Znad Dunaju do Balatonu. Z Balatonu nad Adriatyk. Z Adriatyk
Przygodę z czarnogórskim wybrzeżem Adriatyku zaczynamy od Starego Baru. Malownicze ruiny u stóp masywu górskiego Rumija są jednym z ważnych punktów na turystycznej mapie kraju.
Wzdłuż drogi z wyślizganym brukiem ulokowały się liczne punkty gastronomiczne. Cenowo - raczej drogo.
Nad wejściem w murach obronnych wyrzeźbiony wenecki lew. Bar znajdował się w granicach włoskiej Republiki do XVI wieku, po czym zajęli go Turcy.
Podczas wojny w latach 1877-1878 miasto było oblegane przez czarnogórskie wojska przez ponad siedem tygodni i właśnie wtedy zamieniło się w ruinę. Po kapitulacji tureckiej załogi Bar włączono do Czarnogóry, ale ludność przeniosła się bliżej morza, gdzie założono dzisiejsze, nowe miasto Bar.
Już w kolejce do kasy (wstęp 2 euro) słychać, skąd przyjechała spora część zwiedzających: osoby posługujące się polskim tworzyli chyba najliczniejszą grupę.
Zachowały się (w lepszym lub gorszym stanie) ślady po około 240 obiektach, najstarsze pochodzą z X-XI wieku. Teren jest na tyle rozległy, że liczba turystów nie przytłacza.
Romański kościółek św. Mikołaja stał kiedyś przy klasztorze franciszkańskim, który najpierw Turcy zamienili na meczet, a w 1912 roku został zniszczony w czasie wybuchu amunicji.
Cytadelę wybudowali Wenecjanie. W środku można wejść na część murów.
Widoki z murów robią wrażenie, zwłaszcza okoliczne góry.
Jednym z ciekawszych obiektów jest akwedukt z 17. stulecia. Zniszczyło go trzęsienie ziemi w 1979 roku (podobnie jak wiele innych zabytków czarnogórskich), zdołano go jednak odbudować i dzisiaj nadal może spełniać swą funkcję. Jest to jeden z trzech akweduktów dawnej Jugosławii.
Spojrzenie w kierunku wschodnim...
...i w dół.
Pomnik partyzanckich gierojów, którzy tłukli się w czasie II wojny światowej z Włochami.
Jeden z budynków odbudowano w całości i otwarto w środku niewielką wystawę...
...z innych zostały tylko fundamenty.
Niektóre uliczki są chyba rzadko używane.
W tym miejscu stała od XII wieku katedra św. Jerzego. Zniszczona w czasie innej eksplozji amunicji w 1882 roku. Stari Bar miał pecha z takimi wypadkami.
Spójrzmy znów w dół, poza mury miejskie. Obok zabytkowych ruin rozciąga się współczesna miejscowość Stari Bar, licząca niecałe 2 tysiące mieszkańców. Jedna trzecia z nich to muzułmanie.
Mimo późnego popołudnia nadal jest bardzo ciepło, więc moje ubranie wygląda jak wyjęte z pralki. Ten dzień okazał się najbardziej upalnym podczas całego wyjazdu.
Pamiątki po Turkach - wieża zegarowa (przetrwała w dobrym stanie) oraz resztki meczetu.
Pałace książęcy i biskupi także zostały zrekonstruowane.
Przyjemna ta zieleń .
Stari Bar zdecydowanie wart jest odwiedzin!
Wracając do samochodu słyszymy przeraźliwe kocie zawodzenie: jeden mały sierściuch wlazł na dach budynku i nie umie z niego zejść. Ciekawe czy ktoś mu w końcu pomógł?
Pora było znaleźć nocleg na dwie kolejne noce. Chciałem skorzystać z kempingu pod Petrovacem, ale ten był maksymalnie obłożony. Drugi kemping przy samej plaży wyglądał tak syfiasto i nieprzyjaźnie, iż nie było mowy, aby tam zostać.
Co robić? - główkuję. Wiem, że jest kilka ośrodków dla namiotowców w okolicach Ulcinja, ale to dość daleko, w dodatku droga wzdłuż wybrzeża to jeden wielki korek.
Najbardziej zapycha się Sutomore. Stojąc i zastanawiając się kiedy w końcu ruszymy dalej widzę kobietę siedzącą na chodniku w plastikowym krześle i z napisem "sobe". Hmm, cóż szkodzi spróbować i zapytać się o pokój? Już wkrótce babka z tylnego fotelu mojego samochodu prowadzi nas pod swój dom.
Choć jeszcze godzinę wcześniej przeklinałem zapchany kemping, to teraz dzięki niemu mamy wygodną miejscówkę na dwa wieczory. Widok z okna może nie obrazki z Karaibów, ale i tak mi się te dachy podobają .
Klimat tej okolicy (jak i całego Sutomore) bardzo przypomina mi Albanię: podobnie jak tam wiele domów nie jest formalnie ukończonych, ostatnie piętra ciągle są "w budowie". To oczywiście fikcja, bo prawdopodobnie tak już zostaną na stałe, ale oficjalna wersja jest taka, a nie inna. Dzięki temu można nie płacić podatków za ukończone domostwa. Budynek, w którym mieszkamy, jako jeden z nielicznych został wybudowany do końca .
Po zmroku idziemy do centrum Sutomore, oddalonego o jakieś 10 minut drogi. Mimo późnej pory na głównej drodze nadal masa samochodów.
Zaglądamy na targowisko, które jeszcze nie zamierza iść spać.
Na deptaku dziki tłum. Dawno nie widziałem takiego ścisku. Dominują turyści miejscowi albo z krajów byłej Jugosławii, zwłaszcza Serbowie i Macedończycy, których granice odcięły od morza. Innych języków prawie nie słychać. To dobrze, zawsze bardziej "lokalnie" . Przy miejskiej plaży dziesiątki barów. Ryk "muzyki" słychać już z daleka, szczerze mówiąc nie wiem jak można wytrzymać przy takim łomocie. "Tak musi wyglądać przedsionek piekła" - przemknęło mi przez głowę. Wytapetowane paniusie na wysokich obcasach o prezencji kojarzącej się z tirówkami zachęcają przechodzących do wstąpienia: oferują jakieś rabaty czy darmowego jednego drinka. Nagabują przede wszystkim młodych chłopaków z buzującymi hormonami, ale czasem zaczepiają też pary. Nie wiem dlaczego, ale do nas nikt nie podszedł!
Jeśli ktoś jest głodny, to także ma spory wybór, choć restauracji działa mniej niż knajp i jakoś żadna nie przekonała do odwiedzin. Podobnie jak w Zlatiborze bardzo popularne są tutaj naleśniki. Ostatecznie decydujemy się w jednym z przydrożnych grillów na bałkańskiego hamburgera, czyli pljeskavicę w bułce. Jak zwykle - pychota!
Główna plaża miejska w Sutomore jest długa, bo ponad kilometrowa, ale w większości wąska, a i słyszałem opowieści o nocnym ubogacaniu Adriatyku spuszczanymi nieczystościami. Rzędy plastikowych leżaków już czekają na kolejny dzień.
Sutomore liczy 2 tysiące stałych mieszkańców, z czego Czarnogórcy stanowią mniej niż połowę. Nie wiem ile osób przyjeżdża tutaj latem, ale pewnie jest to cała masa. I na te tłumy w centrum miejscowości nie czekał ANI JEDEN kosz. Trudno się zatem dziwić, że na ulicy syf, na plaży syf, wszędzie syf! Myślę, że i w Albanii bywa bardziej czysto...
Poranek wskazuje, że ten dzień także będzie upalny.
Po sąsiedzku mieszka cała kocia rodzina, czasem zajrzy i pies .
Niedaleko nas działa piekarnia. Krótki spacer i już jestem cały spocony, uff... Na głównej drodze jeszcze nie ma korka, ale już ruch spory.
Dzisiaj mamy zamiar nieco pozwiedzać. Zamiast lecieć rano na plażę ładujemy się do samochodu i ruszamy na północny-zachód wzdłuż wybrzeża Magistralą Adriatycką. Ta droga to główny sprawca problemów komunikacyjnych "czarnogórskiej riwiery"; wybudowana dawno temu w okresie socjalistycznej Jugosławii była główną jednopasmową arterią prowadzącą przy Jadranie. Lata minęły, w Słowenii i w Chorwacji albo ją poszerzono albo jej rolę przejęły autostrady, natomiast w Czarnogórze zostało po staremu. Co prawda w niektórych miejscach dołożono jeszcze jeden pas, ale przy tak zwiększonym ruchu turystycznym jest ona często kompletnie zapchana, jak w Sutomore.
Buljarica i jedna z najdłuższych plaż w Czarnogórze. Obok niej mieliśmy spać na kempingu, który okazał się pełny. Ładnie wyglądają te skaliste wysepki.
Za Petrovacem zatrzymujemy się przy monastyrze Reževići.
Znajdują się tutaj dwie cerkwie - starsza z XIII wieku oraz młodsza (większa) z początku XIX wieku, która stanęła na miejscu wcześniejszej świątyni. Towarzyszy im 20-metrowa dzwonnica. Monastyr dwukrotnie niszczyli Turcy, raz Francuzi, a w 1979 natura.
Turyści tu prawie nie zaglądają, otacza nas więc cisza, cyklady i jeden z mnichów recytujący w mniejszej cerkwi modlitwy. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć kota .
Obok klasztoru zorganizowano punkt widokowy na skałach, z którego można popatrzeć na morze. Budowany wielopiętrowy hotel tuż przy plaży to smutny przykład tego, co staje się w tych okolicach normą.
Po kilku kilometrach gdzieś po lewej stronie zamajaczył znajomy kształt. To Sveti Stefan, jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Czarnogórze. Skalna wyspa, połączona z lądem groblą, stanowiąca zamknięty kompleks hotelowy. Nawet jeśli ktoś tu nie był, to prawdopodobnie (jak ja) musiał ją widzieć na tysiącach zdjęć turystycznych lub folderach.
Bardziej widokowe (pozbawione pustostanów i zbędnych dachów) ujęcia można zrobić kawałek dalej przy restauracji, lecz zaparkowanie tam samochodu graniczy z cudem. Pozostaje więc zadowolić się tą miejscówką. W oddali widać Budvę i wyspę św. Mikołaja.
Budva jest obok Baru największym miastem czarnogórskiego wybrzeża, ulubionym zwłaszcza przez Rosjan. Musi tu przyjeżdżać także sporo hazardzistów, bo reklamy kasyn są na każdym kroku. Omijamy jednak tą oazę rozpusty i skręcamy na górską drogę prowadzącą do Cetynii. Bardzo kręta, w dobrym stanie, po remoncie, oferuje panoramy wybrzeża łącznie z kurortem i Sv. Stefanem. Niestety, upał powoduje, iż przejrzystość jest mizerna (choć jest chłodniej niż wczoraj, zaledwie 42 stopnie).
Przed nami kilkadziesiąt kilometrów trasy w odmiennych klimatach z wyrastającymi dookoła szczytami górskimi...
...ale o wizycie w dawnej stolicy Czarnogóry napiszę w kolejnej części, natomiast teraz od razu przeskoczę znów do Adriatyku, do którego wróciliśmy popołudniem w okolicach miejscowości Jaz.
Patrząc na zegarek stwierdzamy, iż samą Budvę z jej starówką musimy odpuścić. Może przy kolejnej wizycie? Na szczęście przejazd Magistralą przez miasto idzie sprawnie, jeszcze nie ma korków.
Tym razem udaje mi się zerknąć na Sveti Stefan z innego miejsca. Na plaży przy grobli już prawie pusto...
Jedna z wielu niewielkich wysp, oddalonych o kilkaset metrów od brzegu.
Zwiedzanie zwiedzaniem, ale wypadałoby się wykąpać! Wypatrujemy jakiegoś interesującego zjazdu na plażę, ale w końcu i tak musimy zejść do niej piechotą bardzo stromą drogą. Wybraliśmy (zupełnie przypadkowo) plażę Drobni Pijesak, niedaleko monastyru który odwiedziliśmy rano.
Zgodnie z nazwą rzeczywiście zastaliśmy tam piasek, przemieszany z kamyczkami i otoczony skałami. Na samotność nie było co liczyć, jednak na szczęście nikt nie grodził parawanami .
Zawsze się zastanawiałem jaki jest sens podpływać łodziami aż pod kąpieliska, skoro można się pluskać w dowolnym miejscu? Chyba tylko dla szpanu.
Morze ciepłe, a woda spokojniejsza niż w niejednym jeziorze.
Czy to rzeczywiście są skały, czy jakaś konstrukcja zsunęła się ze skarpy?
Niebo zaczyna zmieniać barwy. Mimo, iż słońce jeszcze ma daleko do horyzontu, przybrało postać żółtego, a potem czerwonego wielkiego karła. Przykrywa je mgiełka, którą wywołały fale gorąca.
Dalszą część zachodu obserwujmy z poziomi drogi: przy samochodzie oraz nad Buljaricą.
Wieczorny korek w Sutomore zaczyna się już kilka kilometrów przed miastem. Podobnie jak w Polsce użycie policjantów do kierowania ruchem nie tylko nie przynosi poprawy, ale powoduje większy burdel. Dobrze, że nasza kwatera jest na początku miejscowości, bo czekałoby nas długieee stanie.
Wzdłuż drogi z wyślizganym brukiem ulokowały się liczne punkty gastronomiczne. Cenowo - raczej drogo.
Nad wejściem w murach obronnych wyrzeźbiony wenecki lew. Bar znajdował się w granicach włoskiej Republiki do XVI wieku, po czym zajęli go Turcy.
Podczas wojny w latach 1877-1878 miasto było oblegane przez czarnogórskie wojska przez ponad siedem tygodni i właśnie wtedy zamieniło się w ruinę. Po kapitulacji tureckiej załogi Bar włączono do Czarnogóry, ale ludność przeniosła się bliżej morza, gdzie założono dzisiejsze, nowe miasto Bar.
Już w kolejce do kasy (wstęp 2 euro) słychać, skąd przyjechała spora część zwiedzających: osoby posługujące się polskim tworzyli chyba najliczniejszą grupę.
Zachowały się (w lepszym lub gorszym stanie) ślady po około 240 obiektach, najstarsze pochodzą z X-XI wieku. Teren jest na tyle rozległy, że liczba turystów nie przytłacza.
Romański kościółek św. Mikołaja stał kiedyś przy klasztorze franciszkańskim, który najpierw Turcy zamienili na meczet, a w 1912 roku został zniszczony w czasie wybuchu amunicji.
Cytadelę wybudowali Wenecjanie. W środku można wejść na część murów.
Widoki z murów robią wrażenie, zwłaszcza okoliczne góry.
Jednym z ciekawszych obiektów jest akwedukt z 17. stulecia. Zniszczyło go trzęsienie ziemi w 1979 roku (podobnie jak wiele innych zabytków czarnogórskich), zdołano go jednak odbudować i dzisiaj nadal może spełniać swą funkcję. Jest to jeden z trzech akweduktów dawnej Jugosławii.
Spojrzenie w kierunku wschodnim...
...i w dół.
Pomnik partyzanckich gierojów, którzy tłukli się w czasie II wojny światowej z Włochami.
Jeden z budynków odbudowano w całości i otwarto w środku niewielką wystawę...
...z innych zostały tylko fundamenty.
Niektóre uliczki są chyba rzadko używane.
W tym miejscu stała od XII wieku katedra św. Jerzego. Zniszczona w czasie innej eksplozji amunicji w 1882 roku. Stari Bar miał pecha z takimi wypadkami.
Spójrzmy znów w dół, poza mury miejskie. Obok zabytkowych ruin rozciąga się współczesna miejscowość Stari Bar, licząca niecałe 2 tysiące mieszkańców. Jedna trzecia z nich to muzułmanie.
Mimo późnego popołudnia nadal jest bardzo ciepło, więc moje ubranie wygląda jak wyjęte z pralki. Ten dzień okazał się najbardziej upalnym podczas całego wyjazdu.
Pamiątki po Turkach - wieża zegarowa (przetrwała w dobrym stanie) oraz resztki meczetu.
Pałace książęcy i biskupi także zostały zrekonstruowane.
Przyjemna ta zieleń .
Stari Bar zdecydowanie wart jest odwiedzin!
Wracając do samochodu słyszymy przeraźliwe kocie zawodzenie: jeden mały sierściuch wlazł na dach budynku i nie umie z niego zejść. Ciekawe czy ktoś mu w końcu pomógł?
Pora było znaleźć nocleg na dwie kolejne noce. Chciałem skorzystać z kempingu pod Petrovacem, ale ten był maksymalnie obłożony. Drugi kemping przy samej plaży wyglądał tak syfiasto i nieprzyjaźnie, iż nie było mowy, aby tam zostać.
Co robić? - główkuję. Wiem, że jest kilka ośrodków dla namiotowców w okolicach Ulcinja, ale to dość daleko, w dodatku droga wzdłuż wybrzeża to jeden wielki korek.
Najbardziej zapycha się Sutomore. Stojąc i zastanawiając się kiedy w końcu ruszymy dalej widzę kobietę siedzącą na chodniku w plastikowym krześle i z napisem "sobe". Hmm, cóż szkodzi spróbować i zapytać się o pokój? Już wkrótce babka z tylnego fotelu mojego samochodu prowadzi nas pod swój dom.
Choć jeszcze godzinę wcześniej przeklinałem zapchany kemping, to teraz dzięki niemu mamy wygodną miejscówkę na dwa wieczory. Widok z okna może nie obrazki z Karaibów, ale i tak mi się te dachy podobają .
Klimat tej okolicy (jak i całego Sutomore) bardzo przypomina mi Albanię: podobnie jak tam wiele domów nie jest formalnie ukończonych, ostatnie piętra ciągle są "w budowie". To oczywiście fikcja, bo prawdopodobnie tak już zostaną na stałe, ale oficjalna wersja jest taka, a nie inna. Dzięki temu można nie płacić podatków za ukończone domostwa. Budynek, w którym mieszkamy, jako jeden z nielicznych został wybudowany do końca .
Po zmroku idziemy do centrum Sutomore, oddalonego o jakieś 10 minut drogi. Mimo późnej pory na głównej drodze nadal masa samochodów.
Zaglądamy na targowisko, które jeszcze nie zamierza iść spać.
Na deptaku dziki tłum. Dawno nie widziałem takiego ścisku. Dominują turyści miejscowi albo z krajów byłej Jugosławii, zwłaszcza Serbowie i Macedończycy, których granice odcięły od morza. Innych języków prawie nie słychać. To dobrze, zawsze bardziej "lokalnie" . Przy miejskiej plaży dziesiątki barów. Ryk "muzyki" słychać już z daleka, szczerze mówiąc nie wiem jak można wytrzymać przy takim łomocie. "Tak musi wyglądać przedsionek piekła" - przemknęło mi przez głowę. Wytapetowane paniusie na wysokich obcasach o prezencji kojarzącej się z tirówkami zachęcają przechodzących do wstąpienia: oferują jakieś rabaty czy darmowego jednego drinka. Nagabują przede wszystkim młodych chłopaków z buzującymi hormonami, ale czasem zaczepiają też pary. Nie wiem dlaczego, ale do nas nikt nie podszedł!
Jeśli ktoś jest głodny, to także ma spory wybór, choć restauracji działa mniej niż knajp i jakoś żadna nie przekonała do odwiedzin. Podobnie jak w Zlatiborze bardzo popularne są tutaj naleśniki. Ostatecznie decydujemy się w jednym z przydrożnych grillów na bałkańskiego hamburgera, czyli pljeskavicę w bułce. Jak zwykle - pychota!
Główna plaża miejska w Sutomore jest długa, bo ponad kilometrowa, ale w większości wąska, a i słyszałem opowieści o nocnym ubogacaniu Adriatyku spuszczanymi nieczystościami. Rzędy plastikowych leżaków już czekają na kolejny dzień.
Sutomore liczy 2 tysiące stałych mieszkańców, z czego Czarnogórcy stanowią mniej niż połowę. Nie wiem ile osób przyjeżdża tutaj latem, ale pewnie jest to cała masa. I na te tłumy w centrum miejscowości nie czekał ANI JEDEN kosz. Trudno się zatem dziwić, że na ulicy syf, na plaży syf, wszędzie syf! Myślę, że i w Albanii bywa bardziej czysto...
Poranek wskazuje, że ten dzień także będzie upalny.
Po sąsiedzku mieszka cała kocia rodzina, czasem zajrzy i pies .
Niedaleko nas działa piekarnia. Krótki spacer i już jestem cały spocony, uff... Na głównej drodze jeszcze nie ma korka, ale już ruch spory.
Dzisiaj mamy zamiar nieco pozwiedzać. Zamiast lecieć rano na plażę ładujemy się do samochodu i ruszamy na północny-zachód wzdłuż wybrzeża Magistralą Adriatycką. Ta droga to główny sprawca problemów komunikacyjnych "czarnogórskiej riwiery"; wybudowana dawno temu w okresie socjalistycznej Jugosławii była główną jednopasmową arterią prowadzącą przy Jadranie. Lata minęły, w Słowenii i w Chorwacji albo ją poszerzono albo jej rolę przejęły autostrady, natomiast w Czarnogórze zostało po staremu. Co prawda w niektórych miejscach dołożono jeszcze jeden pas, ale przy tak zwiększonym ruchu turystycznym jest ona często kompletnie zapchana, jak w Sutomore.
Buljarica i jedna z najdłuższych plaż w Czarnogórze. Obok niej mieliśmy spać na kempingu, który okazał się pełny. Ładnie wyglądają te skaliste wysepki.
Za Petrovacem zatrzymujemy się przy monastyrze Reževići.
Znajdują się tutaj dwie cerkwie - starsza z XIII wieku oraz młodsza (większa) z początku XIX wieku, która stanęła na miejscu wcześniejszej świątyni. Towarzyszy im 20-metrowa dzwonnica. Monastyr dwukrotnie niszczyli Turcy, raz Francuzi, a w 1979 natura.
Turyści tu prawie nie zaglądają, otacza nas więc cisza, cyklady i jeden z mnichów recytujący w mniejszej cerkwi modlitwy. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć kota .
Obok klasztoru zorganizowano punkt widokowy na skałach, z którego można popatrzeć na morze. Budowany wielopiętrowy hotel tuż przy plaży to smutny przykład tego, co staje się w tych okolicach normą.
Po kilku kilometrach gdzieś po lewej stronie zamajaczył znajomy kształt. To Sveti Stefan, jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Czarnogórze. Skalna wyspa, połączona z lądem groblą, stanowiąca zamknięty kompleks hotelowy. Nawet jeśli ktoś tu nie był, to prawdopodobnie (jak ja) musiał ją widzieć na tysiącach zdjęć turystycznych lub folderach.
Bardziej widokowe (pozbawione pustostanów i zbędnych dachów) ujęcia można zrobić kawałek dalej przy restauracji, lecz zaparkowanie tam samochodu graniczy z cudem. Pozostaje więc zadowolić się tą miejscówką. W oddali widać Budvę i wyspę św. Mikołaja.
Budva jest obok Baru największym miastem czarnogórskiego wybrzeża, ulubionym zwłaszcza przez Rosjan. Musi tu przyjeżdżać także sporo hazardzistów, bo reklamy kasyn są na każdym kroku. Omijamy jednak tą oazę rozpusty i skręcamy na górską drogę prowadzącą do Cetynii. Bardzo kręta, w dobrym stanie, po remoncie, oferuje panoramy wybrzeża łącznie z kurortem i Sv. Stefanem. Niestety, upał powoduje, iż przejrzystość jest mizerna (choć jest chłodniej niż wczoraj, zaledwie 42 stopnie).
Przed nami kilkadziesiąt kilometrów trasy w odmiennych klimatach z wyrastającymi dookoła szczytami górskimi...
...ale o wizycie w dawnej stolicy Czarnogóry napiszę w kolejnej części, natomiast teraz od razu przeskoczę znów do Adriatyku, do którego wróciliśmy popołudniem w okolicach miejscowości Jaz.
Patrząc na zegarek stwierdzamy, iż samą Budvę z jej starówką musimy odpuścić. Może przy kolejnej wizycie? Na szczęście przejazd Magistralą przez miasto idzie sprawnie, jeszcze nie ma korków.
Tym razem udaje mi się zerknąć na Sveti Stefan z innego miejsca. Na plaży przy grobli już prawie pusto...
Jedna z wielu niewielkich wysp, oddalonych o kilkaset metrów od brzegu.
Zwiedzanie zwiedzaniem, ale wypadałoby się wykąpać! Wypatrujemy jakiegoś interesującego zjazdu na plażę, ale w końcu i tak musimy zejść do niej piechotą bardzo stromą drogą. Wybraliśmy (zupełnie przypadkowo) plażę Drobni Pijesak, niedaleko monastyru który odwiedziliśmy rano.
Zgodnie z nazwą rzeczywiście zastaliśmy tam piasek, przemieszany z kamyczkami i otoczony skałami. Na samotność nie było co liczyć, jednak na szczęście nikt nie grodził parawanami .
Zawsze się zastanawiałem jaki jest sens podpływać łodziami aż pod kąpieliska, skoro można się pluskać w dowolnym miejscu? Chyba tylko dla szpanu.
Morze ciepłe, a woda spokojniejsza niż w niejednym jeziorze.
Czy to rzeczywiście są skały, czy jakaś konstrukcja zsunęła się ze skarpy?
Niebo zaczyna zmieniać barwy. Mimo, iż słońce jeszcze ma daleko do horyzontu, przybrało postać żółtego, a potem czerwonego wielkiego karła. Przykrywa je mgiełka, którą wywołały fale gorąca.
Dalszą część zachodu obserwujmy z poziomi drogi: przy samochodzie oraz nad Buljaricą.
Wieczorny korek w Sutomore zaczyna się już kilka kilometrów przed miastem. Podobnie jak w Polsce użycie policjantów do kierowania ruchem nie tylko nie przynosi poprawy, ale powoduje większy burdel. Dobrze, że nasza kwatera jest na początku miejscowości, bo czekałoby nas długieee stanie.
Ostatnio zmieniony 2017-09-12, 22:50 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:Wracając do samochodu słyszymy przeraźliwe kocie zawodzenie: jeden mały sierściuch wlazł na dach budynku i nie umie z niego zejść. Ciekawe czy ktoś mu w końcu pomógł?
Neska do boju !
P.s. Stary Bar ... cudna nazwa.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Widziałem ratowanie kota przy użyciu armatki przez strażaków - nie mogę znaleźć na youtube, ale mam 2 inne https://www.youtube.com/watch?v=DKWTUVaFXYE oraz https://www.youtube.com/watch?v=-RnYFqkQQz4 (oba od 60s)
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Patrząc na ten dach to ja miałem wątpliwości, czy ktoś bez strażackiej drabiny da radę tam w ogóle wejść Sam kiedyś właziłem wysoko po kota, bo wlazł, ale zejść nie umiał i siedział tam już ponad dobę cały przemoczony - oczywiście na powitanie mnie podrapał. A mówią, że koty to mądre stworzenia
Bary owszem były, ale poza murami
Bary owszem były, ale poza murami
Ostatnio zmieniony 2017-09-13, 11:45 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Cetynia (Cetinje) była stolicą lub najważniejszym miastem Czarnogóry przez kilka stuleci. Początkowo państwa biskupów-władyków, od 1852 roku księstwa, a od 1910 królestwa. Po Wielkiej Wojnie Czarnogóra znalazła się w Jugosławii, ale stołeczną pozycję straciła dopiero w 1946 roku, kiedy to otrzymała ją Podgorica, przemianowana na Titograd. Mimo tego nadal pełni ważną rolę kulturowo-religijną oraz nosi tytuł Starej Królewskiej Stolicy.
Zatrzymujemy się na prowizorycznym parkingu w centrum, w miejscu gdzie jakiś czas temu musiał stać budynek, o czym świadczą resztki fundamentów oraz niedokładnie zakryte dziury po piwnicach. Mało to reprezentatywne, a przecież kilkaset metrów dalej znajduje się letnia rezydencja prezydenta Czarnogóry - Błękitny Pałac.
Pałac wybudowano w 1895 roku dla następcy tronu, księcia Daniela. Stał się on później wzorem dla innych obiektów użytkowanych przez dynastię panującą. Wygląda dość skromnie oraz... łatwo dostępnie. Żadnych postawnych ochroniarzy, żadnych barierek, jedynie facet w historycznym mundurze stoi sobie w drzwiach i zerka, nawet nie na mnie.
W okresie stołecznym Cetynia liczyła ledwie kilka tysięcy mieszkańców i wszystkie najważniejsze budynki były zlokalizowane niedaleko siebie. Od siedziby kronprinca do głównego placu jest kawałeczek.
Znajdują się tutaj dwa pałace. Starszy to Biljarda (Bilardówka). Z zewnątrz przypomina trochę średniowieczny zamek z murem i basztami.
Stanął tu w 1838 roku, wybudowany na polecenie Piotra II, ówczesnego władyki Czarnogóry. Po kilkudziesięciu latach został powiększony, z kolei elementy obronne (baszty i mury) wyburzano. Odtworzono je w czasach socjalistycznych, kiedy otwarto w środku muzeum, do którego za chwilę wejdziemy.
Dokładnie naprzeciwko czerwieni się dwór króla Mikołaja. Pierwotnie był to prosty, dwupiętrowy budynek, którego budowę rozpoczęto w 1863 roku. Później dodano mu skrzydła, a dzisiejszy wygląd uzyskał w 1910 roku, kiedy to książę Mikołaj obwołał się królem (jedynym w historii, jak się okazało). Próżno szukać tu przepychu znanego z wielu królewskich rezydencji, właściwie jedyną ozdobą jest herb państwowy nad balkonem.
My wybraliśmy do zwiedzania Biljardę. W środku, oczywiście, nie można robić zdjęć, takie cenne zbiory posiada! Na przykład stół do bilarda, od którego pałac wziął nazwę: biskup sprowadził go z Wiednia i było to pierwsze takie urządzenie w kraju.
Czarnogóra w tamtym okresie była bardzo specyficznym tworem - rządził prawosławny metropolita, który jednocześnie posiadał absolutną władzę świecką. Ustrój teokratyczny na wzór Watykanu. Przez ponad dwa wieki funkcję tę sprawowali przedstawiciele dynastii Petroviczów-Niegoszów. Aż do XIX wieku trudno zresztą mówić o państwowości - był to zlepek różnych klanów, połączonych postacią prawosławnego przywódcy oraz ciągłymi zatargami z Turcją, które przyczyniły się do ewolucji z pozycji wasala to pełnej niezależności.
Piotr II, którego portret wisi na ścianie, zreformował kraj: wprowadził zalążki administracji oraz podatki, namiastkę parlamentu (realną władzę zachował do siebie), rozwijał szkolnictwo, założył pierwszą drukarnię oraz zniósł cenzurę. Śmiało można napisać, że to on stworzył przodka współczesnej Czarnogóry. Jak można się domyślić, jego działania nie spodobały się przywódcom plemion, którzy woleli stary burdel. Jednocześnie biskup był zwolennikiem ścisłych związków z Serbią, a nawet włączenia swego państwa w granice Wielkiej Serbii, co było wówczas niemożliwe, gdyż tam nadal rządzili Turcy.
Oprócz talentów politycznych Piotr posiadał również inne: był utalentowanym poetą.
Na fotelu schowanym za szkłem niesiono umierającego władcę przez góry, aby mógł odejść z tego świata w Cetyni. Wykończyła go gruźlica. W 2013 roku ogłoszono go świętym, ale ta decyzja nie została jeszcze zatwierdzona przez Serbski Kościół Prawosławny.
Jego brat rok po śmierci Piotra zrzucił szaty biskupie i proklamował się świeckim księciem.
Samo muzeum, dla osób mało zainteresowanych historią Czarnogóry, może być dość nudne. W dolnej kondygnacji trafiliśmy jeszcze na czasową wystawę dotyczącą czarnogórskiego piśmiennictwa. Najciekawsze znajduje się w osobnym pomieszczeniu, na dziedzińcu pałacu...
Plastyczna mapa Czarnogóry powstała w latach 1916-1917 na polecenie okupacyjnych władz austro-węgierskich. Wykonana w skali 1:10 000, czyli centymetr odpowiada... 100 metrom! Coś niesamowitego!
Góry i doliny, rzeki, jeziora, brzeg morza. Drogi oraz osady. Wszystko odtworzone z niesamowitą precyzją, jakbyśmy obserwowali to z lotu ptaka!
Najłatwiej rozpoznać tereny nad Adriatykiem. Jest więc Budva i mały zabudowany cypel - Sveti Stefan.
Zatoka Kotorska (doskonale widoczna zygzakowata droga z gór Lovćen).
Sutomore i Bar, a na północy jezioro Szkoderskie.
To prawdopodobnie chorwacki Cavtat.
Jedyny większy płaski kawałek kraju: nizina Zeta na której leży Podgorica. Jest jezioro Szkoderskie jak i niewielkie Gornje Malo Blato.
Trzeba pamiętać, że w tym czasie terytorium Czarnogóry różniło się od obecnego: wybrzeże było krótkie, jedynie od Baru do Ulcinja, reszta należała do Cesarstwa Austrii. Sutomore (pod wenecką nazwą Spizza) było najbardziej wysuniętą na południe miejscowością Austro-Węgier; z Cieszyna czy Lwowa dojechalibyśmy tam nie przekraczając żadnej granicy . Z kolei na wschodzie czarnogórska była część dzisiejszego Kosowa z miastami Peć i Dečani.
Patrzymy tutaj zatem na okupowane Królestwo Czarnogóry wraz z okolicami, bo przedstawiono np. albańską Szkodrę. W ogóle ta mapa to świetna rzecz do nauki geografii tego fragmentu Bałkanów !
Po wyjściu z pałacu warto pokręcić się po atrakcjach dostępnych za darmo. Jak już pisałem - w Cetyni niemal wszystko jest o przysłowiowy rzut moherem. Za czerwonym dworem stoi skromna cerkiew na Ćipurze (crkva na Ćipuru). W przeszłości była to kaplica pałacowa.
Pani z obsługi pędzi spod drzew widząc wchodzących turystów. W środku świeci się złoty, typowy dla XIX wieku ikonostas.
W cerkwi pochowano trzy osoby: średniowiecznego władcę Zety Ivana oraz parę królewską: Mikołaja i Milenę. Król Czarnogóry miał cholernego pecha: był jednym monarchą z obozu zwycięzców, który po I wojnie światowej stracił tron, a kraj niepodległość!
Nierozważnie wypowiedział Austro-Węgrom wojnę, po tym jak zaatakowały Serbię, z którą był związany politycznie i rodzinnie. W krótkim czasie w 1916 roku wojska austro-węgierskie zajęły całą Czarnogórę, a król udał się na wygnanie. Już z niego nie wrócił: pod koniec Wielkiej Wojny parlament dogadał się z serbskim królem (prywatnie zięciem Mikołaja) i postanowił o inkorporacji do Królestwa Serbii. I jak tu nie wierzyć tym, co mówią, iż parlamentaryzm jest zły??
Faktem jest, że większość Czarnogórców uważała się po prostu za Serbów, ale część nie pogodziła się z utratą własnego państwa i wywołała powstanie, walki ciągnęły się jeszcze 11 lat. Niczego to nie zmieniło, a król zmarł we włoskim San Remo. Szczątki sprowadzono do kraju dopiero w 1989 roku.
Obok cerkwi odkrywka archeologiczna - pozostałości po monastyrze obronnym Crnojevića z XV wieku, zburzonym przez Osmanów.
Jego kontynuacją jest monastyr Narodzenia Matki Bożej, założony w 1701 roku pod tym samym wezwaniem co poprzedni i w nieodległej lokalizacji. Przeniesiono do niego część ocalałego wyposażenia ze starego kompleksu oraz tablice fundacyjne.
Do XIX wieku monastyr był siedzibą władyków (a więc głowy państwa), do dziś rezyduje w nim metropolita Czarnogóry. Prawosławni należą w większości do Serbskiego Kościoła Prawosławnego, choć działa też niewielki, niekanoniczny Czarnogórski Kościół Prawosławny.
Klasztor narażony na napady posiada solidne mury, co i tak nie uchroniło przed kilkukrotnym złupieniem i zniszczeniem.
Na dziedzińcu facet prosi, aby kobiety zasłaniały chustami głowy - kto nie posiada swojej (chusty, nie głowy), może wypożyczyć takową na miejscu. Odkryte ramiona są dozwolone. Większość osób nie ma z tym problemu, poza wycieczką z Rumunii oraz turystami z Polski. Postawa pań z kraju Drakuli mnie zdziwiła: przecież u nich także wiele przedstawicielek płci żeńskiej zakłada w świątyniach coś na głowę, więc po co te oburzenie? No cóż, zasada była prosta: nie założą, nie wejdą.
Tu, podobnie jak w muzeum, zakaz używania aparatu. Po prawdzie, to żadnych wielkich skarbów tam nie ma: monasterska cerkiew jest niedużych rozmiarów i pochodzi z 19. stulecia. We wnętrzu chowano władców, m.in. pierwszego świeckiego księcia Daniła.
Ładny jest ikonostas wykonany przez artystów z Grecji.
Po sąsiedzku rozciąga się wypłowiały park z rzeźbą upamiętniającą władykę-biskupa Piotra II.
Jasnobrązowy duży gmach to Vladin Dom (Dom Rządowy). Wybudowany w 1910 roku jako siedziba parlamentu oraz władz centralnych. Mimo, iż posiada tylko jedno piętro, był to wówczas największy budynek Czarnogóry. Obecnie działa w nim Muzeum Narodowe.
Podobnie jak w pobliżu siedziby prezydenta również tu okolica bywa mało godna tak ważnych obiektów.
W budynku dawnego banku państwowego działa ministerstwo kultury, a przejściowo pracował tu prezydent. Przy drzwiach stoją potężne posągi w narodowych strojach.
Na kolumnach ślady po kulach, hmm...
Na jednym z głównych skrzyżowań umieszczono w 1939 roku pomnik kobiety z mieczem i wieńcem laurowym. Poświęcony jest emigrantom ze Stanów i Kanady, którzy po wybuchu Wielkiej Wojny postanowili wrócić do Ojczyzny, aby walczyć z wrogiem. Ich statek zatonął niedaleko brzegów Albanii i większość utonęła.
Pomnik komponuje się z kolejną małą świątynią - cerkwią Wołoską (Vlaška crkva). Jak wskazuje nazwa - wybudowali ją Wołosi; oryginalną w XV wieku, obecna jest z 1864.
Po wejściu do środka zamarłem: wita nas serdecznie starszy mężczyzna o bardzo zdeformowanej twarzy, na której prawie nie było widać oczu. W półmroku wyglądał przerażająco. Z zapałem opowiadał o cerkwi, z czego oczywiście sporo nie rozumiałem, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Musiał czuć wielki szacunek do dawnych monarchów, jak i do koronowanych władców w ogóle, ponieważ bardzo uczuciowo opisywał każdą pocztówkę i obraz przedstawiającą czarnogórską rodzinę królewską i inne rody panujące. Kupiłem kilka na pamiątkę w ramach drobnej ofiary, ale z tego wszystkiego zapomniałem zrobić jakieś zdjęcia.
Obok kościoła cmentarz ze starymi nagrobkami.
Jeden z większych budynków stolicy to siedziba władz miasta i gminy. Nie wiem, niestety, kiedy go wybudowano...
...ale na ścianie przykuły mą uwagę dwa godła: socjalistycznej Czarnogóry i Jugosławii.
Ten drugi jest dość znany, natomiast ten pierwszy ciekawy z dwóch powodów:
* po pierwsze: przedstawia mauzoleum na szczycie Jezerski vrh, które wkrótce sami odwiedzimy. Taki symbol dla Czarnogóry wybrali jugosłowiańscy komuniści, zrywając całkowicie z historycznym herbem,
* po drugie: w tej formie godło funkcjonowało krótko, bo tylko w latach 1943-1946. Poza czerwoną gwiazdą nie ma tu jeszcze mowy o socjalizmie, a tylko o "federalnej Czarnogórze", jak głosi napis na wstędze.
Wychodzi na to, że płyty z godłami wmurowano (ślady tego są doskonale widoczne) w 1945 albo w 1946 roku. Znów zastanawiające są jednak dziury po kulach!
W latach 90. nie toczyły się tu walki, choć Czarnogórcy brali udział m.in. w oblężeniu Dubrownika. Czyżby zatem są to jeszcze pamiątki z II wojny światowej, kiedy to mieściła się tu stolica państewka będącego protektoratem włoskim, a następnie niemieckim?
Biały budynek obok władz gminy to Zetski Dom, przypominający mały dwór.
Powstał w latach 1884-1892 i mieścił teatr, archiwum, czytelnię, bibliotekę, a przez kilka lat także parlament. Dziś znów działa w nim królewski teatr.
W 1878 roku na kongresie berlińskim mocarstwa europejskie uznały niezależność Czarnogóry; było to wówczas najmniejsze państwo na kontynencie i najmniejsza stolica na świecie - na początku XX wieku liczyła 5 tysięcy mieszkańców i wyglądała tak:
Uznanie państwowości wiązało się z nawiązaniem stosunków dyplomatycznych i pod koniec stulecia zaczęto w Cetyni otwierać ambasady i inne przedstawicielstwa dyplomatyczne. Stoją one do dzisiaj, a miasto każdą z nich opisało, przypominając chlubne ślady z przeszłości.
Obok pałacu prezydenckiego mieściła się ambasada brytyjska. Wybudowana w 1913 roku na wzór angielskiej willy, funkcjonowała wyjątkowo krótko. Na tyłach posiadała kort tenisowy. Współcześnie działa tu akademia muzyczna. Podobnie jak na innych tego typu obiektach odtworzono dawne symbole państwowe.
Serbowie mieli swoją placówkę przy pałacach królewskich, co zapewne podkreślało ich bliskie związki z Czarnogórą. Wcześniej był tu prywatny dom, dzisiaj Muzeum Etnograficzne.
Francuzi wybudowali ambasadę po utworzeniu Królestwa w 1910 roku. Elegancka, secesyjna, ozdobiona płytkami ceramicznymi. Według miejscowej legendy zaprojektowano ją dla Egiptu, ale wskutek jakiejś pomyłki zrealizowano na Bałkanach .
Rosjanie, jak to u nich bywa, postawili na neobarokowy przepych. Trudno się dziwić, bowiem ten rejon Europy był w centrum ich zainteresowań, a i przecież uchodzili za największych przyjaciół południowych Słowian. Ambasada rozpoczęła działalność w 1903 roku, zaprojektował ją Włoch. Obecnie wydział sztuk pięknych uniwersytetu.
Dla odmiany Turcy zaprezentowali skromność. Placówkę otwarto w latach 80. XIX wieku i zamknięto w 1912 po wybuchu kolejnej wojny bałkańskiej.
W centrum można odszukać jeszcze ambasady niemiecką i bułgarską oraz konsulat belgijski. Nieco dalej zdecydowały się pozostać tylko dwa kraje.
Austro-węgierska ambasada pochodzi z 1899 roku; zaprojektował ją ten sam architekt co Zetski Dom. Zgodnie z rangą państwa jest to okazały gmach i wyróżnia się dobudowaną kaplicą katolicką. Dzisiaj działa w niej Instytut Ochrony Dorobku Kulturalnego.
Najbardziej oddaleni byli Włosi, którzy wybrali ówczesne peryferia stolicy. Ambasada z 1910 roku cechowała się prostotą na zewnątrz i luksusem w środku, całość otaczał duży park. W XXI wieku, tak jak ambasada francuska, jest częścią Centralnej Biblioteki Narodowej.
Dzisiejsza Cetynia to dość senna miejscowość, licząca zaledwie 15 tysięcy mieszkańców (w tym 90% Czarnogórców, co czyni ją jedną z najbardziej "czarnogórskich" w kraju). Od morza dzieli ją godzina jazdy, lecz turystów tu niewielu. To atut - można się powłóczyć rozgrzanymi upałem ulicami bez tłumów.
Czujne oko spostrzeże ślady z poprzedniej epoki: np. studzienka z Titogradu oraz napis wyglądający mi na hasło wyborcze, nawołujące do głosowania na listę marszałka Tito.
Nawet główny deptak trudno nazwać przepełnionym. Pewnie wieczorem trochę się zagęści, ale nie spodziewam się tłumów okupujących kilkanaście lokali.
Mimo upału zjeść coś na obiad trzeba: faszerowane papryki i sałatka serbska będą w sam raz . A kupując piwo można było wygrać bilety na mecz Polska-Czarnogóra .
Dawna stolica to małe miasto z ciekawą historią i sporą gamą zabytków. Doskonała odskocznia od smażenia się na plaży, ale też równie znakomity punkt wypadowy w pasmo Lovćen, górujące nad okolicą. Co i my zaraz uczynimy .
Zatrzymujemy się na prowizorycznym parkingu w centrum, w miejscu gdzie jakiś czas temu musiał stać budynek, o czym świadczą resztki fundamentów oraz niedokładnie zakryte dziury po piwnicach. Mało to reprezentatywne, a przecież kilkaset metrów dalej znajduje się letnia rezydencja prezydenta Czarnogóry - Błękitny Pałac.
Pałac wybudowano w 1895 roku dla następcy tronu, księcia Daniela. Stał się on później wzorem dla innych obiektów użytkowanych przez dynastię panującą. Wygląda dość skromnie oraz... łatwo dostępnie. Żadnych postawnych ochroniarzy, żadnych barierek, jedynie facet w historycznym mundurze stoi sobie w drzwiach i zerka, nawet nie na mnie.
W okresie stołecznym Cetynia liczyła ledwie kilka tysięcy mieszkańców i wszystkie najważniejsze budynki były zlokalizowane niedaleko siebie. Od siedziby kronprinca do głównego placu jest kawałeczek.
Znajdują się tutaj dwa pałace. Starszy to Biljarda (Bilardówka). Z zewnątrz przypomina trochę średniowieczny zamek z murem i basztami.
Stanął tu w 1838 roku, wybudowany na polecenie Piotra II, ówczesnego władyki Czarnogóry. Po kilkudziesięciu latach został powiększony, z kolei elementy obronne (baszty i mury) wyburzano. Odtworzono je w czasach socjalistycznych, kiedy otwarto w środku muzeum, do którego za chwilę wejdziemy.
Dokładnie naprzeciwko czerwieni się dwór króla Mikołaja. Pierwotnie był to prosty, dwupiętrowy budynek, którego budowę rozpoczęto w 1863 roku. Później dodano mu skrzydła, a dzisiejszy wygląd uzyskał w 1910 roku, kiedy to książę Mikołaj obwołał się królem (jedynym w historii, jak się okazało). Próżno szukać tu przepychu znanego z wielu królewskich rezydencji, właściwie jedyną ozdobą jest herb państwowy nad balkonem.
My wybraliśmy do zwiedzania Biljardę. W środku, oczywiście, nie można robić zdjęć, takie cenne zbiory posiada! Na przykład stół do bilarda, od którego pałac wziął nazwę: biskup sprowadził go z Wiednia i było to pierwsze takie urządzenie w kraju.
Czarnogóra w tamtym okresie była bardzo specyficznym tworem - rządził prawosławny metropolita, który jednocześnie posiadał absolutną władzę świecką. Ustrój teokratyczny na wzór Watykanu. Przez ponad dwa wieki funkcję tę sprawowali przedstawiciele dynastii Petroviczów-Niegoszów. Aż do XIX wieku trudno zresztą mówić o państwowości - był to zlepek różnych klanów, połączonych postacią prawosławnego przywódcy oraz ciągłymi zatargami z Turcją, które przyczyniły się do ewolucji z pozycji wasala to pełnej niezależności.
Piotr II, którego portret wisi na ścianie, zreformował kraj: wprowadził zalążki administracji oraz podatki, namiastkę parlamentu (realną władzę zachował do siebie), rozwijał szkolnictwo, założył pierwszą drukarnię oraz zniósł cenzurę. Śmiało można napisać, że to on stworzył przodka współczesnej Czarnogóry. Jak można się domyślić, jego działania nie spodobały się przywódcom plemion, którzy woleli stary burdel. Jednocześnie biskup był zwolennikiem ścisłych związków z Serbią, a nawet włączenia swego państwa w granice Wielkiej Serbii, co było wówczas niemożliwe, gdyż tam nadal rządzili Turcy.
Oprócz talentów politycznych Piotr posiadał również inne: był utalentowanym poetą.
Na fotelu schowanym za szkłem niesiono umierającego władcę przez góry, aby mógł odejść z tego świata w Cetyni. Wykończyła go gruźlica. W 2013 roku ogłoszono go świętym, ale ta decyzja nie została jeszcze zatwierdzona przez Serbski Kościół Prawosławny.
Jego brat rok po śmierci Piotra zrzucił szaty biskupie i proklamował się świeckim księciem.
Samo muzeum, dla osób mało zainteresowanych historią Czarnogóry, może być dość nudne. W dolnej kondygnacji trafiliśmy jeszcze na czasową wystawę dotyczącą czarnogórskiego piśmiennictwa. Najciekawsze znajduje się w osobnym pomieszczeniu, na dziedzińcu pałacu...
Plastyczna mapa Czarnogóry powstała w latach 1916-1917 na polecenie okupacyjnych władz austro-węgierskich. Wykonana w skali 1:10 000, czyli centymetr odpowiada... 100 metrom! Coś niesamowitego!
Góry i doliny, rzeki, jeziora, brzeg morza. Drogi oraz osady. Wszystko odtworzone z niesamowitą precyzją, jakbyśmy obserwowali to z lotu ptaka!
Najłatwiej rozpoznać tereny nad Adriatykiem. Jest więc Budva i mały zabudowany cypel - Sveti Stefan.
Zatoka Kotorska (doskonale widoczna zygzakowata droga z gór Lovćen).
Sutomore i Bar, a na północy jezioro Szkoderskie.
To prawdopodobnie chorwacki Cavtat.
Jedyny większy płaski kawałek kraju: nizina Zeta na której leży Podgorica. Jest jezioro Szkoderskie jak i niewielkie Gornje Malo Blato.
Trzeba pamiętać, że w tym czasie terytorium Czarnogóry różniło się od obecnego: wybrzeże było krótkie, jedynie od Baru do Ulcinja, reszta należała do Cesarstwa Austrii. Sutomore (pod wenecką nazwą Spizza) było najbardziej wysuniętą na południe miejscowością Austro-Węgier; z Cieszyna czy Lwowa dojechalibyśmy tam nie przekraczając żadnej granicy . Z kolei na wschodzie czarnogórska była część dzisiejszego Kosowa z miastami Peć i Dečani.
Patrzymy tutaj zatem na okupowane Królestwo Czarnogóry wraz z okolicami, bo przedstawiono np. albańską Szkodrę. W ogóle ta mapa to świetna rzecz do nauki geografii tego fragmentu Bałkanów !
Po wyjściu z pałacu warto pokręcić się po atrakcjach dostępnych za darmo. Jak już pisałem - w Cetyni niemal wszystko jest o przysłowiowy rzut moherem. Za czerwonym dworem stoi skromna cerkiew na Ćipurze (crkva na Ćipuru). W przeszłości była to kaplica pałacowa.
Pani z obsługi pędzi spod drzew widząc wchodzących turystów. W środku świeci się złoty, typowy dla XIX wieku ikonostas.
W cerkwi pochowano trzy osoby: średniowiecznego władcę Zety Ivana oraz parę królewską: Mikołaja i Milenę. Król Czarnogóry miał cholernego pecha: był jednym monarchą z obozu zwycięzców, który po I wojnie światowej stracił tron, a kraj niepodległość!
Nierozważnie wypowiedział Austro-Węgrom wojnę, po tym jak zaatakowały Serbię, z którą był związany politycznie i rodzinnie. W krótkim czasie w 1916 roku wojska austro-węgierskie zajęły całą Czarnogórę, a król udał się na wygnanie. Już z niego nie wrócił: pod koniec Wielkiej Wojny parlament dogadał się z serbskim królem (prywatnie zięciem Mikołaja) i postanowił o inkorporacji do Królestwa Serbii. I jak tu nie wierzyć tym, co mówią, iż parlamentaryzm jest zły??
Faktem jest, że większość Czarnogórców uważała się po prostu za Serbów, ale część nie pogodziła się z utratą własnego państwa i wywołała powstanie, walki ciągnęły się jeszcze 11 lat. Niczego to nie zmieniło, a król zmarł we włoskim San Remo. Szczątki sprowadzono do kraju dopiero w 1989 roku.
Obok cerkwi odkrywka archeologiczna - pozostałości po monastyrze obronnym Crnojevića z XV wieku, zburzonym przez Osmanów.
Jego kontynuacją jest monastyr Narodzenia Matki Bożej, założony w 1701 roku pod tym samym wezwaniem co poprzedni i w nieodległej lokalizacji. Przeniesiono do niego część ocalałego wyposażenia ze starego kompleksu oraz tablice fundacyjne.
Do XIX wieku monastyr był siedzibą władyków (a więc głowy państwa), do dziś rezyduje w nim metropolita Czarnogóry. Prawosławni należą w większości do Serbskiego Kościoła Prawosławnego, choć działa też niewielki, niekanoniczny Czarnogórski Kościół Prawosławny.
Klasztor narażony na napady posiada solidne mury, co i tak nie uchroniło przed kilkukrotnym złupieniem i zniszczeniem.
Na dziedzińcu facet prosi, aby kobiety zasłaniały chustami głowy - kto nie posiada swojej (chusty, nie głowy), może wypożyczyć takową na miejscu. Odkryte ramiona są dozwolone. Większość osób nie ma z tym problemu, poza wycieczką z Rumunii oraz turystami z Polski. Postawa pań z kraju Drakuli mnie zdziwiła: przecież u nich także wiele przedstawicielek płci żeńskiej zakłada w świątyniach coś na głowę, więc po co te oburzenie? No cóż, zasada była prosta: nie założą, nie wejdą.
Tu, podobnie jak w muzeum, zakaz używania aparatu. Po prawdzie, to żadnych wielkich skarbów tam nie ma: monasterska cerkiew jest niedużych rozmiarów i pochodzi z 19. stulecia. We wnętrzu chowano władców, m.in. pierwszego świeckiego księcia Daniła.
Ładny jest ikonostas wykonany przez artystów z Grecji.
Po sąsiedzku rozciąga się wypłowiały park z rzeźbą upamiętniającą władykę-biskupa Piotra II.
Jasnobrązowy duży gmach to Vladin Dom (Dom Rządowy). Wybudowany w 1910 roku jako siedziba parlamentu oraz władz centralnych. Mimo, iż posiada tylko jedno piętro, był to wówczas największy budynek Czarnogóry. Obecnie działa w nim Muzeum Narodowe.
Podobnie jak w pobliżu siedziby prezydenta również tu okolica bywa mało godna tak ważnych obiektów.
W budynku dawnego banku państwowego działa ministerstwo kultury, a przejściowo pracował tu prezydent. Przy drzwiach stoją potężne posągi w narodowych strojach.
Na kolumnach ślady po kulach, hmm...
Na jednym z głównych skrzyżowań umieszczono w 1939 roku pomnik kobiety z mieczem i wieńcem laurowym. Poświęcony jest emigrantom ze Stanów i Kanady, którzy po wybuchu Wielkiej Wojny postanowili wrócić do Ojczyzny, aby walczyć z wrogiem. Ich statek zatonął niedaleko brzegów Albanii i większość utonęła.
Pomnik komponuje się z kolejną małą świątynią - cerkwią Wołoską (Vlaška crkva). Jak wskazuje nazwa - wybudowali ją Wołosi; oryginalną w XV wieku, obecna jest z 1864.
Po wejściu do środka zamarłem: wita nas serdecznie starszy mężczyzna o bardzo zdeformowanej twarzy, na której prawie nie było widać oczu. W półmroku wyglądał przerażająco. Z zapałem opowiadał o cerkwi, z czego oczywiście sporo nie rozumiałem, ale chyba mu to nie przeszkadzało. Musiał czuć wielki szacunek do dawnych monarchów, jak i do koronowanych władców w ogóle, ponieważ bardzo uczuciowo opisywał każdą pocztówkę i obraz przedstawiającą czarnogórską rodzinę królewską i inne rody panujące. Kupiłem kilka na pamiątkę w ramach drobnej ofiary, ale z tego wszystkiego zapomniałem zrobić jakieś zdjęcia.
Obok kościoła cmentarz ze starymi nagrobkami.
Jeden z większych budynków stolicy to siedziba władz miasta i gminy. Nie wiem, niestety, kiedy go wybudowano...
...ale na ścianie przykuły mą uwagę dwa godła: socjalistycznej Czarnogóry i Jugosławii.
Ten drugi jest dość znany, natomiast ten pierwszy ciekawy z dwóch powodów:
* po pierwsze: przedstawia mauzoleum na szczycie Jezerski vrh, które wkrótce sami odwiedzimy. Taki symbol dla Czarnogóry wybrali jugosłowiańscy komuniści, zrywając całkowicie z historycznym herbem,
* po drugie: w tej formie godło funkcjonowało krótko, bo tylko w latach 1943-1946. Poza czerwoną gwiazdą nie ma tu jeszcze mowy o socjalizmie, a tylko o "federalnej Czarnogórze", jak głosi napis na wstędze.
Wychodzi na to, że płyty z godłami wmurowano (ślady tego są doskonale widoczne) w 1945 albo w 1946 roku. Znów zastanawiające są jednak dziury po kulach!
W latach 90. nie toczyły się tu walki, choć Czarnogórcy brali udział m.in. w oblężeniu Dubrownika. Czyżby zatem są to jeszcze pamiątki z II wojny światowej, kiedy to mieściła się tu stolica państewka będącego protektoratem włoskim, a następnie niemieckim?
Biały budynek obok władz gminy to Zetski Dom, przypominający mały dwór.
Powstał w latach 1884-1892 i mieścił teatr, archiwum, czytelnię, bibliotekę, a przez kilka lat także parlament. Dziś znów działa w nim królewski teatr.
W 1878 roku na kongresie berlińskim mocarstwa europejskie uznały niezależność Czarnogóry; było to wówczas najmniejsze państwo na kontynencie i najmniejsza stolica na świecie - na początku XX wieku liczyła 5 tysięcy mieszkańców i wyglądała tak:
Uznanie państwowości wiązało się z nawiązaniem stosunków dyplomatycznych i pod koniec stulecia zaczęto w Cetyni otwierać ambasady i inne przedstawicielstwa dyplomatyczne. Stoją one do dzisiaj, a miasto każdą z nich opisało, przypominając chlubne ślady z przeszłości.
Obok pałacu prezydenckiego mieściła się ambasada brytyjska. Wybudowana w 1913 roku na wzór angielskiej willy, funkcjonowała wyjątkowo krótko. Na tyłach posiadała kort tenisowy. Współcześnie działa tu akademia muzyczna. Podobnie jak na innych tego typu obiektach odtworzono dawne symbole państwowe.
Serbowie mieli swoją placówkę przy pałacach królewskich, co zapewne podkreślało ich bliskie związki z Czarnogórą. Wcześniej był tu prywatny dom, dzisiaj Muzeum Etnograficzne.
Francuzi wybudowali ambasadę po utworzeniu Królestwa w 1910 roku. Elegancka, secesyjna, ozdobiona płytkami ceramicznymi. Według miejscowej legendy zaprojektowano ją dla Egiptu, ale wskutek jakiejś pomyłki zrealizowano na Bałkanach .
Rosjanie, jak to u nich bywa, postawili na neobarokowy przepych. Trudno się dziwić, bowiem ten rejon Europy był w centrum ich zainteresowań, a i przecież uchodzili za największych przyjaciół południowych Słowian. Ambasada rozpoczęła działalność w 1903 roku, zaprojektował ją Włoch. Obecnie wydział sztuk pięknych uniwersytetu.
Dla odmiany Turcy zaprezentowali skromność. Placówkę otwarto w latach 80. XIX wieku i zamknięto w 1912 po wybuchu kolejnej wojny bałkańskiej.
W centrum można odszukać jeszcze ambasady niemiecką i bułgarską oraz konsulat belgijski. Nieco dalej zdecydowały się pozostać tylko dwa kraje.
Austro-węgierska ambasada pochodzi z 1899 roku; zaprojektował ją ten sam architekt co Zetski Dom. Zgodnie z rangą państwa jest to okazały gmach i wyróżnia się dobudowaną kaplicą katolicką. Dzisiaj działa w niej Instytut Ochrony Dorobku Kulturalnego.
Najbardziej oddaleni byli Włosi, którzy wybrali ówczesne peryferia stolicy. Ambasada z 1910 roku cechowała się prostotą na zewnątrz i luksusem w środku, całość otaczał duży park. W XXI wieku, tak jak ambasada francuska, jest częścią Centralnej Biblioteki Narodowej.
Dzisiejsza Cetynia to dość senna miejscowość, licząca zaledwie 15 tysięcy mieszkańców (w tym 90% Czarnogórców, co czyni ją jedną z najbardziej "czarnogórskich" w kraju). Od morza dzieli ją godzina jazdy, lecz turystów tu niewielu. To atut - można się powłóczyć rozgrzanymi upałem ulicami bez tłumów.
Czujne oko spostrzeże ślady z poprzedniej epoki: np. studzienka z Titogradu oraz napis wyglądający mi na hasło wyborcze, nawołujące do głosowania na listę marszałka Tito.
Nawet główny deptak trudno nazwać przepełnionym. Pewnie wieczorem trochę się zagęści, ale nie spodziewam się tłumów okupujących kilkanaście lokali.
Mimo upału zjeść coś na obiad trzeba: faszerowane papryki i sałatka serbska będą w sam raz . A kupując piwo można było wygrać bilety na mecz Polska-Czarnogóra .
Dawna stolica to małe miasto z ciekawą historią i sporą gamą zabytków. Doskonała odskocznia od smażenia się na plaży, ale też równie znakomity punkt wypadowy w pasmo Lovćen, górujące nad okolicą. Co i my zaraz uczynimy .
Ostatnio zmieniony 2017-09-25, 20:14 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Wybrzeże Czarnogóry znam dość dobrze. Musze przyznać, że relacja zrobiona jest bardzo merytorycznie i szczegółowo. Kawał dobrej roboty!
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Wszystkie bałkańskie państwa są bardzo "zagórzone", ale Czarnogóra chyba jest pod tym względem rekordzistką. Właściwie jedynie wybrzeże i tereny wokół Podgoricy nie są zajęte przez któreś z pasm górskich.
Lovćen jest najłatwiej dostępny dla plażowiczów i zwiedzających Cetynię. Dla Czarnogórców to wyjątkowe pasmo, gdyż ich państwowość kształtowała się właśnie w tym masywie. Dla turystów - okazja aby podziwiać widoki.
Trochę głupio jechać tu samochodem, to mało sportowe. Ale z braku czasu musi wystarczyć. Zresztą w tym upale wędrówka piesza byłaby wyzwaniem z wyższej półki.
Z dawnej królewskiej stolicy w góry prowadzi droga z niezłym asfaltem (21 kilometrów). Jedynym utrudnieniem są zakręty i konieczność wzmożonej uwagi przy mijankach z autami.
Na przełęczy Krstac znajduje się punkt gastronomiczny i jakieś stragany. Podobno kiedyś pobierano tutaj opłatę za dalszą podróż, ale teraz nikogo nie ma. Cel jest już widoczny, jeszcze tylko kilka kilometrów.
Nachylenie się zwiększa. W pewnym momencie pojawiają się zaparkowane samochody. Tak szybko?? Może chcą coś podziwiać?
Postanawiam podjechać dalej, a tu aut coraz więcej. Większość podkłada pod koła kamienie, bo jest naprawdę stromo. No cóż - myślę - zawrócę u góry i gdzieś tu stanę.
Łatwo powiedzieć... Po pierwsze: jest ciasno, zwłaszcza, że samochody stoją z dwóch stron drogi. Po drugie - ciągle ktoś jedzie z naprzeciwka. Po trzecie - parking poniżej szczytu to okrągła platforma na kilka aut, na której bardzo ciężko manewrować. Biorąc pod uwagę popularność tego miejsca jest on raczej symboliczny.
A jednak dopisuje mi szczęście: chwilę wcześniej zwolniło się miejsce i udało mi się wcisnąć wóz. Co prawda tył wystaje jak krowa z obory, ale to kto by się tym tutaj przejmował ? Mam tylko nadzieję, że stojący obok kierowca busika nie będzie chciał teraz wyjeżdżać, bo trochę go blokuję .
Jesteśmy pod drugim najwyższym szczytem Lovćenu o nazwie Jezerski vrh (1657 metrów n.p.m., często nazywany po prostu Lovćen). Musimy pokonać jeszcze ponad 400 schodów w tunelu wykutym w skałach - namiastka wspinaczki .
Podobno można stąd zobaczyć cały kraj. Jednak na pewno nie dzisiaj, widoczność jest mocno ograniczona przez upały. W powietrzu wisi warstwa zakrywająca dalsze widoki, trawy wypłowiały, kolory są blade. Mimo to panorama robi wrażenie.
Wszędzie dookoła unoszą się dymiące kominy płonących lasów. Czy to samozapłony, czy może działania takich inteligentów jak pewien Polak w klapkach, który pod koniec sierpnia podpalił obok Baru las, bo chciał wezwać pomoc?
Na szczycie stoi konstrukcja przypominająca trochę basztę - to mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza, władyki i metropolity czarnogórskiego, o którym pisałem już przy okazji wizyty w Cetynii i w pałacu Biljarda.
Władca jeszcze za życia ufundował tu małą kaplicę i chciał, aby go w niej po śmierci pochowano. Ponieważ czasy były niespokojne, a miejsce narażone na napady, uczyniono to dopiero w 1885 z polecenia księcia (późniejszego króla) Mikołaja.
Kaplicę zniszczyli w 1916 roku Austriacy, kiedy to w dwa tygodnie po błyskawicznej kampanii zajęli całą Czarnogórę. Piotra II ekshumowali i przenieśli do monastyru w Cetynie, a na Jezerskim vrhu miał stanąć pomnik, który upamiętniałby ich zwycięstwo.
Koniec Wielkiej Wojny przekreślił te plany, a w 1925 roku cerkiew odbudowano. Kolejny konflikt przetrwała we względnym spokoju (częściowo uszkodzona przez wojska włoskie), ale władze komunistyczne postanowiły uczcić twórcę nowoczesnej Czarnogóry na swój sposób, przy okazji "desakralizując" górę.
W 1951 roku, w stulecie śmierci władcy, świątynię rozebrano nie przejmując się protestami Czarnogórców. W jej miejscu wzniesiono świeckie mauzoleum z silnym rysem socrealizmu; nie napisałbym jednak, że jest brzydkie. Oficjalnie otwarto je dopiero w 1974 roku. Co ciekawe - ostatnio wspominałem o godle socjalistycznej Czarnogóry w ramach Jugosławii: w nim widnieje wizerunek ze starą cerkwią, a nie współczesnym budynkiem .
Wstęp do mauzoleum jest płatny, ale nie decydujemy się na wejście. Z tyłu jest jeszcze punkt widokowy, lecz wiemy, że przy tej temperaturze nie zobaczymy nic więcej.
Z boku wyrasta sylwetka najwyższej góry masywu Lovćen - Štirovnika (1749 metrów). Jest on niedostępny dla turystów, znajduje się na nim przekaźnik, a całość to teren wojskowy.
Rozglądamy się i chłoniemy chwile.
"Zdobywcy" układają kopczyki, znane z wielu gór w Europie .
Lovćen został w 1952 roku ogłoszony Parkiem Narodowym (jeden z pięciu w Czarnogórze) i w najbliższej okolicy nie ma większych osad ludzkich. W kilku miejscach można jednak dostrzec pojedyncze gospodarstwa lub niewielkie przysiółki oraz rozciągające się wokół nich poletka poprzedzielane murkami. Niektóre z nich służą dziś jako obiekty turystyczne.
Wracamy do wozu. Busik obok niego jeszcze stoi, a więc wycieczka zapewne stołuje się w przyparkingowej restauracji z wysokimi cenami. Zjeżdżamy z powrotem na przełęcz Krstac. Tutaj zaczyna się boczna droga, którą można udać się w kierunku Kotoru. Tabliczki zostały... rozstrzelane!
Droga posiada sfatygowany asfalt o szerokości jednego samochodu; korzystając z poboczy nie ma się zazwyczaj problemów, aby minąć się z wozem z naprzeciwka. Po bokach sielski krajobraz.
Największą atrakcją są punkty widokowe na położoną w dole Bokę Kotorską i sam Kotor. Niestety, znowu daje o sobie znać fatalna przejrzystość rozgrzanego powietrza.
Można też popatrzeć na góry oraz dojrzeć inne fragmenty krajobrazu.
Na ostatnim zdjęciu widać lotnisko w Tivat, jedno z dwóch międzynarodowych w kraju. Jest też wyspa Sveti Marko oraz zatoka Trašte na Adriatyku.
W pewnym momencie mija nas pomoc drogowa. Okazało się, że grupie Włochów padł motocykl i trzeba go zwieźć na dół.
Po dojeździe do głównej drogi z Cetynii zaczyna się kolejna jazda: dziesiątki zakrętów. Są one ponumerowane, więc można odliczać ile nam zostało do końca .
Tu asfalt jest lepszy i szerszy. Oczywiście nie brak kolejnych widokowych miejsc oraz... jaskiń.
Poziom morza coraz bliżej (zabudowania strefy przemysłowej Kotoru).
"Cywilizację" osiągamy w wiosce Trojica. Obok drogi stoi kilka rozwalających się chałup zamieszkałych przez Cyganów. Są niesłychanie czujni: ledwo stanąłem samochodem, to już po kilku sekundach ktoś z nich się zerwał i zaczął do nas iść. Nie miałem zamiaru się z nim bliżej zaznajamiać, więc szybko ruszyliśmy dalej.
Ostatnim akcentem turystycznym przed powrotem na wybrzeże było zerknięcie na fort Trinita (Trojica) wybudowany w 1859 roku. Dla Austriaków Kotor był bardzo ważnym portem, więc zabezpieczali go z każdej strony.
Lovćen jest najłatwiej dostępny dla plażowiczów i zwiedzających Cetynię. Dla Czarnogórców to wyjątkowe pasmo, gdyż ich państwowość kształtowała się właśnie w tym masywie. Dla turystów - okazja aby podziwiać widoki.
Trochę głupio jechać tu samochodem, to mało sportowe. Ale z braku czasu musi wystarczyć. Zresztą w tym upale wędrówka piesza byłaby wyzwaniem z wyższej półki.
Z dawnej królewskiej stolicy w góry prowadzi droga z niezłym asfaltem (21 kilometrów). Jedynym utrudnieniem są zakręty i konieczność wzmożonej uwagi przy mijankach z autami.
Na przełęczy Krstac znajduje się punkt gastronomiczny i jakieś stragany. Podobno kiedyś pobierano tutaj opłatę za dalszą podróż, ale teraz nikogo nie ma. Cel jest już widoczny, jeszcze tylko kilka kilometrów.
Nachylenie się zwiększa. W pewnym momencie pojawiają się zaparkowane samochody. Tak szybko?? Może chcą coś podziwiać?
Postanawiam podjechać dalej, a tu aut coraz więcej. Większość podkłada pod koła kamienie, bo jest naprawdę stromo. No cóż - myślę - zawrócę u góry i gdzieś tu stanę.
Łatwo powiedzieć... Po pierwsze: jest ciasno, zwłaszcza, że samochody stoją z dwóch stron drogi. Po drugie - ciągle ktoś jedzie z naprzeciwka. Po trzecie - parking poniżej szczytu to okrągła platforma na kilka aut, na której bardzo ciężko manewrować. Biorąc pod uwagę popularność tego miejsca jest on raczej symboliczny.
A jednak dopisuje mi szczęście: chwilę wcześniej zwolniło się miejsce i udało mi się wcisnąć wóz. Co prawda tył wystaje jak krowa z obory, ale to kto by się tym tutaj przejmował ? Mam tylko nadzieję, że stojący obok kierowca busika nie będzie chciał teraz wyjeżdżać, bo trochę go blokuję .
Jesteśmy pod drugim najwyższym szczytem Lovćenu o nazwie Jezerski vrh (1657 metrów n.p.m., często nazywany po prostu Lovćen). Musimy pokonać jeszcze ponad 400 schodów w tunelu wykutym w skałach - namiastka wspinaczki .
Podobno można stąd zobaczyć cały kraj. Jednak na pewno nie dzisiaj, widoczność jest mocno ograniczona przez upały. W powietrzu wisi warstwa zakrywająca dalsze widoki, trawy wypłowiały, kolory są blade. Mimo to panorama robi wrażenie.
Wszędzie dookoła unoszą się dymiące kominy płonących lasów. Czy to samozapłony, czy może działania takich inteligentów jak pewien Polak w klapkach, który pod koniec sierpnia podpalił obok Baru las, bo chciał wezwać pomoc?
Na szczycie stoi konstrukcja przypominająca trochę basztę - to mauzoleum Piotra II Petrowicia-Niegosza, władyki i metropolity czarnogórskiego, o którym pisałem już przy okazji wizyty w Cetynii i w pałacu Biljarda.
Władca jeszcze za życia ufundował tu małą kaplicę i chciał, aby go w niej po śmierci pochowano. Ponieważ czasy były niespokojne, a miejsce narażone na napady, uczyniono to dopiero w 1885 z polecenia księcia (późniejszego króla) Mikołaja.
Kaplicę zniszczyli w 1916 roku Austriacy, kiedy to w dwa tygodnie po błyskawicznej kampanii zajęli całą Czarnogórę. Piotra II ekshumowali i przenieśli do monastyru w Cetynie, a na Jezerskim vrhu miał stanąć pomnik, który upamiętniałby ich zwycięstwo.
Koniec Wielkiej Wojny przekreślił te plany, a w 1925 roku cerkiew odbudowano. Kolejny konflikt przetrwała we względnym spokoju (częściowo uszkodzona przez wojska włoskie), ale władze komunistyczne postanowiły uczcić twórcę nowoczesnej Czarnogóry na swój sposób, przy okazji "desakralizując" górę.
W 1951 roku, w stulecie śmierci władcy, świątynię rozebrano nie przejmując się protestami Czarnogórców. W jej miejscu wzniesiono świeckie mauzoleum z silnym rysem socrealizmu; nie napisałbym jednak, że jest brzydkie. Oficjalnie otwarto je dopiero w 1974 roku. Co ciekawe - ostatnio wspominałem o godle socjalistycznej Czarnogóry w ramach Jugosławii: w nim widnieje wizerunek ze starą cerkwią, a nie współczesnym budynkiem .
Wstęp do mauzoleum jest płatny, ale nie decydujemy się na wejście. Z tyłu jest jeszcze punkt widokowy, lecz wiemy, że przy tej temperaturze nie zobaczymy nic więcej.
Z boku wyrasta sylwetka najwyższej góry masywu Lovćen - Štirovnika (1749 metrów). Jest on niedostępny dla turystów, znajduje się na nim przekaźnik, a całość to teren wojskowy.
Rozglądamy się i chłoniemy chwile.
"Zdobywcy" układają kopczyki, znane z wielu gór w Europie .
Lovćen został w 1952 roku ogłoszony Parkiem Narodowym (jeden z pięciu w Czarnogórze) i w najbliższej okolicy nie ma większych osad ludzkich. W kilku miejscach można jednak dostrzec pojedyncze gospodarstwa lub niewielkie przysiółki oraz rozciągające się wokół nich poletka poprzedzielane murkami. Niektóre z nich służą dziś jako obiekty turystyczne.
Wracamy do wozu. Busik obok niego jeszcze stoi, a więc wycieczka zapewne stołuje się w przyparkingowej restauracji z wysokimi cenami. Zjeżdżamy z powrotem na przełęcz Krstac. Tutaj zaczyna się boczna droga, którą można udać się w kierunku Kotoru. Tabliczki zostały... rozstrzelane!
Droga posiada sfatygowany asfalt o szerokości jednego samochodu; korzystając z poboczy nie ma się zazwyczaj problemów, aby minąć się z wozem z naprzeciwka. Po bokach sielski krajobraz.
Największą atrakcją są punkty widokowe na położoną w dole Bokę Kotorską i sam Kotor. Niestety, znowu daje o sobie znać fatalna przejrzystość rozgrzanego powietrza.
Można też popatrzeć na góry oraz dojrzeć inne fragmenty krajobrazu.
Na ostatnim zdjęciu widać lotnisko w Tivat, jedno z dwóch międzynarodowych w kraju. Jest też wyspa Sveti Marko oraz zatoka Trašte na Adriatyku.
W pewnym momencie mija nas pomoc drogowa. Okazało się, że grupie Włochów padł motocykl i trzeba go zwieźć na dół.
Po dojeździe do głównej drogi z Cetynii zaczyna się kolejna jazda: dziesiątki zakrętów. Są one ponumerowane, więc można odliczać ile nam zostało do końca .
Tu asfalt jest lepszy i szerszy. Oczywiście nie brak kolejnych widokowych miejsc oraz... jaskiń.
Poziom morza coraz bliżej (zabudowania strefy przemysłowej Kotoru).
"Cywilizację" osiągamy w wiosce Trojica. Obok drogi stoi kilka rozwalających się chałup zamieszkałych przez Cyganów. Są niesłychanie czujni: ledwo stanąłem samochodem, to już po kilku sekundach ktoś z nich się zerwał i zaczął do nas iść. Nie miałem zamiaru się z nim bliżej zaznajamiać, więc szybko ruszyliśmy dalej.
Ostatnim akcentem turystycznym przed powrotem na wybrzeże było zerknięcie na fort Trinita (Trojica) wybudowany w 1859 roku. Dla Austriaków Kotor był bardzo ważnym portem, więc zabezpieczali go z każdej strony.
Najbardziej wysunięta na południe gmina Czarnogóry nie bez powodu nazywana jest "czarnogórską Albanią" - 70% jej mieszkańców stanowią Albańczycy. Głównym miastem jest Ulcinj (alb. Ulqini), do którego postanawiamy zajrzeć na zakończenie krótkiego pobytu nad Adriatykiem.
W mieście totalny chaos komunikacyjny, ale jadąc na wyczucie udaje mi się dotrzeć do szeroko rozumianego centrum. Znowu mam fuksa i znajduję kawałek miejsca na zaparkowanie samochodu.
Na ulicach dwujęzyczne napisy, lecz znacznie częściej słyszy się albański. Pojawia się sporo kobiet w chustach, głównie starszych, ale i młodzież. Często chodzą w towarzystwie swoich roznegliżowanych koleżanek, co wygląda dość komicznie.
Miłośnicy motoryzacji mają czasem na czym oko zawiesić .
W mieście znajduje się 26 meczetów. Zdecydowana większość z nich powstała przed XX wiekiem. Jako pierwszy mijamy meczet Kryepazari (Xhamia e Kryepazarit) z 1749 roku. Został mocno uszkodzony w czasie trzęsienia ziemi w 1979, wyremontowano go dopiero po zmianie systemu.
Droga w kierunku morza jest bardziej luźna niż główna ulica.
Tablice z nazwami są stare, bo jeszcze z użyciem cyrylicy.
Meczet Ali Paszy (Xhamia e Pashës, Pašina džamija) z 1719 roku. Podobno sfinansowany z towarów znalezionych w zdobytym statku Republiki Weneckiej. Obok niego ruiny tureckich łaźni (hamamu), jedynych w Czarnogórze.
Zbliżamy się do serca Ulcinja (Ulcinju?), którym jest starówka. Dzieli się ona na dwie części: górną (cytadelę) oraz dolną, mieszkalną. Obok murów w pięknym gaju oliwnym stoi cerkiew św. Mikołaja (kościołów w mieście jest tylko 9). Wzniesiono ją w 1890 roku jako wotum dziękczynne za wyzwolenie z rąk Turków. W przeciwieństwie do meczetów jest otwarta.
Po sąsiedzku rozciąga się cmentarz. Nieboszczyki mają piękne widoki .
Wchodzimy do twierdzy. To miejsce z długą historią, bo pierwsze mury na półwyspie budowali już Grecy, a potem Ilirowie. W kolejnych stuleciach swoje cegiełki dołożyli kolejni władcy tych regionów: Rzymianie, Bizantyjczycy, Serbowie, Wenecjanie, algierscy piraci (!) i Turcy. Labirynt uliczek nie zmienił się zasadniczo od średniowiecza, natomiast zabudowa mocno ucierpiała w 1979 roku. Większość obiektów odbudowano, ale czasem trafi się jeszcze na jakiś budynek w ruinie.
Sporo czytałem opisów, jaka to ulcinjska starówka jest zaniedbana i zasyfiona: co prawda Czarnogóra czystością nie grzeszy, ale akurat tu sprzątacze wywiązali się ze swojego zadania.
W twierdzy działa kilka hoteli i restauracji, które reklamują się także po polsku; turystów znad Wisły zresztą mijamy. Na obiad jest jednak zbyt wcześnie, więc wolę zajrzeć przez otwarte drzwi... do pokoju jednego z domów .
Pamiątka z nieco młodszej przeszłości: studzienka wyprodukowana w Skopje.
Widok na miejską Małą Plażę (Mala Plaža, Plazhi i Vogël) - wąską, krótką i potwornie zatłoczoną. Dobre miejsce do zdjęcia z faną .
Zabudowa starówki z dolnego poziomu...
...i mury obronne z wyraźnymi śladami rekonstrukcyjnymi po trzęsieniu ziemi.
Tu prawdopodobnie stała kiedyś cerkiew albo kościół katolicki, o czym świadczy kształt fundamentów. Nie potrafiłem jednak znaleźć żadnych informacji na ten temat.
Idę jeszcze zerknąć na zachodnią część cytadeli. Budynek z podwójnym dachem pełnił chyba funkcję arsenału lub prochowni.
Za oknem w murze niebieska toń Adriatyku oraz nietypowa plaża na skałach.
Bajkowy krajobraz psuje wysypisko śmieci w... małej zatoczce. Niezły kontrast.
Twierdzę opuszczamy schodami kończącymi się niedaleko mariny i plaży miejskiej.
Transport dla miłośników zwierząt albo wrednych bab .
Ten widok przypomina mi, że nadal nie wiem co ciągnie ludzi do wypoczywania w takim tłoku. Ale na ten temat chyba powinien wypowiedzieć się jakiś specjalista.
Otoczenie plaży także jest ciekawe: kawałek za smażącymi się ciałami stoi meczet Marynarski (Mornarski Džamija, Xhamia e Detarëve). Oryginał wybudowano w XVI wieku, ale w 1931 roku z jakiegoś powodu został zamknięty i zburzony. Odbudowano go w 2012 roku przy pomocy tureckiej (Turcy od pewnego czasu bardzo aktywnie udzielają się w islamizacji Bałkanów). Idealnie pasuje do półnagich turystów .
Nieco z boku, na wzniesieniu, widać dziwną konstrukcję przypominającą wielkiego ptaka. Różnie ją opisują: że to upamiętnienie ofiar II wojny światowej, jugosłowiańskich lotników albo Jedności i Braterstwa z czasów Tito.
Powoli wracamy w kierunku samochodu...
Mijamy główny meczet Ulcinja - Namazgjahu (Xhamia e Namazgjahut). Rok produkcji to 1728. Chciałem do niego zajrzeć, ale drzwi były zamknięte. Z tyłu widać wieżę zegarową - charakterystyczny obraz wielu miast Imperium Osmańskiego. Jest o ponad dwadzieścia lat młodsza niż dom modlitwy.
Studnia z XVIII wieku, przywrócona do użytku kilka lat temu.
Plastikowe lalki są wszędzie takie same...
Przed dalszą podróżą zachodzimy na targowisko, aby kupić nieco owoców i warzyw. Wybór jest spory.
Główna ulica była kiedyś bulwarem marszałka Tity. Obecnie w ramach poprawności politycznej przemianowano ją na bulwar Skanderberga. Wiadomo która nacja ma najwięcej do powiedzenia w mieście.
W okolicach naszego wozu straszny burdel na drodze. Każdy kombinuje jak się przecisnąć w interesującym go kierunku. W takim przypadku skorzystanie z podwózki na policyjnym motorze ma sens .
Między palmami kamienna konstrukcja, którą wziąłem za kolejną studnię, a okazała się grobowcem (mauzoleum, fachowo nazywanym türbe) tureckiej rodziny Pulti.
Wsiadamy do auta i całkiem sprawnie udaje mi się zawrócić. Niemal cały ruch wkrótce odbija w bok, więc dalsza jazda jest przyjemna. Zanim opuścimy Czarnogórę chciałbym jeszcze raz wykąpać się w morzu, ale przecież nie w takim czymś jak pod twierdzą.
Za rogatkami miasta rozpoczyna się słynna Wielka Plaża (Velika Plaža, Plazhi i Madh), ciągnąca się aż do rzeki Buna, tworzącej granicę z Albanią. Plaża ma 10-13 kilometrów długości i uznawana jest za największą plażę Czarnogóry, Adriatyku, a nawet Europy. W dodatku brzeg jest tutaj piaszczysty.
To jeden z niewielu fragmentów, które nie zostały jeszcze całkowicie zawłaszczone przez hotele, apartamentowce i wygrodzone plaże, choć podobno rząd czarnogórski ma takie plany. Przy drodze co chwilę widzimy tablice zapraszające do zjazdu na Majami beach, Mojito beach, Safari beach i tym podobne. Żadne nie wyglądają specjalnie zachęcająco...
W końcu decydujemy się na jedną z plaż, która reklamuje się jako "dzika i nowa". Szutrowy fragment drogi kojarzy mi się z Afryką, tylko czekać, jak z boku wyskoczy stado słoni albo zebry, ewentualnie tubylcy z dzidami.
Plaża chyba rzeczywiście jest nowa, ale słowo "dzika" ewidentnie ma tutaj inne znaczenie. Zadaszony parking (to akurat plus), wypicowany bar, rzędy parasoli, drzewa posadzone (albo wbite) od linijki.
Jest tu jednak zdecydowanie luźniej niż w Ulcinj, w dodatku poza strefą leżakową rozpoczyna się "ziemia niczyja", na którym miejsca od groma. Niestety - o nią już nikt nie dba, więc wala się tam pełno śmieci. A w oddali już kolejna zorganizowana beach...
Czy piasek ma właściwości lecznicze, czy komuś zaszkodził nadmiar słońca?
Wykąpaliśmy się w Adriatyku, co skończyło się zbyt mocną opalenizną i koniecznością okładów z zsiadłego mleka . Jak się też później okazało - było to pożegnanie z morzem na tym wyjeździe.
Musimy się cofnąć kilka kilometrów, aż do Ulcinja, gdzie skręca droga w kierunku granicy. Przy okazji można poobserwować okolicę: z jednej strony nowo budowane apartamentowce oraz wypasione ogrody, z drugiej wiele niedokończonych domów.
To niby szosa międzynarodowa, lecz wygląda bardzo lokalnie.
Na horyzoncie pasmo Rumija, otaczające od południa jezioro Szkoderskie. Najwyższy szczyt ma ponad 1500 metrów.
Ostatnią czarnogórską wioską jest Sukobin (Sukobinë). Czarnogórską administracyjnie, bowiem z kilkuset mieszkańców tylko jeden nie jest etnicznym Albańczykiem. Jakiś miejscowy genetyczny patriota usiłował domalować też albańską końcówkę przy czarnogórskiej nazwie.
Skoro już na zdjęciu jest znak, to przy okazji przyznam się, iż do tej pory nie wiem, czy niebieska tablica oznacza w Czarnogórze obszar zabudowany! W terenie oprócz nich są jeszcze wersje żółte i nie mam pojęcia, czy kolor ma jakieś znaczenie, czy zależy od momentu, w którym znak zamontowano. Niebieskie tablice obowiązywały w Jugosławii, ale po rozpadzie we wszystkich krajach sukcesyjnych zaczęto je zmieniać na inne, głównie żółte. Wyjątkiem jest tylko część Kosowa zamieszkała przez Serbów. Tutaj jednak nie ma żadnej logiki, tym bardziej, że tylko kilka razy widziałem przekreśloną tablicę miejscowości kończącą ewentualny obszar zabudowany.
Co prawda mało kto zwalnia w takich miejscach, ale dobrze byłoby wiedzieć, czy łamię przepisy czy jednak nie??
Na przejściu granicznym z Albanią wita mnie sznur samochodów, ale kolejka szybko posuwa się do przodu.
Końcowym etapem wizyty w Czarnogórze jest obserwowanie, jak pogranicznik schładza służbowe psy - jeden aż rwie się pod szlauch, pozostałe nie są tak entuzjastycznie nastawione .
W mieście totalny chaos komunikacyjny, ale jadąc na wyczucie udaje mi się dotrzeć do szeroko rozumianego centrum. Znowu mam fuksa i znajduję kawałek miejsca na zaparkowanie samochodu.
Na ulicach dwujęzyczne napisy, lecz znacznie częściej słyszy się albański. Pojawia się sporo kobiet w chustach, głównie starszych, ale i młodzież. Często chodzą w towarzystwie swoich roznegliżowanych koleżanek, co wygląda dość komicznie.
Miłośnicy motoryzacji mają czasem na czym oko zawiesić .
W mieście znajduje się 26 meczetów. Zdecydowana większość z nich powstała przed XX wiekiem. Jako pierwszy mijamy meczet Kryepazari (Xhamia e Kryepazarit) z 1749 roku. Został mocno uszkodzony w czasie trzęsienia ziemi w 1979, wyremontowano go dopiero po zmianie systemu.
Droga w kierunku morza jest bardziej luźna niż główna ulica.
Tablice z nazwami są stare, bo jeszcze z użyciem cyrylicy.
Meczet Ali Paszy (Xhamia e Pashës, Pašina džamija) z 1719 roku. Podobno sfinansowany z towarów znalezionych w zdobytym statku Republiki Weneckiej. Obok niego ruiny tureckich łaźni (hamamu), jedynych w Czarnogórze.
Zbliżamy się do serca Ulcinja (Ulcinju?), którym jest starówka. Dzieli się ona na dwie części: górną (cytadelę) oraz dolną, mieszkalną. Obok murów w pięknym gaju oliwnym stoi cerkiew św. Mikołaja (kościołów w mieście jest tylko 9). Wzniesiono ją w 1890 roku jako wotum dziękczynne za wyzwolenie z rąk Turków. W przeciwieństwie do meczetów jest otwarta.
Po sąsiedzku rozciąga się cmentarz. Nieboszczyki mają piękne widoki .
Wchodzimy do twierdzy. To miejsce z długą historią, bo pierwsze mury na półwyspie budowali już Grecy, a potem Ilirowie. W kolejnych stuleciach swoje cegiełki dołożyli kolejni władcy tych regionów: Rzymianie, Bizantyjczycy, Serbowie, Wenecjanie, algierscy piraci (!) i Turcy. Labirynt uliczek nie zmienił się zasadniczo od średniowiecza, natomiast zabudowa mocno ucierpiała w 1979 roku. Większość obiektów odbudowano, ale czasem trafi się jeszcze na jakiś budynek w ruinie.
Sporo czytałem opisów, jaka to ulcinjska starówka jest zaniedbana i zasyfiona: co prawda Czarnogóra czystością nie grzeszy, ale akurat tu sprzątacze wywiązali się ze swojego zadania.
W twierdzy działa kilka hoteli i restauracji, które reklamują się także po polsku; turystów znad Wisły zresztą mijamy. Na obiad jest jednak zbyt wcześnie, więc wolę zajrzeć przez otwarte drzwi... do pokoju jednego z domów .
Pamiątka z nieco młodszej przeszłości: studzienka wyprodukowana w Skopje.
Widok na miejską Małą Plażę (Mala Plaža, Plazhi i Vogël) - wąską, krótką i potwornie zatłoczoną. Dobre miejsce do zdjęcia z faną .
Zabudowa starówki z dolnego poziomu...
...i mury obronne z wyraźnymi śladami rekonstrukcyjnymi po trzęsieniu ziemi.
Tu prawdopodobnie stała kiedyś cerkiew albo kościół katolicki, o czym świadczy kształt fundamentów. Nie potrafiłem jednak znaleźć żadnych informacji na ten temat.
Idę jeszcze zerknąć na zachodnią część cytadeli. Budynek z podwójnym dachem pełnił chyba funkcję arsenału lub prochowni.
Za oknem w murze niebieska toń Adriatyku oraz nietypowa plaża na skałach.
Bajkowy krajobraz psuje wysypisko śmieci w... małej zatoczce. Niezły kontrast.
Twierdzę opuszczamy schodami kończącymi się niedaleko mariny i plaży miejskiej.
Transport dla miłośników zwierząt albo wrednych bab .
Ten widok przypomina mi, że nadal nie wiem co ciągnie ludzi do wypoczywania w takim tłoku. Ale na ten temat chyba powinien wypowiedzieć się jakiś specjalista.
Otoczenie plaży także jest ciekawe: kawałek za smażącymi się ciałami stoi meczet Marynarski (Mornarski Džamija, Xhamia e Detarëve). Oryginał wybudowano w XVI wieku, ale w 1931 roku z jakiegoś powodu został zamknięty i zburzony. Odbudowano go w 2012 roku przy pomocy tureckiej (Turcy od pewnego czasu bardzo aktywnie udzielają się w islamizacji Bałkanów). Idealnie pasuje do półnagich turystów .
Nieco z boku, na wzniesieniu, widać dziwną konstrukcję przypominającą wielkiego ptaka. Różnie ją opisują: że to upamiętnienie ofiar II wojny światowej, jugosłowiańskich lotników albo Jedności i Braterstwa z czasów Tito.
Powoli wracamy w kierunku samochodu...
Mijamy główny meczet Ulcinja - Namazgjahu (Xhamia e Namazgjahut). Rok produkcji to 1728. Chciałem do niego zajrzeć, ale drzwi były zamknięte. Z tyłu widać wieżę zegarową - charakterystyczny obraz wielu miast Imperium Osmańskiego. Jest o ponad dwadzieścia lat młodsza niż dom modlitwy.
Studnia z XVIII wieku, przywrócona do użytku kilka lat temu.
Plastikowe lalki są wszędzie takie same...
Przed dalszą podróżą zachodzimy na targowisko, aby kupić nieco owoców i warzyw. Wybór jest spory.
Główna ulica była kiedyś bulwarem marszałka Tity. Obecnie w ramach poprawności politycznej przemianowano ją na bulwar Skanderberga. Wiadomo która nacja ma najwięcej do powiedzenia w mieście.
W okolicach naszego wozu straszny burdel na drodze. Każdy kombinuje jak się przecisnąć w interesującym go kierunku. W takim przypadku skorzystanie z podwózki na policyjnym motorze ma sens .
Między palmami kamienna konstrukcja, którą wziąłem za kolejną studnię, a okazała się grobowcem (mauzoleum, fachowo nazywanym türbe) tureckiej rodziny Pulti.
Wsiadamy do auta i całkiem sprawnie udaje mi się zawrócić. Niemal cały ruch wkrótce odbija w bok, więc dalsza jazda jest przyjemna. Zanim opuścimy Czarnogórę chciałbym jeszcze raz wykąpać się w morzu, ale przecież nie w takim czymś jak pod twierdzą.
Za rogatkami miasta rozpoczyna się słynna Wielka Plaża (Velika Plaža, Plazhi i Madh), ciągnąca się aż do rzeki Buna, tworzącej granicę z Albanią. Plaża ma 10-13 kilometrów długości i uznawana jest za największą plażę Czarnogóry, Adriatyku, a nawet Europy. W dodatku brzeg jest tutaj piaszczysty.
To jeden z niewielu fragmentów, które nie zostały jeszcze całkowicie zawłaszczone przez hotele, apartamentowce i wygrodzone plaże, choć podobno rząd czarnogórski ma takie plany. Przy drodze co chwilę widzimy tablice zapraszające do zjazdu na Majami beach, Mojito beach, Safari beach i tym podobne. Żadne nie wyglądają specjalnie zachęcająco...
W końcu decydujemy się na jedną z plaż, która reklamuje się jako "dzika i nowa". Szutrowy fragment drogi kojarzy mi się z Afryką, tylko czekać, jak z boku wyskoczy stado słoni albo zebry, ewentualnie tubylcy z dzidami.
Plaża chyba rzeczywiście jest nowa, ale słowo "dzika" ewidentnie ma tutaj inne znaczenie. Zadaszony parking (to akurat plus), wypicowany bar, rzędy parasoli, drzewa posadzone (albo wbite) od linijki.
Jest tu jednak zdecydowanie luźniej niż w Ulcinj, w dodatku poza strefą leżakową rozpoczyna się "ziemia niczyja", na którym miejsca od groma. Niestety - o nią już nikt nie dba, więc wala się tam pełno śmieci. A w oddali już kolejna zorganizowana beach...
Czy piasek ma właściwości lecznicze, czy komuś zaszkodził nadmiar słońca?
Wykąpaliśmy się w Adriatyku, co skończyło się zbyt mocną opalenizną i koniecznością okładów z zsiadłego mleka . Jak się też później okazało - było to pożegnanie z morzem na tym wyjeździe.
Musimy się cofnąć kilka kilometrów, aż do Ulcinja, gdzie skręca droga w kierunku granicy. Przy okazji można poobserwować okolicę: z jednej strony nowo budowane apartamentowce oraz wypasione ogrody, z drugiej wiele niedokończonych domów.
To niby szosa międzynarodowa, lecz wygląda bardzo lokalnie.
Na horyzoncie pasmo Rumija, otaczające od południa jezioro Szkoderskie. Najwyższy szczyt ma ponad 1500 metrów.
Ostatnią czarnogórską wioską jest Sukobin (Sukobinë). Czarnogórską administracyjnie, bowiem z kilkuset mieszkańców tylko jeden nie jest etnicznym Albańczykiem. Jakiś miejscowy genetyczny patriota usiłował domalować też albańską końcówkę przy czarnogórskiej nazwie.
Skoro już na zdjęciu jest znak, to przy okazji przyznam się, iż do tej pory nie wiem, czy niebieska tablica oznacza w Czarnogórze obszar zabudowany! W terenie oprócz nich są jeszcze wersje żółte i nie mam pojęcia, czy kolor ma jakieś znaczenie, czy zależy od momentu, w którym znak zamontowano. Niebieskie tablice obowiązywały w Jugosławii, ale po rozpadzie we wszystkich krajach sukcesyjnych zaczęto je zmieniać na inne, głównie żółte. Wyjątkiem jest tylko część Kosowa zamieszkała przez Serbów. Tutaj jednak nie ma żadnej logiki, tym bardziej, że tylko kilka razy widziałem przekreśloną tablicę miejscowości kończącą ewentualny obszar zabudowany.
Co prawda mało kto zwalnia w takich miejscach, ale dobrze byłoby wiedzieć, czy łamię przepisy czy jednak nie??
Na przejściu granicznym z Albanią wita mnie sznur samochodów, ale kolejka szybko posuwa się do przodu.
Końcowym etapem wizyty w Czarnogórze jest obserwowanie, jak pogranicznik schładza służbowe psy - jeden aż rwie się pod szlauch, pozostałe nie są tak entuzjastycznie nastawione .
Nie robią wrażenia - co innego gołe zadki facetów zimową porą.Pudelek pisze:Często chodzą w towarzystwie swoich roznegliżowanych koleżanek, co wygląda dość komicznie
Nawet opalać się nie umiecie. Szkoda marnować zsiadłe mleko. A gdzie parawan, by oddzielić się od...?
W Ulcinj nocowaliśmy, krótki spacerek wieczorem. Hotel dobry, ale ogólnie nie podobało mi się.
Edit: teraz niektórych forumowiczów odróżnię także po widoku dolnej części ciała.
Ostatnio zmieniony 2017-09-28, 13:06 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 62 gości