15 ZLot ZImowy Ircowników
15 ZLot ZImowy Ircowników
Od lata rozmawialiśmy na temat powrotu na Halę Kondratową. Odbyły się tu już dwa zloty i dwa razy zakończyliśmy naszą przygodę na przełęczy pod Kopą Kondracką. W okolicznościach dość wietrznych i mało widokowych..
Skład zacząłem kompletować jeszcze w listopadzie, bo schronisko na Kondratowej jest malutkie, a przy licznej ekipie dostępność łóżek może być problematyczna. O ile ze składem poszło szybko, to z terminem było nieco gorzej... weekendy były już zajęte i zaproponowałem nowy wariant zlotu - od niedzieli do środy. Większości pasowało, więc szybko dokonałem rezerwacji i zostało odliczanie dni.
Ruszamy w niedzielny poranek o 7 rano i z wielkim zdziwieniem stwierdzamy, że kraj jakiś wymarły, na drodze prawie nie ma ruchu i w efekcie lądujemy w Krakowie po zaledwie 4,5 godzinach jazdy. Niesamowite. Mamy więc szansę dołączyć do pozostałych, którzy przybywają do Zakopanego pociągiem i busem na umówioną w okolicy czternastej zbiórkę.
Wpadamy na Zakopiankę i szukamy jakiś przydrożnej knajpki, by coś zjeść. Jeden raz szedłem głodny do schroniska z ciężkim plecakiem i byłem na granicy "odcięcia mocy", więc przysiągłem sobie więcej nie powtórzyć tego błędu
Jedziemy do centrum Zakopanego, gdzie u zaprzyjaźnionej góralki mam zostawić pod domem auto. W mieście istne szaleństwo - bo jest to dzień, w którym ma się odbyć indywidualny konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Tysiące ludzi krążą w biało-czerwonych czapach, szalikach, pelerynach trąbiąc z całych sił w wielkie wuwuzele. Góralka pakuje nas w swoje auto, jedziemy na kuźnickie rondo, a tu wszystkie drogi obstawione policją i gęsto od ludzi. Wszyscy pędzą na skocznię. Nasz kierowca się jednak nie zraża i wywozi nas tajnymi i sekretnymi dróżkami znanymi tylko miejscowym w miejsce, skąd mamy 10 minut do Kuźnic
Zarzucamy plecaki i ruszamy na szlak w kierunku Kalatówek. Nareszcie!
Przed nami ruszyła część, ekipy, która przyjechała wcześniej. Ruszamy dziarsko, ale już początek szlaku na Kalatówki daje się we znaki - jest ślisko. Na razie jednak dajemy radę bez raków. Sprawnie docieramy na leśną odnogę szlaku, jeszcze parę minut i Kalatówki. Mijamy polanę i wchodzimy na wąską ścieżkę w kierunku Hali Kondratowej. Tu już jest gorzej, na stromych odcinkach buty się ślizgają, a ciężki plecak wcale nie pomaga w łapaniu równowagi. Szybka decyzja i zakładamy raki.
Teraz od razu nabieramy tempa i w ciągu kilku minut łapiemy kontakt z ekipą przed nami Jak zwykle radość ze spotkania i za chwilę spokojnie maszerujemy do schroniska. Tylko Wojtek nas trochę pogania, bo wygląda, że ma w plecaku zapasy na dwa miesiące
Jeszcze parę minut, ostatnia prosta i widać światełko schroniska. Witają nas jego nowi gospodarze. Szybko nawiązujemy nić porozumienia
Po około godzinie jako ostatni dojeżdża do nas Radek. No to jesteśmy prawie w komplecie. Baca ma w tym roku dołączyć do nas dzień później.
Znaczki zlotowe rozdane - zlot można zaczynać
Przemieszczamy się do naszego ulubionego pokoju czyli dwójki ośmioosobowej I oczywiście musimy się nagadać, jednak koło 22 znikamy w śpiworach - każdy jest trochę zmęczony po podróży.
Rano pogoda nie rozpieszcza, jest powyżej zera, lekka mżawka, mgła. Wierzymy jednak w odmianę i zaraz po śniadaniu ruszamy cała grupka w głąb doliny w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką.
Tuż przed nami szykuje się inna ekipa. Może bym o niej nie wspominał, gdyby nie jej skład: Marek idzie ze swoimi dziećmi - starsze ma 7 lat a młodsze - 3 lata! Będziemy dziś śledzić z uwagą ich drogę na szczyt.
W miarę nabierania wysokości, ostry na początku horyzont zaczyna się rozmywać w lekkiej mgiełce. Docieramy do Kamienia, gdzie zarządzamy pierwszy mały postój. Tu się rozdzielamy. Ekipa babska pod wodzą Adasia decyduje się na odwrót, a pozostali zagłębiają się w mgłę otulającą zbocze. Podejście robi się strome i szybko zdobywamy wysokość, tracąc jednocześnie orientację w terenie. GPS z grubsza wskazuje, że szlak jest gdzieś pod nami, ale gdzie jest przełęcz, wiemy tylko orientacyjne. Przecinamy nieduży żleb, by wyjść na wypukłe żeberko - każda wypukła formacja to dodatkowe bezpieczeństwo.
Jest trochę oblodzone, ale raki dobrze trzymają. Rysiek ma je na nogach pierwszy raz i uczy się zaufania do sprzętu. Jeszcze trochę wysiłku i wychodzimy... 100 metrów od przełęczy i sporo wyżej ponad nią. Za to bliżej Kopy...
I teraz następuje cud natury. Chmury w parę minut się rozstępuję i roztacza się przed nami niesamowity widok na wszystkie strony świata.
Po słowackiej stronie doliny toną w chmurach, a nad nimi górują wszystkie okoliczne granie skąpane w zimowym słońcu. Kopa Kondracka lśni nieskazitelną bielą na tle intensywnie niebieskiego nieba, po polskiej stronie mamy widok aż po horyzont zakończony poduchą chmur i na deser na wschodzie pokazują się Tatry Wysokie. Euforia
Spełniło się moje marzenie chodzenia ponad chmurami
Troszkę wieje, niektóre porywy są nawet dość silne, ale decydujemy - idziemy na Kopę. To w końcu trzecia próba, poprzednie dwie skończyły się we mgle przy słupku na przełęczy. Podobnie było z Giewontem.
Szeroki grzbiet ułatwia nam zadanie, a bliskość szczytu sprawia, że stajemy na nim błyskawicznie. Tu porywy są jeszcze silniejsze. Zapieramy się mocno kijami i chwilę naradzamy co dalej.
Pada pomysł pójścia na Przełęcz Kondracką i może nawet na Giewont. Niestety - wieje zza Kopy, tam gdzie idzie szlak graniowy. Nie ma też pewności, jak wygląda zejście z Przełęczy w dół wprost do Piekła Decyduje rozsądek i wracamy drogą, którą przyszliśmy. Jest też z nami Rysiek - nowicjusz zimowy i nie chcemy go zbędnie narażać. Jest prawie pusto, ale Ci co dziś weszli, też decydują się na powrót drogą przez przełęcz pod Kopą.
Robimy szybko obowiązkowe zdjęcie szczytowe i ruszamy w dół. Tu natykamy się na dzielnych młodych taterników idących ze swoim tatą. Piotr proponuje asekurację małolatom, by nie odfrunęli z porywami wiatru Trójka naszych ruszają jeszcze raz na szczyt, a ja pomału schodzę z pozostałymi na przełęcz.
Chwilę czekamy na grupę szczytową i już w komplecie, powoli schodzimy z Przełęczy wprost w dolinę. Oczywiście ze sporymi odstępami, by nie cisnąć niepotrzebnie na mocno ośnieżone zbocze. Zejście żlebem jest nieco łatwiejsze niż nasza droga podejściowa - śnieg zamiast lodu ułatwia stawianie kroków, więc błyskawicznie tracimy wysokość i spokojnie docieramy do schroniska.
Jeszcze wieczorne fotografowanie chmur.
Siadamy do obiadu i udajemy się na zasłużoną poobiednią drzemkę. Z przygodami dociera Baca i jesteśmy w komplecie
Wpada też do nas znajomy z poprzednich zlotów. Wyciąga Colę. Z puszczy - jak twierdzi. Białowieskiej. Jeden łyk utwierdza nas w przekonaniu, że to wyjątkowa Cola. Nawet nie pytam ile miała procent Wielki ukłon od ircowników, bo specjalnie dla nas przeciągnął urlop i wpadł na Kondratową, by się z nami spotkać.
Jako że obsługa schroniska pozwoliła nam posiedzieć na dole i mieliśmy jadalnię na wyłączność, miły i sympatyczny wieczór trwał prawie do dwudziestej trzeciej. W międzyczasie zdążyliśmy zaliczyć morsowanie w klapkach, które zakończyło się efektownym zjazdem na tychże, tudzież na innych częściach ciała, w efekcie czego trzeba było szukać plastrów na obtarcia
W międzyczasie padały też co śmielsze pomysły przejścia do historii. Jednak moja propozycja, by dokonać pierwszego zimowego wejścia na Giewont w klapkach nocą - jakkolwiek wzbudziła aplauz, nie znalazła chętnych do realizacji Sława musi poczekać.
Noc była piękna, księżycowa, z milionem gwiazd, ale w nocy się zasnuło i rankiem stwierdzamy, że widoczność siadła, w dodatku świeży opad zasypał wszystkie ślady z poprzedniego dnia.
Postanawiamy ruszyć w stronę Giewontu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja i czy są jakieś szanse podejść wyżej. Lekko prószy śnieg, temperatura jednak poniżej zera, co daje jakieś szanse na fajną wycieczkę.
Ponownie ruszamy w głąb doliny. Przedzieramy się przez świeży śnieg. Przed nami widać pojedynczy ślad - ktoś przeciera pewnie drogę i ma zapewne podobny do naszego plan. Wkrótce go spotkamy - wycofał się powyżej Piekła - rozsądek zwyciężył.
My też docieramy w okolice Piekła, wcześniej jednak Koziołek ponownie ciągnie babską część grupy w swoją stronę, bo chce pobrykać w świeżym śniegu. Siła charakteru i urok osobisty sprawiają, że kobiety nie potrafią mu odmówić. A co będzie jak dorośnie
My idziemy dalej. Z trzech stron czają się ściany pełne śniegu. Czekają... A środkiem płynie lodowiec. Spiętrzone lawinisko straszy śmiałków, a sterczące seraki przypominają, że żarty się skończyły. Pierwszy raz widzę tak groźnie wyglądający żleb.
No cóż, Giewont nie jest nam pisany tym razem. Naszą uwagę przykuwa jednak całkiem zgrabna górka z lewej strony. Od razu mamy gotową nazwę - to Kondratowy Pik Ircowników - potem na mapie sprawdzamy, że to żebro nazywa się Krokiew - gdybyśmy wiedzieli, można by podjąć próbę zejścia z lądowaniem telemarkiem
Natychmiast powstaje plan zdobycia Piku Ircowników. Radek fachowo toruje drogę wzdłuż żeberka. Idzie nam całkiem dobrze, bo śnieg jest dobrze zmrożony i rzadko się w nim zapadamy. Dwadzieścia minut i jesteśmy na szczycie.
Na szczycie zakładamy biwak i wyciągamy z plecaka pieczareczki - w occie, a jakże.
Towarzyszą nam kozice. Stoją niedaleko na zboczu i ignorują silny wiatr. Zastanawiamy się głośno czy jest im zimno
Schodząc, odkrywamy niewielki nawis śnieżny. Nadaje się świetnie na próby lawinowe Pierwszy naciera Radek i roznosi lawinę w pył Zostaje nam tylko przejść środkiem i sprawdzić, że śnieg jest jednak stabilny i mamy niewielką szanse zjechać w białym puchu.
Za chwilę spotykamy parę młodych wędrowców, która również podjęła próbę wyjścia na Giewont. Za naszą radą zmieniają plan i pójdą na Pik Ircowników. Giewont jest dziś zresztą skryty w chmurach i mgle i jeszcze go dzisiaj nie widzieliśmy.
My zaś odkrywamy ekipę Koziołka, który harcuje w śniegu. Dziewczyny rozbiły biwak i czekają, kiedy mu się w końcu znudzi. No to sobie poczekają Przyłączamy się do nich i już w komplecie rozkręcamy małą imprezę śnieżną.
Piotrek robi nam szkolenie, jak się otwiera piwo rakiem Całkiem niechcący sam się chwilę wcześniej tego nauczył, wdeptując w puszkę, która chłodziła się w śniegu Na szczęście niewiele cennego trunku uciekło w śnieg.
Zapasy zużyte, piwa brak - wracamy. Wszyscy ruszają ścieżką, tylko ja wbijam się z dziką rozkoszą w sam środek doliny i wytyczam nowy ślad na nietkniętej ludzką stopą wielkiej śnieżnej pościeli Ale radocha! Cała Dolina Kondratowa moja
Spotykamy się ponownie pod schroniskiem i zarządzamy odpoczynek. Wpadamy na nasze łóżka zadowoleni z życia.
Zapada zmierzch, skończył się krótki, zimowy dzień, a przed nami kolejny punkt planu - wyprawa na Kalatówki na szarlotkę i piwo. Schodząc mamy okazję podyskutować o szczegółach wczorajszej akcji ratowniczej i poznać zawiłości i zdradliwość tutejszej topografii Półgodzinny spacer kończy się w kawiarence, wciągamy pyszne ciastko, gadamy, planujemy, śmiejemy się i wspominamy.
Robi się sennie, więc podrywamy się i kolejne pół godziny mija nam na podejściu na Halę Kondratową. Uff, nie zgubiliśmy się
Przed schroniskiem zarządzam performens. Wszyscy mają biegać z czołówkami. Ma się ten posłuch. Biegają.
Znowu rozsiadamy się w jadalni, by wyciągnąć resztki zapasów. Taka tradycja. Po co znosić w plecaku jak można zjeść Zagląda do nas schroniskowy kot zwabiony zapachami. Zostaje przechwycony i chwilę tłumaczymy mu, jak ma pozować do zdjęcia. Posłuchał. A mówią, że koty są charakterne.
Dzień powrotu to już stały schemat. Pobudka, pakowanie przed śniadaniem. Wchodząc do jadalni, Piotr kolejny raz zaczepia głową o framugę drzwi. Stoi chwilę nieruchomy i zdziwiony, ale nie widzę gwiazdek wirujących wokół głowy, więc chyba przeżył. Potem śniadanie, plecak na plecy i schodzimy.
Nie śpieszymy się bardzo, w końcu to tylko godzina. Chcemy się jeszcze nacieszyć swoim towarzystwem. W Kuźnicach łapiemy busa i ostania niespodzianka zlotu - Kolibecka zamknięta - otwarcie o dwunastej. Tyle niestety nie możemy czekać. Pędzimy więc do centrum Zakopanego, gdzie się rozstajemy.
Tym razem nie wymigaliśmy się od kawy i siedzimy jeszcze chwilę w mieszkaniu góralki, podziwiając Giewont za oknem, a potem jazda w drogę. Bez niespodzianek i na spokojnie docieramy na dwudziestą do domu.
Skład zacząłem kompletować jeszcze w listopadzie, bo schronisko na Kondratowej jest malutkie, a przy licznej ekipie dostępność łóżek może być problematyczna. O ile ze składem poszło szybko, to z terminem było nieco gorzej... weekendy były już zajęte i zaproponowałem nowy wariant zlotu - od niedzieli do środy. Większości pasowało, więc szybko dokonałem rezerwacji i zostało odliczanie dni.
Ruszamy w niedzielny poranek o 7 rano i z wielkim zdziwieniem stwierdzamy, że kraj jakiś wymarły, na drodze prawie nie ma ruchu i w efekcie lądujemy w Krakowie po zaledwie 4,5 godzinach jazdy. Niesamowite. Mamy więc szansę dołączyć do pozostałych, którzy przybywają do Zakopanego pociągiem i busem na umówioną w okolicy czternastej zbiórkę.
Wpadamy na Zakopiankę i szukamy jakiś przydrożnej knajpki, by coś zjeść. Jeden raz szedłem głodny do schroniska z ciężkim plecakiem i byłem na granicy "odcięcia mocy", więc przysiągłem sobie więcej nie powtórzyć tego błędu
Jedziemy do centrum Zakopanego, gdzie u zaprzyjaźnionej góralki mam zostawić pod domem auto. W mieście istne szaleństwo - bo jest to dzień, w którym ma się odbyć indywidualny konkurs Pucharu Świata w skokach narciarskich. Tysiące ludzi krążą w biało-czerwonych czapach, szalikach, pelerynach trąbiąc z całych sił w wielkie wuwuzele. Góralka pakuje nas w swoje auto, jedziemy na kuźnickie rondo, a tu wszystkie drogi obstawione policją i gęsto od ludzi. Wszyscy pędzą na skocznię. Nasz kierowca się jednak nie zraża i wywozi nas tajnymi i sekretnymi dróżkami znanymi tylko miejscowym w miejsce, skąd mamy 10 minut do Kuźnic
Zarzucamy plecaki i ruszamy na szlak w kierunku Kalatówek. Nareszcie!
Przed nami ruszyła część, ekipy, która przyjechała wcześniej. Ruszamy dziarsko, ale już początek szlaku na Kalatówki daje się we znaki - jest ślisko. Na razie jednak dajemy radę bez raków. Sprawnie docieramy na leśną odnogę szlaku, jeszcze parę minut i Kalatówki. Mijamy polanę i wchodzimy na wąską ścieżkę w kierunku Hali Kondratowej. Tu już jest gorzej, na stromych odcinkach buty się ślizgają, a ciężki plecak wcale nie pomaga w łapaniu równowagi. Szybka decyzja i zakładamy raki.
Teraz od razu nabieramy tempa i w ciągu kilku minut łapiemy kontakt z ekipą przed nami Jak zwykle radość ze spotkania i za chwilę spokojnie maszerujemy do schroniska. Tylko Wojtek nas trochę pogania, bo wygląda, że ma w plecaku zapasy na dwa miesiące
Jeszcze parę minut, ostatnia prosta i widać światełko schroniska. Witają nas jego nowi gospodarze. Szybko nawiązujemy nić porozumienia
Po około godzinie jako ostatni dojeżdża do nas Radek. No to jesteśmy prawie w komplecie. Baca ma w tym roku dołączyć do nas dzień później.
Znaczki zlotowe rozdane - zlot można zaczynać
Przemieszczamy się do naszego ulubionego pokoju czyli dwójki ośmioosobowej I oczywiście musimy się nagadać, jednak koło 22 znikamy w śpiworach - każdy jest trochę zmęczony po podróży.
Rano pogoda nie rozpieszcza, jest powyżej zera, lekka mżawka, mgła. Wierzymy jednak w odmianę i zaraz po śniadaniu ruszamy cała grupka w głąb doliny w kierunku Przełęczy pod Kopą Kondracką.
Tuż przed nami szykuje się inna ekipa. Może bym o niej nie wspominał, gdyby nie jej skład: Marek idzie ze swoimi dziećmi - starsze ma 7 lat a młodsze - 3 lata! Będziemy dziś śledzić z uwagą ich drogę na szczyt.
W miarę nabierania wysokości, ostry na początku horyzont zaczyna się rozmywać w lekkiej mgiełce. Docieramy do Kamienia, gdzie zarządzamy pierwszy mały postój. Tu się rozdzielamy. Ekipa babska pod wodzą Adasia decyduje się na odwrót, a pozostali zagłębiają się w mgłę otulającą zbocze. Podejście robi się strome i szybko zdobywamy wysokość, tracąc jednocześnie orientację w terenie. GPS z grubsza wskazuje, że szlak jest gdzieś pod nami, ale gdzie jest przełęcz, wiemy tylko orientacyjne. Przecinamy nieduży żleb, by wyjść na wypukłe żeberko - każda wypukła formacja to dodatkowe bezpieczeństwo.
Jest trochę oblodzone, ale raki dobrze trzymają. Rysiek ma je na nogach pierwszy raz i uczy się zaufania do sprzętu. Jeszcze trochę wysiłku i wychodzimy... 100 metrów od przełęczy i sporo wyżej ponad nią. Za to bliżej Kopy...
I teraz następuje cud natury. Chmury w parę minut się rozstępuję i roztacza się przed nami niesamowity widok na wszystkie strony świata.
Po słowackiej stronie doliny toną w chmurach, a nad nimi górują wszystkie okoliczne granie skąpane w zimowym słońcu. Kopa Kondracka lśni nieskazitelną bielą na tle intensywnie niebieskiego nieba, po polskiej stronie mamy widok aż po horyzont zakończony poduchą chmur i na deser na wschodzie pokazują się Tatry Wysokie. Euforia
Spełniło się moje marzenie chodzenia ponad chmurami
Troszkę wieje, niektóre porywy są nawet dość silne, ale decydujemy - idziemy na Kopę. To w końcu trzecia próba, poprzednie dwie skończyły się we mgle przy słupku na przełęczy. Podobnie było z Giewontem.
Szeroki grzbiet ułatwia nam zadanie, a bliskość szczytu sprawia, że stajemy na nim błyskawicznie. Tu porywy są jeszcze silniejsze. Zapieramy się mocno kijami i chwilę naradzamy co dalej.
Pada pomysł pójścia na Przełęcz Kondracką i może nawet na Giewont. Niestety - wieje zza Kopy, tam gdzie idzie szlak graniowy. Nie ma też pewności, jak wygląda zejście z Przełęczy w dół wprost do Piekła Decyduje rozsądek i wracamy drogą, którą przyszliśmy. Jest też z nami Rysiek - nowicjusz zimowy i nie chcemy go zbędnie narażać. Jest prawie pusto, ale Ci co dziś weszli, też decydują się na powrót drogą przez przełęcz pod Kopą.
Robimy szybko obowiązkowe zdjęcie szczytowe i ruszamy w dół. Tu natykamy się na dzielnych młodych taterników idących ze swoim tatą. Piotr proponuje asekurację małolatom, by nie odfrunęli z porywami wiatru Trójka naszych ruszają jeszcze raz na szczyt, a ja pomału schodzę z pozostałymi na przełęcz.
Chwilę czekamy na grupę szczytową i już w komplecie, powoli schodzimy z Przełęczy wprost w dolinę. Oczywiście ze sporymi odstępami, by nie cisnąć niepotrzebnie na mocno ośnieżone zbocze. Zejście żlebem jest nieco łatwiejsze niż nasza droga podejściowa - śnieg zamiast lodu ułatwia stawianie kroków, więc błyskawicznie tracimy wysokość i spokojnie docieramy do schroniska.
Jeszcze wieczorne fotografowanie chmur.
Siadamy do obiadu i udajemy się na zasłużoną poobiednią drzemkę. Z przygodami dociera Baca i jesteśmy w komplecie
Wpada też do nas znajomy z poprzednich zlotów. Wyciąga Colę. Z puszczy - jak twierdzi. Białowieskiej. Jeden łyk utwierdza nas w przekonaniu, że to wyjątkowa Cola. Nawet nie pytam ile miała procent Wielki ukłon od ircowników, bo specjalnie dla nas przeciągnął urlop i wpadł na Kondratową, by się z nami spotkać.
Jako że obsługa schroniska pozwoliła nam posiedzieć na dole i mieliśmy jadalnię na wyłączność, miły i sympatyczny wieczór trwał prawie do dwudziestej trzeciej. W międzyczasie zdążyliśmy zaliczyć morsowanie w klapkach, które zakończyło się efektownym zjazdem na tychże, tudzież na innych częściach ciała, w efekcie czego trzeba było szukać plastrów na obtarcia
W międzyczasie padały też co śmielsze pomysły przejścia do historii. Jednak moja propozycja, by dokonać pierwszego zimowego wejścia na Giewont w klapkach nocą - jakkolwiek wzbudziła aplauz, nie znalazła chętnych do realizacji Sława musi poczekać.
Noc była piękna, księżycowa, z milionem gwiazd, ale w nocy się zasnuło i rankiem stwierdzamy, że widoczność siadła, w dodatku świeży opad zasypał wszystkie ślady z poprzedniego dnia.
Postanawiamy ruszyć w stronę Giewontu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja i czy są jakieś szanse podejść wyżej. Lekko prószy śnieg, temperatura jednak poniżej zera, co daje jakieś szanse na fajną wycieczkę.
Ponownie ruszamy w głąb doliny. Przedzieramy się przez świeży śnieg. Przed nami widać pojedynczy ślad - ktoś przeciera pewnie drogę i ma zapewne podobny do naszego plan. Wkrótce go spotkamy - wycofał się powyżej Piekła - rozsądek zwyciężył.
My też docieramy w okolice Piekła, wcześniej jednak Koziołek ponownie ciągnie babską część grupy w swoją stronę, bo chce pobrykać w świeżym śniegu. Siła charakteru i urok osobisty sprawiają, że kobiety nie potrafią mu odmówić. A co będzie jak dorośnie
My idziemy dalej. Z trzech stron czają się ściany pełne śniegu. Czekają... A środkiem płynie lodowiec. Spiętrzone lawinisko straszy śmiałków, a sterczące seraki przypominają, że żarty się skończyły. Pierwszy raz widzę tak groźnie wyglądający żleb.
No cóż, Giewont nie jest nam pisany tym razem. Naszą uwagę przykuwa jednak całkiem zgrabna górka z lewej strony. Od razu mamy gotową nazwę - to Kondratowy Pik Ircowników - potem na mapie sprawdzamy, że to żebro nazywa się Krokiew - gdybyśmy wiedzieli, można by podjąć próbę zejścia z lądowaniem telemarkiem
Natychmiast powstaje plan zdobycia Piku Ircowników. Radek fachowo toruje drogę wzdłuż żeberka. Idzie nam całkiem dobrze, bo śnieg jest dobrze zmrożony i rzadko się w nim zapadamy. Dwadzieścia minut i jesteśmy na szczycie.
Na szczycie zakładamy biwak i wyciągamy z plecaka pieczareczki - w occie, a jakże.
Towarzyszą nam kozice. Stoją niedaleko na zboczu i ignorują silny wiatr. Zastanawiamy się głośno czy jest im zimno
Schodząc, odkrywamy niewielki nawis śnieżny. Nadaje się świetnie na próby lawinowe Pierwszy naciera Radek i roznosi lawinę w pył Zostaje nam tylko przejść środkiem i sprawdzić, że śnieg jest jednak stabilny i mamy niewielką szanse zjechać w białym puchu.
Za chwilę spotykamy parę młodych wędrowców, która również podjęła próbę wyjścia na Giewont. Za naszą radą zmieniają plan i pójdą na Pik Ircowników. Giewont jest dziś zresztą skryty w chmurach i mgle i jeszcze go dzisiaj nie widzieliśmy.
My zaś odkrywamy ekipę Koziołka, który harcuje w śniegu. Dziewczyny rozbiły biwak i czekają, kiedy mu się w końcu znudzi. No to sobie poczekają Przyłączamy się do nich i już w komplecie rozkręcamy małą imprezę śnieżną.
Piotrek robi nam szkolenie, jak się otwiera piwo rakiem Całkiem niechcący sam się chwilę wcześniej tego nauczył, wdeptując w puszkę, która chłodziła się w śniegu Na szczęście niewiele cennego trunku uciekło w śnieg.
Zapasy zużyte, piwa brak - wracamy. Wszyscy ruszają ścieżką, tylko ja wbijam się z dziką rozkoszą w sam środek doliny i wytyczam nowy ślad na nietkniętej ludzką stopą wielkiej śnieżnej pościeli Ale radocha! Cała Dolina Kondratowa moja
Spotykamy się ponownie pod schroniskiem i zarządzamy odpoczynek. Wpadamy na nasze łóżka zadowoleni z życia.
Zapada zmierzch, skończył się krótki, zimowy dzień, a przed nami kolejny punkt planu - wyprawa na Kalatówki na szarlotkę i piwo. Schodząc mamy okazję podyskutować o szczegółach wczorajszej akcji ratowniczej i poznać zawiłości i zdradliwość tutejszej topografii Półgodzinny spacer kończy się w kawiarence, wciągamy pyszne ciastko, gadamy, planujemy, śmiejemy się i wspominamy.
Robi się sennie, więc podrywamy się i kolejne pół godziny mija nam na podejściu na Halę Kondratową. Uff, nie zgubiliśmy się
Przed schroniskiem zarządzam performens. Wszyscy mają biegać z czołówkami. Ma się ten posłuch. Biegają.
Znowu rozsiadamy się w jadalni, by wyciągnąć resztki zapasów. Taka tradycja. Po co znosić w plecaku jak można zjeść Zagląda do nas schroniskowy kot zwabiony zapachami. Zostaje przechwycony i chwilę tłumaczymy mu, jak ma pozować do zdjęcia. Posłuchał. A mówią, że koty są charakterne.
Dzień powrotu to już stały schemat. Pobudka, pakowanie przed śniadaniem. Wchodząc do jadalni, Piotr kolejny raz zaczepia głową o framugę drzwi. Stoi chwilę nieruchomy i zdziwiony, ale nie widzę gwiazdek wirujących wokół głowy, więc chyba przeżył. Potem śniadanie, plecak na plecy i schodzimy.
Nie śpieszymy się bardzo, w końcu to tylko godzina. Chcemy się jeszcze nacieszyć swoim towarzystwem. W Kuźnicach łapiemy busa i ostania niespodzianka zlotu - Kolibecka zamknięta - otwarcie o dwunastej. Tyle niestety nie możemy czekać. Pędzimy więc do centrum Zakopanego, gdzie się rozstajemy.
Tym razem nie wymigaliśmy się od kawy i siedzimy jeszcze chwilę w mieszkaniu góralki, podziwiając Giewont za oknem, a potem jazda w drogę. Bez niespodzianek i na spokojnie docieramy na dwudziestą do domu.
No a co do tej trzylatki na Kopie to jestem w szoku.
Ja również. Ale wcale nie w pozytywnym.
Zabieranie małych dzieci zimą w wyższe partie Tatr... Naprawdę proponuję rodzicom bardzo głęboką refleksję.
Ostatnio zmieniony 2018-02-12, 21:53 przez Prezes, łącznie zmieniany 1 raz.
Pisząc w skrócie - zabranie trzylatka zima na Kopę jest rewelacyjne. Niech jeszcze wiersz o tym napiszą i niech się cieszą, że nie jest to tren.
Poza tym bardzo pozytywna, sympatyczna relacja z terenu górskiego.
Poza tym bardzo pozytywna, sympatyczna relacja z terenu górskiego.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Powiem Wam szczerze, też byłem bardzo sceptyczny. Nie mi to jednak oceniać.
Dzieciaki miały sprzęt (nawet czekan był w stosownym rozmiarze) i radziły sobie niesamowicie. Myślę że mieli sporo doświadczenia w takich wędrówkach i wiedzieli co robią.
Ja bym się nie odważył zabrać swoich na taką wycieczkę, ale ja z natury jestem ostrożny
Dzieciaki miały sprzęt (nawet czekan był w stosownym rozmiarze) i radziły sobie niesamowicie. Myślę że mieli sporo doświadczenia w takich wędrówkach i wiedzieli co robią.
Ja bym się nie odważył zabrać swoich na taką wycieczkę, ale ja z natury jestem ostrożny
Wiesio pisze:Nie mi to jednak oceniać.
A dlaczego ? Nie uważasz, że warto czasem zwrócić uwagę ( a podejrzewam z lektury Twoich relacji że doświadczenie zimowe posiadasz ) innym w terenie ? Nic nie zaszkodzi a pomóc może. Kopa Kondracka to nie jest byle pagórek, różnie może być ze zmianami pogody. Chyba w tamtym tygodniu były tam dwie akcje ratunkowe. Dziecko może zareagować atakiem paniki, skończy się sielanka. Sielanka bardziej dla rodziców i ich ego niż dla dzieci.
Wiesio pisze:Dzieciaki miały sprzęt (nawet czekan był w stosownym rozmiarze) i radziły sobie niesamowicie.
Bałwana lepiły i dziurki w nim robiły ... ? Wybacz ale samo posiadanie sprzętu i znajomość jakiś tam podstaw przez dzieci nie zapewni im pewności. A tacy rodzice to - piszę poważnie - wręcz narażają dzieci na zagrożenie.
Wiesio pisze:Myślę że mieli sporo doświadczenia w takich wędrówkach i
Taaa ...
Wiesio pisze:wiedzieli co robią.
Liczę, że pozostali forumowicze wypowiedzą się co na ten temat sądzą.
Wiesio pisze:Ja bym się nie odważył zabrać swoich na taką wycieczkę, ale ja z natury jestem ostrożny
Oraz rozsądny, przewidujący i myślący. Tak to trzeba nazwać. Dzieci to można w Beskidy brać albo w dolinki reglowe. Amen i ave. Darz Szlak.
Ostatnio zmieniony 2018-02-13, 14:50 przez Dobromił, łącznie zmieniany 1 raz.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Ja się wypowiem, chętnie.
Od czterech i pół roku moja pociecha atakuje mniejsze lub większe pagóry. Czasem też się zastanawiam, czy nie przesadzam z trudnościami (to znaczy dla "opinii publicznej", bo w zasadzie pamętam tylko dwa swoje błędy, w tym jeden nie dotyczył trudności - ten z trudnościami dotyczył zejścia Kobylarzowym Żlebem)
Nienie w zimie tyle razy sam dostałem po dupie, że póki co z Julką zimą nie bylismy nawet na małej górce w Beskidach. To znaczy łaziliśmy w śniegu, ale w kwietniu, bądź pod koniec marca, przy dość wysokich temperaturach i zerowym zagrożeniu.
W tatry młodej zimą bym nie brał, a jak już to tylko do schroniska i z powrotem.
Od czterech i pół roku moja pociecha atakuje mniejsze lub większe pagóry. Czasem też się zastanawiam, czy nie przesadzam z trudnościami (to znaczy dla "opinii publicznej", bo w zasadzie pamętam tylko dwa swoje błędy, w tym jeden nie dotyczył trudności - ten z trudnościami dotyczył zejścia Kobylarzowym Żlebem)
Nienie w zimie tyle razy sam dostałem po dupie, że póki co z Julką zimą nie bylismy nawet na małej górce w Beskidach. To znaczy łaziliśmy w śniegu, ale w kwietniu, bądź pod koniec marca, przy dość wysokich temperaturach i zerowym zagrożeniu.
W tatry młodej zimą bym nie brał, a jak już to tylko do schroniska i z powrotem.
Ludzie,
Poruszanie się zimą w terenie wysokogórskim niesie ze sobą określone zagrożenia dla zdrowia i życia człowieka. Nie da się tego ryzyka do końca wyeliminować poprzez posiadanie jakiegokolwiek sprzętu czy doświadczenia. Wystawianie małych (a w zasadzie wszystkich) dzieci na takie zagrożenie jest jak dla mnie niedopuszczalne i tyle.
Dziecko w obliczu wypadków, które mogą nastąpić jest zwyczajnie bezradne, a może zdarzyć się tak, że opiekun (np. jako poszkodowany) nie będzie w stanie mu pomóc. Tak tylko dla przykładu:
- potknięcie się i niekontrolowany ześlizg opiekuna trzymającego dziecko za rękę (jak na zdjęciu)
- lawina (dziecko miało detektor? opiekun cały zestaw lawinowy ABC wraz z łopatą i sondą?)
- nagłe załamanie pogody i zabłądzenie
itp. itd.
W tym sezonie mieliśmy już przypadki ratowania dzieci i ojców (np. pod Kozim, Jagnięcym), bywało, że dzieci odnosiły poważne obrażenia - mało tego jeszcze, żeby ludzie zrozumieli, że Tatry zimą to nie Legoland?
Poruszanie się zimą w terenie wysokogórskim niesie ze sobą określone zagrożenia dla zdrowia i życia człowieka. Nie da się tego ryzyka do końca wyeliminować poprzez posiadanie jakiegokolwiek sprzętu czy doświadczenia. Wystawianie małych (a w zasadzie wszystkich) dzieci na takie zagrożenie jest jak dla mnie niedopuszczalne i tyle.
Dziecko w obliczu wypadków, które mogą nastąpić jest zwyczajnie bezradne, a może zdarzyć się tak, że opiekun (np. jako poszkodowany) nie będzie w stanie mu pomóc. Tak tylko dla przykładu:
- potknięcie się i niekontrolowany ześlizg opiekuna trzymającego dziecko za rękę (jak na zdjęciu)
- lawina (dziecko miało detektor? opiekun cały zestaw lawinowy ABC wraz z łopatą i sondą?)
- nagłe załamanie pogody i zabłądzenie
itp. itd.
W tym sezonie mieliśmy już przypadki ratowania dzieci i ojców (np. pod Kozim, Jagnięcym), bywało, że dzieci odnosiły poważne obrażenia - mało tego jeszcze, żeby ludzie zrozumieli, że Tatry zimą to nie Legoland?
Ostatnio zmieniony 2018-02-13, 17:14 przez Prezes, łącznie zmieniany 3 razy.
Czytam wasze wypowiedzi i sam nie wiem czyją stronę trzymać...?
Chodzimy z córką w góry od kilku lat, teraz ma 12 lat. Od dwóch lat, może trochę dłużej chodzimy w zimie po Beskidach polskich i czeskich oraz kilkukrotnie w Tatry. Może do tej pory mieliśmy szczęście do pogody, warunków i nic złego nikomu się nie stało. Ale jak by mi ktoś powiedział że jestem głupi bo zabieram dziecko w góry, to trochę bym się zdziwił... Chyba lepiej budować w dziecku od małego jakąś pasję, zainteresowania niż przykówać je do biórka i komputera albo tv.
Chyba bardziej zainteresował bym się spożywaniem alkoholu w schroniskach i na szlakach, to zdecydowanie większe zagrożenie przy nie sprzyjających warunkach w Tatrach ! i nic nie pomoże zestaw lawinowy z łopatą i dyrektorem... Picie w górach jest wszechobecne i pospolite, nikt się nie krępuje, że dzieci na to patrzą, że to takie fajne, że jak się idzie w góry, to się pije. Każdy rodzic ma swój rozum i wychowuje swoje dzieci, tak jak uzna za stosowne i dopóki to nie będzie narażenie typu : orla perć, kozi czy jagnięcy, to darujmy sobie takie krytykanctwo...
Dziękuję, ode mnie to tyle
(Moja wypowiedź nie miała na celu nikogo obrazić)
Chodzimy z córką w góry od kilku lat, teraz ma 12 lat. Od dwóch lat, może trochę dłużej chodzimy w zimie po Beskidach polskich i czeskich oraz kilkukrotnie w Tatry. Może do tej pory mieliśmy szczęście do pogody, warunków i nic złego nikomu się nie stało. Ale jak by mi ktoś powiedział że jestem głupi bo zabieram dziecko w góry, to trochę bym się zdziwił... Chyba lepiej budować w dziecku od małego jakąś pasję, zainteresowania niż przykówać je do biórka i komputera albo tv.
Chyba bardziej zainteresował bym się spożywaniem alkoholu w schroniskach i na szlakach, to zdecydowanie większe zagrożenie przy nie sprzyjających warunkach w Tatrach ! i nic nie pomoże zestaw lawinowy z łopatą i dyrektorem... Picie w górach jest wszechobecne i pospolite, nikt się nie krępuje, że dzieci na to patrzą, że to takie fajne, że jak się idzie w góry, to się pije. Każdy rodzic ma swój rozum i wychowuje swoje dzieci, tak jak uzna za stosowne i dopóki to nie będzie narażenie typu : orla perć, kozi czy jagnięcy, to darujmy sobie takie krytykanctwo...
Dziękuję, ode mnie to tyle
(Moja wypowiedź nie miała na celu nikogo obrazić)
Ostatnio zmieniony 2018-02-13, 18:47 przez Adrian, łącznie zmieniany 2 razy.
Adrian 17 pisze:dopóki to nie będzie narażenie typu : orla perć, kozi czy jagnięcy
Kozi (od piątki) i Jagnięcy akurat takie straszne nie są... Oczywiście bez śniegu.
Ostatnio zmieniony 2018-02-13, 19:24 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Adrian 17 pisze:Może do tej pory mieliśmy szczęście do pogody, warunków i nic złego nikomu się nie stało.
Może. Ale zanim "darujemy sobie krytykanctwo", chciałbym poprosić o odpowiedź na kilka prostych pytań:
- czy i jak asekurujesz swoje dziecko w terenie zagrażającym niekontrolowanym uślizgiem na stromym stoku
- czy dziecko potrafi prawidłowo używać raków oraz czekana
- czy poruszacie się w trakcie wycieczek w terenie zagrożonym lawinowo
- jeśli tak, jaki jest stopień Waszego przygotowania do takiego działania (wiedza, umiejętność oceny warunków, sprzęt i zdolność do ratowania partnerów / dzieci w razie zejścia lawiny)
Fajnie byłoby poznać trasy, na które zabierałeś dziecko zimą w Tatrach.
Jeśli z jakichkolwiek powodów nie chcesz odpowiadać na forum, zrozumiem. Warto zadać takie pytania samemu sobie, zanim podejmie się w imieniu swojego dziecka decyzję o podjęciu działalności związanej z określonym ryzykiem.
Jak myślisz, ojcowie spod Koziego i Jagnięcego uważali się za głupich zabierając dzieci w góry? Przed wypadkami pewnie nie.
Ja uważam,że zabieranie tak małych dzieci w tak wysokie góry w zimie jest głupotą. W tym wieku dzieci można zabrać na sanki, na spacer do pobliskiego lasu, ewentualnie gdzieś w góry na krótkie wycieczki. Dzieci w tym wieku powinny się bawić i czerpać radość z zabaw na śniegu.
Taka kilkunastogodzinna wyprawa dla dziecka to tortura, a nie żadna przyjemność. Znam to z własnego doświadczenia, chociaż dzieci nie zabierałem nigdy w mocno śnieżne warunki w góry, to i tak czasem marudziły. Raz tylko starszemu spodobało się jak miał 11 lat być na Grzesiu, ładna pogoda, lekko zmrożony śnieg, żyć i wędrować w takich warunkach, bajka.
Nie przeceniajmy swoich sił, zdrowie i życie mamy jedno.
Dajmy dzieciom cieszyć się dzieciństwem.
Taka kilkunastogodzinna wyprawa dla dziecka to tortura, a nie żadna przyjemność. Znam to z własnego doświadczenia, chociaż dzieci nie zabierałem nigdy w mocno śnieżne warunki w góry, to i tak czasem marudziły. Raz tylko starszemu spodobało się jak miał 11 lat być na Grzesiu, ładna pogoda, lekko zmrożony śnieg, żyć i wędrować w takich warunkach, bajka.
Nie przeceniajmy swoich sił, zdrowie i życie mamy jedno.
Dajmy dzieciom cieszyć się dzieciństwem.
Prezes pisze:Adrian 17 pisze:Może do tej pory mieliśmy szczęście do pogody, warunków i nic złego nikomu się nie stało.
Może. Ale zanim "darujemy sobie krytykanctwo", chciałbym poprosić o odpowiedź na kilka prostych pytań:
- czy i jak asekurujesz swoje dziecko w terenie zagrażającym niekontrolowanym uślizgiem na stromym stoku
- czy dziecko potrafi prawidłowo używać raków oraz czekana
- czy poruszacie się w trakcie wycieczek w terenie zagrożonym lawinowo
- jeśli tak, jaki jest stopień Waszego przygotowania do takiego działania (wiedza, umiejętność oceny warunków, sprzęt i zdolność do ratowania partnerów / dzieci w razie zejścia lawiny)
Fajnie byłoby poznać trasy, na które zabierałeś dziecko zimą w Tatrach.
Jeśli z jakichkolwiek powodów nie chcesz odpowiadać na forum, zrozumiem. Warto zadać takie pytania samemu sobie, zanim podejmie się w imieniu swojego dziecka decyzję o podjęciu działalności związanej z określonym ryzykiem.
Jak myślisz, ojcowie spod Koziego i Jagnięcego uważali się za głupich zabierając dzieci w góry? Przed wypadkami pewnie nie.
Odpowiedź na twoje pytania - dobieramy trasy do jej możliwości, które sami oceniamy i trasy są mało ambitne i raczej z tych łatwiejszych - Grześ, sarnia skała, czarny staw Gąsienicowy, była też na Babiej. Nie ma swoich raków a tym bardziej czeka na. I zadajemy sobie to pytanie za każdym razem kiedy zabieramy dziecko w góry... Każdy kto idzie w góry podejmuje ryzyko, czy to latem czy zimą, rodzic dodatkowo za dziecko.
Twoje pytania są bardzo precyzyjne i fachowe i niestety nasza wiedza na temat lawinowy jest żadna, dlatego nie wychodzimy w miejsca gdzie takie poważne zagrożenie jest. Jesteśmy niedoświadczeni w zimowym chodzeniu i staramy się starannie dobierać trasy.
Jest dużo racji w tym co mówisz. Odpowiedzialność i ponoszenie konsekwencji, w tym przypadku mogą być katastrofalne, ale jak by pojechali na wakacje w ciepłe kraje i w morzu, meduza by sparaliżowała to dziecko, to też rodzice byli by głupi, bo zabrali dziecko w takie miejsce, a przecież wszyscy wiedzą że te meduzy tam są... pozwólmy rodzicom podejmować słuszne i niesłuszne decyzje. Jednemu się uda drugiemu nie, takie jest życie.
I fakt jest że 3 latka to trochę mało...
Ostatnio zmieniony 2018-02-13, 20:51 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
Mnie się zdarzyło parę razy w Tatry zimą iść z córą ale to były raczej takie pierdnięcia. Gdzieś wyżej zimą bym się raczej nie odważył ciągać dziecka, albo inaczej-nie mam parcia na takie działanie.
Dla małego dziecka pojęcie, że było bardzo wysoko, wyszło na jakąś Kopę czy inny tysięcznik jest jednak ciut abstrakcyjne, więc po co ryzykować, skoro dobrze można bawić się w śniegu na wycieczce w mniej ryzykownym terenie.
Co innego pochodzić po Beskidach gdy szlaki przetarte, pogoda ładna, trasa nie za długa, tu oporów większych nie mam.
Nie mam jednak jednoznacznego zdania na temat sytuacji z relacji. Z jednej strony nic się nie stało ale przecież to nie Grojec, Rycerzowa czy Klimczok i zagrożenie potencjalnie sporo większe. Nie znam też tych ludzi by ich dobitnie oceniać, nie wiem czy są lekko myślni czy jednak mają świadomość gdzie idą i są odpowiednio przygotowani i zabezpieczeni.
Ja w każdym razie chyba bym nie zabrał swoich pociech w taką pogodę (gdzie dorośli mieli dylemat czy iść dalej).
To chyba pod Kopiencem
Dla małego dziecka pojęcie, że było bardzo wysoko, wyszło na jakąś Kopę czy inny tysięcznik jest jednak ciut abstrakcyjne, więc po co ryzykować, skoro dobrze można bawić się w śniegu na wycieczce w mniej ryzykownym terenie.
Co innego pochodzić po Beskidach gdy szlaki przetarte, pogoda ładna, trasa nie za długa, tu oporów większych nie mam.
Nie mam jednak jednoznacznego zdania na temat sytuacji z relacji. Z jednej strony nic się nie stało ale przecież to nie Grojec, Rycerzowa czy Klimczok i zagrożenie potencjalnie sporo większe. Nie znam też tych ludzi by ich dobitnie oceniać, nie wiem czy są lekko myślni czy jednak mają świadomość gdzie idą i są odpowiednio przygotowani i zabezpieczeni.
Ja w każdym razie chyba bym nie zabrał swoich pociech w taką pogodę (gdzie dorośli mieli dylemat czy iść dalej).
To chyba pod Kopiencem
Dopóki ktoś sobie chodzi w zimie z dziećmi po szlakach reglowych, to w zasadzie chyba nie ma się co czepiać - z nielicznymi wyjątkami. Kwestia chęci i kondycji dzieci (kol. jaco słusznie zauważył, że dla nich to wcale nie musi być świetna zabawa).
Natomiast powyżej granicy lasu w zimie wypada mieć przynajmniej podstawową wiedzę i świadomość istniejących zagrożeń. Mam wrażenie, że albo tej świadomości brak, albo bywa przyćmiewana dążeniem do samorealizacji rodziców poprzez ciągnięcie dzieciaków tam, gdzie ich być nie powinno. "Ale będzie duma, jak synek wejdzie!"
Tak w ogóle rozwaliliśmy koledze fajną relację - jak ktoś da radę, to niech może wydzieli czy przeniesie tą dyskusję.
Natomiast powyżej granicy lasu w zimie wypada mieć przynajmniej podstawową wiedzę i świadomość istniejących zagrożeń. Mam wrażenie, że albo tej świadomości brak, albo bywa przyćmiewana dążeniem do samorealizacji rodziców poprzez ciągnięcie dzieciaków tam, gdzie ich być nie powinno. "Ale będzie duma, jak synek wejdzie!"
Tak w ogóle rozwaliliśmy koledze fajną relację - jak ktoś da radę, to niech może wydzieli czy przeniesie tą dyskusję.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 15 gości