Od lat słyszę medialny, forumowy bełkot w temacie tzw. długich weekendów. Że niby nie warto, że wtedy "prawdziwi turyści" siedzą w domach albo chodzą po najbardziej dzikich, bezsensownych szlakach ( byle by "poczuć samotność" ). Ok. Co kto woli. Ja ( i grupa znajomych z Żywca ) udałem się w Tatry Polskie. Te mityczne, zadeptane, tłumne i odpychające góry. Bo ludzi dużo
1 maja nasze nogi rozpoczeły przygodę z Tatrami na parkingu Wierch Poroniec. Czyli doskonałego miejsca startu na Rusinową Polanę. Droga ta jest wręcz cudowna widokowo - i Bielskie, i najwyższe z Wysokich, a potem i Polskie Wysokie. Pogodę mieliśmy taką, że wszystkie powyższe prezentowały się elegancko. Wręcz pięknie - jak Pola Raksa na okładce książki Sławomira Kopra. Swobodnym krokiem docieramy do pierwszego celu dnia - Rusinową Polanę. Rusia już czeka, i na Gąskę spoziera. Rusinowa Polana jest bardzo mądrą Polaną - posiada sporo ław widokowych. To też zasiadamy przy jednej z nich. Czas na sielankę górską. Po tej sielance ruszamy razem z Rusią popasać Gąskę. A nawet jej szyję. Do wcześniejszych widoków dochodzą Tatry Zachodnie i bliższe spojrzenie na Waksmundzką z okolicznymi grzbietami. Beskidów tego dnia nie było widać. Siedzimy sobie uroczyście na skałce, ogładamy, podziwiamy. A następnie udajemy się kombinacją szlaków w kierunku mitycznego i wrednego betonu. Czyli czasem lasem, czasem polaną do betona i Wodoryja Mickiewicza. Nikt nie skoczył z mostu więc idziemy dalej - wśród resztek drzew ku Roztoce. Tam też zasiedlismy, pojedliśmy, z pająkami pogadalismy. Ale czas było wracać - straszliwym i wrednym betonem ( albo asfaltem
Dziękuję za uwagę.



