Tekst napisany w 2007 roku i rzucony "gdzieś w kąt" cudownie się odnalazł...Myślę ,że odrobina wspomnień nikomu nie zaszkodzi. Zapraszam do lektury...
20- 08- 2007
Wyjazd ok. 19.00 z Andrychowa.
1 kierowca- Marcin - Andrychów
1 pilot- Staszek - Andrychów
tył - Mirek - Jelenia Góra i ja- Tomek - Kęty- załoga rezerwowa ;-)
Słowacja- okrutna wichura i deszcz. Powalone drzewa, konary i mniejsze gałęzie na drodze. Jedziemy, jakby tuż za nawałnicą. Na niebie nieustająca orgia błyskawic. Eksploduje cały horyzont!! Całe wsie są bez prądu. Ładnie się zaczyna nasza impreza! Cały czas jedzie Marcin i wykazuje duży kunszt w omijaniu przeszkód na drodze.
Węgry- spokojnie, jak to z reguły tam bywa, poza może Budapesztem ,gdzie zrobili jakiś objazd i się zamotaliśmy. Tam też to chyba reguła...
Serbia - zwiedzanie Twierdzy Belgrad. Jesteśmy pozytywnie zaskoczeni jak można połaczyć obiekt muzealny z rzeczywistością... W fosie warowni są np. korty tenisowe, na terenie twierdzy są boiska do kosza , a na alejkach odbywaja się regularne treningi klubu "Crvena Zvezda"...Myślę, że 3 dni to byłoby co tam robić...
Bułgaria- Na wjeżdzie dezynfekują nam wodotryskiem podwozie! Pobierają równiez winetkę za drogi inne niż szybkiego ruchu! Dziwny kraj, a niby Unia Europejska... Sofia wcale nie wygląda na stolicę! Brud i ubustwo! Socjalizm się tam zatrzymał...W Melniku kolacja - zamawiamy sałatkę "szopską"- bułgarski smakołyk i piwo "Zagorka". Po dobie na kanapkach smakuje nam bardzo...Korzystamy z kranu w knajpie i nabieramy wodę. Niebawem wejdzie nam to w krew- tankować się do pełna przy każdej okazji! Jedziemy w stronę Monastyru Rożeńskiego rozglądając się ( po ciemku!!) za miejscem do spania. MARCIN CAŁĄ TRASĘ PRZEJECHAŁ SAM! NAWET NA CHWILĘ NIE ODDAŁ KIEROWNICY! Nocleg, na partyzanta- pod gołym niebem . Gorąco, jasno od gwiazd, samoloty przelatują co 5 min.....Łazi po mnie wszystko co może!! Komary zlatują się chyba z całej okolicy, podobnie rzecz ma się z mrówkami...zasypiam nad ranem..Ciężka noc!
22- 08- 2007
Pobudka w Melniku. Obok fajna rzeczka- znaczy... mycie i picie jest... Śpimy pod pięknymi Piramidami Melnickimi.
Przechodząca staruszka obdarowuje mnie 2 pomidorami ! Plan na dzisiaj- dojść do schroniska "Piryn". Ruszamy...Start jest zawsze ciężki. Po 2 godzinach Marcin ma kryzys! Chce zrezygnować , a to pierwszy dzień! Dzielimy się ciężkimi rzeczami z jego plecaka. Mój na starcie ważył 23kg ,przybyło mu teraz z 5..nic to- Idziemy! Około południa dłuższy odpoczynek. Termometr po pokazaniu 52 st *c !! wyłączył się samoistnie... w cieniu 35!! - Chcemy sobie zrobić niewielki skrót i gubimy szlak!! Nieświadomi , idziemy złą drogą do póżnego popołudnia. Po drodze znajdujemy żródełko. Płynie jakby nie mogło! Dobrze, że ktoś podstawił wcześniej (może drwale??),swoją 5 litrową bańkę i jest pełna. Przelewamy z niej do swoich butelek. Pozostałe 4 litry pysznej ,zimnej wody nalewamy do butelek 40 minut!! Wartkie żródło - nie ma co... Marcin zalicza wywrotkę!! Obdarte kolana i łokiec, Mirek go opatruje. Całe szczęście - nic poważnego! Nagle droga się kończy...Powrót do ostatniego rozwidlenia. Są jeszcze 2 możliwości...Obie to niewypał!! Kończą się zwałami ziemi. Spychacz tam zakończył pracę i wrócił...Robi się póżno, nie mamy czasu na jakieś wielkie powroty.
Zaraz będzie ciemno! Nocujemy w miejscu którego nie ma na mapie, i nazywamy go "u drwali". Są pieńki - robimy więc stolik i siedziska. Kolacja smakuje wybornie...Rozbijamy same sypialnie bo jest gorąco..W nocy (jeszcze nie śpimy) jakiś czterokopytny niewiadomego pochodzenia podchodzi do obozowiska. Niespecjalnie jest wzruszony naszymi krzykami.Odskakuje, ale zaraz wraca... w końcu to on jest u siebie.
23- 08- 2007
Pobudka "u drwali". Śniadanko (musli jak codzień!!) spożywamy na naszym nowym sprzęcie turystycznym, którego z racji dużej wagi nie możemy niestety zabrać ze sobą w dalszą drogę. Mamy nadzieję dojść w końcu dzisiaj do schroniska "Piryn"!! Upał znowu jak diabli!! Pyszne ostrężyny po drodze- pałaszujemy garściami!! Przy znanym nam już "rwącym ruczaju" tankujemy się "do pełna". Natrafiliśmy na szlak (właściwie Staszek- wujkiem zwanym z racji małżeństwa z moją chrzestną matką - odnajduje szlak- i chwała mu za to!!!) i wreszcie idziemy tam gdzie należy..Schronisko okazuje się ruiną!
Namioty rozbijamy niedaleko- obok budynku który nazywają motelem "Piryn". Miejscówki na kilka namiotów, ciut poniżej rwąca rzeka. Po tak upalnych 2 dniach kąpiel jest wskazana!! W motelu pijemy po butelce miejscowego specjału. "Zagorka" to może nie "Tyskie" ,ale smakuje nam bardzo. Serwują tu również bardzo dobrą "szopską"!! Szybko tu robi się ciemno...miejscowy czas jest o 1 godzinę przesunięty do przodu w stosunku do naszego. No to po jeszcze jednej "Zagorce" i do spania!
24- 08- 2007
Spod motelu Piryn idziemy doliną "Żeleżnicy" . Dolina długa jak diabli no i non stop pod górę.
Po drodze mnóstwo krowich placków,a i same sprawczynie są często spotykane...Rzeczka leniwie się wije w dolinie , ale w paru miejscach , po głębokości przełomu widać na co ją stać po roztopach czy mocnym deszczu...Sama koncówka doliny daje w kość. Włazimy po skalnym rumorze na przełęcz. Dosyś ostro w górę ( w końcu to 2575 m npm)... No i mamy w dole schronisko Tewno Ezero nad dużym i ładnym Tewnoto.
Spadamy w dół i tam rozbijamy namioty w pięknej scenerii. Obiadek! Kasza z kabanosami.... Oczywiście nikt nie zabrał soli!! Trudno- jemy niesolone. Jest jeszcze wcześnie więc wyruszamy na "obchód" okolicznych grani. Dochodzimy do pięknie wyeksponowanej skałki i Marcin proponuje wspinaczkę. Droga tak na oko 2 lub 3-kowa, ale nie mamy nic do asekuracji i Stachu się nie zgadza. Właściwie bez sensu ryzykować...Sycimy oczy panoramą. Pomimo 2700 m npm i 18 godziny jest gorąco! Schodzimy i sytuacja z temperaturą się gwałtownie zmienia. Koło namiotów wieje jak cholera i to lodowaty wiatr - po raz pierwszy zakładam polar!
Obserwujemy piękny zachód słońca nad Tewnoto. Szybko robi się ciemno. W schronisku przyjmują euro więc "kierownictwo" decyduje ,że po 100gr. domaćniej śliwowicy i do spania! Pierwszy raz śpię tak wysoko (2512m)!! Pomimo wiatru noc mija spokojnie.
25- 08- 2007
Z Tewno Ezero wyruszamy w kierunku schroniska "Wichren". Piękne przejście mocno eksponowanymi graniami! Jeziorka o barwie turkusu z prawej i lewej strony!
Od rana idzie z nami pies! Przybłęda podobny do psów pasterskich. Świetny.. i zna trasę! Darmowe towarzystwo..i nie zobowiązujace. Widzimy Wichren! Jest imponująco piękny!
Schodzimy z przełęczy Gławniszka Porta. Nagle nie wiedzieć czemu- potykam się ! Gwałtownie tracę wysokość! Lecę głową w dół , a 25 kg na plecach napędza mnie jeszce bardziej! Celuję w kamyk wielkości małego fiata! Śmierć w oczach! Nie wiem jak, ale robię w powietrzu obrót przez bark i ląduję na plecach! Mój nowy " fiord nansen" uratował mi życie!! Potłuczone kolano , łokieć i biodro- niewiele jak na taki lot, mogło się skończyć dużo gorzej....Mirek blady , bo widział akcję idąc za mną, wyciąga mnie z pomiędzy kamieni i nie może sie nadziwić jaki jestem farciarz! W schr. "Wichren" jemy po kotlecie i oczywiście szopskiej i w drogę do Byndericy na pole namiotowe. Atakujemy z buta oczywiście, aż tu nagle vw T2 na warszawskich numerach! I już jedziemy z Anią , Jędrzejem, Tomkiem i jeszcze jedną panną o rzadkim imieniu , którego nie pamietam ;-( Bynderica- kawał placu szumnie nazwany polem campingowym...Woda jest albo ze strumyka albo z drewnianych koryt, w których chłodzi piwo i inne napoje właściciel jedynej tu knajpki. Trochę ludzi tu jest. Głównie Czesi i Bułgarzy, w końcu weekend... Obok nas mają "swoją bazę" nacjonaliści macedońscy. Powiewają flagi... oni sami ubrani w różnego rodzaju maskujaco- wojskowe stroje - raczej młodziutcy, tacy nasi harcerze..Mocno się przygotowywali, ubierali, noże typu "rambo" za paski wkładali... Marcin wymyslił ,a wszyscy poparli że pewnikiem mają jakąś "nocną akcję" , a oni tylko szli... na ognisko , za drogę!! Ale śpiewali ładnie , nie ma co... A my cóż- namioty, kolacyjka i spanie.
26- 08- 2007
Dzisiaj na Wichren!! To będzie ( jak na razie.. ) mój rekord! ale najpierw trzeba tam wyleżć... Mimo wczesnej godziny upał daję się we znaki... Dobrze , że idziemy na lekko - z malutkimi plecaczkami (woda z pluuszszem jak codzień, corny- to też już rytuał i kanapki). Zero ludzi na szlaku! Bijemy na najwyższy szczyt Pirynu od strony Kazanite. Od Byndericy ostro pod górę przez las i kosówkę. Potem doliną . Po drodze przepiękne cyrki lodowcowe pod Wichrenem.
Dostajemy się na przełęcz skąd można iść tam gdzie my, ewentualnie na Kutiełło lub grań Konczeto. Pogoda piękna widoki również. Wichren- góra z białego marmuru robi na nas duże wrażenie. Odłamki skalne skrzą się w słońcu, miejscami wygląda to tak jakby śnieg leżał. Szczyt , który mamy na wyciagnięcie ręki jest imponujaco wielki! Końcowe podejście dosyć eksponowaną ścianą , widoki cudne!! Pojawiają się pierwsze od kilku dni chmurki! W końcu jesteśmy! Wichren zdobyty!! 2914m npm !
Gratulacje i uściski dłoni.
Jesteśmy tu sami. Oczywiscie chwila dla fotoreportera...w ruch idą aparaty ! Niebawem pojawiają się... nasi znajomi z Warszawy. Kilka pamiątkowych zdjęć i dla uczczenia sytuacji- tabliczka polskiej czekolady! Trzeba się ubierać bo zaczyna się robić zimno i kropi deszcz. A co to?? Na szczyt wchodzi facet z plecakiem, w butach treckingowych i w ...kąpielówkach!!! Wzbudza ogólną sensację i uśmiechy.. Schodzimy...w drugą stronę tzn na schr. wichren. Bynderica - kasza - namiot, aha no i kąpiel - rzeka ma chyba ze 4 st*c- zwariować można - palce w nogach i kolana wykręca!! Zaczyna padać...Padało całe 15 min. I to byle jak... Wieczorem kolacja ... wiadomo szopska! Przy sąsiednim stole obsada transportera. Wymiana spostrzeżeń i snucie planów na kolejne dni. Robi się póżno, jesteśmy zpompowani - idziemy spać.
27- 08- 2007
Po porannej toalecie ( rzeka nic, a nic cieplejsza!) Ania i Jędrzej mówią ,że znależli nam transport do Melnika. W nocy przyjechali na pole Agata i Paweł młodzi ludzie z Krakowa. Są w drodze do Grecji- właśnie przez Melnik , a tam zostało nasze auto- hhhuurrraa!! Mówią ,że chętnie nas (Marcina i mnie ) zabiorą. Dzięki Aniu, że nam to załatwiłaś jak smacznie spaliśmy!! Po śniadanku Stachu i Mirek idą jeszcze w góry , a my do Melnika! 130 km minęło szybko... nawet za szybko! Agatka i Paweł są przesympatyczni! Rozstajemy się z żalem w Melniku.
Oni idą oglądać Piramidy Melnickie, a my zażyć kąpieli w miejscowej (nawet ciepłej!!!) rzece..Woda jest boska- będziemy ją jeszcze długo wspominać...A teraz do auta i z powrotem po resztę ekipy...Dojeżdżamy po południu, wszystko jest spakowane i pozwijane, załadunek i w drogę ...na Durmitor!! Ale nie tak szybko! Po drodzę Macedonia. I tam nocleg...przy drodze.Miał być znowu "na partyzanta", ale ja upierałem sią żeby w sypialniach... Nie będą po mnie łazić te potwory!! Pełnia! Księżyc świeci tak mocno, że jest jasno w namiocie! Asfalt nagrzany przez cały dzień , robi za podgrzewane łóżko! Noc spokojna, ale jak zwykle za krótka..
28- 08- 2007
Wstajemy skoro świt i w drogę! na Skopije..i na Prisztinę! W Kosowie niespodzianka ...Zielona Karta jest tu nieważna!! Na tłumaczenie , że ważna jest w całej europie - pan mówi : tu jest Kosowo , a nie Europa! Jak chcemy przejechać to trzeba zapłacić 50 euro! Skandal !! Nie chcemy, ale cóż zrobic,,, wracać do Macedonii i szukać drogi przez Serbię ? Szkoda czasu- płacimy , klniemy i jedziemy!! Kosowo to chyba największe samochodowe złomowisko Europy!!! Wygląda tu tak , jakby w każdym domu sprowadzono kilka, a nawet kilkanaście samochodowych wraków!! Co drugi dom to "auto-sewice" i auto - myjnia.. Syf nieprzeciętny, bałagan , ogólnie tragedia!! W środku Starego Kontynentu taki BURDEL!! Jako taką atrakcją są mijane na ulicach transportery opancerzone KFOR i bazy wojsk pilnujących na tym śmietniku pożądku!!
Z obrzydzenia i ze złosci( na te 50 euro!) nie zrobiłem ani jednego zdjęcia w Wolnej Republice Kosowa..
Z ulgą opuszczamy ten zagracony kraj...i wjeżdżamy do Czarnogóry (Montenegro). Na Żabljiak! Po drodze most na rzece Tara i jej kanion.
Most jest, owszem... przepiękny, długi i wysoki (ok.170m) nad wodą,... której nie ma!!! Tara prawie wyschła! W Czarnogórze jest potężna susza! Lasy wkoło płoną... To co braliśmy poczatkowo za chmury i mgłę to dym, który zasnuwa niebo, Smród płonącego lasu jest wyczuwalny w powietrzu. Kilka fotek i jedziemy... Żabljiak i "ivan do".
Miły camping, sympatyczny pan..(ivan ??). To tu będzie nasza baza na najbliższe dni...Postanawiamy nie nosić ciezkich tobołów tylko załozyć obóz i robić wypady "na lekko". Ivan chce nas złoić na 15 euro za noc za 2 namioty i 4 ludzi. Targujemy się. Coś opowiada o taksie klimatycznej i samochodzie... Moja propozycja brzmi: po 10 euro za komplet i zostajemy na 3 noce! Ivan się zgadza. Uścisk dłoni na potwierdzenie zawarcia umowy i już rozbijamy namioty...Pełna kultura! Jest natrysk, umywalki ( z lustrami!!) i kibelek. Normalna muszla - nie jakaś skocznia! Kolację jemy po ciemku , ale smakuję nieżle...
29- 08- 2007
Jak zwykle wczesna pobudka. Jak zwykle musli z mlekiem w proszku. I jak zwykle idziemy w góry!!
Dla rozgrzewki postanawiamy zrobić Savin Kuk (2313m). W Durmitorze szlaki są bardzo żle oznaczone i na dodatek wszystkie mają ten sam kolor- czerwony!!! Malujący je ludzie mieli duże poczucie humoru i wykazali się niezwykłą finezją w ....ukrywaniu i maskowaniu swoich oznaczeń! Z reguły są na małych płaskich kamieniach...Widzisz takie czerwone kółeczko z białym oczkiem dopiero jak nad nim stoisz.
Na Savin Kuk z tej strony można tylko wyjechać dwuetapowym wyciągiem krzesełkowym. A my z buta próbujemy wejść na sąsiedni Istoćni Vrh (2455m). Próba odbywa się na tzw. oślej łączce... Trawa, ani jednego krzaczka czy drzewa. Stok jak do zorrbingu! Stromo jak cholera i chyba 2 godziny pod górę! Górę, której końca nie widać...myślałem, że zdechnę. I jeszcze ta lampa! Pewno ponad 40 st. i ani krzty cienia! Marcin przeżywa jakiś renesans bo zasuwa jak zwariowany, a mnie jakaś niemoc dopadła bo wlekę sie daleko za chłopakami. No ale ktoś musi iść na końcu , nie?;-) Ale za to jak tam wleżliśmy... to dech nam zaparło. Z jednej strony łąka , trawka , a z drugiej pionowa lufa na 300m!!! I cały Durmitor jak na dłoni!
Oczywiście dziesiątki zdjęć , woda z plluuszszem i kanapki. No zapomniałbym!! Prawie całą drogę idzie z nami.... pies! Coś jakby labrador... Oczywiście jemu też się należy kanapka i łyk wody ze złożonych" w miseczkę" dłoni Mirka. Nacieszywszy oczy schodzimy z powrotem. Z racji braku czasu w grę wchodzi tylko trasa "zjazdowa na oślej łączce"! Kolana wysiadają na takich zejściach! Trzeba uważać by sie nie wywrócić , bo człowiek by się turlał chyba na sam dół! Schodzimy pod środkową stację wyciągu, a dalej już wcale nie strome piarzysko... Pies nagle znika! Mirek klnie na sierściucha ! Jeszcze po drodze do Ivana wstępujemy na piwo "Nikśic" ( najepsze w Montenegro) do knajpy nad Crnym Jezorem. A w bazie mały resecik , jak mawia Marcin i trzeba coś do żarcia przygotować. U nas z tym nie ma problemu- wszyscy są zawsze chętni. Wujek wyciąga chleb , który mamy jeszcze z kraju, a który przeleżał w bagażniku 9 dni. Ponad tydzień w tym upale!! Nie mamy toporka by go pokroić...Wujek kroi nożem i wkruszamy go do chińskich zupek by rozmiękł. Miał to być wypełniacz do mało treściwej zupki...a on wciągnął prawie cały płyn! W misce został makaron i wilgotny chleb! Pycha! Jedziemy na zakupy spożywcze do Żablijaka. Przy okazji kawa espresso i piwo "Nikśic" tym razem w butelce , tyle że 2 litrowej! W obozie wieczorkiem, po pół literka Nikśica na głowę i do spania. Jutro przecież Bobotov Kuk!
30- 08- 2007
Wczesna zrywka z namiotów , toaleta , śniadanko...nie piszę bo wiadomo co było i do wozu! Jedziemy autem do czegoś co nazywają - Vodeni do. Będziemy próbowali wejść na najwyższy szczyt Durmitoru Bobotov Kuk (2523m) od strony południowej.
Droga wąska, kręta z początku asfaltowa, ale pózniej już tylko szuter.... Na miejscu spotykamy 2 czarnogórskich wspinaczy. Cos mówią o bobotovie...Lekko nas zaskoczyli tym swoim sprzętem wspinaczkowym...Po paru chwilach okazuje się ,że to my na Bobotov , a oni na Zupci...uff.
Podążamy dolinami , ale cały czas pod górkę ;-) w kierunku naszej "zdobyczy". Durmitor jest wapienny więc formy skalne na prawo i lewo są zachwycające. I tak idziemy, wydawać by się mogło bez końca , aż tu nagle widać nasz "koniec"! Prawdę mówiąc od strony wschodniej był bardziej imponujący. Rzekłbym nawet, że przerażający! Z naszej - taka sobie kopka...Ale podejście już nie jest - takie sobie! Do przełęczy ostre parcie po głazowisku i rumorze skalnym. Tam krótki odpoczynek i chcemy też, żeby zeszła grupa ludzi z góry... Atak szczytowy prowadzimy mocno eksponowaną ścianą zachodnią. Ale kto da radę jak nie my! ;-)) I już! jesteśmy na Bobotov Kuku!
Stachu robi wpis do książki pamiatkowej, umieszczonej w metalowej puszce na szczycie. Widoki przepiękne, ale niestety dalsze partie zasnute dymem z płonacych lasów. Chwila odpoczynku , jak zwykle zdjęcia i spadamy tą samą trasą. Inne też wyglądają nieżle , ale niestety auto mamy tam gdzie sobie zostawiliśmy...Po drodze spotykamy 2 gosci z Ukrainy ,z Lwowa i paru Serbów...
Teraz dla odmiany - dolinami w dół! Obok Zupci słyszymy młotek w skale, szukamy ... jest jeden z "naszych" wspinaczy, ale wisi biedak daleko i wysoko...nie ma z nim kontaktu głosowgo. Chyba się starzeję bo wysiadają mi kolana na zejściach. Nie tak na amen, ale czuję je mocno...Tu w dolinie wieje jak cholera! Już przy aucie i do bazy...A tam czeka na nas chlebuś wujka Staszka!! huurra!!! Jakoś sobie z nim radzimy, modląc sie by się już skończył. Ale 4 kg bochenek, suchego jak kamień chleba, tak szybko się znowu nie kończy ! Po drodze po piwo oczywiście... trzeba jakoś uczcić najwyższy szczyt Durmitoru, a właściwie jego zdobycie..Postanawiam wypić Nikśica z tym, że dla odmiany ciemnego , portera. Mają go tylko w 1 litrowych butelkach - co to na takiego "byka " jak ja....
Jak postanowiłem - tak zrobiłem... Sraczka po nim była wielka... W bazie obiadokolacja z ww chlebkiem , piwko , herbatka i do spanka. Jutro przecież też jest dzień! Tyle że nasz ostatni w Durmitorze....(
31- 08- 2007
Pobudka jak zwykle 5,30! W nocy wiało i miałem wrażenie że lało...Z deszczem to tylko sen, a może marzenia? Śniadanko prawie europejskie...Mały plecak- woda + plusz, corny, kanapki- zestaw standardowy. Plan na dzisiaj to polecana w przewodniku "Bezdroży" jaskinia lodowa. Skoro lodowa to zimno, a jak jaskinia to ciemno..Polary i czołówki zabieramy. Mówią, że niedżwiedzie brunatne stacjonują w Durmitorze...może w naszej jaskini? Ale na niedżwiedzia niestety nic nie mamy! Początek tradycyjnie już pod górę..Tutejsze lasy liściaste już się zakolorowiły. Za niedługo będzie tu jesień na całego. Pogoda piękna , krajobrazy również. Marcin gna do góry! Może go to spotkanie z misiem kręci? A my spokojnie... co parę kroków zdjęcie. a to jaszczurka , to ciekawa formacja skalna... Urlop ,nie?! A nie gonitwa! Szczyt Obla Glava (2303m) już widać. A to w połowie jego wysokosci , na skalnej półce jest wejście do Jaskini Ledena.
Przyspieszamy. Jest półka i wejście, ale są też kanapki! Jemy ,pijemy i ubieramy się. Samo wejście opada stromo w dół i jest to piarg a potem duża łacha śniegu. Brudny jak diabli... Latarki nie będą potrzebne. Zsuwamy się blisko ścian; nikt nie chce zjechać po tym zmarznietym błocie w dół na tyłku. Komora główna dosyć duża, ale bardziej wysoka niż długa. Widzimy jeszcze jakieś odgałęzienie , ale nie ryzykujemy zejścia na samo dno. Parę lodowych stalagmitów zdobi prawą stronę jakini. Wygladają nieżle , zważywszy ponad 30-sto stopniowy upał parę metrów wyżej!
Póżniej dowiadujemy się ,że było ich znacznie więcej, ale turyści je zniszczyli...Do drinków je cholera brali, czy co? To i tak szczęście że Ledena nie jest łatwo dostępna i ruch turystyczny jest w Durmitorze bardzo niewielki. Chłodno to było, ale niedżwiedzi i ciemności wcale..;-). Podążamy w kierunku punktu widokowego skąd widać Bobotov Kuk od wschodu. Widok przedni...Dalej do Planinarska Koliba Lokvicama. Bardzo fajne miejsce na nocleg pod warunkiem ,że w pobliskim zródle byłaby woda. Niedaleko jest jeziorko - niestety też bez wody. Została kałuża wielkosci 5% właściwego akwenu! Po krótkim łapaniu oddechu idziemy szybko tracąć wysokość. Ok. 14 dochodzimy do naszych namiotów. Trzeba się spakować, zwinąć namioty i według planu jechać w stronę Mostaru. Plecaki dopięte. Wychodzę spod prysznica... a tu leje! Zaczyna w każdym razie. Na szybkiego zwijamy nasze lokum. Ekspresowo nam poszło zwijanie i pakowanie dobytku! 30 euro żonie Ivana za pobyt, rzut oka na góry i w drogę!
Po drodze stajemy żeby coś zjeść.Siadamy na zewnątrz mimo nadciągającej burzy i tradycyjnie zamawiamy kawę espresso i szopską. W menu nie są podane ceny. Przeczuwamy problemy. Marcin wysłany na zwiady melduje, że wszyscy w środku piją lozę( taka rakija z winogron)i zagryzają ... jajkami!! Pani przynosi 50gr, lozy na próbę - gratis i 10 jajek w skorupkach + solniczkę. Zamawiamy jeszcze 2 lozy ( piją wszyscy prócz kierowcy- Marcina oczywiście) i obieramy świeżutkie jajeczka. Marcin twierdzi , że to miejcowa zakąska - coś w rodzaju orzeszków do piwa. Pożarliśmy 7 jajek tak bardziej z nudów niż z głodu... Kawa i loza wypite , szopska ( niespecjalna - najgorsza z dotychczasowych) zjedzona. Nadchodzi chwila prawdy! Oczywiście baba skasowała nas za wszystko! Za każde zjedzone jajko, pewnie za sól też ;-) Nawet za ten gratisowy kieliszek lozy!! Odchodzimy wzruszeni swoją naiwnością.. Kierujemy się do Monasteru Ostrog, ale mamy obiekcje czy zdążymy przed zamknięciem. Podążamy wąską serpentyną przyklejoną do pionowej ściany bez żadnej barierki!
Monaster Ostrog - 2 poziomy budynków, a także podniosłości religijnej atmosfery...
Kompleks dolny- cerkiew, zaplecze gospodarcze i troche budynków o czysto komercyjnym charakterze. Taki trochę ma to "odpustowy" posmak. Dewocjonalia "wylewają" się na uliczkę... Górna część to wybudowana w jaskini, a właściwie wąskiej niecce- kaplica-cerkiew. Wyglada jak kościółek wysoko przyklejony do skały! Sadząc po ilości bosych pielgrzymów jest to bardzo ważny ośrodek Serbskiej Cerkwii Prawosławnej. Wchodzimy wraz z długą kolejką wiernych do środka. Wraz z nimi całujemy relikwie św, Wasyla Ostrogskiego- fuj!, ale to niehigieniczne (udawałem że całuję ) Oglądamy całe ściany pokryte freskami z 1667r. Wychodzimy i wyjeżdżamy , tankując się jeszcze do pełna wodą w dolnym monasterze. Pielgrzymów rozbawił widok Mirkowej opalenizny...
Rozlało się na dobre, ale my już podążamy na Śćepan Polije. Ulewa jak diabli. Na tej drodze mamy się przekonać co oznacza znak- "uwaga na spadające kamienie". Jest czarna noc, a wraz z ulewą z górujacych nad naszą drogą skał leci na drogę skalny gruz! Od małych jak groch kamyków po okazy wielkości kuchenki mikrofalowej! Szczęście, że nie lecą na auto. Ślisko jak cholera , Marcin omija to po mistrzowsku. Niestety 2 razy jak w coś dowaliliśmy to miałem wrażenie że koła odpadły! Zbawienny okazał się dach nad głową w postaci tuneli. A było ich na tej trasie dobrze ponad 70 !! Jesteśmy już w Bośni i Hercegowinie. Przestało lać , rozglądamy się za noclegiem. Jest zatoczka przy drodze. Po corny na kolację, żeby nie spać na pusto. Oczywiście spanko na partyzanta..Chłopaki rozkładają sie na czymś co dla mnie wygląda na śmietnik. Ja zostaję w aucie. Po doswiadczeniach z robactwem latająco- pełzającym wolę nie ryzykować spania pod gołym niebem. Nie mogłem się ułozyć, aż w końcu zasnąłem snem sprawiedliwych. Spałem tak sobie smacznie ...do 5,30! Alarm! Ulewa! A tak było fajnie samemu w wozie...Śpimy tak jeszcze w śpiworach na siedząco z godzinkę , po czym ruszamy w dalszą drogę. Ok. 8.30 w jeszcze nieczynnym barze przy drodze organizujemy sobie wystawne sniadanko, wzbudzając zdziwienie u przejezdżających Bosniaków. Odpuszczamy sobie Mostar bo znowu leje. Szkoda, nie byłem tam nigdy , a zobaczyć chciałem bardzo. Będzie okazja do jeszcze jednego wyjazdu ;-) Jedziemy do Sarajewa. Bez przewodnika i planu miasta, dodatkowo w deszczu to żadne zwiedzanie , ale chociaż tak pojeżdzić... Jedziemy Aleją Snajperów , obok słynny hotel Hollyday Inn, gdzie zakwaterowani byli wszyscy dziennikarze w czasie oblężenia Sarajewa. Na wielu budynkach widać jeszcze ślady walk. Na pewno tam jeszcze kiedyś pojadę!
Ciągle przy drodze, przez Bośnię , widzimy kręcące się nad ogniem jagniątka... Smaki budzą się w nas coraz większe, ale o 10 czy 11 rano nie będziemy jedli niewinnej owieczki! Jak przyszła stosowna pora- to jagnięcinę na rusztach zamienili na prosijacinę. Tak więc pożarliśmy prosiaczka popijając piwem Jelen! Jeszcze się nam dobrze nie odbiło po tych smakołykach , a tu juz Węgierska granica. W Budapeszcie jak zwykle każdy miał inną koncepcję na trasę przejazdu i interpretację znaków. Ale co tam takie małe zagubienie jak nie trzeba nosić plecaków , tylko się w aucie siedzi. Pięknie oświetlone budynki odbijające się w Dunaju robią na mnie duże wrażenie. Tu też chciałbym nocą pospacerować ;-). Kawa na słowackiej stacji benzynowej nie smakuje już tak dobrze jak Czarnogórskie czy Bułgarskie espresso z wodą! W Korbielowie budzimy granicznika. Przed samą 5 rano podjeżdzamy pod mój dom w Kętach. Całą powrotną trasę Marcin zrobił osobiście!! Staszek pilotował, a ja z Mirkiem zwyczajowo już, ucinaliśmy co jakiś czas komara! Podziękowania , uściski i pożegnania. Z Mirkiem pewno zobaczę się dopiero w maju na zlocie.
02- 09- 2007
Wrócilismy cali i zdrowi do domu. Z głowami pełnymi wrażeń i obrazów. Cośmy przeszli na nogach to nasze ,a Śkoda Fabia zrobiła 3500km.
Chyba... trzeba juz powoli zacząć myśleć o następnej wyprawie ...
Piryn i Durmitor - rok 2007- zebrało mnie na wspomnienia...
Piryn i Durmitor - rok 2007- zebrało mnie na wspomnienia...
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez TNT'omek, łącznie zmieniany 1 raz.
in omnia paratus...
Góry Czywczyńskie - Ukraina - lipiec 2008
Ciekawsze wyjazdy udokumentowałem i zamieściłem tutaj
Ciekawsze wyjazdy udokumentowałem i zamieściłem tutaj
in omnia paratus...
Fajnie się czytało, chociaż za dużo do powiedzenia to nie mam, bo zupełnie nie znane mi tereny, ale pooglądałem z przyjemnością, most mi się najbardziej podoba. Chociaż te góry w Bułgarii bardziej przypadły mi do gustu, niż te późniejsze.
Ostatnio zmieniony 2013-09-20, 08:50 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Most w czasie wojny został wysadzony przez partyzantów Tity. Szczęśliwie wysadzał go sam konstruktor i przęsło ,które wyleciało w powietrze dało się później łatwo odbudować. Most jak i sama Tara robią duże wrażenie...
A Piryn jest łatwy i przyjemny, mogę go polecić z czystym sumieniem. Dużo bardziej wymagający jest Durmitor w Czarnogórze...
A Piryn jest łatwy i przyjemny, mogę go polecić z czystym sumieniem. Dużo bardziej wymagający jest Durmitor w Czarnogórze...
in omnia paratus...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 33 gości