Kulawy, ale jary!
Kulawy, ale jary!
Dzień dobry. Zaczynamy opowieść o minionych już moich wakacjach. Im dalej, tym było lepiej. Baterie naładowane, kilometry natrzaskane.
Założenie było takie - nic na siłę, byle mieć z tego radość.
No a zaczęło się kiepsko. Najpierw po przyjeździe poszliśmy na krótki spacer i pies od razu zdarł łapy. Trzy dni się leczyła, potem próbowaliśmy w butach, ale nic z tego nie wyszło i ogólnie pies siedział na dupie.
Ja od razu pierwszego dnia byłem tak spragniony jakiejś góry, że pobiegłem sam na pobliski Złoty Groń. No bo wakacje spędziłem tam, gdzie w zeszłym roku. W Istebnej. I za rok też tam pojadę.
Sebastian mi polecił pewien obiektyw, więc poszedłem go wypróbować w terenie. Naprawdę daje dużo przyjemności.
Wieczorem graliśmy z Julka w paletki i piłkę - no cóż, zapomniałem się co nieco i kolano trzasnęło. A na kolejny dzień umówiony byłem z Adrianem. Napiszę tylko tyle - w ten dzień najmniej mnie bolało.
Relację z tego dnia napisał Cieszyniok, więc nie będę kaleczyć tylko troszkę uzupełnię zdjęciami. Mój dzień zaczął się chyba koło czwartej...
Upolowałem jakiegoś chyba dzięcioła...
Potem jazda po Adriana i lecimy, nad Staw Tokarzonka. Takie moje fajne miejsce.
Potem lekki chaszczing z panem Adminem. Było zajebiście i szkoda, że nie udało się juz więcej razem wyjść.
Statyw pana Admina.
W drodze na Stożek.
Pan Admin.
Na szczycie Stożka.
Pan Admin kazał mi schodzić czeskim szlakiem, wolałem nie ryzykować bana, więc posłuchałem. Zejście było okrutne.
Na szczęście potem była już sielanka. Najpierw przez Mały Stożek i Cieślar.
Potem skrótem na Przelacz.
Mijając fajne skały.
Klucząc wśród łąk, bo droga okazała się prywatna.
Az ku Wiśle.
Tam musiałem kupić kabel do lapka, bo zapomniałem zabrać z domu i dziewczyny mnie chciały zabić. Na szczęście się udało, więc przeszliśmy jeszcze całą Wisłe.
I to tyle... Wieczorem próbowałem jeszcze złapać wieczorne klimaty... ale na próbach się skończyło.
Założenie było takie - nic na siłę, byle mieć z tego radość.
No a zaczęło się kiepsko. Najpierw po przyjeździe poszliśmy na krótki spacer i pies od razu zdarł łapy. Trzy dni się leczyła, potem próbowaliśmy w butach, ale nic z tego nie wyszło i ogólnie pies siedział na dupie.
Ja od razu pierwszego dnia byłem tak spragniony jakiejś góry, że pobiegłem sam na pobliski Złoty Groń. No bo wakacje spędziłem tam, gdzie w zeszłym roku. W Istebnej. I za rok też tam pojadę.
Sebastian mi polecił pewien obiektyw, więc poszedłem go wypróbować w terenie. Naprawdę daje dużo przyjemności.
Wieczorem graliśmy z Julka w paletki i piłkę - no cóż, zapomniałem się co nieco i kolano trzasnęło. A na kolejny dzień umówiony byłem z Adrianem. Napiszę tylko tyle - w ten dzień najmniej mnie bolało.
Relację z tego dnia napisał Cieszyniok, więc nie będę kaleczyć tylko troszkę uzupełnię zdjęciami. Mój dzień zaczął się chyba koło czwartej...
Upolowałem jakiegoś chyba dzięcioła...
Potem jazda po Adriana i lecimy, nad Staw Tokarzonka. Takie moje fajne miejsce.
Potem lekki chaszczing z panem Adminem. Było zajebiście i szkoda, że nie udało się juz więcej razem wyjść.
Statyw pana Admina.
W drodze na Stożek.
Pan Admin.
Na szczycie Stożka.
Pan Admin kazał mi schodzić czeskim szlakiem, wolałem nie ryzykować bana, więc posłuchałem. Zejście było okrutne.
Na szczęście potem była już sielanka. Najpierw przez Mały Stożek i Cieślar.
Potem skrótem na Przelacz.
Mijając fajne skały.
Klucząc wśród łąk, bo droga okazała się prywatna.
Az ku Wiśle.
Tam musiałem kupić kabel do lapka, bo zapomniałem zabrać z domu i dziewczyny mnie chciały zabić. Na szczęście się udało, więc przeszliśmy jeszcze całą Wisłe.
I to tyle... Wieczorem próbowałem jeszcze złapać wieczorne klimaty... ale na próbach się skończyło.
Nastawienie było na lajty, a stan mojego kolana był kiepski, więc kolejnego dnia lajtowo podjechaliśmy busikiem na Kubalonkę. To była jedyna wycieczka Julki. Nie chciała chodzić. Postanowiliśmy trzymać się zasady - nic na pałę.
Oczywiście wszędzie latały owady, a moja córa jeszcze z tego nie wyrosła i wciąż się boi nawet much. Bo bzyczą.
Przeszliśmy tylko trasami narciarskimi na pobliską Szarculę.
Zaszliśmy na mini wieżę widokową z ładnym widokiem na Wisłę.
I zeszliśmy do bazy, ot cała wycieczka.
Tyle, że na zejściu kolano zaczęło mnie tak napierdzielać, że naprawdę nie wiedziałem, czy dojdę. Jakoś tam zacisnałem zęby i dało radę, chociaż według mapy trasa miała godzinkę. Zrobiliśmy ją chyba w trzy.
Został basen, hamak, leżaczek i trawka.
Ale nie dla mnie takie coś, na następny dzień powiedziałem sobie - wóz albo przewóz. Albo tą je88ną nogę rozchodzę albo mnie choooj strzeli na miejscu. I tak tez postanowiłem zrobić.
Oczywiście wszędzie latały owady, a moja córa jeszcze z tego nie wyrosła i wciąż się boi nawet much. Bo bzyczą.
Przeszliśmy tylko trasami narciarskimi na pobliską Szarculę.
Zaszliśmy na mini wieżę widokową z ładnym widokiem na Wisłę.
I zeszliśmy do bazy, ot cała wycieczka.
Tyle, że na zejściu kolano zaczęło mnie tak napierdzielać, że naprawdę nie wiedziałem, czy dojdę. Jakoś tam zacisnałem zęby i dało radę, chociaż według mapy trasa miała godzinkę. Zrobiliśmy ją chyba w trzy.
Został basen, hamak, leżaczek i trawka.
Ale nie dla mnie takie coś, na następny dzień powiedziałem sobie - wóz albo przewóz. Albo tą je88ną nogę rozchodzę albo mnie choooj strzeli na miejscu. I tak tez postanowiłem zrobić.
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 12:26 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Całkiem nieźle na początek i zupełnie w innym tonie niż rok temu. Cieszę się, że obiektyw spasował. Bardzo fajne te zdjęcia z czwartej rano.
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 12:46 przez Sebastian, łącznie zmieniany 1 raz.
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Idź albo giń. Takie było moje motto na ten dzień. Z rańca podjeżdżam do Jaworzynki i od razu kopara mi opada.
Podchodzę sobie pod Wawarzaczów Groń, otwieram browara i migawkę rozpalam do czerwoności. Tak zajebista to jest miejscówka. Widać autostradę na Słowacji
Zachował się nawet rzepak, chyba czekał na mnie.
A tu spoglądam na Skrzyczne, jakieś takie dziwne z tej strony
W tym dniu poszedłem z nietypowym zestawem. 18-105 został w domu, wziąłem stałkę i zooma. Ogólnie od tego dnia to był mój najczęstszy wybór.
Piwko się skończyło, poszedłem na petlę na Trzycatek. Trójstyk olałem ciepłym moczem. Ruszyłem ku Ochodzitej. Wg mapy jakies 2,30. Od razu wlazłem w jakieś krzaczory, przydała by się maczeta. Te latające ciulstwo mnie obleciało, jak to się nazywało, zapomniałem, takie pająkokomary... cos na s.... i w tych chaszczach zgubiłem polarka do stałki, musiałem się po niego wracać, na szczęście go znalazłem.
Chaszcze się skończyły. Pojawił się asfalt. Klimaty takie... troszkę jak Spisz? Tylko Tatr w oddali brakło.
Upał był, więc wyciągnąłem żelazny zapas płynów..
Zielony szlak wszedł w las. Powiem tak. Takiego miałem pietra, że biegłem do góry. Nie wiem, czemu, miałem wrażenie, ze zaraz mnie jakieś wilki zeżrą. Pewnie głodne by były, bo tym szlakiem chyba nikt nie chodzi.
Biegiem zajęło mi kwadrans wyjście z lasu. Teraz musiałem iść podwójnie powoli, bo kolano napierdzielało, a żeby było lepiej, zaczęło się też odzywać drugie. To kulałem stereo. No ale to, co mnie otaczało.... to chyba najbardziej niedoceniany szlak w Śląskim.
Jaworzynka i okolice.
Ochodzita południa. Wawarzaczów Groń. Polecam!!!!
Droga była asfaltowa. Wiła się między domostwami. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Pięknie tam jest i trzeba pojechać i zobaczyć na własne oczy.
Spoglądam w tył - Jaworzynka, z tyłu Wielki Połom.
A tu juz Słowacja - a pod tym mostem jest przejście graniczne i można się dostać za granicę - nie dla mnie te numery - ni mom szczepionki
Pozostaje mi nasza, polska kraina. Ale co, brzydko? To są Kiczory. O ile piękniejsze, niż od strony najczęściej widzianej, czyli od Wisły?
Tu mamy Istebną. Na pierwszym planie Złoty Groń. W tle Kubalonka i takie tam...
Barania Góra też tam rośnie.
No i ide, i idę, po drodze znajduję sklep z barem. Żal nie skorzystać, bo upał jak diabli. Wlałem w siebie dwa zimne napoje, od razu lepiej się idzie. A na horyzoncie wyłania się już wcale nie taka mała Ochodzita.
Mijam muzeum świerka, kończy się asfalt, przelatuję przez lasek, czując zjarane ramiona i wychodzę pod Ochodzitą.
Przez chwilkę myslałem, żeby wejść na szczyt, ale mam pół godziny do autobusu (jeżdzą co godzinkę) więc walę prosto na przystanek, od czasu do czasu cykając coś tam tak na szybko.
Bus jest punktualny, więc na obiad jestem w domu (chociaż trasa mi zajęła cztery godziny!) i potem idę z dziewczynami schłodzic spalone ciało w basenie.
Podchodzę sobie pod Wawarzaczów Groń, otwieram browara i migawkę rozpalam do czerwoności. Tak zajebista to jest miejscówka. Widać autostradę na Słowacji
Zachował się nawet rzepak, chyba czekał na mnie.
A tu spoglądam na Skrzyczne, jakieś takie dziwne z tej strony
W tym dniu poszedłem z nietypowym zestawem. 18-105 został w domu, wziąłem stałkę i zooma. Ogólnie od tego dnia to był mój najczęstszy wybór.
Piwko się skończyło, poszedłem na petlę na Trzycatek. Trójstyk olałem ciepłym moczem. Ruszyłem ku Ochodzitej. Wg mapy jakies 2,30. Od razu wlazłem w jakieś krzaczory, przydała by się maczeta. Te latające ciulstwo mnie obleciało, jak to się nazywało, zapomniałem, takie pająkokomary... cos na s.... i w tych chaszczach zgubiłem polarka do stałki, musiałem się po niego wracać, na szczęście go znalazłem.
Chaszcze się skończyły. Pojawił się asfalt. Klimaty takie... troszkę jak Spisz? Tylko Tatr w oddali brakło.
Upał był, więc wyciągnąłem żelazny zapas płynów..
Zielony szlak wszedł w las. Powiem tak. Takiego miałem pietra, że biegłem do góry. Nie wiem, czemu, miałem wrażenie, ze zaraz mnie jakieś wilki zeżrą. Pewnie głodne by były, bo tym szlakiem chyba nikt nie chodzi.
Biegiem zajęło mi kwadrans wyjście z lasu. Teraz musiałem iść podwójnie powoli, bo kolano napierdzielało, a żeby było lepiej, zaczęło się też odzywać drugie. To kulałem stereo. No ale to, co mnie otaczało.... to chyba najbardziej niedoceniany szlak w Śląskim.
Jaworzynka i okolice.
Ochodzita południa. Wawarzaczów Groń. Polecam!!!!
Droga była asfaltowa. Wiła się między domostwami. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Pięknie tam jest i trzeba pojechać i zobaczyć na własne oczy.
Spoglądam w tył - Jaworzynka, z tyłu Wielki Połom.
A tu juz Słowacja - a pod tym mostem jest przejście graniczne i można się dostać za granicę - nie dla mnie te numery - ni mom szczepionki
Pozostaje mi nasza, polska kraina. Ale co, brzydko? To są Kiczory. O ile piękniejsze, niż od strony najczęściej widzianej, czyli od Wisły?
Tu mamy Istebną. Na pierwszym planie Złoty Groń. W tle Kubalonka i takie tam...
Barania Góra też tam rośnie.
No i ide, i idę, po drodze znajduję sklep z barem. Żal nie skorzystać, bo upał jak diabli. Wlałem w siebie dwa zimne napoje, od razu lepiej się idzie. A na horyzoncie wyłania się już wcale nie taka mała Ochodzita.
Mijam muzeum świerka, kończy się asfalt, przelatuję przez lasek, czując zjarane ramiona i wychodzę pod Ochodzitą.
Przez chwilkę myslałem, żeby wejść na szczyt, ale mam pół godziny do autobusu (jeżdzą co godzinkę) więc walę prosto na przystanek, od czasu do czasu cykając coś tam tak na szybko.
Bus jest punktualny, więc na obiad jestem w domu (chociaż trasa mi zajęła cztery godziny!) i potem idę z dziewczynami schłodzic spalone ciało w basenie.
Szlak z Jaworzynki do Koniakowa dał mi popalić. Tabletki w nocy (bo nie szło spać) i tony maści to jedno, ale chyba trzeba było lekko zluzować pośladki.
No to ciach - jednego dnia z żoną na Złoty Groń, bo blisko.
Blisko - nie znaczy źle - widoki są!
jest wieś - musi być traktor!
Złoty groń to nie tylko drogi hotel na szczycie. Wystarczy podejść z boku, a każdy znajdzie coś dla siebie.
Ochodzita i Rachowiec
Łysa Hora z mniejszego szczytu.
Schodzimy do Istebnej "od tyłu" i zahaczamy na mrożoną kawę. Fajnie tak samemu iść, bez jęczącego dziecka i kulawego psa...
Kolejnego dnia łażę jeszcze mniej, kręce się właściwie tylko w rejonie chaty.
Co nie oznacza, że leżę do góry brzuchem. Chodzę na basen, spaceruję. Nawet trzeźwy jestem. W miarę.
No to ciach - jednego dnia z żoną na Złoty Groń, bo blisko.
Blisko - nie znaczy źle - widoki są!
jest wieś - musi być traktor!
Złoty groń to nie tylko drogi hotel na szczycie. Wystarczy podejść z boku, a każdy znajdzie coś dla siebie.
Ochodzita i Rachowiec
Łysa Hora z mniejszego szczytu.
Schodzimy do Istebnej "od tyłu" i zahaczamy na mrożoną kawę. Fajnie tak samemu iść, bez jęczącego dziecka i kulawego psa...
Kolejnego dnia łażę jeszcze mniej, kręce się właściwie tylko w rejonie chaty.
Co nie oznacza, że leżę do góry brzuchem. Chodzę na basen, spaceruję. Nawet trzeźwy jestem. W miarę.
Kolejnego dnia nie wytrzymałem ciśnienia. Wyłażę z rana bez pomysłu. To znaczy pomysł był, miałem iść na Stecówkę, alem pogubił swoje ścieżki i wylądowałem na szlaku prowadzącym ku Szarculi.
Jak już tam wylądowałem to trudno, poszedłem. Chociaż już kilka razy ostatnimi czasy nim szedłem.
Pod koniec odbiłem na dziko i wylazłem przy Dorkowej Skale.
Wróciłem asfaltem, bo nie miałem ochoty na nic więcej, ale po basenie, popołudniem nie wytrzymałem i poszedłem w długą.
Ptactwo w Istebnej nie może narzekać.
Pietraszonka
Okrążam Złoty Groń i włażę na niego "od zada".
Okazuje się, że od Czech sunie burza. Trzeba więc przyspieszyć.
Mijam hotel na Złotym i jestem coraz bliżej niższego wierzchołka, z wieżą.
Niemniej burza straszy.
Tyle, że ja mam 20 minut do domu, więc wcale się nie boję. Poza tym burza jakoś idzie bokiem i nie spada ani kropla deszczu.
A mnie na sam koniec udaje się zauważyć w oddali zająca.
Kolejnego dnia miałem iść z Adrianem, alem go wystraszył masą ludzi i korkami - więc znów miałem wędrować sam.
Jak już tam wylądowałem to trudno, poszedłem. Chociaż już kilka razy ostatnimi czasy nim szedłem.
Pod koniec odbiłem na dziko i wylazłem przy Dorkowej Skale.
Wróciłem asfaltem, bo nie miałem ochoty na nic więcej, ale po basenie, popołudniem nie wytrzymałem i poszedłem w długą.
Ptactwo w Istebnej nie może narzekać.
Pietraszonka
Okrążam Złoty Groń i włażę na niego "od zada".
Okazuje się, że od Czech sunie burza. Trzeba więc przyspieszyć.
Mijam hotel na Złotym i jestem coraz bliżej niższego wierzchołka, z wieżą.
Niemniej burza straszy.
Tyle, że ja mam 20 minut do domu, więc wcale się nie boję. Poza tym burza jakoś idzie bokiem i nie spada ani kropla deszczu.
A mnie na sam koniec udaje się zauważyć w oddali zająca.
Kolejnego dnia miałem iść z Adrianem, alem go wystraszył masą ludzi i korkami - więc znów miałem wędrować sam.
Nadszedł dzień kolejny. W gazie byłem, maść wziąłem i poszedłem. Miał być staw retencyjny pod Gańczorką. Ale to była niedziela, gorąca niedziela. Po drodze uświadomiłem sobie, że nie mam żadnej konserwy piwnej. No i sklep był w drodze na Pietraszonkę. To skręciłem. Sklep był zamknięty...
W ogóle to od razu uprzedzę, że ta wycieczka udowodniła, że im wyżej tym gorzej. I jednak bardziej mi pasowały "pastwiska" a nie lasy. Zew wysokości jakoś do mnie nie przemawiał. No ale po kolei.
Sklep zamknięty, widoki mocno zamglone, co robić?
Pomyślałem, że skoczę na Przysłop pod Baranią, tam pewnie piwo jest, a w sumie nie jest to aż tak daleko, żebym nie dał rady się dokulać.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Tyle, że słońce tak piekło, że masakra.
Na jakieś powalające widoki nie liczyłem. Nie było nawet fatry widać, to nie zwiastowało niczego genialnego. No ale w sumie to szedłem na piwo. A nie widoki oglądać.
Im bliżej schroniska tym oczywiście tłum gęstniał.
W schronisku kłopot. Mają ciemne piwo i jasne piwo... Hmmm, co się będę szczypać, wysłeptałem oba.
Ponieważ planu na ten dzień jako takiego nie miałem, biłem się z myślami, co robić. Noga jakby się nieco uspokoiła, ale na Baranią iść mi się nie chciało. Potem jednak pomyślałem, że wszyscy będą się ze mnie śmiać, że nie dałem rady no i jakoś się zmusiłem.
Wejść, żeby wejść i zaraz zejść. Widoki takie sobie, duszno, parno, kupa ludzi. Nie, nie lubię tej góry.
Jeszcze bardziej nie lubię schodzić z niej w kierunku Przysłopu. No ale postanowiłem jeszcze sobie dołożyć do brzucha jednym ciemnym, bo w sumie miałem iść Czarną Wisełką i tak mi spasowało...
Czarna Wisełka jakoś mnie nie zauroczyła (zawsze wolałem Białą)
a powrót przez Stecówkę był tak nudny, że nawet nie wyciagałem aparatu. Od tej pory zacząłem bardziej świadomie dobierać swoje ścieżki. Barania była długa, monotonna i... to była moja najsłabsza wycieczka.
W ogóle to od razu uprzedzę, że ta wycieczka udowodniła, że im wyżej tym gorzej. I jednak bardziej mi pasowały "pastwiska" a nie lasy. Zew wysokości jakoś do mnie nie przemawiał. No ale po kolei.
Sklep zamknięty, widoki mocno zamglone, co robić?
Pomyślałem, że skoczę na Przysłop pod Baranią, tam pewnie piwo jest, a w sumie nie jest to aż tak daleko, żebym nie dał rady się dokulać.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Tyle, że słońce tak piekło, że masakra.
Na jakieś powalające widoki nie liczyłem. Nie było nawet fatry widać, to nie zwiastowało niczego genialnego. No ale w sumie to szedłem na piwo. A nie widoki oglądać.
Im bliżej schroniska tym oczywiście tłum gęstniał.
W schronisku kłopot. Mają ciemne piwo i jasne piwo... Hmmm, co się będę szczypać, wysłeptałem oba.
Ponieważ planu na ten dzień jako takiego nie miałem, biłem się z myślami, co robić. Noga jakby się nieco uspokoiła, ale na Baranią iść mi się nie chciało. Potem jednak pomyślałem, że wszyscy będą się ze mnie śmiać, że nie dałem rady no i jakoś się zmusiłem.
Wejść, żeby wejść i zaraz zejść. Widoki takie sobie, duszno, parno, kupa ludzi. Nie, nie lubię tej góry.
Jeszcze bardziej nie lubię schodzić z niej w kierunku Przysłopu. No ale postanowiłem jeszcze sobie dołożyć do brzucha jednym ciemnym, bo w sumie miałem iść Czarną Wisełką i tak mi spasowało...
Czarna Wisełka jakoś mnie nie zauroczyła (zawsze wolałem Białą)
a powrót przez Stecówkę był tak nudny, że nawet nie wyciagałem aparatu. Od tej pory zacząłem bardziej świadomie dobierać swoje ścieżki. Barania była długa, monotonna i... to była moja najsłabsza wycieczka.
Następnego razu było już przemyślane do bólu. Ląduję w Jaworzynce. Tym razem od razu na pętli. Zostawiłem sobie w zanadrzu Trójstyk. No to zajdę - pomyślałem.
Tutaj jakoś, pomimo niewielkiej wysokości, podobało mi się od razu.
Uszedłem może 500 metrów, a już miałem chyba 20 zdjęć zrobionych.
Zobaczyłem Trójstyk z daleka i ... stwierdziłem, że mi się nie chce schodzić do końca. Zrobiłem więc fote pamiatkową i wróciłem z powrotem do pętli.
Wdrapałem się na znaną mi wcześniej miejscówkę na Wawrzaczowym Groniu i psssssss... słoneczko grzało, piwko było zimniutkie, a gdzieś w oddali Czesi przeprowadzali próby nuklearne.
Chciałem pierwotnie iść drogą, ale znak zakazał mi tamtędy iść, niestety 40 już przekroczone. No to musiałem skręcić w las.
Przez kolejne 45 minut nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Nie, że nudno było, albo co.... Ale szlak był ewidentnie nieuczęszczany, jakieś dziwne odgłosy w krzakach były, wyobraźnia też zrobiła swoje, szedłem z duszą na ramieniu i rozglądałem się jedynie, na które drzewo ewentualnie mogę spierdolić, jak mi cos tu wyskoczy głodnego i zechce zeżreć.
W końcu jednak wydostałem się z tego lasu, przeciąłem drogę Koniaków-Jabłonków i po chwili odbiłem na Jasnowice. Nie spodziewałem się tutaj niczego specjalnego. No ale...
Już po chwili okazało się, że to bardzo fajne rejony!
Wiejska droga wiła się po wzgórzach, wyszła majestatyczna Łysa Hora. Pięknie tam!
Po drugiej stronie rozlała się Istebna. Tak blisko tego miejsca byłem w zeszłym roku i na nie nie trafiłem....
Koleżanka z Czech, Girova.
I dalej, przed siebie. Szedłem z zestawem 35, 70-300.
Istebna raz jeszcze
Zlazłem stromo z tych pagórów do doliny Olzy. Minąłem tartak i stadion Estadio Del Istebna. On jest w budowie, na razie postawili bramki, ale już mają, jak widać, materiały na trybuny.
Minałem leśniczówkę i wbiłem w tym skwarze na żółty szlak. Ten, co idzie na Kiczory.
Od pewnego momentu coś nade mną zaczęło krążyć, gwizdać.... Ha! mam Cię, kuzynie! Bałem się, że fota nie wyjdzie, ale wyszła.
Ptaszydło odleciało, ja się smażyłem na tym trawersie Młodej Góry. Daleko majaczyły szczyty Małej Fatry. I daleko był mój dom...
Piwsko się skończyło, woda była na wykończeniu.... no ale widać już było osiedle Młoda Góra, z którego miałem zlecieć prosto do domku.
Ale gdy człowiek nie goni, zauważa więcej szczegółów...
Czasem nawet może sobie zrobić zdjęcie samemu.
Dochodzę do asfaltu i zaczynam zejście. Noga boli... pić się chce...
Ciach! Jakiś dziadek jechał starą renówką i zaproponował, że mnie zwiezie w dół. Pomyślałem, że chyba spadł mi z nieba. Po dziesięciu minutach wylatywałem już z biedronki z dużą butlą zimnej wody.... Tak, to była wycieczka, a nie jakaś Barania....
Tutaj jakoś, pomimo niewielkiej wysokości, podobało mi się od razu.
Uszedłem może 500 metrów, a już miałem chyba 20 zdjęć zrobionych.
Zobaczyłem Trójstyk z daleka i ... stwierdziłem, że mi się nie chce schodzić do końca. Zrobiłem więc fote pamiatkową i wróciłem z powrotem do pętli.
Wdrapałem się na znaną mi wcześniej miejscówkę na Wawrzaczowym Groniu i psssssss... słoneczko grzało, piwko było zimniutkie, a gdzieś w oddali Czesi przeprowadzali próby nuklearne.
Chciałem pierwotnie iść drogą, ale znak zakazał mi tamtędy iść, niestety 40 już przekroczone. No to musiałem skręcić w las.
Przez kolejne 45 minut nie zrobiłem ani jednego zdjęcia. Nie, że nudno było, albo co.... Ale szlak był ewidentnie nieuczęszczany, jakieś dziwne odgłosy w krzakach były, wyobraźnia też zrobiła swoje, szedłem z duszą na ramieniu i rozglądałem się jedynie, na które drzewo ewentualnie mogę spierdolić, jak mi cos tu wyskoczy głodnego i zechce zeżreć.
W końcu jednak wydostałem się z tego lasu, przeciąłem drogę Koniaków-Jabłonków i po chwili odbiłem na Jasnowice. Nie spodziewałem się tutaj niczego specjalnego. No ale...
Już po chwili okazało się, że to bardzo fajne rejony!
Wiejska droga wiła się po wzgórzach, wyszła majestatyczna Łysa Hora. Pięknie tam!
Po drugiej stronie rozlała się Istebna. Tak blisko tego miejsca byłem w zeszłym roku i na nie nie trafiłem....
Koleżanka z Czech, Girova.
I dalej, przed siebie. Szedłem z zestawem 35, 70-300.
Istebna raz jeszcze
Zlazłem stromo z tych pagórów do doliny Olzy. Minąłem tartak i stadion Estadio Del Istebna. On jest w budowie, na razie postawili bramki, ale już mają, jak widać, materiały na trybuny.
Minałem leśniczówkę i wbiłem w tym skwarze na żółty szlak. Ten, co idzie na Kiczory.
Od pewnego momentu coś nade mną zaczęło krążyć, gwizdać.... Ha! mam Cię, kuzynie! Bałem się, że fota nie wyjdzie, ale wyszła.
Ptaszydło odleciało, ja się smażyłem na tym trawersie Młodej Góry. Daleko majaczyły szczyty Małej Fatry. I daleko był mój dom...
Piwsko się skończyło, woda była na wykończeniu.... no ale widać już było osiedle Młoda Góra, z którego miałem zlecieć prosto do domku.
Ale gdy człowiek nie goni, zauważa więcej szczegółów...
Czasem nawet może sobie zrobić zdjęcie samemu.
Dochodzę do asfaltu i zaczynam zejście. Noga boli... pić się chce...
Ciach! Jakiś dziadek jechał starą renówką i zaproponował, że mnie zwiezie w dół. Pomyślałem, że chyba spadł mi z nieba. Po dziesięciu minutach wylatywałem już z biedronki z dużą butlą zimnej wody.... Tak, to była wycieczka, a nie jakaś Barania....
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 17:20 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Kolejne dwie wycieczki padły na Wisłę, bom tak spiekł prawą rękę, że postanowiłem do kompletu spiec sobie lewą, no i musiałem iść z północy na południe.
To były wycieczki na wyniszczenie. Upał taki, że nikt normalny nie rusza się z cienia. No ale ja nie jestem normalny.
Pierwszego dnia sunę na Kozińce. Droga z Oazy na Kubalonkę powinna mi zająć koło godzinki z hakiem. Ja szedłem trzy. Po drodze kilka razy umierałem. Z róznych powodów, głównie z gorąca.
Kozińce zawsze mi się wydawały zajebiste, ale tego dnia jakoś tak mnie wysmażyło, że ... zachwytu brak.
W końcu jakoś dokulałem się na Kubalonkę, ale tam to naprawdę mi się nie podoba i zmykam stamtąd jak najszybciej.
Pod Kubalonką jest sklep, wpadam bez koszulki i ku zdziwieniu sprzedawczyni biorę surowe frankfuterki i dwie bułki. Potem poprawiam puszką piwa i złażę, ale tym razem nowym wariantem, przez Olecki. Jeszcze nim nie schodziłem, to czas najwyższy go sprawdzić.
Trochę przydługawo, ale bez samochodów i z widokami - wariant godny polecenia.
Ta wycieczka trochę mnie wybiła z rytmu, ale drugiego dnia zaatakowałem znów. Tym razem w stronę Stożka. Miało być szlakiem, ale w Głębcach znalazłem jakąś fajną drogę i poszedłem w kierunku Kobylej.
remont torów trwa
Widoków znów nie było za dalekich, ale znalazłem się na tej Kobylej, ciemny koziołek smakował.
Potem, w tym skwarze trzeba się było troche spocić, ale jakoś dałem radę wdrapać się na Stożek
Tu przysięgam, chodziło mi o kwiatki...
Na Kiczorach już byłem, to postanowiłem iść "prezydentką" czyli płajem - znakowanym niebiesko. To była dobra decyzja, bo było sporo cienia.
Ale potem podjałem złą decyzję i poszedłem stokówką ku Kubalonce. Ugotowałem się na dobre.
Wszystko mi było jedno. Musiałem fajnie wyglądać, bo nawet na stopa nic się nie chciało zatrzymać. Zdegustowany zlazłem wzdłuż głównej drogi i stwierdziłem, że chyba mi łażenia wystarczy na te wakacje. I tak tez uczyniłem. Koniec łażenia. Basen, leżaczek...
To były wycieczki na wyniszczenie. Upał taki, że nikt normalny nie rusza się z cienia. No ale ja nie jestem normalny.
Pierwszego dnia sunę na Kozińce. Droga z Oazy na Kubalonkę powinna mi zająć koło godzinki z hakiem. Ja szedłem trzy. Po drodze kilka razy umierałem. Z róznych powodów, głównie z gorąca.
Kozińce zawsze mi się wydawały zajebiste, ale tego dnia jakoś tak mnie wysmażyło, że ... zachwytu brak.
W końcu jakoś dokulałem się na Kubalonkę, ale tam to naprawdę mi się nie podoba i zmykam stamtąd jak najszybciej.
Pod Kubalonką jest sklep, wpadam bez koszulki i ku zdziwieniu sprzedawczyni biorę surowe frankfuterki i dwie bułki. Potem poprawiam puszką piwa i złażę, ale tym razem nowym wariantem, przez Olecki. Jeszcze nim nie schodziłem, to czas najwyższy go sprawdzić.
Trochę przydługawo, ale bez samochodów i z widokami - wariant godny polecenia.
Ta wycieczka trochę mnie wybiła z rytmu, ale drugiego dnia zaatakowałem znów. Tym razem w stronę Stożka. Miało być szlakiem, ale w Głębcach znalazłem jakąś fajną drogę i poszedłem w kierunku Kobylej.
remont torów trwa
Widoków znów nie było za dalekich, ale znalazłem się na tej Kobylej, ciemny koziołek smakował.
Potem, w tym skwarze trzeba się było troche spocić, ale jakoś dałem radę wdrapać się na Stożek
Tu przysięgam, chodziło mi o kwiatki...
Na Kiczorach już byłem, to postanowiłem iść "prezydentką" czyli płajem - znakowanym niebiesko. To była dobra decyzja, bo było sporo cienia.
Ale potem podjałem złą decyzję i poszedłem stokówką ku Kubalonce. Ugotowałem się na dobre.
Wszystko mi było jedno. Musiałem fajnie wyglądać, bo nawet na stopa nic się nie chciało zatrzymać. Zdegustowany zlazłem wzdłuż głównej drogi i stwierdziłem, że chyba mi łażenia wystarczy na te wakacje. I tak tez uczyniłem. Koniec łażenia. Basen, leżaczek...
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 17:37 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
I słowa dotrzymałem.
Ale w sobotę.... coś mnie tknęło... i z rana wsiadłem w auto.
Nie będę opisywać, bo nie ma co... wejście z tlenem zajęło pięć minut.
Rachowiec, Rycerzowe...
Ku Wielkiej Raczy
Kubalonka i Czantoria
Koniaków
Zachodnie Bydlaki
Wysokie Bydlaki
Rozsutec i Stoh z fochem.
Klak!
Pocztówka z Koniakowa
Koniaków
Klak raz jeszcze
Przestrzeń....
Ławeczka musi być!
Ołtarzyk też.
Drzewko.
---- a tu już wieczorna akcja. Najpierw konik polny.
A potem godzinne gonienie węża, co nie umiał się wydostać z działki, a mój pies po raz pierwszy zachował się jak na psa przystało. W końcu zaskroniec na mopie wyleciał przez płot.
A dziś rano, jak już spakowany byłem i nie sądziłem, że cokolwiek miłego mnie spotka....
I to by było na tyle - jak przynudzałem to przepraszam
Ale w sobotę.... coś mnie tknęło... i z rana wsiadłem w auto.
Nie będę opisywać, bo nie ma co... wejście z tlenem zajęło pięć minut.
Rachowiec, Rycerzowe...
Ku Wielkiej Raczy
Kubalonka i Czantoria
Koniaków
Zachodnie Bydlaki
Wysokie Bydlaki
Rozsutec i Stoh z fochem.
Klak!
Pocztówka z Koniakowa
Koniaków
Klak raz jeszcze
Przestrzeń....
Ławeczka musi być!
Ołtarzyk też.
Drzewko.
---- a tu już wieczorna akcja. Najpierw konik polny.
A potem godzinne gonienie węża, co nie umiał się wydostać z działki, a mój pies po raz pierwszy zachował się jak na psa przystało. W końcu zaskroniec na mopie wyleciał przez płot.
A dziś rano, jak już spakowany byłem i nie sądziłem, że cokolwiek miłego mnie spotka....
I to by było na tyle - jak przynudzałem to przepraszam
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 17:48 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Kurde, wszystko na raz, myślałem że rozłożysz na drobniej
A to zejście Olecki, to wyszedłeś na tą drogę do stawu ?
No Ochodzitej piękne chmury!
A to zejście Olecki, to wyszedłeś na tą drogę do stawu ?
No Ochodzitej piękne chmury!
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 17:55 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Adrian pisze:A to zejście Olecki, to wyszedłeś na tą drogę do stawu
Dokładnie tak!
Co się mam rozdrabniać, jak w telenoweli.... ostatnio całe wakacje zmieściłem w jednym poście, teraz chociaż mi się chciało cos napisać.
Ostatnio zmieniony 2021-07-11, 17:59 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 71 gości