03.05.-06.05. Majówkowa tradycja, czyli góry Słowacji
03.05.-06.05. Majówkowa tradycja, czyli góry Słowacji
W tym roku zwyczajowo zaplanowaliśmy majówkę na Słowacji, jednak nie każdy miał tyle szczęścia co ja (w postaci 9 dni wolnego), więc już parę tygodni wcześniej ustaliliśmy, że pierwszą część majówki przeznaczam na "Tralalalala" w Bieszczadach, a w kolejnej jedziemy pod namioty w Góry Strażowskie.
Z Bieszczadów wróciłam w nocy 1 maja, więc 2 maja przeznaczyłam na ogarnięcie prania brudów, wymiany walut, zakupów żywnościowych i ubezpieczenia w góry. Dobrze, że miałam ten jeden dzień, bo w zasadzie ogarniałam się od południa do wieczora.
CZWARTEK - 3.05.
Plecak ważył tonę, ale rano radośnie ruszyłam do Cieszyna, gdzie miałam spotkać się z resztą ekipy - Pudelkiem, Maxem i Agą. Razem już podreptaliśmy na dworzec PKP po stronie czeskiej.
I to miejsce traktuję jako początek naszej majówkowej przygody...
Najpierw musieliśmy dojechać do Žiliny. Humory dopisywały, wszystko szło zgodnie z planem, pogoda była piękna, więc wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wyjazd będzie udany
W Žilinie czekała nas kolejna przesiadka, tym razem o ile dobrze pamiętam - do Ilavy. Zanim to jednak nastąpiło, mieliśmy chwilę czekania na dworcu. Towarzyszył nam Karolek, który jest z nami już od pierwszej mojej majówki, ale w międzyczasie stracił uszy i dwie nogi
Po drodze do Ilavy przylepialiśmy się do siedzeń, walczyliśmy z gorącem i podziwialiśmy sielskie wiosenne krajobrazy.
Wychodzi na to, że sama podróż pociągiem wystarczyłaby, żeby nasycić oczy
Z Ilavy dostaliśmy się autobusem do Hornej Poruby. Tutaj znów zrobiliśmy chwilę przerwy w miejscowej knajpie, gdzie raczyłam się Birellem.
...a następnie rzuciliśmy okiem na nasz cel - Vápeč
Musieliśmy rozstać się z uroczą miejscowością.
...i ruszyć w górę. W pierwszy dzień plecak ciążył niesamowicie! Ustaliłam z grupą, że najpierw pozbywamy się mojego płynu i ziemniaków, bo inaczej zostawiam wszystko w krzakach ;D
Szlak zaczyna się bardzo fajnie! Widokiem na górę oraz sielskimi łąkami, z których roztaczają się piękne krajobrazy.
Nic jednak nie trwa wiecznie, więc w końcu musieliśmy wejść w las, w którym było dosyć stromo.
...ale zielono.
Jeszcze ostatni raz mogliśmy popatrzeć na Vápeč z tej perspektywy.
Ostatni rzucik na łąki...
I dłuuugo, długo nic
"To dopiero tutaj?!" - taka była moja reakcja, bo myślałam, że już dawno minęliśmy 700 m, a tymczasem nadal byliśmy niziutko
Po krótkiej odsapce ruszyłyśmy dalej, a chłopaki zostali dłużej na dole, bo i tak było więcej niż pewne, że nas dogonią.
Po drodze mijaliśmy źródełko z "niekapkiem" - żeby tutaj nabrać pół litra wody, trzeba by było chyba siedzieć dobre pół godziny jeśli nie więcej, bo zupełnie nie chciała lecieć, a nawet kapać!
Przy źródełku odbiłyśmy w prawo i po chwili zaczęły wyłaniać się zza drzew jakieś górki.
Okazało się, że dotarłyśmy do punktu widokowego, a niewiele dalej miał się skończyć las.
Już zdecydowanie się przerzedzał - to dobry znak!
Szczyt był coraz bliżej, ale wciąż dzieliło go od nas "parę" kroków pod górę.
Jeszcze przed dotarciem na górę mogliśmy podziwiać piękne, zielone góry!
Pod szczytem, na wysokości 900 m.n.p.m. porzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy na lekko w górę.
Najpierw było skromnie...
...a już po chwili znów były piękne widoki.
Na lekko to się śmigało! Szybciutko byliśmy na górze!
Widoki ze szczytu są na każdą stronę świata, więc jest na co patrzeć
Zdjęcie musiało być!
No cóż. Trzeba było podręczyć zdjęciami także innych członków ekipy.
Niestety blisko nas przetaczały się chmury...
Ale na razie jeszcze mogliśmy cieszyć oczy słońcem.
...które cały czas stawiało opór chmurom.
W końcu jednak znikło za chmurami, a my ruszyliśmy w kierunku naszego noclegu.
Chwilami było dosyć stromo. Trzeba było bardzo uważać, bo małe kamyczki powodowały, że nogi się ślizgały. W dodatku zaczęło grzmieć, co tylko potęgowało chęć dotarcia na miejsce noclegu. Po dotarciu do táboriska pod Vapečom, znajdującego się na Srvátkovej lúce, rozłożyliśmy nie bez problemu namiot (a mówiłam, żeby też obejrzał instrukcję na youtube! ;p)... Na szczęście burza minęła nas bokiem, a my ze spokojem usiedliśmy do wieczornego ogniska w tę bardzo ciepłą noc.
Noc była okrutnie ciepła! Do tej pory na majówkach spałam w pełnym opakowaniu, z czapką na głowie i ogrzewaczami chemicznymi w stópkach, a tym razem musiałam rozsuwać śpiwór, a o skarpetach nie było mowy ... Poszliśmy spać zachwyceni pierwszym dniem naszego wędrowania i ciekawi, co przyniesie nam piątek!
Galeria dnia pierwszego
Z Bieszczadów wróciłam w nocy 1 maja, więc 2 maja przeznaczyłam na ogarnięcie prania brudów, wymiany walut, zakupów żywnościowych i ubezpieczenia w góry. Dobrze, że miałam ten jeden dzień, bo w zasadzie ogarniałam się od południa do wieczora.
CZWARTEK - 3.05.
Plecak ważył tonę, ale rano radośnie ruszyłam do Cieszyna, gdzie miałam spotkać się z resztą ekipy - Pudelkiem, Maxem i Agą. Razem już podreptaliśmy na dworzec PKP po stronie czeskiej.
I to miejsce traktuję jako początek naszej majówkowej przygody...
Najpierw musieliśmy dojechać do Žiliny. Humory dopisywały, wszystko szło zgodnie z planem, pogoda była piękna, więc wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wyjazd będzie udany
W Žilinie czekała nas kolejna przesiadka, tym razem o ile dobrze pamiętam - do Ilavy. Zanim to jednak nastąpiło, mieliśmy chwilę czekania na dworcu. Towarzyszył nam Karolek, który jest z nami już od pierwszej mojej majówki, ale w międzyczasie stracił uszy i dwie nogi
Po drodze do Ilavy przylepialiśmy się do siedzeń, walczyliśmy z gorącem i podziwialiśmy sielskie wiosenne krajobrazy.
Wychodzi na to, że sama podróż pociągiem wystarczyłaby, żeby nasycić oczy
Z Ilavy dostaliśmy się autobusem do Hornej Poruby. Tutaj znów zrobiliśmy chwilę przerwy w miejscowej knajpie, gdzie raczyłam się Birellem.
...a następnie rzuciliśmy okiem na nasz cel - Vápeč
Musieliśmy rozstać się z uroczą miejscowością.
...i ruszyć w górę. W pierwszy dzień plecak ciążył niesamowicie! Ustaliłam z grupą, że najpierw pozbywamy się mojego płynu i ziemniaków, bo inaczej zostawiam wszystko w krzakach ;D
Szlak zaczyna się bardzo fajnie! Widokiem na górę oraz sielskimi łąkami, z których roztaczają się piękne krajobrazy.
Nic jednak nie trwa wiecznie, więc w końcu musieliśmy wejść w las, w którym było dosyć stromo.
...ale zielono.
Jeszcze ostatni raz mogliśmy popatrzeć na Vápeč z tej perspektywy.
Ostatni rzucik na łąki...
I dłuuugo, długo nic
"To dopiero tutaj?!" - taka była moja reakcja, bo myślałam, że już dawno minęliśmy 700 m, a tymczasem nadal byliśmy niziutko
Po krótkiej odsapce ruszyłyśmy dalej, a chłopaki zostali dłużej na dole, bo i tak było więcej niż pewne, że nas dogonią.
Po drodze mijaliśmy źródełko z "niekapkiem" - żeby tutaj nabrać pół litra wody, trzeba by było chyba siedzieć dobre pół godziny jeśli nie więcej, bo zupełnie nie chciała lecieć, a nawet kapać!
Przy źródełku odbiłyśmy w prawo i po chwili zaczęły wyłaniać się zza drzew jakieś górki.
Okazało się, że dotarłyśmy do punktu widokowego, a niewiele dalej miał się skończyć las.
Już zdecydowanie się przerzedzał - to dobry znak!
Szczyt był coraz bliżej, ale wciąż dzieliło go od nas "parę" kroków pod górę.
Jeszcze przed dotarciem na górę mogliśmy podziwiać piękne, zielone góry!
Pod szczytem, na wysokości 900 m.n.p.m. porzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy na lekko w górę.
Najpierw było skromnie...
...a już po chwili znów były piękne widoki.
Na lekko to się śmigało! Szybciutko byliśmy na górze!
Widoki ze szczytu są na każdą stronę świata, więc jest na co patrzeć
Zdjęcie musiało być!
No cóż. Trzeba było podręczyć zdjęciami także innych członków ekipy.
Niestety blisko nas przetaczały się chmury...
Ale na razie jeszcze mogliśmy cieszyć oczy słońcem.
...które cały czas stawiało opór chmurom.
W końcu jednak znikło za chmurami, a my ruszyliśmy w kierunku naszego noclegu.
Chwilami było dosyć stromo. Trzeba było bardzo uważać, bo małe kamyczki powodowały, że nogi się ślizgały. W dodatku zaczęło grzmieć, co tylko potęgowało chęć dotarcia na miejsce noclegu. Po dotarciu do táboriska pod Vapečom, znajdującego się na Srvátkovej lúce, rozłożyliśmy nie bez problemu namiot (a mówiłam, żeby też obejrzał instrukcję na youtube! ;p)... Na szczęście burza minęła nas bokiem, a my ze spokojem usiedliśmy do wieczornego ogniska w tę bardzo ciepłą noc.
Noc była okrutnie ciepła! Do tej pory na majówkach spałam w pełnym opakowaniu, z czapką na głowie i ogrzewaczami chemicznymi w stópkach, a tym razem musiałam rozsuwać śpiwór, a o skarpetach nie było mowy ... Poszliśmy spać zachwyceni pierwszym dniem naszego wędrowania i ciekawi, co przyniesie nam piątek!
Galeria dnia pierwszego
Ostatnio zmieniony 2018-05-08, 22:30 przez nes_ska, łącznie zmieniany 3 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
- sprocket73
- Posty: 5936
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Ależ te Strażowskie popularne... nowa moda
Fajny Vapeć, nie?
Fajny, fajny Planowaliśmy już od dawna, więc Twoja relacja wywołała u mnie szeroki uśmiech Zerknęłam do niej przed, ale przeczytałam dopiero po naszym wyjeździe
laynn pisze:Po wyjściu z lasu, no widoki masakra. Kurcze niesamowite!
Napiszę, to co ostatnio sprocketowi, Piękne!!
Zdecydowanie większy wystrzał wiosny niż w Bieszczadach. Zresztą jak się ogarnę, to opiszę też tamten wyjazd, bo zdjęcia już mam wszystkie na googlach.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
nes_ska pisze:Towarzyszył nam Karolek, który jest z nami już od pierwszej mojej majówki, ale w międzyczasie stracił uszy i dwie nogi
nie napisze wprost, kto tak Karolka okaleczał
Takie widoki jak w Strażowskich - czyli ze skałek na okoliczne lasy - to moje ulubione
gdzie raczyłam się Birellem.
to Zlaty Bazant - Birell Cie nie smakował
Ostatnio zmieniony 2018-05-09, 00:09 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
4.05. PIĄTEK
Poranek przywitał mnie piękną pogodą. Wstałam wcześniej niż inni i wreszcie mogłam zobaczyć miejsce, w którym spaliśmy. Polanka prezentowała się pięknie w świetle dnia!
Nawet były z niej jakieś prześwity na pobliskie skałki.
Jest tutaj spora przestrzeń na namioty, w miarę płasko, wiata, dwa miejsca na ogniska - super!
Po ogarnięciu się rozpaliłam ognisko i próbowałam poganiać resztę grupy, aby już wstali i dołączyli do mnie
Pogoda zachęcała do wyjścia z namiotu!
Podczas gdy reszta zaczęła wstawać, ja już byłam po śniadaniu, więc zachwycałam się łąką
Zbieraliśmy się dosyć długo i o ile pamiętam ruszyliśmy dopiero około 11.30. Trochę to trwało, ale pogoda dopisywała, słońce świeciło, a my mieliśmy dosyć długo iść przez las.
Szybko dotarliśmy do rozwidlenia znajdującego się na końcu łąki...
I wkroczyliśmy do lasu, który był wiosenny i piękny. Zmierzaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Zliechova.
Droga była dosyć łagodna, w miarę płaska i w większości w cieniu drzew.
W końcu dotarliśmy do pierwszej małej osady. Miałam nadzieję, że ścieżka, która wiedzie pod górę, nie jest naszą... Zwłaszcza że była wystawiona na słońce, które grzało dosyć intensywnie!
Max odnalazł źródło wody, gdyż popędził przed nami! Nie kąpaliśmy się od wyjazdu z domu, więc trzeba to było zmienić! Pogoda była idealna, a woda bardzo przyjemna W związku z tym mogłam nie tylko wziąć prysznic, ale umyć włosy!!!!
Od razu poczułam się lepiej i nawet fajnie szło się pod tę górkę, a przynajmniej wreszcie pojawiły się jakieś widoki na świat
Choć głównie był to widok na dolinę, którą właśnie opuszczaliśmy...
Pięknie, zielono, wiosennie!
Wprawdzie nie zdobywaliśmy żadnego szczytu, ale te łąki w zupełności nam wystarczały.
Pudelek pognał do przodu!
My zostaliśmy trochę z tyłu...
W końcu zauważyłam nogi Pudelka wystające zza krzaków ;D
Okazało się, że się rozmarzył ;p (to tak odnośnie do napisu na koszulce ;p)
Po dojściu do drzewa, przy którym znajdował się Pudelek, mieliśmy widoki na drugą stronę polany.
Po krótkim odpoczynku popędziliśmy w dół.
To chyba Strazov!
I Zliechov!
Nad górami latał helikopter ratunkowy.
A my już nie mogliśmy się doczekać miejscowości!
Gdy zbliżaliśmy się do Zliechova, pojawiły się tuż obok nas piękne widoki! Ja nie mogłam się napatrzeć! Szłam tamtędy okrutnie długo!
Doszliśmy do jakiejś farmy. Aga mówiła, że widziała na niej zdechłe owce. Ja na szczęście widziałam tylko żywe.
To chyba jakieś zabudowania zamieszkałe przez cyganów, bo chaty się trochę rozpadały, a przed nimi był niezły pierdolnik
Minęliśmy piękne łąki...
i weszliśmy między zabudowania.
W końcu dotarliśmy do miejscowości.
Niestety okazało się, że w Zliechovie możemy tylko się napić i zrobić zakupy. Ja kupiłam sobie kolejne bezalkoholowe piwo, uzupełniłam zapas Kofoli na szlak i zrobiłam drobne zakupy
Po dłuższej posiadówie ruszyliśmy w kierunku Strazova.
Niestety pojawiły się niezbyt sympatyczne chmury i zaczęło kropić.
Liczyliśmy na to, że szybko się rozpogodzi, ale silny wiatr bardzo kołował, a chmury stały w miejscu.
Kiedy doszliśmy do granicy rezerwatu, miała zacząć się stromizna.
Ostatnie widoki...
Chłopaki znów zostali na dole na dłużej, a my z Agą ruszyłyśmy pod górę. Szybko słońce znów zaczęło się przebijać przez chmury.
Ze względu na dosyć późną porę nie zdecydowałyśmy się z Agą podchodzić na Strazov. Zdecydowałyśmy się zejść z przełęczy w okolice Medvediej skaly, gdzie miała się znajdować chatka noclegowa.
Żółtym szlakiem w końcu do niej dotarłyśmy i tutaj już czekałyśmy na chłopaków.
Przed chatką było dosyć sporo kości dużych zwierząt. W środku chatki zgniłe materace (i jak ustaliliśmy - pluskwy i mendy ;p). Max i Aga rozłożyli sobie namiot w środku chaty, a my rozbiliśmy się obok niej. Następnie zerknęłam jeszcze na widoki, które roztaczają się ze skały. Niebo w sumie było trochę zamulone, więc nie żałowałam, że nie poszłyśmy na szczyt.
Tradycyjnie wieczorem rozpaliliśmy ognisko i zrobiliśmy kolację
\
Galeria dnia drugiego
Poranek przywitał mnie piękną pogodą. Wstałam wcześniej niż inni i wreszcie mogłam zobaczyć miejsce, w którym spaliśmy. Polanka prezentowała się pięknie w świetle dnia!
Nawet były z niej jakieś prześwity na pobliskie skałki.
Jest tutaj spora przestrzeń na namioty, w miarę płasko, wiata, dwa miejsca na ogniska - super!
Po ogarnięciu się rozpaliłam ognisko i próbowałam poganiać resztę grupy, aby już wstali i dołączyli do mnie
Pogoda zachęcała do wyjścia z namiotu!
Podczas gdy reszta zaczęła wstawać, ja już byłam po śniadaniu, więc zachwycałam się łąką
Zbieraliśmy się dosyć długo i o ile pamiętam ruszyliśmy dopiero około 11.30. Trochę to trwało, ale pogoda dopisywała, słońce świeciło, a my mieliśmy dosyć długo iść przez las.
Szybko dotarliśmy do rozwidlenia znajdującego się na końcu łąki...
I wkroczyliśmy do lasu, który był wiosenny i piękny. Zmierzaliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Zliechova.
Droga była dosyć łagodna, w miarę płaska i w większości w cieniu drzew.
W końcu dotarliśmy do pierwszej małej osady. Miałam nadzieję, że ścieżka, która wiedzie pod górę, nie jest naszą... Zwłaszcza że była wystawiona na słońce, które grzało dosyć intensywnie!
Max odnalazł źródło wody, gdyż popędził przed nami! Nie kąpaliśmy się od wyjazdu z domu, więc trzeba to było zmienić! Pogoda była idealna, a woda bardzo przyjemna W związku z tym mogłam nie tylko wziąć prysznic, ale umyć włosy!!!!
Od razu poczułam się lepiej i nawet fajnie szło się pod tę górkę, a przynajmniej wreszcie pojawiły się jakieś widoki na świat
Choć głównie był to widok na dolinę, którą właśnie opuszczaliśmy...
Pięknie, zielono, wiosennie!
Wprawdzie nie zdobywaliśmy żadnego szczytu, ale te łąki w zupełności nam wystarczały.
Pudelek pognał do przodu!
My zostaliśmy trochę z tyłu...
W końcu zauważyłam nogi Pudelka wystające zza krzaków ;D
Okazało się, że się rozmarzył ;p (to tak odnośnie do napisu na koszulce ;p)
Po dojściu do drzewa, przy którym znajdował się Pudelek, mieliśmy widoki na drugą stronę polany.
Po krótkim odpoczynku popędziliśmy w dół.
To chyba Strazov!
I Zliechov!
Nad górami latał helikopter ratunkowy.
A my już nie mogliśmy się doczekać miejscowości!
Gdy zbliżaliśmy się do Zliechova, pojawiły się tuż obok nas piękne widoki! Ja nie mogłam się napatrzeć! Szłam tamtędy okrutnie długo!
Doszliśmy do jakiejś farmy. Aga mówiła, że widziała na niej zdechłe owce. Ja na szczęście widziałam tylko żywe.
To chyba jakieś zabudowania zamieszkałe przez cyganów, bo chaty się trochę rozpadały, a przed nimi był niezły pierdolnik
Minęliśmy piękne łąki...
i weszliśmy między zabudowania.
W końcu dotarliśmy do miejscowości.
Niestety okazało się, że w Zliechovie możemy tylko się napić i zrobić zakupy. Ja kupiłam sobie kolejne bezalkoholowe piwo, uzupełniłam zapas Kofoli na szlak i zrobiłam drobne zakupy
Po dłuższej posiadówie ruszyliśmy w kierunku Strazova.
Niestety pojawiły się niezbyt sympatyczne chmury i zaczęło kropić.
Liczyliśmy na to, że szybko się rozpogodzi, ale silny wiatr bardzo kołował, a chmury stały w miejscu.
Kiedy doszliśmy do granicy rezerwatu, miała zacząć się stromizna.
Ostatnie widoki...
Chłopaki znów zostali na dole na dłużej, a my z Agą ruszyłyśmy pod górę. Szybko słońce znów zaczęło się przebijać przez chmury.
Ze względu na dosyć późną porę nie zdecydowałyśmy się z Agą podchodzić na Strazov. Zdecydowałyśmy się zejść z przełęczy w okolice Medvediej skaly, gdzie miała się znajdować chatka noclegowa.
Żółtym szlakiem w końcu do niej dotarłyśmy i tutaj już czekałyśmy na chłopaków.
Przed chatką było dosyć sporo kości dużych zwierząt. W środku chatki zgniłe materace (i jak ustaliliśmy - pluskwy i mendy ;p). Max i Aga rozłożyli sobie namiot w środku chaty, a my rozbiliśmy się obok niej. Następnie zerknęłam jeszcze na widoki, które roztaczają się ze skały. Niebo w sumie było trochę zamulone, więc nie żałowałam, że nie poszłyśmy na szczyt.
Tradycyjnie wieczorem rozpaliliśmy ognisko i zrobiliśmy kolację
\
Galeria dnia drugiego
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Bałaś się, że spotka Cię los owieczek? A co na to instruktor?nes_ska pisze:sama nie idę spać do namiotu
Zazdroszczę klimatycznego noclegu. Nie dziwcie się, że czasem przeszkadza mi ziarenko piachu czy brak prysznica.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
05.05. Pierwsza połowa soboty
Obudziliśmy się żywi. Kości nie przybyło ani nie ubyło! W sobotę czekało nas jeszcze dreptanie po Górach Strażowskich i zdobycie ich najwyższego szczytu, ale zanim to nastąpiło, trzeba było spakować namioty i zjeść śniadanie.
Widok na chatę w środku (już bez namiotu) - ze względu na ten syf i moją alergię na kurz, nie zachęcała mnie do spania tam
Na poddasze można było wyjść tylko po łóżku piętrowym, ponieważ drabina wyglądała tak:
W sumie sama chatka wygląda dosyć urokliwie ;P
Widoków w jej pobliżu też się nie spodziewałam, bo Marcin mówił nam, że znajduje się w środku lasu, także to też ucieszyło, chociaż znów niebo lekko zamulało.
Do chaty musieliśmy zejść 200 m w dół, więc po śniadaniu trzeba było z powrotem wydrapać się na Sedlo pod Strážovom.
Już w pobliżu przełęczy zaczął się czosnek niedźwiedzi, więc las wyglądał bardzo urokliwie!
Minęliśmy źródełko, z którego prawie nie ciekła woda, a następnie z przełęczy musieliśmy dotrzeć w kierunku Lúki pod Strážovom.
W sumie nie musiałam mieć widoków, bo las mnie oczarował
W końcu jednak dotarliśmy do łąki.
Stąd czekało nas ostatnie podejście na szczyt, ale znów zostawiliśmy plecaki w krzakach i poszliśmy na lekko Widoki zamulały! :<
Ale las wciąż był ładny, choć już nie tak zielony jak przed chwilą...
W końcu dotarliśmy na szczyt, który niestety nie raczył nas wspaniałą widocznością. Mogliśmy jednak zobaczyć Zliechov i Vapec, z którego szliśmy.
...a także inne okoliczne góry.
Nie zapomniałam także o pamiątkowym zdjęciu ze szczytu
Wpisałam nas do książeczki pamiątkowej i polecieliśmy z powrotem na dół.
Tutaj chyba przebijał się Kl'ak, ale licho to wyglądało w takiej aurze
Iiiiiii z powrotem weszliśmy do zielonego lasu *_*, aby zejść do Čičmanów.
Przez chwilę szło się gładko, ale później zaczęła się solidna stromizna, więc ja zwolniłam tempa, żeby nie zrobić krzywdy swoim nóżkom. Po wypadku wciąż się boję i schodzę bardzo zapobiegawczo.
Zazwyczaj w dół schodzę dość szybko (odrabiając straty ;p), ale tym razem towarzystwo musiało na mnie czekać
W końcu wyszliśmy z lasu...
...i znaleźliśmy strumyk na kąpiel - nie włożyliśmy w to wiele wysiłku, bo znajdował się tuż przy szlaku
Po kąpieli znowu szczęście na twarzy i umyte włosy
I można było ruszyć dalej... Tym razem długo się nie kąpaliśmy, ponieważ chcieliśmy jeszcze coś zjeść w miejscowości.
A tu niespodzianka!
Ścieżka była bardzo ładna, sympatycznie widoki po bokach!
W końcu dotarliśmy do asfaltu, a to oznaczało, że wkrótce będziemy w Čičmanach.
Szybko doszliśmy do ich tradycyjnych domków. Jest ich tam całkiem sporo.
Nawet pensjonat i knajpka są ozdobione w ten sposób.
Tutaj zatrzymaliśmy się na obiad. W końcu można było kupić jedzenie!
W Čičmanach skończyliśmy naszą strażowską przygodę, jadąc do Fačkova i zmieniając pasmo na Małą Fatrę. O czym już nie dzisiaj...
Galeria sobotnia - część I
Obudziliśmy się żywi. Kości nie przybyło ani nie ubyło! W sobotę czekało nas jeszcze dreptanie po Górach Strażowskich i zdobycie ich najwyższego szczytu, ale zanim to nastąpiło, trzeba było spakować namioty i zjeść śniadanie.
Widok na chatę w środku (już bez namiotu) - ze względu na ten syf i moją alergię na kurz, nie zachęcała mnie do spania tam
Na poddasze można było wyjść tylko po łóżku piętrowym, ponieważ drabina wyglądała tak:
W sumie sama chatka wygląda dosyć urokliwie ;P
Widoków w jej pobliżu też się nie spodziewałam, bo Marcin mówił nam, że znajduje się w środku lasu, także to też ucieszyło, chociaż znów niebo lekko zamulało.
Do chaty musieliśmy zejść 200 m w dół, więc po śniadaniu trzeba było z powrotem wydrapać się na Sedlo pod Strážovom.
Już w pobliżu przełęczy zaczął się czosnek niedźwiedzi, więc las wyglądał bardzo urokliwie!
Minęliśmy źródełko, z którego prawie nie ciekła woda, a następnie z przełęczy musieliśmy dotrzeć w kierunku Lúki pod Strážovom.
W sumie nie musiałam mieć widoków, bo las mnie oczarował
W końcu jednak dotarliśmy do łąki.
Stąd czekało nas ostatnie podejście na szczyt, ale znów zostawiliśmy plecaki w krzakach i poszliśmy na lekko Widoki zamulały! :<
Ale las wciąż był ładny, choć już nie tak zielony jak przed chwilą...
W końcu dotarliśmy na szczyt, który niestety nie raczył nas wspaniałą widocznością. Mogliśmy jednak zobaczyć Zliechov i Vapec, z którego szliśmy.
...a także inne okoliczne góry.
Nie zapomniałam także o pamiątkowym zdjęciu ze szczytu
Wpisałam nas do książeczki pamiątkowej i polecieliśmy z powrotem na dół.
Tutaj chyba przebijał się Kl'ak, ale licho to wyglądało w takiej aurze
Iiiiiii z powrotem weszliśmy do zielonego lasu *_*, aby zejść do Čičmanów.
Przez chwilę szło się gładko, ale później zaczęła się solidna stromizna, więc ja zwolniłam tempa, żeby nie zrobić krzywdy swoim nóżkom. Po wypadku wciąż się boję i schodzę bardzo zapobiegawczo.
Zazwyczaj w dół schodzę dość szybko (odrabiając straty ;p), ale tym razem towarzystwo musiało na mnie czekać
W końcu wyszliśmy z lasu...
...i znaleźliśmy strumyk na kąpiel - nie włożyliśmy w to wiele wysiłku, bo znajdował się tuż przy szlaku
Po kąpieli znowu szczęście na twarzy i umyte włosy
I można było ruszyć dalej... Tym razem długo się nie kąpaliśmy, ponieważ chcieliśmy jeszcze coś zjeść w miejscowości.
A tu niespodzianka!
Ścieżka była bardzo ładna, sympatycznie widoki po bokach!
W końcu dotarliśmy do asfaltu, a to oznaczało, że wkrótce będziemy w Čičmanach.
Szybko doszliśmy do ich tradycyjnych domków. Jest ich tam całkiem sporo.
Nawet pensjonat i knajpka są ozdobione w ten sposób.
Tutaj zatrzymaliśmy się na obiad. W końcu można było kupić jedzenie!
W Čičmanach skończyliśmy naszą strażowską przygodę, jadąc do Fačkova i zmieniając pasmo na Małą Fatrę. O czym już nie dzisiaj...
Galeria sobotnia - część I
Ostatnio zmieniony 2018-05-09, 21:30 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości