Przed siedmiu laty, w 2012 r., wrzuciłem na "zielone" forum beskidzkie trochę nietypową relację z jednej z moich beskidzkich wycieczek sprzed lat. Wspomnienie dotyczyło dwudniowej wycieczki w Beskid Wyspowy i Makowski (Średni), odbytej na początku lipca 1983 r. i zilustrowane było reprodukcjami kilku przeźroczy dość podłej jakości, które nieco wcześniej zeskanowałem. Zdjęcia te zrobiłem w drugim dniu trwania wędrówki, gdy byliśmy już w Beskidzie Makowskim. Jakież było moje zdziwienie, gdy niedawno natknąłem się w moich domowych fotograficznych archiwach na wywołaną już czarno-białą błonę fotograficzną, zawierającą kilka ujęć z pierwszego dnia wycieczki. Całe trzy fotografie z Beskidu Wyspowego i także trzy z Beskidu Makowskiego. Zupełnie zapomniałem, że robiłem takie zdjęcia. Tylko sześć fotografii, ale dla mnie aż sześć czarno-białych, przywołujących barwne wspomnienia ujęć. Z kliszy tej, na której znajdują się jeszcze sudeckie kadry, nigdy nie zrobiłem papierowych odbitek. Czy uważałem, że są to zdjęcia słabe? Być może? Teraz jednak nabrały dla mnie zupełnie nowej wartości.
Właściwie to powinienem przeedytować swój wpis z 2012 r. na "zielonym" forum beskidzkim lub wrzucić tam jakiś rozbudowany tekst w dyskusji, która pojawiła się w tamtym wątku. Ale kto dzisiaj zagląda na to nadal istniejące w sieci, ale już praktycznie martwe forum? Stąd moja decyzja o umieszczeniu tego mojego II wydania relacji sprzed 36 (!!!) lat na łamach tego forum. Czy słuszna - nie wiem. Może jednak kogoś ta moja wycieczka zainteresuje?
Ponieważ „beskidzkomakowska” zakładka na naszym forum jest już nieco przykurzona, postanowiłem ją jeszcze bardziej „dokurzyć”. Porysowanymi, nieostrymi (bo robionymi bardzo prostym NRD-wskim aparacikiem Certo KN35), oczywiście już zakurzonymi i mającymi nieco już zmienione barwy przeźroczami, które zrobiłem w lipcu 1983 r. Jakiś czas temu wykonałem ich skany i trochę się przeraziłem – z jednej strony jakością fotografii, z drugiej zaś faktem, że tak mało już z tej wycieczki pamiętam – nie rozpoznaję fotografowanych szczytów (może dlatego, że niezbyt charakterystycznych), zwiedzanych zabytków itp., itd.
Ale do rzeczy. W Beskidy wybraliśmy się w pierwszy lipcowy weekend (2-3 lipca 1983 r.) w czteroosobowej grupce, z zamiarem dojścia na noc do schroniska PTSM w Zawadce (nawet nie wiem, czy jeszcze ten przybytek funkcjonuje?). Dość szybko nastąpił podział grupy. Nie pamiętam przebiegu trasy pozostałych uczestników naszej wycieczki, ja natomiast wystartowałem z Rabki-Zarytego przez Perć Borkowskiego na Luboń Wielki (czyli na „dzień dobry” Beskid Wyspowy), aby następnie przez Przełęcz Glisne i Szczebel spaść do Lubnia. Stamtąd bezszlakowo wzdłuż starej „zakopianki” do Pcimia i dopiero z tej miejscowości właściwe wejście w Beskid Makowski. Żółtym i czarnym do Zawadki, mijając po drodze usytuowane na grzbiecie boiska piłkarskie i inne elementy niekoniecznie górskiej infrastruktury. Następnie wejście na wszystkie możliwe szczyty Kotonia, połączenie się z resztą grupy i nocleg w schronisku w Zawadce.
W tym dniu robiłem zdjęcia na końcówce filmu czarno-białego. Nie jest ich dużo - raptem sześć ujęć. Dwie pierwsze fotografie zrobiłem na Perci Borkowskiego, czyli na żółtym szlaku wiodącym z Rabki-Zarytego na szczyt Lubonia Wielkiego.
Na Luboniu przywitał mnie deszcz i mgła. Dobrze, że nie zaczęło padać kilkanaście minut wcześniej, gdy przechodziłem przez gołoborze na Perci Borkowskiego. Ruchome kamienie, śliskie podczas deszczu i po deszczu. Kijów trekkingowych wtedy się jeszcze nie używało. Lało aż do "Zakopianki". Przez Przełęcz Glisne, Szczebel i Mały Szczebel wędrowałem z aparatem schowanym do plecaka.
Schronisko na Luboniu Wielkim w deszczu i mgle AD 1983
Na dobre przestało padać w Pcimiu. Stąd te dwie fotografie. Zastanawiam się, czy ten świątek i ta zrębowa chałupa jeszcze istnieją?
I ostatnia fotografia z tego dnia, zrobiona gdzieś z podejścia na szczyt Kotonia. Czy to widok na Szczebel i Luboń Wielki - nie wiem! Może ktoś podpowie? Nigdy nie powtórzyłem tej trasy.
Następny dzień (3 lipca) to przejście szlakiem żółtym przez Kotoń Zachodni, Parszywkę, Koskową Górę i Ostrysz do Makowa Podhalańskiego. Czarno-biały film skończył mi się poprzedniego dnia, w plecaku miałem jeszcze rolkę filmu do przeźroczy ORWO UT-20. Zabrana z domu tak trochę awaryjnie, gdyż wszystkie filmy czarno-białe nie wiedzieć czemu mi się pokończyły. Z ciężkim sercem zakładałem tę błonę do przeźroczy, był to bowiem film upolowany kilka dni wcześniej z myślą o sierpniowym wyjeździe w rumuńskie Karpaty. Aby mieć więcej fotografii zrobionych w Paringu, górach Lotru i Cindrel, musiałem oszczędzać kliszę w Beskidzie Makowskim. Takie to były czasy. Zdecydowałem się więc tylko na raptem kilka ujęć.
Jakie są na tych moich slajdach górki – zobaczcie sami. Gdyby zakołatała Wam w głowie jakaś nazwa geograficzna, byłbym wdzięczny. Dopiszcie.
Co tutaj jest ? – tego również nie wiem. Najbardziej wyraźne są rysy na zdjęciu. Ale na pewno zdjęcie zrobione przed Parszywką (nie było wtedy zbyt słonecznie, nie są widoczne cienie drzew, więc nawet nie wiem, czy fotografowałem na wschód, na zachód, czy też w jakimś innym kierunku)
Te same wątpliwości
J.w., ale ten niższy szczycik wydaje się na tyle charakterystyczny, że może ktoś skojarzy (także na bank zdjęcie robione przed Parszywką, czyli na wschód od niej)
Tu już wątpliwości nie ma – pierwsze tamtego lata jagody (no to wątpliwości są, bo dla niektórych to nie są jagody, lecz borówki)
To akurat wiem Kaplica św. Anny pod Parszywką Chociaż muszę przyznać, że przez jakiś czas myślałem, że to fotka kapliczki na Koskowej Górze. Poszukałem w necie i się wyjaśniło – chociaż otoczenie jest już inne a drzewa już są cokolwiek pokaźniejsze.
To też kojarzę. Zejście z Ostrysza do Makowa Podhalańskiego, tuż nad miastem.
... i wreszcie pierwszy lipcowy ogródek w miasteczku. I to było ostatnie zdjęcie zrobione podczas tej lipcowej wycieczki!
Wierzę, że tych kilka fotografii nie odstraszy Was od Beskidu Makowskiego (jeszcze raz przepraszam za ich jakość)... Ja chciałbym kiedyś tam jeszcze wrócić i nieco pamięć przewietrzyć. I zrobić kilka zdjęć już czymś innym niż enerdowską zabawką.
PS [z 2019 r.] W sierpniu 1983 r. rzeczywiście do Rumunii się wybrałem. Na obfotografowanie całej wędrówki filmów mi starczyło; ostatnie klatki wypstrykałem już podczas powrotu - w Budapeszcie. Swoistym paradoksem jest fakt, że w późniejszych latach jeszcze kilkakrotnie byłem w Paringu i Cindrelu, fotek mam stamtąd dziesiątki, jeżeli nie setki, natomiast Szczebel, Kotoń, Parszywka i Koskowa Góra nadal czekają na moje ponowne odwiedziny. Pierwszy krok już zrobiłem - stosunkowo niedawno byłem, po latach, w Pcimiu, jednak wybrałem się stamtąd w kierunku przeciwnym, we wschodnią część Beskidu Średniego. Ale co się odwlecze...
Beskid Wyspowy i Makowski AD 1983 (wydanie II rozszerzone)
Beskid Wyspowy i Makowski AD 1983 (wydanie II rozszerzone)
Ostatnio zmieniony 2019-04-25, 19:31 przez Cisy2, łącznie zmieniany 10 razy.
Bardzo lubię te Twoje relacje sprzed lat i to, że dawniej robiło się tak mało zdjęć, ale przemyślanych;-)). Ja pierwszy (marny) aparat cyfrowy miałam mając 12 lat, więc wtedy można już było robic tych zdjęć zdecydowanie więcej, ale też rzadziej się je wywoływało;)
Ostatnio zmieniony 2019-04-25, 20:42 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nes_sko, Adrianie i Sokole, wszystkim Wam dziękuję za naprawdę miłe i ważne dla mnie słowa! Bałem się, że ten odgrzewany kotlet będzie niestrawny...
A ty mi w tej chwili przypomniałeś, że tuż nad Zarytem, na samym początku tej wycieczki, natknąłem się w dolinie Potoku Rapaczowskiego na salamandrę. Dla mnie o tyle to istotne, że w polskich Karpatach mam do tego sympatycznego płaza wyjątkowego pecha. Ostatni raz widziałem salamandrę w polskich Beskidach we wrześniu również 1983 r., przy zejściu ze szczytu Orłowej do Ustronia-Polany. Widywałem te jaszczurki wielokrotnie w Rumunii, na Ukrainie i Słowacji, nawet w polskich Sudetach, natomiast w polskiej części Karpat - zero. Pewnie to przypadek, a może rzeczywiście statystyczne potwierdzenie faktu, że w Beskidach pojawiam się teraz rzadziej niż przed trzema dekadami.
Rzeczywiście, uzbierało się tego trochę. Nieraz ze zdziwieniem stwierdzam, że na jakiejś wycieczce sprzed lat robiłem zdjęcia. Często były to dwie, góra cztery ujęcia z całodziennej wycieczki. Aparat zazwyczaj trzymałem w plecaku i wyciągałem tylko wtedy, gdy z jakiegoś powodu coś stawało się dla mnie naprawdę warte uwiecznienia. Na szyi aparat wisiał cały czas tylko podczas obozów wędrownych. Z dwu- i trzytygodniowych wędrówek letnich mam rzeczywiście sporo zdjęć - zwykle po ok. 130 (na czterech filmach mieściło się ok. 140 klatek, część jednak to "odpady" - kadry zdecydowanie nieudane). To wtedy było naprawdę dużo. I te fotografie do dzisiaj nawet często oglądam. Natomiast te mini-zestawy po kilka fotek z sobotnio-niedzielnych dawnych wypadów to dla mnie dziś naprawdę spore zaskoczenie - in plus oczywiście.
Faktycznie, nieraz myślało się nad kadrem, ale też często zapominało się o zjawisku paralaksy. Ileż ja fotografii naknociłem, zanim zorientowałem się, że obraz w wizjerze aparatów z niższych półek (a takimi były używane przeze mnie Smiena 8M i Certo KN35) dość znacznie różni się od obrazu utrwalonego przez obiektyw tego aparatu na błonie fotograficznej. W dodatku w różnych aparatach paralaksa była odmienna - uzależnione to było od różnego usytuowania wizjerów względem obiektywu w tych aparatach. Ucinało się więc głowy (lub buty) współtowarzyszom wędrówek, budynki były dziwnie przesunięte i pozbawione niektórych istotnych elementów, napotykanym po drodze wiatrakom moja Smienka obcinała część skrzydeł. Dopiero przejście na lustrzankę (moją pierwszą był radziecki Zenit TTL) wybawiło mnie z tych kłopotów z kadrowaniem. Ale i tu pojawił się nowy problem - pole widzenia w wizjerze było mniejsze niż na matówce (czyli na finalnym zdjęciu) o jakieś 8-10%. W fotografii negatywowej to nie przeszkadzało - nawet pomagało przy kadrowaniu w ciemni. Natomiast w przypadku przeźroczy to była już faktycznie wada - na slajdach pojawiały się połówki lub ćwiartki jakichś ludzi, niepotrzebne słupy wysokiego napięcia oraz inne niechciane elementy, tak naprawdę dyskwalifikujące przeźrocze. Dopiero teraz - po latach - można to cyfrowo obrobić i odpowiednio skadrować zdjęcie. Ale nie jest to już przeźrocze, lecz jakieś zdjęcie zdjęcia. Chociaż nieraz w jakiejś części oddające klimat zarówno starej celuloidowej fotografii, jak i chwili sprzed trzydziestu kilku lat. To już z sierpnia 1984 r. - jeden ze zmierzchów w Górach Rodniańskich.
Adrian 17 pisze: Przypomniałeś mi fajną wycieczkę, Perć Borkowskiego pełna jaszczurek ...
A ty mi w tej chwili przypomniałeś, że tuż nad Zarytem, na samym początku tej wycieczki, natknąłem się w dolinie Potoku Rapaczowskiego na salamandrę. Dla mnie o tyle to istotne, że w polskich Karpatach mam do tego sympatycznego płaza wyjątkowego pecha. Ostatni raz widziałem salamandrę w polskich Beskidach we wrześniu również 1983 r., przy zejściu ze szczytu Orłowej do Ustronia-Polany. Widywałem te jaszczurki wielokrotnie w Rumunii, na Ukrainie i Słowacji, nawet w polskich Sudetach, natomiast w polskiej części Karpat - zero. Pewnie to przypadek, a może rzeczywiście statystyczne potwierdzenie faktu, że w Beskidach pojawiam się teraz rzadziej niż przed trzema dekadami.
sokół pisze: Oby więcej takich znalezisk w Twoim archiwum!
Rzeczywiście, uzbierało się tego trochę. Nieraz ze zdziwieniem stwierdzam, że na jakiejś wycieczce sprzed lat robiłem zdjęcia. Często były to dwie, góra cztery ujęcia z całodziennej wycieczki. Aparat zazwyczaj trzymałem w plecaku i wyciągałem tylko wtedy, gdy z jakiegoś powodu coś stawało się dla mnie naprawdę warte uwiecznienia. Na szyi aparat wisiał cały czas tylko podczas obozów wędrownych. Z dwu- i trzytygodniowych wędrówek letnich mam rzeczywiście sporo zdjęć - zwykle po ok. 130 (na czterech filmach mieściło się ok. 140 klatek, część jednak to "odpady" - kadry zdecydowanie nieudane). To wtedy było naprawdę dużo. I te fotografie do dzisiaj nawet często oglądam. Natomiast te mini-zestawy po kilka fotek z sobotnio-niedzielnych dawnych wypadów to dla mnie dziś naprawdę spore zaskoczenie - in plus oczywiście.
nes_ska pisze: i to, że dawniej robiło się tak mało zdjęć, ale przemyślanych;-)).
Faktycznie, nieraz myślało się nad kadrem, ale też często zapominało się o zjawisku paralaksy. Ileż ja fotografii naknociłem, zanim zorientowałem się, że obraz w wizjerze aparatów z niższych półek (a takimi były używane przeze mnie Smiena 8M i Certo KN35) dość znacznie różni się od obrazu utrwalonego przez obiektyw tego aparatu na błonie fotograficznej. W dodatku w różnych aparatach paralaksa była odmienna - uzależnione to było od różnego usytuowania wizjerów względem obiektywu w tych aparatach. Ucinało się więc głowy (lub buty) współtowarzyszom wędrówek, budynki były dziwnie przesunięte i pozbawione niektórych istotnych elementów, napotykanym po drodze wiatrakom moja Smienka obcinała część skrzydeł. Dopiero przejście na lustrzankę (moją pierwszą był radziecki Zenit TTL) wybawiło mnie z tych kłopotów z kadrowaniem. Ale i tu pojawił się nowy problem - pole widzenia w wizjerze było mniejsze niż na matówce (czyli na finalnym zdjęciu) o jakieś 8-10%. W fotografii negatywowej to nie przeszkadzało - nawet pomagało przy kadrowaniu w ciemni. Natomiast w przypadku przeźroczy to była już faktycznie wada - na slajdach pojawiały się połówki lub ćwiartki jakichś ludzi, niepotrzebne słupy wysokiego napięcia oraz inne niechciane elementy, tak naprawdę dyskwalifikujące przeźrocze. Dopiero teraz - po latach - można to cyfrowo obrobić i odpowiednio skadrować zdjęcie. Ale nie jest to już przeźrocze, lecz jakieś zdjęcie zdjęcia. Chociaż nieraz w jakiejś części oddające klimat zarówno starej celuloidowej fotografii, jak i chwili sprzed trzydziestu kilku lat. To już z sierpnia 1984 r. - jeden ze zmierzchów w Górach Rodniańskich.
Ostatnio zmieniony 2019-04-26, 11:58 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Świetna relacja. Też jestem sentymentalna i często wracam do wspomnień wyjazdów sprzed lat, zwłaszcza odkrywania gór jako nastolatka i pierwszych wyjazdów za granicę. Pamiętam jak oszczędzało się klisze Dwa zdjęcia w Beskidach, bo za tydzień jechało się w Tatry... I prawie płacz, jak po wyjeździe tatrzańskim z piękną pogodą i niesamowitymi widokami, podczas zmiany kliszy niespodziewanie ta zapełniona wypadła zanim została zabezpieczona i wszystkie zdjęcia się prześwietliły.
Więcej takich wspomnień!
Więcej takich wspomnień!
Vidraru, laynn, bardzo Wam dziękuję za Wasze słowa!
Twoje zdanie vidraru, o tym jak oszczędzało się klisze przed tym "ważniejszym" z ówczesnej perspektywy wyjazdem, to samo sedno. U mnie też tak było. We wrześniu 1981 r. odbyłem wspaniałą trzydniową wycieczkę po Karkonoszach i Rudawach Janowickich, w dodatku z kapitalnym towarzystwem (ja już byłem po I roku studiów, zaś wędrowałem z moimi młodszymi koleżankami i kolegami ze Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego przy moim świebodzickim liceum). I co? Ani jednego zdjęcia!!!, gdyż jedyna klisza jaką miałem, była zarezerwowana na Tatry ("moje pierwsze w życiu Tatry!"), w które miałem wyjechać cztery dni później.
Ze zdjęć z Tatr z września 1981 r. jestem zadowolony, nawet bardzo. Byłem urzeczony pierwszym wrześniowym śniegiem w Tatrach Zachodnich. Pierwszy i ostatni raz wszedłem wtedy na Kominiarski Wierch (szlak wtedy jeszcze istniał), byłem na niemal pustych Rysach..., ale tych nigdy nie zrobionych zdjęć z Karkonoszy i Rudaw jakoś bardzo mi brakuje. Mimo, że wielokrotnie później bywałem w tych samych miejscach - ale to już nie to samo.
Aby ten nastrój trochę rozświetlić, dwie ubiegłosierpniowe widokówki znad jeziora Vidraru
Twoje zdanie vidraru, o tym jak oszczędzało się klisze przed tym "ważniejszym" z ówczesnej perspektywy wyjazdem, to samo sedno. U mnie też tak było. We wrześniu 1981 r. odbyłem wspaniałą trzydniową wycieczkę po Karkonoszach i Rudawach Janowickich, w dodatku z kapitalnym towarzystwem (ja już byłem po I roku studiów, zaś wędrowałem z moimi młodszymi koleżankami i kolegami ze Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego przy moim świebodzickim liceum). I co? Ani jednego zdjęcia!!!, gdyż jedyna klisza jaką miałem, była zarezerwowana na Tatry ("moje pierwsze w życiu Tatry!"), w które miałem wyjechać cztery dni później.
Ze zdjęć z Tatr z września 1981 r. jestem zadowolony, nawet bardzo. Byłem urzeczony pierwszym wrześniowym śniegiem w Tatrach Zachodnich. Pierwszy i ostatni raz wszedłem wtedy na Kominiarski Wierch (szlak wtedy jeszcze istniał), byłem na niemal pustych Rysach..., ale tych nigdy nie zrobionych zdjęć z Karkonoszy i Rudaw jakoś bardzo mi brakuje. Mimo, że wielokrotnie później bywałem w tych samych miejscach - ale to już nie to samo.
Aby ten nastrój trochę rozświetlić, dwie ubiegłosierpniowe widokówki znad jeziora Vidraru
Ostatnio zmieniony 2019-04-28, 15:50 przez Cisy2, łącznie zmieniany 3 razy.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
https://mapa-turystyczna.pl/photo/2903/trail/2022
Za kilka następnych lat natura wchłonie ślady ścieżki.
Za kilka następnych lat natura wchłonie ślady ścieżki.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Adrian i 117 gości