Na Litwie bylo bardziej pusto. Po polskiej stronie znow mijamy porozrzucane po wzgorzach chutory, ktore sa wszedzie. Taka jedna, przydrozna Mućka patrzy na nas z apetytem... Znudziła jej sie trawa czy jak?
Rzut oka za siebie.
Wedrujemy glownie wsrod zaoranych pol.
Popularne w regionie podwojne nazwy miejscowosci.
Gdzies miedzy Sankurami a Budą Zawidugierską przysiadamy na rozdrozu, pod litewska kapliczką.
Nie dotrzemy dzis raczej do sklepu. Trzeba bedzie chyba zacząc reglamentowac jedzenie - kromeczka na wieczor, kromeczka na rano... Z zapasami alkoholu jest jeszcze gorzej. Eco rozwaza co by bylo gdyby teraz nagle pojawiła sie wsrod nas jakas dobra naleweczka! Naleweczka sie wprawdzie nie materializuje, ale jak spod ziemi pojawia sie młody Litwin, ktory zawozi nas do Puńska. Wiec wychodzi na to samo
Z tej radosci zjadam w knajpie dwa obiady! Chlopaki zapodaja piwną orgie, a ja mam uzywanie rowniez na ziołowej nalewce. Sprawa cieszy, zwlaszcza ze wieczor jest jakis chlodny.
W Puńsku mozna sie poczuc jakbysmy nie przekroczyli granicy - duzo napisow litewskich, w sklepie jak gadają ze soba miejscowi to rzadko po polsku..
Mozna jeszcze gdzieniegdzie napotkac wsrod plątaniny uliczek drewniane domy, pozapadane w ziemie ze starosci.
Knajpe opuszczamy juz po zmroku. Szukamy miejsca na namioty. Nie jest prosto bo raz, ze po ciemku sie do dupy szuka, a dwa, ze suwalskie ze swoim rodzajem rozrzuconej zabudowy jest dosc słabe biwakowo. Zaglądamy nad jezioro Punia, ale teren przypomina park miejski. Dalej znow budynki. Konczy sie Puńsk, zaczynają Szołtany. Kawalek dalej wydaje sie, ze moze na pagórku? Ktos wlazi na pagorek a tam dom. Udaje sie wypatrzec dobrze rokujacy zagajnik, jednak dojscie do niego jest dosc problematyczne. Łąke raz po raz przegradzają kanały. Eco chce je przeskakiwac. Ja wiem, ze nie mam szans, bo w wyniku skoku wpakuje sie dokladnie w sam srodek. Probuje wiec w kontrolowany sposob przebrodzic. Sciagam plecak, buty, spodnie i probuje szczescia w samych gaciach. Niestety. Wody jest chyba po pas, a na dodatek na dnie bagno. Z plecakiem wpadniemy po szyje! Udaje sie obejsc jeden kanał i wpadamy na kolejny. Ponoc pod Wrocławiem jest labirynt z kukurydzy - tu jest z kanałow Ale w koncu znajdujemy przejscie. Na koncu drogi czeka nagroda! Piekne, puste, oddalone od zabudowan miejsce! Na gorce, pod rozlozystym drzewem. My to jestesmy szczesciarze! Zawsze cos fajnego znajdziemy! W lasku jest dołek, w ktorym robimy ognicho! Super sprawa takie zagłebienie- nie bedzie widac ognia z drogi!
Wieczorna nasiadówka..
I poranna... Z sękaczem i moczywąsem czas płynie miło i sielsko!
Wzgorze biwakowe widziane z oddali...
... i z bliska.
Widok z naszego przenosnego domku. Łagodne, zielone wzgorza poznej wiosny!
A to kanały, z ktorymi walczylismy wczoraj!
Z Szołtan idziemy do Szypliszek. Znow dzielimy sie na podgrupy. Eco z Pudlem wyrywają do przodu i udaje im sie złapac stopa. Co ciekawe - kierowca tego auta najpierw mijał nas! Jak to sie stalo, zesmy mu nie machali? Przeciez probowalismy zatrzymac wszystkie auta? Tak nam sie przynajmniej wydaje... Moze bylismy akurat w kiblu? Albo robilismy zdjecia? A moze gosc mijał sie z prawdą - bo nam sie nie zatrzymał a potem przemyslal swoje zachowanie, żal mu sie zrobilo wędrowcow i kilometr dalej jednak stanął i zabral reszte?
Po drodze mijamy przystanek - domek. Z pustakow, z zamykanymi drzwiami. Zwracają uwage dwa kolory pustakow.Wtedy mi sie wydaje, ze to jakies przypadkowe mazaje i chwilowa fantazja budowniczego stworzyla taki desen. Dopiero po powrocie udaje sie dowiedziec, ze sa to "Słupy Giedymina" - historyczne godło Litwy. Widac w tej wiosce tez mieszka mniejszosc litewska i w ten sposob chciała to zakomunikowac swiatu.
Jest tez drugi ciekawy przystanek- wiatka ze starego drewna, jak turystyczna wiata gdzies na gorskim szlaku!
Mijamy przysiółki.
Przy kapliczce trawa, chyba idealna dla wielu nowoczesnych ludzi. Zawsze krotka, zawsze sterylna. Mozna umyc ostrym proszkiem. Nie trzeba ciagle kosic. Nie śmieci, nie powoduje alergii. Nie rozsadza bruku i schodków. Ideał!
Parking traktorow. Widac jakies małe stworzonko pozazdroscilo tacie i wujkowi!
Wędrujemy alejami kwitnacych drzew owocowych.
Juz calkiem po letniemu na horyzoncie drogi pojawia sie wodna fatamorgana!
Stopa udaje sie złapac dopiero na glownej drodze. Nasz kierowca cały czas gada przez komórke. Dzwoni chyba do pięciu roznych osob. Muszą przerzucic 300 ton żwiru na odleglosc 400 km. Nigdy nie sądzilam, ze żwir jest na tyle cenny i trudnodostepny!
Szypliszki leżą przy drodze nr 8, ktorej nienawidze! Spotykalismy ją juz nieraz podczas naszych "podlaskich" wyjazdow: w Sztabinie, w Augustowie. Raz nawet nam rozum odebralo i wjezdzalismy nią na Litwe. Wszedzie wyglada ona tak samo - wycie tirów, ludzie jak na prochach, nerwowość, pospiech, prędkosci niedostosowane ani do stanu nawierzchni, ani natezenia ruchu, juz nie mowiac o takich błahostkach jak zakrety czy teren zabudowany... Odwiedzenie sklepu po drugiej stronie tego ryczącego potwora nie wchodzi w gre- chyba ze dla zdeklarowanych samobojcow..
Siadamy w obiekcie dla tirowcow, ktory wyróznia sie plastikową palmą w ogrodzie. Na pierwszy rzut oka wyglada troche jak burdel. Moze nim jest? Napewno na dole jest zwykla knajpa, reszty zaułków budynku nie sprawdzalismy Na parkingu obok mozna spotkac tiry z roznych dalekich okolic, są blachy estońskie a nawet kazachskie.
Zamawiam kotleta (bo jest w daniu dnia), a potem jest mi bardzo smutno bo dowiaduje sie, ze sa ozorki... Eco zamowil. Wprawdzie w sosie musztardowym, a te ktorych szukam od lat - byly w chrzanowym! Jadłam je kilkakrotnie w Świerklańcu, majac chyba z 5-6 lat. Zostało mi wspomnienie najlepszej potrawy swiata! Te co zamowil eco tez sa dobre, mięciutkie, delikatne... Ale tamtych nie pobiły! Kurde, ze tak ciezko jest zjesc teraz w knajpie ozorki. Za to z pizzą, hamburgerem i kebabem problemu nie ma..
Maja tu tez specyficzne kible- tzn. ze kobiety mogą chodzic do męskiego a odwrotnie nie?
W knajpie nieco przeszkadza rycząca plazma na scianie. Akurat obradują politycy i ględzą monotonnymi głosami jak zwykle od rzeczy. Tym razem zajmuje ich kwestia czy odwołac Macierewicza czy nie. Raz po raz pojawia sie jakas spasła morda i ble ble ble, nawija pierdząc w stołek. Smutne, ze fundusze na takie gry i zabawy idą z kieszeni zwyklych ludzi...
Pudel tez juz chyba nie moze wytrzymac bo prosi barmanke o zmiane kanału. Tym razem sa jakies baby. Jedne sa w depresji a inne im doradzają jaką kiecke włozyc. Jedna np. ubierała sie zwykle na czarno ale to ją dołowało. Pod namową wizazystek ubrała sie na fioletowo i płonie ze szczescia. Wszyscy wokol bija brawo, a ona ze łzami w oczach opowiada, ze ten program odmienil jej zycie. Chyba jednak zaczynam tęskinic za Macierewiczem...
No to kontakt z mediami zaliczony. Teraz juz wiemy co sie dzieje w kraju i na swiecie. Trzeba zatem zmykac chyżo w lasy aby o tym jak najszybciej zapomniec!
Na obrzezach miejscowosci mijamy stare chałupy.
Ulica 4 sierpnia. Co sie takiego wydarzylo w tym terminie, ze az ulicą to postanowili uczcic? No np. Kabak sie wtedy urodził- ale nie wiem czy akurat to mieli na mysli?
Meandrujace zagajnikami drogi sa calkiem uczeszczane przez piechurów.
W polach zapodajemy jeszcze drobny popój. Towarzyszy nam nalewka pigwowa. Jedyna kupna nalewka, ktora mi naprawde smakuje. Takie trunki potrafia zdziałac cuda - np. odpędzają deszcz. Zaczynało juz siąpić, ale gdy dno ukazało sie w gąsiorze - to natychmiast pogoda sie poprawiła, a nawet błysnelo wieczorne słonce!
A potem ruszamy w strone Bęcejłow, licząc, ze gdzies tam zapodamy biwak nadjeziorny!
cdn
Wędrówki pograniczem polsko - litewskim (Suwalszczyzna 2017)
Mozna jeszcze gdzieniegdzie napotkac wsrod plątaniny uliczek drewniane domy, pozapadane w ziemie ze starosci.
obiekt na pierwszym zdjęciu to synagoga, a raczej to, co z niej zostało. Podobno jedyna zachowana drewniana synagoga w Polsce.
Z Szołtan idziemy do Szypliszek. Znow dzielimy sie na podgrupy. Eco z Pudlem wyrywają do przodu i udaje im sie złapac stopa. Co ciekawe - kierowca tego auta najpierw mijał nas! Jak to sie stalo, zesmy mu nie machali? Przeciez probowalismy zatrzymac wszystkie auta? Tak nam sie przynajmniej wydaje... Moze bylismy akurat w kiblu? Albo robilismy zdjecia? A moze gosc mijał sie z prawdą - bo nam sie nie zatrzymał a potem przemyslal swoje zachowanie, żal mu sie zrobilo wędrowcow i kilometr dalej jednak stanął i zabral reszte?
facet stwierdził, że w ogóle nie próbowaliście Ja mu wierzę, bo zanim się rozdzieliliśmy to ktoś z was gadał, że nie warto łapać, bo i tak nic nie stanie
Ulica 4 sierpnia. Co sie takiego wydarzylo w tym terminie, ze az ulicą to postanowili uczcic? No np. Kabak sie wtedy urodził- ale nie wiem czy akurat to mieli na mysli?
ooo, przecież jest masa uroczystości do upamiętnienia z tego dnia Np. założono wtedy Śląski Związek Piłki Nożnej. Albo powstał Krajowy Rejestr Długów Albo Sowieci napadli na Stołpce. Ewentualnie urodził się Saturnin Żórawski.
Ale możliwe, że wtedy teren ten po prostu zajęła Armia Czerwona.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:obiekt na pierwszym zdjęciu to synagoga, a raczej to, co z niej zostało. Podobno jedyna zachowana drewniana synagoga w Polsce.
Ciekawe czy w srodku sie cos zachowalo, co przypomina dawna funkcje? jakis napis albo detal?
vidraru pisze:buba pisze:Plecak, namiot, ogniska, autostop i piwo pod kazdym sklepem
To coś w ten deseń co my w Niskim tego roku Fajne tereny, fajna relacja.
To moze i wy wprowadzicie coroczną cyklicznosc tak zacnego przedsiewziecia?
sokół pisze:Oby Ci drugiego Kabaczka przyniósł w nagrodę za to uwiecznienie.
Jak w koszyku pod drzwi - to jestem za! Najlepiej od razu z cała wyprawką!
Ostatnio zmieniony 2017-11-07, 23:54 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na obrzezach Bęcejłow sa dwa jeziora. Jedno z nich jest bardzo urokliwe- i co najwazniejsze rokuje biwakowo. Wrócimy tu wieczorem!
“Most na rzece Pchay”
Idziemy jeszcze odwiedzic tutejszy sklep, ktory jest chyba najsymptyczniejszym tego typu obiektem na naszej tegorocznej trasie. Nie jakas “Zabka”,”Lewiatan”, czy ”ABC”. Po prostu normalny, wiejski sklep. “Spozywczo- przemyslowy”.
Ogrodek biesiadny zacheca aby przycupnąc tu na dluzsza chwile. Mozemy spokojnie sie delektowac wieczorem. Miejsce na biwak znalezione, wiec nigdzie nam sie nie spieszy!
W srodku sprzedaje przemiła babka. Opowiada nam o jakims gosciu, ktory szedł z plecakiem dookoła Polski. Ale nie tak jak my- rekreacyjnie. On to potraktowal wrecz sportowo. Starał sie isc jak najblizej granicznych słupkow i zbierał pieczatki od pogranicznikow, ze sklepow, z plebani. I do tego sklepu tez zajrzał. My akurat nie po pieczatki przyszlismy a po piwo. Nabywam tez nakrecanego krokodyla dla kabaczka! Sliczny skubaniec patrzy na mnie z półki… i nie potrafie odejsc.
Zakupiłam tez mała naleweczke truskawkową. Niestety trąciłam butelke i zawartosc wylewa sie na stół. Grzes z Pudlem ratuja co sie da!
A to jakas bratnia dusza! Tez niesie na plecach swoj domek, tez dotarł dzis do Becejłów. I tez nigdzie mu sie nie spieszy!
Wieczorna kontemplacja nadjeziornych klimatow.
Ognisko zapodajemy nie nad samym brzegiem. Raz, ze nie ma tu wypalonego krążka, a dwa, ze byloby nas widac z wioski. Palimy ciut wczesniej, na wyjezdzonym przez auta leśnym “rondzie”.
Jedna z “podlaskich” tradycji - odpalanie skręcików gałęzią z ogniska. Taki ogien smakuje nieporywnywalnie lepiej od zapałki czy zapalniczki!
Dzis jest rosa. A podłoga namiotu Grzesia przesiąka nawet od mokrej trawy. Jak mozna zrobic taki namiot? Tylko na pustynie? Co sie musi w nim dziac podczas deszczu? Nawet nie chce o tym myslec. Musze pod karimate podlozyc sobie peleryne, zeby nie spac w kałuzy. Ta podloga wrecz zasysa wode! To jest jakis absurd, zeby cos takiego wypuscic na rynek i nazwac namiotem!
Swiat widziany z porannego kibelka!
Jest slonecznie acz chlodny. Chyba dzis nikt z ekipy sie nie kąpie. Idziemy tylko posiedziec na pomoscie.
Wokol plywaja łabedzie, jakis rybak wsiadl do łodzi. Pac pac pac - uderzają jego wiosła w wode. Nad brzegiem pasą sie konie. Źrebaki dokazują wierzgając nózkami. Spięta agrafkami moja koszulka trzepoce na wietrze i schnie.. Szumią szczyty sosen na brzegu. Jakis taki wycinek krajobrazu na brzegu. I ten zapach..wody, starego drewna pomostu, tytoniu, konskiej kupy... Przypomina mi to cos sprzed wielu lat. Jakies miejsce, ktore było dla mnie niesamowite, fascynujace i czułam sie tam wyjatkowo dobrze. Nie pamietam tylko gdzie to bylo. Mialam wtedy chyba kilka lat. Nagle i w jednej chwili jakby wiatr przywiał na sekunde tamtą czasoprzestrzen, gdzie znow jestem dzieciaczkiem i patrze gdzies przed siebie. Probuje sobie za wszelką cene przypomniec gdzie to bylo. Az mnie zaczyna bolec glowa. Czasem tak jest, ze gdy zbyt silnie probujemy przywołac jakas myśl, ktora uciekła - tak sie konczy.
Potem znow wędrujemy pod sklep. Dac wyraz kolejnej tradycji naszych przygranicznych włóczęg. Podsklepowa JAJECZNICA! Z cebulką, boczkiem i paryką. Pełen wypas i smakowa rozpusta. Jest tez kawa i bączki Łomża.
Sprzedawczyni dzis nam opowiada o jakis festiwalach, ktore odbywały sie w Becejłach rokrocznie, ostatni raz kilka lat temu. Zjezdzalo sie okolo 200 ludzi. Spali po kwaterach, w szkole, w namiotach. Palily sie ogniska, grały amatorskie zespoły i gitarowe grupki obsiadały brzegi obu jezior. Cała wies bawiła sie z nimi. A potem sie skonczylo. Pewnie tak jak z sylwestrami w Kotach pod kosciolem. Komus żal dupe ściskał, ze inni ludzie potrafia sie cieszyc i dobrze bawic. I za punkt honoru postanowil sobie to zniszczyc…
Z pelnymi brzuszkami idziemy dla odmiany nad drugie jezioro. Tu plaża jest zagospodarowana i odnowiona. Co mogli to wybetonowali, ogrodzili, obwiesili zakazami i symbolami UE.
Na skraju plazy stoi mały niebieski domek, pamietajacy zapewne sympatyczniejsze czasy tego miejsca.
Skoro juz tu jestesmy to ¾ ekipy zazywa kapieli.
A w wiatce degustujemy jakiegos winiacza…
Szkoła… Widac dokladnie, ze byl tu kiedys PTSM…
Czyzby tu mozna pozyskac samorodki złota? Albo węgiel ukopac w nielegalnych biedaszybach?
Gdy juz mamy zamiar wyruszyc w dalsza droge i opuscic Becejły, okazuje sie jednak, ze ta wioska tak łatwo nas nie wypusci! Pojawiają sie czarne chmury i w ostatniej chwili udaje sie schronic w wiacie przystankowej. Ale co to jest za wiata! To jest dom! Wprawic szyby w oknach, drzwi - i mozna zamieszkac. W srodku sa lawy, stół, nawet gazety do poczytania jakby sie ktos nudzil! Od razu pojawia sie tez jakas nalewka na stole. To taki rodzaj wyjazdu, ze nie ma szans, aby zaschło w gardle
W koncu udaje sie wyrwac ze szponów Becejłów. Trzymały nas wyjątkowo długo. Ale jakos sobie tego nie krzywdujemy! Nic tak nie pachnie jak asfalt w upalny dzien po ulewnym deszczu. Lepiej pachnie jedynie pokruszony, pełen dziur asfalt po burzy Wstęgą parującego asfaltu zagłebiamy sie w lasy.
Trzeba poszukac miejsca na biwak bo poranna biesiada jakos nam sie przedluzyla do wieczora. Nie ma to jak sniadanie zaczyna sie zlewac z kolacją Sa nawet pomysły, zeby wrocic nad nasze jezioro. Ale dwa razu spac w tym samym miejscu??? Nieeeee! Nie ma takiej opcji- wzywa nas nieznane!
Wraz z Grzesiem łapiemy stopa...
cdn
“Most na rzece Pchay”
Idziemy jeszcze odwiedzic tutejszy sklep, ktory jest chyba najsymptyczniejszym tego typu obiektem na naszej tegorocznej trasie. Nie jakas “Zabka”,”Lewiatan”, czy ”ABC”. Po prostu normalny, wiejski sklep. “Spozywczo- przemyslowy”.
Ogrodek biesiadny zacheca aby przycupnąc tu na dluzsza chwile. Mozemy spokojnie sie delektowac wieczorem. Miejsce na biwak znalezione, wiec nigdzie nam sie nie spieszy!
W srodku sprzedaje przemiła babka. Opowiada nam o jakims gosciu, ktory szedł z plecakiem dookoła Polski. Ale nie tak jak my- rekreacyjnie. On to potraktowal wrecz sportowo. Starał sie isc jak najblizej granicznych słupkow i zbierał pieczatki od pogranicznikow, ze sklepow, z plebani. I do tego sklepu tez zajrzał. My akurat nie po pieczatki przyszlismy a po piwo. Nabywam tez nakrecanego krokodyla dla kabaczka! Sliczny skubaniec patrzy na mnie z półki… i nie potrafie odejsc.
Zakupiłam tez mała naleweczke truskawkową. Niestety trąciłam butelke i zawartosc wylewa sie na stół. Grzes z Pudlem ratuja co sie da!
A to jakas bratnia dusza! Tez niesie na plecach swoj domek, tez dotarł dzis do Becejłów. I tez nigdzie mu sie nie spieszy!
Wieczorna kontemplacja nadjeziornych klimatow.
Ognisko zapodajemy nie nad samym brzegiem. Raz, ze nie ma tu wypalonego krążka, a dwa, ze byloby nas widac z wioski. Palimy ciut wczesniej, na wyjezdzonym przez auta leśnym “rondzie”.
Jedna z “podlaskich” tradycji - odpalanie skręcików gałęzią z ogniska. Taki ogien smakuje nieporywnywalnie lepiej od zapałki czy zapalniczki!
Dzis jest rosa. A podłoga namiotu Grzesia przesiąka nawet od mokrej trawy. Jak mozna zrobic taki namiot? Tylko na pustynie? Co sie musi w nim dziac podczas deszczu? Nawet nie chce o tym myslec. Musze pod karimate podlozyc sobie peleryne, zeby nie spac w kałuzy. Ta podloga wrecz zasysa wode! To jest jakis absurd, zeby cos takiego wypuscic na rynek i nazwac namiotem!
Swiat widziany z porannego kibelka!
Jest slonecznie acz chlodny. Chyba dzis nikt z ekipy sie nie kąpie. Idziemy tylko posiedziec na pomoscie.
Wokol plywaja łabedzie, jakis rybak wsiadl do łodzi. Pac pac pac - uderzają jego wiosła w wode. Nad brzegiem pasą sie konie. Źrebaki dokazują wierzgając nózkami. Spięta agrafkami moja koszulka trzepoce na wietrze i schnie.. Szumią szczyty sosen na brzegu. Jakis taki wycinek krajobrazu na brzegu. I ten zapach..wody, starego drewna pomostu, tytoniu, konskiej kupy... Przypomina mi to cos sprzed wielu lat. Jakies miejsce, ktore było dla mnie niesamowite, fascynujace i czułam sie tam wyjatkowo dobrze. Nie pamietam tylko gdzie to bylo. Mialam wtedy chyba kilka lat. Nagle i w jednej chwili jakby wiatr przywiał na sekunde tamtą czasoprzestrzen, gdzie znow jestem dzieciaczkiem i patrze gdzies przed siebie. Probuje sobie za wszelką cene przypomniec gdzie to bylo. Az mnie zaczyna bolec glowa. Czasem tak jest, ze gdy zbyt silnie probujemy przywołac jakas myśl, ktora uciekła - tak sie konczy.
Potem znow wędrujemy pod sklep. Dac wyraz kolejnej tradycji naszych przygranicznych włóczęg. Podsklepowa JAJECZNICA! Z cebulką, boczkiem i paryką. Pełen wypas i smakowa rozpusta. Jest tez kawa i bączki Łomża.
Sprzedawczyni dzis nam opowiada o jakis festiwalach, ktore odbywały sie w Becejłach rokrocznie, ostatni raz kilka lat temu. Zjezdzalo sie okolo 200 ludzi. Spali po kwaterach, w szkole, w namiotach. Palily sie ogniska, grały amatorskie zespoły i gitarowe grupki obsiadały brzegi obu jezior. Cała wies bawiła sie z nimi. A potem sie skonczylo. Pewnie tak jak z sylwestrami w Kotach pod kosciolem. Komus żal dupe ściskał, ze inni ludzie potrafia sie cieszyc i dobrze bawic. I za punkt honoru postanowil sobie to zniszczyc…
Z pelnymi brzuszkami idziemy dla odmiany nad drugie jezioro. Tu plaża jest zagospodarowana i odnowiona. Co mogli to wybetonowali, ogrodzili, obwiesili zakazami i symbolami UE.
Na skraju plazy stoi mały niebieski domek, pamietajacy zapewne sympatyczniejsze czasy tego miejsca.
Skoro juz tu jestesmy to ¾ ekipy zazywa kapieli.
A w wiatce degustujemy jakiegos winiacza…
Szkoła… Widac dokladnie, ze byl tu kiedys PTSM…
Czyzby tu mozna pozyskac samorodki złota? Albo węgiel ukopac w nielegalnych biedaszybach?
Gdy juz mamy zamiar wyruszyc w dalsza droge i opuscic Becejły, okazuje sie jednak, ze ta wioska tak łatwo nas nie wypusci! Pojawiają sie czarne chmury i w ostatniej chwili udaje sie schronic w wiacie przystankowej. Ale co to jest za wiata! To jest dom! Wprawic szyby w oknach, drzwi - i mozna zamieszkac. W srodku sa lawy, stół, nawet gazety do poczytania jakby sie ktos nudzil! Od razu pojawia sie tez jakas nalewka na stole. To taki rodzaj wyjazdu, ze nie ma szans, aby zaschło w gardle
W koncu udaje sie wyrwac ze szponów Becejłów. Trzymały nas wyjątkowo długo. Ale jakos sobie tego nie krzywdujemy! Nic tak nie pachnie jak asfalt w upalny dzien po ulewnym deszczu. Lepiej pachnie jedynie pokruszony, pełen dziur asfalt po burzy Wstęgą parującego asfaltu zagłebiamy sie w lasy.
Trzeba poszukac miejsca na biwak bo poranna biesiada jakos nam sie przedluzyla do wieczora. Nie ma to jak sniadanie zaczyna sie zlewac z kolacją Sa nawet pomysły, zeby wrocic nad nasze jezioro. Ale dwa razu spac w tym samym miejscu??? Nieeeee! Nie ma takiej opcji- wzywa nas nieznane!
Wraz z Grzesiem łapiemy stopa...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Idziemy jeszcze odwiedzic tutejszy sklep, ktory jest chyba najsymptyczniejszym tego typu obiektem na naszej tegorocznej trasie. Nie jakas “Zabka”,”Lewiatan”, czy ”ABC”. Po prostu normalny, wiejski sklep. “Spozywczo- przemyslowy”.
na google pojawiła się informacja, że sklep już nie działa, aczkolwiek możliwe, że to jakaś pomyłka lub wraże działanie konkurencji
Swoją drogą jeśli ten facet z opowiadania szedł jak najbliższej słupków granicznych to trochę go odwiało od nich, że trafił do Becejłów
Z pelnymi brzuszkami idziemy dla odmiany nad drugie jezioro. Tu plaża jest zagospodarowana i odnowiona. Co mogli to wybetonowali, ogrodzili, obwiesili zakazami i symbolami UE.
a o otwartym kiblu zapomnieli. Najwyraźniej nie zakładają, że ktoś kąpie się tam poza sezonem letnim.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Faktycznie to dziwne. Na google maps każdy może dodać dowolny punkt (sklep, knajpa, hotel itp.), który po zaakceptowaniu pojawia się na mapie. Ja dodałem dawno temu właśnie "Górnika", ludzie zaczęli go oceniać, komentować, chwalić. Ostatnio patrzę - "zamknięty na stałe". Możliwe, że ktoś kliknął specjalną opcję ze złośliwości i zaznaczył, że sklep jest zamknięty. Odblokowałem to, bo wydaje mi się dziwne, aby go zamknęli. W Becejłach pojawił się niby nowy punkt handlowy, ale według mapy tam nic nie ma, pustkowie
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Dzisiaj los nam sprzyja - udaje sie złapac stopa. Wprawdzie nie do Rutki- Tartak jak chcielismy, ale w dobrą strone. Zabiera nas robotnik odwożący kolege do domu w Baranowie. Z miejsca gdzie wysiadamy roztacza sie taki oto widok:
I zapada decyzja- kit z Rutką! Idziemy na wzgorze! Jest bowiem spora szansa, ze tam bedziemy spac! Mijana chudoba bacznie nam sie przyglada.
Po drodze bagienka i idealnie okragłe oczka wodne, jakby w kraterze wulkanu.
Miejsce okazuje sie bardzo dogodne biwakowo. Dajemy znac chłopakom, ze miejsce na nocleg znalezione. Oni chyba cała droge idą piechotą. Nie wiem naprawde jak to robią ludzie, ktorzy w skonczonym czasie sa w stanie dojechac stopem w konkretne miejsce... To tak po prostu nie działa. Przynajmniej w Polsce. Jazda stopem to loteria- czasem dotrzesz w zaplanowane miejsce, czasem poznasz fajnych ludzi i pojedziesz w przeciwnym kierunku, ale bardzo czesto cała trase zapodajesz z buta. Albo sa dwie rownolegle rzeczywistosci
Grzes idzie do Rutki na zakupy. Ja zostaje z plecakami, wyłaze na wieze. Wokol roztacza sie widok na łagodne wzgorza Suwalszczyzny, oswietlone ciepłym, wieczornym słoncem.
Zaraz za wieżą jest skarpa nieczynnego wyrobiska. Tam planujemy zapodac ognisko. Chrustu za duzo nie ma, ale sa resztki rozwalonego płotu, ktory runął w dół ze skarpy.
Z rozkladaniem namiotow i rozpalaniem ognia postanawiamy sie wstrzymac az bedzie tu sami. Mamy takie podejscie, ze zawsze lepiej jak nikt nie wie gdzie biwakujemy. Moze to przesadna ostroznosc- ale zaszkodzic nie zaszkodzi. W naszych czasach kapusiow niestety nie brakuje, a tak na pierwszy rzut oka to nigdy nie wiadomo kto zacz. A u wlotu do wyrobiska zatrzymały sie dwa auta. Facet i babka. Stoją oparci o auta i sie gapią w naszą strone. Chyba to miala byc randka, ale nieco dziwna.. Skoro bardziej sie interesuja nami niz soba nawzajem? W koncu o 21 odjezdzaja. Wyrobisko jest nasze! Ogien płonie, nalewka jagodowa rozgrzewa chlodny wieczor. Dzieki wyprawie Grzesia do Rutki mamy ziemniaki, masełko i sól. Zresztą nalewke tez dzieki Grzesiowi.
W Bęcejłach kupilismy folie malarska, wiec dzis namiot rozbijamy na niej. I jest duzo lepiej. Nie przesiąka, mimo porannego deszczu. Co najciekawsze- babka w sklepie zarzekała sie, ze nie ma folii. Ale znalazlam takowa na polce- zakurzoną, pozółkłą. Byla kupa smiechu. Widac ta folia czekała na nas 10 lat!
Z racji na poranne siąpiące opady sniadanie wyjątkowo zjadamy bez rozpalania ogniska. Rozsiadamy sie w wiezy bo tu jest dach.
Wreszcie dzis idziemy na wycieczke szutrówkami! Opuszczamy glowne drogi, kierujemy sie na Wierzbiszki i inne małe przysiółki gdzie nic nie ma. I składamy sobie obietnice, ze za rok przez wiekszosc wyjazdu wlasnie tak bedziemy wędrowac! Na pohybel asfaltom! Od razu jakos milej dla oka, od razu jakby wieksza przestrzen i szerszy oddech, a i drewnianych domkow jakby wiecej! Drogi sie wiją wsrod krzewow bzu i starych omszałych płotow. Po polach snują sie mgły, od czasu do czasu popaduje. To zdecydowanie dzien o najbrzydszej pogodzie na calej tegorocznej trasie. Ale chrzęszczący pod stopami żwir i piach niweluje wszelakie niedogodnosci!
Jedną chatynke wyraznie ktos przywraca do zycia!
Co chwile mijamy przydrozne kapliczki.. Ich ilosc jest prawie rownowazna liczbie domow! A zadumanych światków zapewne w rejonie naliczymy wiecej niz stałych mieszkancow rozrzuconych po polach chałupek..
Napotykamy tez mały cmentarzyk z I wojny swiatowej. Groby juz prawie rozpadniete, acz niedawno postawili zbiorczą tablice pamiatkowa. Gdyby nie ona łatwo by mozna przegapic to miejsce, biorac mogiły za kamienie.
Nasza dzisiejsza wycieczka to takie kółeczko po przysiólkach- caly czas łazimy wokół naszej wiezy, tej przy ktorej spalismy. Mamy okazje ją ogladac z kazdej strony! Śmiejemy sie, ze taka widac tradycja naszych wschodniogranicznych wedrowek - kilka lat temu jak plynelismy tratwą to wciaz widzielismy wieze kosciola w Sztabinie. Teraz przesladuje nas dla odmiany inna wieza! Widac los nas pilnuje, zebysmy sie nie zgubili!
W Rutce czekamy na autobus w dziwnych okolicznosciach - ni to plac zabaw, ni to lesny parking, ni to zakręcony sen lokalnego artysty. Mozna tu liczyc zające, ogladac wystrugane z drewna ptactwo albo schowac sie do beczki. Nie wiem komu to ma słuzyc- nie widzimy tu ani dzieci, ani lokalnych żulikow.
est tez wiata z marmurowymi ladami i zlewami z bieżącą wodą. Moze w sezonie dziala tu jakis sklepik albo punkt gastronomiczny? Wiata raczej nie ma walorow noclegowych- przewiewna, blisko zabudowan, no i ponoc wszedzie wiszą kamery... Palenisko tez takie sterylne jakby nikt nigdy w nim nie palil ognia.. Albo potem szorowali domestosem
Za plecami szumi nam Szeszupa. Nie sądzilam, ze to taka duza rzeka! Ma prawie 300 km i plynie tez przez Litwe i Obwod Kaliningradzki! Zawsze myslalam, ze to malutki, regionalny potoczek!
cdn
I zapada decyzja- kit z Rutką! Idziemy na wzgorze! Jest bowiem spora szansa, ze tam bedziemy spac! Mijana chudoba bacznie nam sie przyglada.
Po drodze bagienka i idealnie okragłe oczka wodne, jakby w kraterze wulkanu.
Miejsce okazuje sie bardzo dogodne biwakowo. Dajemy znac chłopakom, ze miejsce na nocleg znalezione. Oni chyba cała droge idą piechotą. Nie wiem naprawde jak to robią ludzie, ktorzy w skonczonym czasie sa w stanie dojechac stopem w konkretne miejsce... To tak po prostu nie działa. Przynajmniej w Polsce. Jazda stopem to loteria- czasem dotrzesz w zaplanowane miejsce, czasem poznasz fajnych ludzi i pojedziesz w przeciwnym kierunku, ale bardzo czesto cała trase zapodajesz z buta. Albo sa dwie rownolegle rzeczywistosci
Grzes idzie do Rutki na zakupy. Ja zostaje z plecakami, wyłaze na wieze. Wokol roztacza sie widok na łagodne wzgorza Suwalszczyzny, oswietlone ciepłym, wieczornym słoncem.
Zaraz za wieżą jest skarpa nieczynnego wyrobiska. Tam planujemy zapodac ognisko. Chrustu za duzo nie ma, ale sa resztki rozwalonego płotu, ktory runął w dół ze skarpy.
Z rozkladaniem namiotow i rozpalaniem ognia postanawiamy sie wstrzymac az bedzie tu sami. Mamy takie podejscie, ze zawsze lepiej jak nikt nie wie gdzie biwakujemy. Moze to przesadna ostroznosc- ale zaszkodzic nie zaszkodzi. W naszych czasach kapusiow niestety nie brakuje, a tak na pierwszy rzut oka to nigdy nie wiadomo kto zacz. A u wlotu do wyrobiska zatrzymały sie dwa auta. Facet i babka. Stoją oparci o auta i sie gapią w naszą strone. Chyba to miala byc randka, ale nieco dziwna.. Skoro bardziej sie interesuja nami niz soba nawzajem? W koncu o 21 odjezdzaja. Wyrobisko jest nasze! Ogien płonie, nalewka jagodowa rozgrzewa chlodny wieczor. Dzieki wyprawie Grzesia do Rutki mamy ziemniaki, masełko i sól. Zresztą nalewke tez dzieki Grzesiowi.
W Bęcejłach kupilismy folie malarska, wiec dzis namiot rozbijamy na niej. I jest duzo lepiej. Nie przesiąka, mimo porannego deszczu. Co najciekawsze- babka w sklepie zarzekała sie, ze nie ma folii. Ale znalazlam takowa na polce- zakurzoną, pozółkłą. Byla kupa smiechu. Widac ta folia czekała na nas 10 lat!
Z racji na poranne siąpiące opady sniadanie wyjątkowo zjadamy bez rozpalania ogniska. Rozsiadamy sie w wiezy bo tu jest dach.
Wreszcie dzis idziemy na wycieczke szutrówkami! Opuszczamy glowne drogi, kierujemy sie na Wierzbiszki i inne małe przysiółki gdzie nic nie ma. I składamy sobie obietnice, ze za rok przez wiekszosc wyjazdu wlasnie tak bedziemy wędrowac! Na pohybel asfaltom! Od razu jakos milej dla oka, od razu jakby wieksza przestrzen i szerszy oddech, a i drewnianych domkow jakby wiecej! Drogi sie wiją wsrod krzewow bzu i starych omszałych płotow. Po polach snują sie mgły, od czasu do czasu popaduje. To zdecydowanie dzien o najbrzydszej pogodzie na calej tegorocznej trasie. Ale chrzęszczący pod stopami żwir i piach niweluje wszelakie niedogodnosci!
Jedną chatynke wyraznie ktos przywraca do zycia!
Co chwile mijamy przydrozne kapliczki.. Ich ilosc jest prawie rownowazna liczbie domow! A zadumanych światków zapewne w rejonie naliczymy wiecej niz stałych mieszkancow rozrzuconych po polach chałupek..
Napotykamy tez mały cmentarzyk z I wojny swiatowej. Groby juz prawie rozpadniete, acz niedawno postawili zbiorczą tablice pamiatkowa. Gdyby nie ona łatwo by mozna przegapic to miejsce, biorac mogiły za kamienie.
Nasza dzisiejsza wycieczka to takie kółeczko po przysiólkach- caly czas łazimy wokół naszej wiezy, tej przy ktorej spalismy. Mamy okazje ją ogladac z kazdej strony! Śmiejemy sie, ze taka widac tradycja naszych wschodniogranicznych wedrowek - kilka lat temu jak plynelismy tratwą to wciaz widzielismy wieze kosciola w Sztabinie. Teraz przesladuje nas dla odmiany inna wieza! Widac los nas pilnuje, zebysmy sie nie zgubili!
W Rutce czekamy na autobus w dziwnych okolicznosciach - ni to plac zabaw, ni to lesny parking, ni to zakręcony sen lokalnego artysty. Mozna tu liczyc zające, ogladac wystrugane z drewna ptactwo albo schowac sie do beczki. Nie wiem komu to ma słuzyc- nie widzimy tu ani dzieci, ani lokalnych żulikow.
est tez wiata z marmurowymi ladami i zlewami z bieżącą wodą. Moze w sezonie dziala tu jakis sklepik albo punkt gastronomiczny? Wiata raczej nie ma walorow noclegowych- przewiewna, blisko zabudowan, no i ponoc wszedzie wiszą kamery... Palenisko tez takie sterylne jakby nikt nigdy w nim nie palil ognia.. Albo potem szorowali domestosem
Za plecami szumi nam Szeszupa. Nie sądzilam, ze to taka duza rzeka! Ma prawie 300 km i plynie tez przez Litwe i Obwod Kaliningradzki! Zawsze myslalam, ze to malutki, regionalny potoczek!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziwnie sie czujemy docierając do Suwałk. Ruch, tłum, hałas, wszedzie pędzące auta. Ludzie biegają w pospiechu, roztaczajac za soba woń ciezkich perfum. Nie pachnie sosnowy las, dym z ogniska i wodorost z zarastajacych jezior. Dziwnie tak…
Idziemy z plecakami przez miasto jak jakies stwory z innej planety. I ludzie chyba tak na nas patrzą. Chyba niesiemy ze sobą klimat (i zapach) innego swiata, zagubionego wsrod przygranicznych pól, lasow i zbiornikow wodnych.
Spora część miasta niekoniecznie przypada mi do gustu. Ale jak wszedzie mozna odnalezc “smaczki”. Gdzieniegdzie natrafiamy na duzy drewniany dom, dziwną furtke, suszące sie pranie ukryte w podworku gdzie zatrzymal sie czas. Nieraz mały piesek spoglądnie tęsknie w strone okiennego lufcika..
Hotel, w ktorym chetnie bym zanocowala! Acz chyba nie jest czynny, jak zwykle w takich przypadkach. Choc bywalo kilka zacnych wyjątkow, ale przewaznie nie w Polsce
Suwałki to chyba miasto dobrych ludzi. Kilkakrotnie ktos zagaduje nas na ulicy, pytajac czy w czyms pomoc, cos doradzic, gdzies zaprowadzic. Nie wiem czy turysta z plecakiem jest tu taką rzadkoscia, ze budzi ciekawosc czy po prostu chec bezinteresownej pomocy i usmiechu jest wsrod ludzi bardzo rozbudowana.
Dzis jestesmy zmuszeni spać na kempingu, jako ze to spore miasto. W takich miejscach ciezko o dogodne i bezpieczne krzaki na dzikie biwaki. Trafiamy wiec na "eurokemping" przy stadionie. Wokol trawka z rolki i totalna patelnia- ani pół drzewka czy krzaczka. I same kampery, oczywiscie wszystkie białe i jakby wlasnie wyjechały z myjni i woskowania. I wsrod tego nasze dwa zielone namiociki przywykłe do malowniczych zarośli, jak przeniesione z innej bajki.. Sznurkow na pranie nie przewidzieli, a wsrod tej pustyni to nawet ciezko gdzies swoj sznurek przywiązac. Suszymy wiec rzeczy na rekwizytach z mini placu zabaw.
Dziwne tu mają łazienki- jednoguzikowe. W umywalkach plynie tylko lodowata woda. Ciepła woda jest w prysznicach. Owe prysznice tez mają jeden guzik i krotką rurke wystającą ze sciany. Jak sie nacisnie guzik to zapewne oblewa cie od stop do glow, łącznie z wlosami. No coz… Chcac umyc zęby w cieplej wodzie trzeba isc pod prysznic. Albo zagotowac sobie na butli - jak w lesie. Kuchnia jest, ale zamknieta. No coz- jak cos sie nazywa “eurokemping” to musi byc udziwnione, sterylne, błyszczące a praktycznosc jest rzeczą trzeciorzędną. Jako ze kazde miejsce posiada zalety i wady - tu plusem jest sympatyczny gospodarz. Przychodzi pogadac i poopowiadac nam rozne ciekawostki o okolicach, co mozna zwiedzic w miescie. Chłop ma taka wiedze i gadane, ze posluchac go chwile to jakby przeczytac trzy przewodniki!
Miejsce nie bardzo sie nadaje aby tu siedziec i napawac sie atmosferą biwaku... Zostawiamy wiec bagaze i idziemy sie powłoczyc sie po miescie. Zaraz za stadionem są cmentarze, gdzie leżą wyznawcy 7 odłamów religijnych. Żydzi, muzułmanie, ewangelicy, kalwini, prawosławni, starowiercy i katolicy. Wrogie religie, ktore w roznych rejonach swiata od wiekow toczą ze sobą wojny - pogodziła suwalska ziemia... Los bywa przewrotny.
Na cmentarzu muzułmanskim nic nie zostalo. Jest tylko polanka porosła trawą i symboliczny półksiezyc na bramie. Pewnie Tatarzy sa tu pochowani, tacy jak w Kruszynianach czy Bohonikach. Ale pewnosci nie mam..
Żydowskie miejsce pochówku tez widac, ze bylo bardzo zniszczone. Niedawno utworzono tu pomnik z połamanych płyt nagrobnych wyoranych z terenow cmentarza.
Na cmentarzu prawosławnym stoi niebieska, drewniana cerkiewka. Malutka, podrzezbiana, przywodząca na mysl jakies wioseczki na syberyjskich bagnach.
W porannym oświetleniu prezentuje sie jeszcze lepiej!
Za nią sa prawoslawne groby, wiele z nich malowniczo zarosnietych bujnymi o tej porze roku ziołami i chaszczem.
Prawosławny cmentarz dosc płynnie przechodzi w miejsce spoczynku staroobrzędowcow. Nie wiem czemu, ale jakos od zawsze czuje sympatie do tego wyznania. Ma w sobie jakas tajemniczosc, jakis wyjątkowy urok. Tereny, w ktorych wystepuje ta grupa religijna, przewaznie sa klimatyczne, troche zapomniane i gdzies na uboczu. Ukrainska delta Dunaju i pociete kanalami Wiłkowe, rumunskie Sarichioi, po drugiej stronie tej samej delty. Gruzinska Dżawachetia i wioski z dachami domow poroslymi trawą. Albo Wodziłki tu w suwalskich okolicach, wsrod wzgorz, ktorych nie powstydzil by sie Beskid Niski. Tutaj ten cmentarz tez podoba mi sie najbardziej ze wszystkich siedmiu. Mozna zajrzec w oczy długobrodym dziadkom, ktorych powazne twarze widnieją na nagrobnych zdjeciach.
Ciekawe, ze sporo religii wystosowuje mniej lub bardziej wyrazne sugestie nakazy do swoich wyznawcow - ze facet ma miec brode! To jeden z dwoch nakazow religijnych, ktory bardzo mi sie podoba! Drugi to ten, ze w czasie postu nalezy obżerac sie rybami!
Do wielu nagrobnych tablic sa przyczepione rzezbione ośmiokanciaste krzyze wytłaczane w metalu o barwie mosiądzu a nieraz i malowane na kolorowo. Wiele razy spotykalam takie krzyze na giełdach staroci. Jeden nawet kupilam i wisi na scianie. Stojąc tu na cmentarzu w Suwałkach troche mi sie zimno zrobilo - na mysl skąd on mogł przywedrowac na bazar….
Spora czesc zmarlych ma dziwne, niespotykane chyba nigdzie indziej imiona np. Jepafanij czy Awakum.
Część nagrobkow jest opisana naszym alfabetem, część cyrylicą ale sa tez niektore groby z napisami dziwną mieszanką obu rodzajow liter.
Dalej jest cmentarz ewangelikow i kalwinow. Chyba musi chodzic o takie dwa wyznania - bo inaczej ciezko sie doliczyc siedmiu. Jest tu mało napisów po niemiecku, tylko na kilku grobach. Dominują napisy polskie.
Najbardziej przypakowany Jezus z kaloryferkiem na brzuchu jakiego spotkalam na swej drodze
Na katolickim zwraca uwage, ze sporo dziadkow pozuje w mundurach lub w inny sposob upamietnia swoją wojskową przeszłosc.
Jest tez charakterystyczny grob, o ktorym wspominal nam facet z kempingu. Młody chlopak, ktory zginał w zamachu na nowojorskie wiezowce.. Dziwi tylko napis na tablicy- ze zginał za wiare i wolnosc. Wiare? Wolnosc? Myslalam, ze miał tylko pecha znalezc sie w zlym miejscu w złym czasie i stac sie jedna z tysiecy bezsensownych ofiar w rękach wielkiej polityki. Napis brzmi wzniośle, ale jest w nim jakis mały zgrzyt. A moze po prostu rodzinie lżej na duszy, ze śmierc chlopaka miała jednak jakis sens?
Mijamy tez kilka grobow do ponownego zasiedlenia. Nawet po smierci grozi nam eksmisja. Dobrze, ze nie przychodzi komornik zajumac kwiatki czy dechy z trumny na opał… Widac, ze o sporo tych grobow ktos dba… Stoją kwiatki, znicze.. Przy jednym siedzi na ławeczce jakas babuszka. Kim dla niej był pochowany tam mezczyzna? Mężem, bratem, kumplem z podworka? Poprawia kokardke na drewnianym krzyzu. Moze nie ma kasy na opłate?
Chyba nieraz warto byc wyznawcą mało popularnej w regionie religii. Prawosławnych czy ewangelikow nikt nie niepokoi po smierci. Leżą sobie od lat nawet gdy ich groby zarasta zielsko, tablice sie kruszą.. Nie muszą sie martwic, ze krzyze z ich mogił trafią na smietnik, Jezuski bedą lezec połamane bez rąk miedzy rozdeptanymi zniczami, a miejsce oficjalnie zajmie bogatszy współlokator. To nie tylko przypadek Suwałk. Zawsze ogarnia mnie straszny smutek, gdy widze groby przeznaczone do celowego zniszczenia. Rwie sie włosy z głowy, ze po wojnie niszczono groby niemieckie czy ukrainskie, ze z macew budowano drogi. Ze szacunek dla zmarłych, ze hieny cmentarne i bla bla bla. A ten sam proceder trwa oficjalnie, w majestacie prawa i za społecznym przyzwoleniem. Jest to dla mnie jedna ze wstrętniejszych rzeczy- pazernosc na forse, ktora próbuje sięgac nawet na tamten swiat…
Nurtuje tez mnie pytanie - co z tym grobem? Kto za niego płaci?
W Suwałkach postanawiamy rowniez poobcowac troche z zywymi i zająć sie mniej duchowymi przezyciami (np. żarciem). W tym celu odwiedzamy knajpe, gdzie ponoc sa jakies kołduny, bliny czy inne lokalne specjały. Dowiadujemy sie jednak, ze one są - ale tylko w menu, bo juz sie skonczyly. Jest tylko pizza. Zamawiamy wiec pizze, a chwile pozniej jakas parka dostaje kołduny. Nie wiem - moze trzeba było złozyc zamowienie po litewsku?
W nocy na kempingu budzi mnie dziwny dzwiek. Jakby wodospadu. Co sie okazuje - na stadionie włączyli sikawki podlewające trawe. Jedna z nich jest tak ustawiona, ze wali strumieniem wody po ogrodzeniu kempingu. Halas jest na tyle spory, ze musze wsadzic w uszy stopery. Pudel stoperow nie mial, a na dodatek fontanna podlewała jego namiot. Zabrał wiec manele i poszedł spac do łazienki. Rano ponoc na kokon na karimacie wlazł jakis kamperowiec z Niemiec czy innej Holandii, ktorego o swicie przycisnela potrzeba Ciekawe czy sie przestraszyl? albo uznał to za egzotyke? A moze dla nich to juz normalne, ze jakies brodate opalone śpią gdzie popadnie?
Rano musimy wstac dosc wczesnie bo spieszymy sie na autobus. Blisko dworca PKSu, przy jednej z ruchliwych ulic, stoi drewniany dom, zapuszczany na pomaranczowo, o ciekawym, nieregularnym ksztalcie. Nie jestem pewna czy ma stalych mieszkancow, ale nie wyglada rowniez na calkiem opuszczony. Otacza go duzy ogrod, z gatunku tych prawdziwych, a nie modnych ostatnio z betonu i plastiku. Juz drugi raz na tym wyjezdzie nie moge sobie odmowic przyjemnosci pokrecenia sie kolo tego budynku. Emanuje tu zewszad spokoj i jakas taka dobra energia. Czlowiek ma nieprzebrana ochote przysiąść na ławeczce, zaciągnąc sie wonią bzu czy zajrzec do studni.
Moze to przez kontrast? Kilkaset metrow dalej rozciągają sie parkingi, galerie handlowe, ruchliwe skrzyzowania i inne frykasy niezbedne do szczesliwego zycia współczesnych ludzi. Kawałek za domem zaczyna sie świat bez roslin i bez ciszy.
Do Warszawy mamy okazje jechac autobusem prowadzonym przez gatunek zwany “skurwiel bezinteresowny”. Po raz pierwszy spotykam sie z sytuacją, ze mając wykupiony bilet do stacji dalszej- nie mozemy wysiąść na wczesniejszej, mimo ze autobus sie tam zatrzymuje. Nie bo nie. Probujemy wysiasc i tak, ale debil walczy o swoje jak babcie o karpie w Lidlu. Prawie wlasnym ciałem zasłania bagaznik i nie pozwala wyjąc plecakow. Bo mamy jechac na tą stacje co mamy na biletach. Przez chwile moze czuć władze i co mu zrobisz? Przez jego kaprys musimy drałowac kawal i jeszcze jechac metrem. Prawie godzina psu w d... Czasem mysle, ze to dobrze (dla mnie i dla swiata), ze nie urodzilam sie facetem o gabarytach toperza. Bo moglabym tego naduzywac. A ta sytuacja bylaby jedną z nich…
W Warszawie ogladamy cerkiew, ktora niestety jest zamknieta. Udaje mi sie tylko zajrzec do wnetrza przez piwniczne okienka, gdzie spotykam dwoch nasciennych brodatych kolesi i jakis stolik- ołtarz to czy katafalk? Z piwnicy zapodaje zapachem zapomnianej, butwiejacej łodzi, w ktorej ostatni rybak zapomniał części swojego połowu…
Wsrod stołecznych zaułkow zwracają tez uwage fajne murale - stare i… stylizowane na stare!
Końce wyjazdow zawsze mają w sobie jakas doze smutku. Acz w tym przypadku nie jest tak źle! Do domu jade tylko sie przepakowac! Za kilka dni znow jak bumerang wracam na daleką połnoc. Ba! Jeszcze nawet na ciut dalszą, bo wbijamy do Obwodu Kaliningradzkiego! Znow bedą biwaki, ogniska i klimatyczne sklepiki głębokiej prowincjii! Acz tym razem bedzie nam dodatkowo szumiec morze, warczeć busio i kwiczeć bobas
KONIEC
Idziemy z plecakami przez miasto jak jakies stwory z innej planety. I ludzie chyba tak na nas patrzą. Chyba niesiemy ze sobą klimat (i zapach) innego swiata, zagubionego wsrod przygranicznych pól, lasow i zbiornikow wodnych.
Spora część miasta niekoniecznie przypada mi do gustu. Ale jak wszedzie mozna odnalezc “smaczki”. Gdzieniegdzie natrafiamy na duzy drewniany dom, dziwną furtke, suszące sie pranie ukryte w podworku gdzie zatrzymal sie czas. Nieraz mały piesek spoglądnie tęsknie w strone okiennego lufcika..
Hotel, w ktorym chetnie bym zanocowala! Acz chyba nie jest czynny, jak zwykle w takich przypadkach. Choc bywalo kilka zacnych wyjątkow, ale przewaznie nie w Polsce
Suwałki to chyba miasto dobrych ludzi. Kilkakrotnie ktos zagaduje nas na ulicy, pytajac czy w czyms pomoc, cos doradzic, gdzies zaprowadzic. Nie wiem czy turysta z plecakiem jest tu taką rzadkoscia, ze budzi ciekawosc czy po prostu chec bezinteresownej pomocy i usmiechu jest wsrod ludzi bardzo rozbudowana.
Dzis jestesmy zmuszeni spać na kempingu, jako ze to spore miasto. W takich miejscach ciezko o dogodne i bezpieczne krzaki na dzikie biwaki. Trafiamy wiec na "eurokemping" przy stadionie. Wokol trawka z rolki i totalna patelnia- ani pół drzewka czy krzaczka. I same kampery, oczywiscie wszystkie białe i jakby wlasnie wyjechały z myjni i woskowania. I wsrod tego nasze dwa zielone namiociki przywykłe do malowniczych zarośli, jak przeniesione z innej bajki.. Sznurkow na pranie nie przewidzieli, a wsrod tej pustyni to nawet ciezko gdzies swoj sznurek przywiązac. Suszymy wiec rzeczy na rekwizytach z mini placu zabaw.
Dziwne tu mają łazienki- jednoguzikowe. W umywalkach plynie tylko lodowata woda. Ciepła woda jest w prysznicach. Owe prysznice tez mają jeden guzik i krotką rurke wystającą ze sciany. Jak sie nacisnie guzik to zapewne oblewa cie od stop do glow, łącznie z wlosami. No coz… Chcac umyc zęby w cieplej wodzie trzeba isc pod prysznic. Albo zagotowac sobie na butli - jak w lesie. Kuchnia jest, ale zamknieta. No coz- jak cos sie nazywa “eurokemping” to musi byc udziwnione, sterylne, błyszczące a praktycznosc jest rzeczą trzeciorzędną. Jako ze kazde miejsce posiada zalety i wady - tu plusem jest sympatyczny gospodarz. Przychodzi pogadac i poopowiadac nam rozne ciekawostki o okolicach, co mozna zwiedzic w miescie. Chłop ma taka wiedze i gadane, ze posluchac go chwile to jakby przeczytac trzy przewodniki!
Miejsce nie bardzo sie nadaje aby tu siedziec i napawac sie atmosferą biwaku... Zostawiamy wiec bagaze i idziemy sie powłoczyc sie po miescie. Zaraz za stadionem są cmentarze, gdzie leżą wyznawcy 7 odłamów religijnych. Żydzi, muzułmanie, ewangelicy, kalwini, prawosławni, starowiercy i katolicy. Wrogie religie, ktore w roznych rejonach swiata od wiekow toczą ze sobą wojny - pogodziła suwalska ziemia... Los bywa przewrotny.
Na cmentarzu muzułmanskim nic nie zostalo. Jest tylko polanka porosła trawą i symboliczny półksiezyc na bramie. Pewnie Tatarzy sa tu pochowani, tacy jak w Kruszynianach czy Bohonikach. Ale pewnosci nie mam..
Żydowskie miejsce pochówku tez widac, ze bylo bardzo zniszczone. Niedawno utworzono tu pomnik z połamanych płyt nagrobnych wyoranych z terenow cmentarza.
Na cmentarzu prawosławnym stoi niebieska, drewniana cerkiewka. Malutka, podrzezbiana, przywodząca na mysl jakies wioseczki na syberyjskich bagnach.
W porannym oświetleniu prezentuje sie jeszcze lepiej!
Za nią sa prawoslawne groby, wiele z nich malowniczo zarosnietych bujnymi o tej porze roku ziołami i chaszczem.
Prawosławny cmentarz dosc płynnie przechodzi w miejsce spoczynku staroobrzędowcow. Nie wiem czemu, ale jakos od zawsze czuje sympatie do tego wyznania. Ma w sobie jakas tajemniczosc, jakis wyjątkowy urok. Tereny, w ktorych wystepuje ta grupa religijna, przewaznie sa klimatyczne, troche zapomniane i gdzies na uboczu. Ukrainska delta Dunaju i pociete kanalami Wiłkowe, rumunskie Sarichioi, po drugiej stronie tej samej delty. Gruzinska Dżawachetia i wioski z dachami domow poroslymi trawą. Albo Wodziłki tu w suwalskich okolicach, wsrod wzgorz, ktorych nie powstydzil by sie Beskid Niski. Tutaj ten cmentarz tez podoba mi sie najbardziej ze wszystkich siedmiu. Mozna zajrzec w oczy długobrodym dziadkom, ktorych powazne twarze widnieją na nagrobnych zdjeciach.
Ciekawe, ze sporo religii wystosowuje mniej lub bardziej wyrazne sugestie nakazy do swoich wyznawcow - ze facet ma miec brode! To jeden z dwoch nakazow religijnych, ktory bardzo mi sie podoba! Drugi to ten, ze w czasie postu nalezy obżerac sie rybami!
Do wielu nagrobnych tablic sa przyczepione rzezbione ośmiokanciaste krzyze wytłaczane w metalu o barwie mosiądzu a nieraz i malowane na kolorowo. Wiele razy spotykalam takie krzyze na giełdach staroci. Jeden nawet kupilam i wisi na scianie. Stojąc tu na cmentarzu w Suwałkach troche mi sie zimno zrobilo - na mysl skąd on mogł przywedrowac na bazar….
Spora czesc zmarlych ma dziwne, niespotykane chyba nigdzie indziej imiona np. Jepafanij czy Awakum.
Część nagrobkow jest opisana naszym alfabetem, część cyrylicą ale sa tez niektore groby z napisami dziwną mieszanką obu rodzajow liter.
Dalej jest cmentarz ewangelikow i kalwinow. Chyba musi chodzic o takie dwa wyznania - bo inaczej ciezko sie doliczyc siedmiu. Jest tu mało napisów po niemiecku, tylko na kilku grobach. Dominują napisy polskie.
Najbardziej przypakowany Jezus z kaloryferkiem na brzuchu jakiego spotkalam na swej drodze
Na katolickim zwraca uwage, ze sporo dziadkow pozuje w mundurach lub w inny sposob upamietnia swoją wojskową przeszłosc.
Jest tez charakterystyczny grob, o ktorym wspominal nam facet z kempingu. Młody chlopak, ktory zginał w zamachu na nowojorskie wiezowce.. Dziwi tylko napis na tablicy- ze zginał za wiare i wolnosc. Wiare? Wolnosc? Myslalam, ze miał tylko pecha znalezc sie w zlym miejscu w złym czasie i stac sie jedna z tysiecy bezsensownych ofiar w rękach wielkiej polityki. Napis brzmi wzniośle, ale jest w nim jakis mały zgrzyt. A moze po prostu rodzinie lżej na duszy, ze śmierc chlopaka miała jednak jakis sens?
Mijamy tez kilka grobow do ponownego zasiedlenia. Nawet po smierci grozi nam eksmisja. Dobrze, ze nie przychodzi komornik zajumac kwiatki czy dechy z trumny na opał… Widac, ze o sporo tych grobow ktos dba… Stoją kwiatki, znicze.. Przy jednym siedzi na ławeczce jakas babuszka. Kim dla niej był pochowany tam mezczyzna? Mężem, bratem, kumplem z podworka? Poprawia kokardke na drewnianym krzyzu. Moze nie ma kasy na opłate?
Chyba nieraz warto byc wyznawcą mało popularnej w regionie religii. Prawosławnych czy ewangelikow nikt nie niepokoi po smierci. Leżą sobie od lat nawet gdy ich groby zarasta zielsko, tablice sie kruszą.. Nie muszą sie martwic, ze krzyze z ich mogił trafią na smietnik, Jezuski bedą lezec połamane bez rąk miedzy rozdeptanymi zniczami, a miejsce oficjalnie zajmie bogatszy współlokator. To nie tylko przypadek Suwałk. Zawsze ogarnia mnie straszny smutek, gdy widze groby przeznaczone do celowego zniszczenia. Rwie sie włosy z głowy, ze po wojnie niszczono groby niemieckie czy ukrainskie, ze z macew budowano drogi. Ze szacunek dla zmarłych, ze hieny cmentarne i bla bla bla. A ten sam proceder trwa oficjalnie, w majestacie prawa i za społecznym przyzwoleniem. Jest to dla mnie jedna ze wstrętniejszych rzeczy- pazernosc na forse, ktora próbuje sięgac nawet na tamten swiat…
Nurtuje tez mnie pytanie - co z tym grobem? Kto za niego płaci?
W Suwałkach postanawiamy rowniez poobcowac troche z zywymi i zająć sie mniej duchowymi przezyciami (np. żarciem). W tym celu odwiedzamy knajpe, gdzie ponoc sa jakies kołduny, bliny czy inne lokalne specjały. Dowiadujemy sie jednak, ze one są - ale tylko w menu, bo juz sie skonczyly. Jest tylko pizza. Zamawiamy wiec pizze, a chwile pozniej jakas parka dostaje kołduny. Nie wiem - moze trzeba było złozyc zamowienie po litewsku?
W nocy na kempingu budzi mnie dziwny dzwiek. Jakby wodospadu. Co sie okazuje - na stadionie włączyli sikawki podlewające trawe. Jedna z nich jest tak ustawiona, ze wali strumieniem wody po ogrodzeniu kempingu. Halas jest na tyle spory, ze musze wsadzic w uszy stopery. Pudel stoperow nie mial, a na dodatek fontanna podlewała jego namiot. Zabrał wiec manele i poszedł spac do łazienki. Rano ponoc na kokon na karimacie wlazł jakis kamperowiec z Niemiec czy innej Holandii, ktorego o swicie przycisnela potrzeba Ciekawe czy sie przestraszyl? albo uznał to za egzotyke? A moze dla nich to juz normalne, ze jakies brodate opalone śpią gdzie popadnie?
Rano musimy wstac dosc wczesnie bo spieszymy sie na autobus. Blisko dworca PKSu, przy jednej z ruchliwych ulic, stoi drewniany dom, zapuszczany na pomaranczowo, o ciekawym, nieregularnym ksztalcie. Nie jestem pewna czy ma stalych mieszkancow, ale nie wyglada rowniez na calkiem opuszczony. Otacza go duzy ogrod, z gatunku tych prawdziwych, a nie modnych ostatnio z betonu i plastiku. Juz drugi raz na tym wyjezdzie nie moge sobie odmowic przyjemnosci pokrecenia sie kolo tego budynku. Emanuje tu zewszad spokoj i jakas taka dobra energia. Czlowiek ma nieprzebrana ochote przysiąść na ławeczce, zaciągnąc sie wonią bzu czy zajrzec do studni.
Moze to przez kontrast? Kilkaset metrow dalej rozciągają sie parkingi, galerie handlowe, ruchliwe skrzyzowania i inne frykasy niezbedne do szczesliwego zycia współczesnych ludzi. Kawałek za domem zaczyna sie świat bez roslin i bez ciszy.
Do Warszawy mamy okazje jechac autobusem prowadzonym przez gatunek zwany “skurwiel bezinteresowny”. Po raz pierwszy spotykam sie z sytuacją, ze mając wykupiony bilet do stacji dalszej- nie mozemy wysiąść na wczesniejszej, mimo ze autobus sie tam zatrzymuje. Nie bo nie. Probujemy wysiasc i tak, ale debil walczy o swoje jak babcie o karpie w Lidlu. Prawie wlasnym ciałem zasłania bagaznik i nie pozwala wyjąc plecakow. Bo mamy jechac na tą stacje co mamy na biletach. Przez chwile moze czuć władze i co mu zrobisz? Przez jego kaprys musimy drałowac kawal i jeszcze jechac metrem. Prawie godzina psu w d... Czasem mysle, ze to dobrze (dla mnie i dla swiata), ze nie urodzilam sie facetem o gabarytach toperza. Bo moglabym tego naduzywac. A ta sytuacja bylaby jedną z nich…
W Warszawie ogladamy cerkiew, ktora niestety jest zamknieta. Udaje mi sie tylko zajrzec do wnetrza przez piwniczne okienka, gdzie spotykam dwoch nasciennych brodatych kolesi i jakis stolik- ołtarz to czy katafalk? Z piwnicy zapodaje zapachem zapomnianej, butwiejacej łodzi, w ktorej ostatni rybak zapomniał części swojego połowu…
Wsrod stołecznych zaułkow zwracają tez uwage fajne murale - stare i… stylizowane na stare!
Końce wyjazdow zawsze mają w sobie jakas doze smutku. Acz w tym przypadku nie jest tak źle! Do domu jade tylko sie przepakowac! Za kilka dni znow jak bumerang wracam na daleką połnoc. Ba! Jeszcze nawet na ciut dalszą, bo wbijamy do Obwodu Kaliningradzkiego! Znow bedą biwaki, ogniska i klimatyczne sklepiki głębokiej prowincjii! Acz tym razem bedzie nam dodatkowo szumiec morze, warczeć busio i kwiczeć bobas
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Cmentarz muzułmański był generalnie dla żołnierzy stacjonujących w mieście, więc nie typowo tatarski. Aczkolwiek ponoć Tatarzy stanowili większość mahometan w Suwałkach.
Co do tej nocy na kempingu to miałem w kiblu jedne z gorszych koszmarów na wyjazdach: ciągle mi się śniło, że ktoś mnie dusi, morduje, spóźniamy się na autobus, a nawet pojawił się mój dziadek i mnie upominał
Co do tej nocy na kempingu to miałem w kiblu jedne z gorszych koszmarów na wyjazdach: ciągle mi się śniło, że ktoś mnie dusi, morduje, spóźniamy się na autobus, a nawet pojawił się mój dziadek i mnie upominał
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 23 gości