Pierwsze podsumowanie ostatniego roku
Pierwsze podsumowanie ostatniego roku
Po raz pierwszy piszę tego typu podsumowanie tu na forum. Jakoś do tej pory nigdy nie było czasu, zresztą niedługo i tegoroczny się skończy, więc póki mam urlop, pobombarduję Was jeszcze trochę swymi wycieczkami.
W tym roku przeróżnych aktywności górskich, górsko-rowerowych, rowerowych i krajoznawczych było 121. Nie piszę dni, bo niekiedy były to parogodzinne wypady lub dni „dojazdowe”, gdzie turystycznej aktywności było mało lub aktywność ta zaczynała się po południu. Na połówki tego nie będę dzielić, bo nie chodzi o aptekarską dokładność. Ważne, że było dobrze. Nie udało się zrealizować pewnych planów, były miejsca, do których nie dotarłam i szkoda mi tego. Ale nie da się wszystkiego, a było sporo naprawdę fajnych wypadów. Krótkie podsumowanie napiszę na końcu.
STYCZEŃ
Tegoroczna zima w Beskidach okazała się dla mnie wtopą. Nasypało dużo śniegu i zrobiły się świetne warunki, ale dni słonecznych było niewiele. A jak już się trafiły, to albo nie mogłam się w góry wybrać, albo byłam chora. Dość powiedzieć, że żaden wyjazd prawdziwie zimowy nie był słoneczny.
Zaczynam Kozią Górą z Bystrej w „Sześciu Króli”. Na popołudnie muszę być w pracy, więc to krótki wypad na początek roku. Jest szaro, buro i sypie śnieg, ale i tak jest fajnie, bo klimatycznie. Jeszcze klimatyczniej jest na kolejnym wypadzie – w większej ekipie wychodzimy z Sopotni na Halę Miziową. Poprzedni dzień był przepiękny i słoneczny, ale końskimi dawkami leczyłam wtedy przeziębienie. Niedziela nie jest już niestety taka, mimo tego to najlepszy beskidzki wypad tej zimy. Wspaniale oblepione świerczyny na Hali Miziowej, specyficzne „dziwne” światło i jedyne wyjście na rakietach tej zimy.
LUTY
W lutym realizujemy szybkie wyjście na Magurkę z Wilkowic, by zobaczyć Skałę Czarownic. Potem są ferie i czas wykorzystany maksymalnie co do dnia. Na początku jest Łódź, gdzie mam prelekcję o naszej podróży rowerowej, potem wyjazd na osiem dni do Jordanii. Odwiedzonej już przeze mnie lata temu, ale odświeżonej w doborowym towarzystwie w tym roku.
Wracam i już kolejnego dnia jadę łapać zimę na Błatniej. I jest słońce, ale to praktycznie końcówka zimy, śniegu nie ma już na drzewach i widać, że to ostatnie podrygi przed wiosną.
Za to kolejne dni są rekompensatą za tę niepełną górską zimę. Spędzamy cztery dni w Sudetach: najpierw dwa na biegówkach w okolicach Jakuszyc, gdzie na deskach zwiedzamy Góry Izerskie, potem dwa słoneczne wyjścia w Karkonosze. Ten na Halę Szrenicką opisywałam na forum. Wreszcie po latach niepogody Sudety puściły (w przeciwieństwie do tegorocznych Beskidów).
Tu relacja: sudety-wreszcie-puscily-hala-szrenicka-po-zimowemu-vt4992.htm
MARZEC
Marzec jest górsko słaby, ale to taki nijaki miesiąc na pograniczu pór roku. Mimo wtopy ceprowego auta docieram na zlot w Stryszawie. Pierwszego dnia na góry już nie ma szans, ale „krajoznawczo” zwiedzam Muzeum Zabawki Drewnianej w Stryszawie. Kolejnego dnia jest ciężkie wyjście na Jałowiec, po którym obiecuję sobie, że już nie piję kolorowych wódek z Pudlem!
W tym miesiącu zaczynamy też, po przerwie zimowej, rowerowanie. Oprócz paru lokalnych wycieczek po raz pierwszy jadę rowerem na Chrobaczą Łąkę. To zresztą będzie szczyt najczęściej przeze mnie odwiedzany tego roku (cztery razy, w tym dwa razy rowerem).
KWIECIEŃ
W kwietniu po falstarcie wiosny ląduję w śniegu na Pogórzu Ciężkowickim. Pogody nie ma, gdy dreptamy w okolicach Jamnej, za to lepiej jest drugiego dnia, na Pogórzu Wiśnickim. Tu przy okazji taki mały bonus – oglądamy słynne palmy w Lipnicy Murowanej w Niedzielę Palmową.
Potem jest Wielkanoc i kilkudniowy wyjazd na Pogórze Bukowskie, w Bieszczady i Beskid Niski. Wiosna jest jeszcze słaba, ale parę dni wolnego to okazja, by pojechać gdzieś dalej. I jest fajnie, choć mroźnawo. Ale to też jeden z tego typu trudnych wyjazdów, gdy ciało jest gdzie indziej, a głowa też gdzie indziej. Wtedy za sprawą ciężkiego okresu w pracy. Mimo wolnego i pięknych okoliczności przyrody wokół trudno mi uchronić myśli od latania tam, gdzie nie powinny. Większość tego wypadu spędzamy na rowerach, rowerem kręcę się też dużo po moich okolicach, szukając wiosny.
Relacja z wielkanocnego wypadu w "Beskid Barwinkowy", ciągle niedokończona: beskid-barwinkowy-vt4856.htm
MAJ
Maj jest deszczowy. Tradycyjnie na majówkę jedziemy na Słowację. Na krótko, bo prognozy nie zachęcają. I tak musimy modyfikować plany i „upchać” w jeden dzień Vapec i Strażow. Dwa dni się udają, trzeciego leje, więc tylko zwiedzamy jedną „strażowską” wioskę i ruiny zamku w Koseckim Podhradiu i wracamy przez Oszczadnicę (tu jeszcze zahaczamy o kasztel) do domu.
Relacje tu: bardzo-krotka-majowka-vt4595.htm
Potem jest już bliżej: Kiczera i Żar z Porąbki, a pod koniec maja szlak, na który dawno już chciałam się wybrać – Cieńków z Wisły.
Cieńków: tropem-nalepek-gbg-vt4654.htm
Rowerowo też jest ciekawie – z inspiracji laynna i sprocketa wybieramy się na Orawę. Wyjazd błotnisty, trudny, ale na tyle świetny, że w ten region postanawiamy wrócić jeszcze tego roku. Poza tym kilka kolejnych rowerowych wypadów lokalnych, między innymi w okolicach Pszczyny.
Orawa: poznawanie-orawy-vt4894.htm
CZERWIEC
W czerwcu górsko atakujemy „dziwny” szlak – nieistniejące już przejście ze Zwardonia przez Jaworzynę.
Potem zaczynają się wakacje i ostatni tydzień czerwca spędzamy w górach Słowacji: w Murańskiej Planinie i Górach Stolickich. Jest gorąco, trochę dziko i ciekawie, bo to miejsca zupełnie dla nas nieznane. Do Korony Gór Słowacji dopisuję dwa kolejne szczyty.
Rowerowych wycieczek jest więcej, z tych ciekawszych wypad na Girovą w Czechach, kolejny raz na Chrobaczej ze zjazdem do Żarnówki oraz Magurka i Czupel z Wilkowic.
Girova: girova-rowerowa-petelka-z-jaworzynki-vt4665.htm
Oprócz tego od lutego uskuteczniam przeróżne spacery, jest też wypad do Krakowa, bardziej na koncert, ale przy okazji oglądam szopki krakowskie na Plantach, trafia się nawet bardziej „ekskluzywny” hotelowy pobyt. Jest więc różnorodnie.
I tak dotarliśmy do połowy roku. Ciąg dalszy nastąpi.
W tym roku przeróżnych aktywności górskich, górsko-rowerowych, rowerowych i krajoznawczych było 121. Nie piszę dni, bo niekiedy były to parogodzinne wypady lub dni „dojazdowe”, gdzie turystycznej aktywności było mało lub aktywność ta zaczynała się po południu. Na połówki tego nie będę dzielić, bo nie chodzi o aptekarską dokładność. Ważne, że było dobrze. Nie udało się zrealizować pewnych planów, były miejsca, do których nie dotarłam i szkoda mi tego. Ale nie da się wszystkiego, a było sporo naprawdę fajnych wypadów. Krótkie podsumowanie napiszę na końcu.
STYCZEŃ
Tegoroczna zima w Beskidach okazała się dla mnie wtopą. Nasypało dużo śniegu i zrobiły się świetne warunki, ale dni słonecznych było niewiele. A jak już się trafiły, to albo nie mogłam się w góry wybrać, albo byłam chora. Dość powiedzieć, że żaden wyjazd prawdziwie zimowy nie był słoneczny.
Zaczynam Kozią Górą z Bystrej w „Sześciu Króli”. Na popołudnie muszę być w pracy, więc to krótki wypad na początek roku. Jest szaro, buro i sypie śnieg, ale i tak jest fajnie, bo klimatycznie. Jeszcze klimatyczniej jest na kolejnym wypadzie – w większej ekipie wychodzimy z Sopotni na Halę Miziową. Poprzedni dzień był przepiękny i słoneczny, ale końskimi dawkami leczyłam wtedy przeziębienie. Niedziela nie jest już niestety taka, mimo tego to najlepszy beskidzki wypad tej zimy. Wspaniale oblepione świerczyny na Hali Miziowej, specyficzne „dziwne” światło i jedyne wyjście na rakietach tej zimy.
LUTY
W lutym realizujemy szybkie wyjście na Magurkę z Wilkowic, by zobaczyć Skałę Czarownic. Potem są ferie i czas wykorzystany maksymalnie co do dnia. Na początku jest Łódź, gdzie mam prelekcję o naszej podróży rowerowej, potem wyjazd na osiem dni do Jordanii. Odwiedzonej już przeze mnie lata temu, ale odświeżonej w doborowym towarzystwie w tym roku.
Wracam i już kolejnego dnia jadę łapać zimę na Błatniej. I jest słońce, ale to praktycznie końcówka zimy, śniegu nie ma już na drzewach i widać, że to ostatnie podrygi przed wiosną.
Za to kolejne dni są rekompensatą za tę niepełną górską zimę. Spędzamy cztery dni w Sudetach: najpierw dwa na biegówkach w okolicach Jakuszyc, gdzie na deskach zwiedzamy Góry Izerskie, potem dwa słoneczne wyjścia w Karkonosze. Ten na Halę Szrenicką opisywałam na forum. Wreszcie po latach niepogody Sudety puściły (w przeciwieństwie do tegorocznych Beskidów).
Tu relacja: sudety-wreszcie-puscily-hala-szrenicka-po-zimowemu-vt4992.htm
MARZEC
Marzec jest górsko słaby, ale to taki nijaki miesiąc na pograniczu pór roku. Mimo wtopy ceprowego auta docieram na zlot w Stryszawie. Pierwszego dnia na góry już nie ma szans, ale „krajoznawczo” zwiedzam Muzeum Zabawki Drewnianej w Stryszawie. Kolejnego dnia jest ciężkie wyjście na Jałowiec, po którym obiecuję sobie, że już nie piję kolorowych wódek z Pudlem!
W tym miesiącu zaczynamy też, po przerwie zimowej, rowerowanie. Oprócz paru lokalnych wycieczek po raz pierwszy jadę rowerem na Chrobaczą Łąkę. To zresztą będzie szczyt najczęściej przeze mnie odwiedzany tego roku (cztery razy, w tym dwa razy rowerem).
KWIECIEŃ
W kwietniu po falstarcie wiosny ląduję w śniegu na Pogórzu Ciężkowickim. Pogody nie ma, gdy dreptamy w okolicach Jamnej, za to lepiej jest drugiego dnia, na Pogórzu Wiśnickim. Tu przy okazji taki mały bonus – oglądamy słynne palmy w Lipnicy Murowanej w Niedzielę Palmową.
Potem jest Wielkanoc i kilkudniowy wyjazd na Pogórze Bukowskie, w Bieszczady i Beskid Niski. Wiosna jest jeszcze słaba, ale parę dni wolnego to okazja, by pojechać gdzieś dalej. I jest fajnie, choć mroźnawo. Ale to też jeden z tego typu trudnych wyjazdów, gdy ciało jest gdzie indziej, a głowa też gdzie indziej. Wtedy za sprawą ciężkiego okresu w pracy. Mimo wolnego i pięknych okoliczności przyrody wokół trudno mi uchronić myśli od latania tam, gdzie nie powinny. Większość tego wypadu spędzamy na rowerach, rowerem kręcę się też dużo po moich okolicach, szukając wiosny.
Relacja z wielkanocnego wypadu w "Beskid Barwinkowy", ciągle niedokończona: beskid-barwinkowy-vt4856.htm
MAJ
Maj jest deszczowy. Tradycyjnie na majówkę jedziemy na Słowację. Na krótko, bo prognozy nie zachęcają. I tak musimy modyfikować plany i „upchać” w jeden dzień Vapec i Strażow. Dwa dni się udają, trzeciego leje, więc tylko zwiedzamy jedną „strażowską” wioskę i ruiny zamku w Koseckim Podhradiu i wracamy przez Oszczadnicę (tu jeszcze zahaczamy o kasztel) do domu.
Relacje tu: bardzo-krotka-majowka-vt4595.htm
Potem jest już bliżej: Kiczera i Żar z Porąbki, a pod koniec maja szlak, na który dawno już chciałam się wybrać – Cieńków z Wisły.
Cieńków: tropem-nalepek-gbg-vt4654.htm
Rowerowo też jest ciekawie – z inspiracji laynna i sprocketa wybieramy się na Orawę. Wyjazd błotnisty, trudny, ale na tyle świetny, że w ten region postanawiamy wrócić jeszcze tego roku. Poza tym kilka kolejnych rowerowych wypadów lokalnych, między innymi w okolicach Pszczyny.
Orawa: poznawanie-orawy-vt4894.htm
CZERWIEC
W czerwcu górsko atakujemy „dziwny” szlak – nieistniejące już przejście ze Zwardonia przez Jaworzynę.
Potem zaczynają się wakacje i ostatni tydzień czerwca spędzamy w górach Słowacji: w Murańskiej Planinie i Górach Stolickich. Jest gorąco, trochę dziko i ciekawie, bo to miejsca zupełnie dla nas nieznane. Do Korony Gór Słowacji dopisuję dwa kolejne szczyty.
Rowerowych wycieczek jest więcej, z tych ciekawszych wypad na Girovą w Czechach, kolejny raz na Chrobaczej ze zjazdem do Żarnówki oraz Magurka i Czupel z Wilkowic.
Girova: girova-rowerowa-petelka-z-jaworzynki-vt4665.htm
Oprócz tego od lutego uskuteczniam przeróżne spacery, jest też wypad do Krakowa, bardziej na koncert, ale przy okazji oglądam szopki krakowskie na Plantach, trafia się nawet bardziej „ekskluzywny” hotelowy pobyt. Jest więc różnorodnie.
I tak dotarliśmy do połowy roku. Ciąg dalszy nastąpi.
Ostatnio zmieniony 2020-01-05, 16:14 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 1 raz.
LIPIEC
Na początku lipca, jeszcze przed głównym wakacyjnym wyjazdem, wykręcamy na dwóch kółkach dwie wycieczki: WTR-em, która przebiega koło naszego domu, startujemy z Wisły. Z Głębców przez Kubalonkę docieramy do Jeziora Czerniańskiego, a potem już za znaczkami Wiślanej Trasy Rowerowej pod samą bramę do naszej hacjendy.
Parę dni później atakujemy słynny i straszny Grojec i, co by nie mówić, rowerowo to jest wyczyn. Z najwyższego Grojca zejście jakie jest, ten wie, kto był. Potem pada jeszcze Matyska w zachodzącym słońcu.
Reszta lipca i początek sierpnia to czas Azji Centralnej. Spędzam tam miesiąc: dwa tygodnie w Uzbekistanie, dwa w Kazachstanie. I są to dwa odmienne światy. W Uzbekistanie poruszamy się po Jedwabnym Szlaku i zwiedzamy głównie miasta jak z „Baśni z Tysiąca i jednej nocy”: Samarkandę, Bucharę i Chiwę. Ale jest też coś pozamiastowego – spełniam swe marzenie, by dotrzeć nad Jezioro Aralskie, póki do końca nie wyschło. Jest też mały kolejkowy akcent górski i mnóstwo dobrych wrażeń.
Dla odmiany, Kazachstan to głównie przyroda, bezkresne stepy i pustka. Dwa tygodnie z Jolą, mą towarzyszką podróży, poruszamy się autostopem po południowo-wschodnim Kazachstanie. Wrażenia z tej podróży? Piękne zabytki, niesamowici i gościnni ludzie, świetne spotkania i klimaty takie, jakie najbardziej lubię. Na pewno do Azji Środkowej chcę jeszcze wrócić!
SIERPIEŃ
Z Azji wracam do Polski w drugim tygodniu sierpnia. Teraz czas na turystykę „małżeńską” i krótkie parodniowe wypady, jakie ostatnio w wakacje preferujemy zamiast jednego długiego. Najpierw jest szlak Green Velo, który bardzo polubiłam i na którym jestem już trzeci raz. Za każdym razem oczywiście przejeżdżamy inną część, a że szlak ma około 2 tys. km, starczy jeszcze na parę wyjazdów. Tym razem wybieramy fragment bardziej pagórkowaty: z Przemyśla przez Pogórze Dynowskie do Rzeszowa, a potem Sandomierza. I jest to, co najbardziej lubię na tych wyjazdach: swoboda, rozbijanie namiotu, gdzie noc nas zastanie, bycie blisko przyrody, przesiadywanie przy lokalnych sklepikach i obserwowanie nieśpiesznego życia wschodniej Polski. Green Velo to żelazny punkt programu każdych wakacji!
Drugi wyjazd jest już typowo górski: pięć dni na Słowacji, w Wielkiej Fatrze, a dokładniej w jej części zwanej Szypską Fatrą, i w Małej Fatrze, w którą (przynajmniej w tę najpopularniejszą część) wracamy po latach. W nowym nabytku, czerwonym transicie.
Relacja: dwie-fatry-na-koniec-wakacji-sipska-fatra-vt4816.htm
Na koniec wakacji połączenie gór i roweru, czyli wyjazd na Rycerzową i Przegibek z Ujsół. W deszczu i burzy jako dodatkowa atrakcja.
WRZESIEŃ
We wrześniu trafiamy w Beskid Żywiecki. Jest Lipowska i Rysianka ze Złatnej Huty, a drugiego dnia rowerowa Hala Boracza i Prusów. Rowerowa jest też Orawa, na której spędzamy dwa dni, realizując plan, który w maju, z powodu błota, nie wypalił. Wtedy udaje się ustrzelić piękny wschód słońca znad Bukowiny.
Relacja: morze-tatrzanskie-vt4943.htm
W tym miesiącu trafia się też trzecie wyjście na Chrobaczą Łąkę spod kamieniołomu w Kozach. Wtedy po raz pierwszy widzę z niej Tatry.
PAŹDZIERNIK
Jeden z najpiękniejszych, bo soczyście jesienny, miesiąc roku spędzamy różnorodnie. Najbardziej zapada w pamięć ostatni już wyjazd na Słowację przy pięknej pogodzie i jesiennych kolorach. Są Sulovskie Skały, centralna część Gór Strażowskich ze Strażowem i szlakiem – odkryciem tego roku z Cicman na Fackovske sedlo. Ostatniego dnia, z inspiracji Sebastiana, Osnica w Małej Fatrze. Trzy fantastyczne dni!
Sulowskie Wierchy: jesien-w-sulowskich-wierchach-vt4917.htm
Strazov z Cicman: strazov-z-cicman-jesiennie-i-klasycznie-choc-spontanicznie-vt4973.htm
Potem udaje się pojechać w Beskid Niski. Tam zawsze jest świetnie, bo to moje ukochane góry. Tym razem dwa dni (plus ten dojazdowy) spędzamy w okolicach Chyrowej.
Udaje się też, po latach, wrócić na dwa dni na Jurę. Rowerowo zwiedzamy okolice Żarek, najbardziej rozpoznawalnych i zadeptanych ruin w Mirowie i Bobolicach oraz Kroczyc i Podlesic.
Jest też po raz kolejny Orawa, tym razem w ramach corocznego babskiego wyjazdu z moją przyjaciółką i tym razem krajoznawczo – zwiedzamy skanseny w Zubrzycy i Sidzinie.
LISTOPAD
Koniec roku, jak i poprzedni, to turystyczna mielizna. Zmęczenie materiału bierze górę nad chęcią ruszenia się gdzieś. Cóż, starość nie radość. Do tego dochodzi chorowanie, coraz gorsza pogoda i tak udaje się tylko po raz czwarty Chrobacza Łąka z koleżanką.
GRUDZIEŃ
Grudzień nie ustępuje listopadowi. Jest szybkie wyjście na Rogacz i Magurkę. Święta ze swą jesienną pogodą i szarówą nie sprzyjają wypadom, udaje się tylko jeszcze na koniec roku wyskoczyć na Klimczok. Bez pogody, ale w czasie ładnej zimy.
Relacja: rozne-takie-gorskie-story-vt4051.htm
W drugiej połowie roku nadal łażę też po okolicy, odkrywając nowe ciekawe i fotogeniczne zakątki będące niemal koło nosa. A że często z tych tras widać góry, jest to taka namiastka w czasie tygodni, w których nie mogę w nie pojechać.
Czas na podsumowanie.
Udało się dużo. Z górskich wyjazdów najbardziej cieszą mnie aż cztery kilkudniowe pobyty na Słowacji. Nigdy jeszcze tak wiele ich nie było. Fajnie też, że udało się znów choć na chwilę pobyć w Bieszczadach i w Beskidzie Niskim i trafić po latach na dobrą pogodę w Sudetach. Odkryciem tego sezonu były też biegówki – mam nadzieję, że w tym roku pogłębimy tę aktywność, tym bardziej, że nowe, już własne narty czekają jeszcze nieodpakowane na ferie.
Co się nie udało? Trafić w „środkową” część Beskidów. W zasadzie górsko krążyłam w tym roku „wokół komina”, czyli po Beskidzie Śląskim, Żywieckim i Małym. Zabrakło, choćby na krótki wypad, Gorców, Pienin, Beskidu Sądeckiego, czy choćby Wyspowego i Makowskiego. Są dalej, przez co jakoś trudniej się w nie wybrać. W tym roku chciałabym to zmienić.
Nie udało się też wejść na Ochodzitą. Wybieram się na tę górę już od dłuższego czasu, szlak już obmyślony dawno, ale jakoś nie mogę tu trafić. Może w tym roku uda się przełamać złą ochodzitową passę.
Poza tym było dobrze. Ani gorzej, ani lepiej niż w tamtym roku. Może typowych gór mniej, ale za to więcej rowerowania po nich. I Azja Centralna, w którą zawsze chętnie wracam.
Oby ten rok był podobny.
Na początku lipca, jeszcze przed głównym wakacyjnym wyjazdem, wykręcamy na dwóch kółkach dwie wycieczki: WTR-em, która przebiega koło naszego domu, startujemy z Wisły. Z Głębców przez Kubalonkę docieramy do Jeziora Czerniańskiego, a potem już za znaczkami Wiślanej Trasy Rowerowej pod samą bramę do naszej hacjendy.
Parę dni później atakujemy słynny i straszny Grojec i, co by nie mówić, rowerowo to jest wyczyn. Z najwyższego Grojca zejście jakie jest, ten wie, kto był. Potem pada jeszcze Matyska w zachodzącym słońcu.
Reszta lipca i początek sierpnia to czas Azji Centralnej. Spędzam tam miesiąc: dwa tygodnie w Uzbekistanie, dwa w Kazachstanie. I są to dwa odmienne światy. W Uzbekistanie poruszamy się po Jedwabnym Szlaku i zwiedzamy głównie miasta jak z „Baśni z Tysiąca i jednej nocy”: Samarkandę, Bucharę i Chiwę. Ale jest też coś pozamiastowego – spełniam swe marzenie, by dotrzeć nad Jezioro Aralskie, póki do końca nie wyschło. Jest też mały kolejkowy akcent górski i mnóstwo dobrych wrażeń.
Dla odmiany, Kazachstan to głównie przyroda, bezkresne stepy i pustka. Dwa tygodnie z Jolą, mą towarzyszką podróży, poruszamy się autostopem po południowo-wschodnim Kazachstanie. Wrażenia z tej podróży? Piękne zabytki, niesamowici i gościnni ludzie, świetne spotkania i klimaty takie, jakie najbardziej lubię. Na pewno do Azji Środkowej chcę jeszcze wrócić!
SIERPIEŃ
Z Azji wracam do Polski w drugim tygodniu sierpnia. Teraz czas na turystykę „małżeńską” i krótkie parodniowe wypady, jakie ostatnio w wakacje preferujemy zamiast jednego długiego. Najpierw jest szlak Green Velo, który bardzo polubiłam i na którym jestem już trzeci raz. Za każdym razem oczywiście przejeżdżamy inną część, a że szlak ma około 2 tys. km, starczy jeszcze na parę wyjazdów. Tym razem wybieramy fragment bardziej pagórkowaty: z Przemyśla przez Pogórze Dynowskie do Rzeszowa, a potem Sandomierza. I jest to, co najbardziej lubię na tych wyjazdach: swoboda, rozbijanie namiotu, gdzie noc nas zastanie, bycie blisko przyrody, przesiadywanie przy lokalnych sklepikach i obserwowanie nieśpiesznego życia wschodniej Polski. Green Velo to żelazny punkt programu każdych wakacji!
Drugi wyjazd jest już typowo górski: pięć dni na Słowacji, w Wielkiej Fatrze, a dokładniej w jej części zwanej Szypską Fatrą, i w Małej Fatrze, w którą (przynajmniej w tę najpopularniejszą część) wracamy po latach. W nowym nabytku, czerwonym transicie.
Relacja: dwie-fatry-na-koniec-wakacji-sipska-fatra-vt4816.htm
Na koniec wakacji połączenie gór i roweru, czyli wyjazd na Rycerzową i Przegibek z Ujsół. W deszczu i burzy jako dodatkowa atrakcja.
WRZESIEŃ
We wrześniu trafiamy w Beskid Żywiecki. Jest Lipowska i Rysianka ze Złatnej Huty, a drugiego dnia rowerowa Hala Boracza i Prusów. Rowerowa jest też Orawa, na której spędzamy dwa dni, realizując plan, który w maju, z powodu błota, nie wypalił. Wtedy udaje się ustrzelić piękny wschód słońca znad Bukowiny.
Relacja: morze-tatrzanskie-vt4943.htm
W tym miesiącu trafia się też trzecie wyjście na Chrobaczą Łąkę spod kamieniołomu w Kozach. Wtedy po raz pierwszy widzę z niej Tatry.
PAŹDZIERNIK
Jeden z najpiękniejszych, bo soczyście jesienny, miesiąc roku spędzamy różnorodnie. Najbardziej zapada w pamięć ostatni już wyjazd na Słowację przy pięknej pogodzie i jesiennych kolorach. Są Sulovskie Skały, centralna część Gór Strażowskich ze Strażowem i szlakiem – odkryciem tego roku z Cicman na Fackovske sedlo. Ostatniego dnia, z inspiracji Sebastiana, Osnica w Małej Fatrze. Trzy fantastyczne dni!
Sulowskie Wierchy: jesien-w-sulowskich-wierchach-vt4917.htm
Strazov z Cicman: strazov-z-cicman-jesiennie-i-klasycznie-choc-spontanicznie-vt4973.htm
Potem udaje się pojechać w Beskid Niski. Tam zawsze jest świetnie, bo to moje ukochane góry. Tym razem dwa dni (plus ten dojazdowy) spędzamy w okolicach Chyrowej.
Udaje się też, po latach, wrócić na dwa dni na Jurę. Rowerowo zwiedzamy okolice Żarek, najbardziej rozpoznawalnych i zadeptanych ruin w Mirowie i Bobolicach oraz Kroczyc i Podlesic.
Jest też po raz kolejny Orawa, tym razem w ramach corocznego babskiego wyjazdu z moją przyjaciółką i tym razem krajoznawczo – zwiedzamy skanseny w Zubrzycy i Sidzinie.
LISTOPAD
Koniec roku, jak i poprzedni, to turystyczna mielizna. Zmęczenie materiału bierze górę nad chęcią ruszenia się gdzieś. Cóż, starość nie radość. Do tego dochodzi chorowanie, coraz gorsza pogoda i tak udaje się tylko po raz czwarty Chrobacza Łąka z koleżanką.
GRUDZIEŃ
Grudzień nie ustępuje listopadowi. Jest szybkie wyjście na Rogacz i Magurkę. Święta ze swą jesienną pogodą i szarówą nie sprzyjają wypadom, udaje się tylko jeszcze na koniec roku wyskoczyć na Klimczok. Bez pogody, ale w czasie ładnej zimy.
Relacja: rozne-takie-gorskie-story-vt4051.htm
W drugiej połowie roku nadal łażę też po okolicy, odkrywając nowe ciekawe i fotogeniczne zakątki będące niemal koło nosa. A że często z tych tras widać góry, jest to taka namiastka w czasie tygodni, w których nie mogę w nie pojechać.
Czas na podsumowanie.
Udało się dużo. Z górskich wyjazdów najbardziej cieszą mnie aż cztery kilkudniowe pobyty na Słowacji. Nigdy jeszcze tak wiele ich nie było. Fajnie też, że udało się znów choć na chwilę pobyć w Bieszczadach i w Beskidzie Niskim i trafić po latach na dobrą pogodę w Sudetach. Odkryciem tego sezonu były też biegówki – mam nadzieję, że w tym roku pogłębimy tę aktywność, tym bardziej, że nowe, już własne narty czekają jeszcze nieodpakowane na ferie.
Co się nie udało? Trafić w „środkową” część Beskidów. W zasadzie górsko krążyłam w tym roku „wokół komina”, czyli po Beskidzie Śląskim, Żywieckim i Małym. Zabrakło, choćby na krótki wypad, Gorców, Pienin, Beskidu Sądeckiego, czy choćby Wyspowego i Makowskiego. Są dalej, przez co jakoś trudniej się w nie wybrać. W tym roku chciałabym to zmienić.
Nie udało się też wejść na Ochodzitą. Wybieram się na tę górę już od dłuższego czasu, szlak już obmyślony dawno, ale jakoś nie mogę tu trafić. Może w tym roku uda się przełamać złą ochodzitową passę.
Poza tym było dobrze. Ani gorzej, ani lepiej niż w tamtym roku. Może typowych gór mniej, ale za to więcej rowerowania po nich. I Azja Centralna, w którą zawsze chętnie wracam.
Oby ten rok był podobny.
Ostatnio zmieniony 2020-01-05, 18:10 przez Wiolcia, łącznie zmieniany 2 razy.
Wiolcia pisze:Reszta lipca i początek sierpnia to czas Azji Centralnej. Spędzam tam miesiąc: dwa tygodnie w Uzbekistanie, dwa w Kazachstanie. I są to dwa odmienne światy. W Uzbekistanie poruszamy się po Jedwabnym Szlaku i zwiedzamy głównie miasta jak z „Baśni z Tysiąca i jednej nocy”: Samarkandę, Bucharę i Chiwę. Ale jest też coś pozamiastowego – spełniam swe marzenie, by dotrzeć nad Jezioro Aralskie, póki do końca nie wyschło. Jest też mały kolejkowy akcent górski i mnóstwo dobrych wrażeń.
Dla odmiany, Kazachstan to głównie przyroda, bezkresne stepy i pustka. Dwa tygodnie z Jolą, mą towarzyszką podróży, poruszamy się autostopem po południowo-wschodnim Kazachstanie. Wrażenia z tej podróży? Piękne zabytki, niesamowici i gościnni ludzie, świetne spotkania i klimaty takie, jakie najbardziej lubię. Na pewno do Azji Środkowej chcę jeszcze wrócić!
Bedzie relacja?
Tym razem wybieramy fragment bardziej pagórkowaty: z Przemyśla przez Pogórze Dynowskie do Rzeszowa, a potem Sandomierza. I jest to, co najbardziej lubię na tych wyjazdach: swoboda, rozbijanie namiotu, gdzie noc nas zastanie, bycie blisko przyrody, przesiadywanie przy lokalnych sklepikach i obserwowanie nieśpiesznego życia wschodniej Polski. Green Velo to żelazny punkt programu każdych wakacji!
A nie ma tam w wakacje jakiegos masakrycznego tloku? Bo kilka razy slyszalam takie opinie, ze od kiedy zrobili ten szlak to tak sie zaroilo od rowerzystow ze glowa boli... Ze wlasnie trzeba kombinowac jak ten szlak ominac?
Oby ten rok był podobny.
I oby tak bylo!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ja na Ochodzitą trafiłem dopiero 2019 roku i to w sumie też z przypadku, a nie jakiś planowany wyjazd
Życzę powodzenia z dalekim podróżami, oby się udało!
Wycieczki wokół komina są fajne bo blisko, ale to te dalsze dają większą frajdę, więc oby tych dalszych było więcej, np. Gorce które 2019 były stadnie odwiedzane przez forumowiczów
Życzę powodzenia z dalekim podróżami, oby się udało!
Wycieczki wokół komina są fajne bo blisko, ale to te dalsze dają większą frajdę, więc oby tych dalszych było więcej, np. Gorce które 2019 były stadnie odwiedzane przez forumowiczów
Rok bardzo aktywny i zróżnicowany.
Fajnie, że udało Ci się dotrzeć na zlot. Co prawda minę miałaś straszną, jak mnie zobaczyłaś na miejscu (pewnie przez tego sms-a) no ale miło Cie było znów widzieć. I przy okazji mieliśmy okazję tym razem troszkę więcej pogadać, przy zejściu z Jałowca
A jak jedziesz rowerem na taką Rycerzową to zabierasz aparat? W sumie to bym chętnie kiedyś poczytał o takich wyprawach na rowerze na znanych mi szlakach pieszych...
Fajnie, że udało Ci się dotrzeć na zlot. Co prawda minę miałaś straszną, jak mnie zobaczyłaś na miejscu (pewnie przez tego sms-a) no ale miło Cie było znów widzieć. I przy okazji mieliśmy okazję tym razem troszkę więcej pogadać, przy zejściu z Jałowca
A jak jedziesz rowerem na taką Rycerzową to zabierasz aparat? W sumie to bym chętnie kiedyś poczytał o takich wyprawach na rowerze na znanych mi szlakach pieszych...
marekw pisze:Wiolcia pisze:Oby ten rok był podobny.
Życzę tego z całego serca.
Piękny sezon.
Dzięki, Marku! Też masz swój udział w tych wycieczkach, bo to z Twojej inspiracji pewne punkty na Orawie i w okolicy zwiedzam/mam zamiar zwiedzić.
Sebastian pisze:Fajne wycieczki, cały rok właściwie wypełniony. Kilka naszych wypadów z 2019 się pokrywa.
Część dzięki forum i wzajemnym inspiracjom.
buba pisze:Wiolcia pisze:Reszta lipca i początek sierpnia to czas Azji Centralnej. Spędzam tam miesiąc: dwa tygodnie w Uzbekistanie, dwa w Kazachstanie. I są to dwa odmienne światy. W Uzbekistanie poruszamy się po Jedwabnym Szlaku i zwiedzamy głównie miasta jak z „Baśni z Tysiąca i jednej nocy”: Samarkandę, Bucharę i Chiwę. Ale jest też coś pozamiastowego – spełniam swe marzenie, by dotrzeć nad Jezioro Aralskie, póki do końca nie wyschło. Jest też mały kolejkowy akcent górski i mnóstwo dobrych wrażeń.
Dla odmiany, Kazachstan to głównie przyroda, bezkresne stepy i pustka. Dwa tygodnie z Jolą, mą towarzyszką podróży, poruszamy się autostopem po południowo-wschodnim Kazachstanie. Wrażenia z tej podróży? Piękne zabytki, niesamowici i gościnni ludzie, świetne spotkania i klimaty takie, jakie najbardziej lubię. Na pewno do Azji Środkowej chcę jeszcze wrócić!
Bedzie relacja?
Znając życie, to nie. Z tej długiej rowerowej się nie udało, z tej pewnie też będzie trudno. Przeszkodą jest brak czasu i moja wada - pstrykam miliony zdjęć i potem trudno mi z tego wybrać jakąś garstkę do relacji.
buba pisze:Wiolcia pisze:Tym razem wybieramy fragment bardziej pagórkowaty: z Przemyśla przez Pogórze Dynowskie do Rzeszowa, a potem Sandomierza. I jest to, co najbardziej lubię na tych wyjazdach: swoboda, rozbijanie namiotu, gdzie noc nas zastanie, bycie blisko przyrody, przesiadywanie przy lokalnych sklepikach i obserwowanie nieśpiesznego życia wschodniej Polski. Green Velo to żelazny punkt programu każdych wakacji!
A nie ma tam w wakacje jakiegos masakrycznego tloku? Bo kilka razy slyszalam takie opinie, ze od kiedy zrobili ten szlak to tak sie zaroilo od rowerzystow ze glowa boli... Ze wlasnie trzeba kombinowac jak ten szlak ominac?
A co to jest masakryczny tłok? Zdarzają się oczywiście rowerzyści, ale jak dla mnie rzadko. Może w innej części jest tłoczniej, ale byłam w sumie na trzech fragmentach i w życiu nie powiedziałabym, że jest tłum! To nawet fajne, gdy mijasz czasem rowerzystów - jest szansa pogadać, wymienić się doświadczeniami. Ten odcinek był raczej pusty, więcej sakwiarzy spotkałam na odcinku przez Roztocze - i to z różnych krajów (m.in. Niemcy i Hiszpania). Jak dla mnie szlak Green Velo to świetna inicjatywa.
Adrian pisze:Wycieczki wokół komina są fajne bo blisko, ale to te dalsze dają większą frajdę, więc oby tych dalszych było więcej, np. Gorce które 2019 były stadnie odwiedzane przez forumowiczów
No właśnie tych Gorców mi szkoda. Już kolejny rok wybieram się tam ponownie na krokusy i jakoś trafić nie mogę.
sokół pisze:Rok bardzo aktywny i zróżnicowany.
Fajnie, że udało Ci się dotrzeć na zlot. Co prawda minę miałaś straszną, jak mnie zobaczyłaś na miejscu (pewnie przez tego sms-a) no ale miło Cie było znów widzieć. I przy okazji mieliśmy okazję tym razem troszkę więcej pogadać, przy zejściu z Jałowca
Gdybyś dostał takiego sms-a "z buta", to też zabijałbyś wzrokiem . A co do rozmowy przy zejściu z Jałowca - ja tam coś mówiłam? Ja tam ledwo żyłam!
sokół pisze:A jak jedziesz rowerem na taką Rycerzową to zabierasz aparat? W sumie to bym chętnie kiedyś poczytał o takich wyprawach na rowerze na znanych mi szlakach pieszych...
Zawsze biorę aparat, mam go wtedy w rowerowym futerale na kierownicy. Widać go na tym zdjęciu z Czupla. Co do jazdy po szlakach, to w moim przypadku różnie z tym bywa. Wolę jeździć stokówkami, bo mój rower na góry za bardzo się nie nadaje i na pieszych wąskich szlakach bywa ciężko. Strome zjazdy po kamulach też nie są dla mnie, bo ja żadnym wyczynowcem nie jestem. Niekiedy wolę prowadzić rower, żeby żyć . Właśnie ta Rycerzowa taka była. Lepiej jeździ się po górach w Czechach, sporo tam tras dojazdowych pod schroniska, na których mój trekking dobrze sobie radzi. Relacja z Girovej jest właśnie taką relacją rowerową.
włodarz pisze:Wiolcia, Ty to jesteś kolejny przyczajony tygrys.
Niby za dużo relacji nie było a tu pyk, 120 dni w terenie. Bardzo udany rok.
Czasu nie ma na opisywanie wszystkiego, ot, powód braku relacji. Zresztą wtedy jeszcze więcej siedziałabym przy kompie.
Piotrek pisze:A masz gdzieś na swojej stronie relacje z Azji (Uzbekistan i Kazachstan)?.
To mnie najbardziej intryguje a znaleźć nie mogę.
Nie mam, bo nic nie napisałam. A co by Cię interesowało?
W sumie...wszystko by mnie interesowało
Najbardziej chyba zdjęcia, nawet na google wrzucone, żeby zobaczyć co i jak wygląda.
Dla mnie to egzotyka zupełna.
Najbardziej chyba zdjęcia, nawet na google wrzucone, żeby zobaczyć co i jak wygląda.
Dla mnie to egzotyka zupełna.
Ostatnio zmieniony 2020-01-05, 22:07 przez Piotrek, łącznie zmieniany 1 raz.
Wiolcia pisze:A co to jest masakryczny tłok? Zdarzają się oczywiście rowerzyści, ale jak dla mnie rzadko. Może w innej części jest tłoczniej, ale byłam w sumie na trzech fragmentach i w życiu nie powiedziałabym, że jest tłum! To nawet fajne, gdy mijasz czasem rowerzystów - jest szansa pogadać, wymienić się doświadczeniami. Ten odcinek był raczej pusty, więcej sakwiarzy spotkałam na odcinku przez Roztocze - i to z różnych krajów (m.in. Niemcy i Hiszpania). Jak dla mnie szlak Green Velo to świetna inicjatywa.
Kolega pokazywal mi zdjecia , ale gdzies z rejonow Suwalszczyzny i wygladalo jak droga do Morskiego Oka tylko na rowerach. Acz moze zle trafil - moze to byl jakis dlugi weekend albo akurat piwo za darmo rozdawali
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości