Urlop 2023.
Urlop 2023.
Bo zawsze chciałem zacząć od środka, śpiewał pewien raper, więc ja zacznę od końca.
Urlop zakończyliśmy grillem:
wcześniej zmoczywszy swe tyłki w zimnym basenie:
a ja dodatkowo skorzystałem z atrakcji:
W Polsce pogoda w te wakacje jest taka, jakby stado emerytów wylazło na szlaki, więc my ruszyliśmy zagranicę, a co, stać nas, my nie emeryty.
I oczywiście pogoda od razu extra cudo - prawie 30 stopni. Więc w upale wędrujemy wśród egzotycznych roślinności:
Mijamy bacówki gdzie wypasano lokalne dzikie łowce, czy też łosły i dochodzimy do urwiska skalnego - jednak na południu Europy to nawet woda jest piękniejsza niż w Polsce:
Miejsce jest jak widać dzikie. To głęboki interior. Ruszamy więc dalej.
Ledwo żywi dochodzimy do strasznej via ferraty:
Na szczęście poradziliśmy sobie z tą trudnością. Udało się nawet nikogo nie zrzucić.
Na dole wielkiego kanionu czekała nas jeszcze gorsza trudność. Zmoczenie nóg.
I to udźwignęliśmy.
Udało się nam przeżyć, rekiny ani piranie nas nie zjadły,
więc ruszyliśmy do lokalnej gospody, która serwuje regionalną potrawę na 55 wersji - pizzę.
I taki to był urlop.
Urlop zakończyliśmy grillem:
wcześniej zmoczywszy swe tyłki w zimnym basenie:
a ja dodatkowo skorzystałem z atrakcji:
W Polsce pogoda w te wakacje jest taka, jakby stado emerytów wylazło na szlaki, więc my ruszyliśmy zagranicę, a co, stać nas, my nie emeryty.
I oczywiście pogoda od razu extra cudo - prawie 30 stopni. Więc w upale wędrujemy wśród egzotycznych roślinności:
Mijamy bacówki gdzie wypasano lokalne dzikie łowce, czy też łosły i dochodzimy do urwiska skalnego - jednak na południu Europy to nawet woda jest piękniejsza niż w Polsce:
Miejsce jest jak widać dzikie. To głęboki interior. Ruszamy więc dalej.
Ledwo żywi dochodzimy do strasznej via ferraty:
Na szczęście poradziliśmy sobie z tą trudnością. Udało się nawet nikogo nie zrzucić.
Na dole wielkiego kanionu czekała nas jeszcze gorsza trudność. Zmoczenie nóg.
I to udźwignęliśmy.
Udało się nam przeżyć, rekiny ani piranie nas nie zjadły,
więc ruszyliśmy do lokalnej gospody, która serwuje regionalną potrawę na 55 wersji - pizzę.
I taki to był urlop.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
No to teraz przeskok na początek.
Jak zwykle wpierw jadę w góry, na bazę. Zbieram młodą po pół godzinie wracamy do domu.
Ruszamy do głównego celu po 4tej, ok 11 jesteśmy u znajomych pod Słupskiem. Kawa, lody, pogaduchy - w końcu nie widzieliśmy się trzy lata. Potem jedziemy w stronę kwatery. Im bliżej morza, tym coraz ładniej, drogi za to coraz gorsze, choć mi się one podobają. W większości prowadzą w tunelach drzew:
W Gardnie Wielkim, stajemy na obiad.
Kelnerka (chyba?) rusza się jakby nie mogła. Zamawiamy posiłki, do tego proszę o piwo bezalkoholowe, ale nie smakowe. Dostaje coś takiego:
do tego młodej kotlet jest surowy w środku. Ledwo połowę energetyka wypijam i zniesmaczeni ruszamy dalej, do kwatery mamy ok 10 minut. Do tego, to był jeden z droższych obiadów...i tak nas to zniesmaczyło, że pod koniec na chwilę podjechaliśmy do tej wsi, a szkoda, bo otoczenia kościoła fajnie wyglądało.
Dojechaliśmy, rozpakowanie. Fajny pokój mamy:
Jest jeszcze młoda godzina, więc jedziemy na plażę, tym bardziej, że jeszcze jest słońce.
Mimo późnej pory, pełną opłatę płacimy na parkingu (20 zeta) i po 20 minutach docieramy w końcu. Jest morze!
Kąpiel, pierwsze zabawy w piasku i spacer. Brzegiem i krótki ale jakże tego potrzebowaliśmy:
Wracamy na kwatery. Czas kupić coś na kolację, we wsi są cztery bodajże sklepy, jest niedziela Dino jest zamknięte, ale jest Żabka (nówka - wypasiona) i Odido, my kierujemy się do Żabki. Chcemy kupić masło, coś do kanapek.
Oto cenówka grozy - muszę to gdzieś upublicznić, taka moda, ja zrobię to na naszym forum:
Masło to 300g, my kupujemy w Odido dwustugramowe za 6,50. Do Żabki już nie pójdziemy, mimo, że inne ceny aż takie wysokie nie były.
Dobranoc.
Kolejnego dnia z rana wstajemy jeszcze z rozpędu wcześnie - na zewnątrz świeci słońce, szybkie ogarnięcie i jedziemy w to samo miejsce na plażę. Jesteśmy jedni z pierwszych ( ) więc rozbijamy się na plaży, wiadomo nad Bałtykiem trzeba się ogrodzić parawanem, kurka wzięliśmy jeden, ale za to jaki długi!
Są duże fale, pierwsza kąpiel - kupiona maska z płetwami do snorkowania nie ma sensu. Po 10tej przyjeżdżają ratownicy, wisi biała flaga. Facet idzie w morze i montuje boje. Po nim idę ja i gdy jestem już po uda w wodzie, tzn dopóki fala mnie nie zaleje, słyszę gwizdek. Odwracam się - idzie do mnie ratownik, rzut oka na flagę - no tak teraz wisi czerwona, więc przepraszam, mówiąc, że widziałem wcześniej białą i się rozchodzimy. Cały dzień, znaczy do obiadu moczymy tylko nogi. A ratownicy co chwila kogoś wyciągają z wody.
Cofka rzeczywiście była niezła, w klatę wali cię fala, a nogi podcina powracająca z plaży...
Wracamy na obiad, dziś jemy w Smołdzińskim Lesie. Jedzenie całkiem dobre, a kelner nie dopisał nam do rachunku picia jednego - jakiś młody się uczy.
Popołudniu zaczyna padać. Taki tydzień nas czeka...
Gdy przestaje idziemy na spacer. Córka coś wypatrzyła w sklepie i to nasz cel spaceru (żelkowa mysz ).
Nasza miejscówka to Smołdzino.
Mijamy Łupawę:
kapliczkę:
jakiś nieczynny magazyn(?):
knajpę z jedzeniem za wschodniej granicy, pan za barem to Ukrainiec (chyba):
potem mijamy charakterystyczne domy z porośniętymi mchem dachówkami:
i wracamy na pokoje.
Prognoza na urlop:
Jak zwykle wpierw jadę w góry, na bazę. Zbieram młodą po pół godzinie wracamy do domu.
Ruszamy do głównego celu po 4tej, ok 11 jesteśmy u znajomych pod Słupskiem. Kawa, lody, pogaduchy - w końcu nie widzieliśmy się trzy lata. Potem jedziemy w stronę kwatery. Im bliżej morza, tym coraz ładniej, drogi za to coraz gorsze, choć mi się one podobają. W większości prowadzą w tunelach drzew:
W Gardnie Wielkim, stajemy na obiad.
Kelnerka (chyba?) rusza się jakby nie mogła. Zamawiamy posiłki, do tego proszę o piwo bezalkoholowe, ale nie smakowe. Dostaje coś takiego:
do tego młodej kotlet jest surowy w środku. Ledwo połowę energetyka wypijam i zniesmaczeni ruszamy dalej, do kwatery mamy ok 10 minut. Do tego, to był jeden z droższych obiadów...i tak nas to zniesmaczyło, że pod koniec na chwilę podjechaliśmy do tej wsi, a szkoda, bo otoczenia kościoła fajnie wyglądało.
Dojechaliśmy, rozpakowanie. Fajny pokój mamy:
Jest jeszcze młoda godzina, więc jedziemy na plażę, tym bardziej, że jeszcze jest słońce.
Mimo późnej pory, pełną opłatę płacimy na parkingu (20 zeta) i po 20 minutach docieramy w końcu. Jest morze!
Kąpiel, pierwsze zabawy w piasku i spacer. Brzegiem i krótki ale jakże tego potrzebowaliśmy:
Wracamy na kwatery. Czas kupić coś na kolację, we wsi są cztery bodajże sklepy, jest niedziela Dino jest zamknięte, ale jest Żabka (nówka - wypasiona) i Odido, my kierujemy się do Żabki. Chcemy kupić masło, coś do kanapek.
Oto cenówka grozy - muszę to gdzieś upublicznić, taka moda, ja zrobię to na naszym forum:
Masło to 300g, my kupujemy w Odido dwustugramowe za 6,50. Do Żabki już nie pójdziemy, mimo, że inne ceny aż takie wysokie nie były.
Dobranoc.
Kolejnego dnia z rana wstajemy jeszcze z rozpędu wcześnie - na zewnątrz świeci słońce, szybkie ogarnięcie i jedziemy w to samo miejsce na plażę. Jesteśmy jedni z pierwszych ( ) więc rozbijamy się na plaży, wiadomo nad Bałtykiem trzeba się ogrodzić parawanem, kurka wzięliśmy jeden, ale za to jaki długi!
Są duże fale, pierwsza kąpiel - kupiona maska z płetwami do snorkowania nie ma sensu. Po 10tej przyjeżdżają ratownicy, wisi biała flaga. Facet idzie w morze i montuje boje. Po nim idę ja i gdy jestem już po uda w wodzie, tzn dopóki fala mnie nie zaleje, słyszę gwizdek. Odwracam się - idzie do mnie ratownik, rzut oka na flagę - no tak teraz wisi czerwona, więc przepraszam, mówiąc, że widziałem wcześniej białą i się rozchodzimy. Cały dzień, znaczy do obiadu moczymy tylko nogi. A ratownicy co chwila kogoś wyciągają z wody.
Cofka rzeczywiście była niezła, w klatę wali cię fala, a nogi podcina powracająca z plaży...
Wracamy na obiad, dziś jemy w Smołdzińskim Lesie. Jedzenie całkiem dobre, a kelner nie dopisał nam do rachunku picia jednego - jakiś młody się uczy.
Popołudniu zaczyna padać. Taki tydzień nas czeka...
Gdy przestaje idziemy na spacer. Córka coś wypatrzyła w sklepie i to nasz cel spaceru (żelkowa mysz ).
Nasza miejscówka to Smołdzino.
Mijamy Łupawę:
kapliczkę:
jakiś nieczynny magazyn(?):
knajpę z jedzeniem za wschodniej granicy, pan za barem to Ukrainiec (chyba):
potem mijamy charakterystyczne domy z porośniętymi mchem dachówkami:
i wracamy na pokoje.
Prognoza na urlop:
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Zdjęcie masła mylące. Wielu pewnie nie doczyta, że cena za "osełkę" a nie zwykłe
Pocieszę, że w Rumunii kupiłem drożej
Pocieszę, że w Rumunii kupiłem drożej
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Zdjęcia z końca relacji w pudelkowo-bubowym stylu
Odnoszę wrażenie, że takie tunele drzew to głównie specjalność dawnego zaboru pruskiego. Prusacy wiedzieli, jak dbać o drogi, a krajobrazowo to bardzo ładnie wygląda.
Ciekaw jestem, jak się relacja rozwinie, czy będzie aktywnie, czy raczej leżing, mogę się tylko domyślać z selfika w lustrze, że pogoda nie sprzyjała
laynn pisze:W większości prowadzą w tunelach drzew
Odnoszę wrażenie, że takie tunele drzew to głównie specjalność dawnego zaboru pruskiego. Prusacy wiedzieli, jak dbać o drogi, a krajobrazowo to bardzo ładnie wygląda.
Ciekaw jestem, jak się relacja rozwinie, czy będzie aktywnie, czy raczej leżing, mogę się tylko domyślać z selfika w lustrze, że pogoda nie sprzyjała
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Czekam na kolejne odcinki
Bardzo mi się podobała żelkowa mysz może jakieś zdjęcie ? chyba, że została zjedzona ?
Bardzo mi się podobała żelkowa mysz może jakieś zdjęcie ? chyba, że została zjedzona ?
Ostatnio zmieniony 2023-08-16, 18:29 przez Izabela, łącznie zmieniany 1 raz.
sprocket73 pisze:Zdjęcie masła mylące.
Ba, ja to dopiero na kwaterze dostrzegłem, jednak 200g kosztuje ok 6,5 to 300g powinno ok 10zł.
Zresztą inne ceny były typowo żabkowe.
sprocket73 pisze:w Rumunii
Za?
Coldman pisze:Dobrze być fanem margaryny
Niestety tylko masło i smalec, margaryn, miksów itp nienawidzę ale ja sporo rzeczy nie jadam
Adrian pisze:Po co Ci ten parasol
Dzięki niemu tylko od ud w dół byłem mokry
Sebastian pisze:Zdjęcia z końca relacji w pudelkowo-bubowym stylu
Spojlerując - rejon, po którym jeździliśmy był jak dla mnie idealnie w stylu ich wędrówek po wschodniej ścianie. Stare sklepy z ławkami i żulikami, rozpadające się chałupy, ewangelickie cmentarze zaniedbane, zapomniane wsie.
Bo znów spojlerując
tak było.Sebastian pisze:Ciekaw jestem, jak się relacja rozwinie, czy będzie aktywnie
Izabela pisze:żelkowa mysz może jakieś zdjęcie ? chyba, że została zjedzona
O taka:
zdjęcie z neta.
Nasza mysz prawie cały urlop zwiedziła z nami
Rano pada. Nie leje, tylko pada. Co robimy? Jedziemy gdzieś. Jakieś miasto, muzeum.
Lębork - miasto założone przez Krzyżaków - lokacja w 1341 roku.
Po drodze mijamy wioskę bocianią. Bo nie wspominałem, że bocianów jest tu od groma. Ale w tej wiosce, to już w ogóle - praktycznie każdy słup to gniazdo, a w nim siedzą 2-3 bociany, a na do tego na dachach domów, stodół. Inne się pasą na polach.
Przy wyjeździe ze Smołdzina, żona mówi, że sarna stała na polnej drodze. Zawracam, rzeczywiście jest, choć jak zacząłem hamować to weszła między drzewa.
Droga mimo, że tu dziura na dziurze (są kawałki z równym asfaltem) jest rewelacyjna, jedziemy między polami, za którymi wznoszą się zalesione wzgórza, płyną strumienie lub rzeki, albo mijamy torfowiska, raz jedziemy przez las, by wjechać do wioski, a po niej jechać tunelem drzewnym. Są wsie, gdzie po dwóch chałupach stoi znak z przekreśloną tablicą, w niektórych stoją małe bloczki, takie jak to budowano pod PGRy.
No cudo, ja mogę cały dzień tu jeździć.
I te nazwy wsi, Witkowo, Żelazo, Klęcinko, Żelkowo, Michałkowo, Żelazkowo - no czyż nie pięknie?!
jestem u siebie
W jednej ze wsi obok bloczków pasie się kucyk. A przy drodze stoją drewniane dynie. Skręcamy z niej i zjeżdżamy w dół, by po chwili znów w lesie zjeżdżać drogą w dół, niczym w Beskidzie Niskim. I mijamy pierwszy kanał, ciek wodny, droga jest tak wyboista, że ledwo jadę 40tką, po minięciu mostu mówię, że jak będziemy wracać, to muszę się zatrzymać i zrobić tu kilka zdjęć.
Taka to okolica:
Zdjęcia oczywiście z drogi powrotnej. To pradolina Łeby przed wsią Żelazkowo.
Pod wsią obok drogi widzimy kolejne ptaki - żurawie.
Ja jestem zachwycony! Są sudeckie Bieszczady, jest sudecki Beskid Niski, proszę państwa, oto Pomorski Beskid Niski!
W Lęborku parkujemy obok sądu i idziemy na starówkę:
Oczywiście pada:
mijamy dawny spichlerz solny z XIV wieku - obecnie zbór zielonoświątkowców
i mijając Muzeum w Lęborku, decydujemy się na zwiedzenie go.
W muzeum wystawione są wystawy etnograficzne, historyczne i archeologiczne; jest jeszcze Galeria Strome Schody z pracami współczesnych artystów. Nam najbardziej się spodobała wystawa archeologiczna - eskpozycja znajduje się na drugim piętrze budynku i zawiera narzędzia kamienne z okresu mezolitu; epokę brązu reprezentują naczynia ceramiczne stosowane jako urny, a całkiem pokaźny zbiór popielic twarzowych to ekspozycja z epoki żelaza. Są to urny z wizerunkami twarzy ludzkich:
wspomniana urna z twarzą:
Na koniec córa załapuje się na warsztaty z lepienia z gliny:
Zadowoleni idziemy coś zjeść. Stara Apteka ma dobre opinie. I jedzenie rzeczywiście dobre, ale...żeby na herbatę czekać pół godziny??? Na pierogi 40 minut i żona dostaje ruskie zamiast z boczkiem, ale jednego zeta już nam nie oddają...no i wystrój. Poza kilkoma zdjęciami oraz historią tego miejsce, to wygląda to jak normalny bar mleczny czy jadłodajnia.
Wracamy, choć jeszcze idziemy zobaczyć czołg w praku, IS-2:
mijając resztki murów miejskich, bo większość została zburzona przez kacapów (ech oni to mają we krwi). I choć Niemcy uciekają w 1945roku, a rosjanie zajmują miasto bez walk, to je niszczą, bo to pierwsze zdobyte niemieckie miasto.
Kolejnego dnia jest chłodno ale nie pada. Na plażę za zimno, więc postanawiamy zwiedzić wydmy. Jedziemy do Łeby, gdzie chyba zjechali wszyscy z wybrzeża. Odstajemy w małym korku na parking, kolejka jak 15tego sierpnia w Kuźnicach, choć szybciej idzie tu sprzedaż biletów i ruszamy:
Z Łeby pod kasy można dojechać elektrycznym busikiem - meleksem i takim samym można podjechać do Muzeum Wyrzutni Rakiet, z czego korzysta jakieś 2/3 turystów.
Na początku idzie się dość przyjemnie w pięknym lesie, od pewnego momentu po naszej prawej stronie widać jakieś żółte placki - to wydmy!
Oczywiście ludzie złażą ze ścieżki. Za potrzebą, za potrzebą zobaczenia wydm a nawet ktoś przynosi grzyba. Mówię do mojej żony, tu jest wydeptana ścieżka, to pewnie jakaś kamera jest zamontowana, ona na to, no i przy wyjściu strażnicy 500 za zejście ze ścieżki i kolejne 500 za zrywanie grzybów - widzimy krzywe spojrzenia, ale to zlewamy i idziemy na platformę zobaczyć pierwszą wydmę, kolesie 30 metrów nie wytrzymali...:
Pod muzeum dziki tłum. Dalsza droga to jak krupówki w sylwestra, do pieszych dochodzą jeszcze rowerzyści:
(efekt zamierzony na zdjęciu)
Mijamy lisa, który chodzi jakieś 5-6 metrów od drogi:
i są wydmy:
Po piachu idzie się kiepsko, do tego pod górę, więc tłum rzednieje, tam musimy dotrzeć:
Póki co, ktoś strzela fochem a ktoś tego kogoś przedrzeźnia
Chmury, piasek i morze:
Wydma Łącka ma 30 metrów wysokości. Kurcze niezła jest.
Kilka widoków, na zachód, po lewej jezioro Łebsko, widać też wzgórze Rowokół:
na zbliżeniu widać też latarnie w Czołpinie:
las przed jeziorem, ciekawe kiedy go wydma zasypie?:
Wychodzi nawet na chwilę słońce i wiatr zaczyna wysychający piasek przewiewać:
Nad morze nie idziemy, mimo, że przegłosowano buntownika, ale...odpuściliśmy. Nawet wróciliśmy pod kasy busikiem.
Za nami siedzieli Niemcy (Szwedów czy Duńczyków oraz Niemców było od cholery nad morzem) i ich dziecko tak głośno kichało/kaszlało, że z wielką ulgą wysiedliśmy z tego elektrycznego busa...
Jeszcze wieża nad jeziorem:
W Łebie musimy zjeść obiad i najważniejsze - pochodzić po straganach.
Zostawiamy młodą przy stole, a my idziemy zamówić jedzenie, a tu nagle córa przylatuje z płaczem, że pani przyniosła zupę i położyła na stole
wracam z nią, po chwili widzę jakąś starą babę jak na nasz widok coś szwargocze pod nochalem i idzie do stolika takiego na 2-3 osoby. Po chwili wraca kelnerka i się pyta, czy zamawialiśmy zupę, mówię, że nie, siedliśmy po prostu przy wolnym stole. Zupa ląduje u tej szwabki, kurde stół na 6-8 osób babsko chciało mieć dla siebie.
Po obiedzie spacer po porcie
kupno wędzonych ryb podobno w najlepszej wędzarni:
dorsz był pychota,
i spacer po uliczkach, ale tłumy nas szybko wygoniły na kwatery...
Podczas powrotu robię zdjęcie żurawią:
oraz boćkom:
i idziemy spać licząc, że prognozy się pomylą...
Lębork - miasto założone przez Krzyżaków - lokacja w 1341 roku.
Po drodze mijamy wioskę bocianią. Bo nie wspominałem, że bocianów jest tu od groma. Ale w tej wiosce, to już w ogóle - praktycznie każdy słup to gniazdo, a w nim siedzą 2-3 bociany, a na do tego na dachach domów, stodół. Inne się pasą na polach.
Przy wyjeździe ze Smołdzina, żona mówi, że sarna stała na polnej drodze. Zawracam, rzeczywiście jest, choć jak zacząłem hamować to weszła między drzewa.
Droga mimo, że tu dziura na dziurze (są kawałki z równym asfaltem) jest rewelacyjna, jedziemy między polami, za którymi wznoszą się zalesione wzgórza, płyną strumienie lub rzeki, albo mijamy torfowiska, raz jedziemy przez las, by wjechać do wioski, a po niej jechać tunelem drzewnym. Są wsie, gdzie po dwóch chałupach stoi znak z przekreśloną tablicą, w niektórych stoją małe bloczki, takie jak to budowano pod PGRy.
No cudo, ja mogę cały dzień tu jeździć.
I te nazwy wsi, Witkowo, Żelazo, Klęcinko, Żelkowo, Michałkowo, Żelazkowo - no czyż nie pięknie?!
jestem u siebie
W jednej ze wsi obok bloczków pasie się kucyk. A przy drodze stoją drewniane dynie. Skręcamy z niej i zjeżdżamy w dół, by po chwili znów w lesie zjeżdżać drogą w dół, niczym w Beskidzie Niskim. I mijamy pierwszy kanał, ciek wodny, droga jest tak wyboista, że ledwo jadę 40tką, po minięciu mostu mówię, że jak będziemy wracać, to muszę się zatrzymać i zrobić tu kilka zdjęć.
Taka to okolica:
Zdjęcia oczywiście z drogi powrotnej. To pradolina Łeby przed wsią Żelazkowo.
Pod wsią obok drogi widzimy kolejne ptaki - żurawie.
Ja jestem zachwycony! Są sudeckie Bieszczady, jest sudecki Beskid Niski, proszę państwa, oto Pomorski Beskid Niski!
W Lęborku parkujemy obok sądu i idziemy na starówkę:
Oczywiście pada:
mijamy dawny spichlerz solny z XIV wieku - obecnie zbór zielonoświątkowców
i mijając Muzeum w Lęborku, decydujemy się na zwiedzenie go.
W muzeum wystawione są wystawy etnograficzne, historyczne i archeologiczne; jest jeszcze Galeria Strome Schody z pracami współczesnych artystów. Nam najbardziej się spodobała wystawa archeologiczna - eskpozycja znajduje się na drugim piętrze budynku i zawiera narzędzia kamienne z okresu mezolitu; epokę brązu reprezentują naczynia ceramiczne stosowane jako urny, a całkiem pokaźny zbiór popielic twarzowych to ekspozycja z epoki żelaza. Są to urny z wizerunkami twarzy ludzkich:
wspomniana urna z twarzą:
Na koniec córa załapuje się na warsztaty z lepienia z gliny:
Zadowoleni idziemy coś zjeść. Stara Apteka ma dobre opinie. I jedzenie rzeczywiście dobre, ale...żeby na herbatę czekać pół godziny??? Na pierogi 40 minut i żona dostaje ruskie zamiast z boczkiem, ale jednego zeta już nam nie oddają...no i wystrój. Poza kilkoma zdjęciami oraz historią tego miejsce, to wygląda to jak normalny bar mleczny czy jadłodajnia.
Wracamy, choć jeszcze idziemy zobaczyć czołg w praku, IS-2:
mijając resztki murów miejskich, bo większość została zburzona przez kacapów (ech oni to mają we krwi). I choć Niemcy uciekają w 1945roku, a rosjanie zajmują miasto bez walk, to je niszczą, bo to pierwsze zdobyte niemieckie miasto.
Kolejnego dnia jest chłodno ale nie pada. Na plażę za zimno, więc postanawiamy zwiedzić wydmy. Jedziemy do Łeby, gdzie chyba zjechali wszyscy z wybrzeża. Odstajemy w małym korku na parking, kolejka jak 15tego sierpnia w Kuźnicach, choć szybciej idzie tu sprzedaż biletów i ruszamy:
Z Łeby pod kasy można dojechać elektrycznym busikiem - meleksem i takim samym można podjechać do Muzeum Wyrzutni Rakiet, z czego korzysta jakieś 2/3 turystów.
Na początku idzie się dość przyjemnie w pięknym lesie, od pewnego momentu po naszej prawej stronie widać jakieś żółte placki - to wydmy!
Oczywiście ludzie złażą ze ścieżki. Za potrzebą, za potrzebą zobaczenia wydm a nawet ktoś przynosi grzyba. Mówię do mojej żony, tu jest wydeptana ścieżka, to pewnie jakaś kamera jest zamontowana, ona na to, no i przy wyjściu strażnicy 500 za zejście ze ścieżki i kolejne 500 za zrywanie grzybów - widzimy krzywe spojrzenia, ale to zlewamy i idziemy na platformę zobaczyć pierwszą wydmę, kolesie 30 metrów nie wytrzymali...:
Pod muzeum dziki tłum. Dalsza droga to jak krupówki w sylwestra, do pieszych dochodzą jeszcze rowerzyści:
(efekt zamierzony na zdjęciu)
Mijamy lisa, który chodzi jakieś 5-6 metrów od drogi:
i są wydmy:
Po piachu idzie się kiepsko, do tego pod górę, więc tłum rzednieje, tam musimy dotrzeć:
Póki co, ktoś strzela fochem a ktoś tego kogoś przedrzeźnia
Chmury, piasek i morze:
Wydma Łącka ma 30 metrów wysokości. Kurcze niezła jest.
Kilka widoków, na zachód, po lewej jezioro Łebsko, widać też wzgórze Rowokół:
na zbliżeniu widać też latarnie w Czołpinie:
las przed jeziorem, ciekawe kiedy go wydma zasypie?:
Wychodzi nawet na chwilę słońce i wiatr zaczyna wysychający piasek przewiewać:
Nad morze nie idziemy, mimo, że przegłosowano buntownika, ale...odpuściliśmy. Nawet wróciliśmy pod kasy busikiem.
Za nami siedzieli Niemcy (Szwedów czy Duńczyków oraz Niemców było od cholery nad morzem) i ich dziecko tak głośno kichało/kaszlało, że z wielką ulgą wysiedliśmy z tego elektrycznego busa...
Jeszcze wieża nad jeziorem:
W Łebie musimy zjeść obiad i najważniejsze - pochodzić po straganach.
Zostawiamy młodą przy stole, a my idziemy zamówić jedzenie, a tu nagle córa przylatuje z płaczem, że pani przyniosła zupę i położyła na stole
wracam z nią, po chwili widzę jakąś starą babę jak na nasz widok coś szwargocze pod nochalem i idzie do stolika takiego na 2-3 osoby. Po chwili wraca kelnerka i się pyta, czy zamawialiśmy zupę, mówię, że nie, siedliśmy po prostu przy wolnym stole. Zupa ląduje u tej szwabki, kurde stół na 6-8 osób babsko chciało mieć dla siebie.
Po obiedzie spacer po porcie
kupno wędzonych ryb podobno w najlepszej wędzarni:
dorsz był pychota,
i spacer po uliczkach, ale tłumy nas szybko wygoniły na kwatery...
Podczas powrotu robię zdjęcie żurawią:
oraz boćkom:
i idziemy spać licząc, że prognozy się pomylą...
Na wydmach luda jak na targu
Ale za to ustrzeliłeś kilka fajnych zwierzątek ...
P. S
Czemu rozmazałeś dziki tłum
Ale za to ustrzeliłeś kilka fajnych zwierzątek ...
P. S
Czemu rozmazałeś dziki tłum
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Adrian, łącznie zmieniany 2 razy.
Adrian pisze:Czemu rozmazałeś dziki tłum
Za mało światła, za szybka migawka - jakoś trzeba tworzyć artyzm
marekw pisze:Bardzo podobają mi się nadmorskie lasy sosnowe
Uwielbiam te lasy.
W połączeniu z plażami...ech cudo.
Co do wydm, miejsce piękne do zobaczenia, ewentualnie przy ładnej pogodzie można próbować rano/wieczorem tam dotrzeć.
Ostatnio zmieniony 2023-08-17, 09:09 przez laynn, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Tam gdzie jest za dużo ludzi robi się niefajnie, te wydmy to chyba tego przykład.
Chetnię bym je odwiedził. Podczas zeszłorocznego urlopu jakoś nie wyszło
Chetnię bym je odwiedził. Podczas zeszłorocznego urlopu jakoś nie wyszło
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 37 gości