Gdzieś na Dolnym Śląsku
Slonecznym porankiem jedziemy do wioski Kamiona. Tamtejszy palac jest zamieszkany przez lokatorow o dosc menelskim usposobieniu. Z okien slychac jakas rodzinna klotnie- nigdy sie nie spodziewalam, ze w zdaniu mozna uzyc tylu przeklenstw i jest ono nadal w miare zrozumiale. Ci osobnicy z Kamionej osiagneli w tym procederze perfekcje. W kłótni uczestniczy dwojka malych dzieci, ktora w ramach sprzeciwu wyrzuca z okna zabawki. Dostaje w glowe misiem i ciesze sie bardzo, ze samochodzik wylecial pierwszy i upadl kilka metrow przede mna. Kawalek dalej spotykam grupke facetow w srednim wieku, ktorzy chyba chca byc zabawni bo twierdza, ze przerobia mnie na smalec i beda miec na dlugo dobra zagryche. Pomysl ten niezbyt mi sie podoba wiec wskazuje jednego z nich, ze nadał by sie do tego celu duzo lepiej niz ja bo jest wiekszy i tłustszy. Koledzy sprawe podchwytują, z daleka slysze jakies smiechy i kwiki. Ostatecznie nie wiem jak sie sprawa skonczyla bo zdazylam sie juz oddalic
Przy palacu zachowal sie z dawnych lat herb, zegar i rzezbiona kolumienka.
Nieopodal palacu jest wiejski ogolnodostepny plac zabaw, do ktorego dorwało sie kabaczę. Naprzeciw jest … no wlasnie nie wiem co- chyba lokalna szubienica!
Kolejne ruiny palacu odnajdujemy w Glinicy. Spotykamy przy nich mieszkanca okolicznych zabudowan, z ktorym ucinamy sobie sympatyczna i chyba ponadgodzinna pogawedke na tematy rozniste. Jest i o palacu, i jego wygladzie po wojnie, zasadach dzialania okolicznych kołchozow, wyziewach pobliskiej huty miedzi obecnie i dawniej, wyludnionych, wysiedlonych wsiach pod Glogowem. Spotkanie sympatycznych, otwartych ludzi zawsze czyni wycieczke ciekawsza.
Dowiadujemy sie tez np. ze tutejsza stodola jest jedną z wiekszych na Dolnym Slasku, a nawet w jakiejs kategorii dzierży palme pierwszenstwa w naszym wojewodztwie.
Do palacu przylega cudny park pelen starych drzew oplecionych bluszczami.
Jest tez drzewo- pająk!
Z ziemi zaczely wylazic wiosenne roslinki a i owady sie pobudzily i ich brzęk połączony z szczebiotem ptactwa wypelnia okolice.
Kwiatow jest istne zatrzesienie- przebisniegi, snieznice, złocie żółte, zawilce.
I jakies fioletowe, ktorych nazwy niestety nie znam.
Mamy pewne problemy wychowawcze- jak przekonac malenstwo, zeby nie zrywalo kwiatkow? Szkoda niszczyc, niech sobie rosną, takie sliczne! A wypuszczony na łąke kabaczek - buch w kwiatki, buch cała garsc i do pyska! A czego nie zje to stratuje albo zmiętosi w łapkach… Czy wszystkie dzieci tak mają?
Jedyna szansa to odizolowac od podloza
Potem niby planujemy jechac gdzie indziej ale nam sie drogi pokiełbasily i lądujemy w Witanowicach. Nie szkodzi. Tu tez jest palac. Tu mozna losowo wybrac wioske i pewnie palac tam bedzie. Komin chyba pochodzi z pozniejszych czasow
Ciekawy herb wisi nad drzwiami- golas owiniety w ręcznik?
Ogromniaste stodoły tez mają ciekawa architekture
W Śremie palac jest tak zarosniety, ze za miesiac, dwa juz by bylo ciezko zrobic mu zdjecie czy nawet podejsc. Zdecydowanie czas na takowe zwiedzanie to listopad- marzec, o ile sniegu nie ma- bo jesli jest to dosc latwo wpasc w jakas dziure..
Kabaczek nagle zaczyna wznosic okrzyki! Zobaczyla rudą przytulanke! Maskotka niestety spierdziela na drzewo co powoduje duzy zal u niemowląt..
Kolejny palac jest w Dalkowie. Ten jest ogromny, o ciekawej nieregularnej bryle- tu balkonik, tu załom, tu wykusz, tu kolumienki.
Najbardziej mnie urzekł kudłaty balkon!
Budynek wydaje sie byc w dobrym stanie, jednak zagladajac do okien wrazenie sie drastycznie zmienia. Na tyle, ze rezygnuje z wejscia do srodka, mimo ze piwniczne okienko zacheca. Poprzestane na robieniu zdjec przez okna, miedzy kratami.
Przypałacowe budynki tez sa ciekawe
Stara tabliczka pamietajaca czasy PGRow
I tworczosc scienna chyba z podobnego okresu
A tu ekipa w komplecie, grzejaca sie w slonku i uderzajaca zaraz do sklepu po pierwsze tegoroczne lody. Kabaczek chyba juz nie pamieta lodów!
W Słoćwinie pałac zapada sie do srodka...
Wracajac odwiedzamy jeszcze brodłowickie ruiny przeglądajace sie w mulistej wodzie
A wokol łany lepiężnikow!
W Nieszczycach jest zamieszkany palac
I przystanek PKS jak krzyzacka twierdza
I w Naroczycach jest palac, ale to juz ogladamy na szybko bo dzien nam sie niedlugo konczy
Jeszcze obiad trzeba zjesc wiec dluzszy postoj na lesnym parkingu. Dzis po raz pierwszy igliwie pachnie juz po letniemu! Takim cieplem, zywica, szyszkami.. Wszyscy ochoczo zbieraja chrust na ognicho!
Przy palacu zachowal sie z dawnych lat herb, zegar i rzezbiona kolumienka.
Nieopodal palacu jest wiejski ogolnodostepny plac zabaw, do ktorego dorwało sie kabaczę. Naprzeciw jest … no wlasnie nie wiem co- chyba lokalna szubienica!
Kolejne ruiny palacu odnajdujemy w Glinicy. Spotykamy przy nich mieszkanca okolicznych zabudowan, z ktorym ucinamy sobie sympatyczna i chyba ponadgodzinna pogawedke na tematy rozniste. Jest i o palacu, i jego wygladzie po wojnie, zasadach dzialania okolicznych kołchozow, wyziewach pobliskiej huty miedzi obecnie i dawniej, wyludnionych, wysiedlonych wsiach pod Glogowem. Spotkanie sympatycznych, otwartych ludzi zawsze czyni wycieczke ciekawsza.
Dowiadujemy sie tez np. ze tutejsza stodola jest jedną z wiekszych na Dolnym Slasku, a nawet w jakiejs kategorii dzierży palme pierwszenstwa w naszym wojewodztwie.
Do palacu przylega cudny park pelen starych drzew oplecionych bluszczami.
Jest tez drzewo- pająk!
Z ziemi zaczely wylazic wiosenne roslinki a i owady sie pobudzily i ich brzęk połączony z szczebiotem ptactwa wypelnia okolice.
Kwiatow jest istne zatrzesienie- przebisniegi, snieznice, złocie żółte, zawilce.
I jakies fioletowe, ktorych nazwy niestety nie znam.
Mamy pewne problemy wychowawcze- jak przekonac malenstwo, zeby nie zrywalo kwiatkow? Szkoda niszczyc, niech sobie rosną, takie sliczne! A wypuszczony na łąke kabaczek - buch w kwiatki, buch cała garsc i do pyska! A czego nie zje to stratuje albo zmiętosi w łapkach… Czy wszystkie dzieci tak mają?
Jedyna szansa to odizolowac od podloza
Potem niby planujemy jechac gdzie indziej ale nam sie drogi pokiełbasily i lądujemy w Witanowicach. Nie szkodzi. Tu tez jest palac. Tu mozna losowo wybrac wioske i pewnie palac tam bedzie. Komin chyba pochodzi z pozniejszych czasow
Ciekawy herb wisi nad drzwiami- golas owiniety w ręcznik?
Ogromniaste stodoły tez mają ciekawa architekture
W Śremie palac jest tak zarosniety, ze za miesiac, dwa juz by bylo ciezko zrobic mu zdjecie czy nawet podejsc. Zdecydowanie czas na takowe zwiedzanie to listopad- marzec, o ile sniegu nie ma- bo jesli jest to dosc latwo wpasc w jakas dziure..
Kabaczek nagle zaczyna wznosic okrzyki! Zobaczyla rudą przytulanke! Maskotka niestety spierdziela na drzewo co powoduje duzy zal u niemowląt..
Kolejny palac jest w Dalkowie. Ten jest ogromny, o ciekawej nieregularnej bryle- tu balkonik, tu załom, tu wykusz, tu kolumienki.
Najbardziej mnie urzekł kudłaty balkon!
Budynek wydaje sie byc w dobrym stanie, jednak zagladajac do okien wrazenie sie drastycznie zmienia. Na tyle, ze rezygnuje z wejscia do srodka, mimo ze piwniczne okienko zacheca. Poprzestane na robieniu zdjec przez okna, miedzy kratami.
Przypałacowe budynki tez sa ciekawe
Stara tabliczka pamietajaca czasy PGRow
I tworczosc scienna chyba z podobnego okresu
A tu ekipa w komplecie, grzejaca sie w slonku i uderzajaca zaraz do sklepu po pierwsze tegoroczne lody. Kabaczek chyba juz nie pamieta lodów!
W Słoćwinie pałac zapada sie do srodka...
Wracajac odwiedzamy jeszcze brodłowickie ruiny przeglądajace sie w mulistej wodzie
A wokol łany lepiężnikow!
W Nieszczycach jest zamieszkany palac
I przystanek PKS jak krzyzacka twierdza
I w Naroczycach jest palac, ale to juz ogladamy na szybko bo dzien nam sie niedlugo konczy
Jeszcze obiad trzeba zjesc wiec dluzszy postoj na lesnym parkingu. Dzis po raz pierwszy igliwie pachnie juz po letniemu! Takim cieplem, zywica, szyszkami.. Wszyscy ochoczo zbieraja chrust na ognicho!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Kabak do buby strasznie podobny.
Masz na mysli lezienie w szkode?
laynn pisze:Nie wiesz, że burzenie, zrywanie, rozrzucanie to najwspanialsza zabawa?
Najwyrazniej. Jak jej zbuduje w piaskownicy babki z piasku to tez zaraz rozwali w pył.
laynn pisze:A'propos drzew, dziś na spacerze oglądaliśmy podcinane rok temu drzewa, gdzie w miejscu uciętych gałęzi, rosną nowe! Ha nie daje się przyroda.
Cieszy taki widok! ze przyroda jednak wygrywa!
Ostatnio zmieniony 2017-04-09, 21:35 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
laynn pisze:Buziaki macie takie same.
Tylko jedno z nas ma zupelnie czarne oczy ktore do jasnych wloskow nijak nie pasują Nawet w Gruzji nas pytali "czemu fabujecie wloski tak malemu dziecku"?
laynn pisze:W szkode? Myślałem, że macie skode?
To moja babcia zawsze mowi "szkodusia"
Ostatnio zmieniony 2017-04-09, 21:42 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czasem tak jest , ze “droga idzie dobrze”, a czasem wrecz przeciwnie. Czasem sie gdzies jedzie i niby nie ma korków, nie ma dluzszych niz zwykle postojow, nie ma nawierzchni wymuszajacej jazde 30 km/h, nie ma objazdow a tempo posuwania sie naprzod znacznie odbiega od normy. Od czego to zalezy nie mam pojecia. Tak jest wlasnie tym razem. Droga po prostu “nie idzie”. Z Oławy w okolice Milicza jedziemy ponad 3 godziny.
Gdzies w rejonie Twardogóry mijamy przydrozne konstrukcje ze słomy i ziół przedstawiajace drób udomowiony.
Na upatrzone miejsce biwakowe nad Baryczą przyjezdzamy juz prawie o zmroku. I na dodatek jest zajete. Nie bylby to problem dołączyc sie do jakiejs wesolej kompanii, ale tutaj jakos nie zacheca. Na łące stoi kilka namiotow, sugerujacych ze to grupa zorganizowana. Wszystkie namioty sa identyczne i w kolorach odblaskowych markerow. Chyba kajakarze? Biorac pod uwage miejsce akcji? W wiacie siedzi bez ruchu kilkunastoosobowa ekipa o minach sugerujacych, ze sa tu za kare. Obok stoi ustawione perfekcyjnie pod linijke ognisko- tylko ze nie płonie. Czekaja na kogos? Na pewno nie na nas, bo obrzucaja nas niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Czuc w powietrzu jakies napiecie… Nic tu po nas…
W kolejne miejsce koło Postolina przybywamy juz w kompletnej ciemnosci. W swietle reflektorow błyska ogromna wiata i zagłebienie zarosłe roslinnoscia, sugerujaca ze pod nia moze byc woda. Po chrust nie trzeba chodzic daleko. Zaraz przy wiacie lezy sporo gałezi.
Namiot rozbijamy nieopodal wiaty. Noc jest ciepla, troche duszna, gdzies w oddali ujadaja wiejskie psy. Kabaczek dzis spi bardzo niespokojnie. Kilka razy w nocy sie budzi. Zawsze staje słupka, wskazuje palcem na ta sama sciane namiotu i mowi “Uuuuu”, jakby z zaciekawieniem ale tez sporym niepokojem. I wpatruje sie w to miejsce, jakby tam bylo cos wiecej niz tylko sciana namiotu. Zawsze dziwnie sie czuje w takich momentach. Moze ona widzi cos wiecej niz my? Moze tam naprawde cos jest tylko ja nie potrafie tego dostrzec? Ostatecznie kolo 5 rano, gdy lekki brzask zaczyna spowijac okolice, kabaczę juz gwałtowniej zaczyna dopominac sie aby wypuscic ją z namiotu. Nigdy tego nie robila! Wkladamy ją do skodusi, do fotelika. Natychmiast spokojnie zasypia. Toperz zostaje z nią i drzemie lekko poskrecany na skodusiowym fotelu. Ja zostaje jako straznik nawiedzonego namiotu Nic mnie nie straszy- a moze powinno? Wszyscy budzimy sie w dobrych humorach kolo 10.
Miejsce w promieniach slonca jest jeszcze ladniejsze niz wieczorem
Jeziorko nieopodal jest bardzo przyjemne i nawet przez chwile rozwazam kąpiel.
Na sniadanie mamy jedna z ostatnich konserw rybnych przywiezionych z Kaliningradu. Bardzo lubie wschodnie konserwy. Po pierwsze skladaja sie glownie z solidnych kawałkow ryby a nie dziwnego rozgniecionego musu albo sałatki warzywnej. Druga sprawa to solidnosc puszki. To naprawde jest ciezko otworzyc nawet toperzowym bagnetem. A nie ze siadasz na plecaku a puszka “chrup” i masz rybną katastrofe we wszystkich ubraniach i spiworach..
Ruszamy w trase. Wiele drog maja tu bardzo sympatycznych.
Mielismy na dzis inne plany- ale przejezdzajac przez Twardogóre zauwazamy informacje o festynie dożynkowym w miejscowosci Olszówka. W tym roku jeszcze nie załapalismy sie na zaden takowy. Zatem inne pomysly schodza na dalszy plan.
Juz rondo w Twardogorze jest ciekawie przyozdobione! Widac wyrazny podział ról na meskie i damskie
W kolejnych wsiach rowniez mijamy wiele przydroznych “rzezb” z siana, słomy i płodów rolnych. Najwiecej jest oczywiscie w samej Olszówce, gdzie chyba jeden sąsiad z drugim rywalizuje kto wystawi wieksza, ciekawsza i bardziej orginalna dekoracje. Dominuja sielskie klimaty zakropione spora iloscia alkoholu.
Najbardziej przypadaja nam do gustu odnosniki do pszczelarskich tradycji w rejonie.
No i czołg strzegący rogatek wioski. Dozynkowy czołg napotkalismy po raz pierwszy!
Tak jak przyuliczne ozdoby byly swietne, to sam festyn jest dosyc dziwny. Przybywamy tam kolo 16 a na scenie trwa… msza. Moim zdaniem miejscem mszy jest kosciol a nie karczma. Trąci to lekka profanacją - ksiadz spiewa “Baranku Boży” a obok skwierczy na grilu kielbasa i karkówki. Dwa metry od siebie stoja niby modlący sie ludzie i grupka psioczacych facetow: Jeden z nich: “Poki ksiadz nie skonczy sprzedawcy mają zakaz lania piwa... Drugi: “Spoko spoko- juz leci “Ojcze Nasz”- to jak dobrze pojdzie 15 min. i bedzie browarek..” Nie wiem. Moze to normalne. Ja w tym wyczuwam spory niesmak. Ksiezy jest na “scenie” czterech. Mam wrazenie, ze specjalnie przedluzaja jak sie da. Tak jakby ich cieszyly wkurzone miny spragnionych, przebierajacych nogami pod dystrybutorem żubra.
My idziemy sie przejsc. Wrocimy jak na scene przybeda ludowe zespoly i klimaty wlasciwe dla festynu. Kabaczek nie traci czasu. Zaczyna wybierac z ulicy zwir, rozcierac go w łapkach i z tego co jest twarde i sie nie rozmazuje budowac wieze.
Dzieci dzielą sie na czyste i szczesliwe
Dozynkowa msza w koncu sie konczy. Ktos by pomyslal, ze na scene wejda zespoly, ktore w ludowych strojach kręcą sie po parkingu? Nieeee.. Teraz jest czas na podziekowania oraz wzajemne klepanie sie po plecach roznych wójtow, radnych, burmistrzów i innych pierdzistołkow. Kazdy musi wymienic kilku kumpli i ich zaslugi- bo wie, ze jak sie spisze to za chwile oni wymienią jego nazwisko i zgromadzony lud bedzie mogl bic brawo.
W ogole dosc specyficzny jest tez podzial terenu festynu. Polowa to nakryte bialymi obrusami stoly uginajace sie od przygotowanego i poustawianego juz żarcia. Tam zasiąda ci co teraz produkują sie na scenie, urzednicy, księża, goscie specjalni np. jakis baron o niemieckim nazwisku, ktory pewnie ma nadzieje zgarnac jakis okoliczny palac za darmoche. Ten teren od reszty oddziela taśma. I straznik tasmy- ktory zastepuje mi droge: “Tam nie wolno. Pani nie ma na liscie”. Tak… Tam sie bawią panowie szlachta, a reszta tłuszczy ma sie trzymac z dala. Ma swoją zagródke i puste stoly. Jak glodni to moga sobie cos kupic. Pierwszy raz spotkalam sie z takim klimatem na wiejskich dozynkach…
Wcinamy karkówki, popijamy rozwodnionym do granic mozliwosci piwem, wysluchujemy kątem ucha kilku historii regionalnych. Juz wiemy kto utopil sie w betoniarce, z kim ma trzecie dziecko Kasia Z. zza gorki, dlaczego Brajanek nie zdal do nastepnej klasy, jak zrobic remont chałupy na koszt gminy, co ciekawego odkryto w podziemiach opuszczonego koscioła w Goszczu. Hę? To mnie naprawde interesuje! Ale brzmi na tyle ciekawie, ze chyba mało w tym prawdy.. Sekta zoofilow? Rytualne mordy? Zamiana ciał w wykutej krypcie? Chyba jednak naczytali sie SuperExpresu... Chociaz? Przypominają mi sie rysunki nascienne w tym kosciele… hmmmm.. Rzeczywiscie cos one z zoofilami mialy wspolnego..
Kobiety na traktory!!!!!!!!!
Gdzies w rejonie Twardogóry mijamy przydrozne konstrukcje ze słomy i ziół przedstawiajace drób udomowiony.
Na upatrzone miejsce biwakowe nad Baryczą przyjezdzamy juz prawie o zmroku. I na dodatek jest zajete. Nie bylby to problem dołączyc sie do jakiejs wesolej kompanii, ale tutaj jakos nie zacheca. Na łące stoi kilka namiotow, sugerujacych ze to grupa zorganizowana. Wszystkie namioty sa identyczne i w kolorach odblaskowych markerow. Chyba kajakarze? Biorac pod uwage miejsce akcji? W wiacie siedzi bez ruchu kilkunastoosobowa ekipa o minach sugerujacych, ze sa tu za kare. Obok stoi ustawione perfekcyjnie pod linijke ognisko- tylko ze nie płonie. Czekaja na kogos? Na pewno nie na nas, bo obrzucaja nas niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Czuc w powietrzu jakies napiecie… Nic tu po nas…
W kolejne miejsce koło Postolina przybywamy juz w kompletnej ciemnosci. W swietle reflektorow błyska ogromna wiata i zagłebienie zarosłe roslinnoscia, sugerujaca ze pod nia moze byc woda. Po chrust nie trzeba chodzic daleko. Zaraz przy wiacie lezy sporo gałezi.
Namiot rozbijamy nieopodal wiaty. Noc jest ciepla, troche duszna, gdzies w oddali ujadaja wiejskie psy. Kabaczek dzis spi bardzo niespokojnie. Kilka razy w nocy sie budzi. Zawsze staje słupka, wskazuje palcem na ta sama sciane namiotu i mowi “Uuuuu”, jakby z zaciekawieniem ale tez sporym niepokojem. I wpatruje sie w to miejsce, jakby tam bylo cos wiecej niz tylko sciana namiotu. Zawsze dziwnie sie czuje w takich momentach. Moze ona widzi cos wiecej niz my? Moze tam naprawde cos jest tylko ja nie potrafie tego dostrzec? Ostatecznie kolo 5 rano, gdy lekki brzask zaczyna spowijac okolice, kabaczę juz gwałtowniej zaczyna dopominac sie aby wypuscic ją z namiotu. Nigdy tego nie robila! Wkladamy ją do skodusi, do fotelika. Natychmiast spokojnie zasypia. Toperz zostaje z nią i drzemie lekko poskrecany na skodusiowym fotelu. Ja zostaje jako straznik nawiedzonego namiotu Nic mnie nie straszy- a moze powinno? Wszyscy budzimy sie w dobrych humorach kolo 10.
Miejsce w promieniach slonca jest jeszcze ladniejsze niz wieczorem
Jeziorko nieopodal jest bardzo przyjemne i nawet przez chwile rozwazam kąpiel.
Na sniadanie mamy jedna z ostatnich konserw rybnych przywiezionych z Kaliningradu. Bardzo lubie wschodnie konserwy. Po pierwsze skladaja sie glownie z solidnych kawałkow ryby a nie dziwnego rozgniecionego musu albo sałatki warzywnej. Druga sprawa to solidnosc puszki. To naprawde jest ciezko otworzyc nawet toperzowym bagnetem. A nie ze siadasz na plecaku a puszka “chrup” i masz rybną katastrofe we wszystkich ubraniach i spiworach..
Ruszamy w trase. Wiele drog maja tu bardzo sympatycznych.
Mielismy na dzis inne plany- ale przejezdzajac przez Twardogóre zauwazamy informacje o festynie dożynkowym w miejscowosci Olszówka. W tym roku jeszcze nie załapalismy sie na zaden takowy. Zatem inne pomysly schodza na dalszy plan.
Juz rondo w Twardogorze jest ciekawie przyozdobione! Widac wyrazny podział ról na meskie i damskie
W kolejnych wsiach rowniez mijamy wiele przydroznych “rzezb” z siana, słomy i płodów rolnych. Najwiecej jest oczywiscie w samej Olszówce, gdzie chyba jeden sąsiad z drugim rywalizuje kto wystawi wieksza, ciekawsza i bardziej orginalna dekoracje. Dominuja sielskie klimaty zakropione spora iloscia alkoholu.
Najbardziej przypadaja nam do gustu odnosniki do pszczelarskich tradycji w rejonie.
No i czołg strzegący rogatek wioski. Dozynkowy czołg napotkalismy po raz pierwszy!
Tak jak przyuliczne ozdoby byly swietne, to sam festyn jest dosyc dziwny. Przybywamy tam kolo 16 a na scenie trwa… msza. Moim zdaniem miejscem mszy jest kosciol a nie karczma. Trąci to lekka profanacją - ksiadz spiewa “Baranku Boży” a obok skwierczy na grilu kielbasa i karkówki. Dwa metry od siebie stoja niby modlący sie ludzie i grupka psioczacych facetow: Jeden z nich: “Poki ksiadz nie skonczy sprzedawcy mają zakaz lania piwa... Drugi: “Spoko spoko- juz leci “Ojcze Nasz”- to jak dobrze pojdzie 15 min. i bedzie browarek..” Nie wiem. Moze to normalne. Ja w tym wyczuwam spory niesmak. Ksiezy jest na “scenie” czterech. Mam wrazenie, ze specjalnie przedluzaja jak sie da. Tak jakby ich cieszyly wkurzone miny spragnionych, przebierajacych nogami pod dystrybutorem żubra.
My idziemy sie przejsc. Wrocimy jak na scene przybeda ludowe zespoly i klimaty wlasciwe dla festynu. Kabaczek nie traci czasu. Zaczyna wybierac z ulicy zwir, rozcierac go w łapkach i z tego co jest twarde i sie nie rozmazuje budowac wieze.
Dzieci dzielą sie na czyste i szczesliwe
Dozynkowa msza w koncu sie konczy. Ktos by pomyslal, ze na scene wejda zespoly, ktore w ludowych strojach kręcą sie po parkingu? Nieeee.. Teraz jest czas na podziekowania oraz wzajemne klepanie sie po plecach roznych wójtow, radnych, burmistrzów i innych pierdzistołkow. Kazdy musi wymienic kilku kumpli i ich zaslugi- bo wie, ze jak sie spisze to za chwile oni wymienią jego nazwisko i zgromadzony lud bedzie mogl bic brawo.
W ogole dosc specyficzny jest tez podzial terenu festynu. Polowa to nakryte bialymi obrusami stoly uginajace sie od przygotowanego i poustawianego juz żarcia. Tam zasiąda ci co teraz produkują sie na scenie, urzednicy, księża, goscie specjalni np. jakis baron o niemieckim nazwisku, ktory pewnie ma nadzieje zgarnac jakis okoliczny palac za darmoche. Ten teren od reszty oddziela taśma. I straznik tasmy- ktory zastepuje mi droge: “Tam nie wolno. Pani nie ma na liscie”. Tak… Tam sie bawią panowie szlachta, a reszta tłuszczy ma sie trzymac z dala. Ma swoją zagródke i puste stoly. Jak glodni to moga sobie cos kupic. Pierwszy raz spotkalam sie z takim klimatem na wiejskich dozynkach…
Wcinamy karkówki, popijamy rozwodnionym do granic mozliwosci piwem, wysluchujemy kątem ucha kilku historii regionalnych. Juz wiemy kto utopil sie w betoniarce, z kim ma trzecie dziecko Kasia Z. zza gorki, dlaczego Brajanek nie zdal do nastepnej klasy, jak zrobic remont chałupy na koszt gminy, co ciekawego odkryto w podziemiach opuszczonego koscioła w Goszczu. Hę? To mnie naprawde interesuje! Ale brzmi na tyle ciekawie, ze chyba mało w tym prawdy.. Sekta zoofilow? Rytualne mordy? Zamiana ciał w wykutej krypcie? Chyba jednak naczytali sie SuperExpresu... Chociaz? Przypominają mi sie rysunki nascienne w tym kosciele… hmmmm.. Rzeczywiscie cos one z zoofilami mialy wspolnego..
Kobiety na traktory!!!!!!!!!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejny nocleg zapodajemy koło Pierstnicy Małej. W widełkach drog (na szczescie mało ruchliwych) stoi sobie wiatka. Ma drewniana podloge wiec dlugo rozwazamy nocleg w niej. Ale ostatecznie jednak decydujemy sie postawic namiot w cieniu starych drzew.
Noc mija klasycznie, ognisko, spanie pod gwiazdami, szum lasu i kwik nocnego ptactwa.
Tablice lesne jednak do czegos moga sie przydac - mozna np. wysuszyc karimate
Potem idziemy polazic po okolicy, m.in. na Gęślice- tutejszy “szczyt”.
Na owej gorce stoi wysoka i smukła wieza. Na mapie podpisana jako “obserwacyjna”. Ciągne za klamke. Nadzieja zawsze jest do konca. Zawsze tli sie gdzies w glebi duszy, ze moze akurat wczoraj byl tu jakis wandal- włamywacz i drzwi beda otwarte. Niestety. Nie tym razem…
Taki balkonik bylby fajnym miejscem na impreze...
Kręcąc sie w rejonie odwiedzamy tez “Wieże Odyniec” na Wzgorzu Joanny. Dawniej byla zameczkiem mysliwskim, wiezą obserwacyjną okolicznych lasow, a teraz stoi zamknieta, podobnie jak poprzednia.
Zabawy srodlesne
Odwiedzamy tez ruiny palacu w wiosce Karmin- pogrodzone, jakby czesciowo w remoncie ale juz porzuconym- i na sprzedaz.
W Postolinie mijamy sympatyczny, szachulcowy kosciol. Widac tu na takie jest moda, bo podobny do tego z Twardogóry.
W ktorejs z wiosek napotykamy tablice. Cos nowego dla milosnikow zbierania wszelakich “koron”. Tu mozna zdobyc “Korone Gór Kocich”. Mysle, ze jest bardziej “elitarna” od jakis oklepanych “Gor Polski” czy “Gor Europy”. Ja przynajmniej do dzis w ogole nie wiedzialam, ze istnieja Góry Kocie Hmmm... To byc moze my juz mamy dwa szczyty do owej “Korony”?
Nie wiem. Nie doczytalam co dalej bylo na tablicy. Bo juz ponioslo nas gdzies dalej.
Poniosło i wypluło nas w Grabownie Wielkim. Wiosce, ktora zatrzymała nas na dluzej. Najpierw czekamy przed przejazdem kolejowym. Takie czekanie sprzyja rozgladaniu, wyjsciu z auta na rozprostowanie gnatow. I wtedy mozna np. zobaczyc, ze na prawo odchodzi droga z trylinki, a w krzakach siedzi jakis budynek!
Z napisu wynika, ze byl to niegdys obiekt PKP “Betoniarnia”.
Chyba tu byly jakies biura i zajmowali sie np. “zajętościami par w kablu”. Nie wiedzialam, ze jest slowo “zajętość”.
Wiekszosc pomieszczen jest pusta i mocno ogolocona ze wszystkiego.
Wiecej sprzetow wala sie jedynie w przybudowkach. Dominuja ksiazki- podreczniki szkolne, lektury, słowniki.
Potem idziemy sprawdzic co slychac na stacyjce. Panuje tu sympatyczny, wygrzany klimat starego drewna i pokruszonego betonu.
Przy stacji sa opuszczone budynki. W srodku stare napisy i wagi, sterty nikomu juz niepotrzebnych dokumentow i zapach starej piwnicy.
W samym budynku stacyjnym i przy wiezy cisnien mieszka kilka rodzin. Glownie to dawni kolejowi pracownicy, emeryci.. Rozmowa z nimi przenosi nas w minione czasy, gdy dolnoslaska kolej działała prężniej ale klimat pylistej stacyjki na koncu swiata i braku pospiechu tez jej towarzyszyl.
Jeden ze stacyjkowych mieszkancow.
Nieopodal jest tez mily ogrodek, gdzie kopie motyczką jakas babcia. Jakos okolica wessała nas na dobre. Czasem gdzies panuje taka atmosfera, ze czlowiek czuje sie tam jak w domu i nie ma ochoty opuszczac tego miejsca.
Od jednego miejscowego goscia kabaczek dostaje autko. Ponoc stoi tu na ganku od lat i jest mu smutno, ze nie slyszy dziecinnego kwiku. Wiec facet sie zlitował nad zabawką i juz autko jest w kabaczych łapkach, oczka sie do niego swiecą a kwik radosci niesie sie wokolo. To nasze kabacze ma szczescie- gdzie sie nie znajdzie wszyscy jej daja prezenty!
Zagladamy tez w rejon opisany na mapie “glinianki, dawna cegielnia”. Budynkow juz niestety nie ma zadnych, tylko jakies zmielone rumowiska w krzakach. Zostaly łąki pelne ziół i kilka niewielkich jeziorek.
Juz na powrocie, w Ligocie Polskiej kolejny do kolekcji przystanek autobusowy, pomalowany w wesołe, wiejskie akcenty.
Noc mija klasycznie, ognisko, spanie pod gwiazdami, szum lasu i kwik nocnego ptactwa.
Tablice lesne jednak do czegos moga sie przydac - mozna np. wysuszyc karimate
Potem idziemy polazic po okolicy, m.in. na Gęślice- tutejszy “szczyt”.
Na owej gorce stoi wysoka i smukła wieza. Na mapie podpisana jako “obserwacyjna”. Ciągne za klamke. Nadzieja zawsze jest do konca. Zawsze tli sie gdzies w glebi duszy, ze moze akurat wczoraj byl tu jakis wandal- włamywacz i drzwi beda otwarte. Niestety. Nie tym razem…
Taki balkonik bylby fajnym miejscem na impreze...
Kręcąc sie w rejonie odwiedzamy tez “Wieże Odyniec” na Wzgorzu Joanny. Dawniej byla zameczkiem mysliwskim, wiezą obserwacyjną okolicznych lasow, a teraz stoi zamknieta, podobnie jak poprzednia.
Zabawy srodlesne
Odwiedzamy tez ruiny palacu w wiosce Karmin- pogrodzone, jakby czesciowo w remoncie ale juz porzuconym- i na sprzedaz.
W Postolinie mijamy sympatyczny, szachulcowy kosciol. Widac tu na takie jest moda, bo podobny do tego z Twardogóry.
W ktorejs z wiosek napotykamy tablice. Cos nowego dla milosnikow zbierania wszelakich “koron”. Tu mozna zdobyc “Korone Gór Kocich”. Mysle, ze jest bardziej “elitarna” od jakis oklepanych “Gor Polski” czy “Gor Europy”. Ja przynajmniej do dzis w ogole nie wiedzialam, ze istnieja Góry Kocie Hmmm... To byc moze my juz mamy dwa szczyty do owej “Korony”?
Nie wiem. Nie doczytalam co dalej bylo na tablicy. Bo juz ponioslo nas gdzies dalej.
Poniosło i wypluło nas w Grabownie Wielkim. Wiosce, ktora zatrzymała nas na dluzej. Najpierw czekamy przed przejazdem kolejowym. Takie czekanie sprzyja rozgladaniu, wyjsciu z auta na rozprostowanie gnatow. I wtedy mozna np. zobaczyc, ze na prawo odchodzi droga z trylinki, a w krzakach siedzi jakis budynek!
Z napisu wynika, ze byl to niegdys obiekt PKP “Betoniarnia”.
Chyba tu byly jakies biura i zajmowali sie np. “zajętościami par w kablu”. Nie wiedzialam, ze jest slowo “zajętość”.
Wiekszosc pomieszczen jest pusta i mocno ogolocona ze wszystkiego.
Wiecej sprzetow wala sie jedynie w przybudowkach. Dominuja ksiazki- podreczniki szkolne, lektury, słowniki.
Potem idziemy sprawdzic co slychac na stacyjce. Panuje tu sympatyczny, wygrzany klimat starego drewna i pokruszonego betonu.
Przy stacji sa opuszczone budynki. W srodku stare napisy i wagi, sterty nikomu juz niepotrzebnych dokumentow i zapach starej piwnicy.
W samym budynku stacyjnym i przy wiezy cisnien mieszka kilka rodzin. Glownie to dawni kolejowi pracownicy, emeryci.. Rozmowa z nimi przenosi nas w minione czasy, gdy dolnoslaska kolej działała prężniej ale klimat pylistej stacyjki na koncu swiata i braku pospiechu tez jej towarzyszyl.
Jeden ze stacyjkowych mieszkancow.
Nieopodal jest tez mily ogrodek, gdzie kopie motyczką jakas babcia. Jakos okolica wessała nas na dobre. Czasem gdzies panuje taka atmosfera, ze czlowiek czuje sie tam jak w domu i nie ma ochoty opuszczac tego miejsca.
Od jednego miejscowego goscia kabaczek dostaje autko. Ponoc stoi tu na ganku od lat i jest mu smutno, ze nie slyszy dziecinnego kwiku. Wiec facet sie zlitował nad zabawką i juz autko jest w kabaczych łapkach, oczka sie do niego swiecą a kwik radosci niesie sie wokolo. To nasze kabacze ma szczescie- gdzie sie nie znajdzie wszyscy jej daja prezenty!
Zagladamy tez w rejon opisany na mapie “glinianki, dawna cegielnia”. Budynkow juz niestety nie ma zadnych, tylko jakies zmielone rumowiska w krzakach. Zostaly łąki pelne ziół i kilka niewielkich jeziorek.
Juz na powrocie, w Ligocie Polskiej kolejny do kolekcji przystanek autobusowy, pomalowany w wesołe, wiejskie akcenty.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jakos pod koniec listopada okazuje sie, ze toperz ma jeszcze dwa dni urlopu do wykorzystania w tym roku. Ciagle zapominamy o tych dniach na kabaka. I maja one to do siebie, ze nie przechodza na kolejny rok. Albo teraz albo nigdy. Zmarnują sie niewykorzystane do konca grudnia. Tym samym jestesmy zmuszeni do zaplanowania 4.5 dniowego weekendu w zimny i pluchowaty czas o najkrotszych w roku dniach. Wolelibysmy wiosną- ale trzeba sie cieszyc tym co sie ma! Wybor pada na lubuskie z racji na odbywajaca sie tam w weekend bunkrową impreze. A w pozostale dni powłoczymy sie gdzies zadupiami szukajac szczęscia, rozwalisk i przygod. Znalezienie noclegow (ciepłych i niedrogich) na pograniczu Dolnego Slaska i lubuskiego nie nalezy do prostych. Dzwonie chyba w 40 miejsc i ciagle ta sama spiewka- nie ma wolnych miejsc. Kwatery zamieszkują albo pracownicy KGHMu, albo Ukraincy, a w miastach przygranicznych Polacy z innych regionow kraju, ktorzy sezonowo pracują po niemieckiej stronie a mieszkają tu bo taniej. Tzw. kwatery pracownicze sa wiec zabombione pod sufit i mozna skladac rezerwacje na kwiecien. Najciekawsze sa jednak moje rozmowy z kilkoma obiektami typu agroturystyka. Az zaluje, ze nie nagrałam tych dialogow, bo ich publikacja moglaby byc bardzo ciekawa. Nastepnym razem powaznie to rozwaze! Wydawaloby sie, ze obiekty oferujace usługi zwiazane z udzielaniem noclegow powinny do potencjalnego klienta podchodzic przyjaznie a przynajmniej z zachowaniem podstawowych zasad kultury. Mam natomiast wrazenie, ze kilka osob robi wielką łaske, ze odbiera telefon i zachowuje sie wręcz odpychajaco aby zniechecic. “Na jedna noc nie przyjmujemy, wybijcie to sobie z glowy raz na zawsze! Nikt nie bedzie po was sprzatał”, “Odbiło wam? Chyba trzeba byc pojeb*** zeby przyjezdzac w grudniu w lasy i jeziora”, “Na za tydzien? Prosze pani- u nas sie rezerwuje przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem, biegusiem wpłaca zaliczke a i tak nie dla wszystkich starczy miejsc”, “Prosze mi nie przeszkadzac teraz, mam wlasnie kuriera”... Bardzo jestem ciekawa czy naprawde pol Polski marzy o tym i planuje całe swoje urlopy na dolnoslaskich i lubuskich wsiach buląc po 80-100 zl od osoby (bo z takimi cenami nieraz wyskakują) i to zmanierowało wlasciciceli takich obiektow? Czy moze mamy do czynienia z jakimis pralniami brudnych pieniedzy, gdzie zbłąkany turysta jest raczej problemem - bo akurat moze cos wywąchac?
Po roznych wiec przebojach i nieraz ciekawych rozmowach udaje sie zaklepac nocleg w Chocianowie, Lubsku i Gubinie. Zatem juz w srodowe popoludnie ruszamy na zachod. Autostrada przedstawia sie dosc zabawnie, bo na odcinku Wrocław - Legnica prawy pas wyglada jak pociag - zwarty ciag tirow poruszajacych sie zderzak w zderzak z predkoscia 60 km/h. Niektore z nich przyjechaly z dosc odleglych krain. Pierwszy raz w zyciu widze kirgiskie blachy! Co oni nam przywiezli- albo po co przyjechali taki szmat terenu? Ciekawe czy kiedys bedzie nam dane taka naklejke przykleic na ktores z naszych autek?
Zatrzymujemy sie w Chocianowie. W naszym miejscu noclegowym mało kto mowi po polsku. Kilku chlopakow gra przy recepcji w szachy. Jakbym sie nagle przeniosla gdzies na przedmiescia Lwowa…
Ryneczek jest dosc wyludniony. Czasem przemknie ktos z siatkami ze sklepu. Jakis pies biega za reklamowką, rowniez z logo pobliskiego markeciku.
Mają tu ladny hydrant.
A w mijanych kamieniczkach zakręcone skrzypące schody.
Gdy przygladamy sie słupowi z ogloszeniami (szukamy czy nie ma jakis festynow czy jarmarkow w okolicy) przechodzacy obok gosc w srednim wieku komentuje.. Nie wiem czy do nas czy bardziej do siebie ale nagle rzuca w przestrzen… “Patriotyzm u nas w miasteczku jest, ale roboty nie ma. Takie tu zycie - najpierw sie macha flagą a potem jedzie pracowac do Niemiec. Ten słup to cały Chocianów w pigułce"...
Widok z naszego noclegowiska na szarą okolice i zaszronioną skodusie. Wlasnie sobie uswiadamiamy, ze nie mamy skrobaczki do okien
Jedno z niewielu miejsc w okolicach gdzie mieli miejsca do spania i obsluga byla miła!
Na drodze z Chocianowa do Przemkowa mijaja nas dosyc niecodzienne pojazdy w ilosci duuuzo! Jakas wystawa? albo jada na wystepy goscinne na inny poligon?
W Przemkowie przyciagaja nasza uwage niewielkie bunkierki rozsiane to tu to tam. Pierwszy jest dosc zasmiecony, o sufitach porosłych stalaktytami.
Drugi jest mocno zalany- bez gumiakow nie sposob wejsc. Obok stoi jeszcze mniejsze “jajo” z drzwiami.
Na terenie odlewni tez mijamy ze trzy sztuki. Tez pozalewane. Najciekawszy i najwiekszy zesmy jednak przegapili, mimo ze bylismy od niego pare metrow. Trzeba chyba wrocic latem jak bedzie bardziej sucho!
A zaraz obok jest tez ciekawa stacyjka “Przemków Odlewnia”. Wyglada zupelnie jak pałacyk! Pociagiem juz raczej tu nie dojedziemy. Chyba nawet tory sa zdjete.. Czesc budynku jest zamieszkana.
Fikuśne podcienia.
Okolice zdobią kolorowe klomby i płotki, ktore troche rozweselają ten szary i ponury dzien!
Po roznych wiec przebojach i nieraz ciekawych rozmowach udaje sie zaklepac nocleg w Chocianowie, Lubsku i Gubinie. Zatem juz w srodowe popoludnie ruszamy na zachod. Autostrada przedstawia sie dosc zabawnie, bo na odcinku Wrocław - Legnica prawy pas wyglada jak pociag - zwarty ciag tirow poruszajacych sie zderzak w zderzak z predkoscia 60 km/h. Niektore z nich przyjechaly z dosc odleglych krain. Pierwszy raz w zyciu widze kirgiskie blachy! Co oni nam przywiezli- albo po co przyjechali taki szmat terenu? Ciekawe czy kiedys bedzie nam dane taka naklejke przykleic na ktores z naszych autek?
Zatrzymujemy sie w Chocianowie. W naszym miejscu noclegowym mało kto mowi po polsku. Kilku chlopakow gra przy recepcji w szachy. Jakbym sie nagle przeniosla gdzies na przedmiescia Lwowa…
Ryneczek jest dosc wyludniony. Czasem przemknie ktos z siatkami ze sklepu. Jakis pies biega za reklamowką, rowniez z logo pobliskiego markeciku.
Mają tu ladny hydrant.
A w mijanych kamieniczkach zakręcone skrzypące schody.
Gdy przygladamy sie słupowi z ogloszeniami (szukamy czy nie ma jakis festynow czy jarmarkow w okolicy) przechodzacy obok gosc w srednim wieku komentuje.. Nie wiem czy do nas czy bardziej do siebie ale nagle rzuca w przestrzen… “Patriotyzm u nas w miasteczku jest, ale roboty nie ma. Takie tu zycie - najpierw sie macha flagą a potem jedzie pracowac do Niemiec. Ten słup to cały Chocianów w pigułce"...
Widok z naszego noclegowiska na szarą okolice i zaszronioną skodusie. Wlasnie sobie uswiadamiamy, ze nie mamy skrobaczki do okien
Jedno z niewielu miejsc w okolicach gdzie mieli miejsca do spania i obsluga byla miła!
Na drodze z Chocianowa do Przemkowa mijaja nas dosyc niecodzienne pojazdy w ilosci duuuzo! Jakas wystawa? albo jada na wystepy goscinne na inny poligon?
W Przemkowie przyciagaja nasza uwage niewielkie bunkierki rozsiane to tu to tam. Pierwszy jest dosc zasmiecony, o sufitach porosłych stalaktytami.
Drugi jest mocno zalany- bez gumiakow nie sposob wejsc. Obok stoi jeszcze mniejsze “jajo” z drzwiami.
Na terenie odlewni tez mijamy ze trzy sztuki. Tez pozalewane. Najciekawszy i najwiekszy zesmy jednak przegapili, mimo ze bylismy od niego pare metrow. Trzeba chyba wrocic latem jak bedzie bardziej sucho!
A zaraz obok jest tez ciekawa stacyjka “Przemków Odlewnia”. Wyglada zupelnie jak pałacyk! Pociagiem juz raczej tu nie dojedziemy. Chyba nawet tory sa zdjete.. Czesc budynku jest zamieszkana.
Fikuśne podcienia.
Okolice zdobią kolorowe klomby i płotki, ktore troche rozweselają ten szary i ponury dzien!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Odlewnia i dom spokojnej starosci - co moze łączyc takie dwa zupelnie niezwiazane ze sobą byty? Wbrew pozorom duzo. Mogą stac ze soba sciana w sciane, byc opuszczone, zapomniane i spowite tym samym, charakterystycznym zapachem jakis chemikaliow.. Stanowic jakby jednosc pewnej mrocznej, poznojesiennej wycieczki... Ale po kolei..
W ten listopadowy czwartek zdawalo sie, ze dzien w ogole nie wstał. Nawet okolo poludnia bylo ciemno. Deszcz niby nie padał, ale cale powietrze bylo przepelnione wodnym pyłem. Cos takiego przed czym nie chroni ani parasol ani kurtka, bo to cos zachowuje sie jak zywe i aktywnie wpełza we wszystkie zakamarki odziezy, a takze powoli zalewa oczy i uszy. W takich klimatach wjechalismy do Przemkowa. Nie planowalismy tu nic zwiedzac. Wpadlismy tylko przejazdem, zmierzajac ku lubuskim pałacykom. Los jednak chcial widac inaczej. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale my na najciekawsze miejsca trafiamy zawsze przypadkiem. Chyba jakis wbudowany w podswiadomosc, mimowolny GPS, ktory kieruje nas wlasnie tam - gdzie bysmy chcieli sie znalezc. A im wiecej mamy zaplanowanych rzeczy do obejrzenia na trasie- tym wiecej znajdziemy innych, fajniejszych, a zaplanowane miejsca trzeba bedzie odlozyc na blizej nieokreslona przyszlosc. Tu bylo podobnie. Naszym oczom objawił sie sporych rozmiarow opuszczony zaklad przemyslowy. Grzechem byloby nie zaglebic sie w jego czeluscie.
Pierwsze witaja nas hale. Ogromniaste, przepelnione dziwnym hałasem. Poczatkowo myslelismy, ze to pracuja jakies maszyny. Potem sie okazalo, ze to dzwiek kropel spadajacych na rozne metalowe fragmenty, wibracje blach na wietrze i ... łoskot sypiacego sie powolutku acz nieubłagalnie dachu. Zdjecia sa wiec tylko przez okna. Pod te lawiny deszczu, blach i eternitu nie mielismy ochoty włazic. Kazda proba zrobienia zdjecia wiazała sie z zalanym obiektywem i koniecznoscia jego wycierania. Dwie paczki chusteczek do nosa zeszly bardzo szybko. Potem zostal szalik, bluza, a na koniec i reka.. Widoczne na zdjeciach "paćki" sa wiec wspomnieniem i ilustracja pogody i klimatu tego, jakze dobrze rozpoczętego dzionka.
Gdy minelismy pierwszy rzad hal to poczulismy sie swobodniej- juz nas nie bylo widac z ulicy. Mijamy kolejne budynki, taśmociagi, o roznym stanie zamkniecia i rozkladu.
Zachowalo sie sporo dawnych tabliczek ostrzegawczych.
Niektore hale nie sa chyba do konca opuszczone...
Za ponizszym budynkiem zapodalismy natychmiastowy odwrot - uslyszelismy skowyt psów. Zwiedzanie zwiedzaniem- ale psów nie lubie. Co innego koty! Lubie spotykac w takich miejscach koty. W innych zreszta tez!
Inne zabudowania tego sporych rozmiarow obiektu. Czesciowo uzytkowane na jakies magazyny, garaze itp
Gdy wylezlismy juz na chodnik i mielismy sie zbierac w dalsza droge- naszym oczom ukazal sie ceglany dworek, wklinowany miedzy odlewnie a betonowe bunkry.
A zaraz obok pomaranczowy budynek. Na pierwszy rzut oka obity calkiem swiezym ociepleniem. Jak bloki u nas na osiedlu zaraz po remoncie
Im blizej podchodzilismy tym bardziej jednak ukazywal swe prawdziwe oblicze.
Srodek zaskoczyl nas totalnie. Korytarze w kafelkach, sciany swiezo pomalowane. I wszedzie rozpiżdżone wózki inwalidzkie. I łóżka szpitalne. Strasznie smutny widok totalnego marnotrastwa. Ile chorych, niepelnosprawnych ludzi jest uwiezionych w swoich domach bo nie stac ich na wozek... Nawet mialam taki przypadek we wlasnej rodzinie. A tu wozki do wyboru do koloru, leżą i rozpadają sie coraz bardziej (a raczej ktos im czynnie w tym pomaga). Ze tez ludzie wolą rozwalic, zniszczyc niz np. oddac potrzebujacym albo chociazby sprzedac dla wlasnego zysku.. Dlaczego ten osrodek przestał istniec? czemu u licha nikt nie zabral cennego wyposazenia - poki sie jeszcze do czegos nadawalo? Te pytania pozostaja bez odpowiedzi.. Nie bylo lokalsa aby zapytac o to miejsce.. Miasto bylo dzis jak wymarłe...
W ten listopadowy czwartek zdawalo sie, ze dzien w ogole nie wstał. Nawet okolo poludnia bylo ciemno. Deszcz niby nie padał, ale cale powietrze bylo przepelnione wodnym pyłem. Cos takiego przed czym nie chroni ani parasol ani kurtka, bo to cos zachowuje sie jak zywe i aktywnie wpełza we wszystkie zakamarki odziezy, a takze powoli zalewa oczy i uszy. W takich klimatach wjechalismy do Przemkowa. Nie planowalismy tu nic zwiedzac. Wpadlismy tylko przejazdem, zmierzajac ku lubuskim pałacykom. Los jednak chcial widac inaczej. Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale my na najciekawsze miejsca trafiamy zawsze przypadkiem. Chyba jakis wbudowany w podswiadomosc, mimowolny GPS, ktory kieruje nas wlasnie tam - gdzie bysmy chcieli sie znalezc. A im wiecej mamy zaplanowanych rzeczy do obejrzenia na trasie- tym wiecej znajdziemy innych, fajniejszych, a zaplanowane miejsca trzeba bedzie odlozyc na blizej nieokreslona przyszlosc. Tu bylo podobnie. Naszym oczom objawił sie sporych rozmiarow opuszczony zaklad przemyslowy. Grzechem byloby nie zaglebic sie w jego czeluscie.
Pierwsze witaja nas hale. Ogromniaste, przepelnione dziwnym hałasem. Poczatkowo myslelismy, ze to pracuja jakies maszyny. Potem sie okazalo, ze to dzwiek kropel spadajacych na rozne metalowe fragmenty, wibracje blach na wietrze i ... łoskot sypiacego sie powolutku acz nieubłagalnie dachu. Zdjecia sa wiec tylko przez okna. Pod te lawiny deszczu, blach i eternitu nie mielismy ochoty włazic. Kazda proba zrobienia zdjecia wiazała sie z zalanym obiektywem i koniecznoscia jego wycierania. Dwie paczki chusteczek do nosa zeszly bardzo szybko. Potem zostal szalik, bluza, a na koniec i reka.. Widoczne na zdjeciach "paćki" sa wiec wspomnieniem i ilustracja pogody i klimatu tego, jakze dobrze rozpoczętego dzionka.
Gdy minelismy pierwszy rzad hal to poczulismy sie swobodniej- juz nas nie bylo widac z ulicy. Mijamy kolejne budynki, taśmociagi, o roznym stanie zamkniecia i rozkladu.
Zachowalo sie sporo dawnych tabliczek ostrzegawczych.
Niektore hale nie sa chyba do konca opuszczone...
Za ponizszym budynkiem zapodalismy natychmiastowy odwrot - uslyszelismy skowyt psów. Zwiedzanie zwiedzaniem- ale psów nie lubie. Co innego koty! Lubie spotykac w takich miejscach koty. W innych zreszta tez!
Inne zabudowania tego sporych rozmiarow obiektu. Czesciowo uzytkowane na jakies magazyny, garaze itp
Gdy wylezlismy juz na chodnik i mielismy sie zbierac w dalsza droge- naszym oczom ukazal sie ceglany dworek, wklinowany miedzy odlewnie a betonowe bunkry.
A zaraz obok pomaranczowy budynek. Na pierwszy rzut oka obity calkiem swiezym ociepleniem. Jak bloki u nas na osiedlu zaraz po remoncie
Im blizej podchodzilismy tym bardziej jednak ukazywal swe prawdziwe oblicze.
Srodek zaskoczyl nas totalnie. Korytarze w kafelkach, sciany swiezo pomalowane. I wszedzie rozpiżdżone wózki inwalidzkie. I łóżka szpitalne. Strasznie smutny widok totalnego marnotrastwa. Ile chorych, niepelnosprawnych ludzi jest uwiezionych w swoich domach bo nie stac ich na wozek... Nawet mialam taki przypadek we wlasnej rodzinie. A tu wozki do wyboru do koloru, leżą i rozpadają sie coraz bardziej (a raczej ktos im czynnie w tym pomaga). Ze tez ludzie wolą rozwalic, zniszczyc niz np. oddac potrzebujacym albo chociazby sprzedac dla wlasnego zysku.. Dlaczego ten osrodek przestał istniec? czemu u licha nikt nie zabral cennego wyposazenia - poki sie jeszcze do czegos nadawalo? Te pytania pozostaja bez odpowiedzi.. Nie bylo lokalsa aby zapytac o to miejsce.. Miasto bylo dzis jak wymarłe...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
http://poznajpolske.onet.pl/dolnoslaski ... wie/62rme7
Artykuł, w treści podobny do Twojej opowieści
Wiesz, mnie osobiście się bardziej podobają Twe wycieczki po Polsce, niż te ze wschodu.
Artykuł, w treści podobny do Twojej opowieści
Wiesz, mnie osobiście się bardziej podobają Twe wycieczki po Polsce, niż te ze wschodu.
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Genialne.
Jest klimat i nastrój.
Poziomem nie ustępuje najlepszym dokonaniom eksploratorów z :
http://penetratorscavengerteam.blogspot.com/
Jest klimat i nastrój.
Poziomem nie ustępuje najlepszym dokonaniom eksploratorów z :
http://penetratorscavengerteam.blogspot.com/
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 18 gości