Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Spokojny wrześniowy urlop bez napinki

Autor Wiadomość
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14357
Wysłany: 2019-09-28, 20:05   

Piękny Księżyc :) rewelacyjny szlak.
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-09-28, 20:27   

sprocket73 napisał/a:
Praktycznie codziennie piliśmy litr dobrego wina :)


Na trzech czy na glowe? :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2019-09-28, 20:30   

Na trzech :)
Z tym, że Tobi się wykręcał od picia, on tylko wodę ;)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2019-09-29, 12:35   

Część VII

Dzień wypoczynkowy w górach.
Tak prezentował się kemping, na którym mieszkaliśmy w namiocie. Fajne miejsce, budynek po lewej to restauracja, po prawej łazienki. Ukochana spała w namiocie pierwszy raz w życiu, Tobi też :)



Plan na dzień był taki, żeby pozwiedzać trochę te małe górskie miasteczka i pospacerować. Santo Stefano pod którym byliśmy rozbici nie wyglądało zachęcająco. Z zewnątrz jak wielki plac budowy. Tak, że jak weszliśmy do środka, to bardzo się zaskoczyliśmy.



Miasteczko okazało się prawdziwą perełką starej architektury. Wszystko było w nim wiekowe i oryginalne.



W wąskich uliczkach pełno było psów i kotów. Pst przeważnie wielkie pasterskie, coś jak nasze podhalany. Wszystkie luzem, przyjazne do ludzi, ale już niekoniecznie tolerowały Tobiego, który szybko poczuł do nich respekt, więc było parę zabawnych sytuacji z mijankami.



Ten mały kotek bardzo się z nami zaprzyjaźni. Chodził za nami kilkanaście minut i mruczał. Aż musieliśmy go zgubić sprytnie, jak opuszczaliśmy miasto. Oj, jak rozpaczał i miauczał za nami.



Remonty są, ale będąc w środku dużo mniej je widać niż na zewnątrz. Odbudowywane są niektóre domy i coś co wygląda na zamek położony w samym sercu miasteczka.



Następnie przemieściliśmy się do miejscowości Calascio, mieszczącej się pod ruinami zamku, który oglądaliśmy pierwszego dnia. Wymyśliłem tam nową drogę dojścia przez rolniczą dolinę.



Tu już spodziewaliśmy się kolejnej perełki i nie zawiedliśmy się.



Miasteczko jest większe i praktycznie w ogóle nie zorientowane na turystów. O ile w Santo Stefano było parę sklepików z pamiątkami i wyrobami regionalnymi oraz typowo turystyczne kawiarenki, to tutaj nic.



Bardzo lubimy takie miejsca, gdzie można zobaczyć coś autentycznego i historycznego.



Istota rzeczy tkwi w szczegółach. Skamieniałe od upływu czasu deski, stare żelazne, zardzewiałe gwoździe. W suchym klimacie mogą mieć naprawdę wiele lat i wciąż są tylko rzeczą czysto użytkową.



Jest tu też trochę oficjalnych zabytków, z tablicami informacyjnymi. Wyglądają jak opuszczone przez turystów.



A zaraz po sąsiedzku, normalne życie mieszkańców.



Główna ulica. Ciekawe jakiej szerokości w środku jest skrajne pomieszczenie tych domów.



Szukamy tu jakiegoś spożywczaka, bo potrzebujemy kupić chleb. Nic nie widać, w końcu Ukochana odnajduje strzałki do, jak twierdzi, pierkarni. Piekarnia okazuje się jednak czymś innym, to miejsce, w którym można zjeść tylko kanapkę, taki rodzaj knajpy. Podjadamy więc bardzo egzotyczne jak na nasze gusta kanapki, a właściciel informuje nas, że w tej miejscowości, ani w pobliskich, nie ma żadnego sklepu spożywczego. Mocno dziwne, ale cóż, pozostaje się z tym pogodzić.



Ruszamy raz jeszcze w wąskie uliczki i zaułki. Bardzo nam się tu podoba. Pełno kwiatów.



Obserwuje nas miejscowy kot.



Poranny plan zakładał jeszcze dojście do kolejnego miasteczka - Castel Del Monte, ale nie starczyło już czasu. Pozostał powrót szerokim łukiem, z wejściem wgłąb pagórków, gdzie liczyłem na ładne widoki.



Pogoda się poprawiła, zaczęło pojawiać się całkowicie czyste niebo. Temperatura wzrosła i trochę przeszkadzał upał. Szliśmy bez szlaku, ale z całkowitą kontrolą trasy.



Gdy byliśmy w najdalszym punkcie tego "spaceru", do drogi którą się przemieszczaliśmy miał dołączyć szlak idący boczną doliną. Dołączyła dolina, ale szlak już nie. Niby mały problem, ale myśmy potem mieli trzymać się tego szlaku i przejść nim pagórkowaty dziki teren. Stwierdziłem, że pewnie w odpowiednim miejscu, nawet jak nie będzie szlaku, to będzie jakaś ścieżka, którą odbijemy i sobie wrócimy. Niestety nic takiego nie było. W pewnym momencie zaproponowałem Ukochanej odbicie w dziką dolinę i przejście po prostu po trawie, ale nie wykazała entuzjazmu, jak to tak po trawie w dzień wypoczynkowy. Szliśmy więc drogą, ciągle oddalając się od celu, niepotrzebnie nabierając wysokości, a czas płynął. W końcu napotkaliśmy miejscowego pasterza, z którym komunikacja była ciężka, ale jak wypowiedziałem magiczne słowa "Santo Stefano", to zaczął machać rękami, zagradzać nam drogę, wręcz nie puszczał dalej, odwracał mnie o 180 stopni i jedną ręką trzymając za plecy, drugą wskazywał przełęcz i dobitnie dawał do zrozumienia, że tam i tylko tam mamy iść. Posłuchaliśmy go.



Piękne to było wędrowanie. Całkowicie na dziko, odcięci od świata z poczuciem lekkiego zagubienia, w rewelacyjnych okolicznościach przyrody. Niby wiedziałem mniej więcej gdzie jesteśmy i przynajmniej ja nie czułem zagrożenia, że pobłądzimy całkowicie i zastanie nas noc, ale było parę takich sytuacji, że spodziewałem się, ze tam na górze jest już jakaś przełęcz i jak ją osiągniemy to po drugiej stronie zobaczymy Santo Stefano. A po dojściu okazywało się, że widać tylko kolejną przełęcz, kilometr dalej.



W końcu, doszliśmy na tą właściwą. W samą porę, słońce już prawie zachodziło.



Znajoma okolica, znane ruinki na horyzoncie.



Ależ tam jest pięknie!!!



Na kempingu byliśmy o zmroku. Ukochana zgłaszała uwagi, ze dzień nie był tak bardzo wypoczynkowy na jaki się rano nastawiała ;)

C.D.N.
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-09-29, 19:59   

Ostatnie wycieczki... super.
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2019-09-29, 20:02   

laynn napisał/a:
Zrób z tego Wenezuelski serial.
Jak widzisz staram się... już prawie wszystkich zanudziłem skutecznie ;)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
Vision
[Usunięty]

Wysłany: 2019-09-29, 20:06   

E tam zanudziłeś, ja tam codziennie oglądam kolejne części. :DD

PS: Ale ja wytrwały bardzo jestem... ;) Esmeraldę też oglądałem do ostatniego odcinka i Nad Niemnem z zapartym tchem przeczytałem w całości... ;)
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2019-09-29, 20:06   

Ostatnie zdjęcie z wycieczki na Monte Amaro bardzo klimatyczne.
Dużo przestrzeni w tych górach mają. Ciekawie byłoby zobaczyć te krajobrazy w zieleni.
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-09-29, 20:17   

Cytat:
widzisz staram się

Słabo. Brak golizny ;) w Wenezuelskich serialach aktorki zawsze miały super dekolty ;)

Ps. Dobrze, jest co czytać, co oglądać. Nieznane tereny się super ogląda!
Do magisa niewiele Ci brak ;)
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2019-09-29, 20:24   

laynn napisał/a:
Do magisa niewiele Ci brak
Kojarzysz o kim piszę? To gościu z innego forum.

Wiolcia napisał/a:
Ciekawie byłoby zobaczyć te krajobrazy w zieleni.
Też chciałem, mieliśmy jechać w czerwcu. Ale powiem Ci, w żółciach też są ok :)

Vision napisał/a:
odziennie oglądam kolejne części
Korci mnie, żeby zrobić dzisiaj jeszcze jeden odcinek... mogę? ;)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12257
Skąd: Bytom
Wysłany: 2019-09-29, 20:25   

Ja także śledzę z uwagą.

I te teksty mi się bardzo podobają, opisujące sytuację.
Np ten:

Cytat:
Ukochana zgłaszała uwagi, ze dzień nie był tak bardzo wypoczynkowy na jaki się rano nastawiała
Profil Facebook
 
 
Vision
[Usunięty]

Wysłany: 2019-09-29, 20:26   

sprocket73 napisał/a:
mogę? ;)


Dajesz! Jeszcze spać nie idę, to obejrzę... ;)
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-09-29, 20:52   

Cytat:
Kojarzysz o kim piszę?

Zawsze wchodzę po weekendzie w ten pewien temat. I mnie prawie trafia jak widzę jego zdjęcia :)
Trafia zazdrość oczywiście :D
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2019-09-29, 21:14   

Żółć też ładna, szczególnie przy wieczornym słońcu. No ale zieleń też byłaby zarąbista. Ciekawe, czy wiosną jakieś kwiaty tam kwitną?
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5520
Wysłany: 2019-09-29, 21:29   

Część VIII

To miał być kulminacyjny dzień urlopu - Corno Grande. Celowaliśmy w najlepszą pogodę. W nocy budziłem się i sprawdzałem godzinę, nie mogłem się doczekać poranka. Kiedy w końcu przyszedł czas, wyszedłem z Tobim na poranne sikanie i o zgrozo... jedna łapka zepsuta, kuśtyka na 3, jedną nie jest w stanie nawet dotknąć podłoża. Wstępne badanie wykazało dobry stan kości i stawów, problem był w przecięciu poduszki pod palcami. Ponowiłem badanie uzbrajając się w czołówkę i okulary, jednak nie przecięcie, tylko ma coś wbite. Otwór ranki jest okrągły. Po lekkim naciśnięciu poduszki wycieka z niego ropa. Musiał coś wbić wczoraj, przez noc wdało się zakażenie i teraz łapka nie funkcjonuje. Uznałem, że coś tam może tkwić w środku, więc zrobiłem operację. Najpierw atakowałem lekko pęsetą, a potem głębiej grzebałem igłą. Operacja była trudna, wciąż wyciekała z rany ropa, a Tobi współpracował niechętnie. Grzebałem jednak coraz głębiej, bo uważałem, że to słuszne. Jak zacząłem wygrzebywać różowe mięsko, a z rany lała się już nie ropa, tylko jasnoczerwona krew, uznałem, że wystarczy. Na tym etapie wydałem orzeczenie lekarskie - "niezdolny do zdobywania Corno Grande". Co do pomysłów na dalsze leczenie, przychodziła mi do głowy tylko amputacja kończyny, jednak na razie jeszcze na to za wcześnie.

Bez Tobiego - najmocniejszego członka ekipy, zdobywanie Corno Grande nie miało sensu. Zostało mu przydzielone zadanie pilnowania opalającej się Pańci, a ja udałem się na poranny spacer, na pobliski grzbiecik. Pogoda żyleta, ale humor średni. Widok na nasz kemping.



Tą drogą rozpocząłem podejście.



Podziwiałem sobie przeciwległy grzbiet. W końcu czyste niebo.



Corno Grande. Skręcało mi kiszki jak na to patrzyłem.



Podchodziłem tym grzbietem.



Widziałem coraz więcej.



Niezaprzeczalnie jest przepięknie. Nie ma co rozpaczać, trzeba się cieszyć tym co jest.



Ze szczytu zobaczyłem nowe tereny. Jest tu jedna porośnięta drzewami góra.



Ale największe wrażenie robią trawiaste równiny.



Monte Prena - wygląda groźnie i byliśmy tam!



Na zejściu grzyby - maślaki. Są ich setki, całe połacie, rosną jeden na drugim.



Zrywam jednego i oglądam. Pachnie jak maślak, skórka mu odchodzi jak maślakowi, śliski jak maślak, barwi palce jak maślak, trochę inny odcień kapelusza niż u nas, ale przecież nawet nasze maślaki róznią się od siebie odcieniem.



Po spacerze idziemy jeszcze raz do miasteczka. Przechodzimy uliczki, kupujemy regionalne produkty: ser i kiełbasę, jak się okazało z osła. Chleba nie ma, ale w restauracji chętnie sprzedają. Tobi jakoś kuśtyka za nami.



Zatrzymujemy się na kawę i lody w najładniejszej kawiarence. Kawa jest dziwna. Stary metalowy miniaturowy ekspres ciśnieniowy, obita gliniana filiżanka i spodek, pół litra mleka w dzbanku, bo miało być cappucino. Podaje ją kelner w koszuli pod krawatem i grubej wełnianej kamizelce, a jest jakieś 35 stopni.



Potem wracamy na kemping i przez parę godzin leżymy w słońcu. Jest upalnie. Ponieważ Tobi z każdą godziną ma się lepiej, postanawiamy jeszcze wyjść na zachód słońca.



Taki 3 godzinny spacerek po innym niż poranny, nieco wyższym grzbiecie. Pora zachodu, to dobry pomysł na spacer w tych trawach.



Szybko zaczynają się ładne widoki. Mamy ze sobą butelkę wina, żeby było jeszcze piękniej.



Monte Camicia.



Tobi nie wygląda na bardzo cierpiącego, w trawach używa wszystkich łap.



Kemping pośrodku i Santo Stefano.



Idziemy w kierunku najwyższego szczytu spaceru.



Podejście takie trawno kamieniste.



Kolory z każdą minutą lepsze.



W idealnym czasie jesteśmy na górze. Ustawienia aparatu są naprawdę takie same jak przy innych zdjęciach z całego urlopu.





Tu już nawet nie ma co komentować. Tylko oglądać.







Przy zachodzie wszystko poczerwieniało, cienie wydłużyły się jeszcze bardziej.





Zdecydowanie najpiękniejszy zachód jaki przeżyłem w górach. Nie robię aż tak dobrych zdjęć, żeby w pełni oddać taką chwilę.
Dzień miał wyglądać zupełnie inaczej, początkowo bardzo rozczarował, ale na koniec byłem w pełni zadowolony i czułem spokój ducha.
Od następnego dnia miała popsuć się pogoda. Czas urlopu też dobiegał końca.

C.D.N.
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
Ostatnio zmieniony przez sprocket73 2019-09-29, 21:41, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group