Styczniowe Gorce: namiastka zimy
Styczniowe Gorce: namiastka zimy
Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!
Prawo natury ostatnio słabo działa: tegoroczna zima mało przypomina tę porę roku. Coś, co w styczniu byłoby normą teraz traktowane jest jako coś niezwykłego - np. śnieg i mróz. I to tylko w górach!
W drugi weekend 2018 roku wybraliśmy się z Ecowarriorem w Gorce. Ja odwiedziłem je niedawno (w listopadzie), ale Eco przed dobrymi kilkoma laty.
Ruszyliśmy już w piątek. Busik do Nowego Targu tradycyjnie wpada w kolejne zatory i w stolicy Podhala jesteśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Andrzej wyczaił jakąś knajpkę na blokowisku, ale nie wyglądała zbyt interesująco, więc pokręciliśmy się trochę po centrum. Osobiście uważam Nowy Targ za wyjątkowo brzydkie miasto, choć ratusz mają ładny.
Oglądamy też dawną synagogę, która po przebudowach w ogóle nie przypomina oryginału i służy jako kino.
Znajdujemy też pub z niezłym piwem, który jeszcze jest zamknięty, ale otwierają nam przed czasem . Na szlak wychodzimy dopiero około 19-tej, wszystko to zgodnie z planem. Trasa przed nami dość krótka, nigdzie nam się nie spieszy.
W dodatku na Kowańcu łapiemy stopa. Okazuje się nim... taksówka.
- A ile to będzie kosztować? - zagadujemy, bo trudno podejrzewać taksiarza (i do tego górala) o bezpłatną przysługę.
- Panie, grosze...
- A konkretnie?
- No, maksymalnie parę złotych.
W samochodzie rozmawiamy o tym i o owym, kierowca podwozi nas nawet dalej niż chcieliśmy, bo jedzie w boczną drogę. Na koniec pytam się o cenę.
- Powodzenia - rzuca tylko starszy facet.
Jednak zdarzają się fajni taksówkarze!
Dookoła zero zimy. Dopiero po wejściu w las pojawia się trochę śniegu, a ponieważ w powietrzu czuć mrozik, to także zamarznięte kałuże. Gramoląc się powoli w górę zastanawiamy się co zastaniemy w schronisku, bowiem po raz pierwszy od sierpnia nie rezerwowałem miejsca.
- Albo będzie zawalone albo pusto - stwierdzam.
Mijają niecałe trzy kwadranse i podchodzimy pod ciemną sylwetkę naszej noclegowni; jedynie w jednym okienku na piętrze widać światło. To Koliba na Łapsowej Polanie - prawdopodobnie najmłodsze schronisko w polskich górach. Dawno temu działało jako obiekt PTTK, potem przez długi czas było zamknięte i udostępniane tylko "właściwym osobom", a od wiosny ubiegłego roku przyjmuje normalnie turystów. Jego właścicielem pozostaje gmina Nowy Targ.
Drzwi są zaryglowane, lecz po naciśnięciu dzwonka zjawia się Przemo - dzierżawca. Poznałem go już jesienią - bardzo sympatyczny facet. W środku jest oczywiście pusto, goście mają zjawić się dopiero w sobotę. Siedzimy sobie chwilę w trójkę w jadalni rozjaśnianej płomieniami świec, potem zostajemy we dwójkę. Konsumpcja kilku swojskich sztuk jadła i napitków, po czym kładziemy się spać o wczesnej jak na góry godzinie...
Sobotni poranek jest pogodowo obiecujący, jednak szybko pojawiają się chmury. Zbieramy się niespiesznie i Kolibę opuszczamy w szarówce.
Kilka minut powyżej schroniska biegnie czarny szlak z Klikuszowej którym będziemy człapać w kierunku Turbacza. Tu śniegu jest już więcej, bo znaleźliśmy się w okolicach 1000 metra nad poziomem morza.
Stopniowo na niebie zaczynają pojawiać się niebieskie dziury, a potem także słońce. Robi się ładnie .
Śnieg pod butami skrzypi, czuć lekki mrozik. Takie wędrowanie to ja rozumiem, won z bezpłciową zimą!
Dochodzimy do skrzyżowania z żółtym szlakiem pod szczytem Bukowiny Miejskiej, która jest najwyższym punktem w granicach administracyjnych Nowego Targu. Stoi tu niewielka kaplica-ołtarzyk polowy, ufundowany przez... myśliwych. No tak, ci mają za co dziękować, zwłaszcza przy obecnej władzy!
Ktoś okazał powszechną sympatię do osobników z flintami dopisując stosowne komentarze.
Zrzucamy plecaki i zarządzamy przerwę. Mija nas kilka osób, ale ruch generalnie jest niewielki.
W pewnym momencie zbliża się dwóch facetów rozmawiających po niemiecku. Eco proponuje im wino. Najpierw starszy z nich odmawia, ale potem szybko się reflektuje:
- Jaki ładny kolorek. Co to za wino??
- Domowe, swojskie - odpowiada Eco.
- Aaa, to skosztujemy .
Pogadaliśmy chwilę - okazało się, że Niemcem jest jego zięć. Pochodził z Norymbergi i... nie interesował się piłką nożną (co sprawdzał Andrzej ).
Gdy zaczyna nam się robić zimno znów zakładamy plecaki. Nad nami jeszcze sporo słońca, lecz horyzont w kierunku Turbacza przykryty białą pierzyną.
Wkrótce wchodzimy w mgłę. Przy papieskiej kaplicy zwiększa się ilość towarzystwa - sporo osób doszło tutaj innymi szlakami. Niektórzy już wracają.
Nagle widzimy łysego typa podchodzącego na ski-turach w krótkim rękawku. Na pytanie o to czy mu nie zimno, rzucił szybkie "jestem morsem". Aha.
Około 13.30 stajemy pod schroniskiem na Turbaczu.
W jadalni pustawo... Dziwne, spodziewałem się tłumów, zwłaszcza, że w ten weekend grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Po chwili zaczyna się zagęszczać, bowiem pojawili się uczestnicy jakiego "Rajdu Zimowego". Do środka wpadł także łysy "mors", który zdążył się już gdzieś tak uwalić, że ledwo stoi, rozlewa wszystko co znalazło się na stole i ma chęć na wylewne rozmowy ze wszystkimi dziewczynami .
Nam znów się nie spieszy, więc zamawiamy coś do jedzenia, kilka drogich piw i... prawie zasypiamy z powodu panującej tu wysokiej temperatury . Nawet się zastanawialiśmy, czy nie zostać tu na noc, ale w końcu zebraliśmy tyłki i wyszliśmy na zewnątrz jeszcze przed zmrokiem.
Bez czołówek udało nam się zaliczyć także szczyt Turbacza (chyba pierwszy raz jestem tu bez towarzystwa innych turystów).
Następnie czerwonym GSB podążamy w kierunku zachodnim. Momentami jest on kiepsko oznaczony, przez co na Rozdzielach źle skręciliśmy, trzymając się trasy narciarskiej. Dobrze, że poniżej była tablica z opisami, dzięki czemu straciliśmy tylko kilkaset metrów.
Z naprzeciwka idzie w górę kilkanaście osób, zapewne chcących nocować w schronisku, a my cały czas zastanawialiśmy się, czy dobrze zrobiliśmy opuszczając Turbacz? Drugi wieczór w pustym obiekcie będzie mało przyjemny...
Niedługo po wyjściu Eco zalicza ziemię. Nawierzchnia jest śliska, więc proponuję mu jednego swojego raczka.
- Całe życie chodziłem bez, więc i teraz sobie poradzę!
Efekt jest taki, że dość regularnie słychać za mną łomot i następujące po nim przekleństwo, na szczęście nic sobie nie uszkadza (choć raz było blisko).
Szlak jest monotonny, zwłaszcza po ciemku. Pierwszy i jedyny postój zarządzamy na skrzyżowaniu przy Obidowcu.
Widząc schronisko na Starych Wierchach i prawie pustą jadalnię mamy wrażenie deżawi z wczoraj.
Jakże się myliliśmy: przed nami wpada przez drzwi wielojęzyczna wycieczka i okazuje się, że jedyne miejsca noclegowe są na glebie. Dobre i to! Przy okazji wychodzą dziwne zwyczaje panujące w tym obiekcie: podczas meldunku należy podać... numer telefonu, po czym pani zza baru od razu na niego dzwoni, sprawdzić czy jest prawidłowy! Hmm, a gdybym nie miał komórki (to chyba jeszcze nie obowiązkowe?) albo była rozładowana?? Bez sensu... Ponoć to z powodu kradzieży, ale co ma piernik do wiatraka?
Oprócz nas glebuje też pięcioosobowa grupa z Tarnowa (w tym trzech Januszów ), łączymy więc siły oraz stoły i urządzamy sympatyczną integrację, do której dołącza się też kilku "łóżkowiczów".
W niedzielny poranek - zgodnie z prognozami - lampa!
Niecierpliwie czekamy na otwarcie baru, bo prawie wszystkie zapasy pochłonęła impreza. Nie mogło też zabraknąć wbicia pieczątek.
Ściskamy się na pożegnanie z tarnowską ekipą i wyciągamy aparaty.
Chodzenie w takich warunkach to czysta przyjemność, szkoda tylko, że odcinek w kierunku Rabki ma mało miejsc widokowych.
Pod Maciejową śniegu jest już znacznie mniej.
W schronisku straszny tłok. Dogania nas para z którą rozmawialiśmy przy śniadaniu na Starych Wierchach, a potem również Tarnów, daremnie usiłujący na jednej z polan rozpalić ognisko.
Wypijamy po sikaczu w puszce i znów trzeba iść.
Odsłania się widok w kierunku Beskidu Wyspowego z Luboniem Wielkim. To maksimum naszych "dalekich obserwacji" tego weekendu.
Im niżej tym śnieg bardziej przegrywa z wypłowiałą trawą. Dobrze chociaż, że błoto jest nadal przymarznięte.
W Rabce prawie wiosna. Na zakończenie wyjazdu poszliśmy za daleko, aż pod dworzec kolejowy, i musieliśmy się cofać w kierunku busiku.
Aż trudno było uwierzyć, że rano budziliśmy się w zimowej scenerii... Tak słabego pod względem śniegu stycznia to nie pamiętam już od bardzo dawna!
Prawo natury ostatnio słabo działa: tegoroczna zima mało przypomina tę porę roku. Coś, co w styczniu byłoby normą teraz traktowane jest jako coś niezwykłego - np. śnieg i mróz. I to tylko w górach!
W drugi weekend 2018 roku wybraliśmy się z Ecowarriorem w Gorce. Ja odwiedziłem je niedawno (w listopadzie), ale Eco przed dobrymi kilkoma laty.
Ruszyliśmy już w piątek. Busik do Nowego Targu tradycyjnie wpada w kolejne zatory i w stolicy Podhala jesteśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Andrzej wyczaił jakąś knajpkę na blokowisku, ale nie wyglądała zbyt interesująco, więc pokręciliśmy się trochę po centrum. Osobiście uważam Nowy Targ za wyjątkowo brzydkie miasto, choć ratusz mają ładny.
Oglądamy też dawną synagogę, która po przebudowach w ogóle nie przypomina oryginału i służy jako kino.
Znajdujemy też pub z niezłym piwem, który jeszcze jest zamknięty, ale otwierają nam przed czasem . Na szlak wychodzimy dopiero około 19-tej, wszystko to zgodnie z planem. Trasa przed nami dość krótka, nigdzie nam się nie spieszy.
W dodatku na Kowańcu łapiemy stopa. Okazuje się nim... taksówka.
- A ile to będzie kosztować? - zagadujemy, bo trudno podejrzewać taksiarza (i do tego górala) o bezpłatną przysługę.
- Panie, grosze...
- A konkretnie?
- No, maksymalnie parę złotych.
W samochodzie rozmawiamy o tym i o owym, kierowca podwozi nas nawet dalej niż chcieliśmy, bo jedzie w boczną drogę. Na koniec pytam się o cenę.
- Powodzenia - rzuca tylko starszy facet.
Jednak zdarzają się fajni taksówkarze!
Dookoła zero zimy. Dopiero po wejściu w las pojawia się trochę śniegu, a ponieważ w powietrzu czuć mrozik, to także zamarznięte kałuże. Gramoląc się powoli w górę zastanawiamy się co zastaniemy w schronisku, bowiem po raz pierwszy od sierpnia nie rezerwowałem miejsca.
- Albo będzie zawalone albo pusto - stwierdzam.
Mijają niecałe trzy kwadranse i podchodzimy pod ciemną sylwetkę naszej noclegowni; jedynie w jednym okienku na piętrze widać światło. To Koliba na Łapsowej Polanie - prawdopodobnie najmłodsze schronisko w polskich górach. Dawno temu działało jako obiekt PTTK, potem przez długi czas było zamknięte i udostępniane tylko "właściwym osobom", a od wiosny ubiegłego roku przyjmuje normalnie turystów. Jego właścicielem pozostaje gmina Nowy Targ.
Drzwi są zaryglowane, lecz po naciśnięciu dzwonka zjawia się Przemo - dzierżawca. Poznałem go już jesienią - bardzo sympatyczny facet. W środku jest oczywiście pusto, goście mają zjawić się dopiero w sobotę. Siedzimy sobie chwilę w trójkę w jadalni rozjaśnianej płomieniami świec, potem zostajemy we dwójkę. Konsumpcja kilku swojskich sztuk jadła i napitków, po czym kładziemy się spać o wczesnej jak na góry godzinie...
Sobotni poranek jest pogodowo obiecujący, jednak szybko pojawiają się chmury. Zbieramy się niespiesznie i Kolibę opuszczamy w szarówce.
Kilka minut powyżej schroniska biegnie czarny szlak z Klikuszowej którym będziemy człapać w kierunku Turbacza. Tu śniegu jest już więcej, bo znaleźliśmy się w okolicach 1000 metra nad poziomem morza.
Stopniowo na niebie zaczynają pojawiać się niebieskie dziury, a potem także słońce. Robi się ładnie .
Śnieg pod butami skrzypi, czuć lekki mrozik. Takie wędrowanie to ja rozumiem, won z bezpłciową zimą!
Dochodzimy do skrzyżowania z żółtym szlakiem pod szczytem Bukowiny Miejskiej, która jest najwyższym punktem w granicach administracyjnych Nowego Targu. Stoi tu niewielka kaplica-ołtarzyk polowy, ufundowany przez... myśliwych. No tak, ci mają za co dziękować, zwłaszcza przy obecnej władzy!
Ktoś okazał powszechną sympatię do osobników z flintami dopisując stosowne komentarze.
Zrzucamy plecaki i zarządzamy przerwę. Mija nas kilka osób, ale ruch generalnie jest niewielki.
W pewnym momencie zbliża się dwóch facetów rozmawiających po niemiecku. Eco proponuje im wino. Najpierw starszy z nich odmawia, ale potem szybko się reflektuje:
- Jaki ładny kolorek. Co to za wino??
- Domowe, swojskie - odpowiada Eco.
- Aaa, to skosztujemy .
Pogadaliśmy chwilę - okazało się, że Niemcem jest jego zięć. Pochodził z Norymbergi i... nie interesował się piłką nożną (co sprawdzał Andrzej ).
Gdy zaczyna nam się robić zimno znów zakładamy plecaki. Nad nami jeszcze sporo słońca, lecz horyzont w kierunku Turbacza przykryty białą pierzyną.
Wkrótce wchodzimy w mgłę. Przy papieskiej kaplicy zwiększa się ilość towarzystwa - sporo osób doszło tutaj innymi szlakami. Niektórzy już wracają.
Nagle widzimy łysego typa podchodzącego na ski-turach w krótkim rękawku. Na pytanie o to czy mu nie zimno, rzucił szybkie "jestem morsem". Aha.
Około 13.30 stajemy pod schroniskiem na Turbaczu.
W jadalni pustawo... Dziwne, spodziewałem się tłumów, zwłaszcza, że w ten weekend grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Po chwili zaczyna się zagęszczać, bowiem pojawili się uczestnicy jakiego "Rajdu Zimowego". Do środka wpadł także łysy "mors", który zdążył się już gdzieś tak uwalić, że ledwo stoi, rozlewa wszystko co znalazło się na stole i ma chęć na wylewne rozmowy ze wszystkimi dziewczynami .
Nam znów się nie spieszy, więc zamawiamy coś do jedzenia, kilka drogich piw i... prawie zasypiamy z powodu panującej tu wysokiej temperatury . Nawet się zastanawialiśmy, czy nie zostać tu na noc, ale w końcu zebraliśmy tyłki i wyszliśmy na zewnątrz jeszcze przed zmrokiem.
Bez czołówek udało nam się zaliczyć także szczyt Turbacza (chyba pierwszy raz jestem tu bez towarzystwa innych turystów).
Następnie czerwonym GSB podążamy w kierunku zachodnim. Momentami jest on kiepsko oznaczony, przez co na Rozdzielach źle skręciliśmy, trzymając się trasy narciarskiej. Dobrze, że poniżej była tablica z opisami, dzięki czemu straciliśmy tylko kilkaset metrów.
Z naprzeciwka idzie w górę kilkanaście osób, zapewne chcących nocować w schronisku, a my cały czas zastanawialiśmy się, czy dobrze zrobiliśmy opuszczając Turbacz? Drugi wieczór w pustym obiekcie będzie mało przyjemny...
Niedługo po wyjściu Eco zalicza ziemię. Nawierzchnia jest śliska, więc proponuję mu jednego swojego raczka.
- Całe życie chodziłem bez, więc i teraz sobie poradzę!
Efekt jest taki, że dość regularnie słychać za mną łomot i następujące po nim przekleństwo, na szczęście nic sobie nie uszkadza (choć raz było blisko).
Szlak jest monotonny, zwłaszcza po ciemku. Pierwszy i jedyny postój zarządzamy na skrzyżowaniu przy Obidowcu.
Widząc schronisko na Starych Wierchach i prawie pustą jadalnię mamy wrażenie deżawi z wczoraj.
Jakże się myliliśmy: przed nami wpada przez drzwi wielojęzyczna wycieczka i okazuje się, że jedyne miejsca noclegowe są na glebie. Dobre i to! Przy okazji wychodzą dziwne zwyczaje panujące w tym obiekcie: podczas meldunku należy podać... numer telefonu, po czym pani zza baru od razu na niego dzwoni, sprawdzić czy jest prawidłowy! Hmm, a gdybym nie miał komórki (to chyba jeszcze nie obowiązkowe?) albo była rozładowana?? Bez sensu... Ponoć to z powodu kradzieży, ale co ma piernik do wiatraka?
Oprócz nas glebuje też pięcioosobowa grupa z Tarnowa (w tym trzech Januszów ), łączymy więc siły oraz stoły i urządzamy sympatyczną integrację, do której dołącza się też kilku "łóżkowiczów".
W niedzielny poranek - zgodnie z prognozami - lampa!
Niecierpliwie czekamy na otwarcie baru, bo prawie wszystkie zapasy pochłonęła impreza. Nie mogło też zabraknąć wbicia pieczątek.
Ściskamy się na pożegnanie z tarnowską ekipą i wyciągamy aparaty.
Chodzenie w takich warunkach to czysta przyjemność, szkoda tylko, że odcinek w kierunku Rabki ma mało miejsc widokowych.
Pod Maciejową śniegu jest już znacznie mniej.
W schronisku straszny tłok. Dogania nas para z którą rozmawialiśmy przy śniadaniu na Starych Wierchach, a potem również Tarnów, daremnie usiłujący na jednej z polan rozpalić ognisko.
Wypijamy po sikaczu w puszce i znów trzeba iść.
Odsłania się widok w kierunku Beskidu Wyspowego z Luboniem Wielkim. To maksimum naszych "dalekich obserwacji" tego weekendu.
Im niżej tym śnieg bardziej przegrywa z wypłowiałą trawą. Dobrze chociaż, że błoto jest nadal przymarznięte.
W Rabce prawie wiosna. Na zakończenie wyjazdu poszliśmy za daleko, aż pod dworzec kolejowy, i musieliśmy się cofać w kierunku busiku.
Aż trudno było uwierzyć, że rano budziliśmy się w zimowej scenerii... Tak słabego pod względem śniegu stycznia to nie pamiętam już od bardzo dawna!
Przy okazji wychodzą dziwne zwyczaje panujące w tym obiekcie: podczas meldunku należy podać... numer telefonu, po czym pani zza baru od razu na niego dzwoni, sprawdzić czy jest prawidłowy!....
Kobita bardzo sprytnie to rozgrywa. Potwierdzając że podany nr jest faktycznie Twój w razie czego Policja jest w stanie Cię namierzyć. Gdybyś podał nr jakiegoś Edka spod Koszalina, a później zajumał komuś buty, lub cokolwiek zniszczył to Cie nie namierzą.
A nie dawno było przecież głośno o kradzieżach w schroniska, tam pewnie też coś było nie halo i stąd te zabezpieczenia.
Oczywiście zawsze komuś telefon popierdzielić i go podać, później wynieść pół schroniska i z głowy
Fajna knajpa w NT jest zaraz przy dworcu autobusowym. Trzeba przejść przez ul. Kilińskiego, wejść między budynki naprzeciwko dworca, od sklepu Starzak w lewo, jakby na taki parking i tam jest taki amerykański pub, pizzeria, otwarta była nawet w lany poniedziałek. Zajebiste żarcie, burgery z dressingami i takie cuda i oczywiście piffko Nie pamiętam nazwy.
Piotrek pisze:Potwierdzając że podany nr jest faktycznie Twój w razie czego Policja jest w stanie Cię namierzyć.
przecież do noclegu pobierają dowód z moimi danymi osobowymi. Wydaje mi się, że i po tym Policja jest w stanie mnie namierzyć, a nie przez numer telefonu, którego nie muszę posiadać??
vidraru pisze:Fajna knajpa w NT jest zaraz przy dworcu autobusowym.
skoro jest w nazwie "restauracja", to pewno Eco to pominął
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:przecież do noclegu pobierają dowód z moimi danymi osobowymi. Wydaje mi się, że i po tym Policja jest w stanie mnie namierzyć, a nie przez numer telefonu, którego nie muszę posiadać??
Faktycznie...nie pomyślałem o tym W takim razie żaden problem powiedzieć, że się nie posiada telefonu. Z tego powodu przecież nie odmówią noclegu.
Piotrek pisze:Z tego powodu przecież nie odmówią noclegu.
Kto wie ...
A może mają usługę porannego budzenia ?
sokół pisze: I Złoniemił w kubotach.
Żyją.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Dobromił pisze:Kto wie ...
no właśnie Kiedyś Eco nie pozwolili tam zanocować, bo niby było full, mimo, że inni turyści sami mówili, że nie ma problemu, aby tam się zmieścił. Musiał w nocy popylać na Turbacz. To co prawda była inna ekipa dzierżawców, ale może to wpływ tego miejsca?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Wiolcia pisze:Bernie już od dawna nie gospodaruje na Starych Wierchach?
Wiolcia, Bernie już niestety nie żyje.
Wracając do taksówkarzy - my ostatnio w Nowym Targu zadzwoniliśmy po taksówkę i najpierw zapytaliśmy ile mniej więcej może kosztować przejazd, który nas interesuje, a dopiero później powiedzieliśmy ile osób ) Gość nas skasował 20 zł za dojazd z Kowańca do dworca PKS, czyli całkiem przyzwoicie.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Nie, Bernie ze schronisk siedział tylko kiedyś na Luboniu (m.in. podczas zamachu smoleńskiego) a potem na Starych... Chyba nic innego...
Ostatnio zmieniony 2018-02-16, 00:51 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 53 gości