"Jak wiadomo tamta niedziela była cudna pogodowo. Ładne śnieżki w powietrzu widzieliśmy. Czyli to znak, że sobota będzie pogodowo przychylna. Pierwszy plan - cenzura turystyczna, okolice. W okolicy wtorku powstaje plan drugi. Don dzwoni i namawia na Mnicha. Ziarno pada na podatny grunt. Ja dzwonię do towarzysza Aliego - ziarno kiełkuje. No więc czas opracować plan doskonały. W pierwszej wersji Don miał z piątku na sobotę nocować u mnie, a rano w Tatry. Ali mialby spotkać się z nami na Palenicy. Plan ( jak to plan ) zmienia się. Doszliśmy do wniosku, że lepiej znietrzeźwić się w schronisku niż w moich skromnych ścianach. Więc z Donem meldujemy się z piątku na sobotę w Roztoce. Lekka dygresja - nie ma bardziej przyjaznego schroniska w Tatrach Polskich niż Roztoka. Kierowniczko Aniu - dziękuje i spodziewaj się kontroli ... .
Otrzymujemy zamówiony telefonicznie pokój i przystępujemy do rozmów. Jakoś tak wyszło, że to o czym mieliśmy rozmawiać w wieczory piątkowy i sobotni wypiliśmy w piątkowy. Bratając się z obsługą schroniska. Udajemy się na zasłużony spoczynek ( jakoś takoś około 1.00 w nocy ). 5.30 pobudka. Czujemy się rześcy. Bardzo rześcy. Bardzo, bardzo rześcy. Pod Wodoryjami czeka Ali. Dzielimy się chlebem , świnią , solą i sprzętem. O 6.30 pustki na drodze i pustki w Moku. Wypijam trzy czekolady na gorąco i ruszamy walczyć z Ceprostradą. Docieramy do rozstaju dróg. No i na lewo w lewo. Drogę tam już w miarę dobrze znam - dwa razy byłem na Mniszku. Z drogi widać już wisielców na Mnichu. Sporo ich. Przechodzimy po Ministrancie, omijamy Mniszka i Plecami podchodzimy pod ścianę. Czas przybrać marsowe miny poważnych etosowców, czas ubrać dziwne stroje, czas pobrzękać metalem i powymieniać mądre uwagi. Np :
- Jak kac ?
- Ok, rośnie.
Tak więc Don rusza w teren. Mnie do Niego przywiązują. Oczywiście siłą. Minuta po minucie Don idzie w górę, linie ( 60 ) metrów ubywa. Po pewnym czasie pada komenda: Ruszaj się w górę !!! Koniec leżenia !!! Biedny mój los Ruszyłem. Dotarłem do pewnego załomu gdzie znów zrobilismy miejscówkę. Zawisnełem na pętli i oglądam okolicę. Okolicę , która wyraźnie się zaludnia. Dociera pewien ratownik TOPR i prowadzi ... 6 kursantów. Następnię robię rzecz jakiej nie powinienem zrobić. Ale Don żyje i nawet dalej wódkę ze mną pije. Ale przyrzekam uczyć się pilniej
Don dociera na szczyt. Czas na mnie. Wg Dona szliśmy przez Płytę. Dla mnie to pierwsze takie doświadczenie w Tatrach. Jakoś mi się udaje. Raz miałem przyspieszone bicie serca. Noga mi się umskneła i skała mi się do mordy gwałtownie przybliżyła. Dochodzę pod głaz szczytowy, obchodzę go po lewej i o 12.30 melduję się na szczycie. Po prostu morda mi się cieszy Dzielę się moją radością z dwoma niewiastami jaskiniowymi ( albo skałkowymi ) i rozpoczynam podziwianie widoków. Na siedząco i stojącą. Szczyt jaki jest - wiadomo. No nie za duży powierzchniowo. Przebywamy tam obecnie w czterech, później w sześciu. Reszta w kolejce. Więc czas zjeżdżać. Co też czynię. Towarzysz Ali przejmuje linę i rusza. Zdobywa, cieszy się, wraca. Ja w tym czasie przeżywam radość leżąc na kamyku. "Piknik pod sterczącym Mnichem". Mam już kupców na scenariusz. W międzyczasie pod Mnichowe plecy dociera dwójka znajomych. Pomrocznik i Lufka. Oni później odegrają "zadnią" rolę. Nasza trójka, dumna z siebie, zmienia wygląd na bardziej przyjazny dróżką zwykłym. Schodzimy, witamy się z rzeczoną dwójką, potem żegnamy się z Alim. On oddala się w stonę Moka, my w stronę Zadniego Mnicha. W międzyczasie był też w okolicy Korupcyjny z córką. Ale uciekł przed US - em
W cztery sztuki ( w końcu nie jestem najmłodszy






































MASAKRA
