Dzis jedziemy do Żełudka. Wita nas wyznanie milosci do Białorusi na opłotkach miejscowosci, na jakims kopczyku przypominajacych stary kurhan, bunkier albo sztucznie usypana gorke na sanki dla dzieci.
Dalej mijamy ciekawe pojazdy
Oraz obserwujemy proces polerowania pomnika drugowojennych gierojow
Na blokowisku pasa sie owieczki!
Szukamy pałacu. Zaczyna sie klasycznie. Dwie babki w sklepie kręca glowami: “U nas? chyba nieee…”. Na szczescie wtrąca sie trzecia- “No co wy- tam za wsią przeciez stoi. Tam gdzie byly koszary, szpital i muzeum komunizmu”. A nas przestrzega, ze dojedziemy tam ale trzeba ostroznie bo droga “niemnożka pławienkaja”. Nie wiem co to dokladnie znaczy, ale juz oczyma wyobrazni widze nasze autka ugrzezniete w jakims bagnie
(w slowniku rowniez nie znalazlam tego slowa- moze bylo po białorusku? jesli ktos zna dokladne znaczenie tego wyrazu bede wdzieczna za podpowiedz)
Droga ostatecznie byla normalna- gruntowa, dobra droga...
Pałac nie jest bardzo stary- zostal zbudowany w poczatkach XX wieku i nalezal do polskiej rodziny Czetwertynskich. Obecnie jest opuszczony i w ruinie ale plot dookola jest nowy i zamkniety. Przy bramie jest budka gdzie sa pobierane oplaty za wstep (kilka zlotych od osoby) i mozna nabyc pocztowke, magnesik czy dosc dokladna mape regionu szczuczynskiego. Wchodzenia na dziko nie radze- biegaja tam duze psy. Jesli sie kupi bilet psy zostaja uwiazane i zamkniete do klatek.
Zwiedza sie samodzielnie. Mozna chodzic gdzie sie chce i zagladac w kazde zakamarki. Babka biletowa wraca do kanciapy.
Palac otacza spory cienisty park gdzie mozna sobie przysiasc na starym meblu.
We wnętrzach zachowalo sie malo zdobien z polskich czasow, dominuje zdobnictwo radzieckie.
W przepastnych palacowych czeluściach mieszka sporo ptactwa, ktore maja tu gniazdka obecnie wypełnione po brzegi pisklętami. Nasze pisklę zwane potocznie kabaczkiem strasznie sie przestraszylo wylatujacych z gniazda jaskolek. Ciekawe, ze w tym momencie zachowala sie jak jakies zwierzatko- przylgnela do drewnianej podlogi i zwinela sie w kłębek. Strach jednak szybko mija i odchodzi w zapomnienie gdy sie okazuje, ze tu sa schody! Duzo schodow! I one skrzypią. Z Ziutami zagladamy w rozne pokoje a toperz z kabaczkiem spedzaja czas na schodach
Schody to chyba najwieksza milosc kabacza. Furda piaskownica czy hustawka! SCHODY!!!!!
W roznych pałacowych kątach…
W parku sa jeszcze dwa budynki- jeden o fajnych kolumnach
I dawny sklepik
Do Szczuczyna jedziemy bocznymi drogami przez Kukini
Boczne drogi sa zachecajace ale zarowno Ziutka jak i toperz odmawiaja wjazdu w nie
Ciekawe czemu?
Do Szczuczyna zawijamy glownie dlatego, zeby zanocowac w hotelu. A w hotelu nocujemy aby zdobyc meldunek. Nam niby niepotrzebny- jesli wyjedziemy w piatek a taki jest zamiar. Ale niech sie busio spierdzieli albo poznamy kogos fajnego i bedziemy chcieli zostac? Nie lubie robic roznych rzeczy na styk. Lepiej zalatwic ten meldunek. A poza tym Ziuta z Grzesiem musza bo zostaja kilka dni dluzej. Zatrzymujemy sie wiec w hoteliku przy rynku. Kiedys byl chyba jakims klimatycznym zakladowym obiektem ale teraz ocieka od niedawnego remontu.
A oto i nasz meldunek- na odwrocie karteczki migracyjnej. Karteczke odbiora nam na granicy wiec pamiatkowa fota obowiazkowa!
Babka w recepcji przeprasza nas, ze grzeja tylko kaloryfery a cieply nadmuch z klimy jest zepsuty. Mamy ochote sie rozesmiac. Dla nas jest i tak goraco, pierwsza od tygodnia noc w cieple! Spanie bez czapki, rajstop pod spodniami, zwijania sie w kłębek i wlewania w siebie przed snem wrzacej herbaty. Kabak tez nie moze sie ogarnac z ta temperatura- natychmiast ściąga skarpetki
Wieczorem wychodzimy na miasto. Na pierwszy rzut oka jest zupelnie jak w Polsce. Jak nasze male miasteczka. Swiezo pomalowane kamieniczki na wybrakłe, rozmyte kolorki i zabetonowane kostką bauma placyki.
Chwile potem dostrzegamy jednak mniej lub bardziej subtelne roznice w tym miejskim krajobrazie
Wiekszosc ulic nosi tu dawne radzieckie nazwy- Sowiecka, Pazdziernikowa, Komsomolska, Lenina. Wrecz ciezko znalezc jakas ulice, ktorej nazwa nie nawiazuje do tamtych klimatow.
Akcent polski. Calkiem nowy.
Potem wloczymy sie po lokalnym blokowisku, ktore jest bardzo zielone i przestrzenne. I puste...
Wszystko to chyba dawne bloki wojskowych- pod Szczuczynem bylo niegdys ogromne lotnisko (o tym w kolejnej czesci relacji). Swiadcza o tym chocby pomniki zdobiące okoliczne wzgorza.
Bloki byly stawiane z bardzo roznistego budulca- sa i biale cegielki, i wielka plyta, i jakis rudy pustak.
Ludzi spotykamy malo. Mniej wiecej tyle samo ludzi co kur.
Czuc, ze jestesmy na wschodzie- osiedle jest mocno zakocone. Gdzie sie czlowiek nie obejrzy to siedzi sliczna, puszysta, miaucząca kulka!
Kolejnego dnia jedziemy w strone Indury. Po drodze mijamy bardzo mily sklepik. Probuje wybrac jakies wina. Mila mloda babka pokazuje mi kilka gatunkow kagorow jakie maja na półce. W rozmowie wychodzi, ze ona tez zbiera butelki z tego gatunku win acz ja mam ich wiecej! W czasie pogawedki zauwazam, ze sprzedawczyni wtrąca coraz wiecej polskich slow. No to ja tez!
Okazuje sie w koncu, ze calkiem dobrze mowi po polsku, mimo ze nie ma takiego pochodzenia. Jej rodzice zawsze pracowali i miala nianie- starszą panią z sasiedztwa, ktora cale dziecinstwo mowila do niej po polsku. Wyszla troche chryja jak trzeba bylo isc do szkoly a tu myk! dziecko nie mowi w tym jezyku co trzeba
Naszej rozmowie przysluchuje sie jakis facet. Cmoka, kreci glowa, drapie sie za uchem i w koncu stwierdza- “Tak was slucham, slucham, na poczatku rozumialem, potem coraz mniej, a teraz to juz wcale. Co jest???”
W Indurze mam zapisane, ze jest opuszczona synagoga. Prawdopodobienstwo, ze znajdziemy jest male, ale sprobuje.. Ide rozpytac do sklepu. Jasne.. Jak zwykle.. Nikt nic nie wie.. Sprzedawczynie sugeruja, ze nie ma co zwracac uwage na stare rzeczy tylko na nowe i wspolczesnosc. Jesli chce poznac obecna Białorus to moze bym sfotografowala plakat na scianie ich sklepu? Bo wlasnie mieli denominacje, wymiane pieniedzy i to jest historyczna chwila. I to jest ciekawe a nie jakies stare synagogi, ktorych nie ma. Poslusznie fotografuje plakat..
Mowie im, ze plakat bylby ciekawszy, gdyby na nim uwzglednili na obrazkach rowniez stare, wycofane banknoty. Ekspedientki troche sie oburzaja, twierdzac, ze nie ma co poswiecac uwagi rzeczom starym- liczą sie nowe a stare- na smietnik! Pytam wiec co sądzą o pomnikach Wielkiej Wojny Ojczyznianej.. albo Lenina... z dawnych lat..? Na tym etapie troche zaluje tego co powiedzialam, ja to tak czesto najpierw wypaplam a potem pomysle. Mam nadzieje, ze zadna chryja sie z tego nie zrobi… Ale babki na szczescie nie wpadaja w agresje, raczej ich to pytanie zacukało. Chwile sie naradzają po czym oswiadczaja, ze “to co innego... bo to wciaz zyje w ludzkich sercach”. Jedna tez dodaje, ze ją te pomniki zgrzewają, ale stoją dla weteranow i ludzi starszych wiec powinny stac. Poza tym - jak to tak bez pomnikow? Pusty plac? Brzydko, goło… nieeee.. Pomniki musza zostac!
Przed sklepem kilka osob wskazuje mi, ze poszukiwana synagoga jest naprzeciwko i obecnie jest tu szkola. Robie wiec zdjecie…
Jedziemy chyba 100 metrow… I jest moja synagoga… Przy drodze, na widoku. Ja pierdziuuuuu…. Co za dziwny kraj??? Ja naprawde nie wiem jak to tu dziala!
Właże do srodka, obchodze dookoła
W oczy mi wpada dziadek, ktory opiera sie o rower i mi przyglada. Pytam sie go wiec czy wie co tu bylo, co to za budynek. Dziadek mowi, ze to “saraj” czyli szopa. Ze tu trzymali najpierw swinie, a potem owce. A pozniej to opuscili, wiec słuzy żulom, zakochanym nastolatkom i za kibel. Probuje drążyć co bylo tu wczesniej, przed owcami. Dziadek nie wie. Jego rodzina osiedlila sie tu dopiero po wojnie, wczesniej mieszkali na Sachalinie.
Moze wiec powinnam pytac nie o synagogi i pałace ale o “saraje”????????
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..