Pogoda niestety nie rozpieszczała, widoków nie było, ale nie padało, więc nie miałam co narzekać. I tak kilka minut przed 10 wyruszyliśmy w kierunku Szyndzielni. Było tak ciepło, że miałam ochotę zdjąć nawet polar. Szczerze mówiąc widoki mnie nie zachwyciły. Może to ze względu na pogodę. Ani to jesień, ani zima, takie nie wiadomo co. Szaro, buro i ponuro.
Im wyżej i bardziej otwarta przestrzeń, tym zimniej i wietrzniej się zrobiło, ale tragedii nie było. Dotarliśmy w końcu na Szyndzielnię. Oto dowód, że Iva-tatromaniaczka tam była.
I na tym miał być koniec, ale na szlakowskazie było napisane, że na Klimczok tylko 30 minut... ech, niby nam się nie chciało, ale "skoro już tak blisko, to może pójdziemy? może chociaż do schroniska?" (zapytała Iva ze wzrokiem kota ze Shreka). I poszliśmy
A na rozstaju dróg informacja, że do schroniska 20 minut, a na Klimczok 10.
B. - Przecież mieliśmy iść do schroniska?
I. - Ale Klimczok bliżej.
Właściwie to nic nie widziałam, ale chociaż sobie pospacerowałam.
Szybko wróciliśmy do schroniska, gdzie skusiłam się na pyszny sernik
Rzecz jasna nie zabrakło zdjęcia butów.
I już na sam koniec pozwiedzałam sobie troszkę Bielsko.
I tak jak napisałam widoki nie były powalające, toż to pagórki, a nie góry
