Podlasie - Biebrza - Suwalszczyzna: nowa przygoda
Po zakończeniu tratwowego spływu i uzupełnieniu składu o Izę udajemy się szybko w kierunku znanej już nam restauracji hotelowej w Goniądzu. Mimo, iż pisało, że działa do 20-tej, to udało nam się coś zjeść jeszcze po tej godzinie Wszystkim smakowało, oprócz Izy
Nocujemy dokładnie w tym samym miejscu, co z Eco w sobotę - za miastem, nad Biebrzą obok Carskiej Drogi. Pogoda jednak jest już mniej przyjemna, nieco kropi, ale na szczęście namioty rozbijamy na sucho, podobnie jak smażymy na ognisku kolację.
Dopiero potem zaczyna walić deszczem, ewakuujemy się więc do namiotów, gdzie kończymy imprezę Niestety, pada również rano... ponownie zasypiam, budzę się i nadal pada. Od razu mam skojarzenia z poprzednim rokiem, kiedy obok Gnojna lało, lało i lało...
Na szczęście około godziny 11-tej przestaje, zatem zwijamy mokre namioty i ponownie uderzamy do Goniądza, obserwując przy okazji miejsce, gdzie dzień wcześniej dwóch licho-rybaków pokazało nam złą drogę!
W Goniądzu po raz trzeci knajpa hotelowa (jest to w sumie jedyne miejsce, gdzie można coś zjeść), zakupy i wychodzimy na obrzeża, aby złapać stopa. Po drodze podziwiamy miejscową architekturę.
Początkowo planowaliśmy dostać się do Osowca, następnie przez Grajewo do Augustowa, ale od kiedy pojawiła się Iza to plany zaczęły się... mieszać Postanawiamy więc uderzać w kierunku przeciwnym, na Suchowolę.
Po jakimś czasie oczekiwania Iza łapie stopa - do wiekowego poloneza ładuję się razem z Eco. Miejscowa rodzinka podwozi nas do... skrzyżowania przy Wroceniu! Jakiś zaklęty krąg!
Zagadują ile jesteśmy w stanie zapłacić za dowód do Suchowoli... ponieważ w ogóle nie znamy stawek, to czekamy na ich propozycję. Pada 38 zł! Nie, dzięki, autobusem zajechalibyśmy o połowę taniej. Wychodzimy więc dokładnie w tym samym miejscu, gdzie w niedzielne popołudnie z psem Gorolkiem szliśmy w kierunku zamkniętego sklepu...
Mija trochę czasu i w tle pojawiają się dwie postacie - Iza z Grzesiem złapali kilka stopów i nas dogonili. Siedzimy razem przy skrzyżowaniu, machamy - nic. Trzeba więc ruszyć tyłki i przed siebie, tą straszliwie prostą drogą.
Krajobraz wokół dość monotonny - pola, rzadkie skupiska drzew, czasem jakieś zabudowania w tle.
Łapanie stopa nie wychodzi nawet Izie - ludzie patrzą na nas jak na kosmitów albo pokazują słynne "jadę tylko kawałek"! Po kilku kilometrach schodzimy z niegościnnej trasy wojewódzkiej na piaszczystą drogę w kierunku Dolistowa, gdzie w niedzielę Grzesiek widział sklep i knajpę. Przy okazji rozgrywamy szybki mecz
W Dolistowie (są dwa - Nowe i Stare - nie bardzo wiadomo gdzie biegnie między nimi granica) zupełnie inne klimaty: konie, krowy, drewniane domy...
Jest i knajpa - tyle, że zamknięta. Siadamy więc pod Lewiatanem, centrum cywilizacji miejscowości.
Mamy stąd widok na najwyższy budynek Dolistowa - neoklasycystyczny kościół i dzwonnicę.
Zastanawiamy się co robić dalej - jasne jest, że na Suwalszczyznę dzisiaj się nie dostaniemy... w końcu pada pomysł, aby podejść do bliskiej tutaj Biebrzy. Okazał się pomysłem trafionym, bowiem przy rzece znajduje się miejsce biwakowe, podobne jak kiedyś w Sztabinie.
Andrzej coś marudzi, że za blisko miejscowości, że gdzie indziej - mnie się od razu tam spodobało i reszcie ekipy po chwili również. Jest dużo zielonej trawy, wychodek, dwie wiaty, miejsce na ognisko, a w pobliskim podmokłym lesie również zestaw drzewa. Do tego mamy okres przed sezonem, więc poza grupką nastolatków, która szybko się zmywa, nikt nas nie niepokoi.
No dobra, jeden typ ciągle się nam przygląda
Dokonujemy kąpieli, rozstawiamy namioty i wkrótce płonie ognisko. Iza stawia swój wegetariański kociołek, my smażymy martwe zwierzęta.
Trafia nam się przyjemny zachód słońca nad Biebrzą.
W takich warunkach siedzenie wokół ogniska jest jeszcze fajniejsze niż zwykle
W nocy zaczyna padać, ale uciekamy pod wiatę, więc deszcz nam nie straszny. I znów opady utrzymują się aż do rana, ale tym razem kończą się wcześniej niż w środę. Mimo to czwartkowe dopołudnie jest pochmurne i mokre.
Po szybkich zakupach ruszamy przez Dolistowo Stare, które dzień wcześniej wydawało się bardzo zachęcające.
Starych domów tutaj od groma, w większości zamieszkałych, więc nie zmieniają się w rudery jak w Goniądzu.
Większość z nich ma charakterystyczne dla Podlasia zdobienia, efekt wzorowania się na dawnych carskich dworcach, pałacach czy cerkwiach. No, ale trudno się dziwić, w końcu ten teren aż do Wielkiej Wojny leżał w granicach Cesarstwa Rosyjskiego właściwego, a nie w Kongresówce (ta była na Suwalszczyźnie, zaraz za Biebrzą, która stanowiła i stanowi granicę).
Wioska jest bardzo ładna dla oka i dobrze, że nie minęliśmy ją jakimś stopem.
Na ten zresztą znowu trudno liczyć, bo ruch znikomy...
Na obrzeżach wsi - wiatrak.
Suniemy z Eco do przodu, ale co jakiś czas trzeba stawać, bo Grześ z Izą wyraźnie ciągną po tyłach. Hmm, z takim tempem to Suwalszczyzna znowu się oddala. Na nasze szczęście na skraju następnej wioski - Zabiele - Iza łapie stopa i wchodzi tam z Grzesiem.
Cieszymy się również i my, bo możemy podkręcić tempo - Andrzej od razu pisze im smsy, aby na nas nie czekali, tylko walili na Augustów, jeśli jest możliwość.
A my tymczasem oglądamy sobie zabudowę Zabieli (Zabielów?), również ciekawą.
Krzyż w zdobieniu a'la późny Gierek.
Zagaduje nas jakiś zawiany miejscowy - "co macie w plecakach?". Eco, licząc na swą chytrość, odpowiada, że bimberek. "Ooo, odsprzedajcie" - tamtemu otwierają się oczy. Kurde, jeśli na wioskach chcą kupować bimber od turystów, to już chyba jest koniec świata! A przecież było jeszcze przed drugą turą wyborów!
Potem inny facet pyta mnie, czy jesteśmy geodetami i gdzie ciągniemy. Mówię, że turyści i do Suchowoli. "Hmm, to mogę was podwieźć". Wlewa się w nas nadzieja, lecz rozmówca stwierdza jednak, że najpierw musi coś załatwić z sąsiadem i jak pojedzie do miasta, to nas po drodze weźmie. Aha, jasne...
Za wsią dochodzimy ponownie do cholernej drogi wojewódzkiej, prostej, w dawnym pasie Carskiego Traktu. Powtórka z rozrywki...
Auta jakieś jeżdżą, ale rezultat ten sam co zawsze jeśli chodzi o łapanie okazji. Eco zauważa, że przy drzewach leżą kupki kamieni.
- To pewnie zdesperowani autostopowicze zbierali, aby rzucać w kierowców
W lesie wchodzimy w nowy powiat, ale zmian w podejściu kierujących nie widać. Mijając różne kapliczki zastanawiam się już, czy może powinniśmy tam klęknąć z prośbą błagalną? Z drugiej strony widać w oddali zabudowania Suchowoli, więc za jakiś czas tam się doczołgamy...
I wreszcie wydarza się cud: zatrzymuje się samochód z jakimś wojskowym lub strażnikiem granicznym. Nie jedzie co prawda do Suchowoli, ale odbije dla nas te kilka kilometrów! Super, co najmniej godzinę jesteśmy do przodu Gadamy o różnych rzeczach, żołnierz służył kiedyś w Bytomiu, opowiadamy o spływie...
Po kilku minutach wyrzuca nas przy rynku w Suchowoli, gdzie straszy ogromna, paskudna, żelazna konstrukcja. Do geograficznego środka Europy pasuje jak pięść do oka!
Dzięki stopowi udało nam się być tutaj nawet o rozsądnej godzinie, za 40 minut mamy autobus na Augustów, więc jednak zahaczymy o Suwalszczyznę (nie licząc drugiego brzegu nad Biebrzą, gdzie Eco nagi ciągał tratwę ).
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Suchowoli#
Nocujemy dokładnie w tym samym miejscu, co z Eco w sobotę - za miastem, nad Biebrzą obok Carskiej Drogi. Pogoda jednak jest już mniej przyjemna, nieco kropi, ale na szczęście namioty rozbijamy na sucho, podobnie jak smażymy na ognisku kolację.
Dopiero potem zaczyna walić deszczem, ewakuujemy się więc do namiotów, gdzie kończymy imprezę Niestety, pada również rano... ponownie zasypiam, budzę się i nadal pada. Od razu mam skojarzenia z poprzednim rokiem, kiedy obok Gnojna lało, lało i lało...
Na szczęście około godziny 11-tej przestaje, zatem zwijamy mokre namioty i ponownie uderzamy do Goniądza, obserwując przy okazji miejsce, gdzie dzień wcześniej dwóch licho-rybaków pokazało nam złą drogę!
W Goniądzu po raz trzeci knajpa hotelowa (jest to w sumie jedyne miejsce, gdzie można coś zjeść), zakupy i wychodzimy na obrzeża, aby złapać stopa. Po drodze podziwiamy miejscową architekturę.
Początkowo planowaliśmy dostać się do Osowca, następnie przez Grajewo do Augustowa, ale od kiedy pojawiła się Iza to plany zaczęły się... mieszać Postanawiamy więc uderzać w kierunku przeciwnym, na Suchowolę.
Po jakimś czasie oczekiwania Iza łapie stopa - do wiekowego poloneza ładuję się razem z Eco. Miejscowa rodzinka podwozi nas do... skrzyżowania przy Wroceniu! Jakiś zaklęty krąg!
Zagadują ile jesteśmy w stanie zapłacić za dowód do Suchowoli... ponieważ w ogóle nie znamy stawek, to czekamy na ich propozycję. Pada 38 zł! Nie, dzięki, autobusem zajechalibyśmy o połowę taniej. Wychodzimy więc dokładnie w tym samym miejscu, gdzie w niedzielne popołudnie z psem Gorolkiem szliśmy w kierunku zamkniętego sklepu...
Mija trochę czasu i w tle pojawiają się dwie postacie - Iza z Grzesiem złapali kilka stopów i nas dogonili. Siedzimy razem przy skrzyżowaniu, machamy - nic. Trzeba więc ruszyć tyłki i przed siebie, tą straszliwie prostą drogą.
Krajobraz wokół dość monotonny - pola, rzadkie skupiska drzew, czasem jakieś zabudowania w tle.
Łapanie stopa nie wychodzi nawet Izie - ludzie patrzą na nas jak na kosmitów albo pokazują słynne "jadę tylko kawałek"! Po kilku kilometrach schodzimy z niegościnnej trasy wojewódzkiej na piaszczystą drogę w kierunku Dolistowa, gdzie w niedzielę Grzesiek widział sklep i knajpę. Przy okazji rozgrywamy szybki mecz
W Dolistowie (są dwa - Nowe i Stare - nie bardzo wiadomo gdzie biegnie między nimi granica) zupełnie inne klimaty: konie, krowy, drewniane domy...
Jest i knajpa - tyle, że zamknięta. Siadamy więc pod Lewiatanem, centrum cywilizacji miejscowości.
Mamy stąd widok na najwyższy budynek Dolistowa - neoklasycystyczny kościół i dzwonnicę.
Zastanawiamy się co robić dalej - jasne jest, że na Suwalszczyznę dzisiaj się nie dostaniemy... w końcu pada pomysł, aby podejść do bliskiej tutaj Biebrzy. Okazał się pomysłem trafionym, bowiem przy rzece znajduje się miejsce biwakowe, podobne jak kiedyś w Sztabinie.
Andrzej coś marudzi, że za blisko miejscowości, że gdzie indziej - mnie się od razu tam spodobało i reszcie ekipy po chwili również. Jest dużo zielonej trawy, wychodek, dwie wiaty, miejsce na ognisko, a w pobliskim podmokłym lesie również zestaw drzewa. Do tego mamy okres przed sezonem, więc poza grupką nastolatków, która szybko się zmywa, nikt nas nie niepokoi.
No dobra, jeden typ ciągle się nam przygląda
Dokonujemy kąpieli, rozstawiamy namioty i wkrótce płonie ognisko. Iza stawia swój wegetariański kociołek, my smażymy martwe zwierzęta.
Trafia nam się przyjemny zachód słońca nad Biebrzą.
W takich warunkach siedzenie wokół ogniska jest jeszcze fajniejsze niż zwykle
W nocy zaczyna padać, ale uciekamy pod wiatę, więc deszcz nam nie straszny. I znów opady utrzymują się aż do rana, ale tym razem kończą się wcześniej niż w środę. Mimo to czwartkowe dopołudnie jest pochmurne i mokre.
Po szybkich zakupach ruszamy przez Dolistowo Stare, które dzień wcześniej wydawało się bardzo zachęcające.
Starych domów tutaj od groma, w większości zamieszkałych, więc nie zmieniają się w rudery jak w Goniądzu.
Większość z nich ma charakterystyczne dla Podlasia zdobienia, efekt wzorowania się na dawnych carskich dworcach, pałacach czy cerkwiach. No, ale trudno się dziwić, w końcu ten teren aż do Wielkiej Wojny leżał w granicach Cesarstwa Rosyjskiego właściwego, a nie w Kongresówce (ta była na Suwalszczyźnie, zaraz za Biebrzą, która stanowiła i stanowi granicę).
Wioska jest bardzo ładna dla oka i dobrze, że nie minęliśmy ją jakimś stopem.
Na ten zresztą znowu trudno liczyć, bo ruch znikomy...
Na obrzeżach wsi - wiatrak.
Suniemy z Eco do przodu, ale co jakiś czas trzeba stawać, bo Grześ z Izą wyraźnie ciągną po tyłach. Hmm, z takim tempem to Suwalszczyzna znowu się oddala. Na nasze szczęście na skraju następnej wioski - Zabiele - Iza łapie stopa i wchodzi tam z Grzesiem.
Cieszymy się również i my, bo możemy podkręcić tempo - Andrzej od razu pisze im smsy, aby na nas nie czekali, tylko walili na Augustów, jeśli jest możliwość.
A my tymczasem oglądamy sobie zabudowę Zabieli (Zabielów?), również ciekawą.
Krzyż w zdobieniu a'la późny Gierek.
Zagaduje nas jakiś zawiany miejscowy - "co macie w plecakach?". Eco, licząc na swą chytrość, odpowiada, że bimberek. "Ooo, odsprzedajcie" - tamtemu otwierają się oczy. Kurde, jeśli na wioskach chcą kupować bimber od turystów, to już chyba jest koniec świata! A przecież było jeszcze przed drugą turą wyborów!
Potem inny facet pyta mnie, czy jesteśmy geodetami i gdzie ciągniemy. Mówię, że turyści i do Suchowoli. "Hmm, to mogę was podwieźć". Wlewa się w nas nadzieja, lecz rozmówca stwierdza jednak, że najpierw musi coś załatwić z sąsiadem i jak pojedzie do miasta, to nas po drodze weźmie. Aha, jasne...
Za wsią dochodzimy ponownie do cholernej drogi wojewódzkiej, prostej, w dawnym pasie Carskiego Traktu. Powtórka z rozrywki...
Auta jakieś jeżdżą, ale rezultat ten sam co zawsze jeśli chodzi o łapanie okazji. Eco zauważa, że przy drzewach leżą kupki kamieni.
- To pewnie zdesperowani autostopowicze zbierali, aby rzucać w kierowców
W lesie wchodzimy w nowy powiat, ale zmian w podejściu kierujących nie widać. Mijając różne kapliczki zastanawiam się już, czy może powinniśmy tam klęknąć z prośbą błagalną? Z drugiej strony widać w oddali zabudowania Suchowoli, więc za jakiś czas tam się doczołgamy...
I wreszcie wydarza się cud: zatrzymuje się samochód z jakimś wojskowym lub strażnikiem granicznym. Nie jedzie co prawda do Suchowoli, ale odbije dla nas te kilka kilometrów! Super, co najmniej godzinę jesteśmy do przodu Gadamy o różnych rzeczach, żołnierz służył kiedyś w Bytomiu, opowiadamy o spływie...
Po kilku minutach wyrzuca nas przy rynku w Suchowoli, gdzie straszy ogromna, paskudna, żelazna konstrukcja. Do geograficznego środka Europy pasuje jak pięść do oka!
Dzięki stopowi udało nam się być tutaj nawet o rozsądnej godzinie, za 40 minut mamy autobus na Augustów, więc jednak zahaczymy o Suwalszczyznę (nie licząc drugiego brzegu nad Biebrzą, gdzie Eco nagi ciągał tratwę ).
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... Suchowoli#
Ostatnio zmieniony 2015-06-02, 12:06 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
część czwarta i ostatnia...
Suwalszczyzna zaczyna się na Biebrzy, więc pierwszą miejscowość jaką widzimy z okien autobusu to... Sztabin! Dla niewtajemniczonych - dwa lata temu tu zaczynaliśmy spływ tratwą, a wieże kościoła prześladowały nas niemal do końca...
Mijając wioskę stają mi przed oczami obrazy z 2013 roku - piwo w knajpie z przeklinającymi miejscowymi, burza w drodze nad rzekę, strzaskaną miętówkę, ciężką noc w ciasnej tratwie...
Wracam do teraźniejszości - autobus zajeżdża na dworzec w Augustowie. Mamy ponad 2 godziny czasu, więc idziemy z Eco do znanej już nam knajpy przy rynku, gdzie zjadamy kibiny. Potem lecę jeszcze do Żabki kupić jakąś odtrutkę na koncerniaki...
Czekamy na kolejnego PKS-a z pewnym niepokojem - na rozkładzie nie jest zaznaczone, że jedzie przez Giby. A inne tak zaznaczone są! Ostatecznie jednak wychodzi, że przez Giby przejeżdża (bo nie ma jak ich minąć), więc około 18.30 docieramy do nich, gdzie czekają już Iza z Grześkiem.
W Gibach (lit. Gibai) znajduje się dawna molenna staroobrzędowców, dziś katolicka pod wezwaniem św. Anny.
W ogóle jest przyjemnie, bo po całym dniu szarówy wyszło słońce - wieczory mamy w tym roku zdecydowanie ładniejsze niż poranki...
Pozostała dwójka siedzi nad jeziorem Gierat, tuż przy drodze.
Dowiadujemy się, że w międzyczasie Grześka ugryzł jakiś miejscowy pies! Musimy też wyglądać bardzo podejrzanie, bo jeżdżąca tam i z powrotem policja uważnie nam się przygląda. A my przyglądamy się jezioru, gdzie jeden facet łowi rybi z rowerka wodnego
Nadchodzi pora na znalezienie miejsca noclegowego - postanawiamy spróbować nad sąsiednim jeziorem Pomorze. Na mapie mam zaznaczone jakieś miejsce biwakowe, podobne do takiego nad Biebrzą. Wchodzimy w las, brzeg jest wysoki, nie bardzo jest w ogóle jak podejść do wody. Spotykamy dwóch młodych wędkarzy. Mówią, że dalej nie przejdziemy, bo jest ośrodek wypoczynkowy, a namiot ewentualnie gdzie indziej - pokazują miejsce z drugiej strony brzegu. No to idziemy...
Minąwszy rzeczkę Pomorzankę znajdujemy dość szeroki plac, służący czasami do zawracania różnych samochodów. Po środku jest ślad po ognisku (dość zasyfionym), dookoła sporo trawy. Nad jeziorem dziwny domek i dwa pomosty, w tym jeden w stanie mocno pochyłym.
Najważniejsze jednak, że mamy ciszę i spokój, możemy w spokoju rozpalić ostatnie podczas tego wypadu ognisko.
Poranek tym razem jest słoneczny, zapowiada się upalny dzień...
Zaglądamy do sklepu w Gibach, który służy jednocześnie za knajpę - ukrywamy się za płotkiem w pseudo-ogródku, gdyż miejscowi przestrzegają przed policją lepiącą mandaty. Wiadomo - masz to w Polsce.
Do śniadania usiłuje się dołączyć futrzany jegomość
Posiliwszy się ruszamy w drogę. Mijamy jezioro Kaczan...
...i rzekę o interesującej nazwie
Przed rezerwatem Pomorze rozdzielamy się - towarzystwo maszeruje zdecydowanie dla mnie za wolno, a chodzenie nie swoim tempem strasznie mnie męczy. W las włażę więc sam, na szpicy.
Rezerwat kończy się dość szybko i wychodzę na mleczne łąki.
Niestety, kończą się też oznakowania szlaku. Na rozwidleniu odbijam więc w prawo i dochodzę do samotnego domku, gdzie droga zanika, a na mój widok spanikowana babcia gwałtownie zamyka drzwi
Pozostaje mi się cofnąć do skrzyżowania, gdzie spotykam resztę towarzystwa. Dobry pretekst do chwili odpoczynku z cysterną w tle.
A dookoła żółto-zielono.
Znowu się rozdzielamy - raźno maszerując do przodu podziwiam pofałdowaną okolicę.
Idzie się fajnie, ale gdy niedługo po przekroczeniu drogi na Ogrodniki jedzie w moim kierunku samochód to nie marnuję okazji - stop dowozi mnie do Sejn (Seinai). Kończę otwarte piwo pod mostem i dowiaduję się, że resztę też ktoś podwiózł do miasta i szukają jakiegoś lokalu.
Sejny to dość ciekawa miejscowość, największa z terenów zamieszkałych przez polskich Litwinów. Jest więc tutaj i litewski konsulat i litewska szkoła. Świadectwem wielokulturowości są też dwie synagogi:
- Biała
- i tzw. Talmudyczna (budynek w tle to dawne hebrajskie gimnazjum).
Obie tuż obok siebie, obie wybudowane w drugiej połowie 19 stulecia, kiedy Żydzi stanowili ponad 70% mieszkańców. Jeszcze w okresie międzywojennym było ich z 25 %.
Nad miastem góruje podominikańska bazylika, jedna z dwóch w dzisiejszej Polsce reprezentującej tzw. barok wileński.
Obok kościoła znajduje się także dawny dominikański klasztor.
Z resztą ekipy spotykam się w restauracji, gdzie konsumujemy różne miejscowe specjały, których nazw już nie pamiętam.
Potem się rozdzielamy - ja z Grzesiem idziemy na autobus, a Eco z Izą łapie stopa (miał jechać z nami, ale się skusił na coś innego...). Widzimy ich potem z okien autobusu, jak wchodzą do zatrzymanego samochodu
Nasza droga w skutek remontów dłuży się niemiłosiernie, ale stopowiczów znowu dogania licho w postaci policji. To ja wolę jednak dłużenie
W Suwałkach kolejna przesiadka - znowu przez chwilę jesteśmy razem w knajpie na rynku. I znowu podział - tym razem Iza jedzie sama, a my tłuczemy się bocznymi drogami na powrót do Augustowa.
Tam - już tradycyjnie - obiad przy rynku, zakupy i maszerujemy w kierunku Jeziora Białego. Zapada zmrok.
Rozbijamy się niemal dokładnie w tym samym miejscu gdzie dwa lata temu - w pobliżu stacji kolejowej. Szybka kąpiel, krótka imprezka w namiocie i idziemy spać, gdyż pobudka jest przed 5-tą... Ale za to rano...
Cudny poranek, identyczny jak w 2013 roku. To jezioro ma coś w sobie!
Ah, jak żal wyjeżdżać! No, ale trzeba, niestety...
Na dworcu okazuje się, że kasa biletowa już nie działa - rozwój kolei w Polsce nabiera rozpędu. Ale przecież mamy pendolino!
W pociągu smętnie mijamy kolejne, malutkie stacyjki. Humor zaczyna się poprawiać, gdy powoli pogoda się psuje - w Białymstoku nie jest już tak fajnie, więc przynajmniej nie jest nam tak żal
Mamy kupę czasu do autobusu, więc łazimy po okolicy, obserwując m. in. białostocki meczet.
Zachodzimy do znanego już nam lokalu, który zresztą otwierany jest chyba według uznania właściciela. Niestety, brak babki ziemniaczanej, więc posilamy się plackami i syfcem. Potem jeszcze siedzimy sobie z winkiem niedaleko stacji, pokazując lichu, co o nim sądzimy
I koniec! To znaczy prawie koniec, gdyż w mieście zwanym Warszawa Andrzej prowadzi nas jeszcze na szybki i tani napój piwopodobny, ale wypad należy uznać bezpowrotnie za zakończony.
Galeria nr 4:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... owaDoSejn#
Suwalszczyzna zaczyna się na Biebrzy, więc pierwszą miejscowość jaką widzimy z okien autobusu to... Sztabin! Dla niewtajemniczonych - dwa lata temu tu zaczynaliśmy spływ tratwą, a wieże kościoła prześladowały nas niemal do końca...
Mijając wioskę stają mi przed oczami obrazy z 2013 roku - piwo w knajpie z przeklinającymi miejscowymi, burza w drodze nad rzekę, strzaskaną miętówkę, ciężką noc w ciasnej tratwie...
Wracam do teraźniejszości - autobus zajeżdża na dworzec w Augustowie. Mamy ponad 2 godziny czasu, więc idziemy z Eco do znanej już nam knajpy przy rynku, gdzie zjadamy kibiny. Potem lecę jeszcze do Żabki kupić jakąś odtrutkę na koncerniaki...
Czekamy na kolejnego PKS-a z pewnym niepokojem - na rozkładzie nie jest zaznaczone, że jedzie przez Giby. A inne tak zaznaczone są! Ostatecznie jednak wychodzi, że przez Giby przejeżdża (bo nie ma jak ich minąć), więc około 18.30 docieramy do nich, gdzie czekają już Iza z Grześkiem.
W Gibach (lit. Gibai) znajduje się dawna molenna staroobrzędowców, dziś katolicka pod wezwaniem św. Anny.
W ogóle jest przyjemnie, bo po całym dniu szarówy wyszło słońce - wieczory mamy w tym roku zdecydowanie ładniejsze niż poranki...
Pozostała dwójka siedzi nad jeziorem Gierat, tuż przy drodze.
Dowiadujemy się, że w międzyczasie Grześka ugryzł jakiś miejscowy pies! Musimy też wyglądać bardzo podejrzanie, bo jeżdżąca tam i z powrotem policja uważnie nam się przygląda. A my przyglądamy się jezioru, gdzie jeden facet łowi rybi z rowerka wodnego
Nadchodzi pora na znalezienie miejsca noclegowego - postanawiamy spróbować nad sąsiednim jeziorem Pomorze. Na mapie mam zaznaczone jakieś miejsce biwakowe, podobne do takiego nad Biebrzą. Wchodzimy w las, brzeg jest wysoki, nie bardzo jest w ogóle jak podejść do wody. Spotykamy dwóch młodych wędkarzy. Mówią, że dalej nie przejdziemy, bo jest ośrodek wypoczynkowy, a namiot ewentualnie gdzie indziej - pokazują miejsce z drugiej strony brzegu. No to idziemy...
Minąwszy rzeczkę Pomorzankę znajdujemy dość szeroki plac, służący czasami do zawracania różnych samochodów. Po środku jest ślad po ognisku (dość zasyfionym), dookoła sporo trawy. Nad jeziorem dziwny domek i dwa pomosty, w tym jeden w stanie mocno pochyłym.
Najważniejsze jednak, że mamy ciszę i spokój, możemy w spokoju rozpalić ostatnie podczas tego wypadu ognisko.
Poranek tym razem jest słoneczny, zapowiada się upalny dzień...
Zaglądamy do sklepu w Gibach, który służy jednocześnie za knajpę - ukrywamy się za płotkiem w pseudo-ogródku, gdyż miejscowi przestrzegają przed policją lepiącą mandaty. Wiadomo - masz to w Polsce.
Do śniadania usiłuje się dołączyć futrzany jegomość
Posiliwszy się ruszamy w drogę. Mijamy jezioro Kaczan...
...i rzekę o interesującej nazwie
Przed rezerwatem Pomorze rozdzielamy się - towarzystwo maszeruje zdecydowanie dla mnie za wolno, a chodzenie nie swoim tempem strasznie mnie męczy. W las włażę więc sam, na szpicy.
Rezerwat kończy się dość szybko i wychodzę na mleczne łąki.
Niestety, kończą się też oznakowania szlaku. Na rozwidleniu odbijam więc w prawo i dochodzę do samotnego domku, gdzie droga zanika, a na mój widok spanikowana babcia gwałtownie zamyka drzwi
Pozostaje mi się cofnąć do skrzyżowania, gdzie spotykam resztę towarzystwa. Dobry pretekst do chwili odpoczynku z cysterną w tle.
A dookoła żółto-zielono.
Znowu się rozdzielamy - raźno maszerując do przodu podziwiam pofałdowaną okolicę.
Idzie się fajnie, ale gdy niedługo po przekroczeniu drogi na Ogrodniki jedzie w moim kierunku samochód to nie marnuję okazji - stop dowozi mnie do Sejn (Seinai). Kończę otwarte piwo pod mostem i dowiaduję się, że resztę też ktoś podwiózł do miasta i szukają jakiegoś lokalu.
Sejny to dość ciekawa miejscowość, największa z terenów zamieszkałych przez polskich Litwinów. Jest więc tutaj i litewski konsulat i litewska szkoła. Świadectwem wielokulturowości są też dwie synagogi:
- Biała
- i tzw. Talmudyczna (budynek w tle to dawne hebrajskie gimnazjum).
Obie tuż obok siebie, obie wybudowane w drugiej połowie 19 stulecia, kiedy Żydzi stanowili ponad 70% mieszkańców. Jeszcze w okresie międzywojennym było ich z 25 %.
Nad miastem góruje podominikańska bazylika, jedna z dwóch w dzisiejszej Polsce reprezentującej tzw. barok wileński.
Obok kościoła znajduje się także dawny dominikański klasztor.
Z resztą ekipy spotykam się w restauracji, gdzie konsumujemy różne miejscowe specjały, których nazw już nie pamiętam.
Potem się rozdzielamy - ja z Grzesiem idziemy na autobus, a Eco z Izą łapie stopa (miał jechać z nami, ale się skusił na coś innego...). Widzimy ich potem z okien autobusu, jak wchodzą do zatrzymanego samochodu
Nasza droga w skutek remontów dłuży się niemiłosiernie, ale stopowiczów znowu dogania licho w postaci policji. To ja wolę jednak dłużenie
W Suwałkach kolejna przesiadka - znowu przez chwilę jesteśmy razem w knajpie na rynku. I znowu podział - tym razem Iza jedzie sama, a my tłuczemy się bocznymi drogami na powrót do Augustowa.
Tam - już tradycyjnie - obiad przy rynku, zakupy i maszerujemy w kierunku Jeziora Białego. Zapada zmrok.
Rozbijamy się niemal dokładnie w tym samym miejscu gdzie dwa lata temu - w pobliżu stacji kolejowej. Szybka kąpiel, krótka imprezka w namiocie i idziemy spać, gdyż pobudka jest przed 5-tą... Ale za to rano...
Cudny poranek, identyczny jak w 2013 roku. To jezioro ma coś w sobie!
Ah, jak żal wyjeżdżać! No, ale trzeba, niestety...
Na dworcu okazuje się, że kasa biletowa już nie działa - rozwój kolei w Polsce nabiera rozpędu. Ale przecież mamy pendolino!
W pociągu smętnie mijamy kolejne, malutkie stacyjki. Humor zaczyna się poprawiać, gdy powoli pogoda się psuje - w Białymstoku nie jest już tak fajnie, więc przynajmniej nie jest nam tak żal
Mamy kupę czasu do autobusu, więc łazimy po okolicy, obserwując m. in. białostocki meczet.
Zachodzimy do znanego już nam lokalu, który zresztą otwierany jest chyba według uznania właściciela. Niestety, brak babki ziemniaczanej, więc posilamy się plackami i syfcem. Potem jeszcze siedzimy sobie z winkiem niedaleko stacji, pokazując lichu, co o nim sądzimy
I koniec! To znaczy prawie koniec, gdyż w mieście zwanym Warszawa Andrzej prowadzi nas jeszcze na szybki i tani napój piwopodobny, ale wypad należy uznać bezpowrotnie za zakończony.
Galeria nr 4:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... owaDoSejn#
Ostatnio zmieniony 2015-06-09, 13:32 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Niech ostatnie zdjęcie będzie puentą całego wypadu - miejscowi zachowują się różnie, ale gdzie im do ekipy Pudelka lub tych z klubu dżentelmena...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
Lubię czytać Wasze (tzn. Twoje i buby) relacje z Podlasia i okolic. Są niezwykle klimatyczne, lepsze, niż niejedne relacje z gór. W tamtym roku nawet inspirowałam się Waszymi relacjami i zawitałam na Podlasie (głównie rowerowo) na kilka dni.
Suwalszczyzna w tym roku na koniec - w przyszłym zaczynacie od niej?
Zdjęcia znad porannego jeziora niesamowite!
I co się stało, że buba nie pojechała na Podlasie! No chyba że nadrobi tę nieobecność w innym terminie .
Suwalszczyzna w tym roku na koniec - w przyszłym zaczynacie od niej?
Zdjęcia znad porannego jeziora niesamowite!
I co się stało, że buba nie pojechała na Podlasie! No chyba że nadrobi tę nieobecność w innym terminie .
Ostatnio zmieniony 2015-06-09, 23:36 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
Wiolcia pisze:Suwalszczyzna w tym roku na koniec - w przyszłym zaczynacie od niej?
zgodnie z założeniem "raz północ, raz południe" to w przyszłym roku powinno być południowe Podlasie, a właściwie to Polesie, bo tam gdzie kończyliśmy ostatnio (okolice Białej Podlaskiej) to zaczyna się mniej więcej właśnie ta kraina...
Wiolcia pisze:I co się stało, że buba nie pojechała na Podlasie!
wolała słony Adriatyk niż wietrzną Biebrzę
Ostatnio zmieniony 2015-06-10, 00:00 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Od razu zamknąłbym na 24h, w tym czasie jakiś hak by się znalazło, by przedłużyć na 3 miesiące i mieliby chłopcy wakacje pełne wrażeń. A tak dupnie wrócili do domu...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
póki co, to jeszcze Iza chłopcem nie jest. Najwyższy czas kupić sobie bryle albo zacząć czytać ze zrozumieniem
całe szczęście, że muszą oszczędzać kule
w sumie stopa do Suchowoli złapałem idąc lewą stroną drogi, ale to się sprawdza tylko przy wąskich szosach
Vision pisze:Rozbój w biały dzień normalnie. Całe szczęście, że sobie poradzili z tymi bandytami.
całe szczęście, że muszą oszczędzać kule
Vision pisze:No ale to przecież normalne, że łapiąc stopa idąc, trzeba iść w przeciwnym kierunku do celu.
w sumie stopa do Suchowoli złapałem idąc lewą stroną drogi, ale to się sprawdza tylko przy wąskich szosach
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Z całej relacji najciekawsze było ostatnie zdjęcie /puenta wyprawy/, która to Iza? Widzę nieznajomego faceta i jakby dwa Pudelki, ale może się mylę. Udam się jednak do okulisty - prywatnie, bo co publiczne...Pudelek pisze:jeszcze Iza chłopcem nie jest. Najwyższy czas kupić sobie bryle albo zacząć czytać ze zrozumieniem
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości