Wejście na Mnicha. Sorry, na dwa.
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
Wejście na Mnicha. Sorry, na dwa.
KONIEC OKAZAŁ SIĘ POCZĄTKIEM
Gdziekolwiek nie dojdę to będzie zawsze bardzo ważna wycieczka. Pierwsza wspinaczka w Tatrach, pierwsza wielka przygoda, pierwsze spełnienie czegoś, co z dołu zdawało się niemożliwe.
Wiecie, że parę dni temu zadzwonił Marcel… znowu umawiamy się w Tatry – znowu spełniamy kolejny cel – oboje się cieszymy, mamy fajny support rodziny i przyjaciół – to już się robi takie normalne… Zbliżają się moje urodziny więc będzie to kolejne ukoronowanie fajnego roku. Jeśli chodzi o górskie eskapady to tego, z w którym weszliśmy na ponad 5000m i wiemy, że będziemy brnąć dalej. Ale to innym razem. Na razie zadzwonił Marcel i jesteśmy umówieni w Tatry.
Wtedy też zadzwonił, tylko przyznaje od razu – nie pamiętam tej rozmowy. Pamiętam tylko, że długo o niej myślałam i przypominałam sobie Mnicha i się zastanawiałam, czy to jest naprawdę możliwe, żeby moje długie, ale niepewne nogi i wiotkie wtedy łapki dały radę wejść w takie miejsce? Jak łatwo się domyślić to oczywiście zgodziłam się od razu, bo weź tu odmów fajnej przygody.
Planowaliśmy to dość długo, wyczekiwaliśmy na pogodę a ja moi mili – po pracy zaczęłam chodzić na ściankę wspinaczkową. Ze strachu, że z czymś sobie nie poradzę. Lubię w sobie zadaniowość i szukanie sposobu na realizację, zamiast powodu do rezygnacji. Jakkolwiek wiązanie węzełków nie było moją domeną, tak nogi i ręce całkiem fajnie zaczęły uczyć się pionowego układu świata. Przyznam, że ja to nawet byłam trochę taka dumna, że mi się to udawało – moimi zdaniem – przynajmniej z prywatnym sukcesem (wielkie podziękowania zawsze będą szły do Maćka – fajnie mi to wszystko pokazał). Problem numer jeden został jako tako zażegnany. Poza wejściem na szczyt był jeszcze jeden… dość dużego kalibru…
Jesteśmy umówieni z Marcelem i Tomkiem (kierownikiem numer jeden) na parkingu w Zakopanym o 7 rano, ja już sześć razy sprawdziłam, czy mam wszystko w plecaku, który od tygodnia jest spakowany…. Tylko ja pracuje. A to jest czwartek. A ja mam wtedy taką pracę, że dzień wolny wcale nie jest kwestią powiedzenia, że mnie nie będzie, bo – wiecie – musze się wspiąć na Mnicha… w związku jednak z przychylnością osoby, która poniekąd moim czasem dysponowała i zachowaniem totalnej tajemnicy powodu nieobecności udało się osiągnąć sukces dyplomatyczny. Umowa była tylko taka, że ogłoszę światu o wejściu w weekend a przychylnej osobie, która dysponowała moim czasem wyślę zdjęcie. Bo prawda jest taka, że z tą przychylną mi osobą chodziłam nie raz w góry. No więc jak mogłaby być nieprzychylna. No to idę.
Z Marcelem znaliśmy się wtedy dwadzieścia parę lat, mnóstwo wspólnie spędzonego czasu, ale pierwszy raz mieliśmy za siebie odpowiadać tak bardzo. I pierwszy raz mieliśmy zrobić coś wielkiego. No i zaczęliśmy… ja przy podejściu jakieś dziesięć razy mam ochotę powiedzieć, że poczekam, bo jestem zmęczona. Jest mi gorąco i nie mam siły i wszystko mnie boli i w ogóle tracę wiarę we wszystko. I wiecie co? Mam to do dzisiaj… Kiedyś wchodząc na Babią Górę kryzys dopadł mnie już po sześciu minutach. Teraz wiem co się z kryzysami robi – trzeba pójść dalej, pomyśleć o czymś innym i zająć się wchodzeniem do góry a nie mędzeniem, że coś nie pasuje. Niemniej jednak, nigdy ten kryzys nie był tak duży jak wtedy. Chciałam posiedzieć, napić się herbaty i olać to łażenie w górę. Oczywiście poszłam. Moje narzekanie potrafi być spektakularne, jednak padające podczas deklaracje zazwyczaj spełzają na niczym. I teraz mi się przypomina, że kiedyś to ja się nie potrafiłam tym cieszyć - traktowałam to jako ciężką pracę, którą z niewiadomo jakich powodów trzeba wykonać. Teraz cieszę się każdym oddechem, kamieniem i postawionym w górach krokiem. Ale do wszystkiego się dochodzi powoli. Na razie musimy dojść na Mnicha.
I to nie tego, którego wszyscy znają z widokówki z Morskiego Oka. Pierwszy w kolejce do wejścia jest Zadni. Ja przepraszam za ignorancję, ale ja się właśnie w tym momencie dowiaduję, że Mnichy są dwa i na oba mamy się dzisiaj wspiąć. Ja zamiast zdobywać wiedze teoretyczną chodziłam na ściankę a pytań też za dużo nie zadawałam, bo w ogóle cała ta sytuacja była dla mnie na tyle ekscytująca, że element niespodzianki mógł tylko dodać jej smaku.
Bardzo lubię w górach ciszę i rozmowy. Cisza jest rozwijająca a rozmowy zaczynają być coraz krótsze, ale bardziej prawdziwe a ja lubię wszystko, co jest prawdziwe. I wiem, ze te rozmowy tam zostają. Już przywykłam do tego, że zazwyczaj znajduje się w męskim towarzystwie, nawet jako mężatka, matka i perfekcyjna pani domu lubię przebywać z chłopakami. Fajnie mi się z nimi teraz idzie. Okazuje się, że ten pion to wcale nie jest taki straszny i wystarczy się skupić i stawiać nogę za nogą, ręką złapać chwyt, zaraz następny. Zaczyna być coraz fajniej i nie wiadomo kiedy… szczyt. No to jak tak ma wyglądać ta „prawdziwa” wspinaczka z liną i w kasku to mi się to podoba… I tu niespodzianka. Bo my z tej góry nie schodzimy. Wiecie, ja się tak świetnie znam wtedy na wspinaczce, że nie odzywam się nic a nic, ale też nie wszystko rozumiem. No debil! Poza tym… będąc w dobrych rekach ta niewiedza daje przyczynek do kolejnej niespodzianki. No i jest! Ja już wiem, dlaczego nie schodzimy z tej gory – bo my z niej zjedziemy! Na linie! Całą wielką ścianą w dół. Ja już teraz dobrze wiem, ile ma ta ściana i ile na linie trzeba było zjechać. Wtedy nie wiedziałam więc podzielę się z Wami moja wiedzą ówczesną – jakieś sto kilometrów!!! Takich rzeczy nigdy się nie bałam – to było to! dużo, dużo lotu w dół – dziękowałam sama sobie, że się chociaż nauczyłam odbijac nogami na tej ściance wspinaczkowej, o sorry – ale to nie jest tak hop siup. Ale fajnie!
Po tym zjeździe poczułam skrzydła na plecach. Wow! To niesamowite, że człowiek potrzebuje tak ekstremalnych przeżyć, żeby odkryć swoje emocje tak bardzo, żeby stały się czyste. I tak oto z czystymi emocjami i bardzo fajnym przeżyciem na koncie udajemy się na Mnicha właściwego – tego, którego już z Morskiego Oka widać i to jest dokładnie ten sam, nad którym mnóstwo ludzi duma, czy tam się da wejść – poważnie? Ha! Pewnie, że się da – ja tam byłam. Tak sobie zawsze myślę, bo kurde – to jest mój pierwszy sukces. Pierwszy raz dotknęłam czegoś, co jest zarezerwowane tylko dla marzycieli, którzy zawloką tam swoje nogi.
Drugi Mnich to wcale już nie są takie proste sprawy, jeszcze jak nagle z dolin mgła miesza się z chmurami i atakuje od dołu jak z jakiegoś wielkiego gara, który się pod nami gotuje. Tu się trochę zageszcza atmosfera, bo nogi są zmęczone, nie idą jak trzeba, para bucha od dołu, na górze też te chmury nie wyglądają specjalnie przyjaźnie. I jest taki jeden moment, który ja bardzo dobrze pamiętam, jak wklejona w ścianę najmocniej, jak się da i nie mam się czego złapać. No nie mam. Wiem, że inni mają i potrafią znaleźć kawałek powierzchni, żeby wczepić palce ale ja jeszcze nie. Pomagają mi chłopaki. Z chłopakami to jest zawsze fajnie. Z fajnymi chłopakami. Trudno mi się wchodzi, ale tu znowu szczyt jest niespodzianką i znowu nie mogę wyjść z podziwu, że jestem w najpiękniejszym miejscu na ziemi. Wtedy mi się wydaje, że zrobiłam coś największego w życiu. Że teraz już nic nie będzie większe. Marzenie się spełniło. Że jestem o te dwie góry silniejsza i mocniejsza i już więcej nie potrzebuje – to już koniec tych wspinaczkowych przygód. A to nie był koniec. To był dopiero początek.
Przecież kilka dni temu znowu zadzwonił Marcel…
Gdziekolwiek nie dojdę to będzie zawsze bardzo ważna wycieczka. Pierwsza wspinaczka w Tatrach, pierwsza wielka przygoda, pierwsze spełnienie czegoś, co z dołu zdawało się niemożliwe.
Wiecie, że parę dni temu zadzwonił Marcel… znowu umawiamy się w Tatry – znowu spełniamy kolejny cel – oboje się cieszymy, mamy fajny support rodziny i przyjaciół – to już się robi takie normalne… Zbliżają się moje urodziny więc będzie to kolejne ukoronowanie fajnego roku. Jeśli chodzi o górskie eskapady to tego, z w którym weszliśmy na ponad 5000m i wiemy, że będziemy brnąć dalej. Ale to innym razem. Na razie zadzwonił Marcel i jesteśmy umówieni w Tatry.
Wtedy też zadzwonił, tylko przyznaje od razu – nie pamiętam tej rozmowy. Pamiętam tylko, że długo o niej myślałam i przypominałam sobie Mnicha i się zastanawiałam, czy to jest naprawdę możliwe, żeby moje długie, ale niepewne nogi i wiotkie wtedy łapki dały radę wejść w takie miejsce? Jak łatwo się domyślić to oczywiście zgodziłam się od razu, bo weź tu odmów fajnej przygody.
Planowaliśmy to dość długo, wyczekiwaliśmy na pogodę a ja moi mili – po pracy zaczęłam chodzić na ściankę wspinaczkową. Ze strachu, że z czymś sobie nie poradzę. Lubię w sobie zadaniowość i szukanie sposobu na realizację, zamiast powodu do rezygnacji. Jakkolwiek wiązanie węzełków nie było moją domeną, tak nogi i ręce całkiem fajnie zaczęły uczyć się pionowego układu świata. Przyznam, że ja to nawet byłam trochę taka dumna, że mi się to udawało – moimi zdaniem – przynajmniej z prywatnym sukcesem (wielkie podziękowania zawsze będą szły do Maćka – fajnie mi to wszystko pokazał). Problem numer jeden został jako tako zażegnany. Poza wejściem na szczyt był jeszcze jeden… dość dużego kalibru…
Jesteśmy umówieni z Marcelem i Tomkiem (kierownikiem numer jeden) na parkingu w Zakopanym o 7 rano, ja już sześć razy sprawdziłam, czy mam wszystko w plecaku, który od tygodnia jest spakowany…. Tylko ja pracuje. A to jest czwartek. A ja mam wtedy taką pracę, że dzień wolny wcale nie jest kwestią powiedzenia, że mnie nie będzie, bo – wiecie – musze się wspiąć na Mnicha… w związku jednak z przychylnością osoby, która poniekąd moim czasem dysponowała i zachowaniem totalnej tajemnicy powodu nieobecności udało się osiągnąć sukces dyplomatyczny. Umowa była tylko taka, że ogłoszę światu o wejściu w weekend a przychylnej osobie, która dysponowała moim czasem wyślę zdjęcie. Bo prawda jest taka, że z tą przychylną mi osobą chodziłam nie raz w góry. No więc jak mogłaby być nieprzychylna. No to idę.
Z Marcelem znaliśmy się wtedy dwadzieścia parę lat, mnóstwo wspólnie spędzonego czasu, ale pierwszy raz mieliśmy za siebie odpowiadać tak bardzo. I pierwszy raz mieliśmy zrobić coś wielkiego. No i zaczęliśmy… ja przy podejściu jakieś dziesięć razy mam ochotę powiedzieć, że poczekam, bo jestem zmęczona. Jest mi gorąco i nie mam siły i wszystko mnie boli i w ogóle tracę wiarę we wszystko. I wiecie co? Mam to do dzisiaj… Kiedyś wchodząc na Babią Górę kryzys dopadł mnie już po sześciu minutach. Teraz wiem co się z kryzysami robi – trzeba pójść dalej, pomyśleć o czymś innym i zająć się wchodzeniem do góry a nie mędzeniem, że coś nie pasuje. Niemniej jednak, nigdy ten kryzys nie był tak duży jak wtedy. Chciałam posiedzieć, napić się herbaty i olać to łażenie w górę. Oczywiście poszłam. Moje narzekanie potrafi być spektakularne, jednak padające podczas deklaracje zazwyczaj spełzają na niczym. I teraz mi się przypomina, że kiedyś to ja się nie potrafiłam tym cieszyć - traktowałam to jako ciężką pracę, którą z niewiadomo jakich powodów trzeba wykonać. Teraz cieszę się każdym oddechem, kamieniem i postawionym w górach krokiem. Ale do wszystkiego się dochodzi powoli. Na razie musimy dojść na Mnicha.
I to nie tego, którego wszyscy znają z widokówki z Morskiego Oka. Pierwszy w kolejce do wejścia jest Zadni. Ja przepraszam za ignorancję, ale ja się właśnie w tym momencie dowiaduję, że Mnichy są dwa i na oba mamy się dzisiaj wspiąć. Ja zamiast zdobywać wiedze teoretyczną chodziłam na ściankę a pytań też za dużo nie zadawałam, bo w ogóle cała ta sytuacja była dla mnie na tyle ekscytująca, że element niespodzianki mógł tylko dodać jej smaku.
Bardzo lubię w górach ciszę i rozmowy. Cisza jest rozwijająca a rozmowy zaczynają być coraz krótsze, ale bardziej prawdziwe a ja lubię wszystko, co jest prawdziwe. I wiem, ze te rozmowy tam zostają. Już przywykłam do tego, że zazwyczaj znajduje się w męskim towarzystwie, nawet jako mężatka, matka i perfekcyjna pani domu lubię przebywać z chłopakami. Fajnie mi się z nimi teraz idzie. Okazuje się, że ten pion to wcale nie jest taki straszny i wystarczy się skupić i stawiać nogę za nogą, ręką złapać chwyt, zaraz następny. Zaczyna być coraz fajniej i nie wiadomo kiedy… szczyt. No to jak tak ma wyglądać ta „prawdziwa” wspinaczka z liną i w kasku to mi się to podoba… I tu niespodzianka. Bo my z tej góry nie schodzimy. Wiecie, ja się tak świetnie znam wtedy na wspinaczce, że nie odzywam się nic a nic, ale też nie wszystko rozumiem. No debil! Poza tym… będąc w dobrych rekach ta niewiedza daje przyczynek do kolejnej niespodzianki. No i jest! Ja już wiem, dlaczego nie schodzimy z tej gory – bo my z niej zjedziemy! Na linie! Całą wielką ścianą w dół. Ja już teraz dobrze wiem, ile ma ta ściana i ile na linie trzeba było zjechać. Wtedy nie wiedziałam więc podzielę się z Wami moja wiedzą ówczesną – jakieś sto kilometrów!!! Takich rzeczy nigdy się nie bałam – to było to! dużo, dużo lotu w dół – dziękowałam sama sobie, że się chociaż nauczyłam odbijac nogami na tej ściance wspinaczkowej, o sorry – ale to nie jest tak hop siup. Ale fajnie!
Po tym zjeździe poczułam skrzydła na plecach. Wow! To niesamowite, że człowiek potrzebuje tak ekstremalnych przeżyć, żeby odkryć swoje emocje tak bardzo, żeby stały się czyste. I tak oto z czystymi emocjami i bardzo fajnym przeżyciem na koncie udajemy się na Mnicha właściwego – tego, którego już z Morskiego Oka widać i to jest dokładnie ten sam, nad którym mnóstwo ludzi duma, czy tam się da wejść – poważnie? Ha! Pewnie, że się da – ja tam byłam. Tak sobie zawsze myślę, bo kurde – to jest mój pierwszy sukces. Pierwszy raz dotknęłam czegoś, co jest zarezerwowane tylko dla marzycieli, którzy zawloką tam swoje nogi.
Drugi Mnich to wcale już nie są takie proste sprawy, jeszcze jak nagle z dolin mgła miesza się z chmurami i atakuje od dołu jak z jakiegoś wielkiego gara, który się pod nami gotuje. Tu się trochę zageszcza atmosfera, bo nogi są zmęczone, nie idą jak trzeba, para bucha od dołu, na górze też te chmury nie wyglądają specjalnie przyjaźnie. I jest taki jeden moment, który ja bardzo dobrze pamiętam, jak wklejona w ścianę najmocniej, jak się da i nie mam się czego złapać. No nie mam. Wiem, że inni mają i potrafią znaleźć kawałek powierzchni, żeby wczepić palce ale ja jeszcze nie. Pomagają mi chłopaki. Z chłopakami to jest zawsze fajnie. Z fajnymi chłopakami. Trudno mi się wchodzi, ale tu znowu szczyt jest niespodzianką i znowu nie mogę wyjść z podziwu, że jestem w najpiękniejszym miejscu na ziemi. Wtedy mi się wydaje, że zrobiłam coś największego w życiu. Że teraz już nic nie będzie większe. Marzenie się spełniło. Że jestem o te dwie góry silniejsza i mocniejsza i już więcej nie potrzebuje – to już koniec tych wspinaczkowych przygód. A to nie był koniec. To był dopiero początek.
Przecież kilka dni temu znowu zadzwonił Marcel…
z doliny pięciu stawów na pięciotysięcznik i coraz dalej.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Re: Wejście na Mnicha. Sorry, na dwa.
Ogólnie super i świetnie.
Nie widzę na zdjęciach przyrządu asekuracyjno-zjazdowego.
Dokonywałaś zjazdów w kluczu niczym Comici ???
@nogiwgore pisze: I tu niespodzianka. Bo my z tej góry nie schodzimy. Wiecie, ja się tak świetnie znam wtedy na wspinaczce, że nie odzywam się nic a nic, ale też nie wszystko rozumiem. No debil! Poza tym… będąc w dobrych rekach ta niewiedza daje przyczynek do kolejnej niespodzianki. No i jest! Ja już wiem, dlaczego nie schodzimy z tej gory – bo my z niej zjedziemy! Na linie! Całą wielką ścianą w dół.
[url=https://images81.fotosik.pl/782/6294d2bddcfe097bm.jpg]Obrazek[/URL]
Nie widzę na zdjęciach przyrządu asekuracyjno-zjazdowego.
Dokonywałaś zjazdów w kluczu niczym Comici ???
telefon 110 pisze:Nie widzę na zdjęciach przyrządu asekuracyjno-zjazdowego.
Różne wydarzenia i różnych "artystów" ściany Mnicha widziały ... W pewnych kręgach i ja jestem tam "sławny" ...
I pochwalę się - spałem na Ciemnosmreczyńskiej Przełączce - snem sprawiedliwym i słodkim mimo wąskości i kamienistości łoża.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
telefon 110 pisze:Nie będę się już odzywał.
Nie zamykaj się w sobie. Bądź poważny jak na wiek przystało.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Przełom lipca i sierpnia lub pierwszy tydzień sierpnia. To Tydzień Kultury Beskidzkiej - kolega udziela się tam intensywnie, bo wewnętrznie czuje przesłanie i lubi być fotografowany.maurycy pisze:Do moich kręgów, jeszcze nic nie dotarło. Gdzie to grają
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
-
- Posty: 67
- Rejestracja: 2017-07-17, 15:56
sorry, ze sie tak wycięłam z tematu, ale czasami nawet wyłączam kompa.
Tak, przez Płytę.
w kwestii zjazdu - jest na filmie, który wrzuciłam na swoim blogu na fejsiku. zdjęć mam tyle, ile mam.
znowu wychodzę na ignoranta, że nie robię zdjęć w najciekawszych momentach. trudno.
dobrego wieczoru.
Tak, przez Płytę.
w kwestii zjazdu - jest na filmie, który wrzuciłam na swoim blogu na fejsiku. zdjęć mam tyle, ile mam.
znowu wychodzę na ignoranta, że nie robię zdjęć w najciekawszych momentach. trudno.
dobrego wieczoru.
z doliny pięciu stawów na pięciotysięcznik i coraz dalej.
@nogiwgore pisze:że nie robię zdjęć w najciekawszych momentach.
Wybaczamy Ci albowiem fajnie piszesz.
Jak zdrówko ?
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Tatrzański urwis pisze:teraz troszkę osiadłem na laurach z kilku przyczyn.
Jak chcesz się z tym pogodzić to przybądź na Cieńków. Pogadamy i zrobimy Ci kurację.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 41 gości