Część IV - Rabsztyn (691) i udane zakończenie wycieczki
Zejście z zamczyska od strony północnej było całkowicie łagodne, parę kroków i łączka z widokiem na Flaki. Ponownie wygląda to jakby szczyt był bardzo blisko, a to jest 130 metrów podejścia.
Jednak nie idę tam. Byłoby to tylko dodatkowym dokładaniem metrów. Zwracam się ku Rabsztynowi. Jestem praktycznie na jego wysokości, problemem jest to, że oddziela mnie od niego dolina potoku. A w zasadzie podwójna dolina. Na mapie wygląda to dość skomplikowanie. Bardzo chciałbym zdążyć póki jeszcze jest w słońcu. Schodzę fajnymi łączkami, potem daję nura w dolinę. Nadludzkim wysiłkiem wychodzę z mini-wąwozu i widzę drogę, której nie ma na mapie. Zamiast nurkować w kolejny wąwozik, obchodzę go kulturalnie drogą, a potem już tylko 100 metrów stromego podejścia.
I tak oto całkiem sprawnie jesteśmy na Rabsztynie. Odczuwam duże zmęczenie, ale cieszę się, że tak łatwo poszło
Światło coraz lepsze.
Są Tatry.
Łapię kolejne kadry, a te z Rabsztyna pofobają mi się najbardziej.
Na spokojnie nacieszyłem się widokami. W panikę wpadłem dopiero jak zobaczyłem, że słońce zachodzi za Flakami. Przecież jestem dość daleko od auta, a na dodatek nie mam opracowanego wariantu powrotu z Rabsztyna, bo w ogóle nie planowałem tej górki.
Pierwszym pomysłem było zejście do tej drogi, której nie ma na mapie i liczenie, że ładnie zaprowadzi do szlaku niebieskiego, którym szedłem rano. Ale szkoda tych 100 metrów wysokości, a droga wcale nie daje gwarancji sukcesu. Za Rabsztynem widać było łagodnie wznoszące się łąki. Wybrałem ten wariant. Na szczycie łąk jeszcze raz spojrzałem na Tatry.
Słońce wciąż zachodziło za Flakami, jakby czas się zatrzymał w miejscu.
Następnie wszystko ułożyło się jak w filmie z happy endem. Najpierw pojawiła się jakaś droga, która przeprowadziła mnie przez gęsty las. Potem kolejne łagodne łąki doprowadziły wprost do szlaku, którym szedłem rano. On idzie właśnie tam górą.
Jestem na szlaku. Jeszcze jeden widok na Tatry, dla Dobromiła.
Słońce dalej świeci. W życiu bym się nie spodziewał, że dzień już taki długi.
Idę przez rozległy Majerz. Słońce zaszło za Babią Górą.
A chmury nad Tatrami podświetlają się na kolorowo.
Idealne planowanie czasu i trasy!
Wycieczka trwała trochę ponad 12 godzin. Jedne odcinki były szybkie, inne wolne. Trawers Macelowej Góry (bez Białej Skały) zabrał aż 4 godziny, a to tylko ok. 600 metrów odległości w linii prostej. Podobna odległość jest między Rabsztynem, a niebieskim szlakiem, a czasowo zajęło to 20 minut. I jak tu coś z sensem zaplanować?
Pieniny są niesamowite. Niskie, ale charakterne górki stłoczone na małej powierzchni. Mieszanka najdzikszego chaszczowanka i najpiękniejszych widoków. Jest tam jeszcze wiele miejsc wartych odwiedzenia. Pierwszy raz chodziłem na dziko po Pieninach Właściwych.
THE END