Całkiem dobrą pogodę trafiliście w tych Stołowych. Patrząc oczywiście na to jaka była przez ostatnie 1,5 miesiąca
Mam w planach odwiedzić Szczeliniec jeszcze w tym roku, ale chciałbym trochę lepszą pogodę
28.10-01.11.2016 Polsko-czeska kontynuacja jesieni
Było przedzwonić, podałbym Ci namiar na fajny obiekt przy kolorowej fontannie. W Muflonie zyskałeś za to parę zeta i bezcenny klimat.Pudelek pisze:Wysiadamy w Dusznikach-Zdroju. W tych rejonach nie ma zbyt wielu możliwości taniego noclegu
U nas się na nich mawia "złotówy".Pudelek pisze:chwalił, że są jeszcze turyści którym chce się tarabanić z plecakami
Wybierz się na Wysoki Kamień w Izerach w zimowe, weekendowe przedpołudnie.Pudelek pisze:w życiu nie widziałem tylu Czechów po tej stronie granicy!
nes_sko od czegoś trzeba zacząć. Na początku rozdają jakieś gadżety, potem sprzęt rtv, a na końcu samochody.Pudelek pisze:wygra żarówkę. Po zaciętej obronie pytanie nie pada, żarówka przypadnie komuś innemu
Musicie wrócić - polecam Radkowskie Skały i trasę dookoła Wambierzyc.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
ceper pisze:Było przedzwonić, podałbym Ci namiar na fajny obiekt przy kolorowej fontannie. W Muflonie zyskałeś za to parę zeta i bezcenny klimat.
Nie szukaliśmy klimatu w sumie Szukaliśmy tylko miejsca, w którym można przespać noc, a że ja się obudziłam bardzo późno, to Marcin miał niewiele czasu, żeby cokolwiek ogarnąć. Poza zimnem i moją przygodą ze schodami, półką oraz marynatą - było ok ;P
ceper pisze:nes_sko od czegoś trzeba zacząć. Na początku rozdają jakieś gadżety,
Czyli wystarczyło zakręcić się dłużej i miałabym furę?
ceper pisze:Musicie wrócić - polecam Radkowskie Skały i trasę dookoła Wambierzyc.
Gdzieś tam w głowie siedzi plan powrotu, ale musi najpierw nastąpić dłuższy weekend lub dłuższe wolne i sprzyjające warunki pogodowe
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Pudelek pisze:Neska zmiażdżyła wszystkich swoimi zdjęciami, więc po pozbieraniu zębów może i ja coś wrzucę
U Neski była wersja bajkowa, u Ciebie rzeczywista
Tata O, mnie się zdaje, że wspólnie jeszcze raz się przeciskaliśmy. Szliśmy (chyba z 4-5 osób?) z Radkowa do Kudowy. Wtedy nas gość z noclegiem zrobił w balona i wylądowaliśmy u sióstr zakonnych. Kojarzysz to?
Po tej relacji aż mnie naszło by zdjęcia swoje pooglądać i od wczoraj zerkam na albumy
Tych z ostatnich lat mam sporo ale starszych, gdy cyfraków nie było jak na lekarstwo. Aż żal, że człowiek robił po kilka/kilkanaście zdjęć podczas kilkudniowych pobytów
nes_ska pisze:Hm... Ogólnie na plus, ale bez przesadnej ekscytacji.
Szczeliniec ma dosyć fajną lokalizację. Szybko doszliśmy z Karłowa. Niestety wschodu słońca nie doświadczyliśmy, a ze zdjęć widziałam, że są piękne! Zasadniczo dla mnie najważniejsza jest temperatura. Ta akurat była za wysoka dla mnie, jako dla astmatyka, więc musiałam wyłączyć o 2 w nocy grzejnik, nie pytając współlokatorów o to. Ale było ciepło, super! Ciepła woda - też super. Obsługa miła, jedzenie w przyzwoitych cenach, czeskie piwa. Klimatu szukam w ludziach, towarzystwo ze sobą miałam przyjemne, więc ogólnie było ok.
Pasterka bardzo hipsterska, ale również sympatyczna. Idealne miejsce na zlot - kazamaty z kanapami mnie urzekły! Spodziewałam się, że w piwnicach może być zimno, a tu skwar! W pokojach te fajnie ciepło, łazienki super. Jedzenie ok. Obsługa bardzo na plus mimo tej całej hipsterki i instagramów ...
Nie było na obu schroniskach ludzi, którzy mieliby zapędy do łączenia się w większą grupę i integracji, ale myślę, że i tacy tam trafiają
Na pewno są to miejsca, do których mogłabym wrócić, choć nie jestem zakochana, a jedynie podobało mi się
Dzięki.
W Pasterce bez zmian (to dobrze). Na Szczelińcu nigdy nie spałem, a czas by był ku temu najwyższy.
Pudelek pisze:Piotrek pisze:U Neski była wersja bajkowa, u Ciebie rzeczywista
to nie tak do końca, bo i ja trochę poprawiałem, i właściwie jak jest kiepska pogoda, to cudów nie ma, więc Neska wyciskała z tego co było. Ale robi to lepiej niż ja
Niedlugo to technika dojdzie do tego poziomu, ze nawet jak w rzeczywistosci wejdzie sie na gorski szczyt we mgle, chmurze i deszczu to bedzie mozna tak obrobic foty ze beda na nich piekne widoki!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- TataOjciec
- Posty: 353
- Rejestracja: 2013-09-17, 14:26
- Lokalizacja: Z Blokowiska
AloHa
Mnie się to przypomina z Wambierzycami, ten nocleg i był z nami mój Brat.
A w Błędnych byliśmy razem nie raz to fakt .
Będziesz stała na szczycie w totalnej mgle, pyk okularki i juz nie ma mgły .
O ja to lubię krecić suwaczkami w programach foto , ale nic nie nakładam i nie usuwam
Piotrek pisze: mnie się zdaje, że wspólnie jeszcze raz się przeciskaliśmy. Szliśmy (chyba z 4-5 osób?) z Radkowa do Kudowy.
Mnie się to przypomina z Wambierzycami, ten nocleg i był z nami mój Brat.
A w Błędnych byliśmy razem nie raz to fakt .
buba pisze:Niedlugo to technika dojdzie do tego poziomu
Będziesz stała na szczycie w totalnej mgle, pyk okularki i juz nie ma mgły .
O ja to lubię krecić suwaczkami w programach foto , ale nic nie nakładam i nie usuwam
Pudelek pisze:Piotrek pisze:U Neski była wersja bajkowa, u Ciebie rzeczywista
to nie tak do końca, bo i ja trochę poprawiałem, i właściwie jak jest kiepska pogoda, to cudów nie ma, więc Neska wyciskała z tego co było. Ale robi to lepiej niż ja
Poza tym często jest też tak, że z aparatu wychodzą kolory bledsze niż w rzeczywistości były i wtedy warto te kolory podkreślić na zdjęciu-suwaczkami. Oczywiście nie popadając w skrajność tylko żeby oddać faktyczną rzeczywistość.
Neska cosik tam podkręca, nawet mocno czasami ale akurat robi to ze smakiem, przyjemnie dla oka i nie rażąco.
Kobiecy dotyk . Z wyczuciem ale i prowadzący do ekstazy
Nocleg na Szczelińcu był wyjątkowo ciepły, ba - wręcz upalny, bo w pokoju oprócz kaloryferów warczał elektryczny grzejnik. W efekcie temperatura oscylowała w okolicach sauny co niezbyt pomaga w spokojnym śnie.
Rano siedząc w jadalni ujrzałem przez okno, że na dworze pojawia się trochę słońca. Pobiegłem szybko po aparat i w laćkach wyskoczyłem na dwór, budząc małą sensację u dwójki turystów . Ale trochę promieni jeszcze złapałem.
Widać, że nad Broumovskimi stěnami przewalają się chmurki, których błyskawicznie przybywało i przybywało, więc już po kilku minutach zrobiło się szaro.
W takiej sytuacji zrezygnowaliśmy z wchodzenia do labiryntu na Szczelińcu (mimo, że jeszcze nie działała kasa), lecz spakowaliśmy się i zaczęliśmy schodzić w dół do przełęczy. Na ścieżce było fest mokro, jakby cały wczorajszy dzień lało.
Z przeciwka zaczęli zjawiać się turyści - początkowo pojedynczo, potem grupami. Zapowiadało się niezłe oblężenie schroniska - w końcu to była niedziela, w dodatku "prawie" długi weekend.
Słońce ponownie zjawiło się, gdy odbiliśmy w kierunku leśnego parkingu (przed którym ostrzegają aby nie zostawiać tam aut na noc, bo regularnie są okradane). Ziemia była jednak śliska, trzeba było uważać na każdy krok, więc zamiast dalszym szlakiem przez las i pola podążyliśmy okrężnie asfaltem.
Przy znaku miejscowości Neska jako pasterka gęsi nie mogła nie zostać uwieczniona .
To zdjęcie jest też istotne, ponieważ po raz ostatni występuje na nim świnia George!
Ci co byli to wiedzą, że Pasterka (Passendorf) to koniec cywilizacji od polskiej strony. Z racji możliwości dojazdu samochodowego bywa tu jednak czasem tłumnie i teraz też mijamy liczną grupę obok "Szczelinki" - obiektu filialnego PTTK (kiedyś schroniska młodzieżowego).
A oto są i gęsi do pasania! Co prawda jak każe obecna moda - plastikowe - ale zawsze!
Zaglądam pod kościół Jana Chrzciciela z XVIII wieku, bo jakoś nigdy nie miałem okazji.
Przez kratę niewiele widać, więc spaceruję wśród nagrobków. Jest kilkanaście niemieckich i kilka polskich. Część niemieckich ma wyraźnie czeskie brzmienie, co wiąże się zapewne z bliskością Czeskiego Kątka.
W schronisku PTTK Pasterka jestem trzeci raz... w 2008 roku dzierżawił go prawdziwy kretyn i gbur, któremu w ramach zemsty puszczaliśmy bąki w jadalni (choć faktem jest, że wąchała je głównie jego biedna córka ). Ponad trzy lata temu odbył się tu sympatyczny zlot sudecki i już wtedy można było odczuć (nomen omen), że nowi właściciele (ci sami co Szwajcarki na Szczelińcu) dokonali tu prawdziwej zmiany. Na plus oczywiście. Choć może mogłoby być mniej hipstersko
Mimo, że jest przed południem nie ma problemu z zostawieniem bagażu w pokojach. Obsługa informuje nas, że razem z nami śpi jakiś ojciec z synem. Nie szkodzi. W plecaku zostawiam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i z prawie pustym ruszamy dalej.
Przy dużym opuszczonym gospodarstwie, które zawsze mnie intrygowało, wchodzimy na niebieski szlak w kierunku punktu zwanego Nad Pasterkovem.
Mimo, że to jeszcze teren RP to tabliczki są już po czesku. Obok rozciąga się rozległa polana, na której kiedyś w nocy w zimie nie wiedziałem z Eco jak iść.
Za polaną na zielonym granicznym wydarza się nieszczęście - okazuje się, iż odpadł George! Nie wiadomo kiedy, choć w Pasterce jeszcze Neska go miała. Proponuję, że skoczę kawałek do góry i go poszukam, ale Inez twierdzi, że nie trzeba... widać go tak jednak mocno nie kochała Mamy nadzieję, że może znajdziemy go wracając wieczorem do schroniska.
W dolinie Machovskiego potoku, gdzie przed Schengen funkcjonowało przejście turystyczne, natykamy się tablice informacyjne o dawnej wsi - Nauseney, od 1937 Scharfenberg, czes. Nouzín. Na początku XX wieku mieszkało tu ponad 200 osób, głównie Czechów. To była jedna z miejscowości wspomnianego Czeskiego Kątka (Böhmischer Winkel, Český koutek) - około dziesięciu osad ziemi kłodzkiej, w której dominowali sąsiedzi zza miedzy, w sumie pięć tysięcy ludzi. Po ostatniej wojnie niemal wszyscy Czesi wyjechali mniej lub bardziej dobrowolnie do Czechosłowacji.
Nauseney leżało na samej granicy niemiecko-czeskiej i było bliźniaczą wioską Machovskiej Lhoty (Lhota Mölten), która zaczyna się kilkaset metrów dalej. Zanikła, bo sojusznicza socjalistyczna Czechosłowacja za miedzą nie była argumentem za rozbudową polskiego osadnictwa, dodatkowo przybysze z Kresów Wschodnich nie radzili sobie z surowym klimatem Gór Stołowych.
Oglądamy zdjęcia, gdzie widać dawne domy, gospodę (ah, jakby się przydała), szkołę, sklep. Dziś jest tylko Asmusstrasse - Machovska droga, dawny trakt pocztowy.
Wkrótce się jednak okaże, że jednak nie tylko droga. Znienacka pojawiają się groźne tablice informujące o terenie wojskowym i zakazie wstępu. Za drzewami stoi kilka drewnianych budynków.
Zollhäuser z okresu międzywojennego służące pierwotnie Hilterjugend należą dziś do polskiej armii - to "Ośrodek Szkolenia Piechoty Górskiej "Jodła" w Dusznikach Zdroju". Żółte tablice wyglądają w tym miejscu surrealistycznie, zwłaszcza postawione przy trawnikach oraz na tle schodów prowadzących donikąd - jedynych pozostałości po starych domostwach.
Oficjalnie te kilka wojskowych obiektów to miejscowość Ostra Góra - nazwę wzięto od górującego nad nią szczytu.
Idąc wyżej tablice na szczęście się kończą. Przy lesie stoi dzwonnica z 1868 roku, jakiś czas temu odremontowana.
Za nią zarastające ruiny podmurówek kolejnych gospodarstw.
Najbardziej intrygujący jest dziwny pomnik tuż przy ścieżce. Nieopisany, widać, że świeżej daty. Twarz jako żywo przypomina Jana Pawła, co wpisałoby się w nową, świecką tradycję janopawłomaniopomnikowaniawszędzie. Ale żeby bez opisu? No chyba, że każdy i tak będzie wiedział kogo przedstawia (co w przypadku niektórych papieskich pomników wcale nie jest oczywiste).
Szlak ciśnie w górę i co jakiś czas przecina Machovską Drogę. Czasem słychać warkot samochodu - pewnie ludzie skracają tu sobie drogę do Czech, chociaż ponoć oficjalnie jest to nielegalne. A pogoda wymarzona!
W pewnym momencie dochodzimy znów do granicy i czeskiego szlaku - na większości map, również nowych, przebieg w tym miejscu jest totalnie źle oznaczony. Na mapach.cz polskiego zielonego szlaku nawet nie ma!
Na skale widać stary drogowskaz, kierujący do Wilde Löcher, jak Niemcy nazywali Błędne skały.
Pojawiają się też kamienne schodki, jakieś wiekowe ławeczki - widać, że teren ten zagospodarowany turystycznie był od dawna.
Jedyne czego brak to widoków, bo skutecznie zasłaniane są przez las. W takie słoneczko! W jednym tylko punkcie na chwilę wyskoczył Szczeliniec Wielki, wydający się jakimś kopcem kreta.
A to chyba polana, gdzie mogliśmy zgubić Georga.
Idący z naprzeciwka ludzie to znak, że się zbliżamy - trochę nam mina rzednie, gdy okazuje się, iż wyszliśmy przy... wyjściu. Musimy więc dojść do wejścia antypoślizgowym chodnikiem - na plus, to że znów na sekundę wyskoczyła Fudżijama...
...a z innego miejsca widać Machov i Machovską Lhotę oraz fragment Broumovskich stěn.
Przy kasie sporo turystów, większość z małymi dziećmi. Ahaa! Kupujemy bilety i wchodzimy na jednokierunkową trasę. Gdzieś tu miał być punkt widokowy, ale poza drzewami panoram praktycznie nie ma. Zaczyna się skalny labirynt, który z każdym metrem jest coraz bardziej kręty i coraz ciaśniejszy.
Trzeba przyznać, że wygląda to pięknie!
Mimo wyraźnych zakazów jakiś bachor gramoli się na skały i po nich skacze, zachęcany przez tatusia. Przechodząc komentuję głośno, że w Stołowe musi się wybierać bardzo dużo analfabetów, gdyż w Ardspacko-Teplickich też jedyni, którzy wszędzie się wdrapywali, używali języka polskiego, bo zakazy są po to, aby je łamać. Mamusia nieco się stropiła i zaczęła wołać do męża, aby kazał synkowi schodzić
Im bardziej ciasno tym większy krzyk i płacz dzieciaków, które się boją albo odmawiają dalszej drogi. Potem krzyczą rodzice, którzy chcą iść dalej. W końcu także i my zaczynamy mieć problem, gdyż robi się tak ciasno, że kilkukrotnie muszę ściągnąć plecak i go pchać nogami, czasem trzeba się wręcz czołgać albo wchodzić nogami do wody.
Wiem jedno - z pełnym plecakiem nie miałbym szans tu przejść! Nawet z w połowie pełnym.
Uważam, że przy wejściu powinna być stosowna informacja, bo co bym zrobił z tymi wszystkimi klamotami? Cofał się czy porzucił? Należałoby też zakazać wstępu z dzieciakami do np. 3 roku życia, bo wyraźnie sobie nie radzili. A już facet trzymający noworodka w kocyku i ocierający się z nim o te wszystkie ściany to był miszcz.
Ostatecznie udało nam się przejść bez większych strat, nie licząc zasyfionych ubrań
Po wyjściu pauza z małym co nieco.
Następnie zeszliśmy kawałek zielonym szlakiem i przeszliśmy granicę pod cvičnou skálou. Od razu można było poczuć zmianę klimatu - to powietrze nasiąknięte ateizmem, narkomanią, dżenderem, sodomą i gomorą
Minęliśmy dwójkę chłopaków rzeczywiście ćwiczących coś na rzeczonej skałce i żółty szlak zaczął powoli schodzić w dół. Przed sobą mieliśmy fantastycznie kolorowe lasy góry Lhotecký Šefel (Machovskiego Szczytu).
Na polance stał samotny krzyż 1907 roku - czeska inskrypcja przypominała, że ufundowało go małżeństwo z Nouzína. Ciekawe czemu postawili go za granicą, a nie u siebie, pół kilometra niżej?
Widać już pierwsze domy Machovskiej Lhoty.
Po kwadransie jesteśmy w wiosce. Działa tu sympatyczna gospoda, znana również po kłodzkiej stronie.
Połączenie spelunki i restauracji z krótkim menu, ale jedzenie mają bardzo smaczne i w umiarkowanych cenach. Piwo wchodzi znakomicie i może tylko od ciepła człowiek robi się trochę senny
Na ścianach stare fotografie, portret Najjaśniejszego Pana, który w 1914 roku oberwał kuflem od kelnera (rana jest nadal widoczna) oraz jegomościa w austriackim mundurze.
Można też kupić piwo na wynos, które oczywiście kosztuje niemal połowę taniej niż w Pasterce.
Przyglądając się gościom Neska stwierdza, że w kącie siedzi ojciec z synem i to pewno ten z naszego pokoju. Jasne, na pewno
Lokal opuszczamy przy zapadającym zmroku. Po pewnych początkowych problemach ze znalezieniem szlaku maszerujemy dzielnie przez las w świetle czołówek. W dole w oddali majaczą małe punkciki które potem nikną i jest już tylko sama przyroda...
Na polanie szukamy Georga, lecz rzecz jasna przepadł Może ktoś go znalazł a może posłużył jako zabawka dla jakiegoś zwierza??
Po godzinie jesteśmy znów w Pasterce i w schronisku. No i zaraz okazało się, że syn z ojcem widziani w czeskiej knajpie byli naszymi współlokatorami
Cała galeria:
https://flic.kr/s/aHskvj928Z
Rano siedząc w jadalni ujrzałem przez okno, że na dworze pojawia się trochę słońca. Pobiegłem szybko po aparat i w laćkach wyskoczyłem na dwór, budząc małą sensację u dwójki turystów . Ale trochę promieni jeszcze złapałem.
Widać, że nad Broumovskimi stěnami przewalają się chmurki, których błyskawicznie przybywało i przybywało, więc już po kilku minutach zrobiło się szaro.
W takiej sytuacji zrezygnowaliśmy z wchodzenia do labiryntu na Szczelińcu (mimo, że jeszcze nie działała kasa), lecz spakowaliśmy się i zaczęliśmy schodzić w dół do przełęczy. Na ścieżce było fest mokro, jakby cały wczorajszy dzień lało.
Z przeciwka zaczęli zjawiać się turyści - początkowo pojedynczo, potem grupami. Zapowiadało się niezłe oblężenie schroniska - w końcu to była niedziela, w dodatku "prawie" długi weekend.
Słońce ponownie zjawiło się, gdy odbiliśmy w kierunku leśnego parkingu (przed którym ostrzegają aby nie zostawiać tam aut na noc, bo regularnie są okradane). Ziemia była jednak śliska, trzeba było uważać na każdy krok, więc zamiast dalszym szlakiem przez las i pola podążyliśmy okrężnie asfaltem.
Przy znaku miejscowości Neska jako pasterka gęsi nie mogła nie zostać uwieczniona .
To zdjęcie jest też istotne, ponieważ po raz ostatni występuje na nim świnia George!
Ci co byli to wiedzą, że Pasterka (Passendorf) to koniec cywilizacji od polskiej strony. Z racji możliwości dojazdu samochodowego bywa tu jednak czasem tłumnie i teraz też mijamy liczną grupę obok "Szczelinki" - obiektu filialnego PTTK (kiedyś schroniska młodzieżowego).
A oto są i gęsi do pasania! Co prawda jak każe obecna moda - plastikowe - ale zawsze!
Zaglądam pod kościół Jana Chrzciciela z XVIII wieku, bo jakoś nigdy nie miałem okazji.
Przez kratę niewiele widać, więc spaceruję wśród nagrobków. Jest kilkanaście niemieckich i kilka polskich. Część niemieckich ma wyraźnie czeskie brzmienie, co wiąże się zapewne z bliskością Czeskiego Kątka.
W schronisku PTTK Pasterka jestem trzeci raz... w 2008 roku dzierżawił go prawdziwy kretyn i gbur, któremu w ramach zemsty puszczaliśmy bąki w jadalni (choć faktem jest, że wąchała je głównie jego biedna córka ). Ponad trzy lata temu odbył się tu sympatyczny zlot sudecki i już wtedy można było odczuć (nomen omen), że nowi właściciele (ci sami co Szwajcarki na Szczelińcu) dokonali tu prawdziwej zmiany. Na plus oczywiście. Choć może mogłoby być mniej hipstersko
Mimo, że jest przed południem nie ma problemu z zostawieniem bagażu w pokojach. Obsługa informuje nas, że razem z nami śpi jakiś ojciec z synem. Nie szkodzi. W plecaku zostawiam tylko najpotrzebniejsze rzeczy i z prawie pustym ruszamy dalej.
Przy dużym opuszczonym gospodarstwie, które zawsze mnie intrygowało, wchodzimy na niebieski szlak w kierunku punktu zwanego Nad Pasterkovem.
Mimo, że to jeszcze teren RP to tabliczki są już po czesku. Obok rozciąga się rozległa polana, na której kiedyś w nocy w zimie nie wiedziałem z Eco jak iść.
Za polaną na zielonym granicznym wydarza się nieszczęście - okazuje się, iż odpadł George! Nie wiadomo kiedy, choć w Pasterce jeszcze Neska go miała. Proponuję, że skoczę kawałek do góry i go poszukam, ale Inez twierdzi, że nie trzeba... widać go tak jednak mocno nie kochała Mamy nadzieję, że może znajdziemy go wracając wieczorem do schroniska.
W dolinie Machovskiego potoku, gdzie przed Schengen funkcjonowało przejście turystyczne, natykamy się tablice informacyjne o dawnej wsi - Nauseney, od 1937 Scharfenberg, czes. Nouzín. Na początku XX wieku mieszkało tu ponad 200 osób, głównie Czechów. To była jedna z miejscowości wspomnianego Czeskiego Kątka (Böhmischer Winkel, Český koutek) - około dziesięciu osad ziemi kłodzkiej, w której dominowali sąsiedzi zza miedzy, w sumie pięć tysięcy ludzi. Po ostatniej wojnie niemal wszyscy Czesi wyjechali mniej lub bardziej dobrowolnie do Czechosłowacji.
Nauseney leżało na samej granicy niemiecko-czeskiej i było bliźniaczą wioską Machovskiej Lhoty (Lhota Mölten), która zaczyna się kilkaset metrów dalej. Zanikła, bo sojusznicza socjalistyczna Czechosłowacja za miedzą nie była argumentem za rozbudową polskiego osadnictwa, dodatkowo przybysze z Kresów Wschodnich nie radzili sobie z surowym klimatem Gór Stołowych.
Oglądamy zdjęcia, gdzie widać dawne domy, gospodę (ah, jakby się przydała), szkołę, sklep. Dziś jest tylko Asmusstrasse - Machovska droga, dawny trakt pocztowy.
Wkrótce się jednak okaże, że jednak nie tylko droga. Znienacka pojawiają się groźne tablice informujące o terenie wojskowym i zakazie wstępu. Za drzewami stoi kilka drewnianych budynków.
Zollhäuser z okresu międzywojennego służące pierwotnie Hilterjugend należą dziś do polskiej armii - to "Ośrodek Szkolenia Piechoty Górskiej "Jodła" w Dusznikach Zdroju". Żółte tablice wyglądają w tym miejscu surrealistycznie, zwłaszcza postawione przy trawnikach oraz na tle schodów prowadzących donikąd - jedynych pozostałości po starych domostwach.
Oficjalnie te kilka wojskowych obiektów to miejscowość Ostra Góra - nazwę wzięto od górującego nad nią szczytu.
Idąc wyżej tablice na szczęście się kończą. Przy lesie stoi dzwonnica z 1868 roku, jakiś czas temu odremontowana.
Za nią zarastające ruiny podmurówek kolejnych gospodarstw.
Najbardziej intrygujący jest dziwny pomnik tuż przy ścieżce. Nieopisany, widać, że świeżej daty. Twarz jako żywo przypomina Jana Pawła, co wpisałoby się w nową, świecką tradycję janopawłomaniopomnikowaniawszędzie. Ale żeby bez opisu? No chyba, że każdy i tak będzie wiedział kogo przedstawia (co w przypadku niektórych papieskich pomników wcale nie jest oczywiste).
Szlak ciśnie w górę i co jakiś czas przecina Machovską Drogę. Czasem słychać warkot samochodu - pewnie ludzie skracają tu sobie drogę do Czech, chociaż ponoć oficjalnie jest to nielegalne. A pogoda wymarzona!
W pewnym momencie dochodzimy znów do granicy i czeskiego szlaku - na większości map, również nowych, przebieg w tym miejscu jest totalnie źle oznaczony. Na mapach.cz polskiego zielonego szlaku nawet nie ma!
Na skale widać stary drogowskaz, kierujący do Wilde Löcher, jak Niemcy nazywali Błędne skały.
Pojawiają się też kamienne schodki, jakieś wiekowe ławeczki - widać, że teren ten zagospodarowany turystycznie był od dawna.
Jedyne czego brak to widoków, bo skutecznie zasłaniane są przez las. W takie słoneczko! W jednym tylko punkcie na chwilę wyskoczył Szczeliniec Wielki, wydający się jakimś kopcem kreta.
A to chyba polana, gdzie mogliśmy zgubić Georga.
Idący z naprzeciwka ludzie to znak, że się zbliżamy - trochę nam mina rzednie, gdy okazuje się, iż wyszliśmy przy... wyjściu. Musimy więc dojść do wejścia antypoślizgowym chodnikiem - na plus, to że znów na sekundę wyskoczyła Fudżijama...
...a z innego miejsca widać Machov i Machovską Lhotę oraz fragment Broumovskich stěn.
Przy kasie sporo turystów, większość z małymi dziećmi. Ahaa! Kupujemy bilety i wchodzimy na jednokierunkową trasę. Gdzieś tu miał być punkt widokowy, ale poza drzewami panoram praktycznie nie ma. Zaczyna się skalny labirynt, który z każdym metrem jest coraz bardziej kręty i coraz ciaśniejszy.
Trzeba przyznać, że wygląda to pięknie!
Mimo wyraźnych zakazów jakiś bachor gramoli się na skały i po nich skacze, zachęcany przez tatusia. Przechodząc komentuję głośno, że w Stołowe musi się wybierać bardzo dużo analfabetów, gdyż w Ardspacko-Teplickich też jedyni, którzy wszędzie się wdrapywali, używali języka polskiego, bo zakazy są po to, aby je łamać. Mamusia nieco się stropiła i zaczęła wołać do męża, aby kazał synkowi schodzić
Im bardziej ciasno tym większy krzyk i płacz dzieciaków, które się boją albo odmawiają dalszej drogi. Potem krzyczą rodzice, którzy chcą iść dalej. W końcu także i my zaczynamy mieć problem, gdyż robi się tak ciasno, że kilkukrotnie muszę ściągnąć plecak i go pchać nogami, czasem trzeba się wręcz czołgać albo wchodzić nogami do wody.
Wiem jedno - z pełnym plecakiem nie miałbym szans tu przejść! Nawet z w połowie pełnym.
Uważam, że przy wejściu powinna być stosowna informacja, bo co bym zrobił z tymi wszystkimi klamotami? Cofał się czy porzucił? Należałoby też zakazać wstępu z dzieciakami do np. 3 roku życia, bo wyraźnie sobie nie radzili. A już facet trzymający noworodka w kocyku i ocierający się z nim o te wszystkie ściany to był miszcz.
Ostatecznie udało nam się przejść bez większych strat, nie licząc zasyfionych ubrań
Po wyjściu pauza z małym co nieco.
Następnie zeszliśmy kawałek zielonym szlakiem i przeszliśmy granicę pod cvičnou skálou. Od razu można było poczuć zmianę klimatu - to powietrze nasiąknięte ateizmem, narkomanią, dżenderem, sodomą i gomorą
Minęliśmy dwójkę chłopaków rzeczywiście ćwiczących coś na rzeczonej skałce i żółty szlak zaczął powoli schodzić w dół. Przed sobą mieliśmy fantastycznie kolorowe lasy góry Lhotecký Šefel (Machovskiego Szczytu).
Na polance stał samotny krzyż 1907 roku - czeska inskrypcja przypominała, że ufundowało go małżeństwo z Nouzína. Ciekawe czemu postawili go za granicą, a nie u siebie, pół kilometra niżej?
Widać już pierwsze domy Machovskiej Lhoty.
Po kwadransie jesteśmy w wiosce. Działa tu sympatyczna gospoda, znana również po kłodzkiej stronie.
Połączenie spelunki i restauracji z krótkim menu, ale jedzenie mają bardzo smaczne i w umiarkowanych cenach. Piwo wchodzi znakomicie i może tylko od ciepła człowiek robi się trochę senny
Na ścianach stare fotografie, portret Najjaśniejszego Pana, który w 1914 roku oberwał kuflem od kelnera (rana jest nadal widoczna) oraz jegomościa w austriackim mundurze.
Można też kupić piwo na wynos, które oczywiście kosztuje niemal połowę taniej niż w Pasterce.
Przyglądając się gościom Neska stwierdza, że w kącie siedzi ojciec z synem i to pewno ten z naszego pokoju. Jasne, na pewno
Lokal opuszczamy przy zapadającym zmroku. Po pewnych początkowych problemach ze znalezieniem szlaku maszerujemy dzielnie przez las w świetle czołówek. W dole w oddali majaczą małe punkciki które potem nikną i jest już tylko sama przyroda...
Na polanie szukamy Georga, lecz rzecz jasna przepadł Może ktoś go znalazł a może posłużył jako zabawka dla jakiegoś zwierza??
Po godzinie jesteśmy znów w Pasterce i w schronisku. No i zaraz okazało się, że syn z ojcem widziani w czeskiej knajpie byli naszymi współlokatorami
Cała galeria:
https://flic.kr/s/aHskvj928Z
Ostatnio zmieniony 2016-11-15, 17:16 przez Pudelek, łącznie zmieniany 3 razy.
Trzeciego dnia w Górach Stołowych budzi nas lekka mgiełka, która chyba występuje dość często w Pasterce. Wygląda to bardzo klimatycznie!
Nasi współlokatorzy (ojciec z synem) pakują się i wracają do swojego samochodu zostawionego gdzieś daleko i jadą do domu. My nie musimy dokonać rytualnej wizyty na cmentarzu akurat w ten jeden konkretny dzień i możemy zostać dłużej Jeszcze na odchodnym zarażam turystę-ojca wizją wizyty w Ardspacko-Teplickich skałach
Poranna jajecznica (uwielbiam jajecznice w górach!), ponownie jak wczoraj wrzucenie do plecaka najpotrzebniejszych klamotów i wychodzimy. Na górce widać słynny pomniczek "serca zostawionego w Pasterce". Może jakiś kardiolog?
W sumie się autorowi nie dziwię - naprawdę ta okolica ma swój czar i chce się do niej wracać, co w przypadku większości polskich schronisk wcale nie jest normą.
Dziś będziemy się poruszać głównie u ateistów za miedzą. Na rozdrożu skręcamy więc w prawo, a potem prosto. Wokół nas piękne kolorowe drzewa, ostatni już chyba raz tej jesieni.
Z polany strzelamy fotki Szczelińcom...
Kiedy szedłem tędy ostatni (i pierwszy jednocześnie) raz kilka lat temu, to widoczność w tym miejscu wynosiła kilka metrów.
Po wejściu do lasu słońce znika za chmurami, robi się bardziej tajemniczo. Szybko dochodzimy do polsko-czeskiej granicy z charakterystycznymi słupkami na skałach.
Nieaml wszystkie mają zniekształconą literę P z nienaturalnie długą kreską - efekt przekłucia D. Swoją drogą na granicy słowacko-polskiej większość słupków jest nowa. Na czesko-polskiej w Beskidach podobnie - rzadko zdarzy się taki z poprzedniej epoki. A tu widać to nikomu nie przeszkadza.
Wkrótce słupki graniczne znikają. Pojawia się czeski węzeł szlaków, wiata i kamienny krzyż z XIX wieku - Machovský Kříž. Według legendy powstał tu, gdzie w czasie wojny trzydziestoletniej Szwedzi zabili miejscowych mieszkańców. Lub gdzie pochowano samych Szwedów. Nie wiadomo. W każdym razie tędy biegła kiedyś trasa pielgrzymki z Polic do Wambierzyc. Ostatnia taka odbyła się w 1947 roku.
Mimo braku słońca jest bardzo kolorowo.
Idziemy do góry do skalnych miast. Wkrótce zaczynają pojawiać się leżące wielbłądy, wiewiórki, żółwie i najfajniejsza - kotka .
Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg) to najwyższe wzniesienie Broumovskich stěn (Falkengebirge) - 772 metry. Jest na nim punkt widokowy w kierunku Szczelińca z fotogenicznym iglakiem.
Trudno się oprzeć trzaskaniu kolejnych zdjęć
Wracamy do głównego szlaku, gdzie zostawiłem plecak, który na szczęście czekał na swoim miejscu. I suniemy dalej w kierunku północnym. Mijamy kilku Czechów i parę starszych Polaków. To prawie cały ruch turystyczny na szlakach tego dnia.
W tej części czeskich Stołowych obok Špičáka koniecznie trzeba wejść na sąsiednią, równoległą Korunę (769 metrów). Nieco wcześniej jest punkt widokowy z ławeczką, gdzie postanawiamy spocząć. Pod nami są okoliczne wioski, nieco dalej Broumov (Braunau), a w tle Góry Kamienne i Sowie.
Niebo zachmurzone, ale z każdą minutą coraz bardziej się odsłania. Czekamy więc i czekamy
Wreszcie cały dół robi się jasny
W Broumovie doskonale widać słynny klasztor.
Podekscytowani idziemy do właściwej Koruny a tam... huśtawka! Nie wiem kto ją tu zawiesił, ale pomysł to genialny w swej prostocie
Widoczki miodzo, choć trochę po słońce.
Pod nami wioska Božanov (Barzdorf), a nad nim widać zabudowania Radkowa (Wünschelburg) i niebieską taflę Zalewu Radkowskiego.
Wokół punktu widokowego kilka wykutych pamiątek po turystach z przeszłości.
Kolejny etap żółtego szlaku nie jest już widokowy lecz i tak maszeruje się bardzo przyjemnie. Wokół skały, pod nami często drewniane deski do przekraczania podmokłego terenu. Czasem wykute w kamieniach stopnie.
Ostatni raz odbijemy nad urwisko do formacji Kamenná brána. I faktycznie wygląda jak brama, mi kojarzy się też z głową sępa.
A na niej niespodzianka - co prawda na Broumovsku nadal słońce, ale widoczność drastycznie spadła z powodu nawiewanych z południa chmur.
Ledwo widać położone pod nami Martinkovice (Märzdorf).
Wokół bramy znów pewno śladów wandali. Niektóre są starsze (te z IHS), część pochodzi z końca XIX wieku. Ktoś wyrył lutnię - pewnie pojawił się tu chór.
Pojawia się facet z wielkim psem. To ostatni ludzie (no, jeden człowiek), których spotkamy dziś w górach. Fajnie wyglądają siedząc w Bramie.
Nawiewane chmury przynoszą spadek temperatury, robi się chłodno i nieprzyjemnie. Pierwotny plan był taki aby dojść aż do Hvězdy, lecz rychło okazało się to niewykonalne, zresztą gdzie czas na podziwianie, kontemplacje i zachwyty!
Szkoda, że nie można legalnie wejść na szczyt Velká kupa, ciekawe czy nazwa ma pokrycie z rzeczywistością
Ścieżka powoli się obniża, co zmniejsza tempo marszu, gdyż jest ślisko. Czasem ratują sytuację skałkowe schodki. Obok ujęcia wody jest nawet kawałek starego bruku.
Pod liniami wysokiego napięcia ostatnie spojrzenie na północną stronę. To już też ostatnie chwile słońca.
Gdzieś obok nas są wysokie punkty widokowe, lecz dostęp do nich możliwy jest wyłącznie z równoległych szlaków. My idziemy, idziemy i idziemy przez kolejne rumowiska skalne.
I znów!
Z lasu wychodzimy przy węźle szlaków Nad Slavným. Pogoda zupełnie niepodobna do tego co było jeszcze jakiś czas temu!
Ubieramy się i zapinamy polary - zimno! Naszą radość wzbudza żabkowóz stojący w polu A myślałem po zapachu, że gnój wylewają, ale to chyba te żabki tak cuchną... może narobiły ze strachu?
Poniżej jest spore gospodarstwo z zadowolonymi krowami i grającymi w berka kozami.
Jako, że dziś Haloween, to nie mogło zabraknąć pogańskich akcentów.
Slavný (Klein Labnay) to niewielka wioska położona na wysokości ponad 600 metrów, co czyni ją najwyższą w obszarze chronionym Broumovsko. Widzimy cholernie sympatyczną spelunkę do której aż nogi się rwą aby wejść, lecz najpierw idziemy przeczytać rozkład jazdy autobusów. A tam kicha! Bo jeden nam zwiał niedawno, a drugi jest za półtorej czy dwie godziny, więc to oznaczałoby, że w schronisku bylibyśmy bardzo późno.
Decydujemy się więc na lekki sprint przez pola do miejscowości Suchý Důl (Dörrengrund), gdzie pojawia się więcej autobusów. Mgiełka tworzy tajemniczy nastrój...
Przy drodze stoi chyba z pięć kamiennych krzyży, a na jej końcu znajduje się coś w rodzaju garażu dla ciężkiego sprzętu rolniczego, z którego wyłania się siwy dym.
Na przystanku jesteśmy przed czasem, możemy więc na spokojnie zerknąć w kierunku kilku zabytkowych i zadbanych chałup.
Busikiem przemieszczamy się do Polic nad Metují (Politz an der Mettau), tam po półgodzinnym czasie oczekiwania docieramy z grupą dzieciaków wracających ze szkoły do Machova (Machau). Wysiadamy w środku wioski obok supermarketu. Ten jest dawno zamknięty, ale po sąsiedzku działa knajpka O jej istnienia dowiedzieliśmy się wczoraj obok ośrodka wojskowego w miejscu dawnej wsi Nauseney. Na słupie wisiała przyczepiona informacja, że lokal jest otwarty codziennie oprócz czwartku. O ile zwykle jestem głuchy na reklamy to tym razem zostałem złapany w jej sidła Było to tym bardziej istotne, że gospoda w Machovskiej Lhocie, w której stołowaliśmy się poprzedniego wieczoru, nie funkcjonuje poza weekendami.
Wewnątrz knajpy ciepło i sympatycznie. Pojawia się pewien problem z jedzeniem, gdyż mają tylko chińszczyznę, której Neska nie trawi. Ja zamawiam Ostatecznie udaje się domówić jeszcze dla niej frytki i smażony ser, tak więc brzuszki szybko się zapełniają Dania przygotowuje w otwartej kuchni matka barmanki - gdy człowiek słyszy odgłosy smażenia to od razu robił się jeszcze bardziej głodny
Przy jednym ze stołów biesiaduje grupa Polaków. Widząc, że się zbieramy, więc podchodzą z kielonkami i proponują, że nas podwiozą. Okej, ale gdzie? Okazuje się, że wkrótce ma po nich przyjechać ktoś z Karłowa, gdzie nocują, a z Karłowa to już mamy "dwa kilometry żółtym przez pola" jak stwierdził główny prowodyr. Facet twierdzi, że on się wychował w Pasterce, więc nie może się mylić... hmm... ja się nie wychowałem, ale wiem, że żółty szlak Karłów-Pasterka na pewno nie ma dwóch kilometrów. Według mapy jest dłuższy o kilometr, co nie jest problemem, ale musielibyśmy znowu wejść na przełęcz między Szczelińcami a następnie schodzić na ślisko do parkingu, potem znów do lasu i wtedy ewentualnie kawałek polami. Ewidentnie nam to nie w smak. W dodatku nie wiadomo kiedy samochód po nich przyjedzie, a że do zamknięcia knajpy jeszcze dwie godziny to może się okazać, iż utknęlibyśmy tu na baaardzo długo.
Grzecznie więc dziękujemy i wyłazimy na zewnątrz. Zdecydowanie pewniejsza jest opcja stąd z buta - do schroniska to maksymalnie półtorej godziny.
Machovska Lhota już śpi. W rzadko których domach świecą się światła, najczęściej w tych starych, zabytkowych.
Po drodze mija nas samochód jadący po Polaków z knajpy. Ale nie wraca, co znaczy, że potwierdziły się moje przypuszczenia, iż nieprędko ruszą oni do Karłowa.
Za nieczynną hospudką wchodzimy na szlak do lasu dokładnie tą samą trasą co wczoraj. Gdzieś w połowie spotykamy Velką Kupę - aa, to jednak tutaj jest! Dla zobrazowania jej rozmiarów postawiłem obok puszkę oraz Karolka On lubi pozować w takich miejscach
Na polanach ponownie szukamy Georga, ponownie z zerowym skutkiem. Przepadła świnia ostatecznie
W Pasterce przed jednym z domów świeci się dynia - widać szatan przekroczył granicę i dotarł aż tu!
Gdy Neska robi zdjęcia wychodzi właściciel - jakiś telepata? A może podgląda non stop ulicę? Nie odpowiada na przywitanie, w ogóle wydaje się jak wyjęty z innej bajki. Wraca do domu dopiero gdy widzi, że idziemy dalej.
W schronisku halloweenowych akcentów już nie ma, jest za to scrabble, w które raz prawie udaje mi się wygrać
A potem ostatnia noc, we Wszystkich Świętych powrót do domów w kiepskiej pogodzie przez Czechy, bo po polskiej stronie zostałyby tylko własne nogi. Chyba z 7 przesiadek i cały dzień. Ale warto było
Zaprawdę Góry Stołowe są zawsze zdrowe
Trzecia galeria:
https://flic.kr/s/aHskNTiUbL
Nasi współlokatorzy (ojciec z synem) pakują się i wracają do swojego samochodu zostawionego gdzieś daleko i jadą do domu. My nie musimy dokonać rytualnej wizyty na cmentarzu akurat w ten jeden konkretny dzień i możemy zostać dłużej Jeszcze na odchodnym zarażam turystę-ojca wizją wizyty w Ardspacko-Teplickich skałach
Poranna jajecznica (uwielbiam jajecznice w górach!), ponownie jak wczoraj wrzucenie do plecaka najpotrzebniejszych klamotów i wychodzimy. Na górce widać słynny pomniczek "serca zostawionego w Pasterce". Może jakiś kardiolog?
W sumie się autorowi nie dziwię - naprawdę ta okolica ma swój czar i chce się do niej wracać, co w przypadku większości polskich schronisk wcale nie jest normą.
Dziś będziemy się poruszać głównie u ateistów za miedzą. Na rozdrożu skręcamy więc w prawo, a potem prosto. Wokół nas piękne kolorowe drzewa, ostatni już chyba raz tej jesieni.
Z polany strzelamy fotki Szczelińcom...
Kiedy szedłem tędy ostatni (i pierwszy jednocześnie) raz kilka lat temu, to widoczność w tym miejscu wynosiła kilka metrów.
Po wejściu do lasu słońce znika za chmurami, robi się bardziej tajemniczo. Szybko dochodzimy do polsko-czeskiej granicy z charakterystycznymi słupkami na skałach.
Nieaml wszystkie mają zniekształconą literę P z nienaturalnie długą kreską - efekt przekłucia D. Swoją drogą na granicy słowacko-polskiej większość słupków jest nowa. Na czesko-polskiej w Beskidach podobnie - rzadko zdarzy się taki z poprzedniej epoki. A tu widać to nikomu nie przeszkadza.
Wkrótce słupki graniczne znikają. Pojawia się czeski węzeł szlaków, wiata i kamienny krzyż z XIX wieku - Machovský Kříž. Według legendy powstał tu, gdzie w czasie wojny trzydziestoletniej Szwedzi zabili miejscowych mieszkańców. Lub gdzie pochowano samych Szwedów. Nie wiadomo. W każdym razie tędy biegła kiedyś trasa pielgrzymki z Polic do Wambierzyc. Ostatnia taka odbyła się w 1947 roku.
Mimo braku słońca jest bardzo kolorowo.
Idziemy do góry do skalnych miast. Wkrótce zaczynają pojawiać się leżące wielbłądy, wiewiórki, żółwie i najfajniejsza - kotka .
Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg) to najwyższe wzniesienie Broumovskich stěn (Falkengebirge) - 772 metry. Jest na nim punkt widokowy w kierunku Szczelińca z fotogenicznym iglakiem.
Trudno się oprzeć trzaskaniu kolejnych zdjęć
Wracamy do głównego szlaku, gdzie zostawiłem plecak, który na szczęście czekał na swoim miejscu. I suniemy dalej w kierunku północnym. Mijamy kilku Czechów i parę starszych Polaków. To prawie cały ruch turystyczny na szlakach tego dnia.
W tej części czeskich Stołowych obok Špičáka koniecznie trzeba wejść na sąsiednią, równoległą Korunę (769 metrów). Nieco wcześniej jest punkt widokowy z ławeczką, gdzie postanawiamy spocząć. Pod nami są okoliczne wioski, nieco dalej Broumov (Braunau), a w tle Góry Kamienne i Sowie.
Niebo zachmurzone, ale z każdą minutą coraz bardziej się odsłania. Czekamy więc i czekamy
Wreszcie cały dół robi się jasny
W Broumovie doskonale widać słynny klasztor.
Podekscytowani idziemy do właściwej Koruny a tam... huśtawka! Nie wiem kto ją tu zawiesił, ale pomysł to genialny w swej prostocie
Widoczki miodzo, choć trochę po słońce.
Pod nami wioska Božanov (Barzdorf), a nad nim widać zabudowania Radkowa (Wünschelburg) i niebieską taflę Zalewu Radkowskiego.
Wokół punktu widokowego kilka wykutych pamiątek po turystach z przeszłości.
Kolejny etap żółtego szlaku nie jest już widokowy lecz i tak maszeruje się bardzo przyjemnie. Wokół skały, pod nami często drewniane deski do przekraczania podmokłego terenu. Czasem wykute w kamieniach stopnie.
Ostatni raz odbijemy nad urwisko do formacji Kamenná brána. I faktycznie wygląda jak brama, mi kojarzy się też z głową sępa.
A na niej niespodzianka - co prawda na Broumovsku nadal słońce, ale widoczność drastycznie spadła z powodu nawiewanych z południa chmur.
Ledwo widać położone pod nami Martinkovice (Märzdorf).
Wokół bramy znów pewno śladów wandali. Niektóre są starsze (te z IHS), część pochodzi z końca XIX wieku. Ktoś wyrył lutnię - pewnie pojawił się tu chór.
Pojawia się facet z wielkim psem. To ostatni ludzie (no, jeden człowiek), których spotkamy dziś w górach. Fajnie wyglądają siedząc w Bramie.
Nawiewane chmury przynoszą spadek temperatury, robi się chłodno i nieprzyjemnie. Pierwotny plan był taki aby dojść aż do Hvězdy, lecz rychło okazało się to niewykonalne, zresztą gdzie czas na podziwianie, kontemplacje i zachwyty!
Szkoda, że nie można legalnie wejść na szczyt Velká kupa, ciekawe czy nazwa ma pokrycie z rzeczywistością
Ścieżka powoli się obniża, co zmniejsza tempo marszu, gdyż jest ślisko. Czasem ratują sytuację skałkowe schodki. Obok ujęcia wody jest nawet kawałek starego bruku.
Pod liniami wysokiego napięcia ostatnie spojrzenie na północną stronę. To już też ostatnie chwile słońca.
Gdzieś obok nas są wysokie punkty widokowe, lecz dostęp do nich możliwy jest wyłącznie z równoległych szlaków. My idziemy, idziemy i idziemy przez kolejne rumowiska skalne.
I znów!
Z lasu wychodzimy przy węźle szlaków Nad Slavným. Pogoda zupełnie niepodobna do tego co było jeszcze jakiś czas temu!
Ubieramy się i zapinamy polary - zimno! Naszą radość wzbudza żabkowóz stojący w polu A myślałem po zapachu, że gnój wylewają, ale to chyba te żabki tak cuchną... może narobiły ze strachu?
Poniżej jest spore gospodarstwo z zadowolonymi krowami i grającymi w berka kozami.
Jako, że dziś Haloween, to nie mogło zabraknąć pogańskich akcentów.
Slavný (Klein Labnay) to niewielka wioska położona na wysokości ponad 600 metrów, co czyni ją najwyższą w obszarze chronionym Broumovsko. Widzimy cholernie sympatyczną spelunkę do której aż nogi się rwą aby wejść, lecz najpierw idziemy przeczytać rozkład jazdy autobusów. A tam kicha! Bo jeden nam zwiał niedawno, a drugi jest za półtorej czy dwie godziny, więc to oznaczałoby, że w schronisku bylibyśmy bardzo późno.
Decydujemy się więc na lekki sprint przez pola do miejscowości Suchý Důl (Dörrengrund), gdzie pojawia się więcej autobusów. Mgiełka tworzy tajemniczy nastrój...
Przy drodze stoi chyba z pięć kamiennych krzyży, a na jej końcu znajduje się coś w rodzaju garażu dla ciężkiego sprzętu rolniczego, z którego wyłania się siwy dym.
Na przystanku jesteśmy przed czasem, możemy więc na spokojnie zerknąć w kierunku kilku zabytkowych i zadbanych chałup.
Busikiem przemieszczamy się do Polic nad Metují (Politz an der Mettau), tam po półgodzinnym czasie oczekiwania docieramy z grupą dzieciaków wracających ze szkoły do Machova (Machau). Wysiadamy w środku wioski obok supermarketu. Ten jest dawno zamknięty, ale po sąsiedzku działa knajpka O jej istnienia dowiedzieliśmy się wczoraj obok ośrodka wojskowego w miejscu dawnej wsi Nauseney. Na słupie wisiała przyczepiona informacja, że lokal jest otwarty codziennie oprócz czwartku. O ile zwykle jestem głuchy na reklamy to tym razem zostałem złapany w jej sidła Było to tym bardziej istotne, że gospoda w Machovskiej Lhocie, w której stołowaliśmy się poprzedniego wieczoru, nie funkcjonuje poza weekendami.
Wewnątrz knajpy ciepło i sympatycznie. Pojawia się pewien problem z jedzeniem, gdyż mają tylko chińszczyznę, której Neska nie trawi. Ja zamawiam Ostatecznie udaje się domówić jeszcze dla niej frytki i smażony ser, tak więc brzuszki szybko się zapełniają Dania przygotowuje w otwartej kuchni matka barmanki - gdy człowiek słyszy odgłosy smażenia to od razu robił się jeszcze bardziej głodny
Przy jednym ze stołów biesiaduje grupa Polaków. Widząc, że się zbieramy, więc podchodzą z kielonkami i proponują, że nas podwiozą. Okej, ale gdzie? Okazuje się, że wkrótce ma po nich przyjechać ktoś z Karłowa, gdzie nocują, a z Karłowa to już mamy "dwa kilometry żółtym przez pola" jak stwierdził główny prowodyr. Facet twierdzi, że on się wychował w Pasterce, więc nie może się mylić... hmm... ja się nie wychowałem, ale wiem, że żółty szlak Karłów-Pasterka na pewno nie ma dwóch kilometrów. Według mapy jest dłuższy o kilometr, co nie jest problemem, ale musielibyśmy znowu wejść na przełęcz między Szczelińcami a następnie schodzić na ślisko do parkingu, potem znów do lasu i wtedy ewentualnie kawałek polami. Ewidentnie nam to nie w smak. W dodatku nie wiadomo kiedy samochód po nich przyjedzie, a że do zamknięcia knajpy jeszcze dwie godziny to może się okazać, iż utknęlibyśmy tu na baaardzo długo.
Grzecznie więc dziękujemy i wyłazimy na zewnątrz. Zdecydowanie pewniejsza jest opcja stąd z buta - do schroniska to maksymalnie półtorej godziny.
Machovska Lhota już śpi. W rzadko których domach świecą się światła, najczęściej w tych starych, zabytkowych.
Po drodze mija nas samochód jadący po Polaków z knajpy. Ale nie wraca, co znaczy, że potwierdziły się moje przypuszczenia, iż nieprędko ruszą oni do Karłowa.
Za nieczynną hospudką wchodzimy na szlak do lasu dokładnie tą samą trasą co wczoraj. Gdzieś w połowie spotykamy Velką Kupę - aa, to jednak tutaj jest! Dla zobrazowania jej rozmiarów postawiłem obok puszkę oraz Karolka On lubi pozować w takich miejscach
Na polanach ponownie szukamy Georga, ponownie z zerowym skutkiem. Przepadła świnia ostatecznie
W Pasterce przed jednym z domów świeci się dynia - widać szatan przekroczył granicę i dotarł aż tu!
Gdy Neska robi zdjęcia wychodzi właściciel - jakiś telepata? A może podgląda non stop ulicę? Nie odpowiada na przywitanie, w ogóle wydaje się jak wyjęty z innej bajki. Wraca do domu dopiero gdy widzi, że idziemy dalej.
W schronisku halloweenowych akcentów już nie ma, jest za to scrabble, w które raz prawie udaje mi się wygrać
A potem ostatnia noc, we Wszystkich Świętych powrót do domów w kiepskiej pogodzie przez Czechy, bo po polskiej stronie zostałyby tylko własne nogi. Chyba z 7 przesiadek i cały dzień. Ale warto było
Zaprawdę Góry Stołowe są zawsze zdrowe
Trzecia galeria:
https://flic.kr/s/aHskNTiUbL
Ostatnio zmieniony 2016-11-18, 19:30 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości