Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
Ktoregos dnia, a jest to chyba sroda, dzwoni Drago. “Jutro bedzie prom!”. Pytam o ktorej godzinie. “Oj tego nikt nie wie”. No pieknie, znow sie zaczyna! Na wszelki wypadek juz dzis jedziemy do Burgas kupic bilety. Bilet wyglada jak paragon i okazuje sie, ze zostalo na nim wydrukowane, ze na prom wchodzimy faktycznie w trojke- ale pieszo! Dobrze ze spojrzalam! Halo- a gdzie skodusia? Koles bez mgnienia oka dopisuje na owym paragonie dlugopisem, “auto skoda zielona+ nr rejestracyjny”. Niesmialo pytam czy nie mozna by tego jeszcze raz wydrukowac. “A po co? Jest napisane co trzeba”. No coz.. Takie maja zwyczaje to w porzadku. Mamy wiec wciaz nadzieje ze skodusia jedzie z nami do Gruzji.
Plan jest taki, zeby stawic sie jutro w Burgas kolo poludnia, wiec szukamy miejsca na nocleg gdzies blisko. Na poludnie od miasta, w rejonie wsi Atija jest dlugi kawal wybrzeza wykorzystywany pod dzikie biwakowiska. Z drogi szybkiego ruchu w rejonie jakis wojskowych zabudowan trzeba skrecic w wąski pas polamanego asfaltu, ktory potem caly czas biegnie rownolegle do glownej szosy. Jedziemy wiec sobie podskakujac co chwile na muldach a kilkanascie metrow od nas smigaja auta z predkoscia o 100km/h wiekszą. Tak blisko a tak daleko, dwie drogi dwa swiaty…
Od tej naszej drogi co chwile odbijaja gruntowe wertepy albo wrecz blotniste koleiny w strone morza. Mijamy wiele ladnych miejsc ale w ¾ skodusia nie jest w stanie wjechac bez ryzyka zostania tam juz na zawsze. W koncu docieramy na plaze i rozkladamy sie kolo przyczepy z wielkim pomaranczowym namiotem z brezentu. Zamieszkuje ją Bulgar w srednim wieku. Połowe popoludnia czysci szmatka przyczepe, poprawia mocowania namiotu, wygladza muldy kolo stolika a wieczorem zapala lampe zewnatrzna, wsiada w samochod i odjezdza. Do rana nie wrocil. Dzis cala plaza az po horyzont byla tylko nasza.. Obserwujemy wyplywajace z portu statki. Jutro pewnie bedziemy z takowego patrzec na to nasze miejsce biwakowe. Zastanawiamy sie czy nasz prom bedzie taki jak te co widzimy, czy moze wiekszy/mniejszy/innoksztaltny?
Dzis wyjatkowo zerwal sie wiatr. Nadal jest upalnie, ale bardzo przyjemnie i swiezo. Jest to duza odmiana po dusznych, ciezkich upalach ktore towarzysza nam od trzech tygodni. Kombinujemy wiec jak przyszpilic namiot do piasku zeby nie odlecial. Jak zwykle w takich sytuacjach przychodza nam z pomoca wyrzucone przez kogos butelki plastikowe, ktore napelnione piaskiem beda robic za balast.
Nad morzem mozna znalezc kawalki roznych muszli. Toperz znajduje cos takiego. Okazuje sie ze swietnie pasuje jako pierscionek. Nigdy nie lubilam tej odmiany bizuterii ale ten okaz jest zarąbisty! Przefajne znalezisko! Mialam obawy, ze szybko sie rozleci. Ale mimo codziennego noszenia, prania w nim, łamania gałezi i wykonywania innych prac- przetrwal i wrocil do Polski.
Wieczorem rozpalamy ognisko. Ostatnie bulgarskie ognisko tego roku. Mamy grzanki i gruszkowa rakije, ktora nie jest za szczegolna, ale innej nie mamy
cdn
Plan jest taki, zeby stawic sie jutro w Burgas kolo poludnia, wiec szukamy miejsca na nocleg gdzies blisko. Na poludnie od miasta, w rejonie wsi Atija jest dlugi kawal wybrzeza wykorzystywany pod dzikie biwakowiska. Z drogi szybkiego ruchu w rejonie jakis wojskowych zabudowan trzeba skrecic w wąski pas polamanego asfaltu, ktory potem caly czas biegnie rownolegle do glownej szosy. Jedziemy wiec sobie podskakujac co chwile na muldach a kilkanascie metrow od nas smigaja auta z predkoscia o 100km/h wiekszą. Tak blisko a tak daleko, dwie drogi dwa swiaty…
Od tej naszej drogi co chwile odbijaja gruntowe wertepy albo wrecz blotniste koleiny w strone morza. Mijamy wiele ladnych miejsc ale w ¾ skodusia nie jest w stanie wjechac bez ryzyka zostania tam juz na zawsze. W koncu docieramy na plaze i rozkladamy sie kolo przyczepy z wielkim pomaranczowym namiotem z brezentu. Zamieszkuje ją Bulgar w srednim wieku. Połowe popoludnia czysci szmatka przyczepe, poprawia mocowania namiotu, wygladza muldy kolo stolika a wieczorem zapala lampe zewnatrzna, wsiada w samochod i odjezdza. Do rana nie wrocil. Dzis cala plaza az po horyzont byla tylko nasza.. Obserwujemy wyplywajace z portu statki. Jutro pewnie bedziemy z takowego patrzec na to nasze miejsce biwakowe. Zastanawiamy sie czy nasz prom bedzie taki jak te co widzimy, czy moze wiekszy/mniejszy/innoksztaltny?
Dzis wyjatkowo zerwal sie wiatr. Nadal jest upalnie, ale bardzo przyjemnie i swiezo. Jest to duza odmiana po dusznych, ciezkich upalach ktore towarzysza nam od trzech tygodni. Kombinujemy wiec jak przyszpilic namiot do piasku zeby nie odlecial. Jak zwykle w takich sytuacjach przychodza nam z pomoca wyrzucone przez kogos butelki plastikowe, ktore napelnione piaskiem beda robic za balast.
Nad morzem mozna znalezc kawalki roznych muszli. Toperz znajduje cos takiego. Okazuje sie ze swietnie pasuje jako pierscionek. Nigdy nie lubilam tej odmiany bizuterii ale ten okaz jest zarąbisty! Przefajne znalezisko! Mialam obawy, ze szybko sie rozleci. Ale mimo codziennego noszenia, prania w nim, łamania gałezi i wykonywania innych prac- przetrwal i wrocil do Polski.
Wieczorem rozpalamy ognisko. Ostatnie bulgarskie ognisko tego roku. Mamy grzanki i gruszkowa rakije, ktora nie jest za szczegolna, ale innej nie mamy
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kolo 13 pojawiamy sie w porcie. Prom jest juz podstawiony i sobie stoi. Miedzy portowym szlabanem a włazem na poklad sa dwie budki gdzie trzeba isc pokazac paszporty. Jest tez graniczna kontrola celna, ale jako ze tu wszyscy przywykli raczej do tirow to skodusia budzi jedynie rozbawienie. Zagladaja tylko do bagaznika “zeby sprawdzic czy tam uchodzca nie siedzi”, choc oni chyba w ta strone nie podrozuja. Potem sie ładujemy na prom gdzie sie wjezdza po takich smiesznych rampach. Maja tu osobny poklad na tiry i na auta osobowe. Skodusia zostaje przypieta tasmami obok dwoch wypasnych terenowek, na bulgarskich i rosyjskich blachach oraz meroli bez rejestracji jadacych chyba na handel.
Caly prom ma 8 pieter i jest bardzo elegancki - wyglada raczej jak wypasny hotel, mało przypomina waląca rybą i wodorostem krype z moich marzen. Gdzie “smierdzacy rybą koc, fale bijace o poklad i bosmana zdarty glos”? Ale coz zrobic, tylko takie tu plywaja i nie ma na co narzekac. Grunt ze prom jest. I zeby jeszcze chcial poplynac.
Bilety mozna kupic rowniez na promie u kapitana. Nasz bilet oczywiscie tez jest wazny. Wogole jakos tak wszystko jest tu na luzie, bez pospiechu i napinki. Wszystko sie da, wszystko jest dobrze, wszystko mozna dogadac. Kapitan nam nawet pozwala w czasie rejsu chodzic pod poklad do skodusi, mimo ze oficjalnie jest to zabronione na wszystkich promach.
Nasz pokoj sklada sie z dwoch par lozek pietrowych i korytarzyka gdzie nawet udaje sie wepchnac kabacze lozeczko. Jest tez kibel na stanie, ale z racji na owo lozeczko bardzo ciezko do niego wejsc bo pozostaje 20 cm szpara na wslizgniecie sie i trzeba mocno wciagac brzuch. W pokoju jest tez glosnik przez ktory kapitan oglasza rozne madrosci. Glosnik trochu charczy wiec nie zawsze wszystko rozumiemy, choc kapitan stara sie mowic bardzo wyraznie.
Jest stolowka gdzie 3 razy dziennie wydawane sa posilki. Jest bar gdzie mozna kupic piwo i wino. Piwo mozna kupic tez z automatu na zetony. Zetony pozyskujemy u kapitana za cene rownowarta 4 zl. Jeden zeton, jedno piwo. Na kolacje dostajemy pyszna smazona rybe albo kilka mięs do wyboru, zupe, surowki, kieliszek czerwonego wina i batonik. Obiady wygladaja podobnie jak kolacje tylko bez wina. Karmia ogolnie bardzo dobrze.
Mozna wyjsc na poklad, ktorego dwa pietra sa udostepnione do spacerowania i siedzenia. Sa trzy ławki i chyba dwa krzesla wiec kto pierwszy ten lepszy.
Niektorzy twierdza ze wyjezdzajac z dzieckiem trzeba zabierac ze soba tonę zabawek. Tymczasem najlepsze zabawki zawsze sa wsrod nas
Z pokladu mozna sobie obserwowac miasto. Odlegle blokowiska zamykajace horyzont i atrakcje portowe ktore zwykle sa niedostepne do zwiedzania. Z bliska zatem gapimy sie na zurawie, na zaladunek kontenerow na inne statki, na wielkie rury ktore przysypuja jakis wegiel czy zwir, na nieznane maszyny, na uwijajacych sie marynarzy.
Prom caly czas stoi na silniku a rura wydechowa wychodzi na poklad, wiec zapach jest fajny, takiego nie calkiem spalonego oleju. Zupelnie jak na łodzi Wiktora z ktorym kiedys plywalismy po delcie Dunaju, tylko tak 10 razy bardziej intensywny aromat!
Poki co na promie jest dosc malo ludzi. Ucinam sobie pogawedke z jednym z kierowcow, miejscowy, Bulgar, gdzies z polnocy. Mowi ze na jego nos to nie wyplyniemy szybko, on szacuje tak 2 w nocy. Skad takie domysly? Gosc nie wie, twierdzi ze czuje w kosciach. Szlag wie czemu, moze wtedy morze jest przychylniejsze? To samo pytanie zadaje kapitanowi, ktory z radosnym usmiechem rozklada rece- “Tego nie wie nikt”.
Po kolacji zagaduje nas trzech Azerow- Rasim, Kamran i Ajaz.
Zaczepiaja oczywiscie kabaka, dajac jej batonik. Gdy mowie ze trudna sprawa bo tam sa dopiero dwa zęby, to twierdza ze najwyzej zje mamusia, a jak nie lubie slodyczy to moze choc siadziemy z nimi do stolu i napijemy sie wina (nie jest brane wogole pod uwage ze ktos moze nie lubiec wina ) Wino jest azerskie i calkiem dobre mimo ze biale. Pytaja gdzie jedziemy, wiec mowimy ze Gruzja (o Armenii nie wspominamy bo i po co). Kierowcy z uznaniem cmokaja: “tak Gruzja to piekny kraj, ale czemu nie Azerbejdzan?”. Tlumacze ze wiza, ze drogo, ze zalatwianie. To rozumieja choc oferuja sie nas przemycic ciezarowka bez wizy, jeden nawet chce pokazac zaraz wnetrze kontenera ze bedzie nam tam wygodnie. Zachwalaja kapiele w ropie naftowej, ze Baku jest piekniejsze od Paryza a Kazbek i Elbrus moga sie schowac przy tym ich Bazardziuziu, mimo ze jest nizsze. I ze kazdy nas tam ugosci szaszlykiem, wodki poleje, w domu przenocuje, ze lubia imprezowac na przyrodzie,a zwlaszcza przy zrodelkach, ze pija za duchy przodkow i zapewne tak wspanialego miejsca jeszcze nigdy w zyciu nie spotkalismy. Hmmm.. zaraz staje mi przed oczami inny kaukaski kraj idealnie pasujacy do opisu, ale o nim nasi znajomi ani slowem nie wspominaja.. Wiec i ja milcze.. Dostajemy od nowych znajomych tez kostke twardego, strasznie slonego sera, ponoc ich miejscowy przysmak pod wino, piwo i wodke a na sucho spozywac nie wypada (bo duchy przodkow sie obraza i moze wystapic rozstroj zoladka).
Chlopaki jezdza ciezarowkami na dalekie trasy bo takie sa najlepiej platne. W Polsce tez byli, wymieniaja miasta przez ktore jechali. Teraz jada z Rosji do Azerbejdzanu. Ciesza sie tym promem. Zamiast krecic kolkiem to maja trzy dni (tak sie im jeszcze wydaje) gapienia sie w morze, picia wina i zarcia pod nos. Wczasy! Tak… Tirowcy bez wzgledu na nacje sa zgodni- uwielbiaja promy! Plynie tez Józef, Łotysz o polskim pochodzeniu. Podobnie jak Azerowie mial normalnie przekraczac granice rosyjsko-gruzinska kolo Kazbegi i dalej podążac droga wojenna. Ale zeszlo osuwisko, 800 metrow drogi szlag trafil, sa ponoc tez jakies ofiary w ludziach. Po rosyjskiej stronie tez sa jakies utrudnienia, Terek wezbral i drogi pozrywal. Pojechali wiec do Noworosyjska, stamtad do Bulgarii promem i teraz z Bulgarii do Gruzji. Troche brzmi to bez sensu, ale bezposrednich promow z Rosji do Gruzji nie ma.
Podchodzi tez Gruzin i pokazuje na telefonie zdjecie swojej coreczki. Jak klon kabaka, tylko wloski ciemniejsze. Naprawde gdyby bylo w czapeczce istnialaby duza szansa podmienienia! Inni tez zagaduja i wymieniaja imiona swojego licznego potomstwa i wnukow. Najwieksza czeredke ma jeden Gruzin- 9 sztuk. Zwykle 3-4. Wiekszosc powtarza nam: “nie przejmujcie sie, nastepny napewno bedzie chlopiec”, “ja tez mam najstarsza coreczke, juz odchodzilem od zmyslow a tu prosze, potem trzy chlopy jak deby”.
Na pokladzie spotykamy Paszę, Ormianina. Mieszka ponoc w bloku z widokiem na Ararat. Cieszy sie jak dziecko gdy wymieniamy miejsca z jego kraju gdzie bylismy. Najbardziej jest rozradowany gdy wymieniamy Karmraszen- malutka wioske w ktorej urodzila sie jego mama! Przestrzega nas ze jedno przejscie graniczne Gruzja/Armenia jest zamkniete ze wzgledu na remont, to kolo Alaverdi. Trzeba wiec jechac na Ahalkalaki i Giumri. Pyta tez potem o czym rozmawiamy z Azerami. Gdy mu mowie ze o goscinnosci kaukaskich narodow, ktore lubia imprezy, wodke i szaszlyki to ma glupia mine…
Poznajemy tez rodzinke z Norylska- Katja, Dawid i ich 4 letni synek Ławrentin. Teraz jada do babci do Gruzji, a wogole duzo podrozuja po egzotycznych krajach. Jak syn mial 5 miesiecy to byli na Kubie. Rok pozniej w Afryce. Wogole kazdego roku prawie jezdza do Afryki. W opowiesciach zaprzeczaja mojej wizji Norylska tzn zgadza sie ze jest to przemyslowe miasto i na polnocy, ale ponoc wcale nie ma tam duzo ruin, wszystkie zaklady przemyslowe i kopalnie swietnie dzialaja, ludzie stamtad nie uciekaja i wcale nie jest zimno bo klimat jest suchy. Przy -20 mozna chodzic bez czapki, a gdy w swoim klasycznym stroju zimowym pojechali do Gruzji to cholernie zmarzli przy -5. Wedlug calej rodzinki Norylsk to wogole “perla polnocy”. Ogladalam kilka filmikow o Norylsku i obraz tam prezentowany dotyczyl jakiegos krancowo innego miasta. A moze sa dwa Norylski? Katja pokazuje nam tez na tablecie zdjecia swojego synka gdy byl w wieku kabaka a potem ujecia z roznych podrozy. Opowiada tez o promie ktorym plyneli pol roku temu z Jordanii do Egiptu. Mial plynac 6 godzin a wyszlo 12. Na pokladzie byl tlum, na lawkach brakowalo miejsc, ludzie siedzieli na swoich bagazach i na podlodze. Wszedzie lazilo jakies robactwo, ktore wpelzalo do plecakow. Nie dawali nic do jedzenia i picia. Byly ciagle kolejki do kibla ktory stanowila wielka dziura prowadzaca az do morza. Katja ponoc obiecala sobie ze juz nigdy nie poplynie promem, ale Dawid ją namowil, ze tu bedzie inaczej.
Co chwile slychac dziwne zgrzyty i metaliczne dzwieki spod pokladu, pewnie kolejne ladunki trafiaja w przepasciste czeluscie plywajacego wiezowca.
Z innym tirowcem, Stiopą, nawiazuje sie rozmowa o ładunkach. Owoce? Osuwiska? On nic nie wie. On jest z Ukrainy i wozi rury. I ponoc prom jest planowo, bo zawsze plywa w czwartki. Przynajmniej kumpel mu tak powiedzial. Czemu z Ukrainy jedzie przez Bulgarie? Ponoc szef firmy przewozowej z Kijowa powiedzial ze tak bedzie bezpieczniej, bo w Rosji moga teraz zle reagowac na ukrainskie blachy, a wogole pętac sie z bardzo drogim towarem (rurami????) kolo Odessy tez nie jest za dobrym pomyslem bo ta Odessa zawsze byla niepewna a teraz tez cos tam sie kłębi. “Wiec co? pojechalem przez Bulgarie. I co? Dostalem dwoch Ruskich do pokoju!”. Wiec Stiopa mi sie chwali jak to dzielnie walczyl na Majdanie, skoro kumplom z kajuty nijak nie moze…
Ogolnie zycie na promie bardzo mi sie podoba. Jest tylko jeden problem- godziny mijaja a za oknami wciaz Burgas…
Budzimy sie w piekny sloneczny poranek. A co za oknami? Burgas oczywiscie! Prom stoi gdzie stal i chyba mu tu dobrze. W kolejce po sniadanie tocza sie rozne rozmowy a glowna z nich to kiedy odplyniemy. Szacunki sa rozne i glownie na rozne godziny dnia dzisiejszego. Ktos tam wspomina jakis prom z polnocnych rzek, gdzie czekali tydzien i wrocili skad przyjechali bo prom sie skutecznie zepsul. Popularne sa tez tematy dotyczace burz, wichur, sztormow, wiec co gdzie zalalo, urwalo, zassalo, zasypalo, powywracalo. Niektorzy tez rozwazaja gdzie lepiej trzymac pieniadze za towar- czy przy sobie czy w ukryte w aucie. Zdania sa podzielone. Dzis jest juz zdecydowanie wiecej pasazerow wiec chyba szansa na odplyniecie rosnie. Tiry sa juz upakowane jak ryby w puszce, nie tylko pod pokladem ale i na wierzchu.
Okolo 10 wszyscy wybiegaja na poklad- jedziemy! Fajnie widac portowe urzadzenia, inne statki, falochrony, kormorany, mewy skrzecza.
Jakas łódz plynie rownolegle do nas, chyba nas eskortuja i prowadza we wlasciwa strone. Cos tam pokrzykuja do zalogi.
Jakis czas plyniemy wzdluz wybrzeza. Smiesznie tak obserwowac miejsca gdzie bylismy, zatoczki naszych biwakow. Tu “krokodylowe” plaze kolo Djune, tu dobrze znane opuszczone hotele..
Tu cos dziwnego lezy w morzu- zatopiony statek czy jakies kontenery?
Jakas wypasna willa a w tle radary?
Mijamy tez jakies ciekawe wyspy o ktorych istnieniu nie mialam pojecia.
Potem lądy coraz bardziej błękitnieją, krajobraz sie ujednolica i pozostaje obserwowanie tylko meduz i innych pasazerow.
Przewazaja kierowcy w srednim wieku, o ciemnej karnacji i wygladzie faceta a nie wydepilowanego gogusia o miekkich rączkach niemowlecia. Jedzie tez kilkoro turystow, dwie rodziny z kilkuletnimi dziecmi, kilka dosyc spasionych i krzykliwych ormianskich dziewczat oraz jeden turysta plecakowy z ktorym nikomu nie udaje sie nazwiazac kontaktu- chlopak wyraznie trzyma sie na uboczu i wiekszosc czasu spedza w swoim pokoju- nawet na posilki rzadko przychodzi. Niemowle jest jedno wiec bardzo sciaga wzrok i usmiechy pasazerow. Non stop ktos skrobie za uszkiem, ciagnie za nozke, lub przynosi podarki- to ciasteczka, to jogurciki.. Malenstwo nie pozostaje dluzne i wdzieczy sie do wszystkich niemilosiernie, gugajac, mrugajac oczkami i robiac slodkie minki. Jak jej to zostanie to za 15 lat bedzie wesolo... Strasznie zaluje ze nie mam aparatu, albo lepiej ukrytej kamery ktora moglaby zarejestrowac miny tirowcow jakie robia do kabaka. Jakie wyłupiaste oczy, jakie kląskania jak zaba, chowanie geby w dloniach i wyskakiwanie bokiem, skakanie jak malpy, popiskiwanie cienkim glosem. I to wszystko aby zdobyc usmiech niemowlęcia. Na szczescie kabaczek staje na wysokosci zadania i nie skąpi usmiechu dla nikogo Acz na rece do obcych sie troche boi. Jedną Katje wyroznia i u niej na kolanach czy rekach siedzi bardzo ochoczo.
O czym jeszcze gadaja tirowcy? Ze tachograf trzeba ustawic w pozycji “prom”. Jeden ustawil inaczej i teraz sie martwi ze beda klopoty. Zmienic juz nie moze bo ciezarowki sa tak upakowane ze nawet jakby kapitan pozwolil to isc tam byloby niewykonalne.
Rytm dnia wyznaczaja posilki 8-12-18, wedrowki po piwo do baru lub automatu i czasem skaczace delfiny. Jest tego calkiem duzo, jednak swoje akrobacje zapodaja z zaskoczenia, wiec zrobienie ladnego zdjecia jest praktycznie niemozliwe.
Kilku kierowcow rozgrywa na pokladzie mecz pilki noznej. Jestem pelna podziwu, ze mimo dosc ostrej gry pilka nie ląduje w wodzie. Dzieci jezdza po pokladzie na hulajnogach.
Spora czesc czasu tirowcy spedzaja na sali telewizyjnej. Jest kilka programow ktore najstarszy przerzuca pilotem. Migaja seriale brazylijskie, reklamy i jakies wiadomosci. Dochodza do kanalu gdzie leci jakis film o flocie czarnomorskiej. Marynarze dzielnie rozwiazuja jakis problem z woda wdzierajaca sie do kotlowni. Pomruk zadowolenia wypelnia sale. Tym razem ten program zostaje na ekranie.
Pasazerowie maja tez cwiczenia z “bezpieczenstwa” tzn. wszyscy ubieraja kamizelki, gwizdza w zawieszone na nich gwizdki i zawziecie sie fotografuja w tych niecodziennych strojach. Wszyscy sie swietnie bawia. Zaloga oprocz kamizelek ubiera tez kaski. Niemowlak nie dostaje kamizelki.
Tu my z Azerami.
W kolejce do posilkow zauwazamy, ze czasem ludzie nie stoja normalnie jeden za drugim tylko tworza sie wieksze przerwy. Zastanawiamy sie czy to przypadek czy to ma jakis glebszy sens. W czasie obiadu sprawa sie wyjasnia. Jak zwykle puszczaja mnie przodem, zebym nie musiala stac (tak jest tu w zwyczaju wzgledem kobiet). Najpierw przepuszczaja mnie znajomi Azerowie a potem jest wlasnie ta duza przerwa. Azerowie komentuja: “te Zydy pewnie jej nie przepuszcza..”. Dalej stoi dwoch chlopakow z wytatuowanymi na rekach krzyzami. Dokladnie takimi jak opowiadal Aszot , ze maja jego synowie, zeby ich w Rosji nie bili.. Coby na pierwszy rzut oka bylo widac ze mimo ciemnych kaukaskich gęb nie sa Czeczenami. Chlopaki oczywiscie mnie przepuszczaja dalej. Dystansu do Azerow jednak nie zmniejszaja ponizej 3 metrow. Jeden sie odwraca tylko i imituje spluwanie na podloge. Azerowie udaja ze nie widza. Chwile pozniej nabieraja zarcie z tej samej michy i siadaja ostentacyjnie w dwoch skrajnych kątach sali. Poki co nigdy wczesniej nie widzialam Ormian i Azerow razem, na malej powierzchni. Nic dziwnego ze nie wolno im rozgrywac ze soba meczy w pilke nozna na eliminacjach do mistrzostw swiata itp. Ciekawe tez czy kapitan bierze to pod uwage w lokowaniu pasazerow po pokojach…
Zaczynaja nas dochodzic wiesci z Turcji- ze cos znow wybuchlo, ze byl jakis przewrot, ze Erdogana chcieli obalic, ze nie wiadomo kto tam w tej chwili rzadzi, ze granice sa zamkniete, ze lotniska sa zamkniete. Z tej racji nawet nasz prom zmienia trase i plynie tak aby nie wjezdzac na wody terytorialne Turcji. Zwykle ponoc promy trzymaja sie wybrzezy- nasz wali przez srodek morza. Kapitan obwieszcza nam to przez glosniczki. Ale po co wogole? Czy to ma jakies znaczenie jak plyniemy? Tirowcy zaraz wyprowadzaja nas z bledu- jak nie trzymamy sie lądow to nie bedzie zasiegu na komorki! Wieczorem Azerowie okupuja barowy telewizor, kreca pokretlami, biegaja z jakimis kablami. Staraja sie za wszelka cene zlapac tureckie stacje. Pojawia sie na chwile jakis koles w turbanie na tle tureckiej flagi, ale to mgnienie, zaraz ekran zasypuje snieg. Kamran kreci cos tam z tylu pudła i turbaniec wraca na ekran, ale tylko na chwile, potem zastepuja go jakies sceny biegajacych ludzi, ni to zamieszki, ni to jakis pochod. Nasi Azerowie bardzo emocjonuja sie sytuacja w Turcji. Turkow nazywaja bracmi, ale Erdogana szczerze nienawidza. To zly prezydent, trzeba go zmienic- mowia. Sekunduja wojskowym od przewrotu. Telewizor mija grupka przechodzacych Ormian. Patrza na turecki kanał rzucajac w przestrzen: “dziki kraj” i z niesmakiem odwracaja glowy...
Czyli na dzien dzisiejszy nie da sie dojechac do Gruzji inaczej niz promem? Droga przez Kaukaz zamknieta- osuwiska, droga przez Turcje zamknieta- przewrot, droga przez Abchazje zamknieta trwale- nielegalne wtargniecie na teren Gruzji. Lądem mozna tylko przez Rosje i Azerbejdzan? Sie porobilo...
Na stolowce wisi regulamin. Jak zwykle regulaminow nie lubie to ten jest krotki i sensowny. Nie wolno palic w kajutach, mozna palic w barze i na pokladzie. Ludzie do tego sa w stanie sie stosowac. Tu nie wolno, tu wolno. A nie jak np. w polskich pociagach- nigdzie nie wolno. To wiadomo ze przepis jest martwy, ludzie sie nie beda stosowac i wynik jest taki ze nie mozna sie dostac do kibla. Na promie zabronione jest tez pijanstwo. Nie picie alkoholu ale upijanie sie i rozrabianie. Ktos robi bydlo- informacja do firmy i klopoty. Chlopaki wiec codziennie robia flaszke czy buklak wina, normalnie, w barze, przy stole, a nie jak dzieci na koloniach z butelki w skarpecie pod lozkiem. I jakos krzykow, bijatyk czy zwlok lezacych w korytarzach nie ma. Jest jeszcze jeden punkt ktory budzi czasem spore kontrowersje. Czas na promie jest godzine do tylu w stosunku do czasu moskiewskiego. Dwoch chlopakow bardzo sie burzy na to stwierdzenie- przeciez prom plynie z Bulgarii do Gruzji- co do tego maja Ruscy? Czego sie tu tez wpierdzielaja? Ktos z boku pyta- “a wiecie jaki jest czas moskiewski”? “No oczywiscie, godzine sie rozni od naszego” , “No wlasnie. Wy wiecie. I inni tez wiedza. I o to chodzi”.
Kiedy doplyniemy? Tego nie wie nikt. Sa rozne spekulacje, domysly i rozwazania. A poza tym- czy to istotne? Karmią? Karmią. Jest cieplo, jest gdzie spac, na łeb sie nie leje. Jest alkohol. Mozna siedziec, lezec, pic, opalac sie na pokladzie, ogladac telewizje, grac z kumplami w karty, szachy, nardy. Tam gdzie doplyniemy znow otoczy nas pospiech, znow wiekszosc ludzi bedzie starac sie wycisnac dzien jak cytryne, zdążac, zaliczac, doganiac. Tu czas plynie inaczej. Krajobraz pozornie sie nie zmienia, a gapiac sie w dal czesto wpada sie w rodzaj letargu. Do Batumi jeszcze dzien lub trzy. Silnik buczy rownomienie. Przejazd takim promem przydalby sie wielu ludziom, ktorzy nie potrafia sie zatrzymac, ktorzy nawet na sekunde nie umieja zwolnic. I od urodzenia do smierci, gonią sie, zaliczają. Czy to szkola, czy praca, czy urlop- wiecej, dalej, szybciej, wyzej, czesciej. Do Batumi jeszcze kilka dni…
Prom plynie wolniej niz na poczatku. Widac to nawet golym okiem, patrzac na wode i falki. Cos ponoc nie tak jest z silnikiem. Dziala poki co, ale nie pełną parą.. W automacie skonczylo sie piwo... Morze przez wiekszosc trasy jest spokojne, acz kazdego dnia troche inne. Rozni sie kolorem, struktura falek. Czasem jest przezroczyste, a czasem jakies takie mleczno mętne, jakby podswietlone od srodka. Horyzont czasem jest widoczny a czasem wielka połać wody zlewa sie z niebem w jedno. Chmury zbierajace sie na widnokregu tworza rozne dziwne odbicia w wodzie przypominajace pląsające pasy, od ktorych sie troche kręci w glowie.
Woda niesamowicie sie nieraz skrzy w sloncu
Zachod slonca tez codziennie jest ciut inny, od pomaranczu i czerwieni az we fiolet, z chmurkami lub bez, ze sloncem zwyklym , kulistym albo przypominajacym wrecz atomowego grzyba.
Ktoregos poranka, a chyba bylo to dnia czwartego, okazuje sie ze stoimy. Albo doplynelismy albo silnik sie totalnie zrąbał… Wylazimy na poklad. Wszedzie wokol morze.. Czyli jednak silnik… Po chwili udaje sie wypatrzec na horyzoncie jakis ląd, ktory podejrzewamy o bycie Gruzją. Z mgly wylaniaja sie dziwnoksztaltne budynki na tle ogromnych gor. Tak daleko ze ledwo widoczne.
To samo miasto na zoomie ponad 50
Zaloga mowi ze czekamy. Plotki krążą rozne- od takich ze czekamy na redzie na wejscie do portu, do takich ze to rzeczywiscie silnik i czekamy na holownik Kapitan mowi ze nie wiadomo kiedy bedziemy w Batumi bo nie mozemy nawiazac kontaktu z portem. Od rana nie odpowiadaja a nie mozna tak ot podplynac bez zaproszenia. Pytam ze moze by mozna wyslac kajakiem posła aby nas zameldowal. Kapitan sie smieje ze nie jestem pierwsza osoba ktora to zaproponowala, byli juz nawet ochotnicy. W barze skonczylo sie wino. Posilki nadal sa wydawane, mimo ze juz wczoraj przekroczylismy planowany (standardowy) czas przejazdu. Wieczorem poruszenie na pokladzie! Pojawila sie wibracja w podlodze. Załączyli silniki- plyniemy! Tylko czemu nie w strone Batumi? Co my do Turcji plyniemy? Prom obraca sie wokol wlasnej osi. Silniki gasna. Ile mozna plynac...
Prom ostatecznie doplywa do portu w srodku nocy. Bez problemu udaje sie przekonac kapitana zebysmy mogli do rana zostac w kajucie- bo co my zrobimy w nocy w Batumi z wrzeszczacym niewyspanym kabakiem? Nie spie jednak dobrze. Cala noc mi sie sni, ze sie budze i widze za oknem pelne morze. Albo ze zaczely wjezdzac nowe tiry, zablokowaly skodusie i wracamy do Burgas. Co chwile budze sie z sercem w gardle i rzucam sie do okna. Widzac portowe latarnie udaje sie uspokoic, polozyc i zasnac ale nie na dlugo. Sny wracaja…
Na odprawie paszportowej przed nami stoi w kolejce Rosjanka z corka. “Dokąd? Po co? Ile wam to zajmie? Torbe otworzyc! Co to jest? Wyjąć!” - strazniczka rzuca z oczu blyskawice. Juz sie troche obawiamy przeszukiwania calej skodusi i problemow- w koncu jest wypakowana po dach kabaczym żarciem, wyglada jakbysmy wiezli to na handel. Do nas jednak strazniczka zmienia sie w krancowo inna osobe. Usmiech od ucha do ucha: “Welcome to Georgia”!
cdn
Caly prom ma 8 pieter i jest bardzo elegancki - wyglada raczej jak wypasny hotel, mało przypomina waląca rybą i wodorostem krype z moich marzen. Gdzie “smierdzacy rybą koc, fale bijace o poklad i bosmana zdarty glos”? Ale coz zrobic, tylko takie tu plywaja i nie ma na co narzekac. Grunt ze prom jest. I zeby jeszcze chcial poplynac.
Bilety mozna kupic rowniez na promie u kapitana. Nasz bilet oczywiscie tez jest wazny. Wogole jakos tak wszystko jest tu na luzie, bez pospiechu i napinki. Wszystko sie da, wszystko jest dobrze, wszystko mozna dogadac. Kapitan nam nawet pozwala w czasie rejsu chodzic pod poklad do skodusi, mimo ze oficjalnie jest to zabronione na wszystkich promach.
Nasz pokoj sklada sie z dwoch par lozek pietrowych i korytarzyka gdzie nawet udaje sie wepchnac kabacze lozeczko. Jest tez kibel na stanie, ale z racji na owo lozeczko bardzo ciezko do niego wejsc bo pozostaje 20 cm szpara na wslizgniecie sie i trzeba mocno wciagac brzuch. W pokoju jest tez glosnik przez ktory kapitan oglasza rozne madrosci. Glosnik trochu charczy wiec nie zawsze wszystko rozumiemy, choc kapitan stara sie mowic bardzo wyraznie.
Jest stolowka gdzie 3 razy dziennie wydawane sa posilki. Jest bar gdzie mozna kupic piwo i wino. Piwo mozna kupic tez z automatu na zetony. Zetony pozyskujemy u kapitana za cene rownowarta 4 zl. Jeden zeton, jedno piwo. Na kolacje dostajemy pyszna smazona rybe albo kilka mięs do wyboru, zupe, surowki, kieliszek czerwonego wina i batonik. Obiady wygladaja podobnie jak kolacje tylko bez wina. Karmia ogolnie bardzo dobrze.
Mozna wyjsc na poklad, ktorego dwa pietra sa udostepnione do spacerowania i siedzenia. Sa trzy ławki i chyba dwa krzesla wiec kto pierwszy ten lepszy.
Niektorzy twierdza ze wyjezdzajac z dzieckiem trzeba zabierac ze soba tonę zabawek. Tymczasem najlepsze zabawki zawsze sa wsrod nas
Z pokladu mozna sobie obserwowac miasto. Odlegle blokowiska zamykajace horyzont i atrakcje portowe ktore zwykle sa niedostepne do zwiedzania. Z bliska zatem gapimy sie na zurawie, na zaladunek kontenerow na inne statki, na wielkie rury ktore przysypuja jakis wegiel czy zwir, na nieznane maszyny, na uwijajacych sie marynarzy.
Prom caly czas stoi na silniku a rura wydechowa wychodzi na poklad, wiec zapach jest fajny, takiego nie calkiem spalonego oleju. Zupelnie jak na łodzi Wiktora z ktorym kiedys plywalismy po delcie Dunaju, tylko tak 10 razy bardziej intensywny aromat!
Poki co na promie jest dosc malo ludzi. Ucinam sobie pogawedke z jednym z kierowcow, miejscowy, Bulgar, gdzies z polnocy. Mowi ze na jego nos to nie wyplyniemy szybko, on szacuje tak 2 w nocy. Skad takie domysly? Gosc nie wie, twierdzi ze czuje w kosciach. Szlag wie czemu, moze wtedy morze jest przychylniejsze? To samo pytanie zadaje kapitanowi, ktory z radosnym usmiechem rozklada rece- “Tego nie wie nikt”.
Po kolacji zagaduje nas trzech Azerow- Rasim, Kamran i Ajaz.
Zaczepiaja oczywiscie kabaka, dajac jej batonik. Gdy mowie ze trudna sprawa bo tam sa dopiero dwa zęby, to twierdza ze najwyzej zje mamusia, a jak nie lubie slodyczy to moze choc siadziemy z nimi do stolu i napijemy sie wina (nie jest brane wogole pod uwage ze ktos moze nie lubiec wina ) Wino jest azerskie i calkiem dobre mimo ze biale. Pytaja gdzie jedziemy, wiec mowimy ze Gruzja (o Armenii nie wspominamy bo i po co). Kierowcy z uznaniem cmokaja: “tak Gruzja to piekny kraj, ale czemu nie Azerbejdzan?”. Tlumacze ze wiza, ze drogo, ze zalatwianie. To rozumieja choc oferuja sie nas przemycic ciezarowka bez wizy, jeden nawet chce pokazac zaraz wnetrze kontenera ze bedzie nam tam wygodnie. Zachwalaja kapiele w ropie naftowej, ze Baku jest piekniejsze od Paryza a Kazbek i Elbrus moga sie schowac przy tym ich Bazardziuziu, mimo ze jest nizsze. I ze kazdy nas tam ugosci szaszlykiem, wodki poleje, w domu przenocuje, ze lubia imprezowac na przyrodzie,a zwlaszcza przy zrodelkach, ze pija za duchy przodkow i zapewne tak wspanialego miejsca jeszcze nigdy w zyciu nie spotkalismy. Hmmm.. zaraz staje mi przed oczami inny kaukaski kraj idealnie pasujacy do opisu, ale o nim nasi znajomi ani slowem nie wspominaja.. Wiec i ja milcze.. Dostajemy od nowych znajomych tez kostke twardego, strasznie slonego sera, ponoc ich miejscowy przysmak pod wino, piwo i wodke a na sucho spozywac nie wypada (bo duchy przodkow sie obraza i moze wystapic rozstroj zoladka).
Chlopaki jezdza ciezarowkami na dalekie trasy bo takie sa najlepiej platne. W Polsce tez byli, wymieniaja miasta przez ktore jechali. Teraz jada z Rosji do Azerbejdzanu. Ciesza sie tym promem. Zamiast krecic kolkiem to maja trzy dni (tak sie im jeszcze wydaje) gapienia sie w morze, picia wina i zarcia pod nos. Wczasy! Tak… Tirowcy bez wzgledu na nacje sa zgodni- uwielbiaja promy! Plynie tez Józef, Łotysz o polskim pochodzeniu. Podobnie jak Azerowie mial normalnie przekraczac granice rosyjsko-gruzinska kolo Kazbegi i dalej podążac droga wojenna. Ale zeszlo osuwisko, 800 metrow drogi szlag trafil, sa ponoc tez jakies ofiary w ludziach. Po rosyjskiej stronie tez sa jakies utrudnienia, Terek wezbral i drogi pozrywal. Pojechali wiec do Noworosyjska, stamtad do Bulgarii promem i teraz z Bulgarii do Gruzji. Troche brzmi to bez sensu, ale bezposrednich promow z Rosji do Gruzji nie ma.
Podchodzi tez Gruzin i pokazuje na telefonie zdjecie swojej coreczki. Jak klon kabaka, tylko wloski ciemniejsze. Naprawde gdyby bylo w czapeczce istnialaby duza szansa podmienienia! Inni tez zagaduja i wymieniaja imiona swojego licznego potomstwa i wnukow. Najwieksza czeredke ma jeden Gruzin- 9 sztuk. Zwykle 3-4. Wiekszosc powtarza nam: “nie przejmujcie sie, nastepny napewno bedzie chlopiec”, “ja tez mam najstarsza coreczke, juz odchodzilem od zmyslow a tu prosze, potem trzy chlopy jak deby”.
Na pokladzie spotykamy Paszę, Ormianina. Mieszka ponoc w bloku z widokiem na Ararat. Cieszy sie jak dziecko gdy wymieniamy miejsca z jego kraju gdzie bylismy. Najbardziej jest rozradowany gdy wymieniamy Karmraszen- malutka wioske w ktorej urodzila sie jego mama! Przestrzega nas ze jedno przejscie graniczne Gruzja/Armenia jest zamkniete ze wzgledu na remont, to kolo Alaverdi. Trzeba wiec jechac na Ahalkalaki i Giumri. Pyta tez potem o czym rozmawiamy z Azerami. Gdy mu mowie ze o goscinnosci kaukaskich narodow, ktore lubia imprezy, wodke i szaszlyki to ma glupia mine…
Poznajemy tez rodzinke z Norylska- Katja, Dawid i ich 4 letni synek Ławrentin. Teraz jada do babci do Gruzji, a wogole duzo podrozuja po egzotycznych krajach. Jak syn mial 5 miesiecy to byli na Kubie. Rok pozniej w Afryce. Wogole kazdego roku prawie jezdza do Afryki. W opowiesciach zaprzeczaja mojej wizji Norylska tzn zgadza sie ze jest to przemyslowe miasto i na polnocy, ale ponoc wcale nie ma tam duzo ruin, wszystkie zaklady przemyslowe i kopalnie swietnie dzialaja, ludzie stamtad nie uciekaja i wcale nie jest zimno bo klimat jest suchy. Przy -20 mozna chodzic bez czapki, a gdy w swoim klasycznym stroju zimowym pojechali do Gruzji to cholernie zmarzli przy -5. Wedlug calej rodzinki Norylsk to wogole “perla polnocy”. Ogladalam kilka filmikow o Norylsku i obraz tam prezentowany dotyczyl jakiegos krancowo innego miasta. A moze sa dwa Norylski? Katja pokazuje nam tez na tablecie zdjecia swojego synka gdy byl w wieku kabaka a potem ujecia z roznych podrozy. Opowiada tez o promie ktorym plyneli pol roku temu z Jordanii do Egiptu. Mial plynac 6 godzin a wyszlo 12. Na pokladzie byl tlum, na lawkach brakowalo miejsc, ludzie siedzieli na swoich bagazach i na podlodze. Wszedzie lazilo jakies robactwo, ktore wpelzalo do plecakow. Nie dawali nic do jedzenia i picia. Byly ciagle kolejki do kibla ktory stanowila wielka dziura prowadzaca az do morza. Katja ponoc obiecala sobie ze juz nigdy nie poplynie promem, ale Dawid ją namowil, ze tu bedzie inaczej.
Co chwile slychac dziwne zgrzyty i metaliczne dzwieki spod pokladu, pewnie kolejne ladunki trafiaja w przepasciste czeluscie plywajacego wiezowca.
Z innym tirowcem, Stiopą, nawiazuje sie rozmowa o ładunkach. Owoce? Osuwiska? On nic nie wie. On jest z Ukrainy i wozi rury. I ponoc prom jest planowo, bo zawsze plywa w czwartki. Przynajmniej kumpel mu tak powiedzial. Czemu z Ukrainy jedzie przez Bulgarie? Ponoc szef firmy przewozowej z Kijowa powiedzial ze tak bedzie bezpieczniej, bo w Rosji moga teraz zle reagowac na ukrainskie blachy, a wogole pętac sie z bardzo drogim towarem (rurami????) kolo Odessy tez nie jest za dobrym pomyslem bo ta Odessa zawsze byla niepewna a teraz tez cos tam sie kłębi. “Wiec co? pojechalem przez Bulgarie. I co? Dostalem dwoch Ruskich do pokoju!”. Wiec Stiopa mi sie chwali jak to dzielnie walczyl na Majdanie, skoro kumplom z kajuty nijak nie moze…
Ogolnie zycie na promie bardzo mi sie podoba. Jest tylko jeden problem- godziny mijaja a za oknami wciaz Burgas…
Budzimy sie w piekny sloneczny poranek. A co za oknami? Burgas oczywiscie! Prom stoi gdzie stal i chyba mu tu dobrze. W kolejce po sniadanie tocza sie rozne rozmowy a glowna z nich to kiedy odplyniemy. Szacunki sa rozne i glownie na rozne godziny dnia dzisiejszego. Ktos tam wspomina jakis prom z polnocnych rzek, gdzie czekali tydzien i wrocili skad przyjechali bo prom sie skutecznie zepsul. Popularne sa tez tematy dotyczace burz, wichur, sztormow, wiec co gdzie zalalo, urwalo, zassalo, zasypalo, powywracalo. Niektorzy tez rozwazaja gdzie lepiej trzymac pieniadze za towar- czy przy sobie czy w ukryte w aucie. Zdania sa podzielone. Dzis jest juz zdecydowanie wiecej pasazerow wiec chyba szansa na odplyniecie rosnie. Tiry sa juz upakowane jak ryby w puszce, nie tylko pod pokladem ale i na wierzchu.
Okolo 10 wszyscy wybiegaja na poklad- jedziemy! Fajnie widac portowe urzadzenia, inne statki, falochrony, kormorany, mewy skrzecza.
Jakas łódz plynie rownolegle do nas, chyba nas eskortuja i prowadza we wlasciwa strone. Cos tam pokrzykuja do zalogi.
Jakis czas plyniemy wzdluz wybrzeza. Smiesznie tak obserwowac miejsca gdzie bylismy, zatoczki naszych biwakow. Tu “krokodylowe” plaze kolo Djune, tu dobrze znane opuszczone hotele..
Tu cos dziwnego lezy w morzu- zatopiony statek czy jakies kontenery?
Jakas wypasna willa a w tle radary?
Mijamy tez jakies ciekawe wyspy o ktorych istnieniu nie mialam pojecia.
Potem lądy coraz bardziej błękitnieją, krajobraz sie ujednolica i pozostaje obserwowanie tylko meduz i innych pasazerow.
Przewazaja kierowcy w srednim wieku, o ciemnej karnacji i wygladzie faceta a nie wydepilowanego gogusia o miekkich rączkach niemowlecia. Jedzie tez kilkoro turystow, dwie rodziny z kilkuletnimi dziecmi, kilka dosyc spasionych i krzykliwych ormianskich dziewczat oraz jeden turysta plecakowy z ktorym nikomu nie udaje sie nazwiazac kontaktu- chlopak wyraznie trzyma sie na uboczu i wiekszosc czasu spedza w swoim pokoju- nawet na posilki rzadko przychodzi. Niemowle jest jedno wiec bardzo sciaga wzrok i usmiechy pasazerow. Non stop ktos skrobie za uszkiem, ciagnie za nozke, lub przynosi podarki- to ciasteczka, to jogurciki.. Malenstwo nie pozostaje dluzne i wdzieczy sie do wszystkich niemilosiernie, gugajac, mrugajac oczkami i robiac slodkie minki. Jak jej to zostanie to za 15 lat bedzie wesolo... Strasznie zaluje ze nie mam aparatu, albo lepiej ukrytej kamery ktora moglaby zarejestrowac miny tirowcow jakie robia do kabaka. Jakie wyłupiaste oczy, jakie kląskania jak zaba, chowanie geby w dloniach i wyskakiwanie bokiem, skakanie jak malpy, popiskiwanie cienkim glosem. I to wszystko aby zdobyc usmiech niemowlęcia. Na szczescie kabaczek staje na wysokosci zadania i nie skąpi usmiechu dla nikogo Acz na rece do obcych sie troche boi. Jedną Katje wyroznia i u niej na kolanach czy rekach siedzi bardzo ochoczo.
O czym jeszcze gadaja tirowcy? Ze tachograf trzeba ustawic w pozycji “prom”. Jeden ustawil inaczej i teraz sie martwi ze beda klopoty. Zmienic juz nie moze bo ciezarowki sa tak upakowane ze nawet jakby kapitan pozwolil to isc tam byloby niewykonalne.
Rytm dnia wyznaczaja posilki 8-12-18, wedrowki po piwo do baru lub automatu i czasem skaczace delfiny. Jest tego calkiem duzo, jednak swoje akrobacje zapodaja z zaskoczenia, wiec zrobienie ladnego zdjecia jest praktycznie niemozliwe.
Kilku kierowcow rozgrywa na pokladzie mecz pilki noznej. Jestem pelna podziwu, ze mimo dosc ostrej gry pilka nie ląduje w wodzie. Dzieci jezdza po pokladzie na hulajnogach.
Spora czesc czasu tirowcy spedzaja na sali telewizyjnej. Jest kilka programow ktore najstarszy przerzuca pilotem. Migaja seriale brazylijskie, reklamy i jakies wiadomosci. Dochodza do kanalu gdzie leci jakis film o flocie czarnomorskiej. Marynarze dzielnie rozwiazuja jakis problem z woda wdzierajaca sie do kotlowni. Pomruk zadowolenia wypelnia sale. Tym razem ten program zostaje na ekranie.
Pasazerowie maja tez cwiczenia z “bezpieczenstwa” tzn. wszyscy ubieraja kamizelki, gwizdza w zawieszone na nich gwizdki i zawziecie sie fotografuja w tych niecodziennych strojach. Wszyscy sie swietnie bawia. Zaloga oprocz kamizelek ubiera tez kaski. Niemowlak nie dostaje kamizelki.
Tu my z Azerami.
W kolejce do posilkow zauwazamy, ze czasem ludzie nie stoja normalnie jeden za drugim tylko tworza sie wieksze przerwy. Zastanawiamy sie czy to przypadek czy to ma jakis glebszy sens. W czasie obiadu sprawa sie wyjasnia. Jak zwykle puszczaja mnie przodem, zebym nie musiala stac (tak jest tu w zwyczaju wzgledem kobiet). Najpierw przepuszczaja mnie znajomi Azerowie a potem jest wlasnie ta duza przerwa. Azerowie komentuja: “te Zydy pewnie jej nie przepuszcza..”. Dalej stoi dwoch chlopakow z wytatuowanymi na rekach krzyzami. Dokladnie takimi jak opowiadal Aszot , ze maja jego synowie, zeby ich w Rosji nie bili.. Coby na pierwszy rzut oka bylo widac ze mimo ciemnych kaukaskich gęb nie sa Czeczenami. Chlopaki oczywiscie mnie przepuszczaja dalej. Dystansu do Azerow jednak nie zmniejszaja ponizej 3 metrow. Jeden sie odwraca tylko i imituje spluwanie na podloge. Azerowie udaja ze nie widza. Chwile pozniej nabieraja zarcie z tej samej michy i siadaja ostentacyjnie w dwoch skrajnych kątach sali. Poki co nigdy wczesniej nie widzialam Ormian i Azerow razem, na malej powierzchni. Nic dziwnego ze nie wolno im rozgrywac ze soba meczy w pilke nozna na eliminacjach do mistrzostw swiata itp. Ciekawe tez czy kapitan bierze to pod uwage w lokowaniu pasazerow po pokojach…
Zaczynaja nas dochodzic wiesci z Turcji- ze cos znow wybuchlo, ze byl jakis przewrot, ze Erdogana chcieli obalic, ze nie wiadomo kto tam w tej chwili rzadzi, ze granice sa zamkniete, ze lotniska sa zamkniete. Z tej racji nawet nasz prom zmienia trase i plynie tak aby nie wjezdzac na wody terytorialne Turcji. Zwykle ponoc promy trzymaja sie wybrzezy- nasz wali przez srodek morza. Kapitan obwieszcza nam to przez glosniczki. Ale po co wogole? Czy to ma jakies znaczenie jak plyniemy? Tirowcy zaraz wyprowadzaja nas z bledu- jak nie trzymamy sie lądow to nie bedzie zasiegu na komorki! Wieczorem Azerowie okupuja barowy telewizor, kreca pokretlami, biegaja z jakimis kablami. Staraja sie za wszelka cene zlapac tureckie stacje. Pojawia sie na chwile jakis koles w turbanie na tle tureckiej flagi, ale to mgnienie, zaraz ekran zasypuje snieg. Kamran kreci cos tam z tylu pudła i turbaniec wraca na ekran, ale tylko na chwile, potem zastepuja go jakies sceny biegajacych ludzi, ni to zamieszki, ni to jakis pochod. Nasi Azerowie bardzo emocjonuja sie sytuacja w Turcji. Turkow nazywaja bracmi, ale Erdogana szczerze nienawidza. To zly prezydent, trzeba go zmienic- mowia. Sekunduja wojskowym od przewrotu. Telewizor mija grupka przechodzacych Ormian. Patrza na turecki kanał rzucajac w przestrzen: “dziki kraj” i z niesmakiem odwracaja glowy...
Czyli na dzien dzisiejszy nie da sie dojechac do Gruzji inaczej niz promem? Droga przez Kaukaz zamknieta- osuwiska, droga przez Turcje zamknieta- przewrot, droga przez Abchazje zamknieta trwale- nielegalne wtargniecie na teren Gruzji. Lądem mozna tylko przez Rosje i Azerbejdzan? Sie porobilo...
Na stolowce wisi regulamin. Jak zwykle regulaminow nie lubie to ten jest krotki i sensowny. Nie wolno palic w kajutach, mozna palic w barze i na pokladzie. Ludzie do tego sa w stanie sie stosowac. Tu nie wolno, tu wolno. A nie jak np. w polskich pociagach- nigdzie nie wolno. To wiadomo ze przepis jest martwy, ludzie sie nie beda stosowac i wynik jest taki ze nie mozna sie dostac do kibla. Na promie zabronione jest tez pijanstwo. Nie picie alkoholu ale upijanie sie i rozrabianie. Ktos robi bydlo- informacja do firmy i klopoty. Chlopaki wiec codziennie robia flaszke czy buklak wina, normalnie, w barze, przy stole, a nie jak dzieci na koloniach z butelki w skarpecie pod lozkiem. I jakos krzykow, bijatyk czy zwlok lezacych w korytarzach nie ma. Jest jeszcze jeden punkt ktory budzi czasem spore kontrowersje. Czas na promie jest godzine do tylu w stosunku do czasu moskiewskiego. Dwoch chlopakow bardzo sie burzy na to stwierdzenie- przeciez prom plynie z Bulgarii do Gruzji- co do tego maja Ruscy? Czego sie tu tez wpierdzielaja? Ktos z boku pyta- “a wiecie jaki jest czas moskiewski”? “No oczywiscie, godzine sie rozni od naszego” , “No wlasnie. Wy wiecie. I inni tez wiedza. I o to chodzi”.
Kiedy doplyniemy? Tego nie wie nikt. Sa rozne spekulacje, domysly i rozwazania. A poza tym- czy to istotne? Karmią? Karmią. Jest cieplo, jest gdzie spac, na łeb sie nie leje. Jest alkohol. Mozna siedziec, lezec, pic, opalac sie na pokladzie, ogladac telewizje, grac z kumplami w karty, szachy, nardy. Tam gdzie doplyniemy znow otoczy nas pospiech, znow wiekszosc ludzi bedzie starac sie wycisnac dzien jak cytryne, zdążac, zaliczac, doganiac. Tu czas plynie inaczej. Krajobraz pozornie sie nie zmienia, a gapiac sie w dal czesto wpada sie w rodzaj letargu. Do Batumi jeszcze dzien lub trzy. Silnik buczy rownomienie. Przejazd takim promem przydalby sie wielu ludziom, ktorzy nie potrafia sie zatrzymac, ktorzy nawet na sekunde nie umieja zwolnic. I od urodzenia do smierci, gonią sie, zaliczają. Czy to szkola, czy praca, czy urlop- wiecej, dalej, szybciej, wyzej, czesciej. Do Batumi jeszcze kilka dni…
Prom plynie wolniej niz na poczatku. Widac to nawet golym okiem, patrzac na wode i falki. Cos ponoc nie tak jest z silnikiem. Dziala poki co, ale nie pełną parą.. W automacie skonczylo sie piwo... Morze przez wiekszosc trasy jest spokojne, acz kazdego dnia troche inne. Rozni sie kolorem, struktura falek. Czasem jest przezroczyste, a czasem jakies takie mleczno mętne, jakby podswietlone od srodka. Horyzont czasem jest widoczny a czasem wielka połać wody zlewa sie z niebem w jedno. Chmury zbierajace sie na widnokregu tworza rozne dziwne odbicia w wodzie przypominajace pląsające pasy, od ktorych sie troche kręci w glowie.
Woda niesamowicie sie nieraz skrzy w sloncu
Zachod slonca tez codziennie jest ciut inny, od pomaranczu i czerwieni az we fiolet, z chmurkami lub bez, ze sloncem zwyklym , kulistym albo przypominajacym wrecz atomowego grzyba.
Ktoregos poranka, a chyba bylo to dnia czwartego, okazuje sie ze stoimy. Albo doplynelismy albo silnik sie totalnie zrąbał… Wylazimy na poklad. Wszedzie wokol morze.. Czyli jednak silnik… Po chwili udaje sie wypatrzec na horyzoncie jakis ląd, ktory podejrzewamy o bycie Gruzją. Z mgly wylaniaja sie dziwnoksztaltne budynki na tle ogromnych gor. Tak daleko ze ledwo widoczne.
To samo miasto na zoomie ponad 50
Zaloga mowi ze czekamy. Plotki krążą rozne- od takich ze czekamy na redzie na wejscie do portu, do takich ze to rzeczywiscie silnik i czekamy na holownik Kapitan mowi ze nie wiadomo kiedy bedziemy w Batumi bo nie mozemy nawiazac kontaktu z portem. Od rana nie odpowiadaja a nie mozna tak ot podplynac bez zaproszenia. Pytam ze moze by mozna wyslac kajakiem posła aby nas zameldowal. Kapitan sie smieje ze nie jestem pierwsza osoba ktora to zaproponowala, byli juz nawet ochotnicy. W barze skonczylo sie wino. Posilki nadal sa wydawane, mimo ze juz wczoraj przekroczylismy planowany (standardowy) czas przejazdu. Wieczorem poruszenie na pokladzie! Pojawila sie wibracja w podlodze. Załączyli silniki- plyniemy! Tylko czemu nie w strone Batumi? Co my do Turcji plyniemy? Prom obraca sie wokol wlasnej osi. Silniki gasna. Ile mozna plynac...
Prom ostatecznie doplywa do portu w srodku nocy. Bez problemu udaje sie przekonac kapitana zebysmy mogli do rana zostac w kajucie- bo co my zrobimy w nocy w Batumi z wrzeszczacym niewyspanym kabakiem? Nie spie jednak dobrze. Cala noc mi sie sni, ze sie budze i widze za oknem pelne morze. Albo ze zaczely wjezdzac nowe tiry, zablokowaly skodusie i wracamy do Burgas. Co chwile budze sie z sercem w gardle i rzucam sie do okna. Widzac portowe latarnie udaje sie uspokoic, polozyc i zasnac ale nie na dlugo. Sny wracaja…
Na odprawie paszportowej przed nami stoi w kolejce Rosjanka z corka. “Dokąd? Po co? Ile wam to zajmie? Torbe otworzyc! Co to jest? Wyjąć!” - strazniczka rzuca z oczu blyskawice. Juz sie troche obawiamy przeszukiwania calej skodusi i problemow- w koncu jest wypakowana po dach kabaczym żarciem, wyglada jakbysmy wiezli to na handel. Do nas jednak strazniczka zmienia sie w krancowo inna osobe. Usmiech od ucha do ucha: “Welcome to Georgia”!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Batumi nas wita pochmurnym niebem i potworną duchotą. Nie pada, nie ma mgly a w powietrzu wisza ogromne ilosci wody. Jest jak w jakiejs szklarni, palmiarni albo egzotarium. Tak sobie wyobrazalam malaryczne puszcze rownikowe. Nie ma najmniejszego przewiewu, powietrze stoi, nie przepraszam- obkleja nas ze wszystkich stron jakas ciepla wilgotna mazią. Nie wiem czy to kwestia pory dnia (8 rano czasu lokalnego) czy pory roku (srodek lipca) ale nie ma tlumow, miasto nie robi dzis wrazenia wielkiego kurortu. Pierwsze wrazenie z Batumi jest dosyc sympatyczne. Zatrzymujemy sie na przepakowanie na jakims dzikim biwakowisku polozonym praktycznie w centrum miasta. Plaza jest stad rzut beretem. Wokol stoja hotele i jakies nowoczesne wieze ktore nie wiem co w srodku mieszcza. Tu jest jakas mala enklawa dzikosci- stoja namioty ozdobione palmowymi liscmi, wisza hamaki, kreci sie mlodziez z bębnami. Atmosfera przypomina klimaty woodstockowe.
Zaraz obok jest wypasny bulwar nadmorski z czerwonymi lsniacymi chodnikami, sciezkami rowerowymi itp Deptakiem czasem przemknie jakis turysta z walizka na kolkach, jakis podrostek na rowerze albo babcia obwieszona rogalikami na sprzedaz. Ale ogolnie jest dosc pusto.
Plaza jest kamienisto- blotnista. Nie wiem czy jest po jakis solidnych deszczach ale wszystko jest takie jakies gliniaste, jakby z mokrego popiolu ktory jak sie na nim siądzie to zaraz oblepia stopy i kuper. Morze jest przyjemnie cieple. Wchodze troche powyzej kolan i zaraz wpadam w jame gdzie zakrywa mnie prawie z glowa. Ogolna atmosfera jakos nie sprzyja dlugiemu plazowaniu. Chyba sie rozpuscilismy na cudnych, klimatycznych i dzikich plazach Bulgarii, gdzie albo piaseczek, albo wygrzana skala i slonce dzien w dzien.
Wbijamy kawalek w miasto. Trafiamy na dzielnice wąskich uliczek, pietrowych kamienic, uroczych podworek i malenkich knajpek. Zadziwia tu ogromna ilosc zakwefionych kobiet, jakbysmy sie nagle znalezli w jakims Iranie albo innym islamskim kraju. Jakos poczatkowo bardzo nas to szokuje- trzeci raz jestesmy w Gruzji i wczesniej nie bylo takich cudow. Ale pierwszy raz jestesmy w Adżarii i powoli to do nas dociera, ze to w koncu autonomiczna republika, jak Abchazja czy Osetia, tylko ta jedna nie postanowila sie odłaczyc. Wiec nic dziwnego ze jest tu troche inaczej.
Wyjezdzajac na spokojnie z Batumi dostajemy kubel zimnej wody na glowe. Droga to istne rodeo. O swiatlach, znakach drogowych czy wszelakich informacjach wyuczonych na kursach prawa jazdy mozna zapomniec. Jakies udumane i przyjete w innych krajach zasady ruchu drogowego nie sa tu nawet sugestia. Jakies zasady wyprzedzania, pierwszenstwa przejazdu? Takie cos nie istnieje. Pierwszenstwo ma ten kto ma wieksze auto lub ewentualnie silniejsze nerwy i mniej do stracenia. Mozna dodatkowo dodawac sobie animuszu klaksonem ale i tak nie ma to zadnego znaczenia bo i tak wszyscy ciagle trąbia. Skodusia niestety ma małą sile przebicia bo jest zdecydowanie mniejsza od popularnych tu aut- busow, suvów i terenowek. Pozostaje wiec uciekanie na pobocza (o ile akurat nikt tamtedy nie wyprzedza) lub kombinacje jak gdzies dojechac i nie musiec skrecic w lewo- bo w wielu miejscach po prostu sie nie da… Wszystko to wyglada jak w jakiejs zwariowanej grze komputerowej. Po raz pierwszy w tym roku mamy takie wrazenie obłędu, jakos wczesniej tego az tak nie odebralismy. Jak sie potem okazuje cos w tym bylo- we wschodniej Gruzji jest jakos spokojniej na drogach, na tym wyjezdzie to takze sie potwierdzilo.
Zwiedzamy sobie twierdze Petra, pomiedzy Batumi a Kobuleti. Z twierdzy zostalo niewiele i wlasnie jest tu jakis remont albo wykopaliska. Calosc jest utopiona w tropikalnej roslinnosci i oblepiona Rosjankami ktore fotografuja sie telefonami w wyszukanych, ponetnych pozach. Jedna prawie spada z wysokiego muru gdy stojac na jednej, lekko ugietej nodze probuje wypiac kuper i wydąc usta. Kolezanka łapie ją w ostatniej chwili, ufff.. Prawie zdjecie byloby naprawde ciekawe!
W tym rejonie plaze tez sa szare. W powietrzu dalej wisi ten dziwny jakby smog i z godziny na godzine gęstnieje.
Kawalek dalej mijamy kosciolek na blokowisku, bardzo przypominajacy te ormianskie.
W Kobuleti odnajdujemy miejsce ktore nam polecali znajomi- wzdluz plazy ciagnie sie trawiasto lesisty pas, ktorzy sluzy jako dzikie biwakowisko. Sporo ludzi rozstawia tu namioty, przyczepy i spedza cale wakacje. Osiedlamy sie i my. Gdy wracamy wieczorem to wszedzie wisza tabliczki ze zakaz wjazdu i biwakowania. Hę? Czlowiek jedzie ponad 2 tys kilometrow aby znalezc normalnosc i zastaje takie samo skurwielstwo jak ma wszedzie wokol siebie w Polsce. Gadamy z dziadkiem i dwoma mlodymi chlopakami. Sa wzburzeni i rozzaleni. Przyjechali tu na 2 tygodnie- i co niby teraz maja zrobic? Biwakuja tu kazdego roku i nigdy nie bylo problemow. Do dzisiaj, bo przyszly jakies dwa typy i bez slowa rozwiesili to badziewie..
Pranie nie schnie, mimo temperatury kolo 30 stopni. Wiecej- mamy wrazenie ze suche rzeczy wilgotnieja w zastraszajacym tempie. Jak tak dalej pojdzie to w skodusi zalęgna sie zaby
W miasteczku zwiedzamy sobie dwa opuszczone hotele. Jeden wprawdzie tylko z zewnatrz bo czesc schodow jest zerwana. Byl to jakis potworny moloch. Gdyby zasiedlic ludzmi wszystkie jego pokoje to chyba by sie nie zmiescili na plazy.
Pewnie wiec dla nich zrobili tu dodatkowo basen Acz tez strasznie malutki w porownaniu do gabarytow mieszkalnych.
Drugi hotel ma dosc wydziwiasta bryłe a dostepu do niego bronia jeżyny o kolcach okolo 1 cm. Tu nie ma opcji zagryzc zęby i sie przedzierac bo by wydarlo nogi do kosci. Trzeba omijac albo wedrowac z maczetą. W srodku budynku jest nietypowa akustyka. Gdy ide to slysze gdzies w sasiednim pomieszczeniu jakby kroki. Gdy przystaje to i one milkna. Probuje cos mowic a w koncu korytarza odpowiada mi dziwny glos. Echo? Ale jakies takie nietypowe.. Innych “zwiedzajacych” nie widac a mimo to ma sie wrazenie ciaglego towarzystwa…
Plaza jest pelna jajowatych kamykow co bardzo podoba sie niemowleciu. Zabawa jest przednia acz ma tez efekty uboczne- dwa razy dostaje w łeb kamieniem.
Mozna sie poprzygladac roznym lokalnym klimatom, zarowno w kwestii spedzania wolnego czasu na nabrzezu oraz tutejszego handlu.
Ten niebiesko-pomaranczowy kawal gumy to zjezdzalnia. Ciagnie ją za soba kilkunastoletni chlopiec. Gdy zawieje wiatr zjezdzalnia wykonuje podskok, przewraca sie i zakrywa chlopaka z glowa. Nieraz ma problem sie spod niej wydostac i musza pomagac plazowicze. Chlopak w koncu wypelza i dalej ją ciagnie. Sytuacja sie powtarza. Chetnych na platne zjazdy do morza jakos dzis nie ma zbyt wielu.
Nasz biwakowy lasek, oprocz nowych wrazych tablic, ma jeszcze inne wady. Wieczorem, w cichych za dnia knajpach, zaczynaja sie dyskoteki. O spaniu czy sluchaniu szumu fal mozna wiec zapomniec...
Wieczorem dostrzegamy tez ze zaczynaja sie zbierac nad morzem granatowe chmury, ktore formuja sie w cos przypominajacego traby powietrzne. To tu to tam rosna w dol takie cienkie i grubsze wypustki. Wiekszosc z nich zaraz sie “wsysa” spowrotem, ale powstaja kolejne nowe. Nie tylko my to dostrzegamy. Miejscowi tez grupuja sie na plazy i pokazuja sobie palcami nietypowe zjawisko. Pytam ich czy tu tak zawsze. Ponoc nie… I chlopakom to cos tez sie niezbyt podoba..
Na tym etapie problem tabliczek z zakazami i dudniacych dyskotek schodzi na dalszy plan. Przestajemy obserwowac chmury gdy robi sie ciemno. Tam gdzie byc moze cos niedobrego sie kroi teraz co chwile rozjasniaja niebo blyskawice. Wyraznie to cos sie do nas zbliza. Siedzimy wiec przy skodusi i sie troche boimy. Rozwazamy co nalezy zrobic w ciemna noc jak traba powietrzna zaatakuje a my z namiotem pod drzewami.. Uciekac do knajp? To tez sa namioty. Wbijac do jakis hoteli, czynnych lub opuszczonych? Nawiewac pieszo czy lepiej skodusią? Acz jazda samochodem po ciemku w tym kraju raczej odpada... Tak sobie myslimy, ze dobrze zesmy takich trąb nie zobaczyli z promu bo dopiero bysmy byli posrani! (na tym etapie jeszcze nie wiemy ze zobaczymy...
Dochodza tez do nas smsami rozne wiesci ze swiata- ze w Erewaniu jakies zamieszki, ze we Francji maja 80 trupow, ze w Turcji zas cos wybuchlo.. Kurde, co za rok! Znajomi pytaja- a jak tam w tej waszej Gruzji, bezpiecznie? Odpisuje ze “tak, bez problemu”, rzut oka na morze, “noo...chyyba tak”...
Przy dyskotekach mijam jakas starsza pare, jak widac po blachach samochodu to Bialorusini. Jakby bylo malo halasu ktory robia knajpy, u nich w aucie tez wali muzyka az szyby podskakuja i mozg sie lasuje. Babka mowi (tzn. krzyczy) do goscia: “Dobrze ze przyjechalismy tu, bo Batumi jest dla mnie za glosne”...
Kolo polnocy probujemy polozyc sie spac wsrod jazgotu plynacego zewszad. Czy oni sie jakos licytuja kto glosniej? Z 250 metrow nie da sie tego sluchac- to jak tam musi byc w srodku? Ci ludzie tam w epicentrum sa chyba zupelnie głusi.. Czasem uspokaja sie na chwile dudnienie i puszczaja jakies tańce- przytulance, wtedy bardziej mozna wytrzymac. Jakas babka spiewa smętnym glosem, slychac ze na zywo a nie z plyty. Jest o syberyjskiej milosci wsrod lodu i sniegu i co gorsze bez wzajemnosci, bo dziewuszka wybrala cieple okolice i go rzucila. Tam na polnocy oprocz faceta miala rodzicow, dom i dobrze platna prace. Tu jest nikim, nikogo nie zna i tylko gra w podrzednej knajpie za marne grosze. Ale (tu leci refren) “wszystko dla tych promieni slonca i zieleni drzew”. Dziwna piosenka, spiewana tu w Gruzji, w łopoczacym na wietrze knajpianym namiocie, w nielokalnym jezyku- brzmi troche jak autobiografia… Moze rzeczywiscie nią jest? Potem wracaja łomoty z bumboksa. Brzmi to jak odglosy swidrow i wiertarek wkrecajacych sie w sciane z litego betonu, ktorym towarzyszy walenie kilofem i rozbijanie garnkow. W tle wycie chyba juz nie ludzi- jakis potepiencow, wilkolakow, albo osob nacpanych mocno trefnym, zanieczyszczonym towarem. Nie wiem jak sie nazywa ten typ muzyki ale zdecydowanie go nie trawie. Tylko kabak spi jak aniolek, nie wiem jakim cudem bo to niemowle zwykle budzi sie na odglos rozmowy czy skrzypu drzwi. Widac zmeczyl ją dzisiejszy dzien- coz.. w koncu dobre kilka kilo kamieni poprzerzucala na tej plazy!
W nocy przychodzi burza, ktora zrywa cale moje pranie. Leje solidnie i duje, ale trąba na szczescie to nie byla. Rano dalej leje i musze w deszczu po calym polu zbierac rozwloczone wiatrem koszulki, spioszki, skarpetki. Pozniej sie orientuje ze chyba nie tylko moje pranie porwalo- brakuje trzech naszych skarpetek- za to mam rownowazna ilosc jakis cudzych… (Niestety wtedy gdy to dostrzegam jestesmy juz daleko od Kobuleti…)
Nie bardzo jest jak zrobic sniadanie w tym deszczu wiec idziemy do pobliskiej knajpy. Na chaczapuri po adżarsku. To danie jemy po raz pierwszy i bardzo przypada nam do gustu. Smakuje troche jak jajecznica zapiekana z serem i podana w bułce. Super sprawa.
Zwijamy mokre, ba! ociekajace graty do skodusi i walcząc z parujacymi szybami i zacinajacym deszczem jedziemy dalej podziwiac uroki gruzinskiego wybrzeza….
cdn
Zaraz obok jest wypasny bulwar nadmorski z czerwonymi lsniacymi chodnikami, sciezkami rowerowymi itp Deptakiem czasem przemknie jakis turysta z walizka na kolkach, jakis podrostek na rowerze albo babcia obwieszona rogalikami na sprzedaz. Ale ogolnie jest dosc pusto.
Plaza jest kamienisto- blotnista. Nie wiem czy jest po jakis solidnych deszczach ale wszystko jest takie jakies gliniaste, jakby z mokrego popiolu ktory jak sie na nim siądzie to zaraz oblepia stopy i kuper. Morze jest przyjemnie cieple. Wchodze troche powyzej kolan i zaraz wpadam w jame gdzie zakrywa mnie prawie z glowa. Ogolna atmosfera jakos nie sprzyja dlugiemu plazowaniu. Chyba sie rozpuscilismy na cudnych, klimatycznych i dzikich plazach Bulgarii, gdzie albo piaseczek, albo wygrzana skala i slonce dzien w dzien.
Wbijamy kawalek w miasto. Trafiamy na dzielnice wąskich uliczek, pietrowych kamienic, uroczych podworek i malenkich knajpek. Zadziwia tu ogromna ilosc zakwefionych kobiet, jakbysmy sie nagle znalezli w jakims Iranie albo innym islamskim kraju. Jakos poczatkowo bardzo nas to szokuje- trzeci raz jestesmy w Gruzji i wczesniej nie bylo takich cudow. Ale pierwszy raz jestesmy w Adżarii i powoli to do nas dociera, ze to w koncu autonomiczna republika, jak Abchazja czy Osetia, tylko ta jedna nie postanowila sie odłaczyc. Wiec nic dziwnego ze jest tu troche inaczej.
Wyjezdzajac na spokojnie z Batumi dostajemy kubel zimnej wody na glowe. Droga to istne rodeo. O swiatlach, znakach drogowych czy wszelakich informacjach wyuczonych na kursach prawa jazdy mozna zapomniec. Jakies udumane i przyjete w innych krajach zasady ruchu drogowego nie sa tu nawet sugestia. Jakies zasady wyprzedzania, pierwszenstwa przejazdu? Takie cos nie istnieje. Pierwszenstwo ma ten kto ma wieksze auto lub ewentualnie silniejsze nerwy i mniej do stracenia. Mozna dodatkowo dodawac sobie animuszu klaksonem ale i tak nie ma to zadnego znaczenia bo i tak wszyscy ciagle trąbia. Skodusia niestety ma małą sile przebicia bo jest zdecydowanie mniejsza od popularnych tu aut- busow, suvów i terenowek. Pozostaje wiec uciekanie na pobocza (o ile akurat nikt tamtedy nie wyprzedza) lub kombinacje jak gdzies dojechac i nie musiec skrecic w lewo- bo w wielu miejscach po prostu sie nie da… Wszystko to wyglada jak w jakiejs zwariowanej grze komputerowej. Po raz pierwszy w tym roku mamy takie wrazenie obłędu, jakos wczesniej tego az tak nie odebralismy. Jak sie potem okazuje cos w tym bylo- we wschodniej Gruzji jest jakos spokojniej na drogach, na tym wyjezdzie to takze sie potwierdzilo.
Zwiedzamy sobie twierdze Petra, pomiedzy Batumi a Kobuleti. Z twierdzy zostalo niewiele i wlasnie jest tu jakis remont albo wykopaliska. Calosc jest utopiona w tropikalnej roslinnosci i oblepiona Rosjankami ktore fotografuja sie telefonami w wyszukanych, ponetnych pozach. Jedna prawie spada z wysokiego muru gdy stojac na jednej, lekko ugietej nodze probuje wypiac kuper i wydąc usta. Kolezanka łapie ją w ostatniej chwili, ufff.. Prawie zdjecie byloby naprawde ciekawe!
W tym rejonie plaze tez sa szare. W powietrzu dalej wisi ten dziwny jakby smog i z godziny na godzine gęstnieje.
Kawalek dalej mijamy kosciolek na blokowisku, bardzo przypominajacy te ormianskie.
W Kobuleti odnajdujemy miejsce ktore nam polecali znajomi- wzdluz plazy ciagnie sie trawiasto lesisty pas, ktorzy sluzy jako dzikie biwakowisko. Sporo ludzi rozstawia tu namioty, przyczepy i spedza cale wakacje. Osiedlamy sie i my. Gdy wracamy wieczorem to wszedzie wisza tabliczki ze zakaz wjazdu i biwakowania. Hę? Czlowiek jedzie ponad 2 tys kilometrow aby znalezc normalnosc i zastaje takie samo skurwielstwo jak ma wszedzie wokol siebie w Polsce. Gadamy z dziadkiem i dwoma mlodymi chlopakami. Sa wzburzeni i rozzaleni. Przyjechali tu na 2 tygodnie- i co niby teraz maja zrobic? Biwakuja tu kazdego roku i nigdy nie bylo problemow. Do dzisiaj, bo przyszly jakies dwa typy i bez slowa rozwiesili to badziewie..
Pranie nie schnie, mimo temperatury kolo 30 stopni. Wiecej- mamy wrazenie ze suche rzeczy wilgotnieja w zastraszajacym tempie. Jak tak dalej pojdzie to w skodusi zalęgna sie zaby
W miasteczku zwiedzamy sobie dwa opuszczone hotele. Jeden wprawdzie tylko z zewnatrz bo czesc schodow jest zerwana. Byl to jakis potworny moloch. Gdyby zasiedlic ludzmi wszystkie jego pokoje to chyba by sie nie zmiescili na plazy.
Pewnie wiec dla nich zrobili tu dodatkowo basen Acz tez strasznie malutki w porownaniu do gabarytow mieszkalnych.
Drugi hotel ma dosc wydziwiasta bryłe a dostepu do niego bronia jeżyny o kolcach okolo 1 cm. Tu nie ma opcji zagryzc zęby i sie przedzierac bo by wydarlo nogi do kosci. Trzeba omijac albo wedrowac z maczetą. W srodku budynku jest nietypowa akustyka. Gdy ide to slysze gdzies w sasiednim pomieszczeniu jakby kroki. Gdy przystaje to i one milkna. Probuje cos mowic a w koncu korytarza odpowiada mi dziwny glos. Echo? Ale jakies takie nietypowe.. Innych “zwiedzajacych” nie widac a mimo to ma sie wrazenie ciaglego towarzystwa…
Plaza jest pelna jajowatych kamykow co bardzo podoba sie niemowleciu. Zabawa jest przednia acz ma tez efekty uboczne- dwa razy dostaje w łeb kamieniem.
Mozna sie poprzygladac roznym lokalnym klimatom, zarowno w kwestii spedzania wolnego czasu na nabrzezu oraz tutejszego handlu.
Ten niebiesko-pomaranczowy kawal gumy to zjezdzalnia. Ciagnie ją za soba kilkunastoletni chlopiec. Gdy zawieje wiatr zjezdzalnia wykonuje podskok, przewraca sie i zakrywa chlopaka z glowa. Nieraz ma problem sie spod niej wydostac i musza pomagac plazowicze. Chlopak w koncu wypelza i dalej ją ciagnie. Sytuacja sie powtarza. Chetnych na platne zjazdy do morza jakos dzis nie ma zbyt wielu.
Nasz biwakowy lasek, oprocz nowych wrazych tablic, ma jeszcze inne wady. Wieczorem, w cichych za dnia knajpach, zaczynaja sie dyskoteki. O spaniu czy sluchaniu szumu fal mozna wiec zapomniec...
Wieczorem dostrzegamy tez ze zaczynaja sie zbierac nad morzem granatowe chmury, ktore formuja sie w cos przypominajacego traby powietrzne. To tu to tam rosna w dol takie cienkie i grubsze wypustki. Wiekszosc z nich zaraz sie “wsysa” spowrotem, ale powstaja kolejne nowe. Nie tylko my to dostrzegamy. Miejscowi tez grupuja sie na plazy i pokazuja sobie palcami nietypowe zjawisko. Pytam ich czy tu tak zawsze. Ponoc nie… I chlopakom to cos tez sie niezbyt podoba..
Na tym etapie problem tabliczek z zakazami i dudniacych dyskotek schodzi na dalszy plan. Przestajemy obserwowac chmury gdy robi sie ciemno. Tam gdzie byc moze cos niedobrego sie kroi teraz co chwile rozjasniaja niebo blyskawice. Wyraznie to cos sie do nas zbliza. Siedzimy wiec przy skodusi i sie troche boimy. Rozwazamy co nalezy zrobic w ciemna noc jak traba powietrzna zaatakuje a my z namiotem pod drzewami.. Uciekac do knajp? To tez sa namioty. Wbijac do jakis hoteli, czynnych lub opuszczonych? Nawiewac pieszo czy lepiej skodusią? Acz jazda samochodem po ciemku w tym kraju raczej odpada... Tak sobie myslimy, ze dobrze zesmy takich trąb nie zobaczyli z promu bo dopiero bysmy byli posrani! (na tym etapie jeszcze nie wiemy ze zobaczymy...
Dochodza tez do nas smsami rozne wiesci ze swiata- ze w Erewaniu jakies zamieszki, ze we Francji maja 80 trupow, ze w Turcji zas cos wybuchlo.. Kurde, co za rok! Znajomi pytaja- a jak tam w tej waszej Gruzji, bezpiecznie? Odpisuje ze “tak, bez problemu”, rzut oka na morze, “noo...chyyba tak”...
Przy dyskotekach mijam jakas starsza pare, jak widac po blachach samochodu to Bialorusini. Jakby bylo malo halasu ktory robia knajpy, u nich w aucie tez wali muzyka az szyby podskakuja i mozg sie lasuje. Babka mowi (tzn. krzyczy) do goscia: “Dobrze ze przyjechalismy tu, bo Batumi jest dla mnie za glosne”...
Kolo polnocy probujemy polozyc sie spac wsrod jazgotu plynacego zewszad. Czy oni sie jakos licytuja kto glosniej? Z 250 metrow nie da sie tego sluchac- to jak tam musi byc w srodku? Ci ludzie tam w epicentrum sa chyba zupelnie głusi.. Czasem uspokaja sie na chwile dudnienie i puszczaja jakies tańce- przytulance, wtedy bardziej mozna wytrzymac. Jakas babka spiewa smętnym glosem, slychac ze na zywo a nie z plyty. Jest o syberyjskiej milosci wsrod lodu i sniegu i co gorsze bez wzajemnosci, bo dziewuszka wybrala cieple okolice i go rzucila. Tam na polnocy oprocz faceta miala rodzicow, dom i dobrze platna prace. Tu jest nikim, nikogo nie zna i tylko gra w podrzednej knajpie za marne grosze. Ale (tu leci refren) “wszystko dla tych promieni slonca i zieleni drzew”. Dziwna piosenka, spiewana tu w Gruzji, w łopoczacym na wietrze knajpianym namiocie, w nielokalnym jezyku- brzmi troche jak autobiografia… Moze rzeczywiscie nią jest? Potem wracaja łomoty z bumboksa. Brzmi to jak odglosy swidrow i wiertarek wkrecajacych sie w sciane z litego betonu, ktorym towarzyszy walenie kilofem i rozbijanie garnkow. W tle wycie chyba juz nie ludzi- jakis potepiencow, wilkolakow, albo osob nacpanych mocno trefnym, zanieczyszczonym towarem. Nie wiem jak sie nazywa ten typ muzyki ale zdecydowanie go nie trawie. Tylko kabak spi jak aniolek, nie wiem jakim cudem bo to niemowle zwykle budzi sie na odglos rozmowy czy skrzypu drzwi. Widac zmeczyl ją dzisiejszy dzien- coz.. w koncu dobre kilka kilo kamieni poprzerzucala na tej plazy!
W nocy przychodzi burza, ktora zrywa cale moje pranie. Leje solidnie i duje, ale trąba na szczescie to nie byla. Rano dalej leje i musze w deszczu po calym polu zbierac rozwloczone wiatrem koszulki, spioszki, skarpetki. Pozniej sie orientuje ze chyba nie tylko moje pranie porwalo- brakuje trzech naszych skarpetek- za to mam rownowazna ilosc jakis cudzych… (Niestety wtedy gdy to dostrzegam jestesmy juz daleko od Kobuleti…)
Nie bardzo jest jak zrobic sniadanie w tym deszczu wiec idziemy do pobliskiej knajpy. Na chaczapuri po adżarsku. To danie jemy po raz pierwszy i bardzo przypada nam do gustu. Smakuje troche jak jajecznica zapiekana z serem i podana w bułce. Super sprawa.
Zwijamy mokre, ba! ociekajace graty do skodusi i walcząc z parujacymi szybami i zacinajacym deszczem jedziemy dalej podziwiac uroki gruzinskiego wybrzeza….
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Po wyjezdzie z Kobuleti pogoda nieco sie poprawia, przestaje przynajmniej padac. Jedziemy w strone Poti. Gdzies w rejonie miejscowosci Maltakwa odbijamy w strone morza. Nie wszedzie w Gruzji sa kamieniste plaze, tu dominuje bloto. Od strony lądu podchodzi tu jezioro, ktorego odnoga czy wyplywajaca z niego rzeka wpada tu gdzies do morza. Wszystko jednak jakby troche wyschlo. Plaze tworzy wiec rozmiekly grunt w ktory zapadam sie nieraz powyzej kostek. Miejscowi jezdza po tym autami, co widac po zostawionych sladach. My nie mamy odwagi wiec zostawiamy skodusie na twardym gruncie i dalej idziemy pieszo.
Jest to jedna z bardziej zasmieconych plaz jakie w zyciu widzialam (a myslalam ze Albanie bedzie ciezko pobic ) Nie wiem czy fale to wyrzucaja na brzeg czy zwozą tu ciezarowkami odpady z calej okolicy- bo nie wyglada aby az takie ilosci byli w stanie zostawic plazowicze.. Dziwne, geste zamglenie utrzymuje sie caly czas. Nie mozna tej plazy odmowic swoistej mrocznej atmosfery, napewno jest miejscem specyficznym, ktore zapada w pamiec. Nie wiem czemu, ale same nasuwaja sie skojarzenia roznych klimatow postapokaliptycznych - “wybrzeze po wybuchu atomowki”, “odradzajace sie zycie po III wojnie swiatowej”, “skazony teren zasiedlony przez zombie” itp
Fale sa dzisiaj ogromne ale kilku stracencow zazywa kapieli. Nie sa w stanie utrzymac sie na nogach dluzej niz kilka sekund i rzuca nimi we wszystkie strony w dosyc niekontrolowany sposob. Oni tylko zerkaja czy zgromadzone na plazy dziewczeta patrza, ktory najodwazniejszy! Kapie sie tez jedna dziewczyna ktorej fale zrywaja stanik. Nie wiem czy wlasnie o to chodzilo ale spotyka sie to z aplauzem wszystkich zgromadzonych na plazy.
Na nadwodnej glinie stoi kilka namiotow. Troche sie dziwie ze ich mieszkancy czuja sie komfortowo gdy fale obmywaja glebe pol metra od ich domku. Dwoch chlopakow to istna oaza spokoju- woda wplywa im prawie do przedsionka a oni siedza, pala spokojnie papierosy i pokazuja sobie jakies artykuly w gazecie. Kawalek dalej, na samej plazy, stoi zruinowany szkielet jakiejs sporej budowli. Wewnatrz widac slady ognisk i scienne podpisy (rowniez Polakow- pozdrowienia dla Agaty i Tymka z Zakliczyna, ktorzy byli tu rok temu!). Niektore, bardziej zabudowane czesci budynku nadawalyby sie na nocleg, nawet chronia przed deszczem, ale niestety malo przed wiatrem. Rozwazamy pozostanie tu, jednak tracimy zapal gdy podczas zjadania melona wiatr wyrywa nam z reki foliowy worek i unosi w dal, ku pelnemu morzu (ha! juz wiem skad tu tyle smieci ) a potem nagly podmuch probuje zrobic to samo z kawalkami owoca. Jedziemy spac gdzies dalej bo tu bysmy sie pozegnali z polowa skladnikow namiotu…
Wzdluz wybrzeza idzie nowa droga z rowniusiego asfaltu, ktora ogolnie mowiac pasuje tu jak pięść do nosa..
Na przyplazowych oczeretach biwakuje oprocz ludzi przydomowa chudoba. Bydelko ma jakies nietypowe ulubienia kulinarne bo pije wode nie tylko z kaluzy ale tez slona wode prosto z morza. Przeciez je po tym pokręci! A moze im brakuje jakis mineralow i to taki instynkt??
Na plazy kolo ruin widac tez rowne stosiki ulozone z drewna, ktore wyrzucilo morze. Jest tego na tyle duzo, ze to raczej nie biwakowicze szykuja wieczorne ognicho. Chyba ktos tak pozyskuje drewno na opal do domu. Chwile pozniej przyjezdza bus i trzech gosci ładuje wszystko na pake
W przeciwna strone niz morze idzie stary chodnik z szesciokątnych plyt. Boki sa obsadzane wyrosnietymi juz tujami. W ten sposob docieramy do solidnej kladki za ktora sa i domy mieszkalne, i jakby zabudowania przemyslowe, jakies hangary, jakies maszty ktore na wietrze wyja przerazliwym cienkim glosem.
Przy drodze zapoznajemy Kahe z kolega. Obaj sa uchodzcami z Abchazji, pochodza spod Suchumi. Kaha przyjechal dzis w odwiedziny do ojca, ktory mieszka tu w Maltakwie. Gruzinski rzad zbudowal dla przesiedlencow kilka blokow, ktore stoja tu posrodku niczego.
Kaha ze swoja rodzina mieszka w Tskaltubo w dawnym sanatorium Centr-Sajuz. Zaprasza nas tam na impreze, zachwalajac okoliczne cieple zrodla. Tskaltubo zdecydowanie lezalo na naszej liscie gruzinskich planow wiec cieszymy sie podwojnie. Chlopaki opowiadaja tez, ze w zeszlym roku jeszcze nie bylo tej nowej drogi na ktorej stoimy. Zbudowali ją bo tutaj powstanie kurort. Postawia drewniane eleganckie domki kempingowe, knajpy, dyskoteki i miejsca parkingowe. Nie wiem wprawdzie co zamierzaja zrobic z gliniasta, grząska plażą, ale moze kurortowiczom nie beda przeszkadzac takie drobnostki Jako ze dalej planujemy ruszyc w strone Kulevi to rozpytujemy miejscowych o stan malego mostu nad rzeka Rioni. Odradzaja nam przejazd tamtedy samochodem- rowery, motocykle- tak. “Pod wami tak na 75% most sie zawali” zauwaza kolega Kahy z powazna miną.
Kawalek dalej, juz przy glownej drodze, dostrzegamy betonowy pomnik, opatrzony data drugowojenna. Ciekawe co mialy symbolizowac te trzy biale “wypustki”. Najbardziej kojarza mi sie z falami, takimi wielkimi jak byly dzis!
Idac do pomnika mijamy postoj tirow. Zagladam czy nie widac jakis znajomych z promu- niestety nie… Za to trafiam na ciekawa scenke- wraz z tirowcami siedzi na kartonach pop, w wielkiej czapie, takiej jakby kwadratowej, ze zloconym krzyzem na szyi ktory wazy chyba z 5 kg. Raczą sie koniaczkiem i przegryzaja pomidorem. Macham do nich, oni odmachiwują i kontynuują biesiade. Sa czasem piekne scenki ale jakos nie mam odwagi zrobic zdjecia.
Gdy jedziemy do Kulevi znow zaczyna padac.. Droga jest wyboista i zupelnie nie zgadza sie z nasza mapa tzn. wedlug mapy droga wiedzie przez 10 km przez puste tereny a wies lezy dopiero nad morzem. W rzeczywistosci caly czas sie jedzie przez teren o dosc zwartej zabudowie, wiec namiot trzeba by rozlozyc komus w szopie albo pod plotem. Jadac czujemy sie jak na srodku pastwiska. Przywyklismy do tego ze krowy przechodza przez droge albo ida poboczem. Tu krowy leża na drodze, czesto zajmujac stadkiem cala jej szerokosc. Bo bokach maja trawiaste kawalki, jednak z nieznanych nam przyczyn zdecydowanie wola odpoczywac na asfalcie. Niechetnie zmieniaja swoje polozenie, jezdzace samochody ignoruja, sygnaly dzwiekowe typu klakson lub “a pojdziesz ty, siooooo” - rowniez. Miejscowi maja widac wyprobowany inny sposob- i jak widac skuteczny. Jada w strone krowy pelnym impetem, nie hamuja, nie probuja omijac. Gdy maska samochodu jest okolo pol metra od zwierzecia, krowa z ociaganiem sie i zblazowana mina przesuwa sie odrobine, na tyle zeby samochod mogl ją minac na grubosc lakieru. Popularną dyscypliną, opanowana przez miejscowych do perfekcji, jest tu slalom miedzy krowami, a dla prawdziwego lokalnego dżygita wstydem byloby przy tym manewrze zwolnic ponizej 90 km/h. Pomiedzy tymi tutejszymi uzytkownikami drogi musi sie jakos odnalezc nieco zdezorientowana i jeszcze nie do konca przywykla do gruzinskich warunkow jazdy skodusia
Krowy wygladaja tu nieco inaczej niz u nas, jakas to chyba inna rasa. Maja wieksze rogi i ogolnie wyglad taki bawołowaty. Umaszczenie zwykle brazowe lub czarne, wiele z nich porasta grube, szczeciniaste lub kręcone futro.
Swinie i drob sa bardziej plochliwe, na widok auta bez zastanowienia spierniczaja w panice. Nie wiem czy takie cechy gatunkowe czy decyduje o tym roznica masy. Domy w wiosce sa glownie drewniane, z balkonikami. Wiekszosc ma podobny ksztalt i gabaryty, wyglada jakby byly budowane w jednym czasie albo odlewane z podobnej formy. Czas juz troche nadal im cech indywidualnych ale wciaz widac podobny szkielet. Domy sa na palach.
Czyzby mieli tu czesto powodzie? Rzut oka na mape nie wyklucza tego- Kulevi lezy pomiedzy dwoma solidnymi rzekami- Rioni i Khobistsquali, a miedzy nimi jeszcze dwa pomniejsze strumienie. Rzeka nad ktora lezy wies i dzis ma wysoki stan- do drogi brakuje gdzies metra a wokol drzewa sa pozalewane.. Na tym etapie jakos spada nam ochota na nocowanie w rejonie tej wioski. Caly czas pada.. A jak nas tu odetnie?
Na koncu drogi nie ma morza, tzn jest ale calkowicie przysloniete terminalem przeładunkowym gazu. Wszystko jest tu bardzo nowe- budynki, cysterny, zasieki. Kreci sie sporo ochroniarzy ktorzy z duza nieufnoscia gapia sie na zielone autko ktore zaparkowalo im pod plotem. Mozna jechac dalej szutrowka, ktora zakreca w strone Poti i ciagnie sie wzdluz plotow terminalu.
A tak wygladaja nadbrzezne zabudowania Kulevi widziane z daleka (z Anaklii- okolo stukrotne zblizenie wiec jakosc zdjecia pozostawia wiele do zyczenia)
Gdzies tam dalej przy tej szutrowce zmierzajacej z Kulevi na poludnie powinno byc morze, puste plaze a na koncu dziurawy most o 25% przejezdnosci Ale zaczyna sie juz sciemniac, slalom miedzy krowami nam zajal wiecej czasu niz myslelismy. Jedziemy wiec dalej a glownym celem jest wydostanie sie z widel rzek. Znow leje tak ze wycieraczki ledwo co wyrabiaja sie ze zgarnianiem wody. Znajdujemy jakis hotelik w Khobi ale na dole maja restauracje gdzie muzyka łupie identycznie jak w Kobuleti! Ratunku! Spadamy stad! A tak sobie obiecywalismy - nie jezdzimy na wschodzie po zmroku. Trzy malownicze katastrofy wystarcza Ale tym razem udalo sie dotrzymac obietnicy- w ostatniej szarówce wjezdzamy do Zugdidi….
cdn
Jest to jedna z bardziej zasmieconych plaz jakie w zyciu widzialam (a myslalam ze Albanie bedzie ciezko pobic ) Nie wiem czy fale to wyrzucaja na brzeg czy zwozą tu ciezarowkami odpady z calej okolicy- bo nie wyglada aby az takie ilosci byli w stanie zostawic plazowicze.. Dziwne, geste zamglenie utrzymuje sie caly czas. Nie mozna tej plazy odmowic swoistej mrocznej atmosfery, napewno jest miejscem specyficznym, ktore zapada w pamiec. Nie wiem czemu, ale same nasuwaja sie skojarzenia roznych klimatow postapokaliptycznych - “wybrzeze po wybuchu atomowki”, “odradzajace sie zycie po III wojnie swiatowej”, “skazony teren zasiedlony przez zombie” itp
Fale sa dzisiaj ogromne ale kilku stracencow zazywa kapieli. Nie sa w stanie utrzymac sie na nogach dluzej niz kilka sekund i rzuca nimi we wszystkie strony w dosyc niekontrolowany sposob. Oni tylko zerkaja czy zgromadzone na plazy dziewczeta patrza, ktory najodwazniejszy! Kapie sie tez jedna dziewczyna ktorej fale zrywaja stanik. Nie wiem czy wlasnie o to chodzilo ale spotyka sie to z aplauzem wszystkich zgromadzonych na plazy.
Na nadwodnej glinie stoi kilka namiotow. Troche sie dziwie ze ich mieszkancy czuja sie komfortowo gdy fale obmywaja glebe pol metra od ich domku. Dwoch chlopakow to istna oaza spokoju- woda wplywa im prawie do przedsionka a oni siedza, pala spokojnie papierosy i pokazuja sobie jakies artykuly w gazecie. Kawalek dalej, na samej plazy, stoi zruinowany szkielet jakiejs sporej budowli. Wewnatrz widac slady ognisk i scienne podpisy (rowniez Polakow- pozdrowienia dla Agaty i Tymka z Zakliczyna, ktorzy byli tu rok temu!). Niektore, bardziej zabudowane czesci budynku nadawalyby sie na nocleg, nawet chronia przed deszczem, ale niestety malo przed wiatrem. Rozwazamy pozostanie tu, jednak tracimy zapal gdy podczas zjadania melona wiatr wyrywa nam z reki foliowy worek i unosi w dal, ku pelnemu morzu (ha! juz wiem skad tu tyle smieci ) a potem nagly podmuch probuje zrobic to samo z kawalkami owoca. Jedziemy spac gdzies dalej bo tu bysmy sie pozegnali z polowa skladnikow namiotu…
Wzdluz wybrzeza idzie nowa droga z rowniusiego asfaltu, ktora ogolnie mowiac pasuje tu jak pięść do nosa..
Na przyplazowych oczeretach biwakuje oprocz ludzi przydomowa chudoba. Bydelko ma jakies nietypowe ulubienia kulinarne bo pije wode nie tylko z kaluzy ale tez slona wode prosto z morza. Przeciez je po tym pokręci! A moze im brakuje jakis mineralow i to taki instynkt??
Na plazy kolo ruin widac tez rowne stosiki ulozone z drewna, ktore wyrzucilo morze. Jest tego na tyle duzo, ze to raczej nie biwakowicze szykuja wieczorne ognicho. Chyba ktos tak pozyskuje drewno na opal do domu. Chwile pozniej przyjezdza bus i trzech gosci ładuje wszystko na pake
W przeciwna strone niz morze idzie stary chodnik z szesciokątnych plyt. Boki sa obsadzane wyrosnietymi juz tujami. W ten sposob docieramy do solidnej kladki za ktora sa i domy mieszkalne, i jakby zabudowania przemyslowe, jakies hangary, jakies maszty ktore na wietrze wyja przerazliwym cienkim glosem.
Przy drodze zapoznajemy Kahe z kolega. Obaj sa uchodzcami z Abchazji, pochodza spod Suchumi. Kaha przyjechal dzis w odwiedziny do ojca, ktory mieszka tu w Maltakwie. Gruzinski rzad zbudowal dla przesiedlencow kilka blokow, ktore stoja tu posrodku niczego.
Kaha ze swoja rodzina mieszka w Tskaltubo w dawnym sanatorium Centr-Sajuz. Zaprasza nas tam na impreze, zachwalajac okoliczne cieple zrodla. Tskaltubo zdecydowanie lezalo na naszej liscie gruzinskich planow wiec cieszymy sie podwojnie. Chlopaki opowiadaja tez, ze w zeszlym roku jeszcze nie bylo tej nowej drogi na ktorej stoimy. Zbudowali ją bo tutaj powstanie kurort. Postawia drewniane eleganckie domki kempingowe, knajpy, dyskoteki i miejsca parkingowe. Nie wiem wprawdzie co zamierzaja zrobic z gliniasta, grząska plażą, ale moze kurortowiczom nie beda przeszkadzac takie drobnostki Jako ze dalej planujemy ruszyc w strone Kulevi to rozpytujemy miejscowych o stan malego mostu nad rzeka Rioni. Odradzaja nam przejazd tamtedy samochodem- rowery, motocykle- tak. “Pod wami tak na 75% most sie zawali” zauwaza kolega Kahy z powazna miną.
Kawalek dalej, juz przy glownej drodze, dostrzegamy betonowy pomnik, opatrzony data drugowojenna. Ciekawe co mialy symbolizowac te trzy biale “wypustki”. Najbardziej kojarza mi sie z falami, takimi wielkimi jak byly dzis!
Idac do pomnika mijamy postoj tirow. Zagladam czy nie widac jakis znajomych z promu- niestety nie… Za to trafiam na ciekawa scenke- wraz z tirowcami siedzi na kartonach pop, w wielkiej czapie, takiej jakby kwadratowej, ze zloconym krzyzem na szyi ktory wazy chyba z 5 kg. Raczą sie koniaczkiem i przegryzaja pomidorem. Macham do nich, oni odmachiwują i kontynuują biesiade. Sa czasem piekne scenki ale jakos nie mam odwagi zrobic zdjecia.
Gdy jedziemy do Kulevi znow zaczyna padac.. Droga jest wyboista i zupelnie nie zgadza sie z nasza mapa tzn. wedlug mapy droga wiedzie przez 10 km przez puste tereny a wies lezy dopiero nad morzem. W rzeczywistosci caly czas sie jedzie przez teren o dosc zwartej zabudowie, wiec namiot trzeba by rozlozyc komus w szopie albo pod plotem. Jadac czujemy sie jak na srodku pastwiska. Przywyklismy do tego ze krowy przechodza przez droge albo ida poboczem. Tu krowy leża na drodze, czesto zajmujac stadkiem cala jej szerokosc. Bo bokach maja trawiaste kawalki, jednak z nieznanych nam przyczyn zdecydowanie wola odpoczywac na asfalcie. Niechetnie zmieniaja swoje polozenie, jezdzace samochody ignoruja, sygnaly dzwiekowe typu klakson lub “a pojdziesz ty, siooooo” - rowniez. Miejscowi maja widac wyprobowany inny sposob- i jak widac skuteczny. Jada w strone krowy pelnym impetem, nie hamuja, nie probuja omijac. Gdy maska samochodu jest okolo pol metra od zwierzecia, krowa z ociaganiem sie i zblazowana mina przesuwa sie odrobine, na tyle zeby samochod mogl ją minac na grubosc lakieru. Popularną dyscypliną, opanowana przez miejscowych do perfekcji, jest tu slalom miedzy krowami, a dla prawdziwego lokalnego dżygita wstydem byloby przy tym manewrze zwolnic ponizej 90 km/h. Pomiedzy tymi tutejszymi uzytkownikami drogi musi sie jakos odnalezc nieco zdezorientowana i jeszcze nie do konca przywykla do gruzinskich warunkow jazdy skodusia
Krowy wygladaja tu nieco inaczej niz u nas, jakas to chyba inna rasa. Maja wieksze rogi i ogolnie wyglad taki bawołowaty. Umaszczenie zwykle brazowe lub czarne, wiele z nich porasta grube, szczeciniaste lub kręcone futro.
Swinie i drob sa bardziej plochliwe, na widok auta bez zastanowienia spierniczaja w panice. Nie wiem czy takie cechy gatunkowe czy decyduje o tym roznica masy. Domy w wiosce sa glownie drewniane, z balkonikami. Wiekszosc ma podobny ksztalt i gabaryty, wyglada jakby byly budowane w jednym czasie albo odlewane z podobnej formy. Czas juz troche nadal im cech indywidualnych ale wciaz widac podobny szkielet. Domy sa na palach.
Czyzby mieli tu czesto powodzie? Rzut oka na mape nie wyklucza tego- Kulevi lezy pomiedzy dwoma solidnymi rzekami- Rioni i Khobistsquali, a miedzy nimi jeszcze dwa pomniejsze strumienie. Rzeka nad ktora lezy wies i dzis ma wysoki stan- do drogi brakuje gdzies metra a wokol drzewa sa pozalewane.. Na tym etapie jakos spada nam ochota na nocowanie w rejonie tej wioski. Caly czas pada.. A jak nas tu odetnie?
Na koncu drogi nie ma morza, tzn jest ale calkowicie przysloniete terminalem przeładunkowym gazu. Wszystko jest tu bardzo nowe- budynki, cysterny, zasieki. Kreci sie sporo ochroniarzy ktorzy z duza nieufnoscia gapia sie na zielone autko ktore zaparkowalo im pod plotem. Mozna jechac dalej szutrowka, ktora zakreca w strone Poti i ciagnie sie wzdluz plotow terminalu.
A tak wygladaja nadbrzezne zabudowania Kulevi widziane z daleka (z Anaklii- okolo stukrotne zblizenie wiec jakosc zdjecia pozostawia wiele do zyczenia)
Gdzies tam dalej przy tej szutrowce zmierzajacej z Kulevi na poludnie powinno byc morze, puste plaze a na koncu dziurawy most o 25% przejezdnosci Ale zaczyna sie juz sciemniac, slalom miedzy krowami nam zajal wiecej czasu niz myslelismy. Jedziemy wiec dalej a glownym celem jest wydostanie sie z widel rzek. Znow leje tak ze wycieraczki ledwo co wyrabiaja sie ze zgarnianiem wody. Znajdujemy jakis hotelik w Khobi ale na dole maja restauracje gdzie muzyka łupie identycznie jak w Kobuleti! Ratunku! Spadamy stad! A tak sobie obiecywalismy - nie jezdzimy na wschodzie po zmroku. Trzy malownicze katastrofy wystarcza Ale tym razem udalo sie dotrzymac obietnicy- w ostatniej szarówce wjezdzamy do Zugdidi….
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W Zugdidi mijamy ciekawą płaskorzezbe na scianie jakiejs kamienicy
Na przedmiesciach, w plataninie malych uliczek, znajdujemy jakis hostel. Zostajemy ulokowani za glownym domem, w malym dwupoziomowym niezaleznym domku, ktory wyglada jak przerobiony z garazu albo komorki. Wokol rosna palmy i agawy.
Hostel prowadzi Katja ktora bardzo lgnie do kabaczka. Jej dzieci sa juz dorosle i mowi ze bardzo teskni za zapachem niemowlecia w domu. Kabaczę jest wiec ciagle obwąchiwane i reaguje na to rechotem.
Czy juz wspominalam ze niemowlak uwielbia psy i nie wiemy po kim ona to ma?
Rano pogoda jest lepsza. Jedziemy do Khety gdzie mamy namiar na dawny kolchoz mandarynkowy.
Na zjezdzie z glownej drogi zaczepia nas policja. Nie sa zbyt mili. Twierdza ze zjechalismy w droge jednokierunkowa, mimo ze zadnego znaku mowiacego o tym nigdzie nie ma. Chwile pozniej wogole traca zaintersowanie naszym rzekomym przestepstwem drogowym i zaczynaja dopytywac czego my tu wlasciwie szukamy, jaka jest nasza trasa. I ze lepiej zebysmy pojechali nad morze albo do Swanetii zamiast krecic sie w miejscu gdzie nic nie ma. Mowimy im ze chcemy sie wykąpac w pobliskim jeziorku, na ktore mamy namiary od miejscowych. Policjanci natychmiast staja sie sympatyczniejsi, jakas przedziwna odmiana. A gdy jeszcze zauwazaja kabaczka to wogole zaczynaja polecac nam rozne okoliczne atrakcje i wychwalac uroki Gruzji. Na koniec jeszcze przestrzegagaja zeby nie spac przy jeziorku, idac na spacer dokladnie zamykac samochod i odmeldowac sie straznikowi na bramie dokad i na ile idziemy to on popilnuje auta. I z nikim innym nie rozmawiac, a szczegolnie unikac kontaktu z dziecmi. Nic wiecej w celu rozjasnienia sytuacji panowie mundurowi nie chca powiedziec.
Idziemy wiec dalej, faktycznie jest szlaban i budka ze straznikiem, ktory bez problemu puszcza nas dalej. Zaraz za szlabanem jest i jeziorko gdzie dluzsza chwile plywamy. Nie sklamie gdy powiem ze bylo to najfajniejsze miejsce kąpielowe w calej Gruzji Woda jest chlodna i przypomina nam mocno "nasze" kamieniolomy. Toperz sie smieje ze jedziemy tysiace kilometrow by zazyc kapieli w klimatach zywcem przeniesionych z Dolnego Slaska
Potem idziemy pod gore droga z polamanego asfaltu, mijajac wiele ruin i opuszczonych domow. Widac byla tu kiedys jakas osada
Przy drodze rosna egzotyczne drzewka, ktore byc moze sa owymi mandarynkami, tylko ze nie trafilismy w sezon Wszystkie owoce sa jeszcze male i zielone. Plan objedzenia sie po uszy zdziczalymi mandarynkami upada wiec bardzo szybko…
Na gorce jest jakas wioska. Wsrod palm i wyrosnietych tuj stoja pietrowe domy z kolumnami. Tu juz na dawny kolchoz raczej nie wyglada. Gdzies w dali biegaja jakies dzieci. Pewnie to te ktorych mamy unikac
Gdy wracamy do skodusi zagaduje nas straznik podszlabanowy. Poleca nocleg na pobliskiej łące. Mowi, ze zadzwoni na policje i jak oni pozwola to mozemy tu spac a on nas bedzie pilnowac. Dziwne miejsce. Niby teren prywatny, straznik go pilnuje a o pozwolenie na namiot trzeba pytac policji? Tzn straznik chce pytac bo nam juz powiedzieli ze nie wolno? Poza tym do konca sie nie wyjasnilo przed czym oni nas tu tak przestrzegali a ten chce pilnowac? Dalej jedziemy przez Torse, Natchkadu, Ergete, Kirovi. Mijamy wyprazone sloncem wioski, gdzie przy domach rosna palmy i bananowce. Domy zwykle posiadaja ogromne balkony, nie brakuje takze blokow z drewna i eternitu.
Po drodze hasają swinie, w wiekszosci przypadkow w drewnianej trojkatnej obrozy. Nie wiem czemu ona ma sluzyc, czy zeby prosię nie ucieklo za daleko, nie obgryzalo sobie kopytek czy po prostu nie bylo zbyt szczesliwe? Trafiamy tez na stadko rozowiusich kwiczacych prosiąt, ktore biegna za mamą truchcikiem i popijaja mleczko.
Sporo jest tez w regionie bawołowatych krow, ktore zamiast sie paść leza zanuzone po uszy w blocie. Nic dziwnego ze nazywaja je tu “gruzinskimi hipopotamami” Czyli tutaj rolnicy nie tylko dla kaczek ale i dla krow musza robic bajorka?
Zawijamy tez do Ingiri gdzie szukamy glowy Lenina. Mimo dokladnych namiarow gubimy sie w plątaninie wiejskich uliczek. Uderzamy wiec do miejscowych. Babuszki oczywiscie wiedza czego szukamy ale sa ogromnie rozbawione faktem, ze ktos mogl przyjechac autem z Polski i interesowac sie ich betonowa glowa. Kiedys stal tu caly Lenin, w wyniku pewnych niezgodnosci pomiedzy przeciwnikami a zwolennikami pomnika w wiosce ostala sie sama glowa. Losy korpusu i konczyn nie sa znane. Łeb stoi przy torach, patrzy z melancholią na abchaskie gory zamykajace horyzont i ma lekko utluczony nos.
Kupuje tez dzis chleb w aptece, przed ktora stoi stary fotel dentystyczny, na ktorym ma w zwyczaju siadac sprzedawczyni gdy akurat nie ma klientow. Na budyneczku widnieje napis “apteka” a w srodku oprocz lekarstw sa artykuly spozywcze, alkohol i kolorowe plazowe pilki
Gdzies miedzy Kirovi a Ingiri (zapomnialam jak sie nazywala wioska) zagladamy tez do kosciolka otoczonego wysokim kamiennym murem.
Na dziedzincu stoi fontanna polaczona z basenem, do ktorego wchodzi sie po schodkach. Wyglada jak miejsce jakiegos rytualnego obmywania sie. Zanurzam palec w wodzie. Jest ciepla jak zupa.
Wnetrze kosciolka ma wystroj bardzo surowy.
Mijamy tez charakterystyczne cmentarze. Przy grobach sa tu nie tylko laweczki i stoliki ale calosc jest zadaszona solidnymi wiatami. Wiaty najczesciej sa z metalu, ozdobione wycinankami z blachy i podrzezbianymi plotami.
Na wielu plytach nagrobnych znajduja sie kolorowe wizerunki lezacych tam zmarlych, czesto na tle gor, zabytkow, domu. Niekiedy zmarli sa wyobrazeni nie sami ale z krewnymi lub znajomymi, ktorzy nadal zyją.
Wieczorem wracamy do naszego hostelu. Dzis oprocz nas nocuje czworo turystow z Moskwy- Dima, Artiom i dwie dziewczyny. Przez stol przewija sie wino, koniak i miedowucha. Do imprezy dołącza tez Enriko- gospodarz, ojciec Katji. Artiom urodzil sie w Polsce, w Bornym Sulinowie. To znaczy nie w centrum miasta ale w jakims lesnym osiedlu- wiec pewnie Kłomino... Jego dziadek byl wojskowym. Wyjechali w 92 roku gdy Artiom mial dwa lata. Nie pamieta wiec za bardzo Polski, ma w domu tylko kilka zdjec stamtad. Adresu tez nie pamieta. Smiesznie, bo byc moze chodzilam po jego mieszkaniu i pstrykałam zdjecia. Pytam czy mial zielony nocnik, bo taki kiedys w jednym z mieszkan znalezlismy. Artiom az sie krztusi winem- tak, mial zielony. Acz raczej takie przypadki chyba sie nie zdarzaja. Predzej w Bornym Sulinowie sprzedawali w tamtych latach tylko zielone nocniki Enriko opowiada o pobliskim "niby- kurorcie", o Anaklii (dokladniej o niej napisze w kolejnej czesci relacji), ze obecnie jest plan aby zbudowac tam wielki port. Bo ze kurort nie wypalil to wszyscy powoli zaczynaja sobie zdawac sprawe. Teraz jest inny prezydent i inna wizja- wizja portu. Ciekawe wiec czy do opuszczonych hoteli dołączą opuszczone zurawie i ładownie? Bo jest jeden problem- aby mogly tam wplywac statki trzeba troche poglebic morze bo poki co jest zbyt plytkie- wpadajaca ogromna rzeka nanosi duzo mułu… Gospodarza wogole oburza samo slowo “Anaklia”- jak władza mogla tak zmarnotrawic grube miliony aby realizowac swoje chore ambicje, zwlaszcza w kraju gdzie sie zbytnio nie przelewa.. Twierdzi, ze byly prezydent wogole jakby nie znal kraju ktorym przyszlo mu rzadzic. Albo co bardziej prawdopodobne- nie chcial znac.. Wogole sporo miejscowych ludzi nie chce rozmawiac o Anaklii, tak jakby sie troche wstydzili tego miejsca, a napewno budzilo w nich rozżalenie lub zlosc. Gospodarz kilkakrotnie podkresla rozne nieszczescia Gruzji, np. odłączenie sie Abchazji i teatralnym szeptem mi na ucho- “to wszystko przez Ruskich,to oni namieszali, wczesniej zylismy w zgodzie z Abchazami”. Moskiewska ekipa oczywiscie to slyszy i stara sie ratowac sytuacje roznymi toastami, w stylu “za pokoj miedzy narodami swiata” lub “aby politycy zmadrzeli i byli dobrzy”. Artiom ze swoja dziewczyna maja dziwna maniere, ze co chwile do rozmowy wtrącaja angielskie slowa. Nie wiem czy robia to ze wzgledu na nas i chca pokazac jacy sa europejscy, czy wsrod swoich znajomych tez tak maja w zwyczaju? Obydwoje tez z duma opowiadaja o swoich pracach. Sa konsultantami i “tak naprawde 90% ludzi nie wie czym polega nasz zawód”. Ona zajmuje sie doradztwem w salonach pieknosci (nie wiem czy chodzi o dobor koloru lakieru do paznokci do barwy oczu klientki ). Profesja Artioma jest jeszcze bardziej zawiła i dotyczy branzy ekonomiczno- informatyczno -budowlanej.
Rano zawijamy do Rukhi, miejscowosci przy granicy z Abchazja, gdzie sa ruiny zamku. Mury robia wrazenie czesciowo odbudowanych w czasach niedawnych- kamienie w scianach sa ulozone bardzo rowno i posklejane betonem. Na mury wspinaja sie grube pędy pnaczy. Na dziedzincu pasą sie krowy i sa slady wielu ognisk
Za twierdza jest posterunek wojskowy, ukryty pod siatka maskujaca. Najpierw wylazi z niego dwoch mlodych chlopakow, ktorzy mam wrazenie ze nas sledza (jest wiec problem z pojsciem do kibla). Potem wychodzi tez starszy mundurowy i nam sie bacznie przyglada, acz nie reaguje na pozdrowienie.
W Rukhi jest tez bardzo duzo starych opuszczonych kolchozow, po ktorych pozostala ogromna ilosc mozajek. Ale o gruzinskich mozaikach zbiorczo bedzie w innej czesci relacji. Przy drogach w tej wsi jest cos, co nie wiem czy jest rowem, rynsztokiem czy gwarantem bezpieczenstwa przed autami dla pieszych na chodniku? Nie tylko ze wzgledu na otwarte studzienki trzeba na wschodzie zachowywac czujnosc..
cdn
Na przedmiesciach, w plataninie malych uliczek, znajdujemy jakis hostel. Zostajemy ulokowani za glownym domem, w malym dwupoziomowym niezaleznym domku, ktory wyglada jak przerobiony z garazu albo komorki. Wokol rosna palmy i agawy.
Hostel prowadzi Katja ktora bardzo lgnie do kabaczka. Jej dzieci sa juz dorosle i mowi ze bardzo teskni za zapachem niemowlecia w domu. Kabaczę jest wiec ciagle obwąchiwane i reaguje na to rechotem.
Czy juz wspominalam ze niemowlak uwielbia psy i nie wiemy po kim ona to ma?
Rano pogoda jest lepsza. Jedziemy do Khety gdzie mamy namiar na dawny kolchoz mandarynkowy.
Na zjezdzie z glownej drogi zaczepia nas policja. Nie sa zbyt mili. Twierdza ze zjechalismy w droge jednokierunkowa, mimo ze zadnego znaku mowiacego o tym nigdzie nie ma. Chwile pozniej wogole traca zaintersowanie naszym rzekomym przestepstwem drogowym i zaczynaja dopytywac czego my tu wlasciwie szukamy, jaka jest nasza trasa. I ze lepiej zebysmy pojechali nad morze albo do Swanetii zamiast krecic sie w miejscu gdzie nic nie ma. Mowimy im ze chcemy sie wykąpac w pobliskim jeziorku, na ktore mamy namiary od miejscowych. Policjanci natychmiast staja sie sympatyczniejsi, jakas przedziwna odmiana. A gdy jeszcze zauwazaja kabaczka to wogole zaczynaja polecac nam rozne okoliczne atrakcje i wychwalac uroki Gruzji. Na koniec jeszcze przestrzegagaja zeby nie spac przy jeziorku, idac na spacer dokladnie zamykac samochod i odmeldowac sie straznikowi na bramie dokad i na ile idziemy to on popilnuje auta. I z nikim innym nie rozmawiac, a szczegolnie unikac kontaktu z dziecmi. Nic wiecej w celu rozjasnienia sytuacji panowie mundurowi nie chca powiedziec.
Idziemy wiec dalej, faktycznie jest szlaban i budka ze straznikiem, ktory bez problemu puszcza nas dalej. Zaraz za szlabanem jest i jeziorko gdzie dluzsza chwile plywamy. Nie sklamie gdy powiem ze bylo to najfajniejsze miejsce kąpielowe w calej Gruzji Woda jest chlodna i przypomina nam mocno "nasze" kamieniolomy. Toperz sie smieje ze jedziemy tysiace kilometrow by zazyc kapieli w klimatach zywcem przeniesionych z Dolnego Slaska
Potem idziemy pod gore droga z polamanego asfaltu, mijajac wiele ruin i opuszczonych domow. Widac byla tu kiedys jakas osada
Przy drodze rosna egzotyczne drzewka, ktore byc moze sa owymi mandarynkami, tylko ze nie trafilismy w sezon Wszystkie owoce sa jeszcze male i zielone. Plan objedzenia sie po uszy zdziczalymi mandarynkami upada wiec bardzo szybko…
Na gorce jest jakas wioska. Wsrod palm i wyrosnietych tuj stoja pietrowe domy z kolumnami. Tu juz na dawny kolchoz raczej nie wyglada. Gdzies w dali biegaja jakies dzieci. Pewnie to te ktorych mamy unikac
Gdy wracamy do skodusi zagaduje nas straznik podszlabanowy. Poleca nocleg na pobliskiej łące. Mowi, ze zadzwoni na policje i jak oni pozwola to mozemy tu spac a on nas bedzie pilnowac. Dziwne miejsce. Niby teren prywatny, straznik go pilnuje a o pozwolenie na namiot trzeba pytac policji? Tzn straznik chce pytac bo nam juz powiedzieli ze nie wolno? Poza tym do konca sie nie wyjasnilo przed czym oni nas tu tak przestrzegali a ten chce pilnowac? Dalej jedziemy przez Torse, Natchkadu, Ergete, Kirovi. Mijamy wyprazone sloncem wioski, gdzie przy domach rosna palmy i bananowce. Domy zwykle posiadaja ogromne balkony, nie brakuje takze blokow z drewna i eternitu.
Po drodze hasają swinie, w wiekszosci przypadkow w drewnianej trojkatnej obrozy. Nie wiem czemu ona ma sluzyc, czy zeby prosię nie ucieklo za daleko, nie obgryzalo sobie kopytek czy po prostu nie bylo zbyt szczesliwe? Trafiamy tez na stadko rozowiusich kwiczacych prosiąt, ktore biegna za mamą truchcikiem i popijaja mleczko.
Sporo jest tez w regionie bawołowatych krow, ktore zamiast sie paść leza zanuzone po uszy w blocie. Nic dziwnego ze nazywaja je tu “gruzinskimi hipopotamami” Czyli tutaj rolnicy nie tylko dla kaczek ale i dla krow musza robic bajorka?
Zawijamy tez do Ingiri gdzie szukamy glowy Lenina. Mimo dokladnych namiarow gubimy sie w plątaninie wiejskich uliczek. Uderzamy wiec do miejscowych. Babuszki oczywiscie wiedza czego szukamy ale sa ogromnie rozbawione faktem, ze ktos mogl przyjechac autem z Polski i interesowac sie ich betonowa glowa. Kiedys stal tu caly Lenin, w wyniku pewnych niezgodnosci pomiedzy przeciwnikami a zwolennikami pomnika w wiosce ostala sie sama glowa. Losy korpusu i konczyn nie sa znane. Łeb stoi przy torach, patrzy z melancholią na abchaskie gory zamykajace horyzont i ma lekko utluczony nos.
Kupuje tez dzis chleb w aptece, przed ktora stoi stary fotel dentystyczny, na ktorym ma w zwyczaju siadac sprzedawczyni gdy akurat nie ma klientow. Na budyneczku widnieje napis “apteka” a w srodku oprocz lekarstw sa artykuly spozywcze, alkohol i kolorowe plazowe pilki
Gdzies miedzy Kirovi a Ingiri (zapomnialam jak sie nazywala wioska) zagladamy tez do kosciolka otoczonego wysokim kamiennym murem.
Na dziedzincu stoi fontanna polaczona z basenem, do ktorego wchodzi sie po schodkach. Wyglada jak miejsce jakiegos rytualnego obmywania sie. Zanurzam palec w wodzie. Jest ciepla jak zupa.
Wnetrze kosciolka ma wystroj bardzo surowy.
Mijamy tez charakterystyczne cmentarze. Przy grobach sa tu nie tylko laweczki i stoliki ale calosc jest zadaszona solidnymi wiatami. Wiaty najczesciej sa z metalu, ozdobione wycinankami z blachy i podrzezbianymi plotami.
Na wielu plytach nagrobnych znajduja sie kolorowe wizerunki lezacych tam zmarlych, czesto na tle gor, zabytkow, domu. Niekiedy zmarli sa wyobrazeni nie sami ale z krewnymi lub znajomymi, ktorzy nadal zyją.
Wieczorem wracamy do naszego hostelu. Dzis oprocz nas nocuje czworo turystow z Moskwy- Dima, Artiom i dwie dziewczyny. Przez stol przewija sie wino, koniak i miedowucha. Do imprezy dołącza tez Enriko- gospodarz, ojciec Katji. Artiom urodzil sie w Polsce, w Bornym Sulinowie. To znaczy nie w centrum miasta ale w jakims lesnym osiedlu- wiec pewnie Kłomino... Jego dziadek byl wojskowym. Wyjechali w 92 roku gdy Artiom mial dwa lata. Nie pamieta wiec za bardzo Polski, ma w domu tylko kilka zdjec stamtad. Adresu tez nie pamieta. Smiesznie, bo byc moze chodzilam po jego mieszkaniu i pstrykałam zdjecia. Pytam czy mial zielony nocnik, bo taki kiedys w jednym z mieszkan znalezlismy. Artiom az sie krztusi winem- tak, mial zielony. Acz raczej takie przypadki chyba sie nie zdarzaja. Predzej w Bornym Sulinowie sprzedawali w tamtych latach tylko zielone nocniki Enriko opowiada o pobliskim "niby- kurorcie", o Anaklii (dokladniej o niej napisze w kolejnej czesci relacji), ze obecnie jest plan aby zbudowac tam wielki port. Bo ze kurort nie wypalil to wszyscy powoli zaczynaja sobie zdawac sprawe. Teraz jest inny prezydent i inna wizja- wizja portu. Ciekawe wiec czy do opuszczonych hoteli dołączą opuszczone zurawie i ładownie? Bo jest jeden problem- aby mogly tam wplywac statki trzeba troche poglebic morze bo poki co jest zbyt plytkie- wpadajaca ogromna rzeka nanosi duzo mułu… Gospodarza wogole oburza samo slowo “Anaklia”- jak władza mogla tak zmarnotrawic grube miliony aby realizowac swoje chore ambicje, zwlaszcza w kraju gdzie sie zbytnio nie przelewa.. Twierdzi, ze byly prezydent wogole jakby nie znal kraju ktorym przyszlo mu rzadzic. Albo co bardziej prawdopodobne- nie chcial znac.. Wogole sporo miejscowych ludzi nie chce rozmawiac o Anaklii, tak jakby sie troche wstydzili tego miejsca, a napewno budzilo w nich rozżalenie lub zlosc. Gospodarz kilkakrotnie podkresla rozne nieszczescia Gruzji, np. odłączenie sie Abchazji i teatralnym szeptem mi na ucho- “to wszystko przez Ruskich,to oni namieszali, wczesniej zylismy w zgodzie z Abchazami”. Moskiewska ekipa oczywiscie to slyszy i stara sie ratowac sytuacje roznymi toastami, w stylu “za pokoj miedzy narodami swiata” lub “aby politycy zmadrzeli i byli dobrzy”. Artiom ze swoja dziewczyna maja dziwna maniere, ze co chwile do rozmowy wtrącaja angielskie slowa. Nie wiem czy robia to ze wzgledu na nas i chca pokazac jacy sa europejscy, czy wsrod swoich znajomych tez tak maja w zwyczaju? Obydwoje tez z duma opowiadaja o swoich pracach. Sa konsultantami i “tak naprawde 90% ludzi nie wie czym polega nasz zawód”. Ona zajmuje sie doradztwem w salonach pieknosci (nie wiem czy chodzi o dobor koloru lakieru do paznokci do barwy oczu klientki ). Profesja Artioma jest jeszcze bardziej zawiła i dotyczy branzy ekonomiczno- informatyczno -budowlanej.
Rano zawijamy do Rukhi, miejscowosci przy granicy z Abchazja, gdzie sa ruiny zamku. Mury robia wrazenie czesciowo odbudowanych w czasach niedawnych- kamienie w scianach sa ulozone bardzo rowno i posklejane betonem. Na mury wspinaja sie grube pędy pnaczy. Na dziedzincu pasą sie krowy i sa slady wielu ognisk
Za twierdza jest posterunek wojskowy, ukryty pod siatka maskujaca. Najpierw wylazi z niego dwoch mlodych chlopakow, ktorzy mam wrazenie ze nas sledza (jest wiec problem z pojsciem do kibla). Potem wychodzi tez starszy mundurowy i nam sie bacznie przyglada, acz nie reaguje na pozdrowienie.
W Rukhi jest tez bardzo duzo starych opuszczonych kolchozow, po ktorych pozostala ogromna ilosc mozajek. Ale o gruzinskich mozaikach zbiorczo bedzie w innej czesci relacji. Przy drogach w tej wsi jest cos, co nie wiem czy jest rowem, rynsztokiem czy gwarantem bezpieczenstwa przed autami dla pieszych na chodniku? Nie tylko ze wzgledu na otwarte studzienki trzeba na wschodzie zachowywac czujnosc..
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
i mowi ze bardzo teskni za zapachem niemowlecia w domu. Kabaczę jest wiec ciagle obwąchiwane i reaguje na to rechotem.
to chyba jakiś fetysz Może jakby jej ktoś np. narobił w spodnie a potem dał do przebrania to by sobie przypomniała?
Czy juz wspominalam ze niemowlak uwielbia psy i nie wiemy po kim ona to ma?
na miejscu toperza bym się martwił Nie macie jakiś przystojnych listonoszy albo hydraulików na osiedlu?
Jak podejrzewam z policjantami gadaliście po rosyjsku. Czy ktoś tam w ogóle mówi po angielsku? Ciekawe czy młode pokolenia uczą się rosyjskiego w szkole jak w Mołdawii, gdzie właściwie głównym językiem jest rosyjski, czy jednak to tylko domena średnich i starszych.
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:to chyba jakiś fetysz
Moze! Rozne ludzie maja fantazje i ulubienia! Choc zapach niemowlaka to nie jest rownoznaczne z zapachem kupy. Niemowle pachnie tak troche jak ciepla buleczka.
Pudelek pisze:na miejscu toperza bym się martwił Nie macie jakiś przystojnych listonoszy albo hydraulików na osiedlu?
Wiele osob raczej sugerowalo duzo podobienstwo kabaczka do dzieci z Kaukazu Dobrze ze kabak sie nie urodzil 2 miesiace wczesniej bo moglyby sie snuc jakies niewygodne podejrzenia
Pudelek pisze:Jak podejrzewam z policjantami gadaliście po rosyjsku.
tak, wszyscy spotkani przez nas policjanci, rowniez bardzo mlodzi znali rosyjski
Pudelek pisze:Czy ktoś tam w ogóle mówi po angielsku?
W wiekszosci miejsc typowo turystycznych tzn popularne atrakcje typu znany zabytek, muzeum, jaskinia, w hostelach czy knajpach nastawionych na zagranicznych turystow prawie zawsze ktos mowi po angielsku. Osoba chcaca zwiedzac Gruzje w sposob klasyczny i nie majaca potrzeby gadania o zyciu z kazdym pasterzem czy drwalem spokojnie z angielskim da sobie rade.
W miejsach bardziej zapadlych jest bardzo popularne ze mlodzi miejscowi chca mowic po angielsku z turystami, zagaduja ich w tym jezyku ale potrafia jedynie kilka najprostszych zwrotow.
Pudelek pisze:Ciekawe czy młode pokolenia uczą się rosyjskiego w szkole jak w Mołdawii, gdzie właściwie głównym językiem jest rosyjski, czy jednak to tylko domena średnich i starszych.
Najwiekszym problemem jest ze sporo mlodych nie zna ani angielskiego ani rosyjskiego i porozumienie z nimi nie jest mozliwe bo jezyk gestow tez nie zawsze kumaja. Dotyczy to tez sporej ilosci kobiet w starszym i srednim wieku.
Nie wiem czy w szkole ucza sie rosyjskiego- chyba nie. Acz duzo mlodych mezczyzn zna rosyjski bo jezdza tam do pracy, handluja z Rosjanami, jezdza tam cos zalatwiac.
Chcac zasiegnac jakiejs informacji zwykle zaczepiamy faceta powyzej 35 lat i jest 99% szans ze zna rosyjski, przynajmniej w stopniu podstawowym umozliwiajacym porozumienie w prostych zyciowych kwestiach
Ostatnio zmieniony 2016-10-28, 11:12 przez buba, łącznie zmieniany 5 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dzis odwiedzamy najbardziej polnocny kraniec gruzinskiego wybrzeza. Miejscowosc Anaklia lezy przy granicy z Abchazja, tam gdzie rzeka Enguri wpada do morza. Na pierwszy rzut oka teren wokol robi wrazenie normalnego kurortu ale to wrazenie bardzo złudne. Bardzo szybko, gdy rozejrzymy sie wokol siebie, zaczyna “cos nie grac”. Byla sobie tu kiedys wies, kury, kaczki, małe domki, bagniste morze i chaszcz.... I nagle w glowie gruzinskich władz powstal szatanski plan! I w miejsce to zostaly wpompowane gigantyczne pieniadze aby w pustce i nicosci wzniesc od podstaw super nowoczesną i ekskluzywną miejsowosc wypoczynkowa. Poniosła fantazja, starczylo władzy i wpływów aby rozpoczac i rozhulac inwestycje. Ale cos nie wyszlo. Czy kasa sie nagle skonczyla czy pomysl jednak okazal sie nierealny i zweryfikowalo go zycie? Prace w polowie zawieszono, strumien turystow chcacych wyskakiwac z pieniedzy nie nadplynal a wszystko wokol uleglo zawieszeniu w jakims niebycie. Zostalo miejsce o wygladzie i atmosferze jak z kosmosu- pelne nowych fikusnych budowli, ktore powstawaly naraz, na wyscigi ale wiekszosc nie ulegla wykonczeniu. Przy wjezdzie na nadbrzeze stoi znak. A zaraz za nim jest wypozyczalnia quadow. To zestawienie moze byc symbolem calej miejscowosci.
Jest kilka skonczonych i oddanych do uzytku hoteli ale kosmicznie drogie ceny powoduja ze niewielu wczasowiczow chce z nich korzystac. Basen przed dzialajacym hotelem porasta chwastem. Jest koniec lipca. Turystow spotkalismy tu kilkunastu.
Plaza jest srednia, blotnista, utwardzona ratrakiem. Przy niej jest trawnik i palmy, wyraznie pochodzace ze sztucznych nasadzen. Dzis sa ogromne fale ktore jakos powstaja nagle przy brzegu bo dalej morze jest spokojne. Fale niosą ze soba muł i strasznie piorą kamieniami. Toperz bardzo szybko ucieka z kapieli. Morze jest metne i brazowe, chyba z racji tego zbełtania przez fale.
Przez miejscowosc idzie szeroka, wybetonowana promenada, obsadzana palmami.
Przechodzi ona w ogromny wiszacy most nad rzeka Enguri.
Pod mostem stoi wrak drobnego plywadla- wyglada na pogłebiarke, ktora probowala wykonywac jakas prace a nie uratowala nawet siebie. Muł nanoszony przez rzeke Enguri wygral tym razem.
Kawalek dalej w ocembrowanej przystani stoi wypasny jacht. Dlugo chodzimy wokol i rozwazamy. Rozwazamy jak on sie tam znalazl i czy juz tam na zawsze pozostanie. Wokol beton. Tam gdzie jest połączenie z morzem jest mielizna, moze po kolana wody. Nie rozwiazalismy zagadki jachtu. Czy wplynal tam w czasie wyzszej wody i utknal? I teraz czeka na przyplyw albo drugie zycie poglebiarki? A moze postawili go tam do ozdoby, jak pomnik czy makiete - aby miejscowosc wygladala bardziej wypasnie i kurortowo?
Kawalek dalej na nabrzezu stoi jakby wieza stylizowana na pojazd kosmiczny. Najwyzsze pietro tworzy kilka ogromnych “talerzy”. Blaszane fragmenty zdolaly juz podrdzewiec.
Na gore prowadza prowizoryczne pomosty, pozbijane gwozdziami i lekko skrzypiace pod nogami. Nie wiem czy to pozostalosc po robotnikach budowlanych z przeszlosci czy oddolna inicjatywa lokalnych dzikich eksploratorow.. Probuje sie wspiac po owych dechach ale dosc szybko opuszcza mnie jednak odwaga.
U podstawy wiezy wisza jakies kable i akumulatory, wszystko wyglada na duzo swiezsze niz cala konstrukcja budynku.
Kawalek dalej stoi pagoda.
Chyba z zalozenia miala byc knajpa, teraz zamieszkują ja jedynie pająki tkajace wyjatkowo ładne i mocne sieci (wpadlam w jedna i nie udalo mi sie jej zerwac- wyplatalam sie a pajeczyna zostala na miejscu prawie nietknieta).
Lampy mi sie tu podobaja!
Miejsce wyglada fajnie na nocleg- zaciszne, osloniete, czyste. Tak wemknac sie wieczorem z plecakiem, jakby siedziec cicho to nikt by sie nie czepil. Troche sie obawiam ze nas moglyby poki co zdradzic chichoty, kwiki i radosne gugania Nie wiem jak to dziala ale najglosniejsze gugania i spiewy włączaja sie wlasnie tam, gdzie nie jest to wskazane. Wiec poki co z konspiracja i bezglosnym skradaniem sie mamy pewien problem
Przy pagodzie jest czerwne molo, przywodzace na mysl deptak bedacy duma Batumi. Podobna kolorystyka i rozmach. Fale jednak nie doceniaja elegancji i wykwintnosci tego miejsca i dosyc skutecznie go rozpiepszaja. Po bokach owego molo postawiono wiele malych latarni.
Przy blizszym przyjrzeniu odkrywamy ze latarnie zostaly zbudowane z….. gipsu i plastikowych butelek. Ciekawy patent!
Gdy oddalamy sie od morza dostrzegamy jeszcze kilka wykonczonych hoteli pod ktorymi pasa sie krowy.
Zreszta one sa tez glownymi uzytkownikami promenad i wielopasmowych autostrad, ktore nagle koncza sie w polach na ogromnych rondach prowadzacych donikad.
Po drodze kolejny dziwnoksztaltny nieczynny budynek przed ktorym siedzi straznik i widac go pilnuje.
Z daleka wypatrzylismy kolejny budynek z serii “tak szkaradny ze az ładny”, ktory fikusnoscia przebija wszystkie pozostale. Wyglada troche jakby zbudowano go z papieru, jak origami. W dwie strony stercza jakby ogromne szczypce. Stoi sobie na koncu molo. Nie ma do niego dostepu, bo u nasady betonowej mierzei jest jakis plac budowy czy zaklad przemyslowy. Nie wiem wiec czy budynek ma wejscie i jak wyglada w srodku. Wiem tylko ze wyje na wietrze tak przerazliwym dzwiekiem jak jakas setka dusz potepionych Brzmi jak histeryczny płacz osoby obłąkanej. Sciezka dzwiekowa zdecydowanie wiec pasuje do obrazu!
Cala okolica jest tu zarzucona betonowymi klocami do ochrony przed falami. Nie wiem czy faktycznie pełnia tu taka funkcje- czy moze tu je odlewaja?
W to miejsce z Anakli mozna dotrzec droga o zmiennej nawierzchni i niepewnych mostkach. Prowadzi ona rownolegle do ślepej pieciopasmowki, ktora sie konczy na rondzie widmo.
Stoja tu jeszcze kolorowe bloki, otoczone murem z basztami. Wszystko jest utrzymane w barwach cukierkowych i wyglada jak kostrukcja z klockow albo imitacja placu zabaw.
Wokol rosnie sitowie, kreca sie miejscowi, rybacy, pozyskiwacze zlomu, zakochane pary.
Cala ta miejscowosc ma iscie nieziemski klimat- obłędu, absurdu, megalomanii, nierealnych fantazji na prochach a przede wszystkim utopionych w błocie pieniedzy. Atmosfery obledu dodaje fakt, ze wszystko w tutejszych sklepikach czy namiotowym barze jest przynajmniej dwa razy drozsze niz gdzie indziej. Facet w sklepie oburza sie gdy rezygnuje z zakupow slyszac ceny. “Panią to dziwi? W nadmorskich kurortach ceny sa zawsze wyzsze. Jak kogos nie stac to niech nie przyjezdza”. Widac ludzie dostosowali sie do tych wymagan. Jestem jedyna niedoszla klientka tego sklepu. W barze rowniez hula jedynie wiatr i snuja sie dwa chude psy, jakby wciaz pelne nadziei ze zdarzy sie cud- przyjedzie bogaty wczasowicz, ktory nie dosc ze cos kupi- to jeszcze im rzuci jakis ochłap. Choc chyba złudne to nadzieje. W barze podaja jedynie piwo w puszkach i lody na patyku.
Wedlug opowiesci Enriko, gospodarza z Zugdidi, obecne władze Gruzji mają plan. Moze nierealny, moze absurdalny, ale napewno z rozmachem i przytupem. Anaklia nie nadaje sie na kurort, ktory mial pobic a przynajmniej odciazyc zatloczone Batumi. Tu teraz ma powstac wielki port. Symbole niedoszlego kurortu chca zrownac z ziemia, zaorac i zaczac od podstaw wielka budowe. Trzeba odciazyc port w Batumi. Trzeba sie uczyc na błędach swoich poprzednikow...
Moze za pare lat znow przyjade do Anakli…
Jest kilka skonczonych i oddanych do uzytku hoteli ale kosmicznie drogie ceny powoduja ze niewielu wczasowiczow chce z nich korzystac. Basen przed dzialajacym hotelem porasta chwastem. Jest koniec lipca. Turystow spotkalismy tu kilkunastu.
Plaza jest srednia, blotnista, utwardzona ratrakiem. Przy niej jest trawnik i palmy, wyraznie pochodzace ze sztucznych nasadzen. Dzis sa ogromne fale ktore jakos powstaja nagle przy brzegu bo dalej morze jest spokojne. Fale niosą ze soba muł i strasznie piorą kamieniami. Toperz bardzo szybko ucieka z kapieli. Morze jest metne i brazowe, chyba z racji tego zbełtania przez fale.
Przez miejscowosc idzie szeroka, wybetonowana promenada, obsadzana palmami.
Przechodzi ona w ogromny wiszacy most nad rzeka Enguri.
Pod mostem stoi wrak drobnego plywadla- wyglada na pogłebiarke, ktora probowala wykonywac jakas prace a nie uratowala nawet siebie. Muł nanoszony przez rzeke Enguri wygral tym razem.
Kawalek dalej w ocembrowanej przystani stoi wypasny jacht. Dlugo chodzimy wokol i rozwazamy. Rozwazamy jak on sie tam znalazl i czy juz tam na zawsze pozostanie. Wokol beton. Tam gdzie jest połączenie z morzem jest mielizna, moze po kolana wody. Nie rozwiazalismy zagadki jachtu. Czy wplynal tam w czasie wyzszej wody i utknal? I teraz czeka na przyplyw albo drugie zycie poglebiarki? A moze postawili go tam do ozdoby, jak pomnik czy makiete - aby miejscowosc wygladala bardziej wypasnie i kurortowo?
Kawalek dalej na nabrzezu stoi jakby wieza stylizowana na pojazd kosmiczny. Najwyzsze pietro tworzy kilka ogromnych “talerzy”. Blaszane fragmenty zdolaly juz podrdzewiec.
Na gore prowadza prowizoryczne pomosty, pozbijane gwozdziami i lekko skrzypiace pod nogami. Nie wiem czy to pozostalosc po robotnikach budowlanych z przeszlosci czy oddolna inicjatywa lokalnych dzikich eksploratorow.. Probuje sie wspiac po owych dechach ale dosc szybko opuszcza mnie jednak odwaga.
U podstawy wiezy wisza jakies kable i akumulatory, wszystko wyglada na duzo swiezsze niz cala konstrukcja budynku.
Kawalek dalej stoi pagoda.
Chyba z zalozenia miala byc knajpa, teraz zamieszkują ja jedynie pająki tkajace wyjatkowo ładne i mocne sieci (wpadlam w jedna i nie udalo mi sie jej zerwac- wyplatalam sie a pajeczyna zostala na miejscu prawie nietknieta).
Lampy mi sie tu podobaja!
Miejsce wyglada fajnie na nocleg- zaciszne, osloniete, czyste. Tak wemknac sie wieczorem z plecakiem, jakby siedziec cicho to nikt by sie nie czepil. Troche sie obawiam ze nas moglyby poki co zdradzic chichoty, kwiki i radosne gugania Nie wiem jak to dziala ale najglosniejsze gugania i spiewy włączaja sie wlasnie tam, gdzie nie jest to wskazane. Wiec poki co z konspiracja i bezglosnym skradaniem sie mamy pewien problem
Przy pagodzie jest czerwne molo, przywodzace na mysl deptak bedacy duma Batumi. Podobna kolorystyka i rozmach. Fale jednak nie doceniaja elegancji i wykwintnosci tego miejsca i dosyc skutecznie go rozpiepszaja. Po bokach owego molo postawiono wiele malych latarni.
Przy blizszym przyjrzeniu odkrywamy ze latarnie zostaly zbudowane z….. gipsu i plastikowych butelek. Ciekawy patent!
Gdy oddalamy sie od morza dostrzegamy jeszcze kilka wykonczonych hoteli pod ktorymi pasa sie krowy.
Zreszta one sa tez glownymi uzytkownikami promenad i wielopasmowych autostrad, ktore nagle koncza sie w polach na ogromnych rondach prowadzacych donikad.
Po drodze kolejny dziwnoksztaltny nieczynny budynek przed ktorym siedzi straznik i widac go pilnuje.
Z daleka wypatrzylismy kolejny budynek z serii “tak szkaradny ze az ładny”, ktory fikusnoscia przebija wszystkie pozostale. Wyglada troche jakby zbudowano go z papieru, jak origami. W dwie strony stercza jakby ogromne szczypce. Stoi sobie na koncu molo. Nie ma do niego dostepu, bo u nasady betonowej mierzei jest jakis plac budowy czy zaklad przemyslowy. Nie wiem wiec czy budynek ma wejscie i jak wyglada w srodku. Wiem tylko ze wyje na wietrze tak przerazliwym dzwiekiem jak jakas setka dusz potepionych Brzmi jak histeryczny płacz osoby obłąkanej. Sciezka dzwiekowa zdecydowanie wiec pasuje do obrazu!
Cala okolica jest tu zarzucona betonowymi klocami do ochrony przed falami. Nie wiem czy faktycznie pełnia tu taka funkcje- czy moze tu je odlewaja?
W to miejsce z Anakli mozna dotrzec droga o zmiennej nawierzchni i niepewnych mostkach. Prowadzi ona rownolegle do ślepej pieciopasmowki, ktora sie konczy na rondzie widmo.
Stoja tu jeszcze kolorowe bloki, otoczone murem z basztami. Wszystko jest utrzymane w barwach cukierkowych i wyglada jak kostrukcja z klockow albo imitacja placu zabaw.
Wokol rosnie sitowie, kreca sie miejscowi, rybacy, pozyskiwacze zlomu, zakochane pary.
Cala ta miejscowosc ma iscie nieziemski klimat- obłędu, absurdu, megalomanii, nierealnych fantazji na prochach a przede wszystkim utopionych w błocie pieniedzy. Atmosfery obledu dodaje fakt, ze wszystko w tutejszych sklepikach czy namiotowym barze jest przynajmniej dwa razy drozsze niz gdzie indziej. Facet w sklepie oburza sie gdy rezygnuje z zakupow slyszac ceny. “Panią to dziwi? W nadmorskich kurortach ceny sa zawsze wyzsze. Jak kogos nie stac to niech nie przyjezdza”. Widac ludzie dostosowali sie do tych wymagan. Jestem jedyna niedoszla klientka tego sklepu. W barze rowniez hula jedynie wiatr i snuja sie dwa chude psy, jakby wciaz pelne nadziei ze zdarzy sie cud- przyjedzie bogaty wczasowicz, ktory nie dosc ze cos kupi- to jeszcze im rzuci jakis ochłap. Choc chyba złudne to nadzieje. W barze podaja jedynie piwo w puszkach i lody na patyku.
Wedlug opowiesci Enriko, gospodarza z Zugdidi, obecne władze Gruzji mają plan. Moze nierealny, moze absurdalny, ale napewno z rozmachem i przytupem. Anaklia nie nadaje sie na kurort, ktory mial pobic a przynajmniej odciazyc zatloczone Batumi. Tu teraz ma powstac wielki port. Symbole niedoszlego kurortu chca zrownac z ziemia, zaorac i zaczac od podstaw wielka budowe. Trzeba odciazyc port w Batumi. Trzeba sie uczyc na błędach swoich poprzednikow...
Moze za pare lat znow przyjade do Anakli…
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na gruzinskie mozaiki z czasow poprzedniego systemu zwrocilam juz uwage na poprzednich wyjazdach. Tylko co z tego- skoro tylko mi migaly przed oczami w oknach marszrutek czy zlapanych stopow. W tym roku po raz pierwszy dysponowalismy w Gruzji wlasnym transportem, wiec moglismy sie zatrzymywac gdzie i na ile dusza zapragnie. Kwestia tematyki czy artyzmu moze zapewne byc rzecza dyskusyjna ale jedno jest pewne - robi wrazenie solidnosc wykonania tych zdobien. Nieremontowane, nikt o nie nie dba od dziesiatkow lat, czesto umiejscowione na budynkach zawilglych, osypujacych sie- a wciaz wyrazne, kompletne i chyba niewiele zmienione od czasow powstania.
Najbardziej obfitujaca w mozaiki miejscowoscia na naszej trasie bylo Rukhi. One byly tam doslownie wszedzie. Z rozmowy z miejscowymi wychodzi ze to zasluga ogromnych kolchozow ktore sie niegdys w tej wiosce znajdowaly. Tu jakis spory gmach o ksztalcie nieco palacowym, pewnie dawny budynek uzytecznosci publicznej- urzad, biblioteka, siedziba partii? Okala go mur- caly w mozaikach
Przedstawiono tu glownie ludzi przy codziennych zajeciach, przy pracy, w roznych strojach. Sporo postaci jest w kapeluszach, ktore kojarza mi sie predzej z Meksykiem lub plantacjami ryzu niz Gruzja...
Sporo mozajek jest tez na szkolach, na wszystkich przewija sie motyw gołąbkow- lub innego ptactwa (Rukhi)
Tu dokladnie widac ze najnowszym elementem jest flaga... ktora nie do konca kolorystycznie pasuje do reszty obrazka ale starej nie wypadalo zostawic
Opuszczona szkola w Oni, mozaiki juz oblezione i niekompletne...
Szkola w ktorejs z wiosek miedzy Anaklią a Ingiri. Motywy naukowe,sportowe i muzyczne.
Podobnie jak na Ukrainie wiele przystankow autobusowych w ten sposob dekorowano za dawnych lat...
Nie wiem co tu jezdzcy maja w rekach- mam trzy typy- kijanki do prania, kije bejsbolowe, a moze rakietki do badmintona?
Przystanek przystrojony konmi, gdzies przy glownej drodze miedzy Zestaponi a tunelem, pelniacy funkcje handlowe. W garze warzy sie gotowana kukurydza.
Inny takowy gdzies miedzy Anaklia a Ingiri
Wsrod chaszczu stala betonowa pokruszona konstrukcja niewiadomego przeznaczenia a na niej "ekrany" z obrazkami. Przedstawione tu scenki rodzajowe to jakby taniec, jakies wystepy, spiewy? Wszystko bujnie porasta bluszcz... (Rukhi)
Niewysoki opuszczony budynek. Z trzech stron na scianach scenki jakis zbiorow? Motywem łączącym wszystkie trzy obrazki sa pokładajace sie, zgiete rosliny (Rukhi)
Mur ciagnacy sie wzdłuz ulicy, za nim normalne jednorodzinne domy. Tu dominuja scenki wojskowe (Rukhi)
Dawne sanatorium w Borżomi, obecnie pelniace funkcje mieszkaniowe dla uchodzcow z Abchazji. Kawal budynku pokrywa mieszanina obrazkow- scenek z lokalnego zycia- sa zniwa, wypiek chleba, dzbany do wina, połów ryb, wsie, miasta, zawody sportowe a nawet orka za pomoca wołu!
Maly, nieczynny juz zaklad przemyslowy (miedzy Anaklia a Ingiri). Scenki przedstawiaja roboty polowe, dzielnych kołchoznikow i traktorzystow przy pracy.
a na bocznej scianie budynku nagla zmiana klimatu- chyba ze w przerwie sniadaniowej na polu filizanka herbaty?
Niedaleko za Zugdidi, jadac w strone Swanetii mijamy stary opuszczony basen. Ogolnie malo zostalo- sam szkielet budynku, goły, szary beton- jednak fasada pelna jest "wodnych" obrazkow.
Kawalek dalej, w ktorejs kolejnej wsi stoi jakis budynek o nieznanym mi przeznaczeniu. Osoby przedstawione na scianie wygladaja jakby mialy powazna wysypke, a i miny jakies niezbyt zadowolone i zagniewane....
Abastumani- mur przy drodze przyozdobiony w sceny z polowan
Adigeni, budynek handlowo- uslugowy- a na nim pasterstwo u stóp Kaukazu!
Shuakhevi- budynek w ktorym jest policja, jakies warsztaty, sklepy z czesciami. Mozaiki niekompletne ale zawsze do kolekcji
Wszystkie powyzsze miejsca zostaly znalezione przypadkiem, dostrzezone z okien jadacego auta. A ile tego musi jeszcze siedziec po bocznych uliczkach i zakamarkach? Mam nadzieje ze kiedys bedzie mi dane ten temat uzupelnic
Najbardziej obfitujaca w mozaiki miejscowoscia na naszej trasie bylo Rukhi. One byly tam doslownie wszedzie. Z rozmowy z miejscowymi wychodzi ze to zasluga ogromnych kolchozow ktore sie niegdys w tej wiosce znajdowaly. Tu jakis spory gmach o ksztalcie nieco palacowym, pewnie dawny budynek uzytecznosci publicznej- urzad, biblioteka, siedziba partii? Okala go mur- caly w mozaikach
Przedstawiono tu glownie ludzi przy codziennych zajeciach, przy pracy, w roznych strojach. Sporo postaci jest w kapeluszach, ktore kojarza mi sie predzej z Meksykiem lub plantacjami ryzu niz Gruzja...
Sporo mozajek jest tez na szkolach, na wszystkich przewija sie motyw gołąbkow- lub innego ptactwa (Rukhi)
Tu dokladnie widac ze najnowszym elementem jest flaga... ktora nie do konca kolorystycznie pasuje do reszty obrazka ale starej nie wypadalo zostawic
Opuszczona szkola w Oni, mozaiki juz oblezione i niekompletne...
Szkola w ktorejs z wiosek miedzy Anaklią a Ingiri. Motywy naukowe,sportowe i muzyczne.
Podobnie jak na Ukrainie wiele przystankow autobusowych w ten sposob dekorowano za dawnych lat...
Nie wiem co tu jezdzcy maja w rekach- mam trzy typy- kijanki do prania, kije bejsbolowe, a moze rakietki do badmintona?
Przystanek przystrojony konmi, gdzies przy glownej drodze miedzy Zestaponi a tunelem, pelniacy funkcje handlowe. W garze warzy sie gotowana kukurydza.
Inny takowy gdzies miedzy Anaklia a Ingiri
Wsrod chaszczu stala betonowa pokruszona konstrukcja niewiadomego przeznaczenia a na niej "ekrany" z obrazkami. Przedstawione tu scenki rodzajowe to jakby taniec, jakies wystepy, spiewy? Wszystko bujnie porasta bluszcz... (Rukhi)
Niewysoki opuszczony budynek. Z trzech stron na scianach scenki jakis zbiorow? Motywem łączącym wszystkie trzy obrazki sa pokładajace sie, zgiete rosliny (Rukhi)
Mur ciagnacy sie wzdłuz ulicy, za nim normalne jednorodzinne domy. Tu dominuja scenki wojskowe (Rukhi)
Dawne sanatorium w Borżomi, obecnie pelniace funkcje mieszkaniowe dla uchodzcow z Abchazji. Kawal budynku pokrywa mieszanina obrazkow- scenek z lokalnego zycia- sa zniwa, wypiek chleba, dzbany do wina, połów ryb, wsie, miasta, zawody sportowe a nawet orka za pomoca wołu!
Maly, nieczynny juz zaklad przemyslowy (miedzy Anaklia a Ingiri). Scenki przedstawiaja roboty polowe, dzielnych kołchoznikow i traktorzystow przy pracy.
a na bocznej scianie budynku nagla zmiana klimatu- chyba ze w przerwie sniadaniowej na polu filizanka herbaty?
Niedaleko za Zugdidi, jadac w strone Swanetii mijamy stary opuszczony basen. Ogolnie malo zostalo- sam szkielet budynku, goły, szary beton- jednak fasada pelna jest "wodnych" obrazkow.
Kawalek dalej, w ktorejs kolejnej wsi stoi jakis budynek o nieznanym mi przeznaczeniu. Osoby przedstawione na scianie wygladaja jakby mialy powazna wysypke, a i miny jakies niezbyt zadowolone i zagniewane....
Abastumani- mur przy drodze przyozdobiony w sceny z polowan
Adigeni, budynek handlowo- uslugowy- a na nim pasterstwo u stóp Kaukazu!
Shuakhevi- budynek w ktorym jest policja, jakies warsztaty, sklepy z czesciami. Mozaiki niekompletne ale zawsze do kolekcji
Wszystkie powyzsze miejsca zostaly znalezione przypadkiem, dostrzezone z okien jadacego auta. A ile tego musi jeszcze siedziec po bocznych uliczkach i zakamarkach? Mam nadzieje ze kiedys bedzie mi dane ten temat uzupelnic
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Pudelek pisze:Tą flagę na mozaice to już zapewne musieli zmieniać dwa razy
No bardzo ciekawe czy za pierwszym razem tez zmienili czy dopiero Misza zadbal o detale
Ostatnio zmieniony 2016-11-01, 22:34 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Jezdzac po Gruzji, nawet osobowka i trzymajac sie utwardzonych drog, wiele razy trafilismy na rozne drogowe ciekawostki i lokalne klimaty. Zapewne gdyby sie wbic w gorskie trakty, w bloto, kamienie i glebokie koleiny- pewnie byloby tego jeszcze wiecej
Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.
Nieraz zamiast klasycznego zderzaka sa montowane listwy z metalu, ktore przypominaja mi karnisz. I nie dotyczy to jakis starych, klimatycznych, poradzieckich rzęchów- glownie widzielismy to w samochodach typu merdedes czy BMW i to nie najstarszych.
Czasem mozna trafic na duzo bardziej niekompletne auta- bez reflektorow, bez polowy maski, z czarna dziurą z przodu..
Zupelnym hitem byl ten, z Kobuleti. To nie byl samochod ktory sobie gdzies stal czekajac az rozbiora go na czesci. On sobie ochoczo jedzil -ciekawe czy po ciemku rowniez... A moze kierowca przyswiecal sobie wtedy telefonem? co czesto zaobserwowalismy wsrod rowerzystow.
Brak natomiast jednego swiatla jest juz duzo popularniejszy.
Najbardziej przypadly mi do gustu przypadki gdy w miejsce brakujacego reflektora wstawiono innoksztaltny, dosztukowaną samorobke, co najwazniejsze dzialajaca! Sa dwa swiatla? Są. Świecą? Świecą. Ale u nas to zaraz by sie ktos doczepil! (u nas to ludzi nawet dziwi lub oburza jak rozne fragmenty karoserii maja inny kolor )
Wiele razy mijalismy takze pojazdy, ktorych widok sugerowal nam, ze do skodusi na te wakacje moglismy zabrac 3 razy wiecej rzeczy! I jeszcze trojke znajomych!
Godna podziwu u miejscowych jest rowniez umiejetnosc ukladania piramidy z siana. Jakim cudem to nie spada, nawet przy wchodzeniu w ostry zakret ze spora predkoscia?
Przy glownej drodze przez Swanetie dwukrotnie spotkalismy nietypowe przyczepki- drewniane sanie, ciagniete po asfalcie. Raz przez woły, drugi raz przez terenowke.
Nieraz tez trafia sie uzytkownik ruchu podrozujacy wierzchem. Skrety sygnalizuje podobnie jak rowerzysci, nie wiem tylko dlaczego zawsze zdejmujac czapke i nia wskazujac kierunek.
Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran?
Tu natomiast "autokar" angielskich turystow - ktorzy przywiezli wszystko ze soba- wraz z drewnem
Wsrod gruzinskich aut zaobserwowalam 4 rodzaje tablic rejestracyjnych- GEO bez flagi, GEO z flagą, GE z flaga na bialym tle i GE z flaga na tle niebieskim. Chyba tez jest taka kolejnosc od najstarszych do najnowszych.
Nie spotkalam sie natomiast nigdzie w Gruzji z czarnymi tablicami jeszcze z radzieckich czasow (na Ukrainie i w Armenii takie mozna niekiedy jeszcze spotkac). Bardzo jestem tez ciekawa czy kiedys w Gruzji byly uzywane blachy samochodowe z literami z gruzinskiego alfabetu? Tak jak np. na Ukrainie starsze rejestracje sa w cyrylicy, dopiero niedawno na fali totalnej unifikacji wszystkiego zastapiono je wyłącznie literami ktore pokrywaja sie z alfabetem łacinskim.
Dosc popularne, zwlaszcza w zachodniej czesci Gruzji (ciekawe ze na wschod od tunelu jest tego zdecydowanie mniej) jest jezdzenie bez zderzakow.
Nieraz zamiast klasycznego zderzaka sa montowane listwy z metalu, ktore przypominaja mi karnisz. I nie dotyczy to jakis starych, klimatycznych, poradzieckich rzęchów- glownie widzielismy to w samochodach typu merdedes czy BMW i to nie najstarszych.
Czasem mozna trafic na duzo bardziej niekompletne auta- bez reflektorow, bez polowy maski, z czarna dziurą z przodu..
Zupelnym hitem byl ten, z Kobuleti. To nie byl samochod ktory sobie gdzies stal czekajac az rozbiora go na czesci. On sobie ochoczo jedzil -ciekawe czy po ciemku rowniez... A moze kierowca przyswiecal sobie wtedy telefonem? co czesto zaobserwowalismy wsrod rowerzystow.
Brak natomiast jednego swiatla jest juz duzo popularniejszy.
Najbardziej przypadly mi do gustu przypadki gdy w miejsce brakujacego reflektora wstawiono innoksztaltny, dosztukowaną samorobke, co najwazniejsze dzialajaca! Sa dwa swiatla? Są. Świecą? Świecą. Ale u nas to zaraz by sie ktos doczepil! (u nas to ludzi nawet dziwi lub oburza jak rozne fragmenty karoserii maja inny kolor )
Wiele razy mijalismy takze pojazdy, ktorych widok sugerowal nam, ze do skodusi na te wakacje moglismy zabrac 3 razy wiecej rzeczy! I jeszcze trojke znajomych!
Godna podziwu u miejscowych jest rowniez umiejetnosc ukladania piramidy z siana. Jakim cudem to nie spada, nawet przy wchodzeniu w ostry zakret ze spora predkoscia?
Przy glownej drodze przez Swanetie dwukrotnie spotkalismy nietypowe przyczepki- drewniane sanie, ciagniete po asfalcie. Raz przez woły, drugi raz przez terenowke.
Nieraz tez trafia sie uzytkownik ruchu podrozujacy wierzchem. Skrety sygnalizuje podobnie jak rowerzysci, nie wiem tylko dlaczego zawsze zdejmujac czapke i nia wskazujac kierunek.
Na samochodach policyjnych zauwazylismy wystajacy element z przedniego zderzaka. Wyciągarka? Taran?
Tu natomiast "autokar" angielskich turystow - ktorzy przywiezli wszystko ze soba- wraz z drewnem
Wsrod gruzinskich aut zaobserwowalam 4 rodzaje tablic rejestracyjnych- GEO bez flagi, GEO z flagą, GE z flaga na bialym tle i GE z flaga na tle niebieskim. Chyba tez jest taka kolejnosc od najstarszych do najnowszych.
Nie spotkalam sie natomiast nigdzie w Gruzji z czarnymi tablicami jeszcze z radzieckich czasow (na Ukrainie i w Armenii takie mozna niekiedy jeszcze spotkac). Bardzo jestem tez ciekawa czy kiedys w Gruzji byly uzywane blachy samochodowe z literami z gruzinskiego alfabetu? Tak jak np. na Ukrainie starsze rejestracje sa w cyrylicy, dopiero niedawno na fali totalnej unifikacji wszystkiego zastapiono je wyłącznie literami ktore pokrywaja sie z alfabetem łacinskim.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości