dochodzimy do punktu widokowego w wiosce Portela. Kręci się tu trochę ludzi ale tłumów nie ma. A widok niczego sobie.
Pico de Aguia (590 m n.p.m.) z okolic Portela:
Kolejny dzień, który przeleciał gładko, miło i przyjemnie!
Dzień 8 - Łest Tur
Miejscowe agencje turystyczne oferują całą masę wycieczek, spacerów i wypraw, w tym tak zwane objazdówki po wyspie: zachód, północ, wschód i południe. Właśnie taką zachodnią objazdówkę zaliczę dzisiejszego dnia.
Pierwszy przystanek to Pico de Torre - wzgórze wznoszące się nad miasteczkiem Camara de Lobos, kilka kilometrów na zachód od Funchal.
Krzyż na szczycie:
Port w Camara de Lobos:
Widok na wschód:
Widok na północ:
Całe te zielone połacia ziemi to plantacje bananów. Banany rosną tu dosłownie wszędzie: w przydomowych ogródkach, w knajpach, na zboczach gór i w centrach miast.
Kilkanaście minut jazdy i jesteśmy na Cabo Girao. Masa autokarów, busów i samochodów - co daje niesamowite zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy. Miejscowi reklamują to miejsce jako najwyższy klif Europy co oczywiście nie jest prawdą (najwyższy jest Cape Enniberg na Wyspach Owczych) ale lufa pięćset metrów w dół i tak robi wrażenie. W ludzkim tłumie jednak nie ma opcji na spokojne kontemplowanie miejsca. Tak więc robię zdjęcia i zawijam się w okolice busa.
Widoki z Cabo Girao:
Kolejny przystanek to Ribeira Brava. Miasteczko położone nad oceanem i otoczone zielonymi wzgórzami. Jest całkiem ładnie ale miasteczko jak miasteczko - szału nie robi.
Miejscowy kościół:
Centrum:
Plaża:
Z Ribeira Brava jedziemy w kierunku północnym do Encumeada. Na miejscu znów chmury i wiatr. Rozległe widoki ponownie nie dla mnie.
Na płaskowyżu Paul da Serra jesteśmy w chmurach i znów niewiele widać:
Kolejnym punktem na trasie jest znajdujące się napółnocnym zachodzie wyspy miasteczko Porto Moniz uznawane za jedno z najciekawszych miejsc na Maderze. Znajdują się tam baseny z morską wodą i pola zastygłeś lawy. Na miejscu mamy do dyspozycji okołu dwóch godzin czasu więc mam plan nie tylko obejrzeć wszystko co się da ale i wszamać jakieś miejscowe owoce morza.
Porto Moniz widziane z góry:
Atrakcje Porto Moniz to kilka basenów wkomponowanych w pola zastygłej lawy, deptak i knajpy usytuowane przy nabrzeżu. Ludzi tu sporo ale nie ma co się dziwić gdyż woda bijąca o bazaltowe skały robi wrażenie.
Nabrzeże Porto Moniz:
Centrum miasteczka:
Po spenetrowaniu wybrzeża siadam w jednej z knajpek i zajadam się miejscowym żarciem. Mniam! Piwo mają na Maderze sikowate, za to jedzenie ekstraklasa!
Z Porto Moniz jedziemy wybrzeżem w kierunku Seixal.
Po drodze mamy między innymi takie widoki:
Ostatni tego dnia przystanek to Sao Vicente. Miasteczko jak miasteczko. Pewnie dziesiątki tu podobnych. W każdym razie szału nie robi.
Sao Vicente:
Ostatnie spojrzenie na północne wybrzeże...
...i wracamy do Funchal.
ciąg dalszy nastąpi
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 9 - Caldeirao Verde
Kolejny dzień i kolejna lewada - tym razem Levada do Caldeirao Verde. Najpierw trzeba przebić się na północ wyspy w okolice Santana. Następnie wąską drogą wśród drzew i kwiatów docieramy na start lewady.
Jeden z ładniejszych kibli jakie widziałem w życiu:
Ludzi wokół całkiem sporo. Lewada jest poprowadzona całkiem ciekawie. Całkiem sporo skał, zwężeń i prześwitów - tak więc można beztrosko można cieszyć się spacerem.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Jedno ze zwężeń lewady:
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Mniej więcej po przejściu 2/3 lewady znajduje się cel większości osób (w tym i nasz) podążających tą trasą:
Wodospad robi wrażenie. Wokół skały, zieleń i... dziesiątki osób.
Jest naprawdę pięknie:
Dalej lewadą można dojść do kolejnego wodospadu (nieco mniejszego) ale my w tym miejscu robimy nawrotkę i wracamy tą samą drogą do busa.
Po drodze co rusz widoki na zieleń północnej części wyspy:
Kolejny dzień i kolejny raz wszystko zgodnie z planem!
Dzień 10 - Pico Ruivo (1862 m n.p.m.)
Drugie podejście do najwyższego Madery. Tym razem pogoda żyleta więc wszystko wskazuj na to, że plan będzie wykonany.
Startujemy z wysokości... 1816 m n.p.m.
Na Pico do Arieiro, trzeci co do wysokości szczyt wyspy, prowadzi dobrze utrzymana droga co sprawia, że stacjonuje tu masa samochodów, busów i autokarów.
Z okolic wierzchołka mamy takie oto widoki:
Początek drogi to zejście w dół. Potem w górę. Znów w dół i znów w górę. Takim oto sposobem mimo, że startujemy z wysokości ok 1800 metrów zanim dojdziemy na najwyższy szczyt Madery zrobimy jakieś 500-700 metrów przewyższenia.
Widoczny kawałek trasy:
Widoki wokół bajka: błękitne niebo, szarości i brązy skał a do tego zieleń. Miodzio!
Pico do Arieiro (1816 m n.p.m.):
Szlak poprowadzony jest bardzo ciekawie ale nie ma na nim jakichkolwiek trudności technicznych - można go zrobić z rękoma w kieszeniach. Momentami mamy strome zejścia i podejścia ale wszystko po w miarę szerokiej ścieżce/schodach. Widoki wokół są naprawdę niesamowite!
W środku i po prawej stronie zdjęcia widać w jaki sposób poprowadzony jest szlak na Pico Ruivo:
Kolejne widoki na trasie:
Po drodze mamy też kilka krótkich, wykutych w skale tuneli:
Kolejny trawers wykuty w skale:
Kolejne widoki:
Kolejny tunel wykuty w skale:
No i czas na krótką przerwę w pięknych okolicznościach przyrody:
Po odpoczynku chyba najbardziej dający w tyłek odcinek: po krótkim trawersie trzeba zrobić ok 150 metrów w górę po stromej ściance wyposażonej w metalowe schody. Uf - to są góry! Dochodzimy na przełączkę i znów schodzimy kilkadziesiąt metrów w dół.
Krajobraz po pożarze:
Od tego miejsca zostało około pół godziny drogi do schroniska. Właściwie trudno to nazwać schronem gdyż budynek zamknięty jest na cztery spusty. Tak więc tylko ładuję w siebie trochę wody i idę w kierunku nieodległego już szczytu.
Widoki z Pico Ruivo:
Krzyż na szczycie:
Ostatnie chwile na dachu Madery:
Rifugio Pico Ruivo:
Czas na zejście w doliny...
Pico Ruivo z tej perspektywy szału nie robi:
Ostatnie spojrzenie na Pico Arieiro:
Ponad chmurami...
Z każdym krokiem wycieczka zbliża się do końca. Przede mną przedostatni jej etap: Achada do Teixeira.
Na parkingu ładujemy się do busa i wracamy do Funchal.
Pico Ruivo zdobyte! Górski cel pobytu na Maderze osiągnięty!
ciag dalszy nastąpi
Kolejny dzień i kolejna lewada - tym razem Levada do Caldeirao Verde. Najpierw trzeba przebić się na północ wyspy w okolice Santana. Następnie wąską drogą wśród drzew i kwiatów docieramy na start lewady.
Jeden z ładniejszych kibli jakie widziałem w życiu:
Ludzi wokół całkiem sporo. Lewada jest poprowadzona całkiem ciekawie. Całkiem sporo skał, zwężeń i prześwitów - tak więc można beztrosko można cieszyć się spacerem.
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Jedno ze zwężeń lewady:
Wywalić ludzi! Wypuścić dinozaury!
Mniej więcej po przejściu 2/3 lewady znajduje się cel większości osób (w tym i nasz) podążających tą trasą:
Wodospad robi wrażenie. Wokół skały, zieleń i... dziesiątki osób.
Jest naprawdę pięknie:
Dalej lewadą można dojść do kolejnego wodospadu (nieco mniejszego) ale my w tym miejscu robimy nawrotkę i wracamy tą samą drogą do busa.
Po drodze co rusz widoki na zieleń północnej części wyspy:
Kolejny dzień i kolejny raz wszystko zgodnie z planem!
Dzień 10 - Pico Ruivo (1862 m n.p.m.)
Drugie podejście do najwyższego Madery. Tym razem pogoda żyleta więc wszystko wskazuj na to, że plan będzie wykonany.
Startujemy z wysokości... 1816 m n.p.m.
Na Pico do Arieiro, trzeci co do wysokości szczyt wyspy, prowadzi dobrze utrzymana droga co sprawia, że stacjonuje tu masa samochodów, busów i autokarów.
Z okolic wierzchołka mamy takie oto widoki:
Początek drogi to zejście w dół. Potem w górę. Znów w dół i znów w górę. Takim oto sposobem mimo, że startujemy z wysokości ok 1800 metrów zanim dojdziemy na najwyższy szczyt Madery zrobimy jakieś 500-700 metrów przewyższenia.
Widoczny kawałek trasy:
Widoki wokół bajka: błękitne niebo, szarości i brązy skał a do tego zieleń. Miodzio!
Pico do Arieiro (1816 m n.p.m.):
Szlak poprowadzony jest bardzo ciekawie ale nie ma na nim jakichkolwiek trudności technicznych - można go zrobić z rękoma w kieszeniach. Momentami mamy strome zejścia i podejścia ale wszystko po w miarę szerokiej ścieżce/schodach. Widoki wokół są naprawdę niesamowite!
W środku i po prawej stronie zdjęcia widać w jaki sposób poprowadzony jest szlak na Pico Ruivo:
Kolejne widoki na trasie:
Po drodze mamy też kilka krótkich, wykutych w skale tuneli:
Kolejny trawers wykuty w skale:
Kolejne widoki:
Kolejny tunel wykuty w skale:
No i czas na krótką przerwę w pięknych okolicznościach przyrody:
Po odpoczynku chyba najbardziej dający w tyłek odcinek: po krótkim trawersie trzeba zrobić ok 150 metrów w górę po stromej ściance wyposażonej w metalowe schody. Uf - to są góry! Dochodzimy na przełączkę i znów schodzimy kilkadziesiąt metrów w dół.
Krajobraz po pożarze:
Od tego miejsca zostało około pół godziny drogi do schroniska. Właściwie trudno to nazwać schronem gdyż budynek zamknięty jest na cztery spusty. Tak więc tylko ładuję w siebie trochę wody i idę w kierunku nieodległego już szczytu.
Widoki z Pico Ruivo:
Krzyż na szczycie:
Ostatnie chwile na dachu Madery:
Rifugio Pico Ruivo:
Czas na zejście w doliny...
Pico Ruivo z tej perspektywy szału nie robi:
Ostatnie spojrzenie na Pico Arieiro:
Ponad chmurami...
Z każdym krokiem wycieczka zbliża się do końca. Przede mną przedostatni jej etap: Achada do Teixeira.
Na parkingu ładujemy się do busa i wracamy do Funchal.
Pico Ruivo zdobyte! Górski cel pobytu na Maderze osiągnięty!
ciag dalszy nastąpi
Wiem, że nic nie wiem.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 11 - Ist Tur
Wyjazd bliźniaczy do "West Tour" tyle, że dotyczący wschodniej części wyspy.
Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Funchal udało mi się ustrzelić takie oto dziwadła:
Widząc takich debili na Zachodzie rację wypada chyba przyznać profesorowi Wieczorkiewiczowi, który twierdził, że gdyby mieszkańcy zachodniej Europy doznali na własnym grzbiecie trzydziestu czy czterdziestu lat realnego socjalizmu to obecnie mówiliby z mniejszym zapałem o różnych eksperymentach społeczno-ekonomicznych.
Pierwszy przystanek to Camacha i... totalna porażka. Jest niby jakieś muzeum wikliniarstwa i knajpa ale miejsce szału nie robi. Dobrze, że zawsze na takie okazje mam w plecaku książkę...
Kościół w Camacha:
Kolejny postój to miejsce dobrze znane z poprzedniego dnia: Pico Arieiro.
Kolejny raz ponad chmurami:
Radar wojskowy pod szczytem:
Następny punkt na trasie to Ribeiro Frio - jako, że już tu byłem wiedziałem, że sama wioska niczego specjalnego nie oferuje. Wiedziałem jednak również, że na lewo od drogi prowadzi szlak do jakiegoś punktu widokowego. Mamy pół godziny na "zwiedzanie" więc od razu szybkim marszem ruszam szeroką dróżka wiodącą obok jednej z lewad (Levada do Furado).
Nie wiem jak daleko jest do mojego celu i czy w ogóle realne jest dojść i wrócić w trzydzieści minut postanawiam więc iść "w górę" połowę tego czasu aby drugą połowę przeznaczyć na zejście.
Ribeiro Frio:
Po drodze mijam nawet jakiś bufetosklep:
Minuty mijają szybko a punktu widokowego ani widu ani słychu. Po piętnastu minutach postanawiam szybki marsz zamienić na bieg i dać sobie jeszcze pięć minut "w górę". No i udaje się! Po dwudziestu minutach od wyjścia docieram do Miradouro Balcoes.
Szybkie zdjęcia:
Na miejscu spędzam może z trzydzieści sekund i zawijam się truchtem w drogę powrotną. W busie jestem na styk ale jestem!
Santana wita nas lekkim deszczem - czeka nas tu dłuższy postój. I świetnie się składa bo w miasteczku fiesta!
Na scenie portugalskie disco polo. Porozstawiane kramy z owocami, warzywami i innymi cudami. Ludzie śpiewają, jedzą, ktoś tam próbuje tańczyć. Postanawiam skorzystać z okazji i spróbować lokalnych trunków i zakąsek. Alkohol do gustu specjalnie mi nie przypadł za to jedzenie (jak to na Maderze) wgniata w ziemię. Wypiekane na miejscu pieczywo z masłem czosnkowym i mięsem - palce lizać. Lokalsi grillują szaszłyki z wołowiny - kawały mięsa wielkości męskiej pięści w przyprawach nabite na metrowe kije. Chętnie bym spróbował ale nie bardzo jest czas by czekać w kolejce do paleniska. W każdym razie klimat miejsca mnie zachwycił!
Główny plac, na którym odbywała się fiesta:
Kręcąc się trochę po okolicy dotarłem w miejsce gdzie stały zrekonstruowane tradycyjne domy dawnych mieszkańców tych okolic. Całkiem pociesznie to wygląda...
Następny postój na naszej trasie to okolice Faial i widok na Pico de Aguia:
W ciągu pobytu na Maderze miałem więc możliwość obserwować tą górę z prawie każdej strony - brakuje mi już tylko widoku od strony oceanu.
Przedostatnie miejsce postoju to punkt widokowy na Przylądku św. Wawrzyńca. Widoki miazga a w końcu to tylko cząstka tego co można zobaczyć w okolicy. Tą miejscówkę zostawiam sobie na kolejny dzień - swoisty deser!
Ostatni punkt na trasie to Machico. Nie jestem fanem plaż i tym podobnych atrakcji więc po zrobieniu kilku zdjęć znów biorę się za książkę...
Plaża w Machico:
Wyspy Pustynne z Machico:
Wyspy Pustynne (Ilhas Desertas) to grupa wysp znajdujących się na południowy-wschód od Madery. Wyspy to rezerwat i i nie ma opcji na ich zwiedzanie (chyba, że prowadzi się badania naukowe). Można oczywiście wybrać się na rejs wokół wysp a nawet wysiąść na stały ląd - poruszać można się jednak tylko w okolicy domku strażników. Na wyspach występują tarantule a w ich pobliżu lwy morskie.
Z Machico wracamy do Funchal. Jutro mój ostatni dzień na zwiedzanie...
Dzień 12 - Przylądek św. Wawrzyńca
Wisienka (lub jak woli Tomasz Hajto - truskawka) na torcie. Gdy tylko w sieci znalazłem zdjęcia tego miejsca od razu wiedziałem, że muszę tu być. Miejsce po prostu fantastyczne: czerwone skały, błękit nieba i wody. Do tego miejscami wieje tak, że łeb urywa. Spacer nie ma oczywiście ani większych przewyższeń ani żadnych trudności technicznych.
Właściwie nie trzeba nawet za dużo pisać. Widoki bronią się same...
Rzut oka na drugą stronę:
Nad głowami co chwilę przelatują nam żelazne ptaki:
A tu mamy przed oczami geologiczny przekładaniec:
Szlak:
Ależ tu ładnie!
Idziemy dalej:
Schodzimy w dół, w kierunku oceanu:
Dochodzimy do jakiegoś pseudoschronu:
W tym miejscu chwila przerwy. I jakieś totalne zaćmienie umysłu! Właściwie dopiero w hotelu oglądając mapę zjarzyłem się, że z tego miejsca można było podejść jeszcze w górę na Pico do Furado. No cóż - dupa. Będzie po co tu jeszcze wrócić!
Wracamy prawie identyczną drogą...
W drodze powrotnej schodzimy nad ocean:
No i ostatnie spojrzenie - Przylądek św. Wawrzyńca:
W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze pod pomnik Christo Rei w Canico:
I to by było na tyle z wakacji na Maderze. Jeszcze tu wrócę!
Wyjazd bliźniaczy do "West Tour" tyle, że dotyczący wschodniej części wyspy.
Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Funchal udało mi się ustrzelić takie oto dziwadła:
Widząc takich debili na Zachodzie rację wypada chyba przyznać profesorowi Wieczorkiewiczowi, który twierdził, że gdyby mieszkańcy zachodniej Europy doznali na własnym grzbiecie trzydziestu czy czterdziestu lat realnego socjalizmu to obecnie mówiliby z mniejszym zapałem o różnych eksperymentach społeczno-ekonomicznych.
Pierwszy przystanek to Camacha i... totalna porażka. Jest niby jakieś muzeum wikliniarstwa i knajpa ale miejsce szału nie robi. Dobrze, że zawsze na takie okazje mam w plecaku książkę...
Kościół w Camacha:
Kolejny postój to miejsce dobrze znane z poprzedniego dnia: Pico Arieiro.
Kolejny raz ponad chmurami:
Radar wojskowy pod szczytem:
Następny punkt na trasie to Ribeiro Frio - jako, że już tu byłem wiedziałem, że sama wioska niczego specjalnego nie oferuje. Wiedziałem jednak również, że na lewo od drogi prowadzi szlak do jakiegoś punktu widokowego. Mamy pół godziny na "zwiedzanie" więc od razu szybkim marszem ruszam szeroką dróżka wiodącą obok jednej z lewad (Levada do Furado).
Nie wiem jak daleko jest do mojego celu i czy w ogóle realne jest dojść i wrócić w trzydzieści minut postanawiam więc iść "w górę" połowę tego czasu aby drugą połowę przeznaczyć na zejście.
Ribeiro Frio:
Po drodze mijam nawet jakiś bufetosklep:
Minuty mijają szybko a punktu widokowego ani widu ani słychu. Po piętnastu minutach postanawiam szybki marsz zamienić na bieg i dać sobie jeszcze pięć minut "w górę". No i udaje się! Po dwudziestu minutach od wyjścia docieram do Miradouro Balcoes.
Szybkie zdjęcia:
Na miejscu spędzam może z trzydzieści sekund i zawijam się truchtem w drogę powrotną. W busie jestem na styk ale jestem!
Santana wita nas lekkim deszczem - czeka nas tu dłuższy postój. I świetnie się składa bo w miasteczku fiesta!
Na scenie portugalskie disco polo. Porozstawiane kramy z owocami, warzywami i innymi cudami. Ludzie śpiewają, jedzą, ktoś tam próbuje tańczyć. Postanawiam skorzystać z okazji i spróbować lokalnych trunków i zakąsek. Alkohol do gustu specjalnie mi nie przypadł za to jedzenie (jak to na Maderze) wgniata w ziemię. Wypiekane na miejscu pieczywo z masłem czosnkowym i mięsem - palce lizać. Lokalsi grillują szaszłyki z wołowiny - kawały mięsa wielkości męskiej pięści w przyprawach nabite na metrowe kije. Chętnie bym spróbował ale nie bardzo jest czas by czekać w kolejce do paleniska. W każdym razie klimat miejsca mnie zachwycił!
Główny plac, na którym odbywała się fiesta:
Kręcąc się trochę po okolicy dotarłem w miejsce gdzie stały zrekonstruowane tradycyjne domy dawnych mieszkańców tych okolic. Całkiem pociesznie to wygląda...
Następny postój na naszej trasie to okolice Faial i widok na Pico de Aguia:
W ciągu pobytu na Maderze miałem więc możliwość obserwować tą górę z prawie każdej strony - brakuje mi już tylko widoku od strony oceanu.
Przedostatnie miejsce postoju to punkt widokowy na Przylądku św. Wawrzyńca. Widoki miazga a w końcu to tylko cząstka tego co można zobaczyć w okolicy. Tą miejscówkę zostawiam sobie na kolejny dzień - swoisty deser!
Ostatni punkt na trasie to Machico. Nie jestem fanem plaż i tym podobnych atrakcji więc po zrobieniu kilku zdjęć znów biorę się za książkę...
Plaża w Machico:
Wyspy Pustynne z Machico:
Wyspy Pustynne (Ilhas Desertas) to grupa wysp znajdujących się na południowy-wschód od Madery. Wyspy to rezerwat i i nie ma opcji na ich zwiedzanie (chyba, że prowadzi się badania naukowe). Można oczywiście wybrać się na rejs wokół wysp a nawet wysiąść na stały ląd - poruszać można się jednak tylko w okolicy domku strażników. Na wyspach występują tarantule a w ich pobliżu lwy morskie.
Z Machico wracamy do Funchal. Jutro mój ostatni dzień na zwiedzanie...
Dzień 12 - Przylądek św. Wawrzyńca
Wisienka (lub jak woli Tomasz Hajto - truskawka) na torcie. Gdy tylko w sieci znalazłem zdjęcia tego miejsca od razu wiedziałem, że muszę tu być. Miejsce po prostu fantastyczne: czerwone skały, błękit nieba i wody. Do tego miejscami wieje tak, że łeb urywa. Spacer nie ma oczywiście ani większych przewyższeń ani żadnych trudności technicznych.
Właściwie nie trzeba nawet za dużo pisać. Widoki bronią się same...
Rzut oka na drugą stronę:
Nad głowami co chwilę przelatują nam żelazne ptaki:
A tu mamy przed oczami geologiczny przekładaniec:
Szlak:
Ależ tu ładnie!
Idziemy dalej:
Schodzimy w dół, w kierunku oceanu:
Dochodzimy do jakiegoś pseudoschronu:
W tym miejscu chwila przerwy. I jakieś totalne zaćmienie umysłu! Właściwie dopiero w hotelu oglądając mapę zjarzyłem się, że z tego miejsca można było podejść jeszcze w górę na Pico do Furado. No cóż - dupa. Będzie po co tu jeszcze wrócić!
Wracamy prawie identyczną drogą...
W drodze powrotnej schodzimy nad ocean:
No i ostatnie spojrzenie - Przylądek św. Wawrzyńca:
W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze pod pomnik Christo Rei w Canico:
I to by było na tyle z wakacji na Maderze. Jeszcze tu wrócę!
Wiem, że nic nie wiem.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 40 gości