sprocket73 pisze:Czuła się bezpiecznie w towarzystwie silnych mężczyzn znających góry (i nie mam tu na myśli siebie)
Słusznie.
Przyszedł czas na kilka słów.
W planach na weekend były Tatry Polskie Zachodnie. W wyniku burzy mózgów plany zostały zmienione, skorygowane, skład się kłębił, pomysły padały z dwóch stron, z ludzi wychodziły lenie, śnieg padał, a Bestia ze Wschodu śpiewała The Number of the Beast.
W sobotę wieczorową porą napisałem na Forum, że idziemy na Kościelca. Tego w Śląskim.
Sprocket poczuł zew zimy - miejscem spotkania został Zimnik.
Jak jest zima to musi być Zimnik !
Tuz przed 9 pojawiamy się tam w składzie czteroosobowym - Barbara, Łukasz, Tadeusz i ja. Skład przyjezdny w składzie - Małgorzata, Sprocket i Tobi już czekał.
I tak to w składzie jeden pies i sześciu ludzi ruszamy do boju o Kościelec. Warunki były takie, że bez dopingu nie dało się. Pierwszą dawkę ( słodycze i napoje ) pobraliśmy w strategicznym miejscu - rostaj dwóch dróg prowadzących na Kościelec. Jak wiecie z relacji Sprocketa wybraliśmy drogę radośniejszą. No cóż - cieszmy się śniegiem, tak szybko odchodzi. Wiecie, że lekko nie było - nawet Tobiego "wykorzystywaliśmy" do torowania. Ale rozsądnie i z umiarem. Po drodze dołączyła do nas dwójka turystyczna. Pozdrawiamy ! I Oni też torowali przez pewien czas.
Nadludzkim wysiłkiem pokonujemy straszliwy Kościelcowy Las.
Docieramy do miejsca, z którego można :
- zejść do drogi szutrowej
- na wprost udać się w kierunku, ogólnie pisząc, Malinowskiej Skały
- udać się w lewo na zbocza monumentalnego Kościelca
Mimo moich aluzji nikt nie wybrał zejścia.
Udaliśmy się na wprost żeby po około 20 metrach ( tak z trzy minuty zabawy w śniegu ) skręcić w lewo. Okazało się , że do tej pory było lekko, łatwo i przyjemnie. Teraz był czas na pot, krew i łzy. Jak i na ciekawe rozmowy. Oczywiście z kulturą. W rewelacyjnym czasie docieramy do pierwszych skał. Tam Tobi zdobywa skały szczyt. Ktoś z nas musiał. I posłuchaj Bielecki - on nie był na dopingu !
Potem nastąpił odcinek dość ciekawy … Fajne było parominutowe wychodzenie z dziur śnieżnych. Ciekawie się szło dwa metry w ciągu dwóch minut. A Tobi szarżował jak elf.
Po kolejnym pokazie nadludzkiego wysiłku weszliśmy na szczyt. Ten szczyt !
Tam znowu pobraliśmy dawki dopingu - herbata i kanapki. Co na to teoretyczni i praktyczni obrońcy "czystości" ataku szczytowego ?
Przyszedł czas na zejście ! Czyli dojście do szlaku żółtego. Oczywiście nie po to żeby iść na Malinowską tylko po to żeby zejść do Zimnika.
Trzeba wiedzieć kiedy ze śniegu wyjść nie zamrożonym !
Nie zamrożona była również sympatyczna dziewczyna w potoku.
Pożegnaliśmy się czule i mile. W międzyczasie spotkaliśmy siostrę Tadka z kolegą . Wracali z Malinowskiej - tam też było wesoło.
Dziękuję !
Zdjęcia znajdę.