Trzeci pobyt w roku 2011 był zdecydowanie bardziej "górski" a noclegi miałam zarezerwowane tym razem w trzech miejscach, na początku w bardzo sympatycznym hostelu w Sudaku.
Pokoje mieliśmy zarezerwowane i zadatkowane przez Internet. Do hostelu szliśmy bardzo długo, gdyż prawie każda zapytana o ulicę osoba kierowała nas w innym kierunku. W końcu zadzwoniłam do tego hostelu i okazało się że jesteśmy 150 m od niego. Hostel był w spokojnej i zielonej dzielnicy, jak na tamtejsze warunki raczej drogo (około 15 € za noc), ale za to wszelkie wygody i nawet klima, co pozwoliło nam wypocząć po 3 dniowej podróży.
Zaraz wskoczyliśmy pod prysznic, a potem poszli jeszcze "na miasto", bardzo hałaśliwe i gwarne. Plaża nie jest tam specjalna - wąska i kamienista. Za to kluby działają całą noc, w każdym gra inna muzyka, na jakimś balkonie wije się panna w tańcu na rurze, w innych klubach - tancerki w tańcu brzucha, a deptakiem trzeba się przeciskać przez rosyjskojęzyczny tłum. Ogólnie - nie są to klimaty, które lubię.
Kolejnego dnia z samego rana pojechaliśmy do Kurortnoje aby zwiedzić rezerwat Kara Dah - jedno z najciekawszych miejsc na Krymie.
Tam jest spokój, tylko wszechobecny dźwięk cykad, oprowadzał nas sympatyczny przewodnik, który bardzo dużo nam opowiadał o roślinach, geologii i to w tak prostym języku (po rosyjsku), że rozumiałam prawie wszystko.
Parę zdjęć z rezerwatu:
Początek trasy
(autorka zdjęcia Ewa M.)
Widok z części wulkanicznej (skałka na pierwszym planie) na część wapienną:
Góra "Święta" - od kilkuset lat p.n.e. do dziś miejsce kultu (w czasach starożytnych Grecy czcili tam boga Asklepiosa):
Miejsce skąd po raz pierwszy w trakcie wycieczki widać było morze, a w dole skała "Morski Rozbójnik":
Widok na wulkaniczną część rezerwatu:
No i Złote Wrota, skałka ta ma ponad 30 m wysokości:
Złote Wrota w innym ujęciu

:
Jeszcze parę fotek z rezerwatu:
Te górki nie są szczególnie wysokie, najwyższa ("Święta") ma niewiele ponad 500 m, ale liczą się od poziomu morza.
Rzut oka wstecz:
Widać ścieżkę, którą potem na koniec schodziliśmy:
Zbocze góry "Świętej" i dwa słonie (lub mamuty):
W zejściu:
Nasz przewodnik (po prawej) i słuchająca go część grupy:
Widok na tak zwany Grzbiet Magnetyczny:
Różne chabazie:
Czyżby zbliżała się burza ?
Zeszliśmy na brzeg morza i czekali na łódkę:
No i płyniemy:
Trochę kołysze, ale Złote Wrota coraz bliżej:
I przepłynęliśmy przez tą dziurę
Inni też płyną w kierunku Złotych Wrót:
Grzbiet Magnetyczny z dołu:
Płyniemy
No i dopływamy do Koktailbel, tam, na szczęście już po zejściu na ląd łapie nas w końcu solidna burza, za to my łapiemy marszrutkę i wracamy do Sudaku.
To był dopiero pierwszy dzień, a już tak bardzo intensywny
Kolejnego dnia opuszczaliśmy już Sudak przenosząc się w inne miejsce, ale kupiłam bilety na autobus dopiero na 17.30, więc całe przedpołudnie wykorzystaliśmy jeszcze na zwiedzanie.
Do około 16 pozwolono nam pozostawić spakowane plecaki na terenie hostelu, a tymczasem pojechaliśmy kursową "marszrutką" do Nowego Światu.
Kierowca rozsypującego się busika za ... dalał po serpentynach nad przepaścią z prędkością 80 km / h, a mi cały czas leżała na plecach jakaś obfita kobieta, która sama niestety nie ma drążka do trzymania się. Niestety nie mam zdjęć z tej jazdy, nie miałam jak wyjąć aparatu z futerału. Całe szczęście że to było tylko 10 km.
W Nowym Świecie wybraliśmy się na spacer do rezerwatu przyrody tzw. "Ścieżką Golicyna". Był to zamieszkały tutaj książę, który wprowadził na tym terenie uprawę winorośli, szczególnie zależało mu na wyprodukowaniu wina musującego, które mogłoby konkurować z francuskim szampanem. Poniekąd trochę mu się udało.
Grota, gdzie podejmował winem musującym swoich znajomych jest dostępna dla publiczności i niemiłosiernie zatłoczona:
Przylądek Kapczik, w tej chwili z powodu obrywów zamknięty dla turystów:
Inne landszafty
Ponieważ nawet po kąpieli w morzu było jeszcze trochę czasu wolnego - poszliśmy jeszcze zwiedzać Twierdzę Genueńską w Sudaku.
Niektórzy usiłowali się wspiąć na najwyższą cytadelę:
Ale stąd nastąpił odwrót:
No i tyle było w Sudaku, dotarliśmy z plecakami na dworzec autobusowy, autobusem do Biełogorska, gdzie już czekał umówiony telefonicznie samochód. Ostatnie 12 km przebyliśmy również umówionym wojskowym "gruzawikiem" z demobilu, gdyż droga która prowadziła do miejscowości Pszczelinoje, gdzie mieliśmy zamówiony pobyt nie nadawała się do przebycia żadnym innym środkiem transportu.
Zdjęć z jazdy niestety nie mam żadnych, bo wsiadłam do szoferki, a plecak z aparatem w środku został na pace. Bardzo tego żałuję, bo widoki z szoferki były zacne. Kierowca co chwila pokazywał mi "tutaj była wieś, ale została wysiedlona". Piękna pusta dolina z drzewami owocowymi, skąd znam "takie klimaty" ?
A rano obudziliśmy się w innym świecie:
Pszczelinoje jest to mała wioska licząca wszystkiego 7 mieszkańców i oddalono 12 km od najbliższej innej wioski, przy tym te 12 km nie da się przejechać niczym innym jak tylko ciężarówką, lub ewentualnie gazikiem.
Ciekawe jak jest tam zimą ?
Podobno spada do 4 m śniegu.
Ostatniej zimy przez 2 miesiące nie mieli prądu elektrycznego, bo druty się urwały pod naporem śniegu.
W sumie absolutny koniec świata. Za to - widoki w otoczeniu - wspaniałe:
Wioska jest w lewym dolnym roku, za nią tak zwana "Siewierna Jajła"
"Jajła" to na Krymie wapienny krasowy płaskowyż, zazwyczaj podziurawiony nieskończoną ilością jaskiń.
W "Karabli-Jajła" pod którą leży Pszczelinoje jest około 400 odkrytych już jaskiń, w tym niektóre studnie mają kilkaset m głębokości.
Pszczelinoje leży w dolince (po rosyjsku - Bałka) pomiędzy Karabli Jajłą a Siewierną (po naszemu - północną) Jajłą.
Jeszcze raz widoczek na Pszczelinoje, domów jest znacznie więcej niż mieszkańców, ale większość opuszczona.
Rano pojechaliśmy znanym już "gruzawikiem" na północne urwisko Karabli-Jajły, popatrzeć na morze.
Po drodze mała przygoda, zwaliło się na nas drzewo:
Kierowca kazał wszystkim wysiąść, odejść, rozpędził się i w ten sposób pozbył się drzewa. Trochę tylko wgniotło dach szoferki.
Dojechaliśmy na południowe urwisko i podchodzimy około 300 m deniwelacji na najwyższy punkt jajły - szczyt Kara-Tau (około 1260 m n.p.m.).
Tak wygląda krajobraz Karabli-Jajły - te dołki to leje krasowe, w każdym z nich już odkryta, lub potencjalna jaskinia.
A tutaj nasza ciężarówka:
Widok na morze (trochę kiepsko widać na zdjęciu, ale mimo nie najlepsze widoczności było widać nawet okolice Jałty odległe o jakieś 50-60 km):
Wracamy na "średni"poziom jajły na drugie śniadanko
A tak wygląda z bliska jajła z poziomu ciężarówki:
Ciągle mijaliśmy jakieś lejki krasowe, w końcu dojechaliśmy do
Jaskini Królowej Lodu, która była naszym drugim celem tego dnia.
Do zejścia w dół - Wołodia, nasz tutejszy przewodnik założył sznurową drabinkę i dodatkowo nas na niej asekurował z góry
Autorka tego zdjęcia - Ewa M.
Inni turyści - z Moskwy zjeżdżają w ten sposób
Jeszcze krajobrazy Karabli-Jajły:
Z powrotem do Pszczelinoje wróciliśmy "naszą"ciężarówką, każdy chce jechać w szoferce
I wieczorny widoczek na Pszczelinoje:
Kolejnego dnia znów mieliśmy "zmieniać bazę", ale rano jeszcze wyszliśmy na półdniową wycieczkę do kolejnej jaskini.
Była to jaskinia, gdzie wg naszego przewodnika była siedziba księcia Taurów - prehistorycznych mieszkańców wnętrza półwyspu - od których nosi on swoją nazwę "Tauryda". W jaskini jest studnia, gdzie ponoć wrzucano Greków, kiedy ich złapano.
Znów drabinka sznurowa - tym razem do wejścia - każdy sobie jakoś radzi
Jaskinia jest porośnięta wiekowym bluszczem
autorka tego zdjęcia - Ewa M.
Tu podobno wrzucali Greków:
autorka tego zdjęcia - Ewa M.
Zejście:
A tak rejon jaskini wygląda z daleka:
Wróciliśmy do Pszczelinoje, stamtąd około 14 wyjechali ciężarówką "do cywilizacji" w postaci szosy, która kiedyś była asfaltowa, dalej transportowym mercedesem do Biełogorska i stamtąd kolejnymi czterema środkami lokomocji do Bakczysaraju, gdzie zatrzymaliśmy się na kolejne 5 dni.