Kierujemy się w stronę Hali Krupowej.
Im bliżej tym robi się tłoczniej wokół i jakoś tak bardziej nerwowo. Psy ujadają i rzucają się na przypadkowych przechodniów łapami, dzieci drą gęby jakby je ze skóry obdzierali, dorośli wrzeszczą do telefonów albo puszczają sobie muzyczkę z głośników pod pachą. A może myśmy po prostu odwykli?
Samo schronisko zapadło nam w pamięć hmmm... dwojako... Na duży plus - krajobraz. Budynek jest ładnie położony i utopiony w łanach wierzbówki.
Na minus - element ludzki. Zamówiliśmy naleśniki. Ja dostałam na starym talerzu z logo PTTK. Takim z obwódką - były takie ze "Społem", "PKP", "Służba Zdrowia", "GS". I tak wyszło, że ja akurat takie zbieram. Poszłam się więc zapytać czy talerz przypadkiem nie jest na sprzedaż, a nuż mają np. cennik, gdyby fajtłapowaty turysta takowy talerz rozbił. Pytam więc grzecznie o to kolesia za okienkiem trzymając pusty talerz w ręce. A on dostaje wręcz furii: "Chyba cię przegrzało na słońcu! Co za idiotyczny pomysł! To schronisko, a nie targ ze starociami!" Po czym wyrywa mi talerz z ręki (jednocześnie ochlapując mnie śmietaną, która tam została) i mrucząc pod nosem jakieś niecenzuralne obelgi szybko się oddala. Minę ma taką jakby mu zgraja turystów właśnie nasrała do obu butów (czego mu zresztą szczerze życzę). Stojący za mną jakiś gość kiwa głową: "Słaba promocja uczciwości. Ktoś inny, o bardziej złodziejskich zapędach, schowałby szybciutko talerz do plecaka i sie chyłkiem oddalił. Miałby i talerz, i nikt by w niego butów nie wycierał"... To prawda, smutno się robi w takich sytuacjach. A wystarczyło powiedzieć" "Nie, niestety, talerzy nie sprzedajemy, bo są dumą naszego schroniska i też takie kolekcjonujemy". W sumie krótkie "nie" też by obleciało. Ale ten koleś robił wrażenie w ogóle obrażonego na cały świat, że tu jest i że ktoś przyszedł i śmiał się odezwać do jaśnie pana. Cóż - nie mam wyjścia i w schroniskowej łazience muszę zrobić duże pranie. Nie będę chodzić przez tydzień uwalona śmietaną, bo jakiś niezrównoważony emocjonalnie typ wystawia się do ludzi zamiast siedzieć w pokoju bez klamek.
I zaraz mi stają przed oczami przemiłe babeczki z wyciągu na Mosornym. Jak ludzki uśmiech i pozytywne podejście do przybysza czyni miejsce sympatycznym i fajnie wspominanym, nawet gdy wszystkie inne czynniki zdają się temu zaprzeczać. No i na odwrót działa to identycznie tak samo. Bo kogokolwiek w życiu spotkam na swojej drodze - będę mu polecać zostawić pieniążki na wyciąg i bufet z Mosornego, a zakichaną Krupową omijac szerokim łukiem. Najwyżej iść tam zjeść swoje kanapki i wypić swoje piwo wśród wierzbówki. No bo wierzbówka przecież nie jest winna...
Dalej zgiełk milknie. Nie wiem skąd ludzie teleportują się do schroniska, ale raczej nie jest to czerwony szlak. Do wieczora mijamy dosłownie kilka osób.
Widać, że zbliżamy się do Wyspowego!
Na Narożu stoi całkiem porządna wiatka.
Miejsce zwraca uwagę nietypowym wysposażeniem - apteczką i saperką, specjalnie wystawioną tu dla celów kibelkowych.
Dalej był jeszcze pomnik partyzantów, gdzie ktoś wydrapał udział tych radzieckich. Skądinąd ciekawe czy owi radzieccy partyzanci rzeczywiście brali tam udział w walkach? Bo jeśli tak, to taka akcja jest celowym zakłamywaniem historii. No chyba, że nie brali, ale były takie czasy, że musieli ich dopisać? Bo może w latach 60-tych bez podkreślenia "jacy oni byli fajni" nie mógł powstać pomnik? Jeśli to druga wersja - to wydrapanie było całkowicie na miejscu. Takie różne rozkminy nas biorą, bo i dzisiaj często padają słowa, że "dla dobra słusznej sprawy warto kłamać" czy "w trudnych czasach wolność słowa nie jest wskazana". I nie mówią tego dziadki wychowane na komunistycznych ideałach z dawnych lat, ale młodzi ludzie, którzy rośli niby "w wolności i demokracji"...
Droga naturalnie wybetonowa! Ten las sam z siebie zapragnął być nowoczesny!
Czasem miniemy jakiś widoczek...
...innym razem przyczepę, która zdaje się nie być dostosowana gabarytami do zbieranego drewna
Szlakowskaz podobnie jak strudzony wędrowiec - czasem lubi się wesprzeć na kiju
Potem schodzimy w stronę Bystrej, do chatki, która wygląda jakby niegdyś była drwalówką, a teraz została przerobiona specjalnie na schron dla turystów podążających czerwonym szlakiem. Przynajmniej z wpisownika można wywnioskować, że przychodzą tu i nocują głównie idący Głównym Szlakiem Beskidzkim - ci od kropki do kropki.
Acz nadal w okolicy chatki jest prowadzona zrywka. Dziś szczęśliwie jest cicho i piły nam nie wyją.
W środku baraczka stoi łóżko piętrowe, piec, stolik - chata niewielka, ale na pełnym wypasie!
Jest też apteczka i łopata - to jakiś motyw przewodni w tych okolicach. Jak się walniesz łopatą w stopę - to wiesz gdzie jest bandaż
Ciekawe czy jest więcej takich nowych chatynek, bo bardzo fajna inicjatywa!
A! Jest tu też rękawica mieszkalna. Zamieszkiwała tu mysz z myszątkiem - świadczy o tym pozostawiona korespondencja
Za chatką w wąwozie płynie potok. Można więc zażyć kąpieli czy zrobić większe pranie. Korzystamy ochoczo z tych możliwości
A gdzieś obok osypują się skarpy. Ciekawy widok - nic u góry nie łazi, wiatru brak, a malutkie kamyczki i ziarenka piasku cały czas lecą w dół...
Wieczór oczywiście mija w blasku płomieni, przy grzankach i nalewce.
Rano koło 7 budzą nas turyści. Zaglądają do okienka i jeden teatralnym szeptem mówi do drugiego: "Tam ktoś śpi!" - "Coo???" - drugi nie dosłyszał. "Tam ktoś śpi!" - "Cooo????" A potem przewracają ławkę, a w czasie jej podnoszenia przydzwaniają plecakiem w okno, po czym decydują się iść dalej. Później przyjeżdżają traktory po drewno, ale jest koło 9 więc i tak warto już wstać.
Śniadanie na przyzbie, dosuszanie świeżo wypranych betów i można tuptać dalej w dół, szukając kolejnych atrakcji i przygód
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..