Moje urodziny w rytmie walca wiedeńskiego
Moje urodziny w rytmie walca wiedeńskiego
Urodziny zwykle świętowałam w górach. Często były to Pieniny , zdarzały się Tatry, raz był Beskid Sądecki raz Klimczok w Beskidzie Śląskim. W tym roku wypadło inaczej. No więc moje tegoroczne urodziny zasponsorowane przez męża trwały sześć dni. W zasadzie to prezent czyli wycieczkę objazdową wybrałam sobie sama.
Przygoda zaczyna się o piątej rano na dworcu MDA w Krakowie. Prawie 12 godzin jazdy autokarem, przy okazji podziwianie czeskich krajobrazów przez autokarowe okna i około piątej po południu jesteśmy w Českým Krumlovie, niedaleko granicy z Niemcami. Wysiadamy z autokaru. Upał nie odpuszcza. Zaczynamy zwiedzanie.
Český Krumlov to po mojemu taka zminiaturyzowana wersja Pragi. Miasto położone nad Wełtawą,stara, zabytkowa zabudowa, gdzie spojrzysz tam coś ciekawego. Liczne punkty widokowe. Snujemy się powoli za przewodnikiem. Ja oczywiście robię liczne fotki.
Centrum Starego Miasta i rynek
Na piechotę idziemy do położonego nieopodal centrum miasta hoteliku, po drodze zatrzymując się jeszcze w kilku miejscach na fotki.
Zamek-najważniejszy z zabytków będziemy zwiedzać następnego dnia.
Gdy docieramy do hotelu, autokar już tam stoi, zabieramy bagaże i idziemy się zameldować. Resztę wieczoru spędzamy w pokoju zjadając resztki kanapek zabranych z domu i popijając "gorącym kubkiem".
Drugiego dnia naszej wycieczki zaraz po śniadaniu ( śniadania wkalkulowane w cenę) idziemy zwiedzać zamek, którego najstarsza część pochodzi z XIII wieku. Budowla usytuowana jest na skałach nad Wełtawą, jest to drugi pod względem powierzchni zamek w Czechach ( po Hradczanach w Pradze). Z licznych punktów widokowych ładna panorama miasta i widok na Wełtawę.
Docieramy do dziedzińca zamkowego, stajemy pod dachem, bo zaczyna padać deszcz, na szczęście szybko ustaje.
Po chwili przychodzi przewodniczka i od razu informuje, że na terenie zamku jest zakaz fotografowania. Trudno, fotek więc nie będzie.Zwiedzanie trwa niespełna godzinę. Później mamy czas wolny. Schodzimy w stronę parkingu, odwiedzamy kramy z pamiątkami, w sklepiku kupujemy napoje i jakieś batoniki. Ruszamy w dalszą drogę.
Po przekroczeniu granicy docieramy zaraz z południa do Pasawy- bawarskiego miasta położonego między trzema rzekami, z których największą i najpiękniejszą jest oczywiście Dunaj. Miasto nazywane jest Bawarską Wenecją. Urocze knajpki, ciasne uliczki, ładny ryneczek-tak w skrócie można scharakteryzować to miejsce.
Najważniejszym zabytkiem jest Katedra św. Stefana z XVII w. i znajdujące się w niej organy. Są to największe na świecie katedralne organy ( z 17.774 piszczałkami ).
Po zwiedzeniu katedry wracamy nad Dunaj, gdzie znajduje się sporo kawiarenek i małych przytulnych restauracji. Siadamy w jednej z nich, zamawiamy obiad, na który niestety dość długo trzeba czekać. Jedzenie na szczęście bardzo smaczne. Parking jest tuż obok, więc po obiadku wsiadamy w autokar , zbiera się też reszta grupy i można ruszać dalej.
Przygoda zaczyna się o piątej rano na dworcu MDA w Krakowie. Prawie 12 godzin jazdy autokarem, przy okazji podziwianie czeskich krajobrazów przez autokarowe okna i około piątej po południu jesteśmy w Českým Krumlovie, niedaleko granicy z Niemcami. Wysiadamy z autokaru. Upał nie odpuszcza. Zaczynamy zwiedzanie.
Český Krumlov to po mojemu taka zminiaturyzowana wersja Pragi. Miasto położone nad Wełtawą,stara, zabytkowa zabudowa, gdzie spojrzysz tam coś ciekawego. Liczne punkty widokowe. Snujemy się powoli za przewodnikiem. Ja oczywiście robię liczne fotki.
Centrum Starego Miasta i rynek
Na piechotę idziemy do położonego nieopodal centrum miasta hoteliku, po drodze zatrzymując się jeszcze w kilku miejscach na fotki.
Zamek-najważniejszy z zabytków będziemy zwiedzać następnego dnia.
Gdy docieramy do hotelu, autokar już tam stoi, zabieramy bagaże i idziemy się zameldować. Resztę wieczoru spędzamy w pokoju zjadając resztki kanapek zabranych z domu i popijając "gorącym kubkiem".
Drugiego dnia naszej wycieczki zaraz po śniadaniu ( śniadania wkalkulowane w cenę) idziemy zwiedzać zamek, którego najstarsza część pochodzi z XIII wieku. Budowla usytuowana jest na skałach nad Wełtawą, jest to drugi pod względem powierzchni zamek w Czechach ( po Hradczanach w Pradze). Z licznych punktów widokowych ładna panorama miasta i widok na Wełtawę.
Docieramy do dziedzińca zamkowego, stajemy pod dachem, bo zaczyna padać deszcz, na szczęście szybko ustaje.
Po chwili przychodzi przewodniczka i od razu informuje, że na terenie zamku jest zakaz fotografowania. Trudno, fotek więc nie będzie.Zwiedzanie trwa niespełna godzinę. Później mamy czas wolny. Schodzimy w stronę parkingu, odwiedzamy kramy z pamiątkami, w sklepiku kupujemy napoje i jakieś batoniki. Ruszamy w dalszą drogę.
Po przekroczeniu granicy docieramy zaraz z południa do Pasawy- bawarskiego miasta położonego między trzema rzekami, z których największą i najpiękniejszą jest oczywiście Dunaj. Miasto nazywane jest Bawarską Wenecją. Urocze knajpki, ciasne uliczki, ładny ryneczek-tak w skrócie można scharakteryzować to miejsce.
Najważniejszym zabytkiem jest Katedra św. Stefana z XVII w. i znajdujące się w niej organy. Są to największe na świecie katedralne organy ( z 17.774 piszczałkami ).
Po zwiedzeniu katedry wracamy nad Dunaj, gdzie znajduje się sporo kawiarenek i małych przytulnych restauracji. Siadamy w jednej z nich, zamawiamy obiad, na który niestety dość długo trzeba czekać. Jedzenie na szczęście bardzo smaczne. Parking jest tuż obok, więc po obiadku wsiadamy w autokar , zbiera się też reszta grupy i można ruszać dalej.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Hotel bez knajpy? To chyba jakiś szemrany, toż nawet **-dkowy powinien mieć restaurację Daleko od centrum?
Ostatnio zmieniony 2017-07-31, 18:05 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
No właśnie niedaleko. Niby miał salę restauracyjną, ale wydawano w niej tylko zamówione przez grupy posiłki czyli w naszym przypadku śniadania. Hotelik niewielki, bardzo przyzwoity, ładne pokoje z łazienkami. nie można narzekać. Ja ogólnie z jedzeniem w Czechach mam spory problem, ciężko mi trafić coś co lubię, a co jest bezmięsne.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Po przekroczeniu granicy z Austrią kierujemy się do Salzburga-czwartego co do wielkości miasta w tym kraju i zarazem miasta rodzinnego Wielkiego Amadeusza. Docieramy tam w godzinach wieczornych. Czeka na nas miła i bardzo kompetentna przewodniczka.
Zwiedzanie zaczynamy od barokowych Ogrodów Mirabell oraz Ogrodu Karłów.
W mieście sporo jest śladów Wielkiego Artysty. Jest więc dom, w którym przyszedł na świat.
oraz dom, który jego rodzina kupiła, gdy Amadeusz miał 17 lat ( zresztą za zarobione przez niego pieniądze). Mozart mieszkał tam niezbyt długo, gdyż w wieku 25 lat wyjechał do Wiednia.
Jest oczywiście pomnik artysty.
A nawet ostała się jeszcze apteka, w której jego rodzina kupowała leki.
I dosłownie w każdym sklepie , sklepiku w centrum miasta czekoladki i pamiątki z podobizną Mozarta. Nabywam kilka opakowań takich czekoladek. Mają różne smaki, ale wszystkie z dodatkiem marcepanu, który zresztą uwielbiam.
W Salzburgu jest sporo kawiarenek, pasaży, ciasnych uliczek, hoteli i hotelików.
Jest też najmniejsza austriacka kamienica.
Po dwugodzinnym spacerku mamy jeszcze sporo czasu wolnego. Zaczyna niestety padać, więc poszaleć się nie da. Idziemy na małe zakupy. W późnych godzinach wieczornych, w zasadzie to już nocą, jedziemy na obrzeża miasta do hotelu na nocleg.
Trzeciego dnia od rana szaro i deszczowo. Zwiedzamy nadal Salzburg. Została nam część Starego Miasto i Katedra. Przechodzimy przez most obwieszony kłódkami.
W katedrze chrzcielnica, przy której ochrzczono Amadeusza.
Tablica upamiętniająca pobyt Jana Pawła II w Salzburgu.
Wnętrze katedry:
Nad miastem góruje Twierdza Hohensalzburg.
Około południa opuszczamy miasto i wracamy do Bawarii. Naszym celem jest Orle Gniazdo Hitlera czyli Herbaciarnia na alpejskim szczycie Kehlstein na wysokości 1834 m n.p.m.Została ona otwarta w 1938r. i była prezentem od NSDAP na 50-te urodziny wodza. Podobno był w niej zaledwie kilka razy, bo miał lęk wysokości. W każdym razie budynek istnieje, jest w nim restauracja.
Na parking, który znajduje się na wysokości około 1000 m. wjeżdżamy autokarem, dalej prowadzi kręta droga, nad przepaściami. Jeżdżą tam specjalne autobusy i wywożą turystów na około 1700m.
Oczywiście zajmujemy miejsce z tyłu, bo stamtąd widać najlepiej, choć niestety pogoda kiepska i coraz większa mgła nad górami.
Dalej wchodzi się w tunel, na końcu którego znajduje się złota winda.
Ponad 100 metrów w górę i już jesteśmy na miejscu.
Przy wyjściu z budynku tablice ze zdjęciami Hitlera i jego współpracowników.
Tych tablic jest sporo, bardziej jednak interesują mnie widoki na Alpy, a tych niestety brak.
Idziemy na szczyt. Teraz to już leje. Jedna mgła. Nawet budynek słabo widać.
Wracamy...
Idziemy do regionalnej karczmy na obiad, obsługuje nas miła Słowaczka. Dobrze mówi po polsku. Na deser życzę sobie sernik z bitą śmietaną. Najedzeni jedziemy dalej...
Zwiedzanie zaczynamy od barokowych Ogrodów Mirabell oraz Ogrodu Karłów.
W mieście sporo jest śladów Wielkiego Artysty. Jest więc dom, w którym przyszedł na świat.
oraz dom, który jego rodzina kupiła, gdy Amadeusz miał 17 lat ( zresztą za zarobione przez niego pieniądze). Mozart mieszkał tam niezbyt długo, gdyż w wieku 25 lat wyjechał do Wiednia.
Jest oczywiście pomnik artysty.
A nawet ostała się jeszcze apteka, w której jego rodzina kupowała leki.
I dosłownie w każdym sklepie , sklepiku w centrum miasta czekoladki i pamiątki z podobizną Mozarta. Nabywam kilka opakowań takich czekoladek. Mają różne smaki, ale wszystkie z dodatkiem marcepanu, który zresztą uwielbiam.
W Salzburgu jest sporo kawiarenek, pasaży, ciasnych uliczek, hoteli i hotelików.
Jest też najmniejsza austriacka kamienica.
Po dwugodzinnym spacerku mamy jeszcze sporo czasu wolnego. Zaczyna niestety padać, więc poszaleć się nie da. Idziemy na małe zakupy. W późnych godzinach wieczornych, w zasadzie to już nocą, jedziemy na obrzeża miasta do hotelu na nocleg.
Trzeciego dnia od rana szaro i deszczowo. Zwiedzamy nadal Salzburg. Została nam część Starego Miasto i Katedra. Przechodzimy przez most obwieszony kłódkami.
W katedrze chrzcielnica, przy której ochrzczono Amadeusza.
Tablica upamiętniająca pobyt Jana Pawła II w Salzburgu.
Wnętrze katedry:
Nad miastem góruje Twierdza Hohensalzburg.
Około południa opuszczamy miasto i wracamy do Bawarii. Naszym celem jest Orle Gniazdo Hitlera czyli Herbaciarnia na alpejskim szczycie Kehlstein na wysokości 1834 m n.p.m.Została ona otwarta w 1938r. i była prezentem od NSDAP na 50-te urodziny wodza. Podobno był w niej zaledwie kilka razy, bo miał lęk wysokości. W każdym razie budynek istnieje, jest w nim restauracja.
Na parking, który znajduje się na wysokości około 1000 m. wjeżdżamy autokarem, dalej prowadzi kręta droga, nad przepaściami. Jeżdżą tam specjalne autobusy i wywożą turystów na około 1700m.
Oczywiście zajmujemy miejsce z tyłu, bo stamtąd widać najlepiej, choć niestety pogoda kiepska i coraz większa mgła nad górami.
Dalej wchodzi się w tunel, na końcu którego znajduje się złota winda.
Ponad 100 metrów w górę i już jesteśmy na miejscu.
Przy wyjściu z budynku tablice ze zdjęciami Hitlera i jego współpracowników.
Tych tablic jest sporo, bardziej jednak interesują mnie widoki na Alpy, a tych niestety brak.
Idziemy na szczyt. Teraz to już leje. Jedna mgła. Nawet budynek słabo widać.
Wracamy...
Idziemy do regionalnej karczmy na obiad, obsługuje nas miła Słowaczka. Dobrze mówi po polsku. Na deser życzę sobie sernik z bitą śmietaną. Najedzeni jedziemy dalej...
Ostatnio zmieniony 2017-07-31, 23:12 przez Majka, łącznie zmieniany 1 raz.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
sokół pisze:Miejsce musi być fajne na żywo. Tak, jak specjalnie nie zainteresowały mnie kościoły i muzea, to akurat orle gniazdo ak najbardziej.
Zdecydowanie, warto zobaczyć.Emocjonujący jest też sam przejazd czerwonym autobusem, zwłaszcza jak się siądzie z tyłu
Następnym miejscem, które odwiedzamy jest bawarskie miasto Barchtesgaden , słynące z tego,że Hitler miał tam rezydencję.Miasto obecnie jest ośrodkiem wypoczynkowym odwiedzanym przez licznych turystów. Dla naszej wycieczki przygotowano w małym regionalnym sklepiku film i prelekcję na temat nalewek powstających w regionie oraz degustację owych nalewek. Nie jesteśmy tym specjalnie zainteresowani, więc czas poświęcamy na zwiedzanie miasteczka i robienie fotek.
Sklepik z nalewkami znajduje się w centrum miasta pod tymi filarami.
Na nocleg jedziemy do miasteczka Goliing znajdującego się w Austrii tuż przy granicy z Niemcami. Centrum to jedna główna ulica z małymi, przytulnymi hotelikami. Nasz też jest bardzo klimatyczny. Z okna pokoju widok na śliczne malutkie ogródki.
zostawiamy bagaże i idziemy na spacer.
Wieczór spędzamy w przytulnej kawiarence? restauracyjce? W każdym razie mój mąż przy kolacji na gorąco, a ja przy coli i pysznym torcie. I tak nam mija połowa wycieczki.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Pudelek pisze:Z Kehlsteinem to chyba nie tyle lęk wysokości, ale Adolf źle znosił dużą wysokość. Jak na przywódcę rasy panów to był wyjątkowo delikatny
Biedaczysko Delikatny, jak to artysta. Szkoda tylko,że nie był taki wrażliwy na krzywdę ludzką.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Czwartego dnia pogoda znacznie się poprawia. Z rana jeszcze są chmury, ale później zupełnie znikają. Jest natomiast nadal dość chłodno, co zupełnie nam nie przeszkadza. Po wybornym śniadaniu ( hotele miasteczka Golling słyną z serwowania urozmaiconych, ekologicznych posiłków) ruszamy dalej.
Kolejną atrakcją naszej wycieczki jest położony na wysokiej skale w Alpach Salzburskich Zamek Hohenwerfen. Twierdza istniała już w XI wieku, została powiększona w wiekach kolejnych. Służyła książętom i biskupom jako baza wojskowa i baza do polowań. Zamek był też używany jako więzienie stanu. Obecnie udostępniany do zwiedzania, cieszy się sporą popularnością wśród turystów. Znajdują się tam narzędzia tortur, jest kaplica i muzeum sokolnictwa. Do zamku dostajemy się kolejką podobna do tej na Gubałówkę.
Sam zamek jakoś specjalnie mnie nie zachwyca.
Kto zgadnie, co to za przedmiot, ten po lewej stronie?
Zachwycają mnie natomiast coraz lepiej wyłaniające się spoza chmur Alpy oraz rozległy widok na okolicę.
Po grupowym zwiedzaniu zamku mamy godzinkę wolnego czasu. Na dziedzińcu jest kawiarenka, udajemy się więc na kawę i smaczne ciasto czekoladowe.Następnie stromą ścieżką schodzimy w dół na podzamcze.
Gdy jest ładna pogoda, trzy razy dziennie odbywają się tu pokazy sokolnictwa. Mamy szczęście, bo pogoda całkiem niezła, a pokaz ma być za chwilę. Siadamy na ławeczce, jest już sporo ludzi. Po kilku minutach "spektakl" się zaczyna. Nad naszymi głowami fruwają sokoły, orły, a na końcu sępy. Całość trwa jakieś 30 minut.
Po pokazach opuszczamy teren zamku.
I leśnym szlakiem udajemy się w dół do parkingu.
Zaraz po południu wsiadamy w autokar i jedziemy dalej
Kolejną atrakcją naszej wycieczki jest położony na wysokiej skale w Alpach Salzburskich Zamek Hohenwerfen. Twierdza istniała już w XI wieku, została powiększona w wiekach kolejnych. Służyła książętom i biskupom jako baza wojskowa i baza do polowań. Zamek był też używany jako więzienie stanu. Obecnie udostępniany do zwiedzania, cieszy się sporą popularnością wśród turystów. Znajdują się tam narzędzia tortur, jest kaplica i muzeum sokolnictwa. Do zamku dostajemy się kolejką podobna do tej na Gubałówkę.
Sam zamek jakoś specjalnie mnie nie zachwyca.
Kto zgadnie, co to za przedmiot, ten po lewej stronie?
Zachwycają mnie natomiast coraz lepiej wyłaniające się spoza chmur Alpy oraz rozległy widok na okolicę.
Po grupowym zwiedzaniu zamku mamy godzinkę wolnego czasu. Na dziedzińcu jest kawiarenka, udajemy się więc na kawę i smaczne ciasto czekoladowe.Następnie stromą ścieżką schodzimy w dół na podzamcze.
Gdy jest ładna pogoda, trzy razy dziennie odbywają się tu pokazy sokolnictwa. Mamy szczęście, bo pogoda całkiem niezła, a pokaz ma być za chwilę. Siadamy na ławeczce, jest już sporo ludzi. Po kilku minutach "spektakl" się zaczyna. Nad naszymi głowami fruwają sokoły, orły, a na końcu sępy. Całość trwa jakieś 30 minut.
Po pokazach opuszczamy teren zamku.
I leśnym szlakiem udajemy się w dół do parkingu.
Zaraz po południu wsiadamy w autokar i jedziemy dalej
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Tak, to pas cnoty
Wszystkie śniadania były jako szwedzki stół.A jeśli chodzi o to w Golling, tego jedzenia było całe mnóstwo. Sery, jajka na twardo, różne wędliny(podobno bardzo smaczne), konfitury w kilku smakach, ciasta-czekoladowe ( tego nie jadam) i taka fajna drożdżowa rolada kakaowa, bardzo dobra zresztą. Jakieś pasty, sosy na bazie śmietany też widziałam.
Wszystkie śniadania były jako szwedzki stół.A jeśli chodzi o to w Golling, tego jedzenia było całe mnóstwo. Sery, jajka na twardo, różne wędliny(podobno bardzo smaczne), konfitury w kilku smakach, ciasta-czekoladowe ( tego nie jadam) i taka fajna drożdżowa rolada kakaowa, bardzo dobra zresztą. Jakieś pasty, sosy na bazie śmietany też widziałam.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 21 gości