Jedziemy ku morzu. Swietlogorsk mijamy, wydaje nam sie zbyt duzy i tłoczny aby w takim miejscu patrzec za noclegiem. Co to znaczy slowo “tłum” w tym miejscu to sie dowiemy dopiero w sobote gdy bedziemy wracac
)
Kolejną miejscowoscią jest Primorie i tu rzuca sie nam w oczy podrdzewiały szyld turbazy “Aist”. Droge w ktoryms momencie przegradza lekko zwichrowany bocian. Juz wiemy, ze chcemy tu spac!
Do bazy prowadzi droga najpierw gruntowa a potem przechodzaca w betonowe płyty. Wyjezdzajac prawie wpadamy tu busiem do studzienki tzn najezdzamy na pokrywe, ktora sie czesciowo zapada
Turbaza jest obecnie w remoncie. Nie działała kilka lat. Byla w posiadaniu jakiegos szemranego goscia z Azerbejdzanu, ktory nie dbał o domki, dachy zaczeły przeciekac, łózka zgniły. Poki co wiec na terenie sa dwie babki i dwoch facetow, ktorzy malują domki, zbijają meble, noszą deski. Za jakies 2 tygodnie ma byc juz otwarte dla turystow. Kiedy przybywamy ekipa akurat odpoczywa po dniu pracy biesiadujac za poddrzewnym stołem. Udaje sie jednak dogadac, zeby tu zostac. Obiecują przygotowac nam domek- bedzie gotowy za dwie godziny. Mowimy, ze nam nie trzeba mebli, poscieli - mozemy spac na dechach na podlodze albo w busiu. Oni jednak nie chca o tym slyszec- obiecują poznosic meble, firanki, a nawet grzejnik coby kabaczę nie zmarzło w nocy.
Co jest bardzo fajne i pierwszy raz na cos takiego trafilismy- w małym drewnianym domku mamy grubasny, mieciutki dywan! Od razu jakos tak przytulniej! Dywan to podstawa! W busiu tez mamy dywan!
Jeden z bazowych facetow idzie nas zaprowadzic na plaże. Jest ona niby zaraz za turbaza ale tam jest urwisko wiec trzeba isc naokolo. Gość prowadzi nas wąwozem porosłym solidnym chaszczem. Smagające po twarzy zarośla zrywają mu okulary i nie moze ich znalezc, a nas tymczasem komary pożeraja żywcem. Mozna rowniez dotrzec nad morze przez miejscowosc (co w kolejnych razach czynimy) a to byl tylko taki skrót
Na plazy kręci sie troche ludzi- ale jakze jest to inny klimat niz np. na polskim wybrzezu! Stoją namioty na piasku, zaraz obok płoną ogniska. Sporo ludzi zjezdza na plaze samochodami ale tylko terenowki. Pytalismy kilka osob to zgodnie stwierdzili, ze busio zakopie sie na bank a potem to nawet zaden traktor go nie wyrwie, trzeba by czołg z jednostki sciągac! (znaczy byly takie przypadki? Byc holowanym przez czołg to by byla przygoda! Tylko toperz powtarza: “Nie buba- busio zostaje pod turbazą!”.
I ta Rosja to ponoc kraj bez wolnosci, zniewolony w kazdej dziedzinie, z uciemiężonymi obywatelami? Sprobowal by ktos nad polskim Bałtykiem postawic na plazy namiot i o zgrozo zapalic przed nim ognisko! Ciekawe za ile minut by go zgarneli bo nie wolno i zaraz jakis uczynny by doniósł odpowiednim słuzbom? No coz.. Tego sie nie spodziewalam, ze znad kaliningradzkiego wybrzeza powieje taki wiatr wolnosci! Miłe zaskoczenie! Dzis juz nam sie nie chce- ale jutro robimy wielkie plazowe ognicho!!!!!!!!
Wiekszosc okolicznego brzegu to wysokie, gliniaste klify o barwie pomaranczowej.
Skarpy, podobnie jak nad zalewem, zamieszkuje ptactwo! Duuuzo ptactwa! ich kwik niesie sie po calej okolicy i miesza z szumem fal..
A tu splywa jakis błotnisty potoczek
Plaże sa przewaznie piaszczyste, ale elementu kamienistego jest tez calkiem sporo.
Oczy czy cycki?
Nad naszymi glowami non stop lataja dzis helikoptery, duze, tłuste, z gwiazdą na brzuchu. Sa rozne modele ale łączy je jedno- z boków mają jakies wielkie tuleje- rakiety, armaty- szlag wie co to jest. Z przodu mają jakby “wąsy” przez co kojarzą mi sie troche z sumami. (tak wiem- sumy nie latają
) Co chwile powietrze wypełnia warkot smigieł a brzuchy gigantow prawie ocierają sie o drzewa. Nigdy wczesniej nie widzialam helikopterow z tak bliska, jeszcze takich bojowych. Ręka co chwile mimowolnie siega w strone aparatu. Udaje mi sie oprzec pokusie, ale łatwo nie jest.. Nie mam pojecia czy robienie tu takich zdjec grozi jakimis problemami czy nie. Ale wole nie ryzykowac. Ludzie na plazy nawet wzroku nie podnoszą- widac dzien jak codzien…
Wracajac zaglądamy do lokalnych sklepow. W jednym z nich trafiam na dosyc niesympatyczna sytuacje. Babka sprzedajaca gdy zauwaza we mnie obcokrajowca- nie chce mnie obsluzyc. Gdy stoje przy jednej kasie to ona idzie do drugiej. Uznalam, ze moze ta zostala zamknieta- przenosze sie tam. A ta małpa wraca spowrotem do tej pierwszej. Pytam czy ta kasa jest zamknieta a ona tylko wzrusza ramionami twierdzac, ze nie rozumie. Niestety- nie potrafie sie wykłócic albo kogos opierdolic z góry na dół. Nie wiem czy sa takie tematyczne kursy jezykowe- jak sie kłócic i jak kogos zwyzywac. Na szczescie moje niesmiałe proby zwrócenia na siebie uwagi przynoszą skutek- przychodzi druga kobita, chyba kierowniczka i robi robote za mnie. Tak wiem- powinnam notowac jej monolog, ale chyba z połowy niestety nie zrozumiałam. Na koniec bierze tamtą za fraki i wywala na zaplecze. Sama sprzedaje mi co trzeba i bardzo przeprasza w imieniu obslugi sklepu. Coz.. ale niesmak troche pozostal. I chec nauczenia sie radzenia sobie w takich sytuacjach.
Gdy siedzimy pod drugim sklepem to zajezdza "sowiecki kiełbasowóz". Jak to tradycja łączy sie z nowoczesnoscią
Wracamy na baze. Babki opowiadają jak to w latach 90 tych duzo bywaly w Polsce bo zajmowaly sie handlem, stadion w Warszawie i te klimaty. Calkiem duzo po polsku sie wtedy nauczyly i niektore slowa bardzo je śmieszyly np. samochód- ze sam chodzi, a przeciez nie chodzi a jezdzi!
Jeden z bazowych facetow, opowiada jak sluzyl w wojsku w Sulęcinie 40 lat temu. Oni mieli tam placowke, a Polacy w Wędrzynie. Kiedys ich pluton w ramach jakiejs nagrody czy bratania sie zostal na dwa tygodnie oddelegowany do Wędrzyna, do polskiej kompanii. I tam ich zatkalo jak polscy zolnierze dobrze jedzą! Duzo, roznorodnie a do obiadu byly nawet winogrona! Wszyscy bardzo sie dziwili, ze cala Polska nie garnie sie do woja na wyscigi- za takie zarcie! Potem dlugo jeszcze wspominali i narzekali na swoich kucharzy. Skadinad bardzo ciekawe czy naprawde byly to prawdziwe posiłki standardowej polskiej kompanii- czy bylo to na pokaz?
Nawraca tez bardzo wspolczesny temat czyli zlikwidowania małego ruchu granicznego. Ekipa akurat nie zajmowala sie teraz handlem- ale jezdzili do Braniewa do dentysty. Ponoc lepiej i taniej niz u nich. Sporo ludzi z okolicy odwiedzało tez w Polsce fryzjerow i kosmetyczki. Ale politycy mają manie przesladowcze a zwyklych ludzi gleboko w dupie. Wiec juz nie zarobi ani dentysta ani fryzjer z Braniewa, drobne przedsiebiorstwa na pograniczu nie beda sie rozwijac, a turysta nie pojedzie tanio i latwo. Bo tak! No coz, my mozemy jedynie wspolnie ponarzekac...
Potem pytaja nas o nasze imiona. Toperz mowi ze Jan. Od razu wszyscy podłapują- oooo to jak Jan Kos! Z “czterech tankistow i sobaka”. “U was ten film tez byl taki znany? U nas wszyscy zesmy go ogladali! Ech… film z czasow gdysmy sie jeszcze ze soba przyjaznili…” Trudne sa takie rozmowy. Ale czesto na nie schodzi. Nie ma innej opcji aby nie przewinal sie choc raz. Tu na szczescie mamy do czynienia z kulturalnymi i wywazonymi ludzmi, ktorzy chetnie wysluchuja racji roznych stron.
Co chwile musimy przerywac rozmowe bo przelatują helikoptery i tak warczą, ze zagluszaja nasze glosy. Potem po zmroku latające maszyny cichną ale za to gdzies calkiem niedaleko rozlegaja sie strzały i wybuchy. Raz to az zadzwięczaly szyby i tylko patrzylam kiedy wypadną. Jakis spory poligon musi byc bardzo nieopodal.
Jedna z babek, Elena, bardzo nam poleca plaze w Bałtijsku i wycieczki promem na kose, gdzie sa jakies stargane szormami bunkry i kamienny las . Mowie, ze slyszalam ze obcokrajowcy nie sa tam mile widziani i potrzebują przepustek. Ona smieje sie, ze widocznie rowniez byla tam nielegalnie- bo poki co nie udalo jej sie zdobyc obywatelstwa. Jej historia jest bardzo typowa, setki jest takich zyciorysow pisanych przez kalke na terenach calego bylego sajuza. Pani Elena pochodzi z Uzbekistanu, gdzie jej rodzice osiedlili sie w latach 50tych, niekoniecznie z wlasnej woli. Dostali tam przydzial pracy a czasy byly takie, ze odmówic nie wypadało
Żylo sie w miare do lat 90 tych, gdy sajuz sie rozpadl a uzbeccy Rosjanie nagle znalezli sie w obcym i dosc nieprzychylnym im kraju. Okazalo sie, ze i o prace trudno i sa obywatelami drugiej kategorii. Sasiedzi, przyjaciele, kto tylko mogl to wyjezdzal. Mąż pani Eleny byl Niemcem (tez urodznym w Uzbekistanie), wiec corka dostala po nim niemieckie obywatelstwo i wyjechala w okolice Hamburga. Gdy maz zmarł Elena postanowila osiedlic sie gdzie blizej corki i jakos bardziej “u siebie”. Padło wiec na Kaliningrad i tu zaczely sie schody… Przez lata miala szanse jedynie na pobyt czasowy, koniecznosc udokumentowania legalnej pracy, ciagle wisialo nad nią widmo deportacji. Jednoczesnie do obwodu kaliningradzkiego przyjezdza mase Kazachów, ktorzy ani nie znaja jezyka, ani nie maja checi do pracy. Ale im wolno. Bo Kazachstan jest z Rosja w unii a Uzbekistan nie.. Wiec Elena, ktora sie czuje Rosjanka, ma pod gorke a w roznych urzedach migracyjnych Kazachowie smieja jej sie w twarz. Tu w rozmowe włącza sie reszta ekipy bazowej: “Bo “czarnym” zawsze latwiej, bo politycy ich promuja! Czy na wschodzie czy na zachodzie- jest tak samo. Mozesz nie miec dokumentow, mozesz nie znac jezyka, mozesz nie chciec pracowac- ale jak masz czarna gębe i wyznajesz jedyna sluzsza religie to jestes wszedzie promowany. U was w eurosajuzie jest podobnie, nie? Acz ponoc Polska i kilka innych okolicznych krajow pokazala tej modzie i tendencji srodkowy palec! Brawo wy!!”
We wrzesniu ma sie wszystko zmienic i Elena dostanie w koncu swoje upragnione obywatelstwo. Wtedy moze tez zaczac procedure sciagania do siebie corki, ktora stracila serce do Niemiec od kiedy zostala pobita w swoim miasteczku przez owych “czarnych”, ktorych temat dosyc czesto przewija sie w roznych rozmowach podczas calego naszego pobytu w obwodzie.
Tak sobie gawędzimy nieraz gdy gdzies spotkamy sie w przelocie. Bo glownie cala bazowa ekipa zajmuje sie pracą - staraja sie aby na lipiec baza byla juz gotowa na przyjecie turystow. Mają juz kilka rezerwacji- tu ktos na tydzien, tu 6 osobowa rodzina na miesiac. Tak jak zwykle wiekszosc wspolczesnych remontow napawa mnie odrazą i obrzydzeniem- tutaj odbudowa tej bazy bardzo cieszy! Fajnie, ze domki sie nie zawalą i nadal beda sluzyc zwyklym ludziom. Bo tu wciaz remont oznacza przywrocenie uzytecznosci a nie zabijanie klimatu i stylizowanie na sterylne laboratorium. W bazie malują domki, naprawiaja połamane schodki, wstawiaja nowe łozka w miejsce starych, ktore zgnily. U nas zaczeli by od wyciecia wszystkich drzew i koszenia trawy co drugi dzien, aby zabic kwiaty i zioła. Tu kwiatki zaglądają mi calymi kisciami do polowej umywalni gdy robie wielkie pranie!!!
Dzis idziemy na spacer wybrzezem w strone Majaka. Mijamy pobliskie miłe i piaszczyste plaże pod stromymi klifami. Kierujemy sie w strone przystani. Brzeg pokrywa sie tu strasznym szlamem. Jakies połączenie blota, wodorostow i czegos co mocno zapodaje aromatem zdechlej ryby. Chyba rybacy wywalaja tu jakies odpadki, przynajmniej jeden widzialam ze patroszy i płucze w morzu swoja zdobycz. A flaczki osiadaja na wodorostach i grzeją sie do slonca. Momentami musimy przyspieszyc kroku bo zapach az dusi!
Kręci sie tu sporo łódek, pontonow a kawalek dalej zatrzymala sie ekipa płetwonurkow. Mają dziwne maszynerie, ktora wciaga ich pod wode.
Jest tez troche plazujacych ale to raczej pikniki. Nikt sie nie kąpie, czasem ktos zanurzy stope, czasem wiecej ale szybko ucieka na brzeg z kwikiem. Toperz jest jednym sposrod trzech odwaznych, ale kąpiel trwa baaardzo krotko. Woda ma ponoc temperature gorskiego strumienia wczesna wiosną
Dalej znikaja plazowicze i rybacy, od czasu do czasu stoi tylko zaparkowane jakies auto. Plaża i skarpy sa tu solidnie przekopane, nieraz chyba dosc ciezkim sprzetem. Wsrod zwałow piachu wystepują malutkie jeziorka, o dosc regularnych ksztaltach. Odplywy zamulonej wody sa powzmacniane deseczkami. Jak sie potem dowiadujemy od miejscowych sa to najprawdopodobniej dzikie kopalnie bursztynu, ktorych jest sporo w calym obwodzie i lepiej sie tam nie kręcic bo "opiekunowie" nie zawsze sa mili i goscinni.
Po piachu łazi bardzo duzo takowych chrząszczy. Ptactwo ze skarpowych dziupli bardzo sie z tego cieszy!
Wracamy na ta czesc plazy ktora podobala nam sie najbardziej- obfitą w drewno, miejsca biwakowe na czystym piasku i bez rybnego szlamu. Tam zapodajemy ognicho.
Gdy zbieramy opał wołaja nas chlopaki z rozstawionego nieopodal namiotu. Sierioża i Artiom biwakuja tu od kilku dni. Dają nam fajne suche szczapy na ognisko, ktore przywiezli ze sobą.
Jezdza rowerami po calym wybrzezu. Mowia, ze najladniej jest na Kurskiej Kosie, ale tam jest rezerwat wiec z biwakami jest gorzej- trzeba sie ukrywac. Tydzien temu rozbili tam namiot w osłonietym miejscu, zapalili ognisko dopiero po zmroku. Mimo to o 2 w nocy nakryl ich straznik i pogonił. Obyło sie bez mandatu ale sie nie wyspali. Reszte nocy dospali w wiacie przy parkingu. Nad zalewami zjadły ich komary i jeden z nich dostał sraczki jak umył zęby wodą z zalewu. (jak mu wogole moglo to wpasc do glowy????). Za Bałtijskiem palili ognisko w ruinach nadbrzeznego fortu a w nocy zolnierze przyniesli im samogon i dali postrzelac z automatu. Ponizej zdjecia tego miejsca znalezione w necie- z googlemapsa i stronki urban3.ru:
Nie moge sobie wybaczyc, ze tam nie pojechalismy (bo ponoc Bałtijsk juz nie jest zamkniety i teoretycznie wolno sie tam krecic). Acz kto wie? Moze dla obcokrajowcow zolnierze nie byliby tak mili jak dla swoich?
Sierioża z Artiomem bardzo zazdroszcza nam, ze mieszkamy w Polsce. Bo u nas sa gory! A oni bardzo kochają gorskie wedrowki. A mają je tak daleko, ze bywaja raz na kilka lat… W tym roku np. jadą do Gruzji we wrzesniu i juz teraz skaliste szczyty snią im sie po nocach.
Pieczemy ziemniaki, ktore jada z nami jeszcze z Polski. Tak dobrych ziemniakow jak wyszly tym razem to ja jeszcze nie jadłam! Jest tez zabawna scenka, gdy wyjelismy ziemniaki z ogniska i toperz mowi do kabaczka, ze teraz bedziemy je jesc- mniam mniam. A kabak błyskawicznie w łapke najblizszego ziemniaka i do pyszczka! A trafila na takiego najbardziej spalonego i osmolonego. I to rozczarowanie na buzi- a miało byc dobre… Nie zniechecila sie jednak tak latwo- potem wcięla chyba trzy ziemniaki, dopominajac sie co chwile o wiecej masła!
Za ziemniaczany talerz sluzy nam gazeta znaleziona na miejscu ogniskowym, ladnie zlozona i zatknieta pod konar- chyba na rozpałke. Nie jest to zwykła gazeta- traktuje o grzesznych żądzach targajacych nasze dusze i resztkach cudownych monastyrow wmurowanych w fundamenty Kremla. Mozna sie tez dowiedziec z jakimi swietymi spokrewniony jest Putin oraz jak mozna sie nauczyc w pol roku uzdrawiac chorych za pomocą sił czerpanych z wnetrza ziemi
Kabaczek bardzo cieszy sie pobytem na plazy i ma kilka zabaw. Zbiera butelki. Najbardziej ulubiła sobie taka z regionalnego koniaku i wsypuje do niej piasek. Wysypuje, wsypuje, wysypuje. Zabawa na godzine!
Ulubila sobie tez mniej fajną zabawe- rzucanie gazetami i radosne guganie wypelnia okolice, gdy płachty papieru odlatują z wiatrem a my po nie biegniemy.
Jest tez wyjątkowo ciekawy plac zabaw - zwalone drzewo, pomiedzy ktorego konarami mozna przełazic, wspinac sie i lądowac kuprem w mieciutki piasek!
Noc nastaje tak zimna, ze zaczynamy rozumiec czemu babki z turbazy tak sie upierały, ze przyniosą nam piecyk! Chyba jest z 5 stopni! A jest czerwiec!!!! Piecyk wiec oczywiscie włączamy, spimy w ciepełku a w drewnianych scianach jakies myszy czy inne korniki grają nam do snu jak w lesnym szałasie. Klimat wlasnie taki jest- wokol szumi las a oprocz dwoch osob z obslugi, spiacych w swojej kanciapie- jestesmy tu zupelnie sami!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..