Byłem w dolinie...
Byłem w dolinie...
Dzień dobry. Wycieczka jak wycieczka, ogólnie fajnie było, plan w ogóle niezrealizowany, ale co tam, to było do przewidzenia.
Zaczęło się w niedzielę, o godz. 00:30, wstałem, upchałem wszystko do plecaka, zrobiłem zakupy suchej karmy w TESCO i pojechałem do Zakopanego. Nie ma to jak wszystko na ostatnią chwilę, ale nie specjalnie lubię się wcześniej przygotowywać. Pierwszy raz tak wcześnie jechałem w Tatry, tak też byłem lekko zaskoczony, gdyż pierwsze atrakcje i trudności spotkały mnie już na odcinku Wadowice - Sucha Beskidzka. Masarka jakaś, ile ja tam ominąłem latających saren i zająców, aż dziw, że w nic nie stuknąłem. Czujny byłem już do końca, dojechałem więc pod BP w Zakopanem. Zaparkowałem, na darmowym parkingu przy ulicy, ogólnie pięknie. Morał z tego taki: "Kto rano wstaje, temu Zakopane nawet w wakacje, parking za darmo daje..."
Ruszyłem przed 5:00 spod BP w stronę Kuźnic, zrobiło się już w miarę jasno, lekko po 5:00 stanąłem przy wejściu do parku i nie zastanawiając się ruszyłem, po raz 40-ty któryś tam w przeciągu ostatnich dwóch lat, moim ulubionym niebieskim szlakiem. Szło się fajnie, ludzi w ogóle, poranek bardzo pogodny.
Widoczek w stronę Babiej całkiem niezły.
Za chwilę wyłania mi się moja ulubiona pod względem fotogenicznym Żółta Turnia.
Droga coraz szersza, widać coraz więcej, żyć nie umierać dosłownie.
Kościelec pięknie błyszczy na tle bielusieńkich chmur...
Zawsze sobie mówię, byle do schroniska, potem to już gdziekolwiek pójdę do dla mnie jest w sumie z górki.
No i jest hala, w młodzieżowym slangu zwaną Halą G. Ciekawe czy ma też punkt takowy...
Z racji na wczesną porę, schronisko omijam szerokim łukiem, ale jak stało tak stoi... i poszedłem pospiesznie nad Czarny Staw, tam ludzi jeszcze całkiem mało. Postanowiłem zrobić sobie tam pierwszy tego dnia popas. Miło było, ale trzeba iść dalej.
Ominąłem staw i dalej w stronę następnego stawu.
Zmarzły już nie był, ale i tak piękny. Jest to jeden z moich ulubionych stawów w Tatrach, nie wiem albo tak trafiam, albo tam zawsze taka cisza i totalna pustka.
Żeby zbyt pięknie nie było to tak jak myślałem, Zawrat będzie w chmurze, no i był. Zdenerwowałem się i odechciało mi się tam iść, bo ostatnie takie wyjścia, zawsze kończyły się tym, że potem było już tylko gorzej. Tym razem nie do końca tak było, ale cały mój plan przez te chmury legł w gruzach. W tych pod Zawratem, którymi za chwilę parłem do góry...
W stronę Zakopanego jeszcze było coś widać, ale czym wyżej tym gorzej. Żelastwo w Tatrach ostatnio coraz mniej mnie satysfakcjonuje, chyba się starzeje. Postanowiłem więc, dać odpocząć trochę "łańcuchą i drabiną" w Tatrach i do Zawratu było to bezproblemowe, chociaż niestety nie wszystkim w ten dzień się to udało, o czym dopiero dowiedziałem się na drugi dzień. Ja na szczęście tam szedłem sam, więc spieszyć się nie musiałem, za mną i przede mną nikogo, więc szło się pięknie i swobodnie.
A piękne są tam te wszystkie tarasy, werandy, poręcze i takie tam. Docieram w końcu na "szczyt" Zawratu i stwierdzam, że jednak tam go nie ma. Widoki w sumie nie najgorsze, posiedziałem więc ze 20 minut i patrzyłem.
Poszedłem dalej...
Na Małym Kozim spotykam MROK Gdy go tylko zobaczyłem, od razu znalazłem co najmniej 10 powodów, żeby stamtąd zejść i nie było już mocnych, żebym poszedł dalej niż Kozia Przełęcz. Po pierwsze: zimne piwko w schronisku, po drugie: nigdy nie schodziłem z Koziej do Pięciu Stawów, po trzecie: przecież i tak nic nie widać, więc po co tam iść, po czwarte: przecież i tak się umówiłem na tą Orlą z kimś jeszcze, więc po co dwa razy chodzić, po piąte: kurde, dawno na Szpiglasie nie byłem, a tam tak ładnie, po szóste: w Pięciu Stawach w południe też jest przecież pięknie, po siódme: spać mi się chce, a tam są ku temu świetne warunki, po ósme: zjadłbym coś ciepłego, po dziewiąte: i tak miałem dać odpocząć tym "łańcuchą i drabiną", po dziesiąte: nie powiem ale chciałem na coś pod schroniskiem sobie popatrzyć Poza tym było jeszcze więcej powodów...
W Honoratce też MROK, ale udało mi się z niego wyjść cało.
Nawet się ode mnie oddalił na chwilę, albo po prostu ja się obniżyłem i zawisnął mi nad głową. Tak czy tak najgorzej nie było. Po drodze jeszcze jednemu turyście pięknie dupnęło piwo w puszcze w plecaku, kto to widział brać piwo w puszcze na Orlą, dlatego ja zawsze biorę w butelce i wszyscy się mi dziwią, dlaczego... bo też mi kiedyś w puszce tak jeb.... a to wcale miłe nie jest, więc mu współczułem
Z racji tego, że na drabinie już byłem 3 razy, nie chciało mi się stać w kolejce do niej, poza tym daje przecież odpocząć "łańcuchą i drabiną" trochę, bo tak ciężko mają, tyle lat ta Orla już na nich wisi, lada dzień pewnie z nich się urwie, to poszedłem jakimś obejściem i pojawiłem się na żółtym szlaku na Kozią Przełęcz, a zaraz za moment na samej przełęczy.
Tam zasiadłem i czekałem, aż pojawią się Ci co szli przede mną, pojawili się po 10 minutach, więc podejrzewam, że mniej więcej tyle idzie zaoszczędzić, tym obejściem, chociaż pewnie i więcej, w zależności od kolejki do drabiny. Siedziało na przełęczy jakieś dziecko, może z 5 lat miało, siedziało sobie tak same na środku przełęczy. Siadłem sobie koło niego i oczywiście, przez każdego przechodzącego było mi przypisywane, tak więc i tatą zostałem. W dodatku niedobrym, bo wszyscy jak na debila na mnie patrzyli, po co ja te dziecko tam wprowadziłem, tłumaczyłem się więc każdemu, że to nie moje i tak sobie samo siedzi. Tym bardziej nie mogli wyjść z podziwu, co ten chłopiec tam robi sam. Znudziło mi się już tłumaczenie po raz 20-ty w ciągu 15 minut, więc sobie poszedłem. Wcześniej jeszcze widziałem jak zbliżał się prawdziwy tata, tego dziecka, z kolejnym takim dzieckiem. Tzn. wiekowo wyglądało też na jakieś 5 lat albo nawet 4
Tutaj, rozdzielają się szlaki, czerwony do góry na Kozi i mój debiutancki żółty na dół do upragnionego schroniska. Posiedziałem tam jeszcze trochę, gdyż to miejsce oferuje niesamowity widok na południową ścianę Zamarłej Turni i pięknie jak na dłoni widać, wspinających się tam. Podobało mi się.
Ledwo zacząłem schodzić i się ku.... wypogodziło. No ale cóż, jest jeszcze i tak co najmniej 10 powodów, dla których warto schodzić, a to piwo które miałem już przed oczyma było kluczowe w tym wszystkim.
Szlak wg mnie bardzo ładny i nawet fajnie poprowadzony. Jak dla mnie to najładniejszy z tych wszystkich dojściowych do Orlej, chociaż to kwestia gustu, ale też i wg mnie najtrudniejszy z nich wszystkich.
Tam przed chwilą byłem w mroku, a teraz już pięknie i przejrzyście.
Raz, dwa i jestem na dole, teraz już tylko płaska, piękna i widokowa ścieżynka i będę w schronisku, o niczym innym zresztą już nie marzyłem.
Już, rzut beretem do schroniska, grzało coraz bardziej.
Tutaj już klimat coraz bardziej schroniskowy, ale lubię to. W ogóle uwielbiam to schronisko, nie ważne ile tam jest ludzi, zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedna z moich pierwszych wycieczek w Tatry była właśnie tam i zawsze miło to wspominam. Zresztą Dolinę 5 Stawów uważam, za najpiękniejszą polską dolinę, no a polskie Tatry Wysokie jak wiadomo, są moimi ulubionymi. Pomimo, że na Słowacji niby lepiej i piękniej, to ja jednak wolę to co nasze i nic mnie od innych bardziej nie przekona.
Zza kosodrzewiny wyłania mi się schronisko, więc jestem w domu. Wypiłem dwa piwka, zjadłem ciepły obiad, popatrzyłem na to co piękne, a latem schroniska, oferują naprawdę piękne widoki... i bardzo urozmaicone w dodatku. Po czym zakamuflowałem się w kosodrzewinie i przyciąłem prawie 3 godzinnego komara...
To tyle, jeśli chodzi o pierwszy epizod mojej wycieczki. Sorry za ilość zdjęć, ale dużo ich mam, więc to i tak mało. Poza tym, nie będę już wrzucał zdjęć na picase i tym podobne, więc będą tylko tutaj.
Ciąg dalszy nastąpi...
Zaczęło się w niedzielę, o godz. 00:30, wstałem, upchałem wszystko do plecaka, zrobiłem zakupy suchej karmy w TESCO i pojechałem do Zakopanego. Nie ma to jak wszystko na ostatnią chwilę, ale nie specjalnie lubię się wcześniej przygotowywać. Pierwszy raz tak wcześnie jechałem w Tatry, tak też byłem lekko zaskoczony, gdyż pierwsze atrakcje i trudności spotkały mnie już na odcinku Wadowice - Sucha Beskidzka. Masarka jakaś, ile ja tam ominąłem latających saren i zająców, aż dziw, że w nic nie stuknąłem. Czujny byłem już do końca, dojechałem więc pod BP w Zakopanem. Zaparkowałem, na darmowym parkingu przy ulicy, ogólnie pięknie. Morał z tego taki: "Kto rano wstaje, temu Zakopane nawet w wakacje, parking za darmo daje..."
Ruszyłem przed 5:00 spod BP w stronę Kuźnic, zrobiło się już w miarę jasno, lekko po 5:00 stanąłem przy wejściu do parku i nie zastanawiając się ruszyłem, po raz 40-ty któryś tam w przeciągu ostatnich dwóch lat, moim ulubionym niebieskim szlakiem. Szło się fajnie, ludzi w ogóle, poranek bardzo pogodny.
Widoczek w stronę Babiej całkiem niezły.
Za chwilę wyłania mi się moja ulubiona pod względem fotogenicznym Żółta Turnia.
Droga coraz szersza, widać coraz więcej, żyć nie umierać dosłownie.
Kościelec pięknie błyszczy na tle bielusieńkich chmur...
Zawsze sobie mówię, byle do schroniska, potem to już gdziekolwiek pójdę do dla mnie jest w sumie z górki.
No i jest hala, w młodzieżowym slangu zwaną Halą G. Ciekawe czy ma też punkt takowy...
Z racji na wczesną porę, schronisko omijam szerokim łukiem, ale jak stało tak stoi... i poszedłem pospiesznie nad Czarny Staw, tam ludzi jeszcze całkiem mało. Postanowiłem zrobić sobie tam pierwszy tego dnia popas. Miło było, ale trzeba iść dalej.
Ominąłem staw i dalej w stronę następnego stawu.
Zmarzły już nie był, ale i tak piękny. Jest to jeden z moich ulubionych stawów w Tatrach, nie wiem albo tak trafiam, albo tam zawsze taka cisza i totalna pustka.
Żeby zbyt pięknie nie było to tak jak myślałem, Zawrat będzie w chmurze, no i był. Zdenerwowałem się i odechciało mi się tam iść, bo ostatnie takie wyjścia, zawsze kończyły się tym, że potem było już tylko gorzej. Tym razem nie do końca tak było, ale cały mój plan przez te chmury legł w gruzach. W tych pod Zawratem, którymi za chwilę parłem do góry...
W stronę Zakopanego jeszcze było coś widać, ale czym wyżej tym gorzej. Żelastwo w Tatrach ostatnio coraz mniej mnie satysfakcjonuje, chyba się starzeje. Postanowiłem więc, dać odpocząć trochę "łańcuchą i drabiną" w Tatrach i do Zawratu było to bezproblemowe, chociaż niestety nie wszystkim w ten dzień się to udało, o czym dopiero dowiedziałem się na drugi dzień. Ja na szczęście tam szedłem sam, więc spieszyć się nie musiałem, za mną i przede mną nikogo, więc szło się pięknie i swobodnie.
A piękne są tam te wszystkie tarasy, werandy, poręcze i takie tam. Docieram w końcu na "szczyt" Zawratu i stwierdzam, że jednak tam go nie ma. Widoki w sumie nie najgorsze, posiedziałem więc ze 20 minut i patrzyłem.
Poszedłem dalej...
Na Małym Kozim spotykam MROK Gdy go tylko zobaczyłem, od razu znalazłem co najmniej 10 powodów, żeby stamtąd zejść i nie było już mocnych, żebym poszedł dalej niż Kozia Przełęcz. Po pierwsze: zimne piwko w schronisku, po drugie: nigdy nie schodziłem z Koziej do Pięciu Stawów, po trzecie: przecież i tak nic nie widać, więc po co tam iść, po czwarte: przecież i tak się umówiłem na tą Orlą z kimś jeszcze, więc po co dwa razy chodzić, po piąte: kurde, dawno na Szpiglasie nie byłem, a tam tak ładnie, po szóste: w Pięciu Stawach w południe też jest przecież pięknie, po siódme: spać mi się chce, a tam są ku temu świetne warunki, po ósme: zjadłbym coś ciepłego, po dziewiąte: i tak miałem dać odpocząć tym "łańcuchą i drabiną", po dziesiąte: nie powiem ale chciałem na coś pod schroniskiem sobie popatrzyć Poza tym było jeszcze więcej powodów...
W Honoratce też MROK, ale udało mi się z niego wyjść cało.
Nawet się ode mnie oddalił na chwilę, albo po prostu ja się obniżyłem i zawisnął mi nad głową. Tak czy tak najgorzej nie było. Po drodze jeszcze jednemu turyście pięknie dupnęło piwo w puszcze w plecaku, kto to widział brać piwo w puszcze na Orlą, dlatego ja zawsze biorę w butelce i wszyscy się mi dziwią, dlaczego... bo też mi kiedyś w puszce tak jeb.... a to wcale miłe nie jest, więc mu współczułem
Z racji tego, że na drabinie już byłem 3 razy, nie chciało mi się stać w kolejce do niej, poza tym daje przecież odpocząć "łańcuchą i drabiną" trochę, bo tak ciężko mają, tyle lat ta Orla już na nich wisi, lada dzień pewnie z nich się urwie, to poszedłem jakimś obejściem i pojawiłem się na żółtym szlaku na Kozią Przełęcz, a zaraz za moment na samej przełęczy.
Tam zasiadłem i czekałem, aż pojawią się Ci co szli przede mną, pojawili się po 10 minutach, więc podejrzewam, że mniej więcej tyle idzie zaoszczędzić, tym obejściem, chociaż pewnie i więcej, w zależności od kolejki do drabiny. Siedziało na przełęczy jakieś dziecko, może z 5 lat miało, siedziało sobie tak same na środku przełęczy. Siadłem sobie koło niego i oczywiście, przez każdego przechodzącego było mi przypisywane, tak więc i tatą zostałem. W dodatku niedobrym, bo wszyscy jak na debila na mnie patrzyli, po co ja te dziecko tam wprowadziłem, tłumaczyłem się więc każdemu, że to nie moje i tak sobie samo siedzi. Tym bardziej nie mogli wyjść z podziwu, co ten chłopiec tam robi sam. Znudziło mi się już tłumaczenie po raz 20-ty w ciągu 15 minut, więc sobie poszedłem. Wcześniej jeszcze widziałem jak zbliżał się prawdziwy tata, tego dziecka, z kolejnym takim dzieckiem. Tzn. wiekowo wyglądało też na jakieś 5 lat albo nawet 4
Tutaj, rozdzielają się szlaki, czerwony do góry na Kozi i mój debiutancki żółty na dół do upragnionego schroniska. Posiedziałem tam jeszcze trochę, gdyż to miejsce oferuje niesamowity widok na południową ścianę Zamarłej Turni i pięknie jak na dłoni widać, wspinających się tam. Podobało mi się.
Ledwo zacząłem schodzić i się ku.... wypogodziło. No ale cóż, jest jeszcze i tak co najmniej 10 powodów, dla których warto schodzić, a to piwo które miałem już przed oczyma było kluczowe w tym wszystkim.
Szlak wg mnie bardzo ładny i nawet fajnie poprowadzony. Jak dla mnie to najładniejszy z tych wszystkich dojściowych do Orlej, chociaż to kwestia gustu, ale też i wg mnie najtrudniejszy z nich wszystkich.
Tam przed chwilą byłem w mroku, a teraz już pięknie i przejrzyście.
Raz, dwa i jestem na dole, teraz już tylko płaska, piękna i widokowa ścieżynka i będę w schronisku, o niczym innym zresztą już nie marzyłem.
Już, rzut beretem do schroniska, grzało coraz bardziej.
Tutaj już klimat coraz bardziej schroniskowy, ale lubię to. W ogóle uwielbiam to schronisko, nie ważne ile tam jest ludzi, zupełnie mi to nie przeszkadza. Jedna z moich pierwszych wycieczek w Tatry była właśnie tam i zawsze miło to wspominam. Zresztą Dolinę 5 Stawów uważam, za najpiękniejszą polską dolinę, no a polskie Tatry Wysokie jak wiadomo, są moimi ulubionymi. Pomimo, że na Słowacji niby lepiej i piękniej, to ja jednak wolę to co nasze i nic mnie od innych bardziej nie przekona.
Zza kosodrzewiny wyłania mi się schronisko, więc jestem w domu. Wypiłem dwa piwka, zjadłem ciepły obiad, popatrzyłem na to co piękne, a latem schroniska, oferują naprawdę piękne widoki... i bardzo urozmaicone w dodatku. Po czym zakamuflowałem się w kosodrzewinie i przyciąłem prawie 3 godzinnego komara...
To tyle, jeśli chodzi o pierwszy epizod mojej wycieczki. Sorry za ilość zdjęć, ale dużo ich mam, więc to i tak mało. Poza tym, nie będę już wrzucał zdjęć na picase i tym podobne, więc będą tylko tutaj.
Ciąg dalszy nastąpi...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 6 razy.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Dobromił pisze:Gratuluję udanej wycieczki
Ależ dziękuję...
Piotrek pisze:Nawet te ujęcia z mroku niczego sobie.
Malgo Klapković pisze:nie spodziewałam się takiego MROKU
Było go tam o wiele więcej, bałem się.
Piotrek pisze:Tak żeś coś kręcił, wiecie-rozumiecie
A bo chodziło głównie o to, że z tego planu co miałem, to nic nie wykonałem, co nie znaczy, że z samego tego co przeszedłem nie byłem zadowolony, bo do szczęścia mi więcej nie było potrzebne. Nastrojowo za to ta wycieczka była dla mnie dziwna, pierwszy raz tak do dupy mi się szło samemu...
Ostatnio zmieniony 2013-07-25, 10:42 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
Ciąg dalszy...
Budzę się, otrzepuję z much, niektóre wypluwam, inne wysmarkuję, patrzę...
Jestem tam gdzie byłem, więc źle nie jest. Patrzę na zegarek... o w mordę, 16:00 prawie, zaspałem... Myślę co tu robić, no nic może zdążę i poszedłem w stronę Szpiglasa.
Czułem się wyśmienicie, co najmniej jakbym to już drugi dzień był, takie uczucie po tej drzemce. Jedynie w pośpiechu zapomniałem zostawić rzeczy w schronisku i szedłem z tym wypchanym plecakiem, ze śpiworem, kaskiem, karimatą i uprzężą... niepotrzebnie. Na początku wydawało mi się to lekkie, ale później zaczęło strasznie ciążyć. Idę sobie w sumie z powrotem, stamtąd skąd przyszedłem, aż do rozstaju szlaków, po czym skręcam w ładną ścieżynkę w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Ścieżka wg mnie jest bardzo fajna, chociaż zawsze nachodzą mnie myśli, dlaczego ten szlak tan naokoło poprowadzili, bo drugą stroną stawu, byłoby wg mnie co najmniej 40 minut szybciej, no ale to nie zima, więc trzeba iść jak szlak prowadzi.
Na górę oprócz mnie udają się jeszcze całe 3 osoby, ale chyba na szczyt nie wchodzili tylko na przełęcz. Tutaj też dostrzegam ogromną zaletę tego, że jestem tam sam. Kto by mi na to pozwolił, żeby 4 godziny spędzić w schronisku, zamiast po górach chodzić. Tak to nie dość, że się wyspałem, to teraz mam piękny, spokojny, popołudniowy klimat.
Na początku szybko nabiera się wysokości, ale potem to się idzie do samej przełęczy prawie że po płaskim, co się trochę dłuży. Na tym płaskim jacyś schodzący ludzie informują mnie, żebym uważał, bo na środku szlaku stoi kozioł i żebym go nie drażnił, bo może się wkurzyć.
No był, rzeczywiście... To jest kozioł
Ostatnie metry przed przełęczą...
I na przełęczy, pora letnia wieczorna, fotogenicznie wg mnie nie jest najlepsza, bo większość tam w totalnym cieniu jest, albo pod samo słońce... ale klimatycznie jest za to bajka.
Chociaż Miedziane prezentuje się pięknie, aż chciałoby się tam teraz być, no ale ja w druga stronę...
Przed szczytem spotkałem jakąś sympatyczną, wesołą rodzinkę, więc pogadaliśmy trochę, po czym oni się zmyli, a ja już w samotności, wszedłem sobie na szczyt.
Tam oczywiście sesja i półgodzinne leżakowanie na trawce. W sumie 4 raz byłem na Szpiglasie i zawsze mi się udaje tam pobyć samemu. Poza osobami towarzyszącymi, z którymi dwa razy też byłem. W dodatku latem nie byłem tam nigdy wcześniej niż o 16:00. Teraz to w sumie było już po 18:00, ale ten wieczorny klimacik na szczytach jest niesamowity, więc śpiąc w schronisku, nie polecam się za bardzo spieszyć...
18:30, czas schodzić, bo jeszcze trzeba sobie nocleg w schronisku jakiś załatwić. Udałem się więc na dół i praktycznie całą drogę wędrowałem z kozicami, tfff.... tzn. z kozłami... poza nimi już nikogo nie spotykając do samego schroniska.
Trochę mi to zejście przez te kozły zajęło, bo nie chciały się oddalić, na więcej niż 50 metrów i tak do samego stawu cały czas szły sobie szlakiem przede mną.
No ale udało się zejść, na dół, chociaż plecak to mi już ciążył niemiłosiernie, niby płaska droga już tylko została, a dłużyła się jak nigdy...
Przed schroniskiem, spotkałem i pozdrowiłem jeszcze Hawrana, a się własnie zastanawiałem, czemu go na forum ostatnio coś nie ma, ale widzę, że już wrócił i ma się dobrze.
Koło 20:00 docieram do schroniska, z zamiarem ugaszenia pragnienia czymkolwiek bo już nic do picia nie miałem, a tam msza... Nie wiedziałem, że tak wysoko co niedzielę się mszę odprawia. Na szczęście o 20:15 się skończyła i otwarli bufet, więc pragnienie ugaszone. Nocleg na glebie też załatwiony, za jedyne 21,30 zł, co uważam, za bardzo przystępną cenę. Potem jeszcze nocne Polaków rozmowy, głównie o Orlej Perci, co mnie trochę zniechęciło, jakby tam innych pięknych szlaków nie było... O 23:00 zasnąłem na idealnie równej twardej podłodze taką najbardziej lubię...
Ciąg dalszy w sumie nastąpi, chociaż to już taki dosłownie epizod, no ale jak już coś na drugi dzień przeszedłem, to już dokończę
Budzę się, otrzepuję z much, niektóre wypluwam, inne wysmarkuję, patrzę...
Jestem tam gdzie byłem, więc źle nie jest. Patrzę na zegarek... o w mordę, 16:00 prawie, zaspałem... Myślę co tu robić, no nic może zdążę i poszedłem w stronę Szpiglasa.
Czułem się wyśmienicie, co najmniej jakbym to już drugi dzień był, takie uczucie po tej drzemce. Jedynie w pośpiechu zapomniałem zostawić rzeczy w schronisku i szedłem z tym wypchanym plecakiem, ze śpiworem, kaskiem, karimatą i uprzężą... niepotrzebnie. Na początku wydawało mi się to lekkie, ale później zaczęło strasznie ciążyć. Idę sobie w sumie z powrotem, stamtąd skąd przyszedłem, aż do rozstaju szlaków, po czym skręcam w ładną ścieżynkę w stronę Szpiglasowej Przełęczy.
Ścieżka wg mnie jest bardzo fajna, chociaż zawsze nachodzą mnie myśli, dlaczego ten szlak tan naokoło poprowadzili, bo drugą stroną stawu, byłoby wg mnie co najmniej 40 minut szybciej, no ale to nie zima, więc trzeba iść jak szlak prowadzi.
Na górę oprócz mnie udają się jeszcze całe 3 osoby, ale chyba na szczyt nie wchodzili tylko na przełęcz. Tutaj też dostrzegam ogromną zaletę tego, że jestem tam sam. Kto by mi na to pozwolił, żeby 4 godziny spędzić w schronisku, zamiast po górach chodzić. Tak to nie dość, że się wyspałem, to teraz mam piękny, spokojny, popołudniowy klimat.
Na początku szybko nabiera się wysokości, ale potem to się idzie do samej przełęczy prawie że po płaskim, co się trochę dłuży. Na tym płaskim jacyś schodzący ludzie informują mnie, żebym uważał, bo na środku szlaku stoi kozioł i żebym go nie drażnił, bo może się wkurzyć.
No był, rzeczywiście... To jest kozioł
Ostatnie metry przed przełęczą...
I na przełęczy, pora letnia wieczorna, fotogenicznie wg mnie nie jest najlepsza, bo większość tam w totalnym cieniu jest, albo pod samo słońce... ale klimatycznie jest za to bajka.
Chociaż Miedziane prezentuje się pięknie, aż chciałoby się tam teraz być, no ale ja w druga stronę...
Przed szczytem spotkałem jakąś sympatyczną, wesołą rodzinkę, więc pogadaliśmy trochę, po czym oni się zmyli, a ja już w samotności, wszedłem sobie na szczyt.
Tam oczywiście sesja i półgodzinne leżakowanie na trawce. W sumie 4 raz byłem na Szpiglasie i zawsze mi się udaje tam pobyć samemu. Poza osobami towarzyszącymi, z którymi dwa razy też byłem. W dodatku latem nie byłem tam nigdy wcześniej niż o 16:00. Teraz to w sumie było już po 18:00, ale ten wieczorny klimacik na szczytach jest niesamowity, więc śpiąc w schronisku, nie polecam się za bardzo spieszyć...
18:30, czas schodzić, bo jeszcze trzeba sobie nocleg w schronisku jakiś załatwić. Udałem się więc na dół i praktycznie całą drogę wędrowałem z kozicami, tfff.... tzn. z kozłami... poza nimi już nikogo nie spotykając do samego schroniska.
Trochę mi to zejście przez te kozły zajęło, bo nie chciały się oddalić, na więcej niż 50 metrów i tak do samego stawu cały czas szły sobie szlakiem przede mną.
No ale udało się zejść, na dół, chociaż plecak to mi już ciążył niemiłosiernie, niby płaska droga już tylko została, a dłużyła się jak nigdy...
Przed schroniskiem, spotkałem i pozdrowiłem jeszcze Hawrana, a się własnie zastanawiałem, czemu go na forum ostatnio coś nie ma, ale widzę, że już wrócił i ma się dobrze.
Koło 20:00 docieram do schroniska, z zamiarem ugaszenia pragnienia czymkolwiek bo już nic do picia nie miałem, a tam msza... Nie wiedziałem, że tak wysoko co niedzielę się mszę odprawia. Na szczęście o 20:15 się skończyła i otwarli bufet, więc pragnienie ugaszone. Nocleg na glebie też załatwiony, za jedyne 21,30 zł, co uważam, za bardzo przystępną cenę. Potem jeszcze nocne Polaków rozmowy, głównie o Orlej Perci, co mnie trochę zniechęciło, jakby tam innych pięknych szlaków nie było... O 23:00 zasnąłem na idealnie równej twardej podłodze taką najbardziej lubię...
Ciąg dalszy w sumie nastąpi, chociaż to już taki dosłownie epizod, no ale jak już coś na drugi dzień przeszedłem, to już dokończę
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Vision pisze:i wg mnie najtrudniejszy z nich wszystkich
Tzn. trudniejszy od dojścia Żlebem Kulczyńskiego? Jakoś nie miałam jeszcze okazji schodzić z Koziej w stronę 5tki.
Zachęcające zdjęcia - tylko wskoczyć do jakiegoś środka lokomocji i popędzić w dolinę . Szpiglas i Szpiglasowa są super widokowe i do tego tak łatwo dostępne.
Tymczasem rozważam - jechać zwiedzać dolinę czy posłuchać głosu rozsądku i robić to co trzeba siedząc w domu .
sokół pisze:Spadłem z krzesła.
To z dedykacją dla Ciebie właśnie miało być.
wysoka pisze:Tzn. trudniejszy od dojścia Żlebem Kulczyńskiego? Jakoś nie miałam jeszcze okazji schodzić z Koziej w stronę 5tki.
No właśnie nad tą oceną chwilę się wahałem, być może porównywalny... W sumie dwie całkiem inne trasy, w Kulczyńskim nie ma nic takiego poza lecącymi kamieniami . Tam zaś jest sporo, żelastwa (łańcuchów i klamer),ale krucho w ogóle... więc ciężko to tak ocenić.... w mojej ocenie, jest ciut trudniejszy.
wysoka pisze:tylko wskoczyć do jakiegoś środka lokomocji i popędzić w dolinę .
Nie ma się czego wahać
wysoka pisze:czy posłuchać głosu rozsądku i robić to co trzeba siedząc w domu
Nie słuchaj go, na pewno Cię okłamuje...
Ostatnio zmieniony 2013-07-26, 01:30 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
- tatromaniak
- Posty: 323
- Rejestracja: 2013-07-07, 19:55
- Lokalizacja: Podhale
HalinkaŚ pisze:Bajeczne widoki zwłaszcza w zachodzącym słońcu, aż chce się tam być Robert miałeś całkiem ciekawe widoki i wycieczkę po długiej przerwie od Tatr.
3 zdjęcie od dołu niesamowite.
To prawda, trzecia fotka od dołu ma świetne kolory i co najważniejsze jest w tych kolorach naturalna, prawdziwa.
tatromaniak pisze:A tak w ogóle to nie marudź bo statystycznie dla ostatniego okresu w Tatrach to z pogodą nawet się nieźle wstrzeliłeś
HalinkaŚ pisze:Robert miałeś całkiem ciekawe widoki i wycieczkę po długiej przerwie od Tatr.
To fakt, dlatego już gdzieś pisałem, że cała otoczka tej wycieczki była piękna i wręcz bajeczna dla mnie Zawiodło co innego, mniejsza z tym, tak czy tak cieszę się, że tam byłem.
Piotrek pisze:To prawda, trzecia fotka od dołu ma świetne kolory i co najważniejsze jest w tych kolorach naturalna, prawdziwa.
Mogłem ciut rozjaśnić, ale to już zależy od monitora głównie, bo ostatnio jak patrzyłem na swoje fotki, u siostry na laptopie to się przeraziłem. Byłem pewny, że one są za ciemne, a u niej wyglądały wręcz wypowiałe... Ja tam mniej więcej monitor mam skalibrowany, na tyle ile się da, wg wszelkich instrukcji, no ale to tylko zwykły monitor, który też do końca do takiej kalibracji się nie nadaje... no ale jest
Ostatnio zmieniony 2013-07-26, 14:05 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
A co tam, dokończę sobie jak już zacząłem.
Budzik miałem nastawiony na 4:30, plany ambitne, ale skończyło się jak skończyło. O 3:00 wstałem, stwierdziłem, że fajnie się śpi na tej glebie, więc budzik wyłączyłem i pospałem trochę dłużej. Po 6:00 jakoś się obudziłem i przed 7:00 udało mi się zebrać. Poszedłem sobie przez Świstówkę do Morskiego Oka, ładny to szlak nie powiem...
Tutaj sytuacja jest oczywista, że co chwilę były sesje stawów, przed sobą nic nie widać, ale za plecami, co chwilę stawy prezentują się nieco inaczej. Dlatego też droga pod górę dopóki one nie znikły, zajęła mi sporo czasu.
Lubię bardzo ten efekt, jak zaraz obok stawu jest z górki, schodząc ze Szpiglasa jest podobny, patrząc na Czarny Staw. Mam zawsze takie wrażenie, jakby zaraz ten staw miał się stamtąd wylać.
Tutaj zaczynają się urocze prześwity w drugą stronę robić, więc teraz to dopiero wolno mi idzie, bo mam obraz w dwóch kierunkach...
Było miło, ale się skończyło, potem już tylko w dół niezbyt widokową drogą do Morskiego Oka, chociaż w dół się tamtędy całkiem fajnie i przyjemnie idzie, szczególnie rano, jak nikogo na szlaku nie ma.
W dół droga mija w piorunującym wręcz tempie i jestem w schronisku nad Morskim Okiem. Tam prawie godzinna przerwa. Rano jest, więc jest klimacik... Podziwiam turystki, eh, tzn. staw oczywiście...
Potem mała sesja stawu i lewą stroną nad następny staw.
Napotykam jakiś przejaw debilizmu, w sumie nie wiem, czy to tam było zawsze, bo dawno tamtędy nie szedłem, ale z tamtego roku tego nie kojarzę...
No i w górę, zawsze tą drogę przebiegałem w 15 minut, tym razem tak nie było. Potrzebowałem dwóch przerw, żeby dostać się na górę. Nie wiem czego to skutki, chyba mojego ostatniego niezbyt aktywnego trybu życia...
Tutaj jak się lało, tak leje się nadal...
Nad stawem jak to nad Stawem, ludzie się lansują, karmią kaczki... normalne codzienne czynności, ja rozkładam karimatę i leżę na kamieniu, mając wszystko głęboko...
W tym momencie dopadają mnie też przemyślenia, że w górach wcale wysoko chodzić nie trzeba, żeby wycieczka była udana, tak też rezygnuję z dalszej drogi i leżę kolejną godzinę, na kamieniu gapiąc się w staw...
Leżąc tak, dopadają mnie kolejne myśli... Zjadłbym coś dobrego, wakacje są, to ileż można chodzić, trzeba też trochę uprzyjemnić sobie życie. Wkodowałem sobie do głowy pizze w Zakopanem, w takiej jednej pizzerii, którą poleciła mi kiedyś znana taterniczka o pseudonimie Kaktus, która niestety nie chce do nas dołączyć coś... Wiadomo już więc czym była zajęta moja głowa, a nie jakimś tam Czarnym Mięguszem...
Na dół idzie mi błyskawicznie, ale jeszcze postanowiłem, przejść się drugą stroną Morskiego Oka. Co ciekawe tyle razy tam byłem i się okazało, że nigdy tamtędy nie szedłem Byłem zadowolony z tego faktu, bo zawsze to coś nowego...
W sumie chyba o wiele bardziej widokowa strona, ale też chyba dłuższa... tak czy tak, jestem zadowolony.
Ostatnie spojrzenie na plażę, chociaż wg mnie luźno tam było, poniedziałek był w sumie, ciekawe jak dzień wcześniej wyglądać musiało... Docieram i przypominam sobie, że w plecaku mam przecież swoje super najki, które specjalnie wziąłem na tą okazję i po raz pierwszy w życiu wracałem z Morskiego Oka, w odpowiednim do tego obuwiu. Chociaż moje zajebiste Salewy dyndały mi przy plecaku i widziałem ten podziw w turystach, że ja niby taki profesjonalista, kij z tym, że ledwo nad Czarny Staw się wdrapał, ale lans był...
Dotarłem do Palenicy, wróciłem busikiem, ale nie wiem czy to tak teraz jest w tych busach, że wszyscy muszą siedzieć. Odpowiadało mi to bardzo, bo kiedyś to ile się upchało to tyle jechało, a teraz miejsc stojących brak. Kierowca nawet się nie zatrzymywał po drodze tym co machali, bo siedzenia wszystkie zajęte były... Dojechałem prawie pod rondo Kuźnickie, pizzy jednak tam nie zjadłem, bo zachciało mi się coś więcej, a tam z menu mi nic więcej nie podeszło, więc pojechałem gdzie indziej się bardziej posilić... chociaż tam też była pizza, ale dopiero na deser.
Potem już spokojna jazda do domu, jeszcze miłe spotkanie po drodze, ale o tym już wspomniałem u kogoś tam relacji, no i tak zleciał cały dzień, bo w domu byłem o 20:00.
Pomimo mojego nie najlepszego nastroju na tej wycieczce, to zaczynam dostrzegać coraz więcej jej plusów. Nie ważne, że planu nie udało się zrealizować. Ważne, że w Tatrach byłem, zobaczyłem co zobaczyłem, trochę odpocząłem, zrelaksowałem się i takie tam. W ogóle ostatnio jak rzadziej jeżdżę w góry to jakoś całkiem inaczej do tego podchodzę, niż jak jeździłem co tydzień.
Budzik miałem nastawiony na 4:30, plany ambitne, ale skończyło się jak skończyło. O 3:00 wstałem, stwierdziłem, że fajnie się śpi na tej glebie, więc budzik wyłączyłem i pospałem trochę dłużej. Po 6:00 jakoś się obudziłem i przed 7:00 udało mi się zebrać. Poszedłem sobie przez Świstówkę do Morskiego Oka, ładny to szlak nie powiem...
Tutaj sytuacja jest oczywista, że co chwilę były sesje stawów, przed sobą nic nie widać, ale za plecami, co chwilę stawy prezentują się nieco inaczej. Dlatego też droga pod górę dopóki one nie znikły, zajęła mi sporo czasu.
Lubię bardzo ten efekt, jak zaraz obok stawu jest z górki, schodząc ze Szpiglasa jest podobny, patrząc na Czarny Staw. Mam zawsze takie wrażenie, jakby zaraz ten staw miał się stamtąd wylać.
Tutaj zaczynają się urocze prześwity w drugą stronę robić, więc teraz to dopiero wolno mi idzie, bo mam obraz w dwóch kierunkach...
Było miło, ale się skończyło, potem już tylko w dół niezbyt widokową drogą do Morskiego Oka, chociaż w dół się tamtędy całkiem fajnie i przyjemnie idzie, szczególnie rano, jak nikogo na szlaku nie ma.
W dół droga mija w piorunującym wręcz tempie i jestem w schronisku nad Morskim Okiem. Tam prawie godzinna przerwa. Rano jest, więc jest klimacik... Podziwiam turystki, eh, tzn. staw oczywiście...
Potem mała sesja stawu i lewą stroną nad następny staw.
Napotykam jakiś przejaw debilizmu, w sumie nie wiem, czy to tam było zawsze, bo dawno tamtędy nie szedłem, ale z tamtego roku tego nie kojarzę...
No i w górę, zawsze tą drogę przebiegałem w 15 minut, tym razem tak nie było. Potrzebowałem dwóch przerw, żeby dostać się na górę. Nie wiem czego to skutki, chyba mojego ostatniego niezbyt aktywnego trybu życia...
Tutaj jak się lało, tak leje się nadal...
Nad stawem jak to nad Stawem, ludzie się lansują, karmią kaczki... normalne codzienne czynności, ja rozkładam karimatę i leżę na kamieniu, mając wszystko głęboko...
W tym momencie dopadają mnie też przemyślenia, że w górach wcale wysoko chodzić nie trzeba, żeby wycieczka była udana, tak też rezygnuję z dalszej drogi i leżę kolejną godzinę, na kamieniu gapiąc się w staw...
Leżąc tak, dopadają mnie kolejne myśli... Zjadłbym coś dobrego, wakacje są, to ileż można chodzić, trzeba też trochę uprzyjemnić sobie życie. Wkodowałem sobie do głowy pizze w Zakopanem, w takiej jednej pizzerii, którą poleciła mi kiedyś znana taterniczka o pseudonimie Kaktus, która niestety nie chce do nas dołączyć coś... Wiadomo już więc czym była zajęta moja głowa, a nie jakimś tam Czarnym Mięguszem...
Na dół idzie mi błyskawicznie, ale jeszcze postanowiłem, przejść się drugą stroną Morskiego Oka. Co ciekawe tyle razy tam byłem i się okazało, że nigdy tamtędy nie szedłem Byłem zadowolony z tego faktu, bo zawsze to coś nowego...
W sumie chyba o wiele bardziej widokowa strona, ale też chyba dłuższa... tak czy tak, jestem zadowolony.
Ostatnie spojrzenie na plażę, chociaż wg mnie luźno tam było, poniedziałek był w sumie, ciekawe jak dzień wcześniej wyglądać musiało... Docieram i przypominam sobie, że w plecaku mam przecież swoje super najki, które specjalnie wziąłem na tą okazję i po raz pierwszy w życiu wracałem z Morskiego Oka, w odpowiednim do tego obuwiu. Chociaż moje zajebiste Salewy dyndały mi przy plecaku i widziałem ten podziw w turystach, że ja niby taki profesjonalista, kij z tym, że ledwo nad Czarny Staw się wdrapał, ale lans był...
Dotarłem do Palenicy, wróciłem busikiem, ale nie wiem czy to tak teraz jest w tych busach, że wszyscy muszą siedzieć. Odpowiadało mi to bardzo, bo kiedyś to ile się upchało to tyle jechało, a teraz miejsc stojących brak. Kierowca nawet się nie zatrzymywał po drodze tym co machali, bo siedzenia wszystkie zajęte były... Dojechałem prawie pod rondo Kuźnickie, pizzy jednak tam nie zjadłem, bo zachciało mi się coś więcej, a tam z menu mi nic więcej nie podeszło, więc pojechałem gdzie indziej się bardziej posilić... chociaż tam też była pizza, ale dopiero na deser.
Potem już spokojna jazda do domu, jeszcze miłe spotkanie po drodze, ale o tym już wspomniałem u kogoś tam relacji, no i tak zleciał cały dzień, bo w domu byłem o 20:00.
Pomimo mojego nie najlepszego nastroju na tej wycieczce, to zaczynam dostrzegać coraz więcej jej plusów. Nie ważne, że planu nie udało się zrealizować. Ważne, że w Tatrach byłem, zobaczyłem co zobaczyłem, trochę odpocząłem, zrelaksowałem się i takie tam. W ogóle ostatnio jak rzadziej jeżdżę w góry to jakoś całkiem inaczej do tego podchodzę, niż jak jeździłem co tydzień.
Ostatnio zmieniony 2013-07-28, 08:14 przez Vision, łącznie zmieniany 2 razy.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 30 gości