Na szybko jedno ze 150 zdjęć wrzucam, za stodołą ich goniłem:
O ile Ty się bałaś im robić zdjęcia, to Ci jak zobaczyli, że wszyscy są na podwórkach, że np ja im robię zdjęcia, to specjalnie nad nami latali
Piknik na skraju poligonu, czyli wycieczki pod Kaliningradem
No bałam sie.. Wiele razy slyszalam ze oni sa przewrazliwieni na punkcie swojego wojska i wszedzie szpiegow widza.. Troche mi szkoda ze nie mam tych fotek. Jeden nawet taki smieszny helikopter latal co mial dwa smigla i wygladal trochu jak nietoperz.
A ten twoj to teraz z Mazur?
A ten twoj to teraz z Mazur?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ani chybi, OT ćwiczy w Beskidach. Dobrze, że do ogródka nie wpadli
Ale chyba nawet w Rosji robienie zdjęć z ulicy latającym śmigłowcom nad otwartym terenem nie będzie nielegalne...
Ale chyba nawet w Rosji robienie zdjęć z ulicy latającym śmigłowcom nad otwartym terenem nie będzie nielegalne...
Ostatnio zmieniony 2017-07-14, 11:45 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
buba pisze:A ten twoj to teraz z Mazur?
Nie:
Pudelek pisze:Ani chybi, OT ćwiczy w Beskidach
Dwa dni (tego pierwszego razu nas jeszcze w Beskidach nie było) zrzucali nad Glinką spadochroniarzy, po czym wracali po nich jak Ci już wylądowali. I wracając z nimi przelatywali nisko nad wiochą. Po dwóch dniach latali nad Rycerzową, a zrzuty były nad Złatną.
Kolejną nadmorską miejscowoscią do ktorej zawijamy jest Jantarnyj. Poczatkowo mamy w planach zwiedzic tu bursztynowy kombinat. Na wjezdzie wita nas drogowskaz o klimatach typowych dla wschodnich uzdrowisk.
Okolice tej miejscowosci sa ponoc najbardziej obfitym w bursztyn miejscem nad Bałtykiem (albo na takie kreowanym - na plazy nic nie znalezlismy, to nad zalewami bylo nieporownywalnie wiecej ) Do tutejszego kombinatu wpuszczaja turystow, acz w pierwszy dzien okazuje sie, ze po 16 juz nie ma zwiedzania. W drugi, ze nie mozna wejsc indywidualnie tylko musimy czekac na grupe, ktora bedzie za 2 godziny. Kazdy pilnujacy cieć mowi co innego. Wiec sobie ostatecznie odpuszczamy. Z podsluchanej pozniej rozmowy na plazy (jakis rozczarowanych turystow) wynikalo, ze wpuscili ich tylko do dwoch sal z gablotami. A liczyli (podobnie jak my) na oglądanie maszyn, obrobki czy na zagladanie do wyrobisk.
Na nocleg zatrzymujemy sie kolo knajpy nad jeziorem (jest to zalane bursztynowe wyrobisko). Ponoc na jego dnie zachowalo sie sporo dawnych maszyn wydobywczych, obroslych glonami i gliną koparek, wagonikow czy mniej lub bardziej zruinowanych zatopionych budyneczkow. Woda jest przejrzysta, gleboka na kilkadziesiat metrow. Jezioro jest wiec popularnym miejscem nurkowym. Wszyscy dziwia sie, ze my tu przyjechalismy a nie nurkujemy? Podejrzane! To kim my jestesmy?
Ile razy widzimy bąbelki czy koła na wodzie to za chwile wynurza sie nurek!
Na brzegach jeziora jest tez kilka sympatycznych baz, ktore przypominaja osiedla baraczków i przyczep albo namiotowe miasteczka, cos jak nasze studenckie bazy namiotowe w gorach. Niestety nie sa one ogolnodostepne tylko naleza do roznych kół i klubow płetwonurkow. Wieczorem slychac, ze ta grupa lubi sie bawic! Po wodzie niosą sie dzwieki gitar i mocno zakrapianych spiewow
Przy nadjeziornej knajpie jest pole namiotowe- duzy pusty plac ze skoszona trawa... tylko zadnych namiotow nie ma. Pozniej sie dowiemy dlaczego..
Mają tu tez kible ktore sprzyjają integracji
Rano idziemy na nadmorską plaze i okazuje sie, ze jest tu wydzielony pas wybrzeza gdzie mozna postawic namiot na samej wydmie, mozna palic ognisko... Nic dziwnego, ze tu ludzie biwakują a nie pod knajpą, nie dosc, ze za darmo to jeszcze prawie na samej plazy i do snu szumia fale... Kurde... Szlag nas trafia zesmy wczoraj tego miejsca nie znalezli I wciaz nasuwa sie to samo pytanie- dlaczego wszedzie sie da a nad polskim morzem nie?
Pobyt na plazy bez fikołkow jest niewazny! Tylko kabak nie chce zrobic fikołka!
Przy samym morzu jest drugie zalane wyrobisko bursztynowe. To chyba sa tereny dawnej kopalni "Anna". Bo wszedzie stoją drogowskazy "widok na "Szachte Anna"" a widok jest na morze, plaże i to oto plażowe jeziorko
Przejezdzamy tez dzis przez Swietłogorsk - i widac, ze jest to glowny kurort obwodu... I ze wlasnie jest niedziela. Chyba caly Kaliningrad postanowil spedzic tu weekend. Na wąskich uliczkach ustawia sie kilkustrumieniowy korek, niektorzy probują omijac chodnikami i tam tez grzęzną. Nie ma opcji zatrzymania sie przy drodze a wjazd na jakikolwiek parking moze skonczyc sie utkwieniem tam chyba na zawsze. Miedzy trąbiącymi autami lawirują cale pielgrzymki odswietnie ubranych kuracjuszy. Od czasu do czasu trafia sie zagubione dziecko na hulajnodze czy ogłupiały pies wpadajacy na ludzi i auta.. A nam wlasnie skonczyly sie pieniedze i mielismy chytry plan znalezienia w tym miasteczku bankomatu czy kantoru... Ale bardzo szybko wybijamy sobie ten pomysł w glowy.. Benzyny jeszcze w baku troche jest, zarcia w torbie tez i patrzac na to wszystko- to pieniadze chyba nie sa nam wcale tak pilnie potrzebne. Potrzebne jest jedynie znalezc sie natychmiast daleko stad.. Kilka kilometrow od miasta znow jest pusto. Nie ma ludzi, nie ma aut. Tylko helikoptery czasem latają
Jedziemy w strone Kurskiej Kosy ale nie najkrotszą drogą. Zanim tam dotrzemy pokręcimy sie jeszcze po kilku wioskach...
W necie mozna znalezc mapki wskazujace, ze "wnetrze lądu" miedzy Kaliningradem a morzem sa terenem zamknietym i obcokrajowcy nie sa tam mile widziani. Jadąc jedną czy drugą drogą jednak nie widzielismy zadnych oznaczen a i miejscowi mowili, ze "kiedys tak bylo ale to juz nieaktualne". Jak jest naprawde to nie wiem, ale powloczylismy sie po roznych tamtejszych bocznych drogach i zadnych problemow nie bylo. W tych terenach znalezlismy trzy opuszczone poniemieckie koscioly.
Salskoje. Z kosciola zostaly tylko trzy sciany. Obiekt jest ogrodzony siatka i bez jej przeskakiwania nie da rady wejsc do srodka. Ruiny sa połozone w srodku wsi wiec przelazenie góra tez jest problematyczne bo sie wszyscy gapią i trochu glupio
Kolejną wioską, do ktorej nas ciągnie jest Kumaczowo. Stoi tu spory kosciol, jeszcze zadaszony, choc deski z dachu troche lecą (byl bardzo wietrzny dzien). Mozna wejsc do srodka bez problemu (no chyba, ze te latajace deski Na dachu są trzy gniazda bocianie. Wyjątkowo glowna wieza w mocno nadwątlonym stanie (zwykle to one sie najlepiej zachowaly). Za kosciołem menelski skwerek, gdzie panowie w srednim wieku trudnią sie klasycznym spozywaniem i zaczepianiem nielicznych turystek
Zaraz przy kosciele trafiamy na ormianska knajpe gdzie pozeramy pyszna siomge w sosie z granatu. Jedna z kelnerek za "dziekuje" po ormiansku tak rozpływa sie z radosci, ze mamy wrazenie, ze zaraz dostaniemy 5 kolejnych ryb w gratisie Konczy sie tylko na deserku
Knajpa nazywa sie "Bocian" ale takowy usmiecha sie tylko z fototapety (no i kilkanscie sztuk z dachu pobliskich ruin koscioła). Za to nad glowami lata mnostwo jaskolek.
Odwiedzamy tez Romanowo. Tu tez mają spore ruiny kosciola z fragmentem zachowanego dachu i posadzki. Fajne "kwaśne mleko" trafilo sie dzis na niebie!
Tu rowniez okolice koscioła sprzyjają spozywaniu i zostały ulubione przez miłosników trunków i biesiad. W odroznieniu od Kumaczowa tutaj nie wystarcza bela drewna rzucona gdzies "na przyrodzie" wsrod krzaków. Przy koscielnym murze stoi blaszana przyczepa ze stołem, ławami i nawet kanapą, gdzie widac wyrazne ślady minionych imprez. Zapach bimbru, fajek i przekiszonych ogorkow mocno wgryzł sie w pordzewiałe sciany żulerskiej przystani. Niestety, nie bylo akurat stalych bywalcow wiec nikt nas nie zaprosil na stakana samogonu
Nieopodal zaparkował niewielki pojazd na lokalnych blachach.
cdn
Okolice tej miejscowosci sa ponoc najbardziej obfitym w bursztyn miejscem nad Bałtykiem (albo na takie kreowanym - na plazy nic nie znalezlismy, to nad zalewami bylo nieporownywalnie wiecej ) Do tutejszego kombinatu wpuszczaja turystow, acz w pierwszy dzien okazuje sie, ze po 16 juz nie ma zwiedzania. W drugi, ze nie mozna wejsc indywidualnie tylko musimy czekac na grupe, ktora bedzie za 2 godziny. Kazdy pilnujacy cieć mowi co innego. Wiec sobie ostatecznie odpuszczamy. Z podsluchanej pozniej rozmowy na plazy (jakis rozczarowanych turystow) wynikalo, ze wpuscili ich tylko do dwoch sal z gablotami. A liczyli (podobnie jak my) na oglądanie maszyn, obrobki czy na zagladanie do wyrobisk.
Na nocleg zatrzymujemy sie kolo knajpy nad jeziorem (jest to zalane bursztynowe wyrobisko). Ponoc na jego dnie zachowalo sie sporo dawnych maszyn wydobywczych, obroslych glonami i gliną koparek, wagonikow czy mniej lub bardziej zruinowanych zatopionych budyneczkow. Woda jest przejrzysta, gleboka na kilkadziesiat metrow. Jezioro jest wiec popularnym miejscem nurkowym. Wszyscy dziwia sie, ze my tu przyjechalismy a nie nurkujemy? Podejrzane! To kim my jestesmy?
Ile razy widzimy bąbelki czy koła na wodzie to za chwile wynurza sie nurek!
Na brzegach jeziora jest tez kilka sympatycznych baz, ktore przypominaja osiedla baraczków i przyczep albo namiotowe miasteczka, cos jak nasze studenckie bazy namiotowe w gorach. Niestety nie sa one ogolnodostepne tylko naleza do roznych kół i klubow płetwonurkow. Wieczorem slychac, ze ta grupa lubi sie bawic! Po wodzie niosą sie dzwieki gitar i mocno zakrapianych spiewow
Przy nadjeziornej knajpie jest pole namiotowe- duzy pusty plac ze skoszona trawa... tylko zadnych namiotow nie ma. Pozniej sie dowiemy dlaczego..
Mają tu tez kible ktore sprzyjają integracji
Rano idziemy na nadmorską plaze i okazuje sie, ze jest tu wydzielony pas wybrzeza gdzie mozna postawic namiot na samej wydmie, mozna palic ognisko... Nic dziwnego, ze tu ludzie biwakują a nie pod knajpą, nie dosc, ze za darmo to jeszcze prawie na samej plazy i do snu szumia fale... Kurde... Szlag nas trafia zesmy wczoraj tego miejsca nie znalezli I wciaz nasuwa sie to samo pytanie- dlaczego wszedzie sie da a nad polskim morzem nie?
Pobyt na plazy bez fikołkow jest niewazny! Tylko kabak nie chce zrobic fikołka!
Przy samym morzu jest drugie zalane wyrobisko bursztynowe. To chyba sa tereny dawnej kopalni "Anna". Bo wszedzie stoją drogowskazy "widok na "Szachte Anna"" a widok jest na morze, plaże i to oto plażowe jeziorko
Przejezdzamy tez dzis przez Swietłogorsk - i widac, ze jest to glowny kurort obwodu... I ze wlasnie jest niedziela. Chyba caly Kaliningrad postanowil spedzic tu weekend. Na wąskich uliczkach ustawia sie kilkustrumieniowy korek, niektorzy probują omijac chodnikami i tam tez grzęzną. Nie ma opcji zatrzymania sie przy drodze a wjazd na jakikolwiek parking moze skonczyc sie utkwieniem tam chyba na zawsze. Miedzy trąbiącymi autami lawirują cale pielgrzymki odswietnie ubranych kuracjuszy. Od czasu do czasu trafia sie zagubione dziecko na hulajnodze czy ogłupiały pies wpadajacy na ludzi i auta.. A nam wlasnie skonczyly sie pieniedze i mielismy chytry plan znalezienia w tym miasteczku bankomatu czy kantoru... Ale bardzo szybko wybijamy sobie ten pomysł w glowy.. Benzyny jeszcze w baku troche jest, zarcia w torbie tez i patrzac na to wszystko- to pieniadze chyba nie sa nam wcale tak pilnie potrzebne. Potrzebne jest jedynie znalezc sie natychmiast daleko stad.. Kilka kilometrow od miasta znow jest pusto. Nie ma ludzi, nie ma aut. Tylko helikoptery czasem latają
Jedziemy w strone Kurskiej Kosy ale nie najkrotszą drogą. Zanim tam dotrzemy pokręcimy sie jeszcze po kilku wioskach...
W necie mozna znalezc mapki wskazujace, ze "wnetrze lądu" miedzy Kaliningradem a morzem sa terenem zamknietym i obcokrajowcy nie sa tam mile widziani. Jadąc jedną czy drugą drogą jednak nie widzielismy zadnych oznaczen a i miejscowi mowili, ze "kiedys tak bylo ale to juz nieaktualne". Jak jest naprawde to nie wiem, ale powloczylismy sie po roznych tamtejszych bocznych drogach i zadnych problemow nie bylo. W tych terenach znalezlismy trzy opuszczone poniemieckie koscioly.
Salskoje. Z kosciola zostaly tylko trzy sciany. Obiekt jest ogrodzony siatka i bez jej przeskakiwania nie da rady wejsc do srodka. Ruiny sa połozone w srodku wsi wiec przelazenie góra tez jest problematyczne bo sie wszyscy gapią i trochu glupio
Kolejną wioską, do ktorej nas ciągnie jest Kumaczowo. Stoi tu spory kosciol, jeszcze zadaszony, choc deski z dachu troche lecą (byl bardzo wietrzny dzien). Mozna wejsc do srodka bez problemu (no chyba, ze te latajace deski Na dachu są trzy gniazda bocianie. Wyjątkowo glowna wieza w mocno nadwątlonym stanie (zwykle to one sie najlepiej zachowaly). Za kosciołem menelski skwerek, gdzie panowie w srednim wieku trudnią sie klasycznym spozywaniem i zaczepianiem nielicznych turystek
Zaraz przy kosciele trafiamy na ormianska knajpe gdzie pozeramy pyszna siomge w sosie z granatu. Jedna z kelnerek za "dziekuje" po ormiansku tak rozpływa sie z radosci, ze mamy wrazenie, ze zaraz dostaniemy 5 kolejnych ryb w gratisie Konczy sie tylko na deserku
Knajpa nazywa sie "Bocian" ale takowy usmiecha sie tylko z fototapety (no i kilkanscie sztuk z dachu pobliskich ruin koscioła). Za to nad glowami lata mnostwo jaskolek.
Odwiedzamy tez Romanowo. Tu tez mają spore ruiny kosciola z fragmentem zachowanego dachu i posadzki. Fajne "kwaśne mleko" trafilo sie dzis na niebie!
Tu rowniez okolice koscioła sprzyjają spozywaniu i zostały ulubione przez miłosników trunków i biesiad. W odroznieniu od Kumaczowa tutaj nie wystarcza bela drewna rzucona gdzies "na przyrodzie" wsrod krzaków. Przy koscielnym murze stoi blaszana przyczepa ze stołem, ławami i nawet kanapą, gdzie widac wyrazne ślady minionych imprez. Zapach bimbru, fajek i przekiszonych ogorkow mocno wgryzł sie w pordzewiałe sciany żulerskiej przystani. Niestety, nie bylo akurat stalych bywalcow wiec nikt nas nie zaprosil na stakana samogonu
Nieopodal zaparkował niewielki pojazd na lokalnych blachach.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Następnym miejscem, ktore odwiedzamy w obwodzie jest Kurska Kosa. Kolejna mierzeja, podobna do Wiślanej/Bałtijskiej tylko połozona bardziej na pólnoc. Rowniez przecięta granicą panstwową, tym razem z Litwą. W odroznieniu od Wiślanej nie jest terenem wojskowym wiec jest otwarta dla turystow. Nie jest jednak otwarta tak zupelnie- dla odmiany mają tu park narodowy wiec mundurowi rowniez mogą łapac po krzakach. Na kosie sa trzy wioski Morskoje, Rybaczie i Lesnoj, ktore w dawnych latach wielokrotnie zmienialy miejsce polozenia bo byly zasypywane przez wydmy, na ktore jest tutaj duzy urodzaj.
Wjezdzamy niedzielnym popołudniem wiec pod względem tłumu jest za dobrze.. Kolejka do szlabanu zdaje sie nie miec konca - tu trzeba kupic bilety do parku narodowego. Ruch chyba zaskoczyl panie biletowe tak samo jak sniegi zaskakują co roku w styczniu naszych drogowcow. Kłębiący sie tłum jest mniejszy wprawdzie niz w Swietłogorsku ale tez nie bardzo do zaakceptowania. Juz, juz prawie mamy zamiar zarządzic odwrot, wbijać gdzies wgłąb obwodu gdzie nic nie ma i nigdy przenigdy wiecej nawet nie pomyslec o morzu... Ale weekendu zostalo jeszcze tylko kilka godzin. Jestesmy prawie 100% pewni, ze wieczorem te dzikie tłumy wymalowanych panienek na szpilkach z telefonami na kijach i panów bez szyi w mercedesach z przyciemnianą przednia szybą- wrócą do miast. Będa wrzucac na odnoklasniki i vkontakte setki fotek swojej gęby na tle tysiaca innych gęb przysłaniających piasek a my zostaniemy sam na sam z morzem.
Jako ze nie bardzo mamy ochote oglądac kolonie fok na wybrzezu zostawiamy sobie plazowe klimaty na jutro. A teraz jedziemy zobaczyc fragment tutejszego lasu, o ktorym gdzies tam kiedys czytalam, ze rozni sie od pozostalego. "Tańczacy las" to glownie sosny i to dosc mlode, posadzone okolo 50 lat temu na wydmie Krugłaja. Pnie sa w dziwny sposob powyginane, niektore spiralnie skrecone.
Dwa najladniejsze okazy sa tak obudowane barierkami, ze prawie nic nie widac.
Tu rowniez tłum i atmosfera jest taka jakbysmy zmierzali do jakiegos cudu swiata. Są barierki, podesty spacerowe, na ktore chyba poszlo wiecej drewna niz to co "tańczy" nieopodal.
Mozna tez wypozyczyc głosno gadajacy magnetofon albo pozyskac aplikacje na smartfon, ktora opowiada o tym dziwie przyrody. Oczywiscie nie mozna o tym przeczytac w domu, tylko trzeba chodzic pomiedzy drzewami z gadajacym pudełkiem. Co trzecia osoba chce miec ze sobą pudełko. Kazde z nich gada w innej fazie, co tworzy tak potworny jazgot, ze dosc szybko zaczyna boleć głowa. Wysadzany diamencikami smartfon dziuni defilującej przede mną opowiada, ze powody tanczenia lasu mogą byc rózne od prozaicznych do mrożących krew w żyłach. Mogą to byc silne wiatry typowe dla terenow nadmorskich, skoki temperatury i wilgotnosci gleby. Podejrzewana jest tez działalnosc wirusow czy pasozytow albo uszkodzone nasiona. Kolejna wersja traktuje o energii z wnetrza ziemi czy sekretnym poligonie z czasow ZSRR gdzie drzewa padły ofiara jakis tajemniczych badan. Brane sa rowniez pod uwage wpływy istot pozaziemskich Niestety na tym etapie przestaje rozumiec naukowe wywody egzaltowanej, wirtualnej przewodniczki a chwile pozniej panience siada bateria... A szkoda bo zaczynało własnie byc ciekawie!
W internetach i przewodnikach wszedzie pisali, ze na kosie nie ma opcji dzikich, darmowych (legalnych) biwakow bo to park narodowy i ble ble ble. Poczatkowo zagadujemy w turbazach i faktycznie twierdzą, ze mozna tylko w domkach lub pokojach za 50 zl osoba a jakikolwiek namiot czy spanie w aucie nie wchodzi w gre. Gdy wychodzimy z jednego z takich obiektów dogania nas zziajany ochroniarz i mowi, ze biwakowisko jest, a jakze. Acz z wiadomych przyczyn wlasciciele obiektow noclegowych go nie lubia reklamowac. I mamy zapytac w muzeum w Djunach. Babka z budki przymuzealnej potwierdza- tu za naszym płotem, na brzegu zalewu sa wiatki, ławeczki, nawet tojtoj i tam róbta co chceta. "Tylko drzew na opał nie wycinajcie piłą spalinową bo kłopoty będa duze". Juz na koncu języka mam pytanie czy siekierą mozna - ale moze byłoby to niegrzeczne Z radosci, ze jednak mamy fajne spanie kupuje magnesik i koszulkę "Zdobywca wydm Kurskiej Kosy" (choc wydme zdobedziemy dopiero pojutrze ). Wstyd przyznac ale nie dowiedziałam sie co to było za muzeum i co w nim trzymają...
Na biwakowisko prowadzi klimatyczna płytowa droga. Cos jest w tym, ze jadąc za betonowymi płytami nigdy nie wyjdzie sie na tym zle. Na koncu zawsze beda jakies ruiny, dawny zakład przemysłowy, albo ciekawe miejsce na nocleg. Dobra- sporadycznie mozna trafic nieszczegolnie np. na poligon.
Smieszna jest jedna z zatoczek zalewu- ta ktorej nie widac. Cała woda jest pokryta leżącą trzciną. Nie wiem czy to ktos ściął czy to tak samo sie połozyło? Mozna sobie pospacerowac po powierzchni. Dziwne wrazenie isc po takim dywanie a pod spodem sprężynuje i chlupoce woda. Jest cos w tym przerażajacego wiec nie odchodze daleko i z radoscia wracam jednak na twardy, pewny grunt.
Z tym pewnym gruntem to tez tak nie do konca, dojazd do wielu miłych wiatek jest na tyle piaszczysty, ze juz przed pierwsza udaje nam sie nieco zagrzebac busia. Na szczescie na tyle słabo, ze nie trzeba ściągac na pomoc traktorow i czołgow.. Musimy mu kupic jakies inne opony bo te są na tyle cienkie i chyba juz wytarte, ze tendencje do zakopywania sie ma wieksze chyba nawet od skodusi.
Początkowo to miejsce tez jest tłoczne. Wszędzie dymią szaszłyki, gorzała sie leje, dudni lokalne radio spod podniesionych klap, powtarzając po raz n-ty, ze jakies Amerykańce nakreciły film o Putinie i powoduje to duze emocje w całym kraju. Wbrew pozorom z calosci przekazu wynika jednak, ze ten film jest chyba pozytywny i lokalsi bardzo sie nim cieszą. Aż bym sobie go obejrzała, co to za cudo. Zawsze myslalam, ze Ameryka z Rosją to sie raczej nie lubi ale pewnie ja sie nie znam.
Z czasem, jak podejrzewalismy, kolejne wiaty pustoszeją, dym zgasłych ognisk rozwiewa wiatr o zapachu wodorostu, ryk silnikow z wylewająca sie z okien dudniącą muzyką oddala sie zwartą kolumną w strone Zielenogradska... Będa dzis niezłe korki na wjezdzie do Kaliningradu.. Az mi zal tych wszystkich opitych piwem piknikowiczów, ktorzy stoją gdzies na zabetonowanym wygwizdowie a tam nawet nie ma krzaka zeby zań sie udac...
Zostajemy prawie sami- z rybakiem, ktory spi w namiocie z rowerem i trzema wędkami oraz z dziwnym kamperem ukrytym w krzakach pod samym murem muzeum... Jak sie potem okazuje ow kamper jest taki na pół stacjonarny i chyba siedzi w nim ekipa mająca cichą pieczę nad "dzikim" biwakowiskiem, w sensie czy ktos jednak z tą piła spalinową tu nie biega Co jakis czas ktos stamtad przechodzi koło busia niby-po-drewno, rzucając taksujące spojrzenia głownie w stronę rejestracji. Pada tez kilka niby przypadkowych, niby przyjacielskich pytań czy zaoferowan pomocy. Poza białą klapą wystającą z zarosli i wędek sterczacych z namiotu sa jeszcze żaby, czaple i łabędzie. Tutejsze ptactwo jest chyba mięsożerne, bo ledwo znikają za węgłem zderzaki ostatnich sympatyków "oddycha na przyrodzie" to ptactwo porzuca wodne pielesze i uderza poszukiwac resztek nadgryzionych lub wyplutych karczków i kaszanek. Moze z butelek z wódy tez cos wydziobują? Szlag je wie! Nie śledzimy juz tego- ich problem. My mamy swoje własne. Zmrok za pasem a las wysprzątany z drewna na opał totalnie... Muszę wbic w jakies dosc odległe bagno i wyrwac dwa uschłe drzewa z korzeniami... Ufff- obyło sie bez piły spalinowej (ktorej zresztą przeciez nie mamy). I teraz pytanie do znawców tematu- jak przekonać i nauczyc 20 miesieczne dziecko, ze zgromadzony chrust nie sluzy do tego, zeby go od razu cały wpierdzielic w ogień, tylko dokłada sie stopniowo. Kabak widząc jakąkolwiek gałązke od razu rzuca sie na nia jak tygrys na zdobycz i buch! do ogniska! W ferworze walki i wypełniona po uszy zapałem prawie tez wrzuciła toperzowego buta, ktory przypadkiem wypadł z busia! But zostal uratowany dosłownie w ostatniej chwili!
Towarzyszy nam tez piwo regionalne. Smak przeciętny ale etykieta nas skusila
Rano pogoda nieco gorsza, nawet troche popaduje. Przerwe w opadach wykorzystujemy na wycieczke plażą acz horyzont nie rokuje zbyt ciekawie.
No i cieplo to nie jest, ładna mi polowa czerwca!
Zbiory drewna na ognicho, jako ze na biwaku z tym kiepsko...
Na sporej czesci wydm leżą pozostalosci jakis drewnianych konstrukcji o nieznanym nam przeznaczeniu.
I na owej plazy dolewa nam dokumentnie. My to sie jeszcze oblekamy w kurtki ale kabaczek zbyt sie cieszy deszczem by siedziec w jakims głupim kapturze, ktory zasłania swiat! Kaptur jest wiec sciagany co chwile a mały gugajacy pyszczek wystawia sie z wystawionym jęzorem w strone padających kropel. Ten proces połączony z silnym wiatrem powoduje, ze juz za chwile mamy totalnie zamokniete i zmarzniete zawiniątko. Ociekające wodą i na tym etapie juz nieco rozżalone musimy obłuskac łącznie z pieluszką, wytrzec i przebrac od stóp do głow. Okazuje sie tez, ze nasze dziecko, ktore nigdy nie chciało i nie umiało pić z kubeczka - gorącą herbate z cytryną wciąga jak stary!
Kupujemy tu tez płaską wędzoną rybę zwana kambała (chyba jest to flądra, o ile pamietam jeszcze długą liste ryb, ktorych sie uczyłam w naddunajskim Wiłkowie). Rybka w srodku jest pełna pysznego rozowego kawioru. Dawno nie jadłam czegos tak dobrego!
Nie wiem czemu jakos w Polsce nie ma zwyczaju i mody na spozywanie ryb. Jak sie pojedzie na wschod- gdziekolwiek, to od razu wszedzie jest pełno ryb- wędzonych, suszonych, surowych, marynowanych. Tłuste, apetyczne, różnorodne. Wiszą masowo w miejscach turystycznych, w sklepach z alkoholem, na bazarach, przy drogach, suszą sie na balkonach blokiwsk a żule zagryzają nimi nawet płyn do kąpieli czy klej do tapet A mórz, rzek i jezior niekoniecznie mają wszedzie tak duzo wiecej. W czym wiec leży problem, ze u nas ciezko dostac co innego jak rozdeptaną makrele czy śledzia w puszce, ktory składa sie głównie z marchewki i groszku?
Po zeżarciu ryby i pogoda sie poprawia wiec mozemy podjąc drugą próbe wytarzania sie w nadmorskim piasku. Niebo wybłękitniało ale wiatr sie utrzymał. Fale sa wiec fajne i od razu tak pachnie w powietrzu swiezoscia!
Idziemy tez na wycieczkę na wydmę Efa. Ma ona ponoc 55 metrow jest najwyzszą wydmą w Europie. Czy to prawda to nie wiem, bo wiadomo, ze Rosjanie lubia podkreslac, ze wszystko u nich jest najwieksze wiec jakby moglo byc inaczej z wydmą Z jej szczytu faktycznie sa fajne widoki na okolice, na morze i zalew rownoczesnie, a glownie na ogromne wydmy tworzace klimat wręcz pustynny. Opadaja one glownie w stronę zalewu. Zawsze mi sie marzyło sturlac sie z takowej prosto na plaże!
Struktury piasku targanego wiatrem...
Kolejny dzien znow nas wita na dzikim biwakowisku. Dzis jest jeszcze zimniej a wiatr jest wrecz huraganowy. Wywiewa nam rzeczy z busia, wyrywa kanapki z rąk a kabaczek nie potrafi isc pod wiatr co ją bardzo irytuje. Obrażona więc siada na piachu a wiatr porywa jej czapkę i unosi gdzies nad zalew.
Gdy jemy sniadanie na biwakowisko zajezdzaja Niemcy w kamperze gigancie. Mają tam chyba wiekszy metraz niz my w mieszkaniu w bloku! Ten ich pojazd jest jakis dziwny- totalnie niewyważony, niestabilny, stanowczo za duzy i za ciezki w stosunku do malutkich i cienkich kółek. Niemcy kluczą po całym biwakowisku, zatrzymują sie pod kazdą z wiat i ognisk, wyłażą i cos deliberują przyglądajac sie dokladnie okolicy. Ostatecznie zajmują miejsce nad samym brzegiem wpadając w piach juz dosc konkretnie. Nie mogąc wyjechac idą do ekipy spod bramy. Gosc z kitką cos im długo tłumaczy, pokazując na wszystkie strony i solidnie machając rekami. Rozmowa konczy sie na tym, ze pomagają wykopac zarytego giganta a Niemcy z obrazonymi minami odjezdzaja w sina dal zamiast stanąc w 10 dogodnych miejscach na betonowych płytach, ktorych na całym placu nie brakuje.
Ogolnie mówiac to fajny tu mają ten park narodowy! Podoba mi sie wolnosc jaką on oferuje! Mozna biwakowac- wprawdzie w jednym wyznaczonym miejscu ale zawsze, mozna palic ogniska, mozna sie kapac w morzu, mozna zbierac runo lesne- biwakujacy nieopodal opowiadaja nam o niesamowitych ilosciach grzybow wystepujacych w tutejszych lasach, ktore oni zbieraja i potem sprzedaja turystom na lokalnych parkingach.
A my żegnamy sie dzis z morzem na dobre. Kolejny raz zobaczymy je moze za rok w Estonii. Kierujemy sie na poludniowy wschod, wgłab obwodu, w strone miasteczek i wiosek juz totalnie nieturystycznych...
cdn
Wjezdzamy niedzielnym popołudniem wiec pod względem tłumu jest za dobrze.. Kolejka do szlabanu zdaje sie nie miec konca - tu trzeba kupic bilety do parku narodowego. Ruch chyba zaskoczyl panie biletowe tak samo jak sniegi zaskakują co roku w styczniu naszych drogowcow. Kłębiący sie tłum jest mniejszy wprawdzie niz w Swietłogorsku ale tez nie bardzo do zaakceptowania. Juz, juz prawie mamy zamiar zarządzic odwrot, wbijać gdzies wgłąb obwodu gdzie nic nie ma i nigdy przenigdy wiecej nawet nie pomyslec o morzu... Ale weekendu zostalo jeszcze tylko kilka godzin. Jestesmy prawie 100% pewni, ze wieczorem te dzikie tłumy wymalowanych panienek na szpilkach z telefonami na kijach i panów bez szyi w mercedesach z przyciemnianą przednia szybą- wrócą do miast. Będa wrzucac na odnoklasniki i vkontakte setki fotek swojej gęby na tle tysiaca innych gęb przysłaniających piasek a my zostaniemy sam na sam z morzem.
Jako ze nie bardzo mamy ochote oglądac kolonie fok na wybrzezu zostawiamy sobie plazowe klimaty na jutro. A teraz jedziemy zobaczyc fragment tutejszego lasu, o ktorym gdzies tam kiedys czytalam, ze rozni sie od pozostalego. "Tańczacy las" to glownie sosny i to dosc mlode, posadzone okolo 50 lat temu na wydmie Krugłaja. Pnie sa w dziwny sposob powyginane, niektore spiralnie skrecone.
Dwa najladniejsze okazy sa tak obudowane barierkami, ze prawie nic nie widac.
Tu rowniez tłum i atmosfera jest taka jakbysmy zmierzali do jakiegos cudu swiata. Są barierki, podesty spacerowe, na ktore chyba poszlo wiecej drewna niz to co "tańczy" nieopodal.
Mozna tez wypozyczyc głosno gadajacy magnetofon albo pozyskac aplikacje na smartfon, ktora opowiada o tym dziwie przyrody. Oczywiscie nie mozna o tym przeczytac w domu, tylko trzeba chodzic pomiedzy drzewami z gadajacym pudełkiem. Co trzecia osoba chce miec ze sobą pudełko. Kazde z nich gada w innej fazie, co tworzy tak potworny jazgot, ze dosc szybko zaczyna boleć głowa. Wysadzany diamencikami smartfon dziuni defilującej przede mną opowiada, ze powody tanczenia lasu mogą byc rózne od prozaicznych do mrożących krew w żyłach. Mogą to byc silne wiatry typowe dla terenow nadmorskich, skoki temperatury i wilgotnosci gleby. Podejrzewana jest tez działalnosc wirusow czy pasozytow albo uszkodzone nasiona. Kolejna wersja traktuje o energii z wnetrza ziemi czy sekretnym poligonie z czasow ZSRR gdzie drzewa padły ofiara jakis tajemniczych badan. Brane sa rowniez pod uwage wpływy istot pozaziemskich Niestety na tym etapie przestaje rozumiec naukowe wywody egzaltowanej, wirtualnej przewodniczki a chwile pozniej panience siada bateria... A szkoda bo zaczynało własnie byc ciekawie!
W internetach i przewodnikach wszedzie pisali, ze na kosie nie ma opcji dzikich, darmowych (legalnych) biwakow bo to park narodowy i ble ble ble. Poczatkowo zagadujemy w turbazach i faktycznie twierdzą, ze mozna tylko w domkach lub pokojach za 50 zl osoba a jakikolwiek namiot czy spanie w aucie nie wchodzi w gre. Gdy wychodzimy z jednego z takich obiektów dogania nas zziajany ochroniarz i mowi, ze biwakowisko jest, a jakze. Acz z wiadomych przyczyn wlasciciele obiektow noclegowych go nie lubia reklamowac. I mamy zapytac w muzeum w Djunach. Babka z budki przymuzealnej potwierdza- tu za naszym płotem, na brzegu zalewu sa wiatki, ławeczki, nawet tojtoj i tam róbta co chceta. "Tylko drzew na opał nie wycinajcie piłą spalinową bo kłopoty będa duze". Juz na koncu języka mam pytanie czy siekierą mozna - ale moze byłoby to niegrzeczne Z radosci, ze jednak mamy fajne spanie kupuje magnesik i koszulkę "Zdobywca wydm Kurskiej Kosy" (choc wydme zdobedziemy dopiero pojutrze ). Wstyd przyznac ale nie dowiedziałam sie co to było za muzeum i co w nim trzymają...
Na biwakowisko prowadzi klimatyczna płytowa droga. Cos jest w tym, ze jadąc za betonowymi płytami nigdy nie wyjdzie sie na tym zle. Na koncu zawsze beda jakies ruiny, dawny zakład przemysłowy, albo ciekawe miejsce na nocleg. Dobra- sporadycznie mozna trafic nieszczegolnie np. na poligon.
Smieszna jest jedna z zatoczek zalewu- ta ktorej nie widac. Cała woda jest pokryta leżącą trzciną. Nie wiem czy to ktos ściął czy to tak samo sie połozyło? Mozna sobie pospacerowac po powierzchni. Dziwne wrazenie isc po takim dywanie a pod spodem sprężynuje i chlupoce woda. Jest cos w tym przerażajacego wiec nie odchodze daleko i z radoscia wracam jednak na twardy, pewny grunt.
Z tym pewnym gruntem to tez tak nie do konca, dojazd do wielu miłych wiatek jest na tyle piaszczysty, ze juz przed pierwsza udaje nam sie nieco zagrzebac busia. Na szczescie na tyle słabo, ze nie trzeba ściągac na pomoc traktorow i czołgow.. Musimy mu kupic jakies inne opony bo te są na tyle cienkie i chyba juz wytarte, ze tendencje do zakopywania sie ma wieksze chyba nawet od skodusi.
Początkowo to miejsce tez jest tłoczne. Wszędzie dymią szaszłyki, gorzała sie leje, dudni lokalne radio spod podniesionych klap, powtarzając po raz n-ty, ze jakies Amerykańce nakreciły film o Putinie i powoduje to duze emocje w całym kraju. Wbrew pozorom z calosci przekazu wynika jednak, ze ten film jest chyba pozytywny i lokalsi bardzo sie nim cieszą. Aż bym sobie go obejrzała, co to za cudo. Zawsze myslalam, ze Ameryka z Rosją to sie raczej nie lubi ale pewnie ja sie nie znam.
Z czasem, jak podejrzewalismy, kolejne wiaty pustoszeją, dym zgasłych ognisk rozwiewa wiatr o zapachu wodorostu, ryk silnikow z wylewająca sie z okien dudniącą muzyką oddala sie zwartą kolumną w strone Zielenogradska... Będa dzis niezłe korki na wjezdzie do Kaliningradu.. Az mi zal tych wszystkich opitych piwem piknikowiczów, ktorzy stoją gdzies na zabetonowanym wygwizdowie a tam nawet nie ma krzaka zeby zań sie udac...
Zostajemy prawie sami- z rybakiem, ktory spi w namiocie z rowerem i trzema wędkami oraz z dziwnym kamperem ukrytym w krzakach pod samym murem muzeum... Jak sie potem okazuje ow kamper jest taki na pół stacjonarny i chyba siedzi w nim ekipa mająca cichą pieczę nad "dzikim" biwakowiskiem, w sensie czy ktos jednak z tą piła spalinową tu nie biega Co jakis czas ktos stamtad przechodzi koło busia niby-po-drewno, rzucając taksujące spojrzenia głownie w stronę rejestracji. Pada tez kilka niby przypadkowych, niby przyjacielskich pytań czy zaoferowan pomocy. Poza białą klapą wystającą z zarosli i wędek sterczacych z namiotu sa jeszcze żaby, czaple i łabędzie. Tutejsze ptactwo jest chyba mięsożerne, bo ledwo znikają za węgłem zderzaki ostatnich sympatyków "oddycha na przyrodzie" to ptactwo porzuca wodne pielesze i uderza poszukiwac resztek nadgryzionych lub wyplutych karczków i kaszanek. Moze z butelek z wódy tez cos wydziobują? Szlag je wie! Nie śledzimy juz tego- ich problem. My mamy swoje własne. Zmrok za pasem a las wysprzątany z drewna na opał totalnie... Muszę wbic w jakies dosc odległe bagno i wyrwac dwa uschłe drzewa z korzeniami... Ufff- obyło sie bez piły spalinowej (ktorej zresztą przeciez nie mamy). I teraz pytanie do znawców tematu- jak przekonać i nauczyc 20 miesieczne dziecko, ze zgromadzony chrust nie sluzy do tego, zeby go od razu cały wpierdzielic w ogień, tylko dokłada sie stopniowo. Kabak widząc jakąkolwiek gałązke od razu rzuca sie na nia jak tygrys na zdobycz i buch! do ogniska! W ferworze walki i wypełniona po uszy zapałem prawie tez wrzuciła toperzowego buta, ktory przypadkiem wypadł z busia! But zostal uratowany dosłownie w ostatniej chwili!
Towarzyszy nam tez piwo regionalne. Smak przeciętny ale etykieta nas skusila
Rano pogoda nieco gorsza, nawet troche popaduje. Przerwe w opadach wykorzystujemy na wycieczke plażą acz horyzont nie rokuje zbyt ciekawie.
No i cieplo to nie jest, ładna mi polowa czerwca!
Zbiory drewna na ognicho, jako ze na biwaku z tym kiepsko...
Na sporej czesci wydm leżą pozostalosci jakis drewnianych konstrukcji o nieznanym nam przeznaczeniu.
I na owej plazy dolewa nam dokumentnie. My to sie jeszcze oblekamy w kurtki ale kabaczek zbyt sie cieszy deszczem by siedziec w jakims głupim kapturze, ktory zasłania swiat! Kaptur jest wiec sciagany co chwile a mały gugajacy pyszczek wystawia sie z wystawionym jęzorem w strone padających kropel. Ten proces połączony z silnym wiatrem powoduje, ze juz za chwile mamy totalnie zamokniete i zmarzniete zawiniątko. Ociekające wodą i na tym etapie juz nieco rozżalone musimy obłuskac łącznie z pieluszką, wytrzec i przebrac od stóp do głow. Okazuje sie tez, ze nasze dziecko, ktore nigdy nie chciało i nie umiało pić z kubeczka - gorącą herbate z cytryną wciąga jak stary!
Kupujemy tu tez płaską wędzoną rybę zwana kambała (chyba jest to flądra, o ile pamietam jeszcze długą liste ryb, ktorych sie uczyłam w naddunajskim Wiłkowie). Rybka w srodku jest pełna pysznego rozowego kawioru. Dawno nie jadłam czegos tak dobrego!
Nie wiem czemu jakos w Polsce nie ma zwyczaju i mody na spozywanie ryb. Jak sie pojedzie na wschod- gdziekolwiek, to od razu wszedzie jest pełno ryb- wędzonych, suszonych, surowych, marynowanych. Tłuste, apetyczne, różnorodne. Wiszą masowo w miejscach turystycznych, w sklepach z alkoholem, na bazarach, przy drogach, suszą sie na balkonach blokiwsk a żule zagryzają nimi nawet płyn do kąpieli czy klej do tapet A mórz, rzek i jezior niekoniecznie mają wszedzie tak duzo wiecej. W czym wiec leży problem, ze u nas ciezko dostac co innego jak rozdeptaną makrele czy śledzia w puszce, ktory składa sie głównie z marchewki i groszku?
Po zeżarciu ryby i pogoda sie poprawia wiec mozemy podjąc drugą próbe wytarzania sie w nadmorskim piasku. Niebo wybłękitniało ale wiatr sie utrzymał. Fale sa wiec fajne i od razu tak pachnie w powietrzu swiezoscia!
Idziemy tez na wycieczkę na wydmę Efa. Ma ona ponoc 55 metrow jest najwyzszą wydmą w Europie. Czy to prawda to nie wiem, bo wiadomo, ze Rosjanie lubia podkreslac, ze wszystko u nich jest najwieksze wiec jakby moglo byc inaczej z wydmą Z jej szczytu faktycznie sa fajne widoki na okolice, na morze i zalew rownoczesnie, a glownie na ogromne wydmy tworzace klimat wręcz pustynny. Opadaja one glownie w stronę zalewu. Zawsze mi sie marzyło sturlac sie z takowej prosto na plaże!
Struktury piasku targanego wiatrem...
Kolejny dzien znow nas wita na dzikim biwakowisku. Dzis jest jeszcze zimniej a wiatr jest wrecz huraganowy. Wywiewa nam rzeczy z busia, wyrywa kanapki z rąk a kabaczek nie potrafi isc pod wiatr co ją bardzo irytuje. Obrażona więc siada na piachu a wiatr porywa jej czapkę i unosi gdzies nad zalew.
Gdy jemy sniadanie na biwakowisko zajezdzaja Niemcy w kamperze gigancie. Mają tam chyba wiekszy metraz niz my w mieszkaniu w bloku! Ten ich pojazd jest jakis dziwny- totalnie niewyważony, niestabilny, stanowczo za duzy i za ciezki w stosunku do malutkich i cienkich kółek. Niemcy kluczą po całym biwakowisku, zatrzymują sie pod kazdą z wiat i ognisk, wyłażą i cos deliberują przyglądajac sie dokladnie okolicy. Ostatecznie zajmują miejsce nad samym brzegiem wpadając w piach juz dosc konkretnie. Nie mogąc wyjechac idą do ekipy spod bramy. Gosc z kitką cos im długo tłumaczy, pokazując na wszystkie strony i solidnie machając rekami. Rozmowa konczy sie na tym, ze pomagają wykopac zarytego giganta a Niemcy z obrazonymi minami odjezdzaja w sina dal zamiast stanąc w 10 dogodnych miejscach na betonowych płytach, ktorych na całym placu nie brakuje.
Ogolnie mówiac to fajny tu mają ten park narodowy! Podoba mi sie wolnosc jaką on oferuje! Mozna biwakowac- wprawdzie w jednym wyznaczonym miejscu ale zawsze, mozna palic ogniska, mozna sie kapac w morzu, mozna zbierac runo lesne- biwakujacy nieopodal opowiadaja nam o niesamowitych ilosciach grzybow wystepujacych w tutejszych lasach, ktore oni zbieraja i potem sprzedaja turystom na lokalnych parkingach.
A my żegnamy sie dzis z morzem na dobre. Kolejny raz zobaczymy je moze za rok w Estonii. Kierujemy sie na poludniowy wschod, wgłab obwodu, w strone miasteczek i wiosek juz totalnie nieturystycznych...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wioski na trasie Kaliningrad- Prawdińsk zaczynaja byc bardziej zapadłe niz w czesci nadmorskiej. W wielu miejscach blizniaczo przypominają zagubione wioski Dolnego Ślaska! Jakbysmy nagle przeniesli sie na boczne trakty Kotliny Kłodzkiej, na Wzgórza Strzelinskie lub gdzies pod Głogów. Sporo spotykanych tu budynkow pamieta czasy niemieckie w stanie niemal niezmienionym od wojny- no moze troche nadgryzionym patyną lat.. Dziwnie jest odjechac tak daleko i czuc sie jak na wycieczce popoludniowej kilkanascie/kilkadziesiat kilometrow od domu!
Jednoczesnie z tym dolnoslaskim klimatem zaczyna byc wyraznie czuc tez atmosfere wschodu, nie ma watpliwosci, ze jestesmy gdzies na terenie byłego sajuza! Jest to niezwykle ciekawe połączenie dwoch moich ulubionych regionow!
Jesli mijany dom nie jest poniemieckim chutorem lub kamienicą to zapewne bedzie chatynką lub radzieckim blokiem z białej cegiełki.
Na drogach króluja stare łady i ciezkie ciezarowki wypchane po brzegi zolnierzami. Spod spękanego asfaltu raz po raz wyłazi stara kostka brukowa. Samochodow na zamiejscowych blachach (czyli z innym numerem niz lokalne "39") tu raczej nie spotykamy.
W wioskach oprocz zwyklej zabudowy mozna odnalezc sporo przedwojennych kosciolow ewangelickich, ktore staly sie niepotrzebne po zmianie granic i popadły w ruine. Stoja sobie zazwyczaj w zaroślach i przypominają o historii tych terenow. I sporo z nich bedzie nam dzis towarzyszyc na trasie. Jezdzimy sobie wiec od wsi do wsi, zaglądajac tu i tam. Jak sie odpowiednio ułozy trase to prawie w kazdej miejscowosci napotkamy ruiny jakiejs swiatyni.
W Muromskoje niestety do koscioła nie dalo sie podejsc bo ze wszystkich stron przytykały do niego czynne i opłotowane gospodarstwa z ujadajacymi psami. Budynek chyba pelni obecnie jakies funkcje gospodarcze, garazowe czy składzikowe.
W Mielnikowym kosciół jest duzy i ma ogromne okna. Połozony na starym betonowym placu, porosłym bujna roslinnoscia. Kawałek dalej jest jakby niewielka wieża cisnien, z ktorej leją sie wodospady wody. Dwoch chlopakow myje w tej wodzie twarze (ogolnie to sa cali mokrzy) i jakby deklamowali jakis wiersz. Mimo ze sytuacja przedstawia sie tak intersujaco to nie podchodze... Wiązałoby sie to z kąpielą a dzien jest chlodny.
Wewntarz koscioła mozna znalezc wejscie do podziemi, ale raz ze bylo wąskie a dwa, ze strasznie z niego śmierdziało (chyba tam cos zdechło calkiem niedawno) wiec nie zdecydowalam sie na dokladniejsza eksploracje czesci podziemnej.
Mozna spotkac w okolicy sporo nowatorskiego i pomyslowego wykorzystania starych opon.
Lokalny sklep ozdobiony jest fajną, "kołchozową" mozaiką.
W srodku tez interesujaco. Trwa tam zagorzała dyskusja polityczna. Tematem sporu jest czy to fajne i wlasciwe, ze prezydent porzucil żone i se przygruchał jakas młodą niunie. Facetom oczywiscie to imponuje, ze "to prawdziwy mużyk", "stary ale moze" czy "moze piękny nie jest ale jak ma kase to wszystkie laski jego, trza umiec sie ustawic" i mlaskają z podziwu i zazdrosci. Babki sa raczej oburzone, ze politykowi to nie wypada, ze to zle wplywa na wizerunek i wogole jak juz musial to mogl to jakos tak potajemnie i na boku a nie oficjalnie i przed kamerami. Dyskusja jest zawzieta, podniesione głosy, a nawet rzucanie paczką czipsow. Oczywiscie wszyscy rzucaja sie na mnie co ja o tym mysle, bo glos zza granicy moze tu byc przewazającym argumentem w wioskowym sporze. No coz... Ogolnie to mam to gdzies - kto z kim, dlaczego i za ile, ale chyba wypada mi wziąć strone kobiet i poprzeć teze, ze nieładnie jest porzucic żone jak sie zestarzeje. Gdy wychodze, slysze gdzies za plecami "Widzisz Dima? Ty na swoją starą narzekasz. A baby na calym swiecie sa takie same.."
Nieopodal zaparkował busik pocztowy.
Ktory ladniejszy?
Gdzies na wschodnich obrzezach Kaliningradu, w miasteczku, ktore nazywa sie chyba Guriewsk, wpadamy przypadkiem na muzeum "bojowej techniki". Parkujemy wiec sobie przy czołgu.
I chwile włóczymy sie miedzy eksponatami na zewnatrz muru. Mozna tez wejsc za mur i tam cos zwiedzac ale juz nam sie nie chce bo wlasnie luneło.
Moim zdaniem najciekawszy opuszczony kosciol na naszej trasie znajdujemy w wiosce Zielenopolje. Na jednej ze scian widnieje socrealistyczne dzieło sztuki kołchozowej- siewca. Elementy przemijania nakladajace sie na siebie- dwie kolejne epoki z ktorych juz obie mineły. Wspomnienie zarowno po Niemcach jak i po kołchozach zarasta trawa, bluszcz i wyjatkowo dorodne tego roku dzikie bzy.
Dopiero po powrocie ogladajc zdjecia po raz ktorys z kolei, zauwazylam, ze obrazek ma wydzwiek wybitnie lokalny. Pod stopami kolesia obsiewającego pole leży najprawdopodobniej niemiecki żołnierz w helmie na glowie... Niesamowite, ze wczesniej w ogole to mi w oczy nie wpadło!
Ciekawe jaką funkcje spelnial ten kosciol za czasow kołchozowych- i czy takich malowideł bylo tu wiecej?
Na wieze kosciola mozna sie dostac, o ile ktos opanowal techniki wspinaczki linowej.
Nieopodal kosciola stoi przyczepa mieszkalna, bardzo porzadnie i czysto zagospodarowana. Mieszkanca akurat nie bylo w domu, wiec rowniez okazji aby pogawędzic o tym ciekawym miejscu...
Z koscioła w Czechowie pozostala sama wieza o dosyc nietypowym ksztalcie. Z tylu tabliczka z napisem po rosyjsku i niemiecku. Do budynku przytyka boisko i miejsce gdzie miejscowi palą ogniska.
Nieopdal drugie ruiny nie-wiem-czego, ale rowniez trącącego klimatem przedwojennym.
A na drutach dynda kolorowe obuwie
Kosciol w Tiszynie wykazuje chyba sporą chec do rychłego zawalenia sie. Kazda ze scian byla przechylona w inna strone. Powietrze oprocz wiatru wypelnialo dziwne skrzypienie. Ponoc budynki majace sie niedlugo zapasc i rozsypac- śpiewaja (tak mowili ponoc miejscowi z zapadajacych sie do sztolni budynkow w Miedziance, a ja o tym wyczytalam w ksiazce o tej miejscowosci).
Kosciol w Tiszinie zdecydowanie cos nucil pod nosem...
Do ruin kosciola przytyka cmentarzyk- calkowicie tez zapomniany. Choc zdecydowanie z czasow powojennych.
W Kasztanowie mijamy ruine o sporej i solidnej wiezy- baszcie. Reszta kosciola w stanie mocno nadwątlonym. Obok sklep pomalowany na kolorek powodujący ból zębow
W Prawdińsku skrecamy na Gwardiejsk. Wedlug mapy idzie tu calkiem głowna droga, znaczona na mojej mapie grubą czerwona linią. Droga sporo kilometrow wiedzie przez bezludzie- pola, lasy. Ale najpierw jest jeszcze wioseczka- Oktiabrskoje główny powód dla ktorego przywiało nas na te bezdroża... Wogole caly przysioleczek jest dziwny- dwa domy, jakies stajnie, zarosłe chaszczem ruiny, troche owiec. Widac wyraznie, ze niegdys wies byla znacznie wieksza...
Dojmujaca pustka i przestrzen. Jak jakies miejsce na koncu swiata czy w rownoleglej rzeczywistosci, z ktorej znikneli wszyscy ludzie... Jest tez koscioł ktorego szukamy. Pozostala z niego smukła, wysoka, chuda wieza. Posrod niskiej zabudowy i okolicznych krzakow wyglada nieco upiornie- jak jakas iglica czy startujaca rakieta. Cos co moze byc straszne i fascynujace zarazem. Atmosfera tego miejsca na zawsze pozostanie w naszej pamieci. A moze to ta cisza i siwe burzowe chmury?
Za Oktiabrskim urywa sie asfalt. Dalej wiedzie droga o nawierzchni ziemnej, ale wciaz szeroka i w miare rowna. Drogowskaz wskazuje, ze Gwardiejsk prosto. Nieco zarosniety ale jest...
Skoro droga jest, a mapa i znaki mowią "prosto" to trzeba jechac! Nie raz i nie dwa przeciez zjezdzalismy z asfaltu. Przeciez taka jest specyfika wschodu, ze utwardzone pokrycie znika i pojawia sie w momentach dowolnych. Ruch za przysiolkiem słabnie. Przez nastepne 20 km mijaja nas chyba tylko trzy auta. Jest w tym jedna smieciarka co utwierdza nas w przekonaniu, ze jedziemy dobrze. Ale jakos czujemy wewnetrzny niepokoj, zupelnie (poki co ) nieuzasadniony. Toperz nie bardzo chce sie zatrzymywac na siku czy zdjecia, a ja tez jakos nie mam potrzeby go o to prosic. Pierwszy raz na tej wycieczce czujemy sie jakos bardzo nieswojo. Mkniemy wiec tą droga nieco szybciej niz pozwala nawierzchnia majac nadzieje, ze niebawem, ze juz niebawem zobaczymy tablice Gwardiejska. Wokol wszedzie łany łubinu- totalnie fioletowo w oczach! W ogole wszedzie tu tak jest. Tak jak nasze wsie na wiosne sa ostatnio żółte od łanów rzepaku- to tu jest urodzaj na łubin![/img]
Dojezdzamy w koncu do jakiegos samotnego gospodarstwa. Przy drodze stoją słupki, do których mozna wmocowac szlaban. I mały budyneczek z boku, jakby bunkierek, jakby dla straznika, zamkniety na kłódkę. Kłodka jest w miare nowa. Co jest? Wjazd na poligon czy jak? Nie do konca... Są tablice, ale stoją odwrocone do nas tyłem... Ja pierdziuuuuu! znaczy poligon, ale my z niego wlasnie... wyjezdzamy... Tabliczki sa trzy: klasyczny zakaz wjazdu (ruchu) z tabliczka "nie dotyczy transportu lokalnego i tu chyba nazwa regionu + jakis skroty literowe, pod tym druga "wjazd i wstep wzbroniony, ostre strzelanie". Troche wpadam w panike... Najpierw robie kilka zdjec tego miejsca a potem je kasuje, obawiajac sie, ze moze ktos zabierze mi aparat, zobaczy te foty i beda jakies problemy. Teraz tego zaluje, bo bylaby fajna pamiatka... Niby Znamieńsk blisko... Ale dlaczego u licha od tamtej strony te znaki nie staly? Nic, zero- tylko zwykle tablice kierunkowe? Znaczy ze co- z poludnia na polnoc mozna, a odwrotnie juz nie? Poligon jednokierunkowy? Gdy stoimy tak na poboczu, jakas osobowka na naszych oczach zlewa zakaz i wjezdza... Moze strzelanie mają tu okresowe? I wtedy montują szlabany i wstawiaja straznika do bunkra? Moze ten poligon kiedys tu byl? I szlabany juz zdjeli a tablice jeszcze nie? Nie wiem czy tak jest ale bardzo chcemy w to wierzyc...
Nie daje mi to spokoju. Na stacji benzynowej w Gwardiejsku pytam wiec o droge do Prawdińska. Koles sugeruje tą, ktora wlasnie jechalismy, dopytujac kumpla jednoczesnie "czerwiec teraz mamy, nie?". Pytam niby w zartach- "a co, jakby byl maj lub listopad to by byla inna droga?". Gosc kiwa glowa i bierze pytanie jakby na serio. "Tak, bo to jest droga okresowa".
Potem, ogladajac zdjecia zauwazam, ze od strony Oktiabrskoje tez byly słupki i bunkierek, ktore nie zwrocily naszej uwagi. Ale tablic nie bylo. Widac Oktiabrskoje to takie zadupie, ze nawet nikt nie ustawil tablic ostrzegajacych- trzech miejscowych pewnie wie, a owce i tak czytac nie potrafia
Z Gwardiejska jedziemy na Czerniachowsk. Mijamy ogromną kolumne ciezarowek gigantow a kazda z nich wiezie czołg. Czołgi sa nietypowe bo jakies takie tłuste i obłe. Przy nich te znane z czasow drugiej wojny byly jakies takie szczupłe i kanciate. A moze to nie były czołgi? tzn miały lufe i gąsienice Dobrze, ze droga jest szeroka bo zajmuje toto dwa pasy. Ciezki mam dzis dzien jesli chodzi o testy na silną wole.. Chyba schowam aparat na dno plecaka, zeby kurde nie kusiło..
W wiosce Mieżdureczje napotykamy przypadkowo kolejny stary koscioł. Tu pozostalo naprawde niewiele, prawie nic, trzeba sie mocno przyjrzec by odgadnac ze to moglo byc kiedys kosciolem. Zdjec mam malo bo szybko zapodalam odwrot. Nieopodal kosciola, jeszcze na ulicy, zaatakowalo mnie wsciekle bydle zwane potocznie psem. Ujadajac z charkotem, rzucajac sie do łydek. Dwoch chlopcow probowalo go odpedzic to rzucil sie tez na nich. Nie mialam ze soba gazu ani kija. Kamienie tez nie chcialy lezec na chodniku. Pozostalo sie wycofac bez zobaczenia kosciola w srodku. Moze skrywal w swych piwnicach bursztynowa komnate- ale w tym momencie bylo to dla mnie kompletnie nieistotne...
Jak ja nie cierpie psow! Ech... gdybym tak mogla powiedziec zaklęcie i wszystkie psy na swiecie zamieniły sie w koty!!!!! Ale byloby super!
cdn
Jednoczesnie z tym dolnoslaskim klimatem zaczyna byc wyraznie czuc tez atmosfere wschodu, nie ma watpliwosci, ze jestesmy gdzies na terenie byłego sajuza! Jest to niezwykle ciekawe połączenie dwoch moich ulubionych regionow!
Jesli mijany dom nie jest poniemieckim chutorem lub kamienicą to zapewne bedzie chatynką lub radzieckim blokiem z białej cegiełki.
Na drogach króluja stare łady i ciezkie ciezarowki wypchane po brzegi zolnierzami. Spod spękanego asfaltu raz po raz wyłazi stara kostka brukowa. Samochodow na zamiejscowych blachach (czyli z innym numerem niz lokalne "39") tu raczej nie spotykamy.
W wioskach oprocz zwyklej zabudowy mozna odnalezc sporo przedwojennych kosciolow ewangelickich, ktore staly sie niepotrzebne po zmianie granic i popadły w ruine. Stoja sobie zazwyczaj w zaroślach i przypominają o historii tych terenow. I sporo z nich bedzie nam dzis towarzyszyc na trasie. Jezdzimy sobie wiec od wsi do wsi, zaglądajac tu i tam. Jak sie odpowiednio ułozy trase to prawie w kazdej miejscowosci napotkamy ruiny jakiejs swiatyni.
W Muromskoje niestety do koscioła nie dalo sie podejsc bo ze wszystkich stron przytykały do niego czynne i opłotowane gospodarstwa z ujadajacymi psami. Budynek chyba pelni obecnie jakies funkcje gospodarcze, garazowe czy składzikowe.
W Mielnikowym kosciół jest duzy i ma ogromne okna. Połozony na starym betonowym placu, porosłym bujna roslinnoscia. Kawałek dalej jest jakby niewielka wieża cisnien, z ktorej leją sie wodospady wody. Dwoch chlopakow myje w tej wodzie twarze (ogolnie to sa cali mokrzy) i jakby deklamowali jakis wiersz. Mimo ze sytuacja przedstawia sie tak intersujaco to nie podchodze... Wiązałoby sie to z kąpielą a dzien jest chlodny.
Wewntarz koscioła mozna znalezc wejscie do podziemi, ale raz ze bylo wąskie a dwa, ze strasznie z niego śmierdziało (chyba tam cos zdechło calkiem niedawno) wiec nie zdecydowalam sie na dokladniejsza eksploracje czesci podziemnej.
Mozna spotkac w okolicy sporo nowatorskiego i pomyslowego wykorzystania starych opon.
Lokalny sklep ozdobiony jest fajną, "kołchozową" mozaiką.
W srodku tez interesujaco. Trwa tam zagorzała dyskusja polityczna. Tematem sporu jest czy to fajne i wlasciwe, ze prezydent porzucil żone i se przygruchał jakas młodą niunie. Facetom oczywiscie to imponuje, ze "to prawdziwy mużyk", "stary ale moze" czy "moze piękny nie jest ale jak ma kase to wszystkie laski jego, trza umiec sie ustawic" i mlaskają z podziwu i zazdrosci. Babki sa raczej oburzone, ze politykowi to nie wypada, ze to zle wplywa na wizerunek i wogole jak juz musial to mogl to jakos tak potajemnie i na boku a nie oficjalnie i przed kamerami. Dyskusja jest zawzieta, podniesione głosy, a nawet rzucanie paczką czipsow. Oczywiscie wszyscy rzucaja sie na mnie co ja o tym mysle, bo glos zza granicy moze tu byc przewazającym argumentem w wioskowym sporze. No coz... Ogolnie to mam to gdzies - kto z kim, dlaczego i za ile, ale chyba wypada mi wziąć strone kobiet i poprzeć teze, ze nieładnie jest porzucic żone jak sie zestarzeje. Gdy wychodze, slysze gdzies za plecami "Widzisz Dima? Ty na swoją starą narzekasz. A baby na calym swiecie sa takie same.."
Nieopodal zaparkował busik pocztowy.
Ktory ladniejszy?
Gdzies na wschodnich obrzezach Kaliningradu, w miasteczku, ktore nazywa sie chyba Guriewsk, wpadamy przypadkiem na muzeum "bojowej techniki". Parkujemy wiec sobie przy czołgu.
I chwile włóczymy sie miedzy eksponatami na zewnatrz muru. Mozna tez wejsc za mur i tam cos zwiedzac ale juz nam sie nie chce bo wlasnie luneło.
Moim zdaniem najciekawszy opuszczony kosciol na naszej trasie znajdujemy w wiosce Zielenopolje. Na jednej ze scian widnieje socrealistyczne dzieło sztuki kołchozowej- siewca. Elementy przemijania nakladajace sie na siebie- dwie kolejne epoki z ktorych juz obie mineły. Wspomnienie zarowno po Niemcach jak i po kołchozach zarasta trawa, bluszcz i wyjatkowo dorodne tego roku dzikie bzy.
Dopiero po powrocie ogladajc zdjecia po raz ktorys z kolei, zauwazylam, ze obrazek ma wydzwiek wybitnie lokalny. Pod stopami kolesia obsiewającego pole leży najprawdopodobniej niemiecki żołnierz w helmie na glowie... Niesamowite, ze wczesniej w ogole to mi w oczy nie wpadło!
Ciekawe jaką funkcje spelnial ten kosciol za czasow kołchozowych- i czy takich malowideł bylo tu wiecej?
Na wieze kosciola mozna sie dostac, o ile ktos opanowal techniki wspinaczki linowej.
Nieopodal kosciola stoi przyczepa mieszkalna, bardzo porzadnie i czysto zagospodarowana. Mieszkanca akurat nie bylo w domu, wiec rowniez okazji aby pogawędzic o tym ciekawym miejscu...
Z koscioła w Czechowie pozostala sama wieza o dosyc nietypowym ksztalcie. Z tylu tabliczka z napisem po rosyjsku i niemiecku. Do budynku przytyka boisko i miejsce gdzie miejscowi palą ogniska.
Nieopdal drugie ruiny nie-wiem-czego, ale rowniez trącącego klimatem przedwojennym.
A na drutach dynda kolorowe obuwie
Kosciol w Tiszynie wykazuje chyba sporą chec do rychłego zawalenia sie. Kazda ze scian byla przechylona w inna strone. Powietrze oprocz wiatru wypelnialo dziwne skrzypienie. Ponoc budynki majace sie niedlugo zapasc i rozsypac- śpiewaja (tak mowili ponoc miejscowi z zapadajacych sie do sztolni budynkow w Miedziance, a ja o tym wyczytalam w ksiazce o tej miejscowosci).
Kosciol w Tiszinie zdecydowanie cos nucil pod nosem...
Do ruin kosciola przytyka cmentarzyk- calkowicie tez zapomniany. Choc zdecydowanie z czasow powojennych.
W Kasztanowie mijamy ruine o sporej i solidnej wiezy- baszcie. Reszta kosciola w stanie mocno nadwątlonym. Obok sklep pomalowany na kolorek powodujący ból zębow
W Prawdińsku skrecamy na Gwardiejsk. Wedlug mapy idzie tu calkiem głowna droga, znaczona na mojej mapie grubą czerwona linią. Droga sporo kilometrow wiedzie przez bezludzie- pola, lasy. Ale najpierw jest jeszcze wioseczka- Oktiabrskoje główny powód dla ktorego przywiało nas na te bezdroża... Wogole caly przysioleczek jest dziwny- dwa domy, jakies stajnie, zarosłe chaszczem ruiny, troche owiec. Widac wyraznie, ze niegdys wies byla znacznie wieksza...
Dojmujaca pustka i przestrzen. Jak jakies miejsce na koncu swiata czy w rownoleglej rzeczywistosci, z ktorej znikneli wszyscy ludzie... Jest tez koscioł ktorego szukamy. Pozostala z niego smukła, wysoka, chuda wieza. Posrod niskiej zabudowy i okolicznych krzakow wyglada nieco upiornie- jak jakas iglica czy startujaca rakieta. Cos co moze byc straszne i fascynujace zarazem. Atmosfera tego miejsca na zawsze pozostanie w naszej pamieci. A moze to ta cisza i siwe burzowe chmury?
Za Oktiabrskim urywa sie asfalt. Dalej wiedzie droga o nawierzchni ziemnej, ale wciaz szeroka i w miare rowna. Drogowskaz wskazuje, ze Gwardiejsk prosto. Nieco zarosniety ale jest...
Skoro droga jest, a mapa i znaki mowią "prosto" to trzeba jechac! Nie raz i nie dwa przeciez zjezdzalismy z asfaltu. Przeciez taka jest specyfika wschodu, ze utwardzone pokrycie znika i pojawia sie w momentach dowolnych. Ruch za przysiolkiem słabnie. Przez nastepne 20 km mijaja nas chyba tylko trzy auta. Jest w tym jedna smieciarka co utwierdza nas w przekonaniu, ze jedziemy dobrze. Ale jakos czujemy wewnetrzny niepokoj, zupelnie (poki co ) nieuzasadniony. Toperz nie bardzo chce sie zatrzymywac na siku czy zdjecia, a ja tez jakos nie mam potrzeby go o to prosic. Pierwszy raz na tej wycieczce czujemy sie jakos bardzo nieswojo. Mkniemy wiec tą droga nieco szybciej niz pozwala nawierzchnia majac nadzieje, ze niebawem, ze juz niebawem zobaczymy tablice Gwardiejska. Wokol wszedzie łany łubinu- totalnie fioletowo w oczach! W ogole wszedzie tu tak jest. Tak jak nasze wsie na wiosne sa ostatnio żółte od łanów rzepaku- to tu jest urodzaj na łubin![/img]
Dojezdzamy w koncu do jakiegos samotnego gospodarstwa. Przy drodze stoją słupki, do których mozna wmocowac szlaban. I mały budyneczek z boku, jakby bunkierek, jakby dla straznika, zamkniety na kłódkę. Kłodka jest w miare nowa. Co jest? Wjazd na poligon czy jak? Nie do konca... Są tablice, ale stoją odwrocone do nas tyłem... Ja pierdziuuuuu! znaczy poligon, ale my z niego wlasnie... wyjezdzamy... Tabliczki sa trzy: klasyczny zakaz wjazdu (ruchu) z tabliczka "nie dotyczy transportu lokalnego i tu chyba nazwa regionu + jakis skroty literowe, pod tym druga "wjazd i wstep wzbroniony, ostre strzelanie". Troche wpadam w panike... Najpierw robie kilka zdjec tego miejsca a potem je kasuje, obawiajac sie, ze moze ktos zabierze mi aparat, zobaczy te foty i beda jakies problemy. Teraz tego zaluje, bo bylaby fajna pamiatka... Niby Znamieńsk blisko... Ale dlaczego u licha od tamtej strony te znaki nie staly? Nic, zero- tylko zwykle tablice kierunkowe? Znaczy ze co- z poludnia na polnoc mozna, a odwrotnie juz nie? Poligon jednokierunkowy? Gdy stoimy tak na poboczu, jakas osobowka na naszych oczach zlewa zakaz i wjezdza... Moze strzelanie mają tu okresowe? I wtedy montują szlabany i wstawiaja straznika do bunkra? Moze ten poligon kiedys tu byl? I szlabany juz zdjeli a tablice jeszcze nie? Nie wiem czy tak jest ale bardzo chcemy w to wierzyc...
Nie daje mi to spokoju. Na stacji benzynowej w Gwardiejsku pytam wiec o droge do Prawdińska. Koles sugeruje tą, ktora wlasnie jechalismy, dopytujac kumpla jednoczesnie "czerwiec teraz mamy, nie?". Pytam niby w zartach- "a co, jakby byl maj lub listopad to by byla inna droga?". Gosc kiwa glowa i bierze pytanie jakby na serio. "Tak, bo to jest droga okresowa".
Potem, ogladajac zdjecia zauwazam, ze od strony Oktiabrskoje tez byly słupki i bunkierek, ktore nie zwrocily naszej uwagi. Ale tablic nie bylo. Widac Oktiabrskoje to takie zadupie, ze nawet nikt nie ustawil tablic ostrzegajacych- trzech miejscowych pewnie wie, a owce i tak czytac nie potrafia
Z Gwardiejska jedziemy na Czerniachowsk. Mijamy ogromną kolumne ciezarowek gigantow a kazda z nich wiezie czołg. Czołgi sa nietypowe bo jakies takie tłuste i obłe. Przy nich te znane z czasow drugiej wojny byly jakies takie szczupłe i kanciate. A moze to nie były czołgi? tzn miały lufe i gąsienice Dobrze, ze droga jest szeroka bo zajmuje toto dwa pasy. Ciezki mam dzis dzien jesli chodzi o testy na silną wole.. Chyba schowam aparat na dno plecaka, zeby kurde nie kusiło..
W wiosce Mieżdureczje napotykamy przypadkowo kolejny stary koscioł. Tu pozostalo naprawde niewiele, prawie nic, trzeba sie mocno przyjrzec by odgadnac ze to moglo byc kiedys kosciolem. Zdjec mam malo bo szybko zapodalam odwrot. Nieopodal kosciola, jeszcze na ulicy, zaatakowalo mnie wsciekle bydle zwane potocznie psem. Ujadajac z charkotem, rzucajac sie do łydek. Dwoch chlopcow probowalo go odpedzic to rzucil sie tez na nich. Nie mialam ze soba gazu ani kija. Kamienie tez nie chcialy lezec na chodniku. Pozostalo sie wycofac bez zobaczenia kosciola w srodku. Moze skrywal w swych piwnicach bursztynowa komnate- ale w tym momencie bylo to dla mnie kompletnie nieistotne...
Jak ja nie cierpie psow! Ech... gdybym tak mogla powiedziec zaklęcie i wszystkie psy na swiecie zamieniły sie w koty!!!!! Ale byloby super!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Toperz ma i pare razy probowal np. robic zdjecia Cyganow w pociagu, ale ludziska juz sa wyczulone i na telefony niestety... To by trzeba chyba taki aparat w guziku albo w spince do wlosow (acz gdyby z takim złapali to juz byloby calkiem posprzatane
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Czerniachowsk robi na nas wrazenie typowego poradzieckiego miasta o klimatach przemysłowych. Blokowiska, ruiny, zakłady, powiewajace flagi z narzedziami rolniczymi.
W sklepie pytamy o jakis nocleg, hotel albo cos. Babeczka podchodzi do sprawy bardzo fachowo, mowi ze ich miasto oferuje szeroką game miejsc noclegowych, kazdy znajdzie cos dla siebie - i czego dokladnie szukamy. A my szukamy noclegowni taniej, niekoniecznie dla turystow, najlepiej takiej gdzie nocują miejscowi- handlarze, robotnicy, itp. Babka chwile sie naradza z kolezanką i mowi, ze za drugim mostem trzeba skrecic w lewo, dojechac do żelaznej bramy i zatrąbić. Gdy przyjdzie ochroniarz powiedziec, ze szukamy hotelu i jestesmy "od Swiety". Brzmi to jak miejsce, ktore bedzie mi sie podobac!
Wedlug tego opisu jedziemy jak po sznurku. Żelazna brama okazuje sie prowadzic do fabryki dywanów.
Stroz na bramie otwiera nam szlaban i tłumaczy jak w labiryncie hal dotrzec do hotelu "Agata". Chyba sluzy on jakims gosciom zakładu albo na jakies konferencje. Ma ogolnodostepna kuchnie i ogromną stołówke.
Babka w hotelu patrzy na moj paszport jak na ufo. Musze sama wypełnic karteczkę. A potem jeszcze raz bo ma byc lokalnymi literami. A potem jeszcze raz bo sie oczywiscie pomyliłam. Dobra- jest druga karteczka wypisana- ale z drugiej strony czy nie powinno byc polskimi literami? bo tak to sie nie zgadza z paszportem, nie? Babka sie drapie w glowe- to włoży sie do dokumentow obie karteczki! Super! i moze jeszcze trzecia na różowo albo pismem węzełkowym? Toperz czeka z kabakiem w busiu i juz jest pewien, ze zrobili ze mnie szaszłyki albo cos rownie czasochłonnego w przygotowaniu...
Nie wiemy za bardzo gdzie zaparkowac, zeby nas rano nie rozjechaly ciezarowki z meblami. Babka z hotelu poleca miejsce miedzy koszem na smieci a wypasioną beemką, którą jakbysmy przyhaczyli to nawet nie chce myslec co by sie moglo stac. Miejsce do zaparkowania tam jest ale w porywach na skodusie... Ostatecznie przytulamy busia do muru w innym miejscu i mamy nadzieje, ze jakis poranny tir nie bedzie sie wyłaniał zza węgła zbyt ochoczo.
Jakos jestesmy dzis na tyle zmęczeni wrazeniami, ze nie chce nam sie isc na miasto. Robimy sobie żarełko i ogladamy telewizje. Najpierw leci bajka. Miała byc dla kabaka ale chyba badziej interesuje nas a ją raczej ciągnie do kabla, ktory wisi z tyłu telewizora. Bajka jest o samolocie. Pilot miś zasnął. Albo zasłabł. Spadochron jest jeden. Zabiera go kotek i wyskakuje. Koza ucisza resztę aby nie obudzili jej malutkiego koźlątka. Piesek desperuje. Samolot odbija sie od chmurek i robi fikołki. Bocian w wieży lotów nic nie ogarnia i naciska na oślep guziki. Jest niedobrze. W tym momencie zajączek sie budzi. Uffff... Brzozy nie było
Potem lecą dosc nachalne i nawracające reklamy filmu o prezydencie, o ktorym wiemy juz z radia na kosie. No coz - nie obejrzymy go. Bedzie wyswietlany od 19 czerwca a nas juz wtedy tu nie bedzie.. Potem jest muzyka, wersja nowoczesna klasyczna. Wytatuowane twarze miotające sie na prochach, wyuzdane dziewczeta po przejsciach, gangsterze i wirujace krysztaly zapadajace sie w czarna dziure. Najciekawszy jest film o jakims statku zatopionym u wybrzezy Kuryli, ale po 15 minutach program sie urywa i zastepuje go charczący snieg..
Rano idziemy zwiedzac zamek Insterburg. Czesciowo sa to ruiny a czesc lepiej zachowana sluzy za minimuzeum.
Muzeo-galerie prowadzi koles o imieniu Aleksander, ktory jest artystą, miłosnikiem Indian i hodowcą koni. Ma długie włosy przewiazane wyszywana opaską i wraz ze znajomymi ćwiczy rozne akrobacje na grzbietach biegajacych koni. Oprocz tego maluje, wyszywa, haftuje, organizuje rozne festiwale i co tam artysci jeszcze maja w zwyczaju robic.
W zamkowych komnatach znajduje sie galeria jego obrazow, rzezb, kilimow, bebnow i pamiatek dla turystow w postaci magnesikow i pocztowek recznie malowanych. Po kątach pałętaja sie jakies murzynskie maski i krzesła z kołchozowej klubokawiarni. Ogolnie panuje miły dla oka rozgardiasz i artystyczny bardak, czyli stan posredni miedzy bałaganem a sztuką.
W zamkowe korytarze zaplątała sie tez miła mordka czeburaszki.
Oprocz nas zamek zwiedza lokalna wycieczka szkolna a Indianin przepytuje ich z rzek przeplywajacych przez miasto, ktorych jest dosyc sporo (chyba 5?). Dzieciaki najbardziej sa zainteresowane stajniami a w pokojach ziewają.
Na chwile odłączam sie od wycieczki. Przez nikogo nie zauwazona zaglądam do sąsiednich pokoi. Zwykle są puste albo zarzucone roznymi gratami. Mam tez dziwne wrazenie, ze slysze jakby muzyke. Zagladam do kolejnego pokoju i... dębieje... Sala jest ogromna a jakas kobita siedzi samotnie i sobie gra na pianinie. Odwraca glowe, cieszy gębe na moj widok i gra dalej..
Gospodarz opowiada rozne historie z zycia zamku i okolic. Kilka lat temu odbywaly sie tu coroczne festyny w okolicach Nocy Kupały. Przyjezdzalo sporo artystow z Ukrainy, wspolnie tworzyli albo szukali natchnienia nad rzeką. Jezdzili konno lasami, grali na bębnach i dumali nad sensem istnienia swiata. Niestety od kilku lat juz nie przyjezdzaja. Jeden z nich wyrzucil naszego Indianina ze znajomych na fejsbuku. "Juz nas nie lubią i naszego zamku". Tak to polityka podzielila nawet artystyczne dusze wolnych ludzi..
Gosć opowiada duzo i chyba ciekawie ale mam spore trudnosci aby go zrozumiec- nawija tak szybko, ze spikerzy z wiadomosci nie dorastaja mu do pięt. Poczatkowo myslalam, ze jak sprobuje o cos dopytac to bedzie lepiej. Niestety, jest gorzej. Indianiec ubzdurał sobie, ze jestesmy z Niemiec i stara sie co piąte slowo wtrącic po niemiecku, co zrozumienia raczej nie poprawia. Mowic troche wolniej niestety nie potrafi albo nie chce...
W dzielnicy Czerniachowska, zwanej Majewka, zagladamy tez pod drugi zamek - Georgenburg. Czesciowo to ruina, czesciowo jest w remoncie. Ponoc ma tu byc hotel...
cdn
W sklepie pytamy o jakis nocleg, hotel albo cos. Babeczka podchodzi do sprawy bardzo fachowo, mowi ze ich miasto oferuje szeroką game miejsc noclegowych, kazdy znajdzie cos dla siebie - i czego dokladnie szukamy. A my szukamy noclegowni taniej, niekoniecznie dla turystow, najlepiej takiej gdzie nocują miejscowi- handlarze, robotnicy, itp. Babka chwile sie naradza z kolezanką i mowi, ze za drugim mostem trzeba skrecic w lewo, dojechac do żelaznej bramy i zatrąbić. Gdy przyjdzie ochroniarz powiedziec, ze szukamy hotelu i jestesmy "od Swiety". Brzmi to jak miejsce, ktore bedzie mi sie podobac!
Wedlug tego opisu jedziemy jak po sznurku. Żelazna brama okazuje sie prowadzic do fabryki dywanów.
Stroz na bramie otwiera nam szlaban i tłumaczy jak w labiryncie hal dotrzec do hotelu "Agata". Chyba sluzy on jakims gosciom zakładu albo na jakies konferencje. Ma ogolnodostepna kuchnie i ogromną stołówke.
Babka w hotelu patrzy na moj paszport jak na ufo. Musze sama wypełnic karteczkę. A potem jeszcze raz bo ma byc lokalnymi literami. A potem jeszcze raz bo sie oczywiscie pomyliłam. Dobra- jest druga karteczka wypisana- ale z drugiej strony czy nie powinno byc polskimi literami? bo tak to sie nie zgadza z paszportem, nie? Babka sie drapie w glowe- to włoży sie do dokumentow obie karteczki! Super! i moze jeszcze trzecia na różowo albo pismem węzełkowym? Toperz czeka z kabakiem w busiu i juz jest pewien, ze zrobili ze mnie szaszłyki albo cos rownie czasochłonnego w przygotowaniu...
Nie wiemy za bardzo gdzie zaparkowac, zeby nas rano nie rozjechaly ciezarowki z meblami. Babka z hotelu poleca miejsce miedzy koszem na smieci a wypasioną beemką, którą jakbysmy przyhaczyli to nawet nie chce myslec co by sie moglo stac. Miejsce do zaparkowania tam jest ale w porywach na skodusie... Ostatecznie przytulamy busia do muru w innym miejscu i mamy nadzieje, ze jakis poranny tir nie bedzie sie wyłaniał zza węgła zbyt ochoczo.
Jakos jestesmy dzis na tyle zmęczeni wrazeniami, ze nie chce nam sie isc na miasto. Robimy sobie żarełko i ogladamy telewizje. Najpierw leci bajka. Miała byc dla kabaka ale chyba badziej interesuje nas a ją raczej ciągnie do kabla, ktory wisi z tyłu telewizora. Bajka jest o samolocie. Pilot miś zasnął. Albo zasłabł. Spadochron jest jeden. Zabiera go kotek i wyskakuje. Koza ucisza resztę aby nie obudzili jej malutkiego koźlątka. Piesek desperuje. Samolot odbija sie od chmurek i robi fikołki. Bocian w wieży lotów nic nie ogarnia i naciska na oślep guziki. Jest niedobrze. W tym momencie zajączek sie budzi. Uffff... Brzozy nie było
Potem lecą dosc nachalne i nawracające reklamy filmu o prezydencie, o ktorym wiemy juz z radia na kosie. No coz - nie obejrzymy go. Bedzie wyswietlany od 19 czerwca a nas juz wtedy tu nie bedzie.. Potem jest muzyka, wersja nowoczesna klasyczna. Wytatuowane twarze miotające sie na prochach, wyuzdane dziewczeta po przejsciach, gangsterze i wirujace krysztaly zapadajace sie w czarna dziure. Najciekawszy jest film o jakims statku zatopionym u wybrzezy Kuryli, ale po 15 minutach program sie urywa i zastepuje go charczący snieg..
Rano idziemy zwiedzac zamek Insterburg. Czesciowo sa to ruiny a czesc lepiej zachowana sluzy za minimuzeum.
Muzeo-galerie prowadzi koles o imieniu Aleksander, ktory jest artystą, miłosnikiem Indian i hodowcą koni. Ma długie włosy przewiazane wyszywana opaską i wraz ze znajomymi ćwiczy rozne akrobacje na grzbietach biegajacych koni. Oprocz tego maluje, wyszywa, haftuje, organizuje rozne festiwale i co tam artysci jeszcze maja w zwyczaju robic.
W zamkowych komnatach znajduje sie galeria jego obrazow, rzezb, kilimow, bebnow i pamiatek dla turystow w postaci magnesikow i pocztowek recznie malowanych. Po kątach pałętaja sie jakies murzynskie maski i krzesła z kołchozowej klubokawiarni. Ogolnie panuje miły dla oka rozgardiasz i artystyczny bardak, czyli stan posredni miedzy bałaganem a sztuką.
W zamkowe korytarze zaplątała sie tez miła mordka czeburaszki.
Oprocz nas zamek zwiedza lokalna wycieczka szkolna a Indianin przepytuje ich z rzek przeplywajacych przez miasto, ktorych jest dosyc sporo (chyba 5?). Dzieciaki najbardziej sa zainteresowane stajniami a w pokojach ziewają.
Na chwile odłączam sie od wycieczki. Przez nikogo nie zauwazona zaglądam do sąsiednich pokoi. Zwykle są puste albo zarzucone roznymi gratami. Mam tez dziwne wrazenie, ze slysze jakby muzyke. Zagladam do kolejnego pokoju i... dębieje... Sala jest ogromna a jakas kobita siedzi samotnie i sobie gra na pianinie. Odwraca glowe, cieszy gębe na moj widok i gra dalej..
Gospodarz opowiada rozne historie z zycia zamku i okolic. Kilka lat temu odbywaly sie tu coroczne festyny w okolicach Nocy Kupały. Przyjezdzalo sporo artystow z Ukrainy, wspolnie tworzyli albo szukali natchnienia nad rzeką. Jezdzili konno lasami, grali na bębnach i dumali nad sensem istnienia swiata. Niestety od kilku lat juz nie przyjezdzaja. Jeden z nich wyrzucil naszego Indianina ze znajomych na fejsbuku. "Juz nas nie lubią i naszego zamku". Tak to polityka podzielila nawet artystyczne dusze wolnych ludzi..
Gosć opowiada duzo i chyba ciekawie ale mam spore trudnosci aby go zrozumiec- nawija tak szybko, ze spikerzy z wiadomosci nie dorastaja mu do pięt. Poczatkowo myslalam, ze jak sprobuje o cos dopytac to bedzie lepiej. Niestety, jest gorzej. Indianiec ubzdurał sobie, ze jestesmy z Niemiec i stara sie co piąte slowo wtrącic po niemiecku, co zrozumienia raczej nie poprawia. Mowic troche wolniej niestety nie potrafi albo nie chce...
W dzielnicy Czerniachowska, zwanej Majewka, zagladamy tez pod drugi zamek - Georgenburg. Czesciowo to ruina, czesciowo jest w remoncie. Ponoc ma tu byc hotel...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Z Czerniachowska znow zjezdzamy na boczne drogi z nierownego bruku. Pierwszą wsia, ktorej dzis szukamy jest Griemjaczie. Tutejsza ruina kosciola sluzy za budynek gospodarczy, jakas stodoło-obore, ktorą chyba sezonowo zamieszkują owce. Z tego powodu mozna zauwazyc dbałosc o dach budynku i wnetrze jest dosyc zaciszne. Dobudowano mu tez z pustakow boczną szope.
Obok koscioła jest plac zabaw gdzie kabak zazywa radosci korzystania ze zjezdzalni. Ciekawe, ze koło tych ruin koscielnych przewaznie sa place zabaw! Jakby ktos wiedzial, ze tu przyjedziemy- cos dla rodzicow, cos dla bobasa! Do tego nawet doszlo, ze kabaczę wita entuzjastycznym kwikiem kazdą napotkaną ruine- bo chyba podswiadomie wie, ze zaraz najprawdopodobniej bedzie hustawka i karuzela
Pobyt na placu zabaw w Griemjaczym nie jest jednak dlugi, bo atmosfera jest nieco przyciężka. Czasem jest cos takiego, ze czuc czyjs wzrok na plecach. Obserwuje nas grupka wyrostków o sniadych twarzach. Dokladnie narodowosci nie potrafie ocenic, ale jest w ich wzroku cos cyganskiego- taksującego i jednoczesnie znudzonego. Cos co pojawia sie u osob, ktore nigdy nie skalały sie zadna praca, ale niejeden portfel z kieszeni wyjeły... A przed chwilą nam przeszlo przez mysl, że za kosciołem sa fajne tereny na biwak. Nie są...
Nastepna wies to Wysokoje gdzie z koscioła pozostała tylko sama wieża utopiona w zielonosciach.
Ale nie kosciol jest tu najciekawszy. Jest tu tez sklep. Na oko klasyczny "magazin" na wschodniej prowincji. Poniemiecki dom, chłodne wnetrze korytarza o lekkim aromacie piwnicy. W sklepie za ladą kręca sie trzy osoby- chyba ojciec, matka i dorosły syn. Wszyscy mają urode kojarzącą sie z kaukaską i porozumiewają sie ze soba w jakims nietutejszym języku. Nie byloby to nic dziwnego biorąc pod uwage strukture narodową Rosji, a tu w okolicznych wsiach to wogole ciezko jest spotkac blondyna.. Dziwne jest natomiast co innego. Po pierwsze da sie zauwazyc jakas nerwowosc w ich ruchach, spojrzeniach, wzajemnych rozmowach, ktorych w ząb nie rozumiem. Mam wrazenie jakby sie co chwile ze soba o cos kłócili. Przyszłam tu kupic raczej podstawowe rzeczy- chleb, ser, jabłka, mleko, piwo. Nikt z całej trójki sprzedawców nie wie gdzie co leży, a tym bardziej jakie są ceny tych produktów. Sama musze chodzic po sklepie, zdejmowac sobie z półek i odczytywac na głos lub pokazywac palcem ceny. Należnosc musze uregulowac zgodnymi pieniedzmi, bo nie mają wydac reszty. Nie mam dokladnie odliczonej sumy. Brakuje mi 100 rubli, albo musialabym rozmienic grubszy banknot. Mowią, ze ok, ze moze byc bez tych stu... Chłopak pieniadze chowa do kieszeni... Oprocz mnie do sklepu zaglada mała dziewczynka. Chce kupic loda. Babka mowi, ze lodow nie ma. Dziewczynka wybiega z płaczem... A pod scianą pełna lodowka lodow... Byl to jeden z dziwniejszych sklepow jakie mialam okazje odwiedzic w calym zyciu. Zupelnie jakby wlasciciele i pracownicy sklepu leżeli zwiazani na zapleczu. Jakos mam sporą potrzebe znalezienia sie szybko daleko stąd. Toperz czekajacy w busiu z kabakiem pyta czy zjemy drugie sniadanie pod sklepem. Moze tak- ale napewno nie pod tym...
Kolejny kosciół zwiedzamy w Zalesiu. To calkiem niezle zachowana ruina, ktora zaznaczyłam sobie na mapie trzema wykrzyknikami. Jeszcze kilka lat temu mozna bylo wejsc do srodka, na wieże - czytalam takie relacje ze zdjeciami, ogolnie rewelacja. Ale i tu widac dotarła mania kratowania. Zdjecia musialy byc stare- teraz wszystko zamkniete jest na dziesiec spustow, dokladnie pomurowane, mysz sie nie wślizgnie... Wokol nowe chodniczki z kostki bauma, odnowiony pomnik gierojow ze swiezymi tablicami, nowoczesne boisko z tartanowa nawierzchnia (oczywiscie tez zamkniete na gruby łancuch). Budowali, remontowali, wiec i kosciol zamkneli. Jak zwykle zreszta, zawsze tak sie konczy. Gdzie sie zaczyna remont i porzadkowanie terenu- to jednoczesnie konczy sie swiat dzikich eksploratorow ceniacych swobode, naturalnosc, cisze, pustke i spiew ptakow w starych murach. Kosciół oglądamy wiec tylko z zewnatrz...
Na otarcie łez mozna spotkac kawałek dalej ciekawy szyld przysklepowy. Oczywiscie zaglądam do srodka. Sprzedawczyni jest dumna widzac, ze go fotografuje. Sklep jest ponoc bardzo stary, zostal zalozony 95 lat temu. I zawsze sprzedawano tu artykuly gospodarstwa domowego. I ten szyld tez ma tyle lat... Probuje wyrazic zdziwienie i pewien rodzaj niedowierzania, ze taki symbol wisial TUTAJ 90 lat temu ale babeczka ma wyraznie swoj swiat, w ktory wierzy i w ktorym jest szczesliwa.
Obok ozdobne koło z łopat, grabi i wideł.
Jedziemy do Zaliwina, miejscowosci nad Kurszskim Zalewem, gdzie chcemy znalezc opuszczoną latarnie morską. Niestety okazuje sie, ze nie prowadzi tam zadna droga. Trzeba by sie przedzierac trzcinami po kolana w błocie albo splynac rzeka Dejma. Wzdluz zalewu tez nie da sie isc bo wszedzie młaka.
Spedzamy wiec chwile na brzegu ogladajac łodki.
Obserwujemy tez wodowanie pontonu uazem wjezdzajacym do wody prawie po dach a potem jak rybacy walczą z falami i gasnacym silnikiem. Kurszski zalew jest duzo wiekszy od poprzedniego i z wielu miejsc nie bardzo nawet widac drugi brzeg!
Godzine tez zajmuje nam wrzucanie patyczków do wody. Czas ten okazuje sie i tak zbyt krotki, bo i tak wracamy do busia z wyjącym i miotajacym sie tłumoczkiem, ktory trzyma w kurczowo zacisnietych łapkach dwa patyczki.
Z Polesska odbijamy na polnocny wschod coby zobaczyc co slychac nad zalewem w okolicach wsi Krasnoje i Razino. Nie slychac nic szczegolnego. Droga jest bardzo wąska bo wiedzie miedzy kanałem a obmurowanym wałem otaczajacym zalew. Czasem w zaroslach stoi sobie jakis betonowy rybak.
Po wyjsciu na wał pojawia sie nagle straszny wiatr, taki, ze urywa łeb z korzeniami. Z wiatrem walcza mewy i łabedzie. Bardzo smiesznie wyglada gdy lecą sobie mewy, machaja skrzydłami a tak naprawde to sie cofają. Albo jak plynie łabędz, płynie i nagle nakrywa sie nogami. Po drugiej stronie wału cisza...
Potem Sławińsk i znow szukamy opuszczonego kosciola. Zostala tu samotna wieza wsrod chwastow. Ktos wstawil do srodka prawosławny krzyz. Miłe! Swiatynia to swiatynia!
Poczatkowo idac do ruin trafiamy na teren jakiejs bursy, ktora wyglada jak zwykly wiejski dom. Do czego przynalezy? Jest tylko tabliczka "Bursa. Rosja. Oblast, rajon i jakis numer". Chyba ze po rosyjsku "bursa" znaczy co innego niz po polsku? Z budynku wychodzi jakas kobita w chustce na glowie, ale na nasz widok natychmiast sie cofa wglab sieni.
W samej wiosce jestesmy swiadkami dziwnej sytuacji. Pod drzewem grubuja sie mezczyzni w roznym wieku. Ziewają, plują, rozmawiają, łuskają slonecznik. Ubrani sa normalnie- dresy, dzinsy, czasem stroje robocze. Po chwili ustawiaja sie w szeregu. Przychodza do nich dwaj kolesie w mundurach- spodnie na kant, niebieskie koszule i czapki z rondami jak patelnie. Dopiero teraz zauwazam, ze wszyscy w szeregu mają przypiete plakietki, jakby identyfikatory. Nie widze co jest na nich napisane. Chyba nazwiska i cos jeszcze. Dolatuje mnie tylko jakis strzep rozmowy, ze do kogos mają pretensje, ze nie stawil sie na jakies szkolenie. Nie mam pojecia czy to sa jakies ochotnicze bataliony, samopomoc chłopska czy spotkanie lokalnego klubu AA?
Noclegu szukamy w Gwardiejsku- miasteczku na skraju ogromnej jednostki wojskowej. Połowa ludnosci nosi tu panterki, tielniaszki, 3/4 aut ma czarne wojskowe blachy i jest uazami albo kamazami, gdzie chlopaki siedzą upakowane jak śledzie pod plandekami. W wąskich uliczkach non stop jacys mlodziency w moro obłapiaja sie z panienkami a ciezki przytłaczajacy zapach perfum snuje sie wzdłuz bram, chodnikow i ulic jeszcze pol godziny. Toperz bardzo szybko sie przebiera w sweter, twierdzac ze w swojej kurtce bundeswehry czuje sie tutaj jakos nieswojo i ma wrazenie, ze mu sie przygladaja. Cos w tym jest, ze to bylo jedyne moro w tym miescie o innym układzie ciapek
Spimy chyba w jedynym w miescie hoteliku "Rica", ktorego dlugo nie mozemy znalezc. Jezdzimy tam i spowrotem, kilka osob nam opisuje dojazd. Okazuje sie, ze jesli by chciec znalezc najbardziej boczną, wyboista i jeszcze do tego najkrotsza uliczke Gwadiejska- to wlasnie tam. Mysle, ze po takim opisie bysmy znalezli od razu!
Babka na recepcji z błagalnym wzrokiem dopytuje- "ale registracji nie potrzebujecie, prawda???" A potem powtorka z rozrywki czyli wypisywanie kart, ankiet i oddawanie czci papierowi. Tu dla odmiany nie moge sama wypisac karteczek. Musi to zrobic wlasnorecznie babka, pieknym pismem z zawijasami. To co wychodzi spod jej pióra wyglada jak jakies stare klasztorne ksiegi. Chyba minela sie z powołaniem. Ale do rzeczy. Kobita chce pisac sama ale oczywiscie nie bardzo potrafi przelozyc dane z naszych paszportow na odpowiednie pismo. Mam jej wiec dyktowac. Juz przy nazwisku mocno sie marszczy. Potem przez 15 minut kartkuje paszport w poszukiwaniu "otczestwa". Bo moze my nie znamy, nie uzywamy- ale w dokumentach musi byc. Juz do tego przywyklam, czesto tak bywa. (Najdluzej szukali chyba w przydworcowych komnatach w ukrainskim Kozjatynie, gdy jechalismy elektriczkami na Krym. Tam sie nie chcieli poddac.) Najciekawiej jednak jest na etapie "organ wydajacy paszport". Wojewoda dolnanss...., dolnoszlons.... Dobra, musze jej napisac na kartce wszystkie dane a ona ladnie przepisuje. Gdzies zle domalowalam ogonek i... formularz do przepisania. Bo skreslen byc nie moze w tej szalenczo artystycznej dzialalnosci. A jaki jest kod pocztowy miasta, w ktorym sie urodzilam? Nie mam pojecia. I nie ma szans abym sobie przypomniala bo nigdy tego nie wiedzialam. Babka prawie łzami skrapia niezapelniona rubryke. Gdy juz mi sie wydaje, ze jest koniec to okazuje sie, ze babeczka musi jeszcze raz przepisac wszystko "na czysto" i pokazac nam do weryfikacji. Gapie sie więc w formularz i kiwam glowa. Nawet gdybym znalazla błąd to przeciez sie nie przyznam. Poza tym zawsze mialam problem z czytaniem pisanych liter a te jeszcze maja takie cholerne zawijasy... Gdy juz sie wydaje, ze sprawa jest ostatecznie zakonczona - babka wyciaga z teczki formularze sprzed 3 lat, kiedy to spali tu jacys Polacy. I tam o zgrozo sa inne formy numeracji paszportu. I co bedzie? Ktore sa prawdziwe? Blady strach pada na mały pokoik gwardiejskiej recepcji. Co teraz? Sa dwa formularze i w jednym z nich jest błąd! Tłumacze wiec, ze tam byly stare paszporty a ja mam nowy. I tam byly inne systemy numeracji. Nie wiem czy tak bylo. Wymyslilam to sobie na poczekaniu. Moze babka bedzie miec spokojne popoludnie a my wreszcie pojdziemy polazic po miescie. Ech... Czasem mam wrazenie, ze tacy ludzie sie marnuja. Ze ich upór, pracowitosc i dokladnosc moglyby byc lepiej wykorzystane niz mozolne wypelnianie nikomu niepotrzebnych rubryk.
Gwardiejsk wyglada jak statystyczne polskie miasteczko. Wydarty totalnie z roslin ryneczek wybrukowany jest kostką bauma. Odnowione fasady kamienic pomalowano na pastelowe, rozmyte kolorki z przewagą łososiowego, chyba ulubionej barwy przez wszystkich milosnikow "euroremontu". Gdyby nie inna czcionka na napisach i ogromne ilosci włóczacego sie wojska mozna by pomyslec, ze jestesmy gdzies u nas. Na srodku rynku mają fontanne, do ktorej probuja wpasc wszystkie dzieci, łącznie z naszym. Probujemy znalezc jakas knajpe, ale nie jest to proste o 19. Ostatecznie konczymy wiec z bułka i parówka w rece na ławce w parku.
W Gwardiejsku jest kilka starych poniemieckich budynkow z czerwonej cegły, z wiezyczkami, wykuszami. Pierwszy z takowych rzuca sie nam w oczy na obrzezach miasta, kolo stacji benzynowej. Jest to dawny zamek Tapiau. Budynek od lat powojennych miesci wiezienie o zaostrzonym rygorze. Jest opleciony taka iloscia drutu kolczastego, ze starczyloby na ogrodzenie całego obwodu. I oczywiscie wiszą tabliczki o zakazie fotografowania. Jak wiadomo zakazy sa po to aby je łamac ale jak widze kolesia w mundurze z kałachem, ktory patrzy mi w oczy, to mi jakos "spada śmiałosc". W Polsce zapewne bym zaryzykowala. Ale Rosja nie ma pod tym wzgledem dobrej opinii
(zdjecie z googlemaps)
zdjecie ze strony http://www.allcastles.ru/tag/%D0%B7%D0% ... 0%B0%D1%83
Kolejny ceglany budynek ktory mi sie spodobał tez jest opatrzony takowymi tablicami. Tu akurat nie ma wiezienia ale jakies obiekty wojskowe, pilnowane przy bramie przez kilkunastu straznikow.
(zdjecie z googlemaps)
Sporo aut na terenie calego obwodu ma naklejki "patriotyczne", nawiazujace do Wielkiej Wojny Ojczyznianej lub wspolczesnej polityki.
I znow odkrecamy na zadupia. Krasnyj Bor to malutenki przysiolek wsrod lasow i pól.
Kosciol jest za płotem, a teren strzezony przez ujadajacego psa, nawet podpisanego ze jest zły. Nie wiem co sie tam miesci. Przez plot niewiele widac- tylko tyle ze drewniana wieza niebawem runie... Gniazdo bocianie chyba opuszczone.
W Bieriezowce zostala sama wieza, zarosła krzakami dzikiego bzu i kolczastymi pnączami chcacymi wydrapac nogi do kości...
W Puszkinie kosciola brak. Albo wiec sie zawalil albo zle zaznaczylam i maja tu w obwodzie jeszcze jakies inne Puszkino.
Przejezdzamy tez przez Ozerki gdzie rzuca sie w oczy spory jakby pałac, ale otoczony budynkami chyba zakladu przemyslowego? a moze czego innego- bo mocno oplecione drutem kolczastym.
Za mury jak sie okazuje wejsc sie nie da. Ale jest przyzakladowy miły sklepik, w ktorym oczywiscie robimy zakupy, zwlaszcza ze maja tu jedno z moich ulubionych piw- Stary Mielnik.
Na jednej z bram kombinatu jest tez napis "Stołówka". Juz planujemy tam zawitac na obiad... ale okazuje sie, ze prowadzace dalej żelazne drzwi nie maja klamek... Zeby je otworzyc trzeba miec wielki klucz. Chwile czekamy, ale nikt akurat nie idzie.. Zapewne gdyby tu mieli hotel to bysmy zostali dzien dluzej w obwodzie
Ciekawą rzecz mozna zaobserwowac na przejazdach kolejowych. Jest to duzo bardziej skuteczne zabezpieczenie niz szlabany czy migajace czerwone swiatlo. Gdy nadjezdza pociag to podnosza sie na jezdni ogromne blachy. Nie ma bata, zeby ktos wjechal pod pociag!
Do Mamonowa jedziemy bocznymi drogami o zroznicowanej nawierzchni.
W Mamonowie staramy sie wydac ruble, ktore nam pozostaly. Zakupujemy wiec duzo kwasu i duzo kawioru, bo na alkohol niestety sa limity. Szkoda, ze u nas tak trudno o dobry kawior! I to nawet nie jest kwestia ceny tylko dostepnosci do pozyskania..
Rechoczący stojak pod mapę
Na granicy znow pusto. I bardzo sympatyczna, lużna, wesola atmosfera. Zwlaszcza, ze kabak wszystkich rozbawia. Pogranicznik zaglada do busia i widzi, ze jest chyba kilkadziesiat butelek kwasu. Mowi: "O widac, ze lubicie kwas!". Kabak "Da". - "O i kawior lubicie!". Kabak "Da". Schodzi sie kilku innych straznikow rozweselonych rozmową z bobasem. Pogranicznik dopytuje "To pewnie i kałachy wieziecie, co?". Kabak "Yyuu" i kreci glową. To se pogadali! Wszyscy pękaja ze smiechu.
Cale przejscie zajmuje nam niecala godzine.
Ogolnie obwód zaskoczyl nas bardzo pozytywnie. Nie mielismy zadnych zatargow z policją na drogach niby polująca na obcokrajowcow (jedna rutynowa kontrola dokumentow, zakonczona zwroceniem uwagi, ze mamy przepalone swiatło i warto by to kiedys naprawic oraz zyczeniem udanych wakacji). Straszono nas, ze wloczac sie po zadupiach bedziemy miec zapewne wszedzie problemy ze słuzbami, mundurowymi i wogole to policyjny kraj. A w wielu aspektach np. biwakowym czy ogniskowym - wolnosc jest wieksza niz w Polsce. Miejscowi tez wydawali sie nam calkiem sympatyczni i nie spotkalismy sie z jakimis objawami agresji dlatego, ze jestesmy z Polski, no moze jedynie czasem jakis żal do swiata wielkiej polityki, ze kiedys nasze wzajemne stosunki byly lepsze.
Nie udalo sie zwiedzic w obwodzie wszystkiego co bylo planowane. Zabraklo nam czasu - okolo 3-4 dni aby powloczyc sie po wschodniej czesci terenu. I brakło śmiałosci/odwagi aby wbijac do Bałtijska, na mierzeje czy do wiosek w ścisłym terenie przygranicznym. Nie wiem czy jeszcze kiedys tu wroce... Pewnie kolejnym razem, mając juz w rekach rosyjska wize, bedzie jednak ciagnac aby pojechac gdzies dalej, gdzies, gdzie nas jeszcze nie bylo. Chyba ze kiedys zniosą lub znacznie ulatwia graniczne formalnosci- to wrocimy tu napewno- do Bałtijska i powloczyc sie np. po kolejnych wsiach z opuszczonymi kosciolami, ktorych zostalo jeszcze ze 30.
KONIEC
Obok koscioła jest plac zabaw gdzie kabak zazywa radosci korzystania ze zjezdzalni. Ciekawe, ze koło tych ruin koscielnych przewaznie sa place zabaw! Jakby ktos wiedzial, ze tu przyjedziemy- cos dla rodzicow, cos dla bobasa! Do tego nawet doszlo, ze kabaczę wita entuzjastycznym kwikiem kazdą napotkaną ruine- bo chyba podswiadomie wie, ze zaraz najprawdopodobniej bedzie hustawka i karuzela
Pobyt na placu zabaw w Griemjaczym nie jest jednak dlugi, bo atmosfera jest nieco przyciężka. Czasem jest cos takiego, ze czuc czyjs wzrok na plecach. Obserwuje nas grupka wyrostków o sniadych twarzach. Dokladnie narodowosci nie potrafie ocenic, ale jest w ich wzroku cos cyganskiego- taksującego i jednoczesnie znudzonego. Cos co pojawia sie u osob, ktore nigdy nie skalały sie zadna praca, ale niejeden portfel z kieszeni wyjeły... A przed chwilą nam przeszlo przez mysl, że za kosciołem sa fajne tereny na biwak. Nie są...
Nastepna wies to Wysokoje gdzie z koscioła pozostała tylko sama wieża utopiona w zielonosciach.
Ale nie kosciol jest tu najciekawszy. Jest tu tez sklep. Na oko klasyczny "magazin" na wschodniej prowincji. Poniemiecki dom, chłodne wnetrze korytarza o lekkim aromacie piwnicy. W sklepie za ladą kręca sie trzy osoby- chyba ojciec, matka i dorosły syn. Wszyscy mają urode kojarzącą sie z kaukaską i porozumiewają sie ze soba w jakims nietutejszym języku. Nie byloby to nic dziwnego biorąc pod uwage strukture narodową Rosji, a tu w okolicznych wsiach to wogole ciezko jest spotkac blondyna.. Dziwne jest natomiast co innego. Po pierwsze da sie zauwazyc jakas nerwowosc w ich ruchach, spojrzeniach, wzajemnych rozmowach, ktorych w ząb nie rozumiem. Mam wrazenie jakby sie co chwile ze soba o cos kłócili. Przyszłam tu kupic raczej podstawowe rzeczy- chleb, ser, jabłka, mleko, piwo. Nikt z całej trójki sprzedawców nie wie gdzie co leży, a tym bardziej jakie są ceny tych produktów. Sama musze chodzic po sklepie, zdejmowac sobie z półek i odczytywac na głos lub pokazywac palcem ceny. Należnosc musze uregulowac zgodnymi pieniedzmi, bo nie mają wydac reszty. Nie mam dokladnie odliczonej sumy. Brakuje mi 100 rubli, albo musialabym rozmienic grubszy banknot. Mowią, ze ok, ze moze byc bez tych stu... Chłopak pieniadze chowa do kieszeni... Oprocz mnie do sklepu zaglada mała dziewczynka. Chce kupic loda. Babka mowi, ze lodow nie ma. Dziewczynka wybiega z płaczem... A pod scianą pełna lodowka lodow... Byl to jeden z dziwniejszych sklepow jakie mialam okazje odwiedzic w calym zyciu. Zupelnie jakby wlasciciele i pracownicy sklepu leżeli zwiazani na zapleczu. Jakos mam sporą potrzebe znalezienia sie szybko daleko stąd. Toperz czekajacy w busiu z kabakiem pyta czy zjemy drugie sniadanie pod sklepem. Moze tak- ale napewno nie pod tym...
Kolejny kosciół zwiedzamy w Zalesiu. To calkiem niezle zachowana ruina, ktora zaznaczyłam sobie na mapie trzema wykrzyknikami. Jeszcze kilka lat temu mozna bylo wejsc do srodka, na wieże - czytalam takie relacje ze zdjeciami, ogolnie rewelacja. Ale i tu widac dotarła mania kratowania. Zdjecia musialy byc stare- teraz wszystko zamkniete jest na dziesiec spustow, dokladnie pomurowane, mysz sie nie wślizgnie... Wokol nowe chodniczki z kostki bauma, odnowiony pomnik gierojow ze swiezymi tablicami, nowoczesne boisko z tartanowa nawierzchnia (oczywiscie tez zamkniete na gruby łancuch). Budowali, remontowali, wiec i kosciol zamkneli. Jak zwykle zreszta, zawsze tak sie konczy. Gdzie sie zaczyna remont i porzadkowanie terenu- to jednoczesnie konczy sie swiat dzikich eksploratorow ceniacych swobode, naturalnosc, cisze, pustke i spiew ptakow w starych murach. Kosciół oglądamy wiec tylko z zewnatrz...
Na otarcie łez mozna spotkac kawałek dalej ciekawy szyld przysklepowy. Oczywiscie zaglądam do srodka. Sprzedawczyni jest dumna widzac, ze go fotografuje. Sklep jest ponoc bardzo stary, zostal zalozony 95 lat temu. I zawsze sprzedawano tu artykuly gospodarstwa domowego. I ten szyld tez ma tyle lat... Probuje wyrazic zdziwienie i pewien rodzaj niedowierzania, ze taki symbol wisial TUTAJ 90 lat temu ale babeczka ma wyraznie swoj swiat, w ktory wierzy i w ktorym jest szczesliwa.
Obok ozdobne koło z łopat, grabi i wideł.
Jedziemy do Zaliwina, miejscowosci nad Kurszskim Zalewem, gdzie chcemy znalezc opuszczoną latarnie morską. Niestety okazuje sie, ze nie prowadzi tam zadna droga. Trzeba by sie przedzierac trzcinami po kolana w błocie albo splynac rzeka Dejma. Wzdluz zalewu tez nie da sie isc bo wszedzie młaka.
Spedzamy wiec chwile na brzegu ogladajac łodki.
Obserwujemy tez wodowanie pontonu uazem wjezdzajacym do wody prawie po dach a potem jak rybacy walczą z falami i gasnacym silnikiem. Kurszski zalew jest duzo wiekszy od poprzedniego i z wielu miejsc nie bardzo nawet widac drugi brzeg!
Godzine tez zajmuje nam wrzucanie patyczków do wody. Czas ten okazuje sie i tak zbyt krotki, bo i tak wracamy do busia z wyjącym i miotajacym sie tłumoczkiem, ktory trzyma w kurczowo zacisnietych łapkach dwa patyczki.
Z Polesska odbijamy na polnocny wschod coby zobaczyc co slychac nad zalewem w okolicach wsi Krasnoje i Razino. Nie slychac nic szczegolnego. Droga jest bardzo wąska bo wiedzie miedzy kanałem a obmurowanym wałem otaczajacym zalew. Czasem w zaroslach stoi sobie jakis betonowy rybak.
Po wyjsciu na wał pojawia sie nagle straszny wiatr, taki, ze urywa łeb z korzeniami. Z wiatrem walcza mewy i łabedzie. Bardzo smiesznie wyglada gdy lecą sobie mewy, machaja skrzydłami a tak naprawde to sie cofają. Albo jak plynie łabędz, płynie i nagle nakrywa sie nogami. Po drugiej stronie wału cisza...
Potem Sławińsk i znow szukamy opuszczonego kosciola. Zostala tu samotna wieza wsrod chwastow. Ktos wstawil do srodka prawosławny krzyz. Miłe! Swiatynia to swiatynia!
Poczatkowo idac do ruin trafiamy na teren jakiejs bursy, ktora wyglada jak zwykly wiejski dom. Do czego przynalezy? Jest tylko tabliczka "Bursa. Rosja. Oblast, rajon i jakis numer". Chyba ze po rosyjsku "bursa" znaczy co innego niz po polsku? Z budynku wychodzi jakas kobita w chustce na glowie, ale na nasz widok natychmiast sie cofa wglab sieni.
W samej wiosce jestesmy swiadkami dziwnej sytuacji. Pod drzewem grubuja sie mezczyzni w roznym wieku. Ziewają, plują, rozmawiają, łuskają slonecznik. Ubrani sa normalnie- dresy, dzinsy, czasem stroje robocze. Po chwili ustawiaja sie w szeregu. Przychodza do nich dwaj kolesie w mundurach- spodnie na kant, niebieskie koszule i czapki z rondami jak patelnie. Dopiero teraz zauwazam, ze wszyscy w szeregu mają przypiete plakietki, jakby identyfikatory. Nie widze co jest na nich napisane. Chyba nazwiska i cos jeszcze. Dolatuje mnie tylko jakis strzep rozmowy, ze do kogos mają pretensje, ze nie stawil sie na jakies szkolenie. Nie mam pojecia czy to sa jakies ochotnicze bataliony, samopomoc chłopska czy spotkanie lokalnego klubu AA?
Noclegu szukamy w Gwardiejsku- miasteczku na skraju ogromnej jednostki wojskowej. Połowa ludnosci nosi tu panterki, tielniaszki, 3/4 aut ma czarne wojskowe blachy i jest uazami albo kamazami, gdzie chlopaki siedzą upakowane jak śledzie pod plandekami. W wąskich uliczkach non stop jacys mlodziency w moro obłapiaja sie z panienkami a ciezki przytłaczajacy zapach perfum snuje sie wzdłuz bram, chodnikow i ulic jeszcze pol godziny. Toperz bardzo szybko sie przebiera w sweter, twierdzac ze w swojej kurtce bundeswehry czuje sie tutaj jakos nieswojo i ma wrazenie, ze mu sie przygladaja. Cos w tym jest, ze to bylo jedyne moro w tym miescie o innym układzie ciapek
Spimy chyba w jedynym w miescie hoteliku "Rica", ktorego dlugo nie mozemy znalezc. Jezdzimy tam i spowrotem, kilka osob nam opisuje dojazd. Okazuje sie, ze jesli by chciec znalezc najbardziej boczną, wyboista i jeszcze do tego najkrotsza uliczke Gwadiejska- to wlasnie tam. Mysle, ze po takim opisie bysmy znalezli od razu!
Babka na recepcji z błagalnym wzrokiem dopytuje- "ale registracji nie potrzebujecie, prawda???" A potem powtorka z rozrywki czyli wypisywanie kart, ankiet i oddawanie czci papierowi. Tu dla odmiany nie moge sama wypisac karteczek. Musi to zrobic wlasnorecznie babka, pieknym pismem z zawijasami. To co wychodzi spod jej pióra wyglada jak jakies stare klasztorne ksiegi. Chyba minela sie z powołaniem. Ale do rzeczy. Kobita chce pisac sama ale oczywiscie nie bardzo potrafi przelozyc dane z naszych paszportow na odpowiednie pismo. Mam jej wiec dyktowac. Juz przy nazwisku mocno sie marszczy. Potem przez 15 minut kartkuje paszport w poszukiwaniu "otczestwa". Bo moze my nie znamy, nie uzywamy- ale w dokumentach musi byc. Juz do tego przywyklam, czesto tak bywa. (Najdluzej szukali chyba w przydworcowych komnatach w ukrainskim Kozjatynie, gdy jechalismy elektriczkami na Krym. Tam sie nie chcieli poddac.) Najciekawiej jednak jest na etapie "organ wydajacy paszport". Wojewoda dolnanss...., dolnoszlons.... Dobra, musze jej napisac na kartce wszystkie dane a ona ladnie przepisuje. Gdzies zle domalowalam ogonek i... formularz do przepisania. Bo skreslen byc nie moze w tej szalenczo artystycznej dzialalnosci. A jaki jest kod pocztowy miasta, w ktorym sie urodzilam? Nie mam pojecia. I nie ma szans abym sobie przypomniala bo nigdy tego nie wiedzialam. Babka prawie łzami skrapia niezapelniona rubryke. Gdy juz mi sie wydaje, ze jest koniec to okazuje sie, ze babeczka musi jeszcze raz przepisac wszystko "na czysto" i pokazac nam do weryfikacji. Gapie sie więc w formularz i kiwam glowa. Nawet gdybym znalazla błąd to przeciez sie nie przyznam. Poza tym zawsze mialam problem z czytaniem pisanych liter a te jeszcze maja takie cholerne zawijasy... Gdy juz sie wydaje, ze sprawa jest ostatecznie zakonczona - babka wyciaga z teczki formularze sprzed 3 lat, kiedy to spali tu jacys Polacy. I tam o zgrozo sa inne formy numeracji paszportu. I co bedzie? Ktore sa prawdziwe? Blady strach pada na mały pokoik gwardiejskiej recepcji. Co teraz? Sa dwa formularze i w jednym z nich jest błąd! Tłumacze wiec, ze tam byly stare paszporty a ja mam nowy. I tam byly inne systemy numeracji. Nie wiem czy tak bylo. Wymyslilam to sobie na poczekaniu. Moze babka bedzie miec spokojne popoludnie a my wreszcie pojdziemy polazic po miescie. Ech... Czasem mam wrazenie, ze tacy ludzie sie marnuja. Ze ich upór, pracowitosc i dokladnosc moglyby byc lepiej wykorzystane niz mozolne wypelnianie nikomu niepotrzebnych rubryk.
Gwardiejsk wyglada jak statystyczne polskie miasteczko. Wydarty totalnie z roslin ryneczek wybrukowany jest kostką bauma. Odnowione fasady kamienic pomalowano na pastelowe, rozmyte kolorki z przewagą łososiowego, chyba ulubionej barwy przez wszystkich milosnikow "euroremontu". Gdyby nie inna czcionka na napisach i ogromne ilosci włóczacego sie wojska mozna by pomyslec, ze jestesmy gdzies u nas. Na srodku rynku mają fontanne, do ktorej probuja wpasc wszystkie dzieci, łącznie z naszym. Probujemy znalezc jakas knajpe, ale nie jest to proste o 19. Ostatecznie konczymy wiec z bułka i parówka w rece na ławce w parku.
W Gwardiejsku jest kilka starych poniemieckich budynkow z czerwonej cegły, z wiezyczkami, wykuszami. Pierwszy z takowych rzuca sie nam w oczy na obrzezach miasta, kolo stacji benzynowej. Jest to dawny zamek Tapiau. Budynek od lat powojennych miesci wiezienie o zaostrzonym rygorze. Jest opleciony taka iloscia drutu kolczastego, ze starczyloby na ogrodzenie całego obwodu. I oczywiscie wiszą tabliczki o zakazie fotografowania. Jak wiadomo zakazy sa po to aby je łamac ale jak widze kolesia w mundurze z kałachem, ktory patrzy mi w oczy, to mi jakos "spada śmiałosc". W Polsce zapewne bym zaryzykowala. Ale Rosja nie ma pod tym wzgledem dobrej opinii
(zdjecie z googlemaps)
zdjecie ze strony http://www.allcastles.ru/tag/%D0%B7%D0% ... 0%B0%D1%83
Kolejny ceglany budynek ktory mi sie spodobał tez jest opatrzony takowymi tablicami. Tu akurat nie ma wiezienia ale jakies obiekty wojskowe, pilnowane przy bramie przez kilkunastu straznikow.
(zdjecie z googlemaps)
Sporo aut na terenie calego obwodu ma naklejki "patriotyczne", nawiazujace do Wielkiej Wojny Ojczyznianej lub wspolczesnej polityki.
I znow odkrecamy na zadupia. Krasnyj Bor to malutenki przysiolek wsrod lasow i pól.
Kosciol jest za płotem, a teren strzezony przez ujadajacego psa, nawet podpisanego ze jest zły. Nie wiem co sie tam miesci. Przez plot niewiele widac- tylko tyle ze drewniana wieza niebawem runie... Gniazdo bocianie chyba opuszczone.
W Bieriezowce zostala sama wieza, zarosła krzakami dzikiego bzu i kolczastymi pnączami chcacymi wydrapac nogi do kości...
W Puszkinie kosciola brak. Albo wiec sie zawalil albo zle zaznaczylam i maja tu w obwodzie jeszcze jakies inne Puszkino.
Przejezdzamy tez przez Ozerki gdzie rzuca sie w oczy spory jakby pałac, ale otoczony budynkami chyba zakladu przemyslowego? a moze czego innego- bo mocno oplecione drutem kolczastym.
Za mury jak sie okazuje wejsc sie nie da. Ale jest przyzakladowy miły sklepik, w ktorym oczywiscie robimy zakupy, zwlaszcza ze maja tu jedno z moich ulubionych piw- Stary Mielnik.
Na jednej z bram kombinatu jest tez napis "Stołówka". Juz planujemy tam zawitac na obiad... ale okazuje sie, ze prowadzace dalej żelazne drzwi nie maja klamek... Zeby je otworzyc trzeba miec wielki klucz. Chwile czekamy, ale nikt akurat nie idzie.. Zapewne gdyby tu mieli hotel to bysmy zostali dzien dluzej w obwodzie
Ciekawą rzecz mozna zaobserwowac na przejazdach kolejowych. Jest to duzo bardziej skuteczne zabezpieczenie niz szlabany czy migajace czerwone swiatlo. Gdy nadjezdza pociag to podnosza sie na jezdni ogromne blachy. Nie ma bata, zeby ktos wjechal pod pociag!
Do Mamonowa jedziemy bocznymi drogami o zroznicowanej nawierzchni.
W Mamonowie staramy sie wydac ruble, ktore nam pozostaly. Zakupujemy wiec duzo kwasu i duzo kawioru, bo na alkohol niestety sa limity. Szkoda, ze u nas tak trudno o dobry kawior! I to nawet nie jest kwestia ceny tylko dostepnosci do pozyskania..
Rechoczący stojak pod mapę
Na granicy znow pusto. I bardzo sympatyczna, lużna, wesola atmosfera. Zwlaszcza, ze kabak wszystkich rozbawia. Pogranicznik zaglada do busia i widzi, ze jest chyba kilkadziesiat butelek kwasu. Mowi: "O widac, ze lubicie kwas!". Kabak "Da". - "O i kawior lubicie!". Kabak "Da". Schodzi sie kilku innych straznikow rozweselonych rozmową z bobasem. Pogranicznik dopytuje "To pewnie i kałachy wieziecie, co?". Kabak "Yyuu" i kreci glową. To se pogadali! Wszyscy pękaja ze smiechu.
Cale przejscie zajmuje nam niecala godzine.
Ogolnie obwód zaskoczyl nas bardzo pozytywnie. Nie mielismy zadnych zatargow z policją na drogach niby polująca na obcokrajowcow (jedna rutynowa kontrola dokumentow, zakonczona zwroceniem uwagi, ze mamy przepalone swiatło i warto by to kiedys naprawic oraz zyczeniem udanych wakacji). Straszono nas, ze wloczac sie po zadupiach bedziemy miec zapewne wszedzie problemy ze słuzbami, mundurowymi i wogole to policyjny kraj. A w wielu aspektach np. biwakowym czy ogniskowym - wolnosc jest wieksza niz w Polsce. Miejscowi tez wydawali sie nam calkiem sympatyczni i nie spotkalismy sie z jakimis objawami agresji dlatego, ze jestesmy z Polski, no moze jedynie czasem jakis żal do swiata wielkiej polityki, ze kiedys nasze wzajemne stosunki byly lepsze.
Nie udalo sie zwiedzic w obwodzie wszystkiego co bylo planowane. Zabraklo nam czasu - okolo 3-4 dni aby powloczyc sie po wschodniej czesci terenu. I brakło śmiałosci/odwagi aby wbijac do Bałtijska, na mierzeje czy do wiosek w ścisłym terenie przygranicznym. Nie wiem czy jeszcze kiedys tu wroce... Pewnie kolejnym razem, mając juz w rekach rosyjska wize, bedzie jednak ciagnac aby pojechac gdzies dalej, gdzies, gdzie nas jeszcze nie bylo. Chyba ze kiedys zniosą lub znacznie ulatwia graniczne formalnosci- to wrocimy tu napewno- do Bałtijska i powloczyc sie np. po kolejnych wsiach z opuszczonymi kosciolami, ktorych zostalo jeszcze ze 30.
KONIEC
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
A tu zebrane do kupy wszystkie opuszczone koscioly, ktore napotkalismy na naszej trasie na terenie obwodu:
http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... odzie.html
http://jabolowaballada.blogspot.com/201 ... odzie.html
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości