Wzdłuż wschodnich granic (na trasie Porosiuki- Terespol- Wło
Wzdłuż wschodnich granic (na trasie Porosiuki- Terespol- Wło
Wędrówka wzdluz wschodnich granic Polski wyrusza juz po raz szósty. Ja uczestnicze w tym przedsięwzieciu po raz piąty. W ekipie co roku zachodza pewne przetasowania ale cel jest wciaz ten sam- zielen łąk wczesnego lata, zagubione przysiółki gdzie zatrzymał sie czas, klimat lokalnych sklepikow i noclegi na pograniczu pól i lasow, tam gdzie akurat zastanie nas noc... Wyjazd na tegoroczna włóczege sciana wschodnia zaczyna sie we Wroclawiu gdzie umawiam sie z eco i Pudlem w jednej z knajpek pod wiaduktem. Tak wychodzi, ze spotykamy sie tez tego popoludnia z Gryfem, a w okolicy przyknajpianej przypadkowo trafiamy na Anie, Szymona i ich wielka ekipe, ktora wlasnie swietuje czyjes urodziny. Wieczor mija wiec w bardzo przyjemnych nastrojach, wedrowkach od baru do baru i jako ze mamy wlasnie poczatek czerwca- na opowiesciach o planach wakacyjnych, ktore jakos tego roku u wszystkich sa ciekawe. Jakos w nocy wsiadamy w Polskiego Busa i suniemy w strone Warszawy. Ja bym wprawdzie wolala pociagiem, nie lubie jezdzic autobusami na dluzsze trasy ale tak zadecydowala reszta ekipy- ze bedzie taniej i szybciej. Jeden ogromny plus tej linii- jest kibel na stanie. Na dworcu kolejowym Warszawa Zachodnia odwiedzamy knajpe, z ktorej mamy z eco bardzo mile wspomnienia sprzed kilku lat. Wystroj sie nie zmienil ale klimat niestety juz tak. Za barem siedzi jakas wsciekla baba, ktora robi awanture, bo nie podoba sie jej ze robimy zdjecia. Wogole sprawia wrazenie jakby odsiadywala tu kare... Czesto nie warto wracac w miejsca, z ktorych mamy mile wspomnienia z przeszlosci...
Dalej jedziemy pociagami i mamy kilka przesiadek. Jedna z nich wypada w Łukowie, gdzie rozkladamy sie pod nieczynnymi zabudowaniami kolejowymi. Na horyzoncie widac sklepy wiec ide tam sprawdzic czy jakiegos piwa nie sprzedaja. Okazuje sie ze zaden z trzech pobliskich spozywczakow nie prowadzi alkoholu. Jest za to inny sklepik, ktorego asortyment wskazuje, ze w tu w rejonie modna jest jedynie produkcja wlasna
Wracam wiec na rampe gdzie degustujemy zawartosc plecakow chlopakow. Pudel ma ze soba spora ilosc piw domowej roboty, z ktorych najbardziej zapada mi w pamiec pszeniczne wędzone. W plecaku siedzi tych butelek chyba kilkanascie! W szkle! To sie nazywa prawdziwa niezaleznosc od sklepow i knajp! Choc na sama mysl troche bola mnie plecy..
Kolejna przesiadke mamy w Miedzyrzecu, gdzie idziemy troche powloczyc sie po miescie. Zachowalo sie tu gdzieniegdzie troche starych, drewnianych domostw.
Podążamy pod pałac gdzie wlasnie rozpoczyna sie jakis festyn rycerski. Glowne atrakcje przewidziane sa chyba dopiero na popoludnie, poki co trwaja przygotowania i rozni przebierancy snuja sie po miescie machajac chorągwiami i dując w trabki.
Poglowie koni w okolicy chyba nie jest zbyt duze wiec trzeba sobie jakos radzic.
Plonie kilka ognisk, gdzie niby piecze sie jakies mięso czy gotuje kompot w kociołku, acz raczej poczestunek dla gosci nie jest przewidziany, a byc moze wogole wiktualy sa plastikowe i ich celem jest jedynie ladnie sie prezentowac. Jakies stragany chyba pozniej beda, poki co trwaja dyskusje i sprzeczki gdzie je wogole postawic.
Kolejnym pociagiem suniemy w strone naszego przeznaczenia. Po drodze stacja Szachy- mam nadzieje, ze zdjecie to bedzie poczatkiem ciekawej serii fotografii pod tabliczkami nazw miejscowosci. Nie moge sie doczekac kiedy Zimna Wodka, Sucha Psina, Wielkie Oczy albo Żulin
Wysiadamy w Sokulach i sciezka wzdluz toru tuptamy w strone Porosiuk.
Mijamy opuszczony domek o dosyc zdemolowanym wnetrzu. Sciany przystrojone sa tu swietymi obrazkami a strudzony wedrowiec jakby mu zabraklo ekwipunku moze wzbogacic sie o kilka par butow lub calkiem porzadne okulary sloneczne.
Mija nas pociag o dosyc zroznicowanym skladzie.
Przez tory przechodzi jedna z pylistych wiejskich drog. Miedzy kolejowymi szynami wylano asfalt. Po obu stronach torow stoja takie znaki. Opiewana przez nie owa “nawierzchnia utwardzona” jest tylko na odcinku torowiska…
Od dluzszego czasu goni nas burza. Wraz z jej narastajacymi pomrukami wkraczamy do Porosiuk- miejscowosci gdzie 2 lata temu skonczylismy nasza wchodnio-graniczna wloczege. Mijajac miłą dla oka zabudowe suniemy w strone dobrze znanego nam sklepu, rozwazajac juz jadla i napitki ktore tam nabedziemy.
Niestety odbijamy sie od zamknietych drzwi. Dwa lata to jednak bezmiar czasu, swiat sie zmienia a porosiucki sklepik okazal sie byc juz niepotrzebny… Odkrecamy wiec nad Krzne, na planowane miejsce noclegu. Wiata na szczescie stoi na starym miejscu i ma sie dobrze. Dzis jest zasiedlona przez czterech sympatycznych lokalsow. Nie spodziewali sie takiego najscia bandy z plecakami Chlopaki czestuja nas wodka “Jelcyn jablkowy” i sobie gawedzimy wsrod przeciekajacej wiaty bo ledwo weszlismy pod jej dach to solidnie lunelo.
Wieczorem sie wypogadza i mimo zmoknietego drewna postanawiamy zrobic ognicho.
Przyjezdza tez Wiesio z wałówą- ziemniakami, piwem i kefirem. Siedzimy dosc dlugo w nocy wsrod snujacych sie mgiel
Eco rozbija namiot, ja i Pudel decydujemy sie na nocleg w wiacie. Noc jest pogodna, ciepla a poranek jest jeszcze piekniejszy od wieczoru. Ludzie sypiajacy w agroturystykach czy hotelach nawet nie wiedza co traca, idac na swoje poranne kibelki do okafelkowanych pomieszczen cucnacych detergentem. Pomyslec, ze kazdego poranka, ktory spedzamy pod dachem byc moze mija nas cos takiego….
Nasza noclegownia
Rankiem ⅔ ekipy zazywa kapieli w lodowatej wodzie, znajdujac jakas glonosieć.
Potem podjezdzamy pociagiem do Terespola. Na stacje mamy niedaleko z naszego miejsca biwakowego ale wychodzimy za pozno i prawie musimy biec. To juz drugi raz na tym wyjezdzie (pierwszy bieg na pociag byl w Miedzyrzecu). Dzis sobie przyrzekam, ze nie bede zwracac uwagi kiedy chce wychodzic reszta ekipy, bede liczyc swoj czas i chcac zdążyc na jakis transport bede wyruszac tak aby dotrzec tam na spokojnie. Nasze podlaskie wyjazdy zawsze kojarzyly mi sie z sielanka, spokojem i brakiem pospiechu wiec bardzo bym nie chciala aby tym razem uleglo to zmianie. Zziajani wpadamy do bydlecego przedzialu a tam juz czeka na nas Grzes! Potem wpadaja tez sokisci ale wyjatkowo sa to ludzkie chlopaki i rozumieja ze na taki upal czlowiek musi sie nawodnic
Przed stacja Terespol dostrzegam utopiony w trawach jakis komunistyczny pomnik stojacy przy torach. Pociag staje przed stacja czekajac na wjazd. Niestety stanal 10 metrow za daleko i moj pomniczek zaslonily krzaki. Wysiasc sie nie da. Potem cofac sie juz troche bez sensu. Ale kiedys tu wroce i go poszukam! W Terespolu mozna poczuc juz powiew wschodu , widac ze Bialorus juz rzut beretem..
W miescie stoi pomnik upamietniajacy powstanie “szosy brzeskiej” o ciekawych płaskorzezbach przedstawiajacych ludzi przy pracach budowlanych.
Mijamy tez drewniany dom o dosc nietypowym ksztalcie. Ciekawe czy kiedys byl fragmentem jakies wiekszej, ciagłej zabudowy czy po prostu takiego nieregularnego kanciaka sobie postawili.
Za Terespolem dzielimy sie na dwie grupy i podjezdzamy kawalek stopem. Machamy z Grzesiem i bardzo szybko zatrzymuje sie samochod i nas zabiera. Jestem w szoku! To chyba Grzes przynosi szczescie bo tak dobrze łapanie stopa jak na tym wyjezdzie to nigdy mi nie szło! Planujemy zwiedzic forty ukryte w okolicznych bagnach. Wysiadamy wiec przy lesnej drodze skrecajacej w lasy. Na rozdrozu wykladamy sie na trawie i grzejemy w sloncu. Trawa jest na tyle wysoka, ze przejezdzajacy eco z Pudlem nas nie zauwazaja i dojezdzaja az do kolejnej wsi. Eco do nas wraca, przez 2 km biegnac asfaltem, co ponoc spotyka sie z duzym zdumieniem u kierowcow mijajacych go aut. Fort siedzi utopiony w starorzeczcach pelnych grążeli i zab. Probujemy podchodzic do zabudowan od roznych stron jednak zawsze przegradza nam droge fosa.
Kolejnym stopem podjezdzamy z Grzesiem do Dobratycz. Znow zatrzymuje sie chyba pierwsze czy drugie auto. Reszcie ekipy transport przysparza wiecej problemow, ponoc wiekszosc trasy pokonuja pieszo. Niezmiernie dziwnie byc nagle po tej drugiej stronie. Zwykle to inni jada, potem siedza w knajpie a ja wlokę sie asfaltem z jezykiem przyschnietym do podniebienia. Od pierwszej chwili pobytu w Dobratyczach jestesmy caly czas pod baczna obserwacja miejscowych.
Rozkladamy sie pod cerkwia, ktora na chwile obecna przycupnela tutaj choc szlag wie gdzie ją w przyszlosci poniesie. Od czasu powstania juz trzykrotnie zmieniala miejsce pobytu. Czasem mowi sie o niektorych ludziach, ze nie moga w jednym miejscu dluzej zagrzac miejsca- widac z budynkami jest czasem podobnie.
W rejonie nie brakuje prawosławnych krzyzy, zarowno nowych jak i starych, zjadanych przez porosty.
Zapoznajemy sie z zapowiedziamy lokalnego folkloru, niestety nie trafilismy w termin
Gdy udaje sie juz pozbierac do kupy cala ekipe wspolnie opuszczamy wies i schodzimy na boczne mniej ruchliwe drogi, w strone wioski Kołpin Ogrodniki
Bardzo interesuje mnie historia tej “mozaiki” powciskanej w plynna nawierzchnie szosy, w jakis upalny dzien, podobny zapewne do dzisiejszego. Czy robotnicy zaklejajacy dziury oproznili podczas przerwy sniadaniowej tyle browarow? czy moze ktos wracal z knajpy z kieszenia pelna kapsli i stwierdzil, ze mu ciezko a cisnac w krzaki nie wypada? W najblizszym rejonie nie widac zadnego miejsca biesiadnego- przy drodze zwarta sciana krzakow lub chaszcza…
Cienie robia sie coraz dluzsze, slonce przybiera cieplych barw. A my suniemy ze wzrokiem wbitym w falujaca zielen pól.
Mijamy urokliwe przysiólki
i nadgryzione zębem czasu stare krzyze przydrozne.
Konczy sie asfalt, konczy sie teren zabudowany... Gdzies tam bedziemy dzis spac..
cdn
Dalej jedziemy pociagami i mamy kilka przesiadek. Jedna z nich wypada w Łukowie, gdzie rozkladamy sie pod nieczynnymi zabudowaniami kolejowymi. Na horyzoncie widac sklepy wiec ide tam sprawdzic czy jakiegos piwa nie sprzedaja. Okazuje sie ze zaden z trzech pobliskich spozywczakow nie prowadzi alkoholu. Jest za to inny sklepik, ktorego asortyment wskazuje, ze w tu w rejonie modna jest jedynie produkcja wlasna
Wracam wiec na rampe gdzie degustujemy zawartosc plecakow chlopakow. Pudel ma ze soba spora ilosc piw domowej roboty, z ktorych najbardziej zapada mi w pamiec pszeniczne wędzone. W plecaku siedzi tych butelek chyba kilkanascie! W szkle! To sie nazywa prawdziwa niezaleznosc od sklepow i knajp! Choc na sama mysl troche bola mnie plecy..
Kolejna przesiadke mamy w Miedzyrzecu, gdzie idziemy troche powloczyc sie po miescie. Zachowalo sie tu gdzieniegdzie troche starych, drewnianych domostw.
Podążamy pod pałac gdzie wlasnie rozpoczyna sie jakis festyn rycerski. Glowne atrakcje przewidziane sa chyba dopiero na popoludnie, poki co trwaja przygotowania i rozni przebierancy snuja sie po miescie machajac chorągwiami i dując w trabki.
Poglowie koni w okolicy chyba nie jest zbyt duze wiec trzeba sobie jakos radzic.
Plonie kilka ognisk, gdzie niby piecze sie jakies mięso czy gotuje kompot w kociołku, acz raczej poczestunek dla gosci nie jest przewidziany, a byc moze wogole wiktualy sa plastikowe i ich celem jest jedynie ladnie sie prezentowac. Jakies stragany chyba pozniej beda, poki co trwaja dyskusje i sprzeczki gdzie je wogole postawic.
Kolejnym pociagiem suniemy w strone naszego przeznaczenia. Po drodze stacja Szachy- mam nadzieje, ze zdjecie to bedzie poczatkiem ciekawej serii fotografii pod tabliczkami nazw miejscowosci. Nie moge sie doczekac kiedy Zimna Wodka, Sucha Psina, Wielkie Oczy albo Żulin
Wysiadamy w Sokulach i sciezka wzdluz toru tuptamy w strone Porosiuk.
Mijamy opuszczony domek o dosyc zdemolowanym wnetrzu. Sciany przystrojone sa tu swietymi obrazkami a strudzony wedrowiec jakby mu zabraklo ekwipunku moze wzbogacic sie o kilka par butow lub calkiem porzadne okulary sloneczne.
Mija nas pociag o dosyc zroznicowanym skladzie.
Przez tory przechodzi jedna z pylistych wiejskich drog. Miedzy kolejowymi szynami wylano asfalt. Po obu stronach torow stoja takie znaki. Opiewana przez nie owa “nawierzchnia utwardzona” jest tylko na odcinku torowiska…
Od dluzszego czasu goni nas burza. Wraz z jej narastajacymi pomrukami wkraczamy do Porosiuk- miejscowosci gdzie 2 lata temu skonczylismy nasza wchodnio-graniczna wloczege. Mijajac miłą dla oka zabudowe suniemy w strone dobrze znanego nam sklepu, rozwazajac juz jadla i napitki ktore tam nabedziemy.
Niestety odbijamy sie od zamknietych drzwi. Dwa lata to jednak bezmiar czasu, swiat sie zmienia a porosiucki sklepik okazal sie byc juz niepotrzebny… Odkrecamy wiec nad Krzne, na planowane miejsce noclegu. Wiata na szczescie stoi na starym miejscu i ma sie dobrze. Dzis jest zasiedlona przez czterech sympatycznych lokalsow. Nie spodziewali sie takiego najscia bandy z plecakami Chlopaki czestuja nas wodka “Jelcyn jablkowy” i sobie gawedzimy wsrod przeciekajacej wiaty bo ledwo weszlismy pod jej dach to solidnie lunelo.
Wieczorem sie wypogadza i mimo zmoknietego drewna postanawiamy zrobic ognicho.
Przyjezdza tez Wiesio z wałówą- ziemniakami, piwem i kefirem. Siedzimy dosc dlugo w nocy wsrod snujacych sie mgiel
Eco rozbija namiot, ja i Pudel decydujemy sie na nocleg w wiacie. Noc jest pogodna, ciepla a poranek jest jeszcze piekniejszy od wieczoru. Ludzie sypiajacy w agroturystykach czy hotelach nawet nie wiedza co traca, idac na swoje poranne kibelki do okafelkowanych pomieszczen cucnacych detergentem. Pomyslec, ze kazdego poranka, ktory spedzamy pod dachem byc moze mija nas cos takiego….
Nasza noclegownia
Rankiem ⅔ ekipy zazywa kapieli w lodowatej wodzie, znajdujac jakas glonosieć.
Potem podjezdzamy pociagiem do Terespola. Na stacje mamy niedaleko z naszego miejsca biwakowego ale wychodzimy za pozno i prawie musimy biec. To juz drugi raz na tym wyjezdzie (pierwszy bieg na pociag byl w Miedzyrzecu). Dzis sobie przyrzekam, ze nie bede zwracac uwagi kiedy chce wychodzic reszta ekipy, bede liczyc swoj czas i chcac zdążyc na jakis transport bede wyruszac tak aby dotrzec tam na spokojnie. Nasze podlaskie wyjazdy zawsze kojarzyly mi sie z sielanka, spokojem i brakiem pospiechu wiec bardzo bym nie chciala aby tym razem uleglo to zmianie. Zziajani wpadamy do bydlecego przedzialu a tam juz czeka na nas Grzes! Potem wpadaja tez sokisci ale wyjatkowo sa to ludzkie chlopaki i rozumieja ze na taki upal czlowiek musi sie nawodnic
Przed stacja Terespol dostrzegam utopiony w trawach jakis komunistyczny pomnik stojacy przy torach. Pociag staje przed stacja czekajac na wjazd. Niestety stanal 10 metrow za daleko i moj pomniczek zaslonily krzaki. Wysiasc sie nie da. Potem cofac sie juz troche bez sensu. Ale kiedys tu wroce i go poszukam! W Terespolu mozna poczuc juz powiew wschodu , widac ze Bialorus juz rzut beretem..
W miescie stoi pomnik upamietniajacy powstanie “szosy brzeskiej” o ciekawych płaskorzezbach przedstawiajacych ludzi przy pracach budowlanych.
Mijamy tez drewniany dom o dosc nietypowym ksztalcie. Ciekawe czy kiedys byl fragmentem jakies wiekszej, ciagłej zabudowy czy po prostu takiego nieregularnego kanciaka sobie postawili.
Za Terespolem dzielimy sie na dwie grupy i podjezdzamy kawalek stopem. Machamy z Grzesiem i bardzo szybko zatrzymuje sie samochod i nas zabiera. Jestem w szoku! To chyba Grzes przynosi szczescie bo tak dobrze łapanie stopa jak na tym wyjezdzie to nigdy mi nie szło! Planujemy zwiedzic forty ukryte w okolicznych bagnach. Wysiadamy wiec przy lesnej drodze skrecajacej w lasy. Na rozdrozu wykladamy sie na trawie i grzejemy w sloncu. Trawa jest na tyle wysoka, ze przejezdzajacy eco z Pudlem nas nie zauwazaja i dojezdzaja az do kolejnej wsi. Eco do nas wraca, przez 2 km biegnac asfaltem, co ponoc spotyka sie z duzym zdumieniem u kierowcow mijajacych go aut. Fort siedzi utopiony w starorzeczcach pelnych grążeli i zab. Probujemy podchodzic do zabudowan od roznych stron jednak zawsze przegradza nam droge fosa.
Kolejnym stopem podjezdzamy z Grzesiem do Dobratycz. Znow zatrzymuje sie chyba pierwsze czy drugie auto. Reszcie ekipy transport przysparza wiecej problemow, ponoc wiekszosc trasy pokonuja pieszo. Niezmiernie dziwnie byc nagle po tej drugiej stronie. Zwykle to inni jada, potem siedza w knajpie a ja wlokę sie asfaltem z jezykiem przyschnietym do podniebienia. Od pierwszej chwili pobytu w Dobratyczach jestesmy caly czas pod baczna obserwacja miejscowych.
Rozkladamy sie pod cerkwia, ktora na chwile obecna przycupnela tutaj choc szlag wie gdzie ją w przyszlosci poniesie. Od czasu powstania juz trzykrotnie zmieniala miejsce pobytu. Czasem mowi sie o niektorych ludziach, ze nie moga w jednym miejscu dluzej zagrzac miejsca- widac z budynkami jest czasem podobnie.
W rejonie nie brakuje prawosławnych krzyzy, zarowno nowych jak i starych, zjadanych przez porosty.
Zapoznajemy sie z zapowiedziamy lokalnego folkloru, niestety nie trafilismy w termin
Gdy udaje sie juz pozbierac do kupy cala ekipe wspolnie opuszczamy wies i schodzimy na boczne mniej ruchliwe drogi, w strone wioski Kołpin Ogrodniki
Bardzo interesuje mnie historia tej “mozaiki” powciskanej w plynna nawierzchnie szosy, w jakis upalny dzien, podobny zapewne do dzisiejszego. Czy robotnicy zaklejajacy dziury oproznili podczas przerwy sniadaniowej tyle browarow? czy moze ktos wracal z knajpy z kieszenia pelna kapsli i stwierdzil, ze mu ciezko a cisnac w krzaki nie wypada? W najblizszym rejonie nie widac zadnego miejsca biesiadnego- przy drodze zwarta sciana krzakow lub chaszcza…
Cienie robia sie coraz dluzsze, slonce przybiera cieplych barw. A my suniemy ze wzrokiem wbitym w falujaca zielen pól.
Mijamy urokliwe przysiólki
i nadgryzione zębem czasu stare krzyze przydrozne.
Konczy sie asfalt, konczy sie teren zabudowany... Gdzies tam bedziemy dzis spac..
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dwa sprostowania: nie miałem kilkunastu piw domowych w plecaku, ale 5-6 Oprócz tego jakieś szkło tam jeszcze było, lecz już nie domowe
A woda w rzece była chłodnawa, ale na pewno nie lodowata Lodowata była 2 lata wcześniej, wtedy nie odważyłem się do niej wejść głębiej niż do kolan
Chłopaki spod wiaty zrobili to co do nich należało: poczęstowali swoją wódką, wypili moją (bo nie pamiętam czy ktoś jeszcze coś wyciągnął), pomogli w rozpaleniu ogniska, po czym poszli grzecznie do domu
A woda w rzece była chłodnawa, ale na pewno nie lodowata Lodowata była 2 lata wcześniej, wtedy nie odważyłem się do niej wejść głębiej niż do kolan
Chłopaki spod wiaty zrobili to co do nich należało: poczęstowali swoją wódką, wypili moją (bo nie pamiętam czy ktoś jeszcze coś wyciągnął), pomogli w rozpaleniu ogniska, po czym poszli grzecznie do domu
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Niektórzy za złotówkę gonili by krowę do Warszawy (mądrość ludowa). Nie będzie bogacił sklepikarzy.buba pisze:Pudel ma ze soba spora ilosc piw domowej roboty, z ktorych najbardziej zapada mi w pamiec pszeniczne wędzone. W plecaku siedzi tych butelek chyba kilkanascie! W szkle! To sie nazywa prawdziwa niezaleznosc od sklepow i knajp! Choc na sama mysl troche bola mnie plecy..
Piwo lepiej by smakowało, gdyby z Gůrnego Ślůnska piechotą nieść je na plecach (nie korzystać z komunikacji)
Jak się dogadujesz z miejscowymi?Pudelek pisze:Chłopaki spod wiaty zrobili to co do nich należało: poczęstowali swoją wódką, wypili moją...
Idziemy polna droga wsrod szumiacych traw w strone Kostomłotow. Jako ze slonce wisi juz nisko to od jakiegos czasu rozgladamy sie za odpowiednio dogodnym miejscem biwakowym. Wsrod zieleni czerwcowych łąk przykuwa wzrok niewielki sosnowy lasek, otoczony morzem traw i upraw. Zagajnik jest niewielki, w jego srodku jest kilka polanek pelnych mchu, porostow, szyszek, piachu i igliwia. Suchego drewna na opał jest zatrzesienie. Drzewa osłaniaja namioty- z drogi sa praktycznie niewidoczne. Wokol pachnie zywica. Ideal noclegu! Zjadamy grzesiowe ciasto bananowe zapijajac nalewka porzeczkowa. Jest rowniez domowa smietanowka o zacnym smaku i konsystencji. Sa takie miejsca i chwile, ktore maja w sobie cos magicznego, niby nic a atmosfera, jakies połaczenie zapachow, smakow, wytworzonego klimatu powoduje, ze jest jakos wyjatkowo. To miejsce i ten wieczor wlasnie tak pozostaly w mej pamieci. Idac w nocy po drewno znajduje krowią czache. Reszty szkieletu brak- tylko łeb, dosc stary bo czysciutki, pewnie okoliczne mrowki nadal chodza z pelnymi brzuchami dobrego jadła. Zapodajemy sesje zdjeciowa z krowim totemem - prym wiedzie eco, jakos w tym duecie wychodzi najbardziej fotogenicznie Namiot Grzesia nabiera dzis aromatu ogniskowego dymu i uwędzenia i bedzie tak pachnial jak bacowka az do konca wyjazdu. Ja, jako jeden z jego mieszkancow, jestem zachwycona takim obrotem sprawy! Grzesia zachwyt jest zdecydowanie mniejszy, widac preferuje inne nuty zapachowe
Rano tuptamy dalej wsrod traw i kwiatow
Od czasu do czasu spotykamy tez przedstawicieli zwierzyny mniejszej.
W Kostomłotach, a zwlaszcza na obrzezach wsi, trafia sie jeszcze sporo drewnianych chat, gdzie milo zawiesic wzrok na ganeczkach, okienniczkach, pachnacych krzewach i skrzypiacych plotach.
Wystepuja tu nietypowe ganeczki (tzn. moze tu dla regionu typowe- mialam na mysli to, ze wczesniej nigdzie takowych nie widywalam). Owe ganeczki charakteryzuja sie polokraglym dachem i dwuklapowymi drzwiami. Tu w wersji opuszczonej
Tu w wersji odremontowanej
Mijamy tez domek, ktory zostal pozarty zywcem. Teraz jest najwiekszy rozkwit dzikiego bzu, wszedzie wiszą pachnace ogromniaste baldachy i troche mi szkoda, ze nie mam jak go nazbierac i natychmiast zrobic sokow i nalewek.
Jak nakazuje tradycja naszych przygranicznych wypadow, zatrzymujemy sie przy sklepie celem “przeplukania gardeł”.
Za sklepem grob. Po raz pierwszy chyba natrafilam na zolnierza radzieckiego, ktory polegl pojedynczo. Mialam zawsze wrazenie, ze jak oni juz gineli to od razu byla to masówka. Moze tu wcale nie bylo zadnej bitwy? Moze temu akurat cegła na łeb spadla jak ciagnal jakas dziewuche do stodoły?
Mijamy cerkiewke i domek z płaskorzezbą smutnego mnicha. Wyglada jakby własnie dostał postrzał lędzwiowy zwany przez moja babcie “heksenszus”. Albo moze ten krzyz na szyi jest za duzy i za ciezki?
Glowna atrakcja Kostomłotow jest druga cerkiew, a raczej tamtejszy kompleks kilkubudynkowy. Z wygladu cerkiewka jest przecietna a jej glowna atrakcyjnosc polega na tym, ze jest to jedyna w Polsce (a chyba nawet w Europie) swiatynia neounicka.
Fajnie przystrojone drzwi. Zielone Swiatki? Dozynki? Noc Swietojanska? Zreszta- powod niewazny- grunt ze ladnie wyglada
Mozna wejsc do srodka
Nie wiem czym ten obraz zasluzyl sobie na wygnanie- cisniety do kąta, gdzies pod schody…
Zwrocil moja uwage tez inny obraz. Chrystus na omszalym drzewie, ciągniety za noge przez postac w białych, powloczystych szatach. Pasowalby mi do jakiejs bieszczadzkiej galerii artystycznej, ale w kosciele- dosc zaskoczyl.
Jedna z kaplic ma ciekawe drzwi wejsciowe- cala brama jest stylizowana na ikonostas
Kostomłockie bociany stawiaja na rozwoj i nowoczesnosc wiec zakladaja gniazda jedynie w miejscach zeelektryfikowanych. A moze ten osobnik ma i telefon w chalupie?
Dalej tuptamy asfaltem. Droga jest dosc pusta. Mija nas tylko jakas nadęta baba w wypasnym aucie, potem straz graniczna wioząca rowerek treningowy. Nie zabieraja nas ale chociaz sie usmiechaja w przelocie i nam machaja. Zawsze milo! Eco i Pudel sa jacys niewybiegani na tym wyjezdzie i zapodaja tempo, w wyniku ktorego bardzo szybko nikna nam gdzies na horyzoncie. Ja i Grzes troche podjezdzamy stopem, trzecie auto nas zabralo, jedziemy chyba z poltora kilometra tylko, ale zawsze cos. Potem juz cala ekipa jedziemy do Kodnia busem dla niepelnosprawnych. Nie wiem jak sobie w nim radzą osobnicy, dla ktorych jest przeznaczony- ktos z nas huknal sie potężnie w łeb a ja mało nie zabijam sie potykajac w czasie wychodzenia
W Kodniu zapodajemy na obiad do oblatow. Z zewnatrz budynek wyglada nieciekawie, ale wnetrze okazuje sie duzo przyjazniejsze- przestronne, o zapachu stolowki, przywodzace mi bardzo na mysl dawne bary dworcowe na PKP. Jedzenie jest smaczne, niedrogie, duze porcje. Oprocz nas stoluje sie zastep pingwinow szarych.
Potem zwiedzamy Koden na raty. Ktos tam zostaje z plecakami a reszta na lekko wloczy sie tu i tam. Wstepuje do bazyliki i siedze chwile sluchajac ciszy. Fajnie sie udalo ze jestem tu zupelnie sama. To znaczy prawie- jest jeszcze maly szary ptaszek, ktory przysiadl trzy ławki dalej i spiewa na caly gardziel a echo powtarza szczebiot grubszym glosem. Ptaszyna czasem przerywa piesn i zajmuje sie podskubywaniem zakladki z jakiejs porzuconej ksiazeczki do nabozenstwa.
Jest tu rowniez cerkiewka ale tam juz nie udalo sie zapoznac z zadnym ptacwem- drzwi byly zamkniete.
W Kodniu mozna tez natrafic na pozostalosci historii nie tak dawnej, w postaci pomnika czy sciennej plaskorzezby.
Plaskorzezba jest chyba nadal na czasie bo promuje jakies “multikulti”- polski zolnierz obsciskuje sie ze skosnookim. Mlodziez ma gdzies zapędy doroslych i spokojnie oddaje sie lekturze. Pod ksiazka lezy jakis rozdeptany gozdzik- co on moze symbolizowac juz nie udalo mi sie wyczaic
Zwraca uwage zdobienie jednego z domkow- jesli wierzyc napisom tak wyglada raj
Przy rynku stoi malutki domek dwugankowy. Jedno okno a dwa obudowane wejscia. Czy to lekarstwo na ciasnote i po prostu kolejny skladzik na miotly? Czy moze tu zamieszkiwaly dwie rodziny, niekoniecznie sie lubiące i nie chcące wpadac na siebie w drzwiach? Sa rowniez dwa kominy, z czego jeden na srodku a drugi jakby dobudowany pozniej? Akurat wszedzie wokol jest pusto. Nie bylo kogo spytac o ta ciekawostke lokalnej architektury…
Obok drugi podobny domek, choc ten duzo wiekszy i dwugankowosc juz tak nie wali po oczach..
Przed sklepem eco pakuje dobytek do plecaka. Przechodzi jakas babka z dzieckiem: “Mamo, mamo dlaczego ten pan ma taki duzy plecak?”- “Bo to jest podroznik” - “Mamo, mamo a co pan podroznik ma w tym wielkim plecaku?”- “On ma tam wszystkie potrzebne rzeczy, wszystko co jest niezbedne do przezycia w podrozy”. A eco pakuje- piwo, piwo, flaszka, trzecie piwo…
Opuszczamy Koden i ruszamy dalej- autobusem podjezdzamy do Jabłecznej…
cdn
Rano tuptamy dalej wsrod traw i kwiatow
Od czasu do czasu spotykamy tez przedstawicieli zwierzyny mniejszej.
W Kostomłotach, a zwlaszcza na obrzezach wsi, trafia sie jeszcze sporo drewnianych chat, gdzie milo zawiesic wzrok na ganeczkach, okienniczkach, pachnacych krzewach i skrzypiacych plotach.
Wystepuja tu nietypowe ganeczki (tzn. moze tu dla regionu typowe- mialam na mysli to, ze wczesniej nigdzie takowych nie widywalam). Owe ganeczki charakteryzuja sie polokraglym dachem i dwuklapowymi drzwiami. Tu w wersji opuszczonej
Tu w wersji odremontowanej
Mijamy tez domek, ktory zostal pozarty zywcem. Teraz jest najwiekszy rozkwit dzikiego bzu, wszedzie wiszą pachnace ogromniaste baldachy i troche mi szkoda, ze nie mam jak go nazbierac i natychmiast zrobic sokow i nalewek.
Jak nakazuje tradycja naszych przygranicznych wypadow, zatrzymujemy sie przy sklepie celem “przeplukania gardeł”.
Za sklepem grob. Po raz pierwszy chyba natrafilam na zolnierza radzieckiego, ktory polegl pojedynczo. Mialam zawsze wrazenie, ze jak oni juz gineli to od razu byla to masówka. Moze tu wcale nie bylo zadnej bitwy? Moze temu akurat cegła na łeb spadla jak ciagnal jakas dziewuche do stodoły?
Mijamy cerkiewke i domek z płaskorzezbą smutnego mnicha. Wyglada jakby własnie dostał postrzał lędzwiowy zwany przez moja babcie “heksenszus”. Albo moze ten krzyz na szyi jest za duzy i za ciezki?
Glowna atrakcja Kostomłotow jest druga cerkiew, a raczej tamtejszy kompleks kilkubudynkowy. Z wygladu cerkiewka jest przecietna a jej glowna atrakcyjnosc polega na tym, ze jest to jedyna w Polsce (a chyba nawet w Europie) swiatynia neounicka.
Fajnie przystrojone drzwi. Zielone Swiatki? Dozynki? Noc Swietojanska? Zreszta- powod niewazny- grunt ze ladnie wyglada
Mozna wejsc do srodka
Nie wiem czym ten obraz zasluzyl sobie na wygnanie- cisniety do kąta, gdzies pod schody…
Zwrocil moja uwage tez inny obraz. Chrystus na omszalym drzewie, ciągniety za noge przez postac w białych, powloczystych szatach. Pasowalby mi do jakiejs bieszczadzkiej galerii artystycznej, ale w kosciele- dosc zaskoczyl.
Jedna z kaplic ma ciekawe drzwi wejsciowe- cala brama jest stylizowana na ikonostas
Kostomłockie bociany stawiaja na rozwoj i nowoczesnosc wiec zakladaja gniazda jedynie w miejscach zeelektryfikowanych. A moze ten osobnik ma i telefon w chalupie?
Dalej tuptamy asfaltem. Droga jest dosc pusta. Mija nas tylko jakas nadęta baba w wypasnym aucie, potem straz graniczna wioząca rowerek treningowy. Nie zabieraja nas ale chociaz sie usmiechaja w przelocie i nam machaja. Zawsze milo! Eco i Pudel sa jacys niewybiegani na tym wyjezdzie i zapodaja tempo, w wyniku ktorego bardzo szybko nikna nam gdzies na horyzoncie. Ja i Grzes troche podjezdzamy stopem, trzecie auto nas zabralo, jedziemy chyba z poltora kilometra tylko, ale zawsze cos. Potem juz cala ekipa jedziemy do Kodnia busem dla niepelnosprawnych. Nie wiem jak sobie w nim radzą osobnicy, dla ktorych jest przeznaczony- ktos z nas huknal sie potężnie w łeb a ja mało nie zabijam sie potykajac w czasie wychodzenia
W Kodniu zapodajemy na obiad do oblatow. Z zewnatrz budynek wyglada nieciekawie, ale wnetrze okazuje sie duzo przyjazniejsze- przestronne, o zapachu stolowki, przywodzace mi bardzo na mysl dawne bary dworcowe na PKP. Jedzenie jest smaczne, niedrogie, duze porcje. Oprocz nas stoluje sie zastep pingwinow szarych.
Potem zwiedzamy Koden na raty. Ktos tam zostaje z plecakami a reszta na lekko wloczy sie tu i tam. Wstepuje do bazyliki i siedze chwile sluchajac ciszy. Fajnie sie udalo ze jestem tu zupelnie sama. To znaczy prawie- jest jeszcze maly szary ptaszek, ktory przysiadl trzy ławki dalej i spiewa na caly gardziel a echo powtarza szczebiot grubszym glosem. Ptaszyna czasem przerywa piesn i zajmuje sie podskubywaniem zakladki z jakiejs porzuconej ksiazeczki do nabozenstwa.
Jest tu rowniez cerkiewka ale tam juz nie udalo sie zapoznac z zadnym ptacwem- drzwi byly zamkniete.
W Kodniu mozna tez natrafic na pozostalosci historii nie tak dawnej, w postaci pomnika czy sciennej plaskorzezby.
Plaskorzezba jest chyba nadal na czasie bo promuje jakies “multikulti”- polski zolnierz obsciskuje sie ze skosnookim. Mlodziez ma gdzies zapędy doroslych i spokojnie oddaje sie lekturze. Pod ksiazka lezy jakis rozdeptany gozdzik- co on moze symbolizowac juz nie udalo mi sie wyczaic
Zwraca uwage zdobienie jednego z domkow- jesli wierzyc napisom tak wyglada raj
Przy rynku stoi malutki domek dwugankowy. Jedno okno a dwa obudowane wejscia. Czy to lekarstwo na ciasnote i po prostu kolejny skladzik na miotly? Czy moze tu zamieszkiwaly dwie rodziny, niekoniecznie sie lubiące i nie chcące wpadac na siebie w drzwiach? Sa rowniez dwa kominy, z czego jeden na srodku a drugi jakby dobudowany pozniej? Akurat wszedzie wokol jest pusto. Nie bylo kogo spytac o ta ciekawostke lokalnej architektury…
Obok drugi podobny domek, choc ten duzo wiekszy i dwugankowosc juz tak nie wali po oczach..
Przed sklepem eco pakuje dobytek do plecaka. Przechodzi jakas babka z dzieckiem: “Mamo, mamo dlaczego ten pan ma taki duzy plecak?”- “Bo to jest podroznik” - “Mamo, mamo a co pan podroznik ma w tym wielkim plecaku?”- “On ma tam wszystkie potrzebne rzeczy, wszystko co jest niezbedne do przezycia w podrozy”. A eco pakuje- piwo, piwo, flaszka, trzecie piwo…
Opuszczamy Koden i ruszamy dalej- autobusem podjezdzamy do Jabłecznej…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Cerkiew w Kostomłotach jest jedyna na świecie neo-unicka, ale trudno się dziwić, gdyż to był wynalazek typowo dla Polski
A miejsce do spania tej nocy rzeczywiście było idealne, wszystko było super No, może jeszcze brakowało zimnej lodówki pod ręką
A miejsce do spania tej nocy rzeczywiście było idealne, wszystko było super No, może jeszcze brakowało zimnej lodówki pod ręką
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:No, może jeszcze brakowało zimnej lodówki pod ręką
Takie cuda to tylko w Stachlovicach na kamieniolomie Nigdzie indziej nie widzialam lodowki w srodku lasu!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Wysiadamy w centrum Jabłecznej.
Stoja tu dwa budynki o wygladzie jakby dawnych palacow czy kamienic.
Na jednej z nich zachowal sie ślad po dawnej komunistycznej odezwie- "Wydajną pracą uczcimy 30- lecie ludowej ojczyzny"
Pozostala stara zabudowa wsi jest klasycznie drewniana, kosciółek rowniez
Walimy pod sklep, ktory polozony jest w jednym budynku wraz z remiza i swietlica wiejska.
Obok stoi wiata zbudowana przez strazakow, w ktorej zwykle gniezdza sie ptaki i lokalne żuliki. Dzis przywiało tu rowniez jakis włóczegow. Musza owi przybysze wygladac groznie bo malo ktory miejscowy ma odwage wejsc pod wiate. Kilku probuje i widzac obcych kazdy cofa sie natychmiast jak razony piorunem i wycofuje na jakies z gory upatrzone pozycje. Fakt- dzis nam tak przypiekło nosy, ze wygladamy jak rasowe miejscowe żule
Kolo sklepu jest slawojka. Z serduszkiem, jak nalezy.
I z siedziskiem wykladanym mięciutką wykladziną….
Zakazy kontra twarda rzeczywistosc
Przysiada sie do nas dwoch odwaznych - Tomek i Daniel. Daniel pracowal kiedys przy torach w Porosiukach i jest bardzo dumny, ze zna miejsca przez ktore wedrowalismy kilka dni temu. Chlopaki opowiadaja nam o lokalnych konfliktach katolikow i prawosławnych, ze o wszystko rywalizuja. Ponoc przedmiotem sporow i licytowania sie jest nawet kto zrobi wyzszy krzyz czy tabliczke…
Dowiadujemy sie tez, ze podsklepowe piwkowanie bywa nieraz lepsze od siłowni- swietnie cwicza sie mięśnie szyi. Policaje czesto sie tu zapuszczaja, czepiaja, mandaty wlepiaja- zatem trzeba sie ciagle rozgladac, kilka lat takiego hobby i potem karczycho lepsze jak po siłce Tomek zaprasza nas na nocleg do swojej stodoly, zastrzegajac ze siano moze byc wilgotne bo dzisiejsze. Gdy wykazujemy zainteresowanie proponowana oferta, nasz niedoszly gospodarz zaczyna opowiadac, ze ma zlego psa, ktory wszystkich gryzie, np. jego zone ale mamy sie nie przejmowac bo jest uwiązany. Na tym etapie ja przynajmniej trace zainteresowanie tym noclegiem.. Koles spusci psa na na noc i jak pojde do kibla? Chlopaki mniej sie boją psow wiec wypytują o rozne szczegoly. A potem wpada ONA. Zona Tomkowa. Tleniona na platynowo Baśka. Juz nie wiem czy naprawde miala tak na imie czy my tak ją nazwalismy. Przyjezdza rowerem. Ma w bagazniku siekiere. Wrzeszczy na swego chlopa a on od razu robi sie malutki i potulny jak baranek, mimo ze chwile wczesniej jak nam opowiadal rozne historie to byl kozak ze hej! Klasyka… Nas babsztyl tez traktuje z buta i toczy z oczu blyskawicami na nas i nasze plecaki. A moze ten pies wcale nie byl taki zly i tym ze ją gryzl zasluzyl na medal?
Jako ze definitywnie ze stodoly nici, tuptamy sobie w strone granicy i polozonego tam monastyru. Niebo pelne jest “kwaśnego mleka”.
Mijamy kolejne rozlewiska nadbużanskich starorzeczy.
I mocno nadgryzione zębem czasu szlakowskazy
Nadbuzanski teren obfituje w stare dęby o grubasnych pniach i rozłozystych konarach. Jedno z drzew, chyba to najbardziej okazale, ma caly pien ustrojony krzyzykami, rozancami i swietymi obrazkami. Wyglada jak miejsce pradawnych poganskich kultow, ktore trzeba bylo jakos oswoic i zamydlic oczy komu trzeba w nowych czasach. Co bylo zrobic by po nadejsciu nowych, twardych praw moc sie po staremu modlic pod ulubionym, świetym drzewem?
Kawalek dalej jest smietnisko krzyzy. Wlasnie dokladnie tak to wyglada. Niby klasztor tuz tuz, niby swiete miejsce a krzyze, ktore przynosza tu pielgrzymi, sa pierdzielniete na pryzme jak kawal starego plotu czekajacego na swoja kolej do pieca. Do Grabarki tez jest zwyczaj przynoszenia krzyzy ale tam wyglada to nieco inaczej…
W ostatnich promieniach slonca ogladamy glowne zabudowania klasztorne
I lesne kaplice polozone na samiuśkiej granicy.
Dalej juz tylko Bug i Białorus..
Na nocleg osiedlamy sie w trawach pod szyje, wsrod bagien i wielkich dębow. Wbijamy dosc daleko od drogi coby nas pogranicznicy nie namierzyli. W tle gra nam białoruska szosa, kolej, kląskajace ptaki i niestety całe roje wścieklych komarzysk. Z powodu tych ostatnich impreze przenosimy do namiotu, gdzie wsrod rozmow i degustacji dopada nas solidna głupawka
Dalszą trase mielismy odbywac wzdluz Bugu, jednak okazuje sie, ze szlak zmienil przebieg a nabrzeze jest tak zarosniete ze przebijac by sie trzeba chyba z maczetą. Idziemy wiec drogami. Kolejna mijana wioska to Nowosiółki
Fajny przystanek z zydelkami
Na jednym z plotow wisi ogloszenie. “Sprzedam dom”. I wazniejsza informacja niz np. cena jest chec sprzedania go rodzinie prawosławnej… Tomek spod sklepu w Jabłecznej mial jednak racje z tymi religijnymi konfliktami w rejonie... I jeszcze jedno- jak oni sprawdzaja obrzadek ewentualnych kupcow? Liczą na uczciwosc czy zadaja jakies podchwytliwe pytania?
Z Nowosiółek idziemy w strone Mościc wzdłuż Bugu. Po drodze malutkie przysiólki, chałupki jak z dawnych lat utopione w zielonościach. W wiekszosci sa niezamieszkane, przynajmniej nie na stale..
Przysiadamy na malej przydroznej ławeczce
Szlak kameloeon. Nie lubie szlakow- ale taki mi nie przeszkadza
Polami, łąkami, bagienkami... w trawach po szyje...
Momentami suniemy samym nadrzecznym wałem a białoruskie słupki graniczne sa na wyciagniecie reki.
Mam nieodparte wrazenie, ze widze z daleka jakas chałupe stojaca nad sama rzeka. Po polskiej stronie. Gdy zblizamy sie budynek znika za zwarta sciana drzew zagajnika. Nie ma jakos czasu by go tam poszukac i dluzej pobuszowac nad rzeką bo znow eco z Pudlem wyrwali do przodu i musimy ich gonic.
Spotykamy pogranicznikow, ktorzy nam mowia, ze chcac nocowac przy granicy trzeba to zglosic lokalnej placowce SG i ze nie mozna sie zblizac do mostu granicznego w Lisznej bo grozi ogromny mandat. Ale ogolnie w obyciu sa calkiem sympatyczni.
Do Mościc Dolnych przez stodołe?
Wkraczamy do Lisznej. Wioski leżące przy glowniejszych drogach zwykle sa juz pelne nowoczesnych domow i mało sie roznia od miejscowosci w innych rejonach Polski. Ale gdzieniegdzie drewniany domek mozna jeszcze wyhaczyc...
We wsi nie ma knajpy ale polecono nam agroturystyke, w ktorej mozna spozyc dobry i niedrogi obiad. Mozemy tez skorzystac z łazienki, wiec od razu robie pranie Gadamy tam z babka, ktora niedawno wrocila z emigracji. Twierdzi, ze ten wyjazd byl jej bardzo potrzebny, ze dopiero teraz potrafi docenic piekno naszego kraju i spokojne zycie w malej lubelskiej wiosce. Ma zle wspomnienia zza granicy. Ponoc najwiekszą świnią jest tam jeden Polak dla drugiego a zycie wcale nie jest takie łatwe i przyjemne jak sobie kiedys wyobrazala..
A potem idziemy na PKS do Hanny. Zanim wsiądziemy w autobus mam juz wysuszone pranie.
cdn
Stoja tu dwa budynki o wygladzie jakby dawnych palacow czy kamienic.
Na jednej z nich zachowal sie ślad po dawnej komunistycznej odezwie- "Wydajną pracą uczcimy 30- lecie ludowej ojczyzny"
Pozostala stara zabudowa wsi jest klasycznie drewniana, kosciółek rowniez
Walimy pod sklep, ktory polozony jest w jednym budynku wraz z remiza i swietlica wiejska.
Obok stoi wiata zbudowana przez strazakow, w ktorej zwykle gniezdza sie ptaki i lokalne żuliki. Dzis przywiało tu rowniez jakis włóczegow. Musza owi przybysze wygladac groznie bo malo ktory miejscowy ma odwage wejsc pod wiate. Kilku probuje i widzac obcych kazdy cofa sie natychmiast jak razony piorunem i wycofuje na jakies z gory upatrzone pozycje. Fakt- dzis nam tak przypiekło nosy, ze wygladamy jak rasowe miejscowe żule
Kolo sklepu jest slawojka. Z serduszkiem, jak nalezy.
I z siedziskiem wykladanym mięciutką wykladziną….
Zakazy kontra twarda rzeczywistosc
Przysiada sie do nas dwoch odwaznych - Tomek i Daniel. Daniel pracowal kiedys przy torach w Porosiukach i jest bardzo dumny, ze zna miejsca przez ktore wedrowalismy kilka dni temu. Chlopaki opowiadaja nam o lokalnych konfliktach katolikow i prawosławnych, ze o wszystko rywalizuja. Ponoc przedmiotem sporow i licytowania sie jest nawet kto zrobi wyzszy krzyz czy tabliczke…
Dowiadujemy sie tez, ze podsklepowe piwkowanie bywa nieraz lepsze od siłowni- swietnie cwicza sie mięśnie szyi. Policaje czesto sie tu zapuszczaja, czepiaja, mandaty wlepiaja- zatem trzeba sie ciagle rozgladac, kilka lat takiego hobby i potem karczycho lepsze jak po siłce Tomek zaprasza nas na nocleg do swojej stodoly, zastrzegajac ze siano moze byc wilgotne bo dzisiejsze. Gdy wykazujemy zainteresowanie proponowana oferta, nasz niedoszly gospodarz zaczyna opowiadac, ze ma zlego psa, ktory wszystkich gryzie, np. jego zone ale mamy sie nie przejmowac bo jest uwiązany. Na tym etapie ja przynajmniej trace zainteresowanie tym noclegiem.. Koles spusci psa na na noc i jak pojde do kibla? Chlopaki mniej sie boją psow wiec wypytują o rozne szczegoly. A potem wpada ONA. Zona Tomkowa. Tleniona na platynowo Baśka. Juz nie wiem czy naprawde miala tak na imie czy my tak ją nazwalismy. Przyjezdza rowerem. Ma w bagazniku siekiere. Wrzeszczy na swego chlopa a on od razu robi sie malutki i potulny jak baranek, mimo ze chwile wczesniej jak nam opowiadal rozne historie to byl kozak ze hej! Klasyka… Nas babsztyl tez traktuje z buta i toczy z oczu blyskawicami na nas i nasze plecaki. A moze ten pies wcale nie byl taki zly i tym ze ją gryzl zasluzyl na medal?
Jako ze definitywnie ze stodoly nici, tuptamy sobie w strone granicy i polozonego tam monastyru. Niebo pelne jest “kwaśnego mleka”.
Mijamy kolejne rozlewiska nadbużanskich starorzeczy.
I mocno nadgryzione zębem czasu szlakowskazy
Nadbuzanski teren obfituje w stare dęby o grubasnych pniach i rozłozystych konarach. Jedno z drzew, chyba to najbardziej okazale, ma caly pien ustrojony krzyzykami, rozancami i swietymi obrazkami. Wyglada jak miejsce pradawnych poganskich kultow, ktore trzeba bylo jakos oswoic i zamydlic oczy komu trzeba w nowych czasach. Co bylo zrobic by po nadejsciu nowych, twardych praw moc sie po staremu modlic pod ulubionym, świetym drzewem?
Kawalek dalej jest smietnisko krzyzy. Wlasnie dokladnie tak to wyglada. Niby klasztor tuz tuz, niby swiete miejsce a krzyze, ktore przynosza tu pielgrzymi, sa pierdzielniete na pryzme jak kawal starego plotu czekajacego na swoja kolej do pieca. Do Grabarki tez jest zwyczaj przynoszenia krzyzy ale tam wyglada to nieco inaczej…
W ostatnich promieniach slonca ogladamy glowne zabudowania klasztorne
I lesne kaplice polozone na samiuśkiej granicy.
Dalej juz tylko Bug i Białorus..
Na nocleg osiedlamy sie w trawach pod szyje, wsrod bagien i wielkich dębow. Wbijamy dosc daleko od drogi coby nas pogranicznicy nie namierzyli. W tle gra nam białoruska szosa, kolej, kląskajace ptaki i niestety całe roje wścieklych komarzysk. Z powodu tych ostatnich impreze przenosimy do namiotu, gdzie wsrod rozmow i degustacji dopada nas solidna głupawka
Dalszą trase mielismy odbywac wzdluz Bugu, jednak okazuje sie, ze szlak zmienil przebieg a nabrzeze jest tak zarosniete ze przebijac by sie trzeba chyba z maczetą. Idziemy wiec drogami. Kolejna mijana wioska to Nowosiółki
Fajny przystanek z zydelkami
Na jednym z plotow wisi ogloszenie. “Sprzedam dom”. I wazniejsza informacja niz np. cena jest chec sprzedania go rodzinie prawosławnej… Tomek spod sklepu w Jabłecznej mial jednak racje z tymi religijnymi konfliktami w rejonie... I jeszcze jedno- jak oni sprawdzaja obrzadek ewentualnych kupcow? Liczą na uczciwosc czy zadaja jakies podchwytliwe pytania?
Z Nowosiółek idziemy w strone Mościc wzdłuż Bugu. Po drodze malutkie przysiólki, chałupki jak z dawnych lat utopione w zielonościach. W wiekszosci sa niezamieszkane, przynajmniej nie na stale..
Przysiadamy na malej przydroznej ławeczce
Szlak kameloeon. Nie lubie szlakow- ale taki mi nie przeszkadza
Polami, łąkami, bagienkami... w trawach po szyje...
Momentami suniemy samym nadrzecznym wałem a białoruskie słupki graniczne sa na wyciagniecie reki.
Mam nieodparte wrazenie, ze widze z daleka jakas chałupe stojaca nad sama rzeka. Po polskiej stronie. Gdy zblizamy sie budynek znika za zwarta sciana drzew zagajnika. Nie ma jakos czasu by go tam poszukac i dluzej pobuszowac nad rzeką bo znow eco z Pudlem wyrwali do przodu i musimy ich gonic.
Spotykamy pogranicznikow, ktorzy nam mowia, ze chcac nocowac przy granicy trzeba to zglosic lokalnej placowce SG i ze nie mozna sie zblizac do mostu granicznego w Lisznej bo grozi ogromny mandat. Ale ogolnie w obyciu sa calkiem sympatyczni.
Do Mościc Dolnych przez stodołe?
Wkraczamy do Lisznej. Wioski leżące przy glowniejszych drogach zwykle sa juz pelne nowoczesnych domow i mało sie roznia od miejscowosci w innych rejonach Polski. Ale gdzieniegdzie drewniany domek mozna jeszcze wyhaczyc...
We wsi nie ma knajpy ale polecono nam agroturystyke, w ktorej mozna spozyc dobry i niedrogi obiad. Mozemy tez skorzystac z łazienki, wiec od razu robie pranie Gadamy tam z babka, ktora niedawno wrocila z emigracji. Twierdzi, ze ten wyjazd byl jej bardzo potrzebny, ze dopiero teraz potrafi docenic piekno naszego kraju i spokojne zycie w malej lubelskiej wiosce. Ma zle wspomnienia zza granicy. Ponoc najwiekszą świnią jest tam jeden Polak dla drugiego a zycie wcale nie jest takie łatwe i przyjemne jak sobie kiedys wyobrazala..
A potem idziemy na PKS do Hanny. Zanim wsiądziemy w autobus mam juz wysuszone pranie.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ten środkowy osobnik w kapeluszu i sukience w kratkę to Szkot?
Widziałaś kiedyś uśmiechniętego żula? Ostatecznie zgodzę się na radosnych włóczęgów.buba pisze:wygladamy jak rasowe miejscowe żule
Było zaprosić ją na zlot, oczywiście z siekierką. Byłoby zabawnie.buba pisze:Nas babsztyl tez traktuje z buta i toczy z oczu blyskawicami na nas
Dlatego niektórzy przez emigracją przyjaźnią się ze świnkami rodzaju męskiego, ale za granicą mogą być zaskoczeni, że jednak Karolek i George to mieli klasę.buba pisze:Ponoc najwiekszą świnią jest tam jeden Polak dla drugiego
ceper pisze:Ten środkowy osobnik w kapeluszu i sukience w kratkę to Szkot?
Jak na Szkota to calkiem niezle gada po polsku, wprawdzie czasem wtrąca jakies obco brzmiace wyrazenia acz mam przypuszczenia ze to nie ze szkockiego Na temat dokladniejszej genealogii jego rodu trzeba by juz dopytywac osobiscie.
ceper pisze:Widziałaś kiedyś uśmiechniętego żula?
oj nie raz! a jak dasz takowemu 5 zl to usmiech od ucha do ucha gwarantowany w 100%
ceper pisze:Było zaprosić ją na zlot, oczywiście z siekierką. Byłoby zabawnie.
Mysle ze bedac w mniejszosci i z dala od swojego srodowiska i rodzinnej wsi sporo by stracila na smialosci!
ceper pisze:Karolek i George to mieli klasę.
Oni dwaj to jest klasa sama w sobie- choc szlag wie co teraz wyprawia ten jeden co zerwal sie z łancucha i wybral wolnosc! moze jeszcze gdzie uslyszymy o jego ekscesach!
Ostatnio zmieniony 2016-11-10, 16:49 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nie do poznania, ale gdyby założył wyblakłe spodnie w kolorze róż...buba pisze:Jak na Szkota to calkiem niezle gada po polsku
Dostrzegam też bezcenne plusy: ekonomiczny towarzysz podróży i ochroni przed miejscowymi.
Podobnie myślą o mnie forumowicze - i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa.buba pisze:bedac w mniejszosci i z dala od swojego srodowiska i rodzinnej wsi sporo by stracila na smialosci!
Też nie lubię, gdy ktoś mi rządzi. George chciał w Karkonosze. Każdy kiedyś mówi dość i idzie na swoje!buba pisze:choc szlag wie co teraz wyprawia ten jeden co zerwal sie z łancucha i wybral wolnosc!
Żona z zazdrością podziwia mężowską wyrozumiałość i tolerancję Toperza oraz jego zaufanie do kolegów, którzy spali we trzech w jednym namiocie. Chyba że buba groziła: będziecie spać we trzech na kupie, w przeciwnym wypadku utnę interes przy samej ...
Jestem człowiekiem małej wiary i nie kusiłbym losu posyłając żonę na pokuszenie (Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie! Miejcie się na baczności przed ludźmi! - Mt 10,16).
Nie miałbym odwagi spać z trzema kobietami w jednym namiocie, bo niechcący można trafić na nimfomanki.
Latem planowałem te tereny objechać rowerem, już byłem nawet przy Podlaskim Parku Narodowym i musiałem zawrócić. A nie rozważaliście przejazdu na rowerze - dojedzie się wszędzie szybciej i lżej na plecach. Zwłaszcza na terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc.
ceper pisze:Jestem człowiekiem małej wiary i nie kusiłbym losu posyłając żonę na pokuszenie
Jak sie nie ma zaufania do zony to strach ją poslac do sklepu, nie tylko pod namiot z kumplami Juz nie mowiac o samotnym jej wyjsciu na poczte- po tych osławionych dowcipach o listonoszach Jak ktos szuka pokuszenia to go znajdzie, chocby w bialy dzien za rogiem...
ceper pisze:Żona z zazdrością podziwia mężowską wyrozumiałość i tolerancję Toperza oraz jego zaufanie do kolegów,
To wszystko dobrzy znajomi od wielu lat, wiadomo co sie po kim spodziewac! Co innego jakbym miala spac w namiocie z takim ceprem- co to nie wiadomo co mu do łba strzeli, a raczej wiadomo po tych forumowych fantazjach o namiotowych nimfomankach!
ceper pisze:Latem planowałem te tereny objechać rowerem, już byłem nawet przy Podlaskim Parku Narodowym i musiałem zawrócić. A nie rozważaliście przejazdu na rowerze - dojedzie się wszędzie szybciej i lżej na plecach. Zwłaszcza na terenach, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Wielu ludzi nam rai rowery na te nasze Podlasia. A tu taka tradycja ze te wyjazdy zawsze byly piesze i autostopowe wiec chyba nie bedziemy zmieniac formy. Co nie znaczy ze kiedys w przyszlsoci sie tam nie wybierzemy i rowerami ale to juz bedzie co troche innego..
ceper pisze:byłem nawet przy Podlaskim Parku Narodowym i musiałem zawrócić
a co miejscowi cie zaatakowali a nie bylo komu obronic?
Ostatnio zmieniony 2016-11-10, 19:18 przez buba, łącznie zmieniany 5 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Daję sobie radę na forum? Dam i w terenie. Rodzina mi się zapowiedziała... Jaka tam rodzinabuba pisze:co miejscowi cie zaatakowali a nie bylo komu obronic?
Żona twierdzi, że rodzina to tylko te osoby, które zamieszkują we wspólnym gnieździe rodzinnym, czyli syn już i wkrótce córka jakby nie rodzina. Żona przesłoni mi cały świat (mi będzie łatwiej jej to uczynić)
W Hannie zwiedzamy izbe regionalna i minimuzeum polozone w jednej ze starych chat przy rynku.
W izbie małe cerkiewki, wyszywanki, plecionki, pledy, obrazy, wiersze i krotkie, czesto smutne zyciorysy tutejszych artystow. Z biografii tych starszych czesto wieje dojmujacą samotnoscią lub tragicznymi doswiadczeniami z dziecinstwa, jeszcze za czasow wojny. Sa tez prace mlodego chlopaka, o silnych problemach egzystencjalnych, ktory kilka lat temu popelnil samobojstwo.. Zostaly tylko rysunki z jego galerii, ktore dostarczyla tu jego rodzina...
W muzeum upatruje dwa fajne sprzety dla kabaka- wozek i podwieszana kolyska! Ja takie chce!!!
Mozna sie tez zagłębic w lekture starych dokumentow odnalezionych na roznych strychach- swiadectwa szkolne, legitymacje, ubezpieczenia, potwierdzenia.. Wiekszosc z poczatkow XX wieku.
Siedzimy sobie chwile pod wiata a po rynku jezdzi w kolko straz graniczna. Widac, ze sie nam przygladaja. Ale nie podejda, nie zagadaja. Wyglada jakby czekali w ktora strone pojdziemy. A my oczywiscie planujemy isc w strone granicy Wstepujemy tez pod maly sklepik na jedno piwo, a ostatecznie konczy sie chyba na trzech na glowe Zapoznajemy tu kilku miejscowych amatorow trunkow- pana Stanisława, ktory ma 67 lat i obecnie zajmuje sie rolnictwem. Dawniej byl kierowca PKSu. Nie podobaja mu sie dlugie wlosy Pudla. Miedzy chlopakami wywiazuje sie wiec rozmowa pt.”na co lecą kobiety”. Pudel twierdzi, ze dlugie włosy przyciagaja dziewczyny. Nasz podsklepowy znajomy twierdzi, ze za jego czasow i w jego rejonach dziewczyn wogole nie interesowal wyglad zewnetrzny faceta tylko inne bardziej ukryte szczegoly męskiej budowy anatomicznej. Nie kontynuujemy tematu o lokalnych gustach i mesko-damskich odnoszeniach w Hannie w latach 60tych.. Pod sklepem kreci sie drugi gosc, ktory kiedys byl konduktorem, jest dosyc malomowny. Jest tez trzeci, nieduzy i jakis taki krzywy. Mowi, ze nie lubi kobiet i ze trzy juz zamordowal. Nie wiem czy po prostu mial trzy zony, ktore wykorkowały czy historia jest zgoła inna. Tego tematu tez nie ciągniemy Pod sklepem mowimy ze na nocleg idziemy w zupelnie przeciwna strone niz mamy zamiar podążac w rzeczywistosci. Raz ze szlag wie kto tu jest kapusiem, doniesie do straży granicznej i jeszcze mundurowi beda robic jakies klopoty z biwakiem. Poza tym wolimy nie miec nocnych odwiedzin naszych “przyjaciól” spod sklepu.
Odbijamy w boczną droge w strone Osiamczuków. Znaki wskazuja, ze idziemy we własciwa strone.
Niedaleko za wsia zatrzymujemy sie na nocleg w sosnowym lasku. Ognicho palimy w rowie- coby nas nie bylo widac z drogi i z domow.
Udaje sie dzis zrobic klasyczne podlaskie foty- skręciki odpalane zywym ogniem z pachnacego ogniska.
Straz graniczna nas nie znalazla. Moze dalej jezdza w kolko po rynku, zastanawiajac sie gdzie znikneli ci spod wiaty Przy naszych domkach jest dostatek szyszek!
Eco z rana znajduje grzyba a ja kosci. Co ja mam na tym wyjezdzie z tymi szkieletami? Tym razem czachy nie ma wiec nie wiem z jakiego zwirza gnaty pochodzą.
Potem przechodzimy przez Osiamczuki- maly przygraniczny przysiolek z duza krowia ferma w standardach europejskich
Tak wygladaja krowy zaakceptowane przez mędrcow z Brukseli- widac mają wlasciwy rozkład łat i odpowiednia krzywizne ogona podczas wymachu!
W wioseczce jest tez kapliczka gdzie uwzgledniono zarowno sprawy duchowe jak i te bardzie przyziemne. Jest figurka, przed ktora mozna sie pomodlic, ale nie zapomniano rowniez o wymienieniu fundatorow i dzierzawcy gruntu.
A poza tym piach, krzyze przydrozne, bagniste cieki wodne…
Potem wkraczamy do wsi Dołhobrody
i następuje długa nasiadówka pod sklepem gdzie przyrządzamy jajecznice, jak nakazuje coroczna podlaska tradycja. Do potrawy trafiaja rowniez poranne znaleziska - tzn mam na mysli ecowego grzyba a nie moje kosci Miejscowi nam opowiadaja, ze Slawatycze (ktore ominelismy) slyna jako miejscowe zagłebie bimbru, jest tez sporo wspomnien o lokalnych festynach i splywach.
Ktos pod sklep przyjechal na rowerze, w ktorym urzekla mnie prostota kierownicy. W sensie dosłownym i przenosnym! W moim mam juz siodełko na sprężynach o jakim zawsze marzyłam- teraz musze gdzies zapolowac na taka kierownice!
Przy glownej drodze napotykamy fragment nowej sciezki rowerowej o modnej, angielskiej nazwie, ktorą namiętnie od paru lat buduja w calej wschodniej Polsce. Na tym fragmencie nie wystarczyly rowy po obu stronach sciezki, dodatkowo zostala postawiona jeszcze solidna barierka. Przynajmniej turysta moze sie czuc bezpiecznie i miec pewnosc, ze na tym fragmencie trasy sie nie zgubi. Mozna polecic wszystkim rowerzystom ceniacym wolnosc, naturalnosc i kontakt z przyroda.
Kolejna miejscowoscia gdzie zatrzymujemy sie na dluzej jest Różanka i tamtejsza knajpa “Róża”. Piwo podają tu w fajnych grubosciennych kuflach a kawe w szklaneczkach z róża.
Obok jest boisko wiec chlopaki dorywają sie do piłki. Jak jest piwo i piłka to juz wiadomo, ze szybko stad nie wyjdziemy
Faktycznie siedzimy tam do zmierzchu, acz nie z racji piwa i piłki ale tematow o duchach i zjawiskach niewyjasnionych, ktory nas jakos bardzo wciagnal. Na nocleg idziemy nad Bug. Poczatkowo znajdujemy wieze widokowa i rozwazamy spanie na jej podestach. Przyplątuje sie jednak mało przyjemna grupka lokalnych nastolatków, ktorzy mam wrazenie sie nudza i robia wszystko aby nas zaczepic czy sprowokowac. To kogos z nas potrąca przechodzac, to rzuca jakis glupi komentarz.. Potem zajezdza tez straz graniczna, ktora na nocleg poleca raczej wiate polozona za wsia, nad sama rzeka. Nie rozkladamy namiotu, spimy na ławkach. O dziwo jest tu malo ptactwa wodnego, a i mgiel porannych brak. Jest za to mały deszczyk, ktory mnie budzi kapiąc na nos przez dziurki w dachu.
Rano ide zobaczyc widoczki z wiezy, ale jak zwykle w wiezach poloznonych na rowninach widok z gory jest podobny do tego z dolu.
Acz jednak sa plusy- bez wiezy by sie nie udalo zajrzec do bocianiego gniazda!
Chlopaki sie jeszcze ogarniaja ze skladaniem biwaku i sniadaniem, gdy ja pomna doswiadczen z bieganiem na autobus, wyruszam w strone PKSu z duzym zapasem czasowym. Po drodze zagladam pod ruiny folwarku. Tutaj to jest zapewne szał, zabytek i atrakcja acz dla zmanierowanego mieszkanca Dolnego Slaska to dzien jak codzien, wies jak kazda. Mozna sie poczuc jak na Pogorzu Kaczawskim albo gdzies pod Legnicą.
Na przystanek przychodze na tyle wczesniej, ze moge sobie posiedziec w sloneczku, wypic kubusia, zagapic sie w dal.. Do wnetrza przystanku nie wchodze, bo jest tam nieco dziwnie. Na srodku lezy jakies siano a spod niego wycieka tajemnicza ciecz. Ciezko powiedziec czy jest tam cos rozbite, ktos zrobil sobie kibel czy historia jest bardziej zawiła. Jedno jest pewne- wole sie od tej nieznanej cieczy trzymac z daleka.
Z Różanki jedziemy PKSem do Wlodawy. Pamietam, ze zawsze bardzo mi sie nie podobaly na Ukrainie marszrutki- oczywiscie z wyłaczeniem milych i przestronnych PAZikow, ale takie zwykle busy to masakra. Ciasne, wąskie korytarzyki, brak bagaznikow czy wogole półek na klamoty wieksze niz czapka czy paczka chusteczek. Kilka osob z duzymi plecakami korkuje taki pojazd totalnie. Plecak w przejsciu uniemozliwia innym wychodzenie, a trudno przeniesc plecak na siedzenie i nie potrącic nim wspolpasazerow. Tak… Teraz te klaustrofobiczne busiki zaczynaja jezdzic tez w Polsce. PKS do Wlodawy wlasnie przyjezdza taki malutki... Jednak moze zamiast narzekac trzeba sie cieszyc, ze wogole cos przyjezdza? Bo wiele miejsc w Polsce jest calkowicie odcietych od jakiegokolwiek transportu publicznego... Ale nostalgia za autosanem zawsze pojawia sie w takich chwilach...
We Włodawie siadamy w knajpie kolo dworca autobusowego. Mały blaszany baraczek wklinowany pomiedzy rondo a budowe z wielkimi ramionami dzwigow. Na rondzie ruch, dzwigi machaja łapami na wietrze. Beda tu ponoc bloki z podziemnymi garazami. Knajpka stanowi jakby wycinek innej rzeczywistosci, sielskiego fajnego swiata oderwanego z innej czasoprzestrzeni. Stoliki stoja pod wielkim swierkiem. Babeczki z obslugi maja w zwyczaju siadac miedzy biesiadujacymi i przyłaczac sie do rozmowy. Przewijaja sie tu rowniez stali bywalcy. Tematy wykluwają sie rozne, o policjancie o ksywce Majonez, o zakonnicach, ktore spia w trumnach, o mnichach z Kijowa ktorzy nie rozkladaja sie po smierci. Dowiadujemy sie tez, ze w monastyrze w Jabłecznej mnisi pedza wino. Nie wolno im go sprzedawac ale jak sie zagada to poczestuja. Nie wiem tylko czy podobnie jak przy sprzedazy domu nie pytaja wtedy o wyznanie Choc moze mnie by nie pytali jakby zobaczyli krymski krzyzyk na szyi Wiec byla szansa podpic wina z klasztornych piwnic.. No ale nie wiedzielismy..
Chlopaki zostaja w barze a ja ide połazic po miescie. Maja tu kosciol, cerkiew i synagoge wiec zwą Włodawe “miastem trzech kultur”. Jest to podkreslane na lokalnych muralach, rzezbach i w folderkach.
Kosciol o dziwo jest otwarty,
cerkiew zamknieta,
w synagodze jest muzeum.
Sporo tu bocznych uliczek, zaułkow, podwórek. Jest troche starych kamieniczek
Gdzieniegdzie widac, ze nie mogli sie cos zdecydowac co do wysokosci dachu, wiec ostatecznie budynek rozebrali.
Podworko wykladane moja ulubiona trylinka
Z murowana zabudowa miejska przeplataja sie tez mniejsze i wieksze domki drewniane. Czesc z nich jest zamieszkane, inne sa siedziba jakis firm wiec oklejone sa szyldami i plakatami, niektore opustoszale chylą sie ku upadkowi.
Na niektorych scianach dały sobie upust lokalne dusze artystyczne.
Wracam do knajpy przez osiedle gdzie bloki sa cale obite szarą blacha falista. Po raz pierwszy widze taki desen na scianach blokowiska..
A tu blaszak wsrod jaśminu!
cdn
W izbie małe cerkiewki, wyszywanki, plecionki, pledy, obrazy, wiersze i krotkie, czesto smutne zyciorysy tutejszych artystow. Z biografii tych starszych czesto wieje dojmujacą samotnoscią lub tragicznymi doswiadczeniami z dziecinstwa, jeszcze za czasow wojny. Sa tez prace mlodego chlopaka, o silnych problemach egzystencjalnych, ktory kilka lat temu popelnil samobojstwo.. Zostaly tylko rysunki z jego galerii, ktore dostarczyla tu jego rodzina...
W muzeum upatruje dwa fajne sprzety dla kabaka- wozek i podwieszana kolyska! Ja takie chce!!!
Mozna sie tez zagłębic w lekture starych dokumentow odnalezionych na roznych strychach- swiadectwa szkolne, legitymacje, ubezpieczenia, potwierdzenia.. Wiekszosc z poczatkow XX wieku.
Siedzimy sobie chwile pod wiata a po rynku jezdzi w kolko straz graniczna. Widac, ze sie nam przygladaja. Ale nie podejda, nie zagadaja. Wyglada jakby czekali w ktora strone pojdziemy. A my oczywiscie planujemy isc w strone granicy Wstepujemy tez pod maly sklepik na jedno piwo, a ostatecznie konczy sie chyba na trzech na glowe Zapoznajemy tu kilku miejscowych amatorow trunkow- pana Stanisława, ktory ma 67 lat i obecnie zajmuje sie rolnictwem. Dawniej byl kierowca PKSu. Nie podobaja mu sie dlugie wlosy Pudla. Miedzy chlopakami wywiazuje sie wiec rozmowa pt.”na co lecą kobiety”. Pudel twierdzi, ze dlugie włosy przyciagaja dziewczyny. Nasz podsklepowy znajomy twierdzi, ze za jego czasow i w jego rejonach dziewczyn wogole nie interesowal wyglad zewnetrzny faceta tylko inne bardziej ukryte szczegoly męskiej budowy anatomicznej. Nie kontynuujemy tematu o lokalnych gustach i mesko-damskich odnoszeniach w Hannie w latach 60tych.. Pod sklepem kreci sie drugi gosc, ktory kiedys byl konduktorem, jest dosyc malomowny. Jest tez trzeci, nieduzy i jakis taki krzywy. Mowi, ze nie lubi kobiet i ze trzy juz zamordowal. Nie wiem czy po prostu mial trzy zony, ktore wykorkowały czy historia jest zgoła inna. Tego tematu tez nie ciągniemy Pod sklepem mowimy ze na nocleg idziemy w zupelnie przeciwna strone niz mamy zamiar podążac w rzeczywistosci. Raz ze szlag wie kto tu jest kapusiem, doniesie do straży granicznej i jeszcze mundurowi beda robic jakies klopoty z biwakiem. Poza tym wolimy nie miec nocnych odwiedzin naszych “przyjaciól” spod sklepu.
Odbijamy w boczną droge w strone Osiamczuków. Znaki wskazuja, ze idziemy we własciwa strone.
Niedaleko za wsia zatrzymujemy sie na nocleg w sosnowym lasku. Ognicho palimy w rowie- coby nas nie bylo widac z drogi i z domow.
Udaje sie dzis zrobic klasyczne podlaskie foty- skręciki odpalane zywym ogniem z pachnacego ogniska.
Straz graniczna nas nie znalazla. Moze dalej jezdza w kolko po rynku, zastanawiajac sie gdzie znikneli ci spod wiaty Przy naszych domkach jest dostatek szyszek!
Eco z rana znajduje grzyba a ja kosci. Co ja mam na tym wyjezdzie z tymi szkieletami? Tym razem czachy nie ma wiec nie wiem z jakiego zwirza gnaty pochodzą.
Potem przechodzimy przez Osiamczuki- maly przygraniczny przysiolek z duza krowia ferma w standardach europejskich
Tak wygladaja krowy zaakceptowane przez mędrcow z Brukseli- widac mają wlasciwy rozkład łat i odpowiednia krzywizne ogona podczas wymachu!
W wioseczce jest tez kapliczka gdzie uwzgledniono zarowno sprawy duchowe jak i te bardzie przyziemne. Jest figurka, przed ktora mozna sie pomodlic, ale nie zapomniano rowniez o wymienieniu fundatorow i dzierzawcy gruntu.
A poza tym piach, krzyze przydrozne, bagniste cieki wodne…
Potem wkraczamy do wsi Dołhobrody
i następuje długa nasiadówka pod sklepem gdzie przyrządzamy jajecznice, jak nakazuje coroczna podlaska tradycja. Do potrawy trafiaja rowniez poranne znaleziska - tzn mam na mysli ecowego grzyba a nie moje kosci Miejscowi nam opowiadaja, ze Slawatycze (ktore ominelismy) slyna jako miejscowe zagłebie bimbru, jest tez sporo wspomnien o lokalnych festynach i splywach.
Ktos pod sklep przyjechal na rowerze, w ktorym urzekla mnie prostota kierownicy. W sensie dosłownym i przenosnym! W moim mam juz siodełko na sprężynach o jakim zawsze marzyłam- teraz musze gdzies zapolowac na taka kierownice!
Przy glownej drodze napotykamy fragment nowej sciezki rowerowej o modnej, angielskiej nazwie, ktorą namiętnie od paru lat buduja w calej wschodniej Polsce. Na tym fragmencie nie wystarczyly rowy po obu stronach sciezki, dodatkowo zostala postawiona jeszcze solidna barierka. Przynajmniej turysta moze sie czuc bezpiecznie i miec pewnosc, ze na tym fragmencie trasy sie nie zgubi. Mozna polecic wszystkim rowerzystom ceniacym wolnosc, naturalnosc i kontakt z przyroda.
Kolejna miejscowoscia gdzie zatrzymujemy sie na dluzej jest Różanka i tamtejsza knajpa “Róża”. Piwo podają tu w fajnych grubosciennych kuflach a kawe w szklaneczkach z róża.
Obok jest boisko wiec chlopaki dorywają sie do piłki. Jak jest piwo i piłka to juz wiadomo, ze szybko stad nie wyjdziemy
Faktycznie siedzimy tam do zmierzchu, acz nie z racji piwa i piłki ale tematow o duchach i zjawiskach niewyjasnionych, ktory nas jakos bardzo wciagnal. Na nocleg idziemy nad Bug. Poczatkowo znajdujemy wieze widokowa i rozwazamy spanie na jej podestach. Przyplątuje sie jednak mało przyjemna grupka lokalnych nastolatków, ktorzy mam wrazenie sie nudza i robia wszystko aby nas zaczepic czy sprowokowac. To kogos z nas potrąca przechodzac, to rzuca jakis glupi komentarz.. Potem zajezdza tez straz graniczna, ktora na nocleg poleca raczej wiate polozona za wsia, nad sama rzeka. Nie rozkladamy namiotu, spimy na ławkach. O dziwo jest tu malo ptactwa wodnego, a i mgiel porannych brak. Jest za to mały deszczyk, ktory mnie budzi kapiąc na nos przez dziurki w dachu.
Rano ide zobaczyc widoczki z wiezy, ale jak zwykle w wiezach poloznonych na rowninach widok z gory jest podobny do tego z dolu.
Acz jednak sa plusy- bez wiezy by sie nie udalo zajrzec do bocianiego gniazda!
Chlopaki sie jeszcze ogarniaja ze skladaniem biwaku i sniadaniem, gdy ja pomna doswiadczen z bieganiem na autobus, wyruszam w strone PKSu z duzym zapasem czasowym. Po drodze zagladam pod ruiny folwarku. Tutaj to jest zapewne szał, zabytek i atrakcja acz dla zmanierowanego mieszkanca Dolnego Slaska to dzien jak codzien, wies jak kazda. Mozna sie poczuc jak na Pogorzu Kaczawskim albo gdzies pod Legnicą.
Na przystanek przychodze na tyle wczesniej, ze moge sobie posiedziec w sloneczku, wypic kubusia, zagapic sie w dal.. Do wnetrza przystanku nie wchodze, bo jest tam nieco dziwnie. Na srodku lezy jakies siano a spod niego wycieka tajemnicza ciecz. Ciezko powiedziec czy jest tam cos rozbite, ktos zrobil sobie kibel czy historia jest bardziej zawiła. Jedno jest pewne- wole sie od tej nieznanej cieczy trzymac z daleka.
Z Różanki jedziemy PKSem do Wlodawy. Pamietam, ze zawsze bardzo mi sie nie podobaly na Ukrainie marszrutki- oczywiscie z wyłaczeniem milych i przestronnych PAZikow, ale takie zwykle busy to masakra. Ciasne, wąskie korytarzyki, brak bagaznikow czy wogole półek na klamoty wieksze niz czapka czy paczka chusteczek. Kilka osob z duzymi plecakami korkuje taki pojazd totalnie. Plecak w przejsciu uniemozliwia innym wychodzenie, a trudno przeniesc plecak na siedzenie i nie potrącic nim wspolpasazerow. Tak… Teraz te klaustrofobiczne busiki zaczynaja jezdzic tez w Polsce. PKS do Wlodawy wlasnie przyjezdza taki malutki... Jednak moze zamiast narzekac trzeba sie cieszyc, ze wogole cos przyjezdza? Bo wiele miejsc w Polsce jest calkowicie odcietych od jakiegokolwiek transportu publicznego... Ale nostalgia za autosanem zawsze pojawia sie w takich chwilach...
We Włodawie siadamy w knajpie kolo dworca autobusowego. Mały blaszany baraczek wklinowany pomiedzy rondo a budowe z wielkimi ramionami dzwigow. Na rondzie ruch, dzwigi machaja łapami na wietrze. Beda tu ponoc bloki z podziemnymi garazami. Knajpka stanowi jakby wycinek innej rzeczywistosci, sielskiego fajnego swiata oderwanego z innej czasoprzestrzeni. Stoliki stoja pod wielkim swierkiem. Babeczki z obslugi maja w zwyczaju siadac miedzy biesiadujacymi i przyłaczac sie do rozmowy. Przewijaja sie tu rowniez stali bywalcy. Tematy wykluwają sie rozne, o policjancie o ksywce Majonez, o zakonnicach, ktore spia w trumnach, o mnichach z Kijowa ktorzy nie rozkladaja sie po smierci. Dowiadujemy sie tez, ze w monastyrze w Jabłecznej mnisi pedza wino. Nie wolno im go sprzedawac ale jak sie zagada to poczestuja. Nie wiem tylko czy podobnie jak przy sprzedazy domu nie pytaja wtedy o wyznanie Choc moze mnie by nie pytali jakby zobaczyli krymski krzyzyk na szyi Wiec byla szansa podpic wina z klasztornych piwnic.. No ale nie wiedzielismy..
Chlopaki zostaja w barze a ja ide połazic po miescie. Maja tu kosciol, cerkiew i synagoge wiec zwą Włodawe “miastem trzech kultur”. Jest to podkreslane na lokalnych muralach, rzezbach i w folderkach.
Kosciol o dziwo jest otwarty,
cerkiew zamknieta,
w synagodze jest muzeum.
Sporo tu bocznych uliczek, zaułkow, podwórek. Jest troche starych kamieniczek
Gdzieniegdzie widac, ze nie mogli sie cos zdecydowac co do wysokosci dachu, wiec ostatecznie budynek rozebrali.
Podworko wykladane moja ulubiona trylinka
Z murowana zabudowa miejska przeplataja sie tez mniejsze i wieksze domki drewniane. Czesc z nich jest zamieszkane, inne sa siedziba jakis firm wiec oklejone sa szyldami i plakatami, niektore opustoszale chylą sie ku upadkowi.
Na niektorych scianach dały sobie upust lokalne dusze artystyczne.
Wracam do knajpy przez osiedle gdzie bloki sa cale obite szarą blacha falista. Po raz pierwszy widze taki desen na scianach blokowiska..
A tu blaszak wsrod jaśminu!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
-
- Posty: 497
- Rejestracja: 2013-08-26, 12:45
Dziękuję za zwrócenie uwagi - rozchodziło się o Poleski Park Narodowy.
Czasem idę sobie na grzybki po łące pod lasem, potem po lesie...
Czasem idę sobie na grzybki po łące pod lasem, potem po lesie...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości