Piknik na skraju poligonu, czyli wycieczki pod Kaliningradem
Piknik na skraju poligonu, czyli wycieczki pod Kaliningradem
Chęc odwiedzenia Obwodu Kaliningradzkiego pojawiła sie u mnie pierwszy raz w 1988 roku kiedy wraz z rodzicami spedzałam wakacje w Krynicy Morskiej. Ktoregos dnia pojechalismy do wioski Piaski- ostatniej osady po polskiej stronie. Poszlismy na spacer plażą. Nie doszlismy do samej granicy bo ponoc byly jakies napisy, ze juz dalej isc nie wolno. Gdzies w tym rejonie zrobilismy na plazy grajdołek ze starych desek wyrzuconych na brzeg i zapodalismy calodzienny piknik. W odroznieniu od plaz w Krynicy- ta byla zupelnie pusta… Gdzies na horyzoncie, tam gdzie juz nie moglismy pojsc majaczyly jakies budynki. Tylko my, wiatr i ta tajemnicza magiczna linia, ktorej nie wolno przekroczyc. To miejsce ciągnelo mnie jak magnes.. Niby zbieralam kamyczki i muszelki, niby taplałam sie w wodzie ale coraz bardziej dryfowalam w tamta strone. Gdy juz odlazłam kawałek puścilam sie biegiem w upatrzona strone. Nie wiem co sobie wyobrazalam, nie wiem co dokladnie chcialam osiagnac, co za chytry plan kołatał sie w główce szesciolatka… Na kolejnych 10 metrach oczywiscie zostalam odłowiona przez rodzicow i odniesiona do grajdołka- z kategorycznym zakazem jakichkolwiek spacerow w tamta strone..
Kilka zdjec z tamtego wyjazdu:
Od tego czasu, gdy na krótkich nózkach biegłam plażą, minelo prawie 30 lat.. Tajemniczy kraj za miedzą zdążyl zmienic nazwe i chyba ulatwil sie proces jego odwiedzenia. A i ja nauczylam sie, ze granice przekracza sie na przejsciach i z dokumentem w kieszeni. Bardzo a to bardzo chcialam dotrzec tam, na mierzeje, gdzie kiedys nie doniosły mnie krotkie nozki i glupi dziecinny plan.. Niestety.. Mierzeja Wiślana po rosyjskiej stronie, zwana tu Bałtijska Kosą jest terenem zamknietym dla turystow, a obcokrajowcow w szczegolnosci. Na miasto Bałtijsk mozna jeszcze uzyskac przepustke- na reszte kosy- nie bardzo. Znalazlam wprawdzie relacje pewnego Białorusina, ktory przepłacil rybaka i poplynal tam łódka przez zalew. Chlopak mierzeje zobaczyl ale stacjonujace tam wojsko szybko go odlowilo i wpakowalo do aresztu. Wprawdzie tylko na 2 dni, ale my nie mielismy w planach az tak dokladnie poznawac lokalnych klimatow. Wiec tym razem tez sie nie udalo. Ale postanowilam choc spojrzec na tą kose przez zalew - a przy okazji odwiedzic wiele innych ciekawych miejsc
Granice przekraczamy przejsciem Gronowo- Mamonowo i poczatkowo mamy wrazenie, ze jest ono chyba nieczynne- nikogo nie ma! No dobra- stoja dwa auta.. Ale o co chodzi? Karteczki dostajemy wydrukowane, nie trzeba uzupelniac samemu. Wriemiennyj wwoz babka pomaga mi wypelnic, polowe rubryk wpisuje sama. Mimo cieplego dnia tu pod blaszanymi dachami jest zimno i wieje- jak to jest ze zawsze pizga na granicy? Juz mam isc po koszule ale szlabanik sie otwiera a pan w mundurze ponaglajacymi ruchami pokazuje, ze mamy jechac. Troche nie wiem co sie stalo i co mamy ze soba zrobic. Gdzie kolejki i dlugie senne godziny, gdzie trzepanie auta, zagladanie w podwozie i zlosliwosci, gdzie ci osławieni ruscy słuzbisci, ktorzy nie dadza nam tu zyc?? Poki co jest podniesiony szlaban, komplet pieczatek gdzie trzeba i pas asfaltu niknacy gdzies w oddali. Wręcz nie wiemy co ze soba zrobic! Chyba minelo niecale pol godziny! Ale szok!
W Mamonowie ide szukac kibla a mignelo mi miedzy drzewami cos na ksztalt tojtoja. Tak odkrywam plac zabaw i dosyc małe ale zawsze ruiny kościoła. Jedna sciana. Robie zdjecie. Podchodzi do mnie na oko 10 letnia dziewczynka i pyta czemu robie zdjecia. Mowie jej ze stary kosciol, ze ruiny i ze ciekawe. Dziewczynka biegnie do mamy i ze smutkiem pomieszanym z wyrzutem pyta: “Czemu mi nigdy nie powiedzialas ze to jest ciekawe”?
Pierwsze zdjecie i juz jakas historia! A obiecalam toperzowi, ze nie bede robic podejrzanych zdjec. Nawet specjalnie z tej racji nie wzielam aparatu z zoomem 60 tylko 16. Zeby nie kusilo. Wiele razy z błyskiem w oku łapalam za aparat, tak z przyzwyczajenia i ogromna siła woli odkladalam go jednak na miejsce. Musze więc wszystkich rozczarowac- nie bedzie zdjec baz wojskowych- czynnych ani opuszczonych, kolumn ciezarowek wożących czołgi po autostradzie, stad tłustych bojowych helikopterow czochrających brzuchami o drzewa, radarow i innych tego typu ciekawych obiektow i sytuacji. Lubie takie klimaty ale wiem ze tutaj sa na tym punkcie przewrazliwieni. I nie maja poczucia humoru.
Potem jedziemy w strone zamku Balga, zobaczyc zalew i poszukac miejsca podpisanego na mapie “turbaza”. Do torow jedzie sie normalnie a dalej droga wchodzi w wąwóz.
Po jego drugiej stronie pojawiaja sie kocie łby a potem połamany asfalt gdzie wpadamy w dziury jak leje po bombach a drzewa i krzewy zwieszaja sie na poł drogi. Tereny wokol to bagna i miejsca jakby dawnych wsi. Okolica bardzo mi przypomina Wilsznie w Beskidzie Niskim.
Mijamy jakies rozdroze. Jedziemy w lewo. Nie wiem czemu. Na czuja. Droga w lewo jest szersza ale w prawo odszedl asfalt. Jedziemy ale z coraz mniejsza pewnoscia siebie. To nasza pierwsza boczna droga w tym kraju i nie wiemy jakie sa realia. Wyglada jak droga donikad. I strasznie sie dluzy- chyba jezdzimy w kólko! Juz chcemy zawracac myslac, ze pomylismy drogi. Ale dostrzegamy druty. Jak idzie elektrycznosc- to chyba cos tam jest? Kawalek dalej pojawia sie utopiona w zieleni osada 3 domy i drogowskaz “turbaza”. Nie ulega wątpliwosci, ze bedzie tu klimatycznie!
Obiekt jest otwarty i zdecydowanie przeznaczony dla turystow. Akurat dzis rano zjechaly tu jakies militarne kolonie i pól placu jest zasiedlone namiotami, miedzy ktorymi biega dzieciarnia w mundurach. Wszystkie maja takie same naszywki, ale nie moge przeczytac co na jest na nich napisane- dzieciaki sie za bardzo kręca.
Jest tez na terenie jeden wypasny domek, nie bardzo pasujacy do calego otoczenia. Wyglada jakby wylądował tu zupelnym przypadkiem. Na poczatku prowadzą nas do niego. Za 60 zl od osoby, ze skorzanymi kanapami, telewizorem na pol sciany i innymi bajerami, ktore niekoniecznie mamy ochote ogladac. Tu sie ponoc bawią bogaci z miasta gdy chca zachowac anonimowosc. Mowimy babce opiekujacej sie przybytkiem, ze my wolimy spac w busiu bo taniej i przyjemniej. Płacimy wiec 5 zl za osobe i chowamy sie za ową willa coby nas dzieciaki nie zadeptaly na swoich manewrach.
Cala baza jest dokladnie taka jak lubie najbardziej- kilka starych trojkątnych domkow, wiatki biesiadne, wysoka trawa, sielski klimat.
Z cyklu- śladami normalnych hustawek!
Jest tez kibelek sławojka trzyoczkowa, o zapachu starego drewna i suszonych ziół.
Mamy okazje tez wysłuchac dlugą historie 4 tutejszych, przybazowych kotów- ich miejsca pochodzenia, zawiłosci własnosciowych, wzajemnych odnoszen, zwyczajów i roznic w charakterach. Potem je obserwujac dokladnie wiemy z kim mamy do czynienia!
Zamek Balga jest nieopodal- zbudowane przez Krzyżaków obecnie ruiny z czerwonej cegły utopione w komarzym lesie. Koło ruin stoi przyczepa i siedzi koles w mundurze ktory robi sobie grila. Droge przegradza łancuch. Pytamy wiec goscia czy mozna obejrzec zamek. Jego ponura twarz sie natychmiast rozpromienia w usmiechu i mowi, ze tak, oczywiscie, a nawet nalezy zwiedzic bo to piekne miejsce a on sie cieszy jak pojawiaja sie tu turysci. Mam wrazenie, ze ogromnie ucieszylo go to zapytanie bo poczuł sie potrzebny i doceniony. Zyczy nam miłego dnia, zdrowia i długo macha gdy znikamy wsrod drzew. Jak czasem w latwy sposob mozna komus sprawic radosc!
Przy zamku ciezko stanac choc na chwile bo od razu opada rój bzyczacych paskudztw!
Dosc stromym zboczem schodzimy z klify na plaze.
Idziemy w kierunku przylądka oznaczonego na mapie “Mys Siewiernyj”. Wybrzeze jest piaszczyste, trawiaste lub kamieniste, miejscami sa tez spore, gliniaste klify.
Przerwa na wrzucanie kamyczków!
W klifach napotykamy skalne miasto jaskółcze- lataja ich dziesiatki i drą dzioby! Jak gruzinska Wardzia w miniaturze!
A od Bałtijska dochodza dzwieki jakis dzwigów czy przeładunku.. W oddali majaczy MOJA MIERZEJA!
Zalew jest chyba niezbyt czysty bo na brzegu lezy duzo zdechłych ryb rozmaitych gatunków i w roznym stopniu rozkladu.
Oprocz ryb morze wyrzucilo tez łuske, wojskową skrzynie, malownicze korzenie i duzo bursztynow.
Ptactwa w wodzie jest sporo, widac są bardziej odporne niz ryby.
Jest tez kamyk z dziwna żyłką. Jakos skojarzyl mi sie z pasożytem loa loa, ktory wkreca sie pod skore i wyglada podobnie
Widac sporo miejsc ogniskowo- piknikowych. A moze rybackich? Choc w tej materii chyba łatwiej by bylo pozbierac z piasku niz siedziec z wędką…
Po zalewie pływa łódz, a na niej kilku chłopakow z obozu w naszej turbazie. Łodka ma bardzo nietypowe żagle, chyba pierwszy raz takie widze!
Gdy wracamy dzieciarnia bawi sie w chowanego a mimo sporej ilosci budyneczkow i drzew- najlepsze miejsce zeby sie schowac jest za busiem! Jedna dziewczynka nawet probuje wpełznac pod samochod ale toperz ją odgania. Dzieciaki i komary tego dnia sa dosyc natrętne. Na komary spreje nieco pomagaja- na dzieci niekoniecznie
Pomaga monotonny glos, ktory zaczyna sie odzywac z megafonu- dzieciaki sa zwoływane na wieczorny apel. Nie wiem czy on ma na celu uspienie ekipy aby nie dokazywala zbytnio nocami, ale przez godzine sa wyczytywane chyba nazwiska delikwentow i jakas krotka charakterystyka zasług czy wymagan wzgledem danej osoby. Chyba- bo nie bardzo potrafie cokolwiek zrozumiec z tego bełkoto-charkotu. Czasem monotonie przerywaja oklaski lub gwizdy.
Wieczorem mam okazje robic za opiekuna bazy, gdy przychodzi jakas babka i wypytuje o ceny, zasady noclegu i bazowe udogodnienia No coz- oprowadzam wiec - na ile jestem w stanie.
Rano, gdy juz opuszczamy tą okolice, zatrzymujemy sie jeszcze przy jednym z domkow wpółopuszczonej osady. Na stołach, ławach i trawie zostaly wyłozone rozne szpargały, głownie znalezione w starych sadach lub wykopane z ziemi przy pomocy wykrywacza metalu. Sa łuski po nabojach, resztki maszyn rolniczych, wojskowego wyposazenia, czy niemieckiej zastawy stołowej. Kazdy eksponat mozna kupic, acz chyba glownie leżą tu dekoracyjnie bo teren nie jest zbyt tłumnie odwiedzany przez turystow żądnych nabywania pamiątek. Wszystko to fajnie wyglada - ale razem. Bardzo chce wybrac jakas jedna rzecz aby miec stad pamiatke, ale naprawde ciezko sie zdecydowac. Ostetecznie pada na jakas małą butelczyne z niemieckim napisem za 100 rubli (okolo 6.5zl) w ktorej w srodku jest jakas resztka bardzo smierdzacej oleistej cieszy (to odkrywam pozniej).
Maja tu tez tablice, ktore dokladnie opisuja kiedy nie wolno wchodzic (wjezdzac) na lód na zalewie.. U nas pewnie nie wolno nigdy…
A my tymczasem jedziemy szukac kolejnych nadzalewowych “baz oddycha”, co do ktorych mamy nadzieje, ze tam rowniez zatrzymal sie czas!
cdn
Kilka zdjec z tamtego wyjazdu:
Od tego czasu, gdy na krótkich nózkach biegłam plażą, minelo prawie 30 lat.. Tajemniczy kraj za miedzą zdążyl zmienic nazwe i chyba ulatwil sie proces jego odwiedzenia. A i ja nauczylam sie, ze granice przekracza sie na przejsciach i z dokumentem w kieszeni. Bardzo a to bardzo chcialam dotrzec tam, na mierzeje, gdzie kiedys nie doniosły mnie krotkie nozki i glupi dziecinny plan.. Niestety.. Mierzeja Wiślana po rosyjskiej stronie, zwana tu Bałtijska Kosą jest terenem zamknietym dla turystow, a obcokrajowcow w szczegolnosci. Na miasto Bałtijsk mozna jeszcze uzyskac przepustke- na reszte kosy- nie bardzo. Znalazlam wprawdzie relacje pewnego Białorusina, ktory przepłacil rybaka i poplynal tam łódka przez zalew. Chlopak mierzeje zobaczyl ale stacjonujace tam wojsko szybko go odlowilo i wpakowalo do aresztu. Wprawdzie tylko na 2 dni, ale my nie mielismy w planach az tak dokladnie poznawac lokalnych klimatow. Wiec tym razem tez sie nie udalo. Ale postanowilam choc spojrzec na tą kose przez zalew - a przy okazji odwiedzic wiele innych ciekawych miejsc
Granice przekraczamy przejsciem Gronowo- Mamonowo i poczatkowo mamy wrazenie, ze jest ono chyba nieczynne- nikogo nie ma! No dobra- stoja dwa auta.. Ale o co chodzi? Karteczki dostajemy wydrukowane, nie trzeba uzupelniac samemu. Wriemiennyj wwoz babka pomaga mi wypelnic, polowe rubryk wpisuje sama. Mimo cieplego dnia tu pod blaszanymi dachami jest zimno i wieje- jak to jest ze zawsze pizga na granicy? Juz mam isc po koszule ale szlabanik sie otwiera a pan w mundurze ponaglajacymi ruchami pokazuje, ze mamy jechac. Troche nie wiem co sie stalo i co mamy ze soba zrobic. Gdzie kolejki i dlugie senne godziny, gdzie trzepanie auta, zagladanie w podwozie i zlosliwosci, gdzie ci osławieni ruscy słuzbisci, ktorzy nie dadza nam tu zyc?? Poki co jest podniesiony szlaban, komplet pieczatek gdzie trzeba i pas asfaltu niknacy gdzies w oddali. Wręcz nie wiemy co ze soba zrobic! Chyba minelo niecale pol godziny! Ale szok!
W Mamonowie ide szukac kibla a mignelo mi miedzy drzewami cos na ksztalt tojtoja. Tak odkrywam plac zabaw i dosyc małe ale zawsze ruiny kościoła. Jedna sciana. Robie zdjecie. Podchodzi do mnie na oko 10 letnia dziewczynka i pyta czemu robie zdjecia. Mowie jej ze stary kosciol, ze ruiny i ze ciekawe. Dziewczynka biegnie do mamy i ze smutkiem pomieszanym z wyrzutem pyta: “Czemu mi nigdy nie powiedzialas ze to jest ciekawe”?
Pierwsze zdjecie i juz jakas historia! A obiecalam toperzowi, ze nie bede robic podejrzanych zdjec. Nawet specjalnie z tej racji nie wzielam aparatu z zoomem 60 tylko 16. Zeby nie kusilo. Wiele razy z błyskiem w oku łapalam za aparat, tak z przyzwyczajenia i ogromna siła woli odkladalam go jednak na miejsce. Musze więc wszystkich rozczarowac- nie bedzie zdjec baz wojskowych- czynnych ani opuszczonych, kolumn ciezarowek wożących czołgi po autostradzie, stad tłustych bojowych helikopterow czochrających brzuchami o drzewa, radarow i innych tego typu ciekawych obiektow i sytuacji. Lubie takie klimaty ale wiem ze tutaj sa na tym punkcie przewrazliwieni. I nie maja poczucia humoru.
Potem jedziemy w strone zamku Balga, zobaczyc zalew i poszukac miejsca podpisanego na mapie “turbaza”. Do torow jedzie sie normalnie a dalej droga wchodzi w wąwóz.
Po jego drugiej stronie pojawiaja sie kocie łby a potem połamany asfalt gdzie wpadamy w dziury jak leje po bombach a drzewa i krzewy zwieszaja sie na poł drogi. Tereny wokol to bagna i miejsca jakby dawnych wsi. Okolica bardzo mi przypomina Wilsznie w Beskidzie Niskim.
Mijamy jakies rozdroze. Jedziemy w lewo. Nie wiem czemu. Na czuja. Droga w lewo jest szersza ale w prawo odszedl asfalt. Jedziemy ale z coraz mniejsza pewnoscia siebie. To nasza pierwsza boczna droga w tym kraju i nie wiemy jakie sa realia. Wyglada jak droga donikad. I strasznie sie dluzy- chyba jezdzimy w kólko! Juz chcemy zawracac myslac, ze pomylismy drogi. Ale dostrzegamy druty. Jak idzie elektrycznosc- to chyba cos tam jest? Kawalek dalej pojawia sie utopiona w zieleni osada 3 domy i drogowskaz “turbaza”. Nie ulega wątpliwosci, ze bedzie tu klimatycznie!
Obiekt jest otwarty i zdecydowanie przeznaczony dla turystow. Akurat dzis rano zjechaly tu jakies militarne kolonie i pól placu jest zasiedlone namiotami, miedzy ktorymi biega dzieciarnia w mundurach. Wszystkie maja takie same naszywki, ale nie moge przeczytac co na jest na nich napisane- dzieciaki sie za bardzo kręca.
Jest tez na terenie jeden wypasny domek, nie bardzo pasujacy do calego otoczenia. Wyglada jakby wylądował tu zupelnym przypadkiem. Na poczatku prowadzą nas do niego. Za 60 zl od osoby, ze skorzanymi kanapami, telewizorem na pol sciany i innymi bajerami, ktore niekoniecznie mamy ochote ogladac. Tu sie ponoc bawią bogaci z miasta gdy chca zachowac anonimowosc. Mowimy babce opiekujacej sie przybytkiem, ze my wolimy spac w busiu bo taniej i przyjemniej. Płacimy wiec 5 zl za osobe i chowamy sie za ową willa coby nas dzieciaki nie zadeptaly na swoich manewrach.
Cala baza jest dokladnie taka jak lubie najbardziej- kilka starych trojkątnych domkow, wiatki biesiadne, wysoka trawa, sielski klimat.
Z cyklu- śladami normalnych hustawek!
Jest tez kibelek sławojka trzyoczkowa, o zapachu starego drewna i suszonych ziół.
Mamy okazje tez wysłuchac dlugą historie 4 tutejszych, przybazowych kotów- ich miejsca pochodzenia, zawiłosci własnosciowych, wzajemnych odnoszen, zwyczajów i roznic w charakterach. Potem je obserwujac dokladnie wiemy z kim mamy do czynienia!
Zamek Balga jest nieopodal- zbudowane przez Krzyżaków obecnie ruiny z czerwonej cegły utopione w komarzym lesie. Koło ruin stoi przyczepa i siedzi koles w mundurze ktory robi sobie grila. Droge przegradza łancuch. Pytamy wiec goscia czy mozna obejrzec zamek. Jego ponura twarz sie natychmiast rozpromienia w usmiechu i mowi, ze tak, oczywiscie, a nawet nalezy zwiedzic bo to piekne miejsce a on sie cieszy jak pojawiaja sie tu turysci. Mam wrazenie, ze ogromnie ucieszylo go to zapytanie bo poczuł sie potrzebny i doceniony. Zyczy nam miłego dnia, zdrowia i długo macha gdy znikamy wsrod drzew. Jak czasem w latwy sposob mozna komus sprawic radosc!
Przy zamku ciezko stanac choc na chwile bo od razu opada rój bzyczacych paskudztw!
Dosc stromym zboczem schodzimy z klify na plaze.
Idziemy w kierunku przylądka oznaczonego na mapie “Mys Siewiernyj”. Wybrzeze jest piaszczyste, trawiaste lub kamieniste, miejscami sa tez spore, gliniaste klify.
Przerwa na wrzucanie kamyczków!
W klifach napotykamy skalne miasto jaskółcze- lataja ich dziesiatki i drą dzioby! Jak gruzinska Wardzia w miniaturze!
A od Bałtijska dochodza dzwieki jakis dzwigów czy przeładunku.. W oddali majaczy MOJA MIERZEJA!
Zalew jest chyba niezbyt czysty bo na brzegu lezy duzo zdechłych ryb rozmaitych gatunków i w roznym stopniu rozkladu.
Oprocz ryb morze wyrzucilo tez łuske, wojskową skrzynie, malownicze korzenie i duzo bursztynow.
Ptactwa w wodzie jest sporo, widac są bardziej odporne niz ryby.
Jest tez kamyk z dziwna żyłką. Jakos skojarzyl mi sie z pasożytem loa loa, ktory wkreca sie pod skore i wyglada podobnie
Widac sporo miejsc ogniskowo- piknikowych. A moze rybackich? Choc w tej materii chyba łatwiej by bylo pozbierac z piasku niz siedziec z wędką…
Po zalewie pływa łódz, a na niej kilku chłopakow z obozu w naszej turbazie. Łodka ma bardzo nietypowe żagle, chyba pierwszy raz takie widze!
Gdy wracamy dzieciarnia bawi sie w chowanego a mimo sporej ilosci budyneczkow i drzew- najlepsze miejsce zeby sie schowac jest za busiem! Jedna dziewczynka nawet probuje wpełznac pod samochod ale toperz ją odgania. Dzieciaki i komary tego dnia sa dosyc natrętne. Na komary spreje nieco pomagaja- na dzieci niekoniecznie
Pomaga monotonny glos, ktory zaczyna sie odzywac z megafonu- dzieciaki sa zwoływane na wieczorny apel. Nie wiem czy on ma na celu uspienie ekipy aby nie dokazywala zbytnio nocami, ale przez godzine sa wyczytywane chyba nazwiska delikwentow i jakas krotka charakterystyka zasług czy wymagan wzgledem danej osoby. Chyba- bo nie bardzo potrafie cokolwiek zrozumiec z tego bełkoto-charkotu. Czasem monotonie przerywaja oklaski lub gwizdy.
Wieczorem mam okazje robic za opiekuna bazy, gdy przychodzi jakas babka i wypytuje o ceny, zasady noclegu i bazowe udogodnienia No coz- oprowadzam wiec - na ile jestem w stanie.
Rano, gdy juz opuszczamy tą okolice, zatrzymujemy sie jeszcze przy jednym z domkow wpółopuszczonej osady. Na stołach, ławach i trawie zostaly wyłozone rozne szpargały, głownie znalezione w starych sadach lub wykopane z ziemi przy pomocy wykrywacza metalu. Sa łuski po nabojach, resztki maszyn rolniczych, wojskowego wyposazenia, czy niemieckiej zastawy stołowej. Kazdy eksponat mozna kupic, acz chyba glownie leżą tu dekoracyjnie bo teren nie jest zbyt tłumnie odwiedzany przez turystow żądnych nabywania pamiątek. Wszystko to fajnie wyglada - ale razem. Bardzo chce wybrac jakas jedna rzecz aby miec stad pamiatke, ale naprawde ciezko sie zdecydowac. Ostetecznie pada na jakas małą butelczyne z niemieckim napisem za 100 rubli (okolo 6.5zl) w ktorej w srodku jest jakas resztka bardzo smierdzacej oleistej cieszy (to odkrywam pozniej).
Maja tu tez tablice, ktore dokladnie opisuja kiedy nie wolno wchodzic (wjezdzac) na lód na zalewie.. U nas pewnie nie wolno nigdy…
A my tymczasem jedziemy szukac kolejnych nadzalewowych “baz oddycha”, co do ktorych mamy nadzieje, ze tam rowniez zatrzymal sie czas!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Wydaje mi się Bubo że więcej dni w roku spędzasz poza granicami kraju niż w Oławie . Fajne miejsce ten Kaliningrad , zazdraszczam .
Ostatnio zmieniony 2017-06-23, 16:48 przez Tatrzański urwis, łącznie zmieniany 1 raz.
Tatrzański urwis pisze:Wydaje mi się Bubo że więcej dni w roku spędzasz poza granicami kraju niż w Oławie .
Chyba taki rok sie jeszcze nie trafil- ale moze kiedys?
Milo cie widziec na forum Urwisie- dawno cie nie bylo!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolejnego dnia pętamy sie w okolicach wsi Bieriegowo, ktora jak nazwa wskazuje rowniez przytyka do zbiornika wodnego, ktorym jest ten sam zalew, tylko troche na polnocny-wschod. Juz na dojezdzie do wsi sie gubimy bo droga co chwile sie rozdziela.
Kilka razy dopytujemy jak jechac i podążajac za wskazowkami docieramy na teren jakiejs fabryki A potem okazuje sie, ze droga byla prosta, asfaltowa tylko trzeba bylo skrecic w cos, co nam sie wydawalo byc bramą na plac zabaw
Samo Bieriegowo jest senną osadą. Jak wszedzie w okolicy tu tez reklamuje sie nikt inny tylko partia nr 4, dzieci wiszą na płotach a wody zalewu płynnie przechodza w kałużaste drogi pokryte czesciowo starym brukiem.
Ciemne chmury o nisko ciągnietych brzuchach dodają temu miejscu posępnego uroku.
Jest tez cerkiewka o wielu daszkach.
W odroznieniu od Balgi w tutejszych lasach jest kupa starych turbaz (a nie jedna) acz nie wplywa to na łatwosc znalezienia w nich noclegu. Pierwszą z nich, ktora odwiedzamy, jest “Elektron”.
Teren jest strzezony przez ciecia i dostepny tylko czasami- gdy akurat przyjedzie ekipa z zakladu przemyslowego w Kaliningradzie, ktoremu nadal osrodek podlega. Byc moze wtedy z “naczalnikiem” mozna by sie dogadac na ewentualny nocleg. On natomiast jest strozem i za to mu placą, ze ma nie wpuszczac nikogo. Boi sie, ze jesli nas wpusci straci prace a o tą w Bieriegowie obecnie nie latwo. Ale jest mily. Usprawiedliwia sie, opowiada o swoim zyciu, o okolicy. A nie won i tyle. Probuje tez jakos pomoc, doradza inne turbazy leżace po przeciwleglej stronie wsi. No szkoda.. Wyglada na goscia, z ktorym fajnie by pogadac przy kielichu i rybce.
Za wsią zaczyna sie droga o zmiennej nawierzchni. Mam momentami wrazenie, ze skodusia by jej nie pokonała. Piach, błoto lub dziury zasypane calymi cegłowkami.
I las. Gęsty, lisciasty, młakowaty las. A w lesie kilkanascie turbaz. Skazka, Łukomoriec, Bieriozka, Sosnowyj Bor. Niestety… Najczesciej sa zamkniete pordzewialym łancuchem i zarosłe wieloletnim zielskiem. Czasem łancuch jest nowy a na terenie wystepuja slady bytnosci ludzi juz w czasach nowozytnych. Ale tez pusto. Nie pomaga nawoływanie czy trąbienie klaksonem.
Jedna z turbaz zdaje sie zyc. Po jej terenie biega stado dzieci w mundurach (znowu??). Częsc gromady trenuje biegi lesne, jakas grupka cwiczy okrzyki. Miedzy domkami stoją tablice poglądowe rozmiarow 10 na 5 metrow z roznymi rodzajami broni, wojskowych oznaczen czy mundurow. Pod jedna z tablic dwie dziewczynki ubrane w moro bawią sie lalką. To byla jedna z tych wielu sytuacji gdy siegnelam odruchowo po aparat… ale jednak odpuscilam.. Udaje mi sie wpakowac do kuchni i tam odnalezc kierowniczke tego kociokwiku. Wystepują tu rowniez garnki, w ktorych dalabym rade schowac sie na stojaco. Niestety, tu tez nie mozemy spac. Turbaza przyjmuje jedynie grupy zorganizowane i polecone przez.. tu nastepuje jakas nazwa bedaca skrotem literowym nie wiem czego. Babki podchodza do mnie dosc nieufnie- chyba rzadko zagraniczni turysci pytaja tu o nocleg.
Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?
W koncu udaje sie w Bieriozce. Tylko czy to turbaza? Stoi tu dwupietrowy dom w remoncie, ktory zamieszkuje rodzinka z dwojka dzieci.
Domków kempingowych jakos nie widac. Moze kiedys byly- dzis to raczej przeksztalcilo sie w gospodarstwo. Stawiamy busia nieopodal domu, a babka przynosi pełen talerz przepiorczych jajeczek (z wlasnego chowu), kanapeczki z ogórcem i rybka. Nie ma mowy o zadnych opłatach- jestesmy ich goścmi.
Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie. Babka od razu zabiera mnie z kabakiem do stajni- coby pokazac nam niedawno narodzone prosięta. Kabaczka prosieta zapewne by cieszyly ale duzych kwiczacych swin juz sie boi. W dodatku w stajni jest ciemno a i zapach jest nietypowy i dosc intensywny. Pokaz nie wypada wiec najlepiej- kabak z płaczem ucieka na ręce, świnie kwicza, prosięta sie rozbiegaja. Ja wpadam w poslizg na jednej z desek i mało nie ląduje kuprem w gnojówce Rece mam zajete kabakiem wiec nie mam jak zrobic zdjecia prosiąt. Toperz gdzies zniknal a potem sie okazuje, ze to mysmy zniknely i caly czas nas szukał.
Sa tez konie, ktore kabaczek zapamietale głaszcze- ale tylko jak jest na rękach.
Okazuje sie, ze dawniej byla tu turbaza a teraz teren jest prywatny. Rodzinka przeniosla sie z miasta i kupila tu kilkanascie hektarow lasow i bagien. Mozemy łazic gdzie chcemy, palic ogniska. Rodzinka bardzo sensownie podchodzi do swojego terenu- “niech innym tez sluzy, przeciez sami tego wszystkiego nie zeżremy”. Nie gonia wiec wędkarzy czy przyjezdzajacych na szaszlyki.
Widze troche błysk niezrozumienia na twarzach gospodarzy gdy mowimy, ze idziemy pospacerowac nad zalewem. Sprawa wyjasnia sie bardzo szybko. O jakichkolwiek spacerach nie bardzo jest mowa. Nie ma tu plaz takich jak wczoraj- ba! Nie ma tu wogole zadnych plaz! Jest młaka, bagno, tatarak i to wszystko jeszcze pociachane kanałami, ktore sa zbyt szerokie aby je przeskoczyc.
Nie dziwi mnie stan opuszczenia turbaz.. Ale ze one wogole tutaj powstaly? Wczasy zakładowe? Dwa tygodnie na młace i w szuwarach wsrod kłębowisk komarow? Co tu robic od trzeciego dnia? Chyba tylko pić!
Początkowo stawiamy busia w niezbyt szczesliwym miejscu, wsrod konskich kup i zaraz blisko domu. Okazuje sie jednak, ze teren wokol domu bedzie dzis opylany jakimis swinstwami na kleszcze, wiec musimy odjechac na chwile albo schowac sie w aucie. Niezbyt mamy ochote, zeby potem palic ognisko w oparach chemii wiec odjezdzamy wiekszy kawalek w strone lesnego jeziorka. I to okazuje sie byc rewelacyjnym pomysłem! Brzozy, bagna, chlupoczace ryby! Miejsce kojarzy mi sie z jakimis syberyjskimi klimatami. Kraj sie niby zgadza- ale odleglosciowo to jeszcze niezły kawał drogi Komary probują stanąc jednak na wysokosci zadania - i co najgorsze- pojawiają sie meszki! Rozpalamy ognicho i ono mocno dymiąc komary odstrasza. Meszki maja w dupie dym czy repelenty. Kąsaja straszliwie, glownie w oczy. Toperz oznajmia ze on na Syberie nie jedzie chyba ze w styczniu Odkladajac na bok tej jeden bzyczacy aspekt- to miejsce jest naprawde cudne!
Pieczemy ziemniaki, ale niestety z mlodymi sprawy sie maja kiepsko.. Z kilkunastu wrzuconych chyba tylko 4 ocalaly. Na szczescie mielismy jeszcze oscypki, wprawdzie te z targu w Oławie, wiec tygodniowe i lekko nadjełczałe- ale w takim miejscu wszystko smakuje wybornie!
Ciekawa jest tez postac pana z wąsami, ktorego spotykamy dzis przypadkiem juz trzeci raz. Pierwszy raz wyrósł jak spod ziemi gdy pytalam w Bieriegowie miejscowego o turbazy inne niz Elektron. Drugi raz nadjechal autem gdy szlismy lesna droga znad zalewu- i zapraszal do siebie do domu ( juz po ptokach- my juz wtedy dogadalismy sie w Bieriozce). Trzeci raz pojawia sie nad jeziorkiem gdzie palimy ognisko (musial przejechac brame turbazy) i tym razem ostrzega nas przed kleszczami, ktore w okolicy ponoc sa straszliwa plagą. (cos w tym jest- rano znajduje dwa wbite w kuper)
W nocy przychodzi burza. Trzaska piorunami ale gdzies daleko. W naszym rejonie pogoda skupia sie na potokach deszczu jakby kto z wiadra polewal. Ja oczywiscie wypilam przy ognisku 2 litry herbaty wiec do kibla wstaje co godzine, wiec jestem nieco mokra… Toperz rozwaza czy jeziorko nie wystąpi z brzegow i nie zaleje jedynej drogi. Bo wtedy przyjdzie sprawdzic na wlasnej skorze co mozna tu robic przez tydzien
Poranek wstaje jednak pogodny. Ale wyjazd i tak jest utrudniony!
Zegnamy sie z miła rodzinka i podskakując na wybojach wracamy do wsi. Zaglądam jeszcze do sklepu, ktory jest polozony w jakims starym budynku dawnego kina czy klubokawiarni. Nawet krzesełka maja odpowiednie. Sprzedawczyni gdy odkrywa we mnie obcokrajowca pyta skad jestesmy. “Z Polski? To wyscie spali w Bieriozce? Czy jakas inna ekipa?”. Szybko sie tu roznosza informacje. Czy cala wies od wczoraj zyje tym, ze nad zalew nagle zjechali inni turysci niz młodziezowe obozy wojskowe?
cdn
Kilka razy dopytujemy jak jechac i podążajac za wskazowkami docieramy na teren jakiejs fabryki A potem okazuje sie, ze droga byla prosta, asfaltowa tylko trzeba bylo skrecic w cos, co nam sie wydawalo byc bramą na plac zabaw
Samo Bieriegowo jest senną osadą. Jak wszedzie w okolicy tu tez reklamuje sie nikt inny tylko partia nr 4, dzieci wiszą na płotach a wody zalewu płynnie przechodza w kałużaste drogi pokryte czesciowo starym brukiem.
Ciemne chmury o nisko ciągnietych brzuchach dodają temu miejscu posępnego uroku.
Jest tez cerkiewka o wielu daszkach.
W odroznieniu od Balgi w tutejszych lasach jest kupa starych turbaz (a nie jedna) acz nie wplywa to na łatwosc znalezienia w nich noclegu. Pierwszą z nich, ktora odwiedzamy, jest “Elektron”.
Teren jest strzezony przez ciecia i dostepny tylko czasami- gdy akurat przyjedzie ekipa z zakladu przemyslowego w Kaliningradzie, ktoremu nadal osrodek podlega. Byc moze wtedy z “naczalnikiem” mozna by sie dogadac na ewentualny nocleg. On natomiast jest strozem i za to mu placą, ze ma nie wpuszczac nikogo. Boi sie, ze jesli nas wpusci straci prace a o tą w Bieriegowie obecnie nie latwo. Ale jest mily. Usprawiedliwia sie, opowiada o swoim zyciu, o okolicy. A nie won i tyle. Probuje tez jakos pomoc, doradza inne turbazy leżace po przeciwleglej stronie wsi. No szkoda.. Wyglada na goscia, z ktorym fajnie by pogadac przy kielichu i rybce.
Za wsią zaczyna sie droga o zmiennej nawierzchni. Mam momentami wrazenie, ze skodusia by jej nie pokonała. Piach, błoto lub dziury zasypane calymi cegłowkami.
I las. Gęsty, lisciasty, młakowaty las. A w lesie kilkanascie turbaz. Skazka, Łukomoriec, Bieriozka, Sosnowyj Bor. Niestety… Najczesciej sa zamkniete pordzewialym łancuchem i zarosłe wieloletnim zielskiem. Czasem łancuch jest nowy a na terenie wystepuja slady bytnosci ludzi juz w czasach nowozytnych. Ale tez pusto. Nie pomaga nawoływanie czy trąbienie klaksonem.
Jedna z turbaz zdaje sie zyc. Po jej terenie biega stado dzieci w mundurach (znowu??). Częsc gromady trenuje biegi lesne, jakas grupka cwiczy okrzyki. Miedzy domkami stoją tablice poglądowe rozmiarow 10 na 5 metrow z roznymi rodzajami broni, wojskowych oznaczen czy mundurow. Pod jedna z tablic dwie dziewczynki ubrane w moro bawią sie lalką. To byla jedna z tych wielu sytuacji gdy siegnelam odruchowo po aparat… ale jednak odpuscilam.. Udaje mi sie wpakowac do kuchni i tam odnalezc kierowniczke tego kociokwiku. Wystepują tu rowniez garnki, w ktorych dalabym rade schowac sie na stojaco. Niestety, tu tez nie mozemy spac. Turbaza przyjmuje jedynie grupy zorganizowane i polecone przez.. tu nastepuje jakas nazwa bedaca skrotem literowym nie wiem czego. Babki podchodza do mnie dosc nieufnie- chyba rzadko zagraniczni turysci pytaja tu o nocleg.
Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?
W koncu udaje sie w Bieriozce. Tylko czy to turbaza? Stoi tu dwupietrowy dom w remoncie, ktory zamieszkuje rodzinka z dwojka dzieci.
Domków kempingowych jakos nie widac. Moze kiedys byly- dzis to raczej przeksztalcilo sie w gospodarstwo. Stawiamy busia nieopodal domu, a babka przynosi pełen talerz przepiorczych jajeczek (z wlasnego chowu), kanapeczki z ogórcem i rybka. Nie ma mowy o zadnych opłatach- jestesmy ich goścmi.
Wogole przemili, goscinni, sympatyczni ludzie. Babka od razu zabiera mnie z kabakiem do stajni- coby pokazac nam niedawno narodzone prosięta. Kabaczka prosieta zapewne by cieszyly ale duzych kwiczacych swin juz sie boi. W dodatku w stajni jest ciemno a i zapach jest nietypowy i dosc intensywny. Pokaz nie wypada wiec najlepiej- kabak z płaczem ucieka na ręce, świnie kwicza, prosięta sie rozbiegaja. Ja wpadam w poslizg na jednej z desek i mało nie ląduje kuprem w gnojówce Rece mam zajete kabakiem wiec nie mam jak zrobic zdjecia prosiąt. Toperz gdzies zniknal a potem sie okazuje, ze to mysmy zniknely i caly czas nas szukał.
Sa tez konie, ktore kabaczek zapamietale głaszcze- ale tylko jak jest na rękach.
Okazuje sie, ze dawniej byla tu turbaza a teraz teren jest prywatny. Rodzinka przeniosla sie z miasta i kupila tu kilkanascie hektarow lasow i bagien. Mozemy łazic gdzie chcemy, palic ogniska. Rodzinka bardzo sensownie podchodzi do swojego terenu- “niech innym tez sluzy, przeciez sami tego wszystkiego nie zeżremy”. Nie gonia wiec wędkarzy czy przyjezdzajacych na szaszlyki.
Widze troche błysk niezrozumienia na twarzach gospodarzy gdy mowimy, ze idziemy pospacerowac nad zalewem. Sprawa wyjasnia sie bardzo szybko. O jakichkolwiek spacerach nie bardzo jest mowa. Nie ma tu plaz takich jak wczoraj- ba! Nie ma tu wogole zadnych plaz! Jest młaka, bagno, tatarak i to wszystko jeszcze pociachane kanałami, ktore sa zbyt szerokie aby je przeskoczyc.
Nie dziwi mnie stan opuszczenia turbaz.. Ale ze one wogole tutaj powstaly? Wczasy zakładowe? Dwa tygodnie na młace i w szuwarach wsrod kłębowisk komarow? Co tu robic od trzeciego dnia? Chyba tylko pić!
Początkowo stawiamy busia w niezbyt szczesliwym miejscu, wsrod konskich kup i zaraz blisko domu. Okazuje sie jednak, ze teren wokol domu bedzie dzis opylany jakimis swinstwami na kleszcze, wiec musimy odjechac na chwile albo schowac sie w aucie. Niezbyt mamy ochote, zeby potem palic ognisko w oparach chemii wiec odjezdzamy wiekszy kawalek w strone lesnego jeziorka. I to okazuje sie byc rewelacyjnym pomysłem! Brzozy, bagna, chlupoczace ryby! Miejsce kojarzy mi sie z jakimis syberyjskimi klimatami. Kraj sie niby zgadza- ale odleglosciowo to jeszcze niezły kawał drogi Komary probują stanąc jednak na wysokosci zadania - i co najgorsze- pojawiają sie meszki! Rozpalamy ognicho i ono mocno dymiąc komary odstrasza. Meszki maja w dupie dym czy repelenty. Kąsaja straszliwie, glownie w oczy. Toperz oznajmia ze on na Syberie nie jedzie chyba ze w styczniu Odkladajac na bok tej jeden bzyczacy aspekt- to miejsce jest naprawde cudne!
Pieczemy ziemniaki, ale niestety z mlodymi sprawy sie maja kiepsko.. Z kilkunastu wrzuconych chyba tylko 4 ocalaly. Na szczescie mielismy jeszcze oscypki, wprawdzie te z targu w Oławie, wiec tygodniowe i lekko nadjełczałe- ale w takim miejscu wszystko smakuje wybornie!
Ciekawa jest tez postac pana z wąsami, ktorego spotykamy dzis przypadkiem juz trzeci raz. Pierwszy raz wyrósł jak spod ziemi gdy pytalam w Bieriegowie miejscowego o turbazy inne niz Elektron. Drugi raz nadjechal autem gdy szlismy lesna droga znad zalewu- i zapraszal do siebie do domu ( juz po ptokach- my juz wtedy dogadalismy sie w Bieriozce). Trzeci raz pojawia sie nad jeziorkiem gdzie palimy ognisko (musial przejechac brame turbazy) i tym razem ostrzega nas przed kleszczami, ktore w okolicy ponoc sa straszliwa plagą. (cos w tym jest- rano znajduje dwa wbite w kuper)
W nocy przychodzi burza. Trzaska piorunami ale gdzies daleko. W naszym rejonie pogoda skupia sie na potokach deszczu jakby kto z wiadra polewal. Ja oczywiscie wypilam przy ognisku 2 litry herbaty wiec do kibla wstaje co godzine, wiec jestem nieco mokra… Toperz rozwaza czy jeziorko nie wystąpi z brzegow i nie zaleje jedynej drogi. Bo wtedy przyjdzie sprawdzic na wlasnej skorze co mozna tu robic przez tydzien
Poranek wstaje jednak pogodny. Ale wyjazd i tak jest utrudniony!
Zegnamy sie z miła rodzinka i podskakując na wybojach wracamy do wsi. Zaglądam jeszcze do sklepu, ktory jest polozony w jakims starym budynku dawnego kina czy klubokawiarni. Nawet krzesełka maja odpowiednie. Sprzedawczyni gdy odkrywa we mnie obcokrajowca pyta skad jestesmy. “Z Polski? To wyscie spali w Bieriozce? Czy jakas inna ekipa?”. Szybko sie tu roznosza informacje. Czy cala wies od wczoraj zyje tym, ze nad zalew nagle zjechali inni turysci niz młodziezowe obozy wojskowe?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
Ciekawe czy te obozy sa obowiazkowe? Czy to rodzaj dobrowolnych kolonii letnich czy element nauki szkolnej? I czy czerwiec jest miesiacem wojskowopodobnych spędow czy młodzież obwodu rotacyjnie spedza tak czas w roznych miesiacach i to jest obecnie sensem istnienia turbaz?
obowiązkowe pewno nie, ale teraz w Rosji są bardzo popularne takie kolonie i obozy wojskowe, część z nich organizuje Jedna Rosja i inne jedynie słuszne partie czy organizacje
A tak się obawiałaś tłumów na granicy ! Ale ponoć ostatnio bardzo zmalał ruch, zwłaszcza Rosjanie już nie jeżdżą tak często, jak im zablokowano mały ruch graniczny i zakupy w Polsce nie są takie proste.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Jedna Rosja
jedyna partia reklamujaca sie na bilbordach w zwiazku ze zblizajacymi sie wyborami
Pudelek pisze:A tak się obawiałaś tłumów na granicy !
no bo mnie straszyli ze i dobe sie stoi...
Pudelek pisze:Ale ponoć ostatnio bardzo zmalał ruch, zwłaszcza Rosjanie już nie jeżdżą tak często, jak im zablokowano mały ruch graniczny i zakupy w Polsce nie są takie proste.
To byl dyzurny temat ze wszystkimi po obu stronach granicy.. czy w Braniewie czy w okolicznych wiochach a po rosyjskiej stronie to juz calkiem. Wszyscy płacza za tym malym ruchem granicznym.. Polacy wozili benzyne na potege (bo tam 2 razy tansza) a Rosjanie zarcie i materialy budowlane. Po za tym jezdzili do nas do dentystow, fryzjerow i salonow pieknosci. A teraz sie skonczylo... Jedyny plus calej akcji to ten brak kolejki. Ale chyba bym wolala postac 20 godzin ale zeby ten maly ruch byl...
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jedziemy do Uszakowa. Zachowaly sie tu fragmenty krzyzackiego zamku Brandenburg. Zostalo naprawde niewiele. Na tablicach jest opisany jako wielka atrakcja turystyczna. Otoczony plotem, z pozamykanymi furtkami i telefonem gdzie dzwonic aby sie umowic na zwiedzanie z przewodnikiem. Ale co zwiedzac? Dwie sciany?
Juz wiecej zostalo z koscioła, ktory stoi bardziej zapomniany wiec i zwiedzanie jest swobodniejsze. Wchodzac do wnetrza wiezy uderza spiew ptakow. W starych murach, w załomach miedzy cegłami gniezdza sie ich dziesiatki, jak nie setki.
Jest tez ciekawy herb
I stary zegar
Nieopodal sympatyczna przystan rybacka
I miejsce targowe. Niestety dzis nic nie sprzedają (albo o tej godzinie)
Potem jedziemy do Jabłoniewki gdzie tez mają byc ruiny przedwojennego kosciola. Stoją sobie przy bocznej uliczce. Zadomowiły sie na nim bociany. W kolejnych dniach okaze sie, ze zabocianowanie koscielnych dachow jest w tym regionie regułą.
Dachu juz nie ma, ale zachowaly sie niemieckie napisy na scianach (jakby ktos przetlumaczyl bedzie mi milo )
Za ruinami miejsca biesiadne, ogniskowe, a nawet hustawka na drzewie.
Potem jedziemy drogą przez Poliewoje i Majskoje w kierunku na Władymirowo. Mijamy jakies głebokie wyrobiska, pelne oczek wodnych i pogrzęznietych w nich koparek i innej maszynerii. Zaklad jest jak najbardziej czynny, ciagle mijaja nas jakies ciezarowki, z ktorych sie leje błotnista maź. Droga znika gdzies za bramami i szlabanem. Prawą stroną wyrobiska jest poprowadzony objazd, jako ze zaklad pierwotną droge zjadł. Jedziemy wiec dalej błotnistą, kałużasta koleiną noszącą slady starego bruku. Nie mija nas zadne auto, wiec po raz kolejny zaczyna sie nam wydawac, ze jednak jedziemy zle.
Trafiamy na ciekawy most, wzmacniany solidnym, acz mocno omszałym betonem. Wygląda jak jakas dawna śluza albo co? W dole płynie rzeczka Prochładnaja, ktora tu tworzy niewielkie jeziorko.
Do Władymirowa w koncu docieramy. Tu tez szukamy ruin kosciola. Ten dla odmiany jest ogromny, calkiem niezle zachowany i… niestety zamkniety.
Chyba trwa jakis remont bo dach wyglada na nowy i w srodku lezy sporo naskładowanych cegieł.
Kabaczek strasznie sie irytuje, ze nie moze wejsc do srodka (chyba ma to po mamusi ). Stoi przyklejona do kraty, czuje chłód ciągnacy z wnetrza, zapach starego muru, ciagnie za krate, potrząsa i nic.. Dluzsza chwile nie mozemy jej oderwac od tych skrzypiacych bram..
Przy opuszczonym kosciele jest dziwny grob. Tegoroczny, z kwietnia 2017. Po pierwsze samotny taki jeden, po drugie mocno symboliczny i skromny. Nie wiemy ile lat miala Irina i czemu pochowali ją akurat tutaj. Wyglada jakby stala za tym jakas mroczna historia...
A potem suniemy do Kaliningradu. Zwykle staramy sie omijac duze miasta ale tu mamy dwie rzeczy do załatwienia. Na nocleg zatrzymujemy sie w hotelu “Willa Sewerin”. Obiekt nalezy do takich, jakich buby zdecydowanie nie lubią - odremontowany na błysk, stylizowany na bardzo wypasny i koszmarnie drogi. Ale doradzono go nam jako miejsce, ktore od reki i bez problemow robi meldunek. Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole (ostatecznie potem wyszło, ze nikt od nas tego meldunku nigdzie nie chcial). Ale ja jakos wole miec papiery w porzadku- jakos czuje sie wtedy spokojniej.
Babce w recepcji mowie, ze jest nas trojka, dwoje doroslych i małe dziecko. Babka wypisuje wiec jakies formularze, bierze paszporty, pokazuje gdzie postawic auto. Gdy toperz wjezdza busiem i manewruje po placu- babka dopytuje: “To wy? Mozesz powtorzyc ile was jest?”
Mamy przy pokoju lazienke z wanna o tysiacu pokrętłach… i zrob tu pranie…
Hotel połozony jest w fajnej spokojnej dzielnicy, gdzie jest duzo starych wilii w cienistych ogrodach. Nawet jakas opuszczona sie trafila naprzeciw
Miasto ogolnie jest tłoczne, ruchliwe i zdecydowanie za duze. Plusem jest to, ze jest bardzo zielone. Widac, ze maja tu duzo mniejsza presje na niszczenie roslinnosci niz u nas i np. w parku czy przy domach mogą byc drzewa i krzewy a nie tylko beton.
Z pragnienia sie tu nie umrze
Na przedmiesciach mozna trafic na ciekawe murale upamietniajace rewolucje. Hmmm.. rowne sto lat temu
Szukam tez po sklepach i aptekach tzw. “iwan-czaja”, czyli suszonej w specjalny sposob wierzbowki kiprzycy. Zawsze marzylo mi sie aby tego sprobowac. Ile to razy sie nasluchalam opowiesci jakie to jest pyszne i niepowtarzalne w smaku, naogladalam sie filmikow o specjalnym przyrzadzaniu tego ziółka, gdzie trzeba je podkiszac bez dostepu powietrza a nie po prostu wysuszyc jak miete czy dziurawiec. U nas to nie jest popularne a w Rosji ponoc bardzo. W sklepach jednak nie ma, udaje sie w koncu znalezc w aptece.
Ciesze sie ogromnie tym zakupem, wieczorem sobie zaparzam i… smakuje jak rumianek.. Moze dlatego ze to takie kupne? Zupelnie inaczej smakuje mięta z torebki a wlasnorecznie zebrana na łące. Moze takie apteczne to inaczej przyrzadzane? Nie wiem.. ale czuje sie mocno rozczarowana... Teraz mam kolejny cel w zyciu- sprobowac iwan-czaja ale takiego domowego!
A jutro ruszamy na forty! Ktorych w Kaliningradzie nie brakuje!
cdn
Juz wiecej zostalo z koscioła, ktory stoi bardziej zapomniany wiec i zwiedzanie jest swobodniejsze. Wchodzac do wnetrza wiezy uderza spiew ptakow. W starych murach, w załomach miedzy cegłami gniezdza sie ich dziesiatki, jak nie setki.
Jest tez ciekawy herb
I stary zegar
Nieopodal sympatyczna przystan rybacka
I miejsce targowe. Niestety dzis nic nie sprzedają (albo o tej godzinie)
Potem jedziemy do Jabłoniewki gdzie tez mają byc ruiny przedwojennego kosciola. Stoją sobie przy bocznej uliczce. Zadomowiły sie na nim bociany. W kolejnych dniach okaze sie, ze zabocianowanie koscielnych dachow jest w tym regionie regułą.
Dachu juz nie ma, ale zachowaly sie niemieckie napisy na scianach (jakby ktos przetlumaczyl bedzie mi milo )
Za ruinami miejsca biesiadne, ogniskowe, a nawet hustawka na drzewie.
Potem jedziemy drogą przez Poliewoje i Majskoje w kierunku na Władymirowo. Mijamy jakies głebokie wyrobiska, pelne oczek wodnych i pogrzęznietych w nich koparek i innej maszynerii. Zaklad jest jak najbardziej czynny, ciagle mijaja nas jakies ciezarowki, z ktorych sie leje błotnista maź. Droga znika gdzies za bramami i szlabanem. Prawą stroną wyrobiska jest poprowadzony objazd, jako ze zaklad pierwotną droge zjadł. Jedziemy wiec dalej błotnistą, kałużasta koleiną noszącą slady starego bruku. Nie mija nas zadne auto, wiec po raz kolejny zaczyna sie nam wydawac, ze jednak jedziemy zle.
Trafiamy na ciekawy most, wzmacniany solidnym, acz mocno omszałym betonem. Wygląda jak jakas dawna śluza albo co? W dole płynie rzeczka Prochładnaja, ktora tu tworzy niewielkie jeziorko.
Do Władymirowa w koncu docieramy. Tu tez szukamy ruin kosciola. Ten dla odmiany jest ogromny, calkiem niezle zachowany i… niestety zamkniety.
Chyba trwa jakis remont bo dach wyglada na nowy i w srodku lezy sporo naskładowanych cegieł.
Kabaczek strasznie sie irytuje, ze nie moze wejsc do srodka (chyba ma to po mamusi ). Stoi przyklejona do kraty, czuje chłód ciągnacy z wnetrza, zapach starego muru, ciagnie za krate, potrząsa i nic.. Dluzsza chwile nie mozemy jej oderwac od tych skrzypiacych bram..
Przy opuszczonym kosciele jest dziwny grob. Tegoroczny, z kwietnia 2017. Po pierwsze samotny taki jeden, po drugie mocno symboliczny i skromny. Nie wiemy ile lat miala Irina i czemu pochowali ją akurat tutaj. Wyglada jakby stala za tym jakas mroczna historia...
A potem suniemy do Kaliningradu. Zwykle staramy sie omijac duze miasta ale tu mamy dwie rzeczy do załatwienia. Na nocleg zatrzymujemy sie w hotelu “Willa Sewerin”. Obiekt nalezy do takich, jakich buby zdecydowanie nie lubią - odremontowany na błysk, stylizowany na bardzo wypasny i koszmarnie drogi. Ale doradzono go nam jako miejsce, ktore od reki i bez problemow robi meldunek. Ponoc da sie olać sprawe i nie meldowac sie wogole (ostatecznie potem wyszło, ze nikt od nas tego meldunku nigdzie nie chcial). Ale ja jakos wole miec papiery w porzadku- jakos czuje sie wtedy spokojniej.
Babce w recepcji mowie, ze jest nas trojka, dwoje doroslych i małe dziecko. Babka wypisuje wiec jakies formularze, bierze paszporty, pokazuje gdzie postawic auto. Gdy toperz wjezdza busiem i manewruje po placu- babka dopytuje: “To wy? Mozesz powtorzyc ile was jest?”
Mamy przy pokoju lazienke z wanna o tysiacu pokrętłach… i zrob tu pranie…
Hotel połozony jest w fajnej spokojnej dzielnicy, gdzie jest duzo starych wilii w cienistych ogrodach. Nawet jakas opuszczona sie trafila naprzeciw
Miasto ogolnie jest tłoczne, ruchliwe i zdecydowanie za duze. Plusem jest to, ze jest bardzo zielone. Widac, ze maja tu duzo mniejsza presje na niszczenie roslinnosci niz u nas i np. w parku czy przy domach mogą byc drzewa i krzewy a nie tylko beton.
Z pragnienia sie tu nie umrze
Na przedmiesciach mozna trafic na ciekawe murale upamietniajace rewolucje. Hmmm.. rowne sto lat temu
Szukam tez po sklepach i aptekach tzw. “iwan-czaja”, czyli suszonej w specjalny sposob wierzbowki kiprzycy. Zawsze marzylo mi sie aby tego sprobowac. Ile to razy sie nasluchalam opowiesci jakie to jest pyszne i niepowtarzalne w smaku, naogladalam sie filmikow o specjalnym przyrzadzaniu tego ziółka, gdzie trzeba je podkiszac bez dostepu powietrza a nie po prostu wysuszyc jak miete czy dziurawiec. U nas to nie jest popularne a w Rosji ponoc bardzo. W sklepach jednak nie ma, udaje sie w koncu znalezc w aptece.
Ciesze sie ogromnie tym zakupem, wieczorem sobie zaparzam i… smakuje jak rumianek.. Moze dlatego ze to takie kupne? Zupelnie inaczej smakuje mięta z torebki a wlasnorecznie zebrana na łące. Moze takie apteczne to inaczej przyrzadzane? Nie wiem.. ale czuje sie mocno rozczarowana... Teraz mam kolejny cel w zyciu- sprobowac iwan-czaja ale takiego domowego!
A jutro ruszamy na forty! Ktorych w Kaliningradzie nie brakuje!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:jedyna partia reklamujaca sie na bilbordach w zwiazku ze zblizajacymi sie wyborami
biorąc pod uwagę, że i tak musi wygrać, to te reklamy są chyba marnowaniem pieniędzy
Patrząc na te ruiny to widać, że jednak można zniszczyć zamki i kościoły bardziej niż na Ziemiach Wyzyskanych...
Ostatnio zmieniony 2017-06-27, 11:56 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:Patrząc na te ruiny to widać, że jednak można zniszczyć zamki i kościoły bardziej niż na Ziemiach Wyzyskanych...
W wielu miejscach czulam sie zupelnie jak na moich ulubionych Wzgorzach Strzelinskich albo gdzies pod Glogowem! Jak podzielilam sie tym przemysleniem z toperzem to stwierdzil "to po kiego diabła my tak daleko jechali?"
Opuszczonych kosciolow znalazlam ze jest w obwodzie ponad 50 (tzn w necie znalazlam bo na zywo udalo sie dotrzec do 20 ). Co ciekawe- prawie wogole nie widzialam palacow, wiec nie wiem czy nie bylo czy okazaly sie mniej odporne niz koscioly. Miejscowi w odroznieniu od Bialorusinow dobrze wiedzieli co to jest palac, ale zwykle nie kojarzyli takowych w swoich okolicach.
Pudelek pisze:biorąc pod uwagę, że i tak musi wygrać, to te reklamy są chyba marnowaniem pieniędzy
No wlasnie tez sie nad tym zastanawialam. Kilku miejscowych z ktorymi byla okazja poruszyc ten temat wogole twierdzili ze wybory to by mogli wogole zlikwidowac bo i tak wygra kto ma wygrac, a wiekszosc ludzi i tak na nich zaglosuje bo alternatywa nie bardzo jest a nawet jakby byla to jest obawa ze moze byc z deszczu pod rynne wiec po co ryzykowac?
Wiec ciekawa jestem czy inne partie nie kleja plakatow bo:
a) nie wolno im
b) nie maja kasy
c) nie chce im sie
d) nie ma innych partii
Ostatnio zmieniony 2017-06-27, 22:13 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
włodarz pisze:Ich bin die Auferstehung und das Leben.
Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem.
Dzieki! zawsze to fajnie wiedziec co napisali na scianie! A ja niemieckiego sie uczylam 6 lat i wstyd przyznac- nic nie pamietam
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 46 gości