Do Wołochów przez Śląsk, schrony i uszy
Do Wołochów przez Śląsk, schrony i uszy
Pod koniec września ruszyliśmy do Wołochów, a konkretnie na Morawską Wołoszczyznę (Valašsko). Sam region ze swoją kulturą jest ciekawy, ale równie ciekawa jest jak zawsze droga do niego.
Pierwszy postój na czeskim Śląsku wypada nad Městem Albrechtice (Stadt Olbersdorf). Tam krótki spacer łąkami z widokiem na miejscowość.
Na wzgórzu stoi przedziwna podwójna wieża widokowa Hraniční vrch.
Kiedyś były to nadajniki telefonii komórkowej, w 2011 roku kupione za symboliczną koronę przez miasto i przebudowane do dzisiejszej formy. Wydawało mi się, iż to młodsza konstrukcja, a ma już pięć lat!
Na górę wchodzę samotnie. Mój lęk wysokości wzrasta z każdym półpiętrem, potęgują go kratkowane schody i drgania. Na górnych 25 metrach jestem dosłownie zesr...ny ze strachu!
Stwierdzam, że na pewno nie przejdę mostkiem do drugiej wieży. Robię kilka zdjęć i... przechodzę Ale na krótko, wieża cały czas się chwieje i mój błędnik szaleje. Widoki zresztą nie są jakoś rewelacyjne, zwłaszcza na polską stronę.
Schodzę baaaardzo wolno starając nie patrzeć się w dół...
Z ulgą i cały spocony staję na twardej ziemi. Uff, przeżyłem
Kilkaset metrów od wieży jest słupek granicy czesko-polskiej, ale najbliższa znakowana trasa z polskiej strony prowadzi aż z Opawicy.
W centrum Města Albrechtice uwieczniam dawny browar pałacowy, od dawna nieczynny. Sam pałac zburzono w latach 80.
Drugą wieżę widokową spotykam za Krnovem w wiosce Úvalno (Lobenstein). Kamienną Hans-Kudlich-Warte wybudowano w 1913 roku.
Upamiętniono nią "rodaka" Hansa Kudlicha, miejscowego polityka austriacko-śląskiego. Brał udział w Wiośnie Ludów, zasiadał w austriackim parlamencie i był współzałożycielem Związku Ślązaków Austriackich. Drugą połowę życia spędził w Stanach jako lekarz i abolicjonista, tam też zmarł.
Wieża w piątki jest zamknięta i pewnie dlatego na jej schodach siedzi jakaś parka popijąca piwo i puszczająca głośną muzykę na całą okolicę.
Grób rodzinny Kudlichów znajduje się na cmentarzu parafialnym. Zdobi go ciekawa płaskorzeźba, nawiązująca do zniesienia poddaństwa w Cesarstwie Austrii, czego Hans był gorącym zwolennikiem.
Kawałek dalej dobrze zachowany (lub odnowiony) pomnik poległych oraz drugi mniejszy niemieckich mieszkańców, którzy nie przeżyli ostatniej wojny.
Robimy kolejny skok kilometrowy aż za Opawę na teren ziemi hulczyńskiej (Hlučínsko, Hultschiner Ländchen, po miejscowemu Prajsko). Ten fragment niemieckiego Górnego Śląska (konkretnie powiatu raciborskiego) przekazano Czechosłowacji w 1920 roku. W swej mądrości wielcy politycy wielkich państw uznali, że skoro większość jego mieszkańców używa mowy morawskiej i określa się jako Morawcy to tak będzie sprawiedliwie. Co prawda sami autochtoni niezbyt ucieszyli się z takiego przebiegu zdarzeń a nawet gorąco protestowali, ale kto by się tam pierdołami przejmował...
Kravaře (Deutsch Krawarn, po śląsku Krawôrz) posiadają duży barokowy pałac wybudowany przez rodzinę Eichendorffów.
Wokół niego rozciąga się rozległy park, częściowo zamieniony na... pole golfowe.
Klimat zmienia się na bardziej poważny - w Darkovičkach (Klein Darkowitz), administracyjnie należących do Hulczyna, znajduje się szereg schronów bojowych z okresu międzywojennego. Duże konstrukcje uzupełniane są przez mniejsze lekkie řopíki.
Przy głównej drodze stoi MO-S 20 Orel. Dwukondygnacyjny, dwuskrzydłowy o najwyższej kategorii odporności.
W czasie wojny testowano na nim amunicję, stąd duża dziura z boku.
Obok ustawiono dwa T-34 i jeden niszczyciel czołgów SU-100. Dzieciaki mają się na czym bawić.
Z góry widać doskonale rozrzucone na polach sąsiednie obiekty - będący w rękach prywatnych MO-S 21 Jaroš oraz lekkie schrony LO vz. 37.
Kilkaset metrów na wschód przy bocznej drodze znajduje się główny schron Muzeum Czechosłowackich Umocnień - MO-S 19 Alej. Także dwukondygnacyjny, z dwoma stanowiskami strzeleckimi po bokach i żelazną kopułą strzelecką. III kategoria odporności czyli ciut mniej niż Orel.
W latach 80. przystąpiono do prac rekonstrukcyjnych, bo on również był "dziurawy", ale prawdopodobnie stało się to dopiero po wojnie, gdy ćwiczyło tu czechosłowackie wojsko. Wycięto także porastające go ze wszystkich stron drzewa, przywracając pierwotny widok na okolicę. Dziś jest częścią Muzeum Ziemi Śląskiej w Opawie i przeznaczony do regularnego zwiedzania. Obok rozciągają się rowy przeciwczołgowe oraz żelbetonowe trójkąty, tzw. "zęby smoka".
Uzupełnieniem jest kolejny czołg T-34. Wydaje się, iż Czechosłowacy stawiali je masowo gdzie popadnie. Fajnie, bo w Polsce raczej się ostatnio je likwiduje jako pozostałość niesłusznej epoki.
Wejścia do muzeum są o pełnych godzinach. Trochę czekamy na opiekuna, który pojechał samochodem po... obiad . Wreszcie wchodzimy do wnętrza, w którym przywrócono stan z 1938 roku i jest uznawane za jedne z najciekawszych tego typu w Republice Czeskiej.
Załogę stanowiło 36 żołnierzy, którzy mieli się bronić przez 14 dni. Głównym uzbrojeniem były dwa działka przeciwpancerne vz. 36 kalibru 47 mm sprężone z ciężkim karabinem maszynowym. Umieszczone były w dwóch skrzydłach.
Takie działko miało zasięg niecałe 6 kilometrów i wystrzeliwało 30-35 pocisków na minutę. Przebijało pancerze do 50 mm, w tym czasie praktycznie wszystkie. Uzupełniały je dwa ciężkie karabiny maszynowe vz. 37 oraz sześć lekkich vz. 26. Na zdjęciu to ostatnie.
Widok z pozycji strzelca.
Ciężki bunkier wspomagał lekki řopík - najczęściej występujący w naturze schron LO vz. 36.
Między nimi stał czołg (może to nawiązanie do tego, iż w 1945 roku w niektórych miejscach bronił się tu Wehrmacht przed Armią Czerwoną)...
...oraz dziwna konstrukcja przypominająca zalany wodą garaż.
A przy samochodzie, który zaparkowaliśmy niedaleko muzeum, kolejny T-34 i fragment radzieckiej katiuszy.
W pobliskim lesie kryje się następny duży schron piechoty - MO-S 18 Obora. Widać go w przecince.
Podobnie jak poprzednie wybetonowano go w 1936 roku. Podobno po renowacji przywrócono mu oryginalne wyposażenie, ale otwierany dla turystów jest sporadycznie.
Przez dziurę w lesie widać muzeum, a wokół częściowo pozarastane przeszkody przeciwczołgowe. W latach 30. tych drzew tu przecież nie było.
Na ścianie wisi tablica poświęcona Jaroslavu Švarcovi, który przez jakiś czas w nim stacjonował (ale nie w czasie przejmowania terenu przez Niemców). Po zajęciu Czechosłowacji przedostał się na zachód i jako cichociemnego zrzucono go do okupowanego kraju. Popełnił samobójstwo w 1942 roku w praskim soborze Cyryla i Metodego wraz z uczestnikami zamachu na Heydricha.
Cała okolica jest wręcz usiana schronami, więc dla miłośników fortyfikacji to wręcz ziemia obiecana
My tymczasem zjeżdżamy w dół do Hulczyna (Hlučín, Hultschin), głównego ośrodka obszaru przyłączonego w 1920 roku do Czechosłowacji. Parkujemy na bezpłciowym rynku, gdzie wśród zabudowy wyróżnia się tylko ratusz.
Wszystko co ciekawe w miejscowości jest w pobliżu. W zamku urządzono muzeum, a na dziedzińcu ustawiono dwa słupki graniczne - pruski i czechosłowacki.
Pozostałością po murach miejskich są trzy baszty w różnym stopniu zachowania.
Architektonicznie kamienice bardzo przypominają Górny Śląsk... wróć, to przecież jest Górny Śląsk!
Zaglądając w podwórze miałem wrażenie, że to Katowice, tylko bardziej wypucowane
Hulczyn ma też własny browar mieszczący się w tym niepozornym budynku. Oczywiście dokonałem zakupów
Przez Ostrawę przejeżdżamy już w początkowych godzinach szczytu - zjazdy z autostrady są całkowicie zakorkowane! Na szczęście my poruszamy się w odwrotną stronę, więc przejazd idzie w miarę sprawnie.
Pierwszą miejscowością po opuszczeniu czeskiego Śląska i wjeździe na Morawy jest Stará Ves nad Ondřejnicí (Altendorf bei Braunsberg). Stoi w niej perełka której próżno szukać w przewodnikach - piękny renesansowy pałac z XVI wieku.
Sgraffito przedstawia sceny biblijne oraz ludowe.
Na horyzoncie pojawiają się góry Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Jako wisienka dzisiejszego tortu zostaje nam miasteczko Štramberk (Strahlenberg), rozłożone na kilku wzgórzach. Kiedyś przez nie przejeżdżaliśmy, ale było tak pełne turystów, że nawet nie udało się nigdzie zaparkować. Dziś jest trochę luźniej, choć parking umiejscowiony jest dość daleko od centrum.
Miejscową atrakcją kulinarną są Štramberské uši, zawinięty piernik. To pierwszy czeski produkt regionalny i może być wytwarzany wyłącznie tutaj.
Według legendy gdy w 1241 roku Tatarzy oblegali miasto mieszkańcy odparli ich, wypuszczając wodę ze zbiornika i zatapiając. W obozie wroga znaleziono worki z obciętymi i posolonymi uszami chrześcijan, które miały być wysłane później do chana.
Uszy sprzedaje się tu na każdym kroku w różnych smakach.
Nad miastem góruje wieża dawnego zamku. Musiała być dobrym punktem obserwacyjnym na okolicę, która jest cholernie pofałdowana.
To typowe Podbeskidzie (w Polsce tej nazwy używa się całkowicie błędnie dla byłego województwa bielskiego). Za to dalej widać już właściwe Beskidy ze szczytami Radhošť i Velký Javorník (po prawej).
Rynek jest tak krzywy iż człowiek zastanawia się, jakim cudem te budynki nie spadają
Tu także jest browar miejski, serwujący swą specjalność - piwo z piernikiem!
Wracając do samochodu zaglądamy jeszcze do winoteki, gdzie kupujemy świeży burčák - sfermentowany moszcz winny, sprzedawany wyłącznie od początku sierpnia do końca listopada. A przełom września i października to szczyt tej sprzedaży, dostępny jest w każdej szanującej się winiarni. I jest pyszny
O Wołochach będzie już w następnych odcinku
Pierwszy postój na czeskim Śląsku wypada nad Městem Albrechtice (Stadt Olbersdorf). Tam krótki spacer łąkami z widokiem na miejscowość.
Na wzgórzu stoi przedziwna podwójna wieża widokowa Hraniční vrch.
Kiedyś były to nadajniki telefonii komórkowej, w 2011 roku kupione za symboliczną koronę przez miasto i przebudowane do dzisiejszej formy. Wydawało mi się, iż to młodsza konstrukcja, a ma już pięć lat!
Na górę wchodzę samotnie. Mój lęk wysokości wzrasta z każdym półpiętrem, potęgują go kratkowane schody i drgania. Na górnych 25 metrach jestem dosłownie zesr...ny ze strachu!
Stwierdzam, że na pewno nie przejdę mostkiem do drugiej wieży. Robię kilka zdjęć i... przechodzę Ale na krótko, wieża cały czas się chwieje i mój błędnik szaleje. Widoki zresztą nie są jakoś rewelacyjne, zwłaszcza na polską stronę.
Schodzę baaaardzo wolno starając nie patrzeć się w dół...
Z ulgą i cały spocony staję na twardej ziemi. Uff, przeżyłem
Kilkaset metrów od wieży jest słupek granicy czesko-polskiej, ale najbliższa znakowana trasa z polskiej strony prowadzi aż z Opawicy.
W centrum Města Albrechtice uwieczniam dawny browar pałacowy, od dawna nieczynny. Sam pałac zburzono w latach 80.
Drugą wieżę widokową spotykam za Krnovem w wiosce Úvalno (Lobenstein). Kamienną Hans-Kudlich-Warte wybudowano w 1913 roku.
Upamiętniono nią "rodaka" Hansa Kudlicha, miejscowego polityka austriacko-śląskiego. Brał udział w Wiośnie Ludów, zasiadał w austriackim parlamencie i był współzałożycielem Związku Ślązaków Austriackich. Drugą połowę życia spędził w Stanach jako lekarz i abolicjonista, tam też zmarł.
Wieża w piątki jest zamknięta i pewnie dlatego na jej schodach siedzi jakaś parka popijąca piwo i puszczająca głośną muzykę na całą okolicę.
Grób rodzinny Kudlichów znajduje się na cmentarzu parafialnym. Zdobi go ciekawa płaskorzeźba, nawiązująca do zniesienia poddaństwa w Cesarstwie Austrii, czego Hans był gorącym zwolennikiem.
Kawałek dalej dobrze zachowany (lub odnowiony) pomnik poległych oraz drugi mniejszy niemieckich mieszkańców, którzy nie przeżyli ostatniej wojny.
Robimy kolejny skok kilometrowy aż za Opawę na teren ziemi hulczyńskiej (Hlučínsko, Hultschiner Ländchen, po miejscowemu Prajsko). Ten fragment niemieckiego Górnego Śląska (konkretnie powiatu raciborskiego) przekazano Czechosłowacji w 1920 roku. W swej mądrości wielcy politycy wielkich państw uznali, że skoro większość jego mieszkańców używa mowy morawskiej i określa się jako Morawcy to tak będzie sprawiedliwie. Co prawda sami autochtoni niezbyt ucieszyli się z takiego przebiegu zdarzeń a nawet gorąco protestowali, ale kto by się tam pierdołami przejmował...
Kravaře (Deutsch Krawarn, po śląsku Krawôrz) posiadają duży barokowy pałac wybudowany przez rodzinę Eichendorffów.
Wokół niego rozciąga się rozległy park, częściowo zamieniony na... pole golfowe.
Klimat zmienia się na bardziej poważny - w Darkovičkach (Klein Darkowitz), administracyjnie należących do Hulczyna, znajduje się szereg schronów bojowych z okresu międzywojennego. Duże konstrukcje uzupełniane są przez mniejsze lekkie řopíki.
Przy głównej drodze stoi MO-S 20 Orel. Dwukondygnacyjny, dwuskrzydłowy o najwyższej kategorii odporności.
W czasie wojny testowano na nim amunicję, stąd duża dziura z boku.
Obok ustawiono dwa T-34 i jeden niszczyciel czołgów SU-100. Dzieciaki mają się na czym bawić.
Z góry widać doskonale rozrzucone na polach sąsiednie obiekty - będący w rękach prywatnych MO-S 21 Jaroš oraz lekkie schrony LO vz. 37.
Kilkaset metrów na wschód przy bocznej drodze znajduje się główny schron Muzeum Czechosłowackich Umocnień - MO-S 19 Alej. Także dwukondygnacyjny, z dwoma stanowiskami strzeleckimi po bokach i żelazną kopułą strzelecką. III kategoria odporności czyli ciut mniej niż Orel.
W latach 80. przystąpiono do prac rekonstrukcyjnych, bo on również był "dziurawy", ale prawdopodobnie stało się to dopiero po wojnie, gdy ćwiczyło tu czechosłowackie wojsko. Wycięto także porastające go ze wszystkich stron drzewa, przywracając pierwotny widok na okolicę. Dziś jest częścią Muzeum Ziemi Śląskiej w Opawie i przeznaczony do regularnego zwiedzania. Obok rozciągają się rowy przeciwczołgowe oraz żelbetonowe trójkąty, tzw. "zęby smoka".
Uzupełnieniem jest kolejny czołg T-34. Wydaje się, iż Czechosłowacy stawiali je masowo gdzie popadnie. Fajnie, bo w Polsce raczej się ostatnio je likwiduje jako pozostałość niesłusznej epoki.
Wejścia do muzeum są o pełnych godzinach. Trochę czekamy na opiekuna, który pojechał samochodem po... obiad . Wreszcie wchodzimy do wnętrza, w którym przywrócono stan z 1938 roku i jest uznawane za jedne z najciekawszych tego typu w Republice Czeskiej.
Załogę stanowiło 36 żołnierzy, którzy mieli się bronić przez 14 dni. Głównym uzbrojeniem były dwa działka przeciwpancerne vz. 36 kalibru 47 mm sprężone z ciężkim karabinem maszynowym. Umieszczone były w dwóch skrzydłach.
Takie działko miało zasięg niecałe 6 kilometrów i wystrzeliwało 30-35 pocisków na minutę. Przebijało pancerze do 50 mm, w tym czasie praktycznie wszystkie. Uzupełniały je dwa ciężkie karabiny maszynowe vz. 37 oraz sześć lekkich vz. 26. Na zdjęciu to ostatnie.
Widok z pozycji strzelca.
Ciężki bunkier wspomagał lekki řopík - najczęściej występujący w naturze schron LO vz. 36.
Między nimi stał czołg (może to nawiązanie do tego, iż w 1945 roku w niektórych miejscach bronił się tu Wehrmacht przed Armią Czerwoną)...
...oraz dziwna konstrukcja przypominająca zalany wodą garaż.
A przy samochodzie, który zaparkowaliśmy niedaleko muzeum, kolejny T-34 i fragment radzieckiej katiuszy.
W pobliskim lesie kryje się następny duży schron piechoty - MO-S 18 Obora. Widać go w przecince.
Podobnie jak poprzednie wybetonowano go w 1936 roku. Podobno po renowacji przywrócono mu oryginalne wyposażenie, ale otwierany dla turystów jest sporadycznie.
Przez dziurę w lesie widać muzeum, a wokół częściowo pozarastane przeszkody przeciwczołgowe. W latach 30. tych drzew tu przecież nie było.
Na ścianie wisi tablica poświęcona Jaroslavu Švarcovi, który przez jakiś czas w nim stacjonował (ale nie w czasie przejmowania terenu przez Niemców). Po zajęciu Czechosłowacji przedostał się na zachód i jako cichociemnego zrzucono go do okupowanego kraju. Popełnił samobójstwo w 1942 roku w praskim soborze Cyryla i Metodego wraz z uczestnikami zamachu na Heydricha.
Cała okolica jest wręcz usiana schronami, więc dla miłośników fortyfikacji to wręcz ziemia obiecana
My tymczasem zjeżdżamy w dół do Hulczyna (Hlučín, Hultschin), głównego ośrodka obszaru przyłączonego w 1920 roku do Czechosłowacji. Parkujemy na bezpłciowym rynku, gdzie wśród zabudowy wyróżnia się tylko ratusz.
Wszystko co ciekawe w miejscowości jest w pobliżu. W zamku urządzono muzeum, a na dziedzińcu ustawiono dwa słupki graniczne - pruski i czechosłowacki.
Pozostałością po murach miejskich są trzy baszty w różnym stopniu zachowania.
Architektonicznie kamienice bardzo przypominają Górny Śląsk... wróć, to przecież jest Górny Śląsk!
Zaglądając w podwórze miałem wrażenie, że to Katowice, tylko bardziej wypucowane
Hulczyn ma też własny browar mieszczący się w tym niepozornym budynku. Oczywiście dokonałem zakupów
Przez Ostrawę przejeżdżamy już w początkowych godzinach szczytu - zjazdy z autostrady są całkowicie zakorkowane! Na szczęście my poruszamy się w odwrotną stronę, więc przejazd idzie w miarę sprawnie.
Pierwszą miejscowością po opuszczeniu czeskiego Śląska i wjeździe na Morawy jest Stará Ves nad Ondřejnicí (Altendorf bei Braunsberg). Stoi w niej perełka której próżno szukać w przewodnikach - piękny renesansowy pałac z XVI wieku.
Sgraffito przedstawia sceny biblijne oraz ludowe.
Na horyzoncie pojawiają się góry Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Jako wisienka dzisiejszego tortu zostaje nam miasteczko Štramberk (Strahlenberg), rozłożone na kilku wzgórzach. Kiedyś przez nie przejeżdżaliśmy, ale było tak pełne turystów, że nawet nie udało się nigdzie zaparkować. Dziś jest trochę luźniej, choć parking umiejscowiony jest dość daleko od centrum.
Miejscową atrakcją kulinarną są Štramberské uši, zawinięty piernik. To pierwszy czeski produkt regionalny i może być wytwarzany wyłącznie tutaj.
Według legendy gdy w 1241 roku Tatarzy oblegali miasto mieszkańcy odparli ich, wypuszczając wodę ze zbiornika i zatapiając. W obozie wroga znaleziono worki z obciętymi i posolonymi uszami chrześcijan, które miały być wysłane później do chana.
Uszy sprzedaje się tu na każdym kroku w różnych smakach.
Nad miastem góruje wieża dawnego zamku. Musiała być dobrym punktem obserwacyjnym na okolicę, która jest cholernie pofałdowana.
To typowe Podbeskidzie (w Polsce tej nazwy używa się całkowicie błędnie dla byłego województwa bielskiego). Za to dalej widać już właściwe Beskidy ze szczytami Radhošť i Velký Javorník (po prawej).
Rynek jest tak krzywy iż człowiek zastanawia się, jakim cudem te budynki nie spadają
Tu także jest browar miejski, serwujący swą specjalność - piwo z piernikiem!
Wracając do samochodu zaglądamy jeszcze do winoteki, gdzie kupujemy świeży burčák - sfermentowany moszcz winny, sprzedawany wyłącznie od początku sierpnia do końca listopada. A przełom września i października to szczyt tej sprzedaży, dostępny jest w każdej szanującej się winiarni. I jest pyszny
O Wołochach będzie już w następnych odcinku
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Fajna ta dziwna wieża widokowa. Ja dla odmiany lubię taki lęk, jak drży i się wychyla. Tobi obowiązkowo musiałby tam wyleźć
A burciak piłem kiedyś w Pradze na degustacji win. Wybraliśmy go na najsmaczniejszy trunek, a dodatkowo był najtańszy - takie cudo
A burciak piłem kiedyś w Pradze na degustacji win. Wybraliśmy go na najsmaczniejszy trunek, a dodatkowo był najtańszy - takie cudo
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- TataOjciec
- Posty: 353
- Rejestracja: 2013-09-17, 14:26
- Lokalizacja: Z Blokowiska
Pudelek pisze:Na górę wchodzę samotnie. Mój lęk wysokości wzrasta z każdym półpiętrem, potęgują go kratkowane schody i drgania. Na górnych 25 metrach jestem dosłownie zesr...ny ze strachu!
A byles w czasie jakiegos duzego wiatru? bo mi sie wydawalo ze ta wieza taka dosyc solidna i stabilna byla i nie ruszala sie specjalnie. Pod tym wzgledem najwieksze wrazenie zrobil na mnie krzyz widokowy na Grzywackiej Gorze w Niskim- to cos mialo takie wibracje ze nogi mi jeszcze drzaly godzine pozniej Acz moze wszystko zalezy od pogody danego dnia
W centrum Města Albrechtice uwieczniam dawny browar pałacowy, od dawna nieczynny
Da rade wejsc do srodka? po Glucholazach jak slysze o starym opuszczonym browaze to juz widze wszedzie stare butelki
Cała okolica jest wręcz usiana schronami, więc dla miłośników fortyfikacji to wręcz ziemia obiecana
jakies opuszczone, rokujace noclegowo- ogniskowo tez moze widziales?
Wracając do samochodu zaglądamy jeszcze do winoteki, gdzie kupujemy świeży burčák - sfermentowany moszcz winny, sprzedawany wyłącznie od początku sierpnia do końca listopada. A przełom września i października to szczyt tej sprzedaży, dostępny jest w każdej szanującej się winiarni. I jest pyszny
nigdy nie slyszalam o moszczu winnym! co to za cudo? jak smakuje? ile procent?
Ostatnio zmieniony 2016-10-29, 13:46 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
buba pisze:Pod tym wzgledem najwieksze wrazenie zrobil na mnie krzyz widokowy na Grzywackiej Gorze w Niskim
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Wlasnie ta! jak to sie trzeslo! a jak piszczalo na wietrze!
a pieseł odwazny jak zwykle pierwszy leci! co to dla niego taka wieza!
a pieseł odwazny jak zwykle pierwszy leci! co to dla niego taka wieza!
Ostatnio zmieniony 2016-10-29, 19:59 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
sprocket73 pisze:Ja dla odmiany lubię taki lęk, jak drży i się wychyla
kiedyś była taka pod Opolem - tak się wychylała, że w końcu ją rozebrali, bo lada dzień mogła rąbnąć
buba pisze: bo mi sie wydawalo ze ta wieza taka dosyc solidna i stabilna byla i nie ruszala sie specjalnie.
przy takiej wysokości każde drżenie wywołuje u mnie lęk
Da rade wejsc do srodka? po Glucholazach jak slysze o starym opuszczonym browaze to juz widze wszedzie stare butelki
jakaś firma tam się mieści
jakies opuszczone, rokujace noclegowo- ogniskowo tez moze widziales?
tam raczej nie, bo większość jest odsłoniętych i widocznych przynajmniej częściowo z daleka, ale one się ciągną cały czas, można patrzeć na mapę i szukać czegoś ciekawego Choć pewnie te większe mogą być zakratowane.
nigdy nie slyszalam o moszczu winnym! co to za cudo? jak smakuje? ile procent?
powstaje przy produkcji wina Smakuje jak lekko musująca oranżadka i ma 4-10 procent
gdzie to można dostać??
już wkrótce na zachodzie i północy Europy
Ostatnio zmieniony 2016-11-03, 19:56 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Rožnov pod Radhoštěm (Rosenau) to kilkunastotysięczne miasteczko w kraju zlińskim, otoczone górami.
Rynek bez szału - duży plac otoczony przeważnie współczesną zabudową i z pomnikiem T. Masaryka na środku.
Na ławeczce dwóch podpitych degustuje rum i zapija wodą. Wszystko to niedaleko policjanta miejskiego, który rozmawia z jakąś kobietą. A mógł zabić!
W niewielkim centrum stoi kilka obiektów zabytkowych, m.in. dom w którym krótko mieszkał u przyjaciela František Palacký, propagator austroslawizmu ("Gdyby Austria nie istniała należałoby ją wymyślić").
To ten budynek po prawej.
W parku znajdują się drewniane altany, zajmowane dziś przez różne sklepy.
Na jego skraju winoteka ze świeżym burčákiem
Nie da się jednak ukryć, że najbardziej pociągający był Rožnovský pivovar - browar uruchomiony w 2010 roku w zabudowaniach historycznego zakładu, działającego od początku XVIII wieku. IPA smakowała wybornie!
Browar przyciąga tłumy, znalezienie miejsca w środku było niemożliwe bez rezerwacji. Na przełomie września i października można jeszcze było siedzieć na zewnątrz, lecz zimą zostaje odbić się od drzwi.
No dobra, ale miało być o Wołochach. Osadnicy z półwyspu Bałkańskiego przybyli w te rejony (jak i w Karpaty polsko-słowackie) między XIII a XVI wiekiem. Etnicznie Wołosi to praktycznie Rumuni, których tak nazywano aż do 19. stulecia, zanim w ramach tworzenia nowej świadomości narodowej zaczęli się nazywać właśnie Rumunami i wywodzić od zromanizowanych Daków (jak już kiedyś o tym pisałem teoria ta według większości nierumuńskich badaczy nie trzyma się kupy).
Region największego skupienia Wołochów nazwano Morawską Wołoszczyzną. Jej granice nie są jednoznacznie określone, ale wiadomo, iż Rožnov leży we wschodniej części. I jego główną atrakcją jest skansen - Valašské muzeum v přírodě. Największy w Republice Czeskiej i drugi najstarszy (przewodnicy twierdzą, iż pierwszy), założony już w 1925 roku. Gromadzi obiekty z terenów wołoskich i nie tylko.
Skansen składa się z trzech części. Ponieważ do jednej z nich obowiązuje wstęp tylko z przewodnikiem na określoną godzinę zaczynamy zwiedzanie od najstarszego fragmentu - Drewnianego miasteczka.
Moim zdaniem to najładniejsza część kompleksu. Jej budowę rozpoczęto od przeniesienia z centrum Rožnova drewnianego ratusza i kilku innych budynków mieszczańskich - to wyjaśnia, czemu współczesny rynek jest tak bezpłciowy.
Kościół św. Anny to kopia świątyni z Kopřivnic, która spłonęła w 1887 roku. Tą wersję postawiono w muzeum w czasie II wojny światowej. W środku trwa akurat koncert organowy.
Wzdłuż kościelnych murów chowani są zasłużeni obywatele Morawskiej Wołoszczyzny - spoczywa tu m.in. Emil Zatopek oraz Jiří Raška, czeski narciarz stulecia.
Oczywiście nie mogło zabraknąć knajp - w tej części skansenu są dwie, a przy budynku wójtostwa gotują na świeżym powietrzu.
Przy tych miejscach gromadzi się sporo zwiedzających. W ogóle trafiliśmy na jedną z wielu odbywających się w skansenie imprez, tym razem z okazji rozpoczęcia jesieni. W menu pojawiają się lokalne specjały, organizowane są koncerty.
Z wołoskich specjałów warto skosztować frgála - to słodki kołocz okrągły niczym pizza i potem kawałkowany. Piwo już mniej wołoskie, choć z okolicy
W tle słychać odgłosy instrumentów - to ćwiczy orkiestra na pobliskiej scenie.
Koncert jednak nas ominie, gdyż czeka przewodnik i grupa turystów w najmłodszej części skansenu - Młyńskiej dolinie otwartej w 1982 roku. Jak sama nazwa wskazuje ten sektor skupia się na obiektach przemysłowych ze szczególnym uwzględnieniem tych korzystających z rzek i strumieni.
Na początku jednak w dużej sali stylizowanej na stodołę prezentowane są różne środki transportu używane przez miejscową ludność.
Od razu wpadł mi w oko wóz żywcem przeniesiony z Dzikiego Zachodu .
Jego właściciele nie przemierzali jednak amerykańskich prerii, lecz środkowoeuropejskie trakty jeżdżąc na handel po całym wielkim państwie Habsburgów - od Krakowa przez Węgry aż po Triest.
Zwiedzanie z przewodnikiem niemal zawsze ma podstawowy minus - łazi się kupą. Co prawda, jak mawiał jeden ksiądz na pielgrzymce, kupa jest siłą, miliony much nie mogą się mylić, lecz jednak to pewien dyskomfort ciągle przeciskać się pomiędzy gadatliwymi turystami, drżącymi się dzieciakami, tatusiami zmieniającymi obsrane pieluchy czy paniami na obcasach wydającymi dźwięki niczym koń na bruku...
Większość tej części skansenowej stoję więc z tyłu albo z przodu, bo tylko tak można zrobić jakieś sensowne zdjęcia i cokolwiek zobaczyć nie ryzykując wybicia oka damską torebką.
Przy okazji mogę podziwiać morawską modę ciążową, bo tak wyszło, że każda z kilku pań przy nadziei poruszała się w biało-czarnych kieckach maskujących.
Kuźnia z Ostravic (Czesi przetłumaczyli to na polski jako "hamernia") to duży biały budynek z XIX wieku.
W środku facet w średnim wieku z zabawnym tikiem nerwowym zdaje się być idealnie dopasowany do tego miejsca. Kuje żelazo póki gorące, pokazuje też jak można dzięki strumieniowi wody ostrzyć narzędzia.
Po sąsiedzku stał mniejszy budynek "podkowiarza".
Tłoczarnia oleju z wioski Brumov jest jednym z najstarszych obiektów, z XVII wieku.
W Młyńskiej dolinie nie mogło zabraknąć klasycznego młyna - dworski młyn wybudowany w połowie XVIII wieku przez niejakiego Jana Tomka z Velkych Karlovic.
Na końcu zwiedzania gospodarstwo z piła do cięcia desek uruchamianą oczywiście siłą wody.
Ów tartak też pochodzi z Velkych Karlovic i stał około dwóch kilometrów nad zwiedzanym wcześniej młynem.
Została do obejrzenia ostatnia, największa część skansenu: było miasteczko, był przemysł wodny, pora więc na wołoską wieś. Teren rozległy i stromy, z dolnej części do górnej będzie ze sto metrów podejścia.
Na szczęście wieśniaków można zwiedzać samodzielnie
Zgromadzono ponad 70 obiektów zgrupowanych w kilkunastu gospodarstwach charakterystycznych dla danego regionu. Zadbano u autentyzm, więc między chałupami taplają się w błocie gęsi, ze stodoły śmierdzi krowim nawozem, a jeden osioł regularnie drze się na całą okolicę (przy mnie wymownie milczał ).
Mamy szczęście, ponieważ dzień wcześniej skończył się główny sezon turystyczny. Od października tanieją bilety, ale zamykane są wnętrza budynków (oprócz drewnianego miasteczka). Tym razem jednak z okazji imprezy (i zapewne ładnej pogody) większość zabudowy była otwarta do zwiedzania, ale ceny już niższe, "zimowe" .
W chałupach jak to w chałupach - raz biedniej, raz bardziej bogato. Najbardziej intrygujące było domyślanie się, gdzie mieszkańcy spali, skoro mieszkał w środku np. rolnik z żoną i dziesięciorgiem dziećmi, ale łóżka widać cztery. Do tego często w mroźne miesiące zwierzęta nocowały pod tym samym dachem.
Wołosi osiedlali się w Karpatach, więc wiele domów jednoznacznie kojarzy się z terenami górskimi.
Bez studni życie nie byłoby możliwe.
Z zabudowań użyteczności publicznej możemy zajrzeć do rekonstrukcji szkoły z Velkich Karlovic według planów z 1888 roku.
W środku ławki które dzisiejszym uczniom wydałyby się koszmarem, tablica, po której mazanie koszmarem byłoby dla wielu nauczycieli i oczywiście portret Najjaśniejszego Pana.
Rekonstrukcją jest też kościółek ewangelicki - oryginał powstał w 1786 roku na podstawie Patentu Tolerancyjnego i przestał istnieć wiek później. Odbudowę w skansenie sfinansowali niedawno Norwedzy specjalnym grantem.
Jesienne godziny otwarcia są krótsze niż letnie, więc nie mamy czasu obejrzenia wszystkich budynków (sympatycznie wyglądającą i działającą gospodę tylko minęliśmy), lecz ogólnie byliśmy przy większości.
Autentyczności dodają pracownicy w strojach z epoki wypinający się w kierunku turystów.
A widoki z górnej części prawdziwie górskie.
Główny budynek wejściowy do skansenu jest murowany i wygląda na jakąś dawną fabrykę.
[img]https://4.bp.blogspot.com/-FtPLXLasJDM/WBnV99ZBZBI/
AAAAAAAAD0Q/W3pGbHgOKOgdVEwv2n4v9NlRZkQ85kHigCPcB/s640/DSC_2717.JPG[/img]
Skansen ma dość nietypowy kształt, gdyż rozdzielony jest drogą. Najstarsza część miejska leży nad rzeką i obok parku, natomiast część młyńska i wiejska na zboczach góry Karlův kopec i dlatego trzeba się po niej wspinać.
Na szczyt Karlův kopca prowadzi pachnąca świeżością ścieżka dydaktyczna, postanawiamy go więc zdobyć rano następnego dnia. Nazwa góry pochodzi od Karola Habsburga, ojca cesarza Franciszka Józefa. Co prawda w okresie pierwszej Czechosłowacji przemianowano ją na Wilsonovou stráň, ale miejscowi byli mądrzejsi i dziś nadal używa się pierwotnej nazwy.
Na szczycie stoi piękna, drewniana wieża widokowa - Jurkovičova rozhledna.
Trochę mi przypomina domek Baby Jagi, a na pewno jest podobna do schronisk na górze Pustevny (które są zresztą częścią muzeum w Rožnovie). Byłem przekonany, że to kolejne dzieło słynnego słowackiego architekta Dušana Jurkoviča (jak dla mnie facet był geniuszem) sprzed stu lat. Okazało się jednak, iż wybudowano ją w... 2012 roku!
Dušana Jurkovič przygotował w 1896 projekt wieży dla towarzystwa turystycznego z niedalekiego Valašskégo Meziříčí, ale nigdy ona nie stanęła w przewidywanym miejscu. W okresie komunizmu pojawiły się propozycje, aby jednak to zrealizować, lecz udało się dopiero kilka lat temu. Użyto drewna bukowego, jodłowego i świerkowego. Efekt jest świetny.
Widoki z góry nie są może powalające - głównie na Rožnov, ale też na Beskid Śląsko-Morawski, jednak zdecydowanie warto na nią wejść.
Rynek bez szału - duży plac otoczony przeważnie współczesną zabudową i z pomnikiem T. Masaryka na środku.
Na ławeczce dwóch podpitych degustuje rum i zapija wodą. Wszystko to niedaleko policjanta miejskiego, który rozmawia z jakąś kobietą. A mógł zabić!
W niewielkim centrum stoi kilka obiektów zabytkowych, m.in. dom w którym krótko mieszkał u przyjaciela František Palacký, propagator austroslawizmu ("Gdyby Austria nie istniała należałoby ją wymyślić").
To ten budynek po prawej.
W parku znajdują się drewniane altany, zajmowane dziś przez różne sklepy.
Na jego skraju winoteka ze świeżym burčákiem
Nie da się jednak ukryć, że najbardziej pociągający był Rožnovský pivovar - browar uruchomiony w 2010 roku w zabudowaniach historycznego zakładu, działającego od początku XVIII wieku. IPA smakowała wybornie!
Browar przyciąga tłumy, znalezienie miejsca w środku było niemożliwe bez rezerwacji. Na przełomie września i października można jeszcze było siedzieć na zewnątrz, lecz zimą zostaje odbić się od drzwi.
No dobra, ale miało być o Wołochach. Osadnicy z półwyspu Bałkańskiego przybyli w te rejony (jak i w Karpaty polsko-słowackie) między XIII a XVI wiekiem. Etnicznie Wołosi to praktycznie Rumuni, których tak nazywano aż do 19. stulecia, zanim w ramach tworzenia nowej świadomości narodowej zaczęli się nazywać właśnie Rumunami i wywodzić od zromanizowanych Daków (jak już kiedyś o tym pisałem teoria ta według większości nierumuńskich badaczy nie trzyma się kupy).
Region największego skupienia Wołochów nazwano Morawską Wołoszczyzną. Jej granice nie są jednoznacznie określone, ale wiadomo, iż Rožnov leży we wschodniej części. I jego główną atrakcją jest skansen - Valašské muzeum v přírodě. Największy w Republice Czeskiej i drugi najstarszy (przewodnicy twierdzą, iż pierwszy), założony już w 1925 roku. Gromadzi obiekty z terenów wołoskich i nie tylko.
Skansen składa się z trzech części. Ponieważ do jednej z nich obowiązuje wstęp tylko z przewodnikiem na określoną godzinę zaczynamy zwiedzanie od najstarszego fragmentu - Drewnianego miasteczka.
Moim zdaniem to najładniejsza część kompleksu. Jej budowę rozpoczęto od przeniesienia z centrum Rožnova drewnianego ratusza i kilku innych budynków mieszczańskich - to wyjaśnia, czemu współczesny rynek jest tak bezpłciowy.
Kościół św. Anny to kopia świątyni z Kopřivnic, która spłonęła w 1887 roku. Tą wersję postawiono w muzeum w czasie II wojny światowej. W środku trwa akurat koncert organowy.
Wzdłuż kościelnych murów chowani są zasłużeni obywatele Morawskiej Wołoszczyzny - spoczywa tu m.in. Emil Zatopek oraz Jiří Raška, czeski narciarz stulecia.
Oczywiście nie mogło zabraknąć knajp - w tej części skansenu są dwie, a przy budynku wójtostwa gotują na świeżym powietrzu.
Przy tych miejscach gromadzi się sporo zwiedzających. W ogóle trafiliśmy na jedną z wielu odbywających się w skansenie imprez, tym razem z okazji rozpoczęcia jesieni. W menu pojawiają się lokalne specjały, organizowane są koncerty.
Z wołoskich specjałów warto skosztować frgála - to słodki kołocz okrągły niczym pizza i potem kawałkowany. Piwo już mniej wołoskie, choć z okolicy
W tle słychać odgłosy instrumentów - to ćwiczy orkiestra na pobliskiej scenie.
Koncert jednak nas ominie, gdyż czeka przewodnik i grupa turystów w najmłodszej części skansenu - Młyńskiej dolinie otwartej w 1982 roku. Jak sama nazwa wskazuje ten sektor skupia się na obiektach przemysłowych ze szczególnym uwzględnieniem tych korzystających z rzek i strumieni.
Na początku jednak w dużej sali stylizowanej na stodołę prezentowane są różne środki transportu używane przez miejscową ludność.
Od razu wpadł mi w oko wóz żywcem przeniesiony z Dzikiego Zachodu .
Jego właściciele nie przemierzali jednak amerykańskich prerii, lecz środkowoeuropejskie trakty jeżdżąc na handel po całym wielkim państwie Habsburgów - od Krakowa przez Węgry aż po Triest.
Zwiedzanie z przewodnikiem niemal zawsze ma podstawowy minus - łazi się kupą. Co prawda, jak mawiał jeden ksiądz na pielgrzymce, kupa jest siłą, miliony much nie mogą się mylić, lecz jednak to pewien dyskomfort ciągle przeciskać się pomiędzy gadatliwymi turystami, drżącymi się dzieciakami, tatusiami zmieniającymi obsrane pieluchy czy paniami na obcasach wydającymi dźwięki niczym koń na bruku...
Większość tej części skansenowej stoję więc z tyłu albo z przodu, bo tylko tak można zrobić jakieś sensowne zdjęcia i cokolwiek zobaczyć nie ryzykując wybicia oka damską torebką.
Przy okazji mogę podziwiać morawską modę ciążową, bo tak wyszło, że każda z kilku pań przy nadziei poruszała się w biało-czarnych kieckach maskujących.
Kuźnia z Ostravic (Czesi przetłumaczyli to na polski jako "hamernia") to duży biały budynek z XIX wieku.
W środku facet w średnim wieku z zabawnym tikiem nerwowym zdaje się być idealnie dopasowany do tego miejsca. Kuje żelazo póki gorące, pokazuje też jak można dzięki strumieniowi wody ostrzyć narzędzia.
Po sąsiedzku stał mniejszy budynek "podkowiarza".
Tłoczarnia oleju z wioski Brumov jest jednym z najstarszych obiektów, z XVII wieku.
W Młyńskiej dolinie nie mogło zabraknąć klasycznego młyna - dworski młyn wybudowany w połowie XVIII wieku przez niejakiego Jana Tomka z Velkych Karlovic.
Na końcu zwiedzania gospodarstwo z piła do cięcia desek uruchamianą oczywiście siłą wody.
Ów tartak też pochodzi z Velkych Karlovic i stał około dwóch kilometrów nad zwiedzanym wcześniej młynem.
Została do obejrzenia ostatnia, największa część skansenu: było miasteczko, był przemysł wodny, pora więc na wołoską wieś. Teren rozległy i stromy, z dolnej części do górnej będzie ze sto metrów podejścia.
Na szczęście wieśniaków można zwiedzać samodzielnie
Zgromadzono ponad 70 obiektów zgrupowanych w kilkunastu gospodarstwach charakterystycznych dla danego regionu. Zadbano u autentyzm, więc między chałupami taplają się w błocie gęsi, ze stodoły śmierdzi krowim nawozem, a jeden osioł regularnie drze się na całą okolicę (przy mnie wymownie milczał ).
Mamy szczęście, ponieważ dzień wcześniej skończył się główny sezon turystyczny. Od października tanieją bilety, ale zamykane są wnętrza budynków (oprócz drewnianego miasteczka). Tym razem jednak z okazji imprezy (i zapewne ładnej pogody) większość zabudowy była otwarta do zwiedzania, ale ceny już niższe, "zimowe" .
W chałupach jak to w chałupach - raz biedniej, raz bardziej bogato. Najbardziej intrygujące było domyślanie się, gdzie mieszkańcy spali, skoro mieszkał w środku np. rolnik z żoną i dziesięciorgiem dziećmi, ale łóżka widać cztery. Do tego często w mroźne miesiące zwierzęta nocowały pod tym samym dachem.
Wołosi osiedlali się w Karpatach, więc wiele domów jednoznacznie kojarzy się z terenami górskimi.
Bez studni życie nie byłoby możliwe.
Z zabudowań użyteczności publicznej możemy zajrzeć do rekonstrukcji szkoły z Velkich Karlovic według planów z 1888 roku.
W środku ławki które dzisiejszym uczniom wydałyby się koszmarem, tablica, po której mazanie koszmarem byłoby dla wielu nauczycieli i oczywiście portret Najjaśniejszego Pana.
Rekonstrukcją jest też kościółek ewangelicki - oryginał powstał w 1786 roku na podstawie Patentu Tolerancyjnego i przestał istnieć wiek później. Odbudowę w skansenie sfinansowali niedawno Norwedzy specjalnym grantem.
Jesienne godziny otwarcia są krótsze niż letnie, więc nie mamy czasu obejrzenia wszystkich budynków (sympatycznie wyglądającą i działającą gospodę tylko minęliśmy), lecz ogólnie byliśmy przy większości.
Autentyczności dodają pracownicy w strojach z epoki wypinający się w kierunku turystów.
A widoki z górnej części prawdziwie górskie.
Główny budynek wejściowy do skansenu jest murowany i wygląda na jakąś dawną fabrykę.
[img]https://4.bp.blogspot.com/-FtPLXLasJDM/WBnV99ZBZBI/
AAAAAAAAD0Q/W3pGbHgOKOgdVEwv2n4v9NlRZkQ85kHigCPcB/s640/DSC_2717.JPG[/img]
Skansen ma dość nietypowy kształt, gdyż rozdzielony jest drogą. Najstarsza część miejska leży nad rzeką i obok parku, natomiast część młyńska i wiejska na zboczach góry Karlův kopec i dlatego trzeba się po niej wspinać.
Na szczyt Karlův kopca prowadzi pachnąca świeżością ścieżka dydaktyczna, postanawiamy go więc zdobyć rano następnego dnia. Nazwa góry pochodzi od Karola Habsburga, ojca cesarza Franciszka Józefa. Co prawda w okresie pierwszej Czechosłowacji przemianowano ją na Wilsonovou stráň, ale miejscowi byli mądrzejsi i dziś nadal używa się pierwotnej nazwy.
Na szczycie stoi piękna, drewniana wieża widokowa - Jurkovičova rozhledna.
Trochę mi przypomina domek Baby Jagi, a na pewno jest podobna do schronisk na górze Pustevny (które są zresztą częścią muzeum w Rožnovie). Byłem przekonany, że to kolejne dzieło słynnego słowackiego architekta Dušana Jurkoviča (jak dla mnie facet był geniuszem) sprzed stu lat. Okazało się jednak, iż wybudowano ją w... 2012 roku!
Dušana Jurkovič przygotował w 1896 projekt wieży dla towarzystwa turystycznego z niedalekiego Valašskégo Meziříčí, ale nigdy ona nie stanęła w przewidywanym miejscu. W okresie komunizmu pojawiły się propozycje, aby jednak to zrealizować, lecz udało się dopiero kilka lat temu. Użyto drewna bukowego, jodłowego i świerkowego. Efekt jest świetny.
Widoki z góry nie są może powalające - głównie na Rožnov, ale też na Beskid Śląsko-Morawski, jednak zdecydowanie warto na nią wejść.
Jednym z większym miast Morawskiej Wołoszczyzny jest Valašské Meziříčí (Wallachisch Meseritsch). Tam na ścianie jednego z domów wymalowano mapę regionu zasiedlonego kiedyś przez Wołochów.
Miejscowy rynek jest dość duży i, w przeciwieństwie do Rožnova, otacza go prawie sama stara zabudowa. Z racji południa i dość smętnej pogody ludzi na ulicach prawie jednak nie widać.
Współczesne miasto powstało z połączenia dwóch osobnych - tym drugim było Krásno nad Bečvou (Krasna, 1939–1945 Schönstadt) i ten podział nadal widać - m.in. są tu dwa duże pałace należące kiedyś do różnych rodów.
W Meziříčí rządzili Žerotínowie.
Z kolei Krásno było siedzibą rodu Kinský. Ich siedziba nie wydaje się zbytnio wyjątkowa.
W otaczającym go parku znajduje się kino letnie oraz tzw. Jurkovičův altán: zrekonstruowana po latach altana, którą sto lat temu miał zaprojektować Dušan Jurkovič (choć autorstwo nie jest pewne).
W mieście warto jeszcze spojrzeć na kościół Najświętszej Trójcy z końca XVI wieku. Jest w kiepskim stanie, co widać po opakowanym dachu. Możliwość zwiedzania chyba tylko w okresie wakacyjnym.
Na obrzeżach miejscowości rozciąga się ogromny cmentarz miejski. Obok siebie leżą trzy historyczne kwatery.
Na początek pozostałości kirkutu - z 200 macew przetrwało do dzisiaj 17. Niektóre mają ślady po kulach.
Dosłownie kilka metrów dalej spora polanka kryjąca zwłoki żołnierzy niemieckich z ostatniej wojny - zmarli w miejscowych szpitalach oraz w czasie przechodzenia frontu. Cmentarz powstał w latach 1998-2001 i ma identyczną formę jak odwiedzane już przeze mnie niemieckie nekropolie wojenne we wschodniej Słowacji.
Interesujący jest sektor pierwszowojenny. Masowy grób żołnierzy austro-węgierskich zaznaczono skromnym pomnikiem.
Pochowano tu również ich sojuszników. Nie, nie Niemców. Turków!
O tym, że państwo Osmanów należało do Państw Osi wie część osób, które mają jako takie pojęcie o historii XX wieku. Ale fakt, iż Turcy przelewali krew na froncie w Galicji zna już bardzo niewielu. Przysłano ich tu w 1916 roku z przyczyn politycznych - władze Turcji zaproponowały swoją pomoc w bojach na terenie Europy, co tutejsi wojskowi chętnie zaakceptowali. Wyekspediowano dwie dywizje piechoty - w sumie około 30 tysięcy ludzi.
Turecki korpus okazał się momentami dość kłopotliwy, gdyż był kiepsko wyekwipowany i wyćwiczony, wielu rekrutów nie znało nawet tureckiego. Poddani sułtana bili się jednak nadzwyczaj dzielnie, wielokrotnie odpierali znacznie silniejsze i liczniejsze wojska rosyjskie, byli niezastąpieni w walkach na bagnety i w okopach. Ponosili w związku z tym spore straty, a ranni leczyli się w lazaretach uruchomionych w obydwu tutejszych pałacach. I właśnie 205 zmarłych z tureckiej armii spoczęło w tym miejscu. Przypomina to biały lśniący pomnik wystawiony w 1998 roku.
Niby Turcy, a na tablicach same niemieckie nazwiska i imiona
Roczne zmagania Turków wykorzystano propagandowo - połączono ich przybycie z Aktem 5 Listopada i utworzeniem Królestwa Polskiego przez Niemcy i Austro-Węgry. Nawiązano do przepowiedni Wernyhory - Gdy Turek konia napoi w Dniestrze, Polska powstanie, a także iż jest to spłata długu zaciągniętego w 1683 u Sobieskiego. Polacy więc sami nie wiedzą ile zawdzięczają dwóm tureckim dywizjom piechoty wykrwawiającym się w Galicji
Tak na marginesie na krakowskim Cmentarzu Rakowickim jest także skromny pomnik żołnierzy tureckich, ale chyba bez ciał.
Ruszamy na północ. Wioska Hodslavice (Hotzendorf) to rodzinne gniazdo Františka Palackego, o którym też pisałem w poprzednim poście. "Ojciec narodu czeskiego" urodził się tu w 1798 roku w domu, który zachowano do dzisiaj.
W wiosce znajduje się pomnik polityka wystawiony w 1968 roku oraz grób jego rodziców. Spoczywają obok drewnianego gotyckiego kościółka św. Andrzeja z 1551 roku, najstarszej świątyni tego typu kraju morawsko-śląskiego.
W Hodslavicach są w sumie trzy kościoły - oprócz ewangelickiego stoi także drugi katolicki, neorenesansowy. Kilku ostatnich farorzy pochodzi z Polski - widać czescy mężczyźni wolą inne zajęcia.
Opuszczamy Wołochów, przekraczamy granicę morawsko-śląską... Z daleka widać pałac nad Fulnekiem (o dziwo niemiecka nazwa jest taka sama jak czeska).
Tu zaczynają się Góry Odrzańskie (Oderské vrchy), najbardziej wysunięta na wschód część Sudetów.
W wiosce Vrchy (Walterdsorf) zauważam nad drogą pomnik poległych trochę przypominający piec z kominem.
W środkowej część płaskorzeźba z umierającym żołnierzem, a po bokach listy ofiar.
Ciekawy jest tamtejszy przystanek ozdobiony rysunkami o tematyce komunikacyjnej i drugiej, którą trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jakiś pochód? Orgia? Gimnastyka na świeżym powietrzu?
Ściany oblepione są plakatami wyborczymi. Ja mam wrażenie że u Czechów wybory albo przynajmniej kampania wyborcza toczy się niemal nieustannie. Hasła bardzo podobne jak u nas, wszyscy chcą dobrze, wszyscy chcą szczęścia dla wszystkich, wszyscy wszystkim dają wszystko, wszyscy chcą lepszego państwa i powrotu prestiżu. Tylko z nimi może być lepiej. Kurde, gdyby te obietnice się spełniły to niepotrzebny nam raj, Eden mielibyśmy na ziemi
Jeden plakat się wyróżnia - on informuje kto NIE ma zostać senatorem
Ostatnim punktem programu jest kompleks pałacowy w Hradcu nad Moravicí (Grätz). Góruje nad miastem i otoczony jest ogromnym parkiem. Do środka wchodzi się przez stylizowaną neogotycką bramę.
A na niej sporo śladów po kulach. Ktoś tu musiał urządzać sobie niezły pokaz strzelecki.
Ceglaste budynki do Czerwony Pałac wybudowany pod koniec XIX wieku z polecenia książąt Lichnowskich (mieli swoje dobra również w pruskiej części Śląska). Służył głównie jako zabudowania gospodarcze. Dziś są pięknie porośnięte bluszczem.
O wiek starszy jest Biały Pałac, klasycystyczny. Niestety nie można wejść nawet na dziedziniec, ponieważ zajęła go czeska telewizja. Podobno kręcą swoją wersję bajki "O dwóch takich co ukradli księżyc".
Za pałacem wznosi się charakterystyczna Biała Wieża.
Na cegłach otaczającego muru znajduję sporo śladów wandali sprzed lat.
Dalej zaczyna się park... chodzić można po nim pewno cały dzień, ale tylko czasu nie mamy, zwłaszcza, iż zaczęło siąpić. Idę więc tylko do pomnika Beethovena, który dwukrotnie w pałacu gościł.
W przeszłości ważne postacie wizytujące książąt upamiętniano specjalnymi kamieniami i drzewami. Po 1945 większość z nich zniknęła, jednak kilka przetrwało do współczesności.
Po powrocie na parking rozlało się na dobre... trzeba będzie tu kiedyś wrócić w czasie lepszej pogody, choć zapewne tłumów się nie uniknie. A miejscowi chytrze zarabiają - płatne jest nie tylko parkowanie, ale nawet wstęp do parku.
Spod wozu widzę tabliczkę reklamującą pamiątki ze Śląska. No proszę, w Hradcu wiedzą gdzie leży ich miasto, a w takim Opolu często nie
Galeria: https://goo.gl/photos/Y8VaNeM1qy4soqqh6
Miejscowy rynek jest dość duży i, w przeciwieństwie do Rožnova, otacza go prawie sama stara zabudowa. Z racji południa i dość smętnej pogody ludzi na ulicach prawie jednak nie widać.
Współczesne miasto powstało z połączenia dwóch osobnych - tym drugim było Krásno nad Bečvou (Krasna, 1939–1945 Schönstadt) i ten podział nadal widać - m.in. są tu dwa duże pałace należące kiedyś do różnych rodów.
W Meziříčí rządzili Žerotínowie.
Z kolei Krásno było siedzibą rodu Kinský. Ich siedziba nie wydaje się zbytnio wyjątkowa.
W otaczającym go parku znajduje się kino letnie oraz tzw. Jurkovičův altán: zrekonstruowana po latach altana, którą sto lat temu miał zaprojektować Dušan Jurkovič (choć autorstwo nie jest pewne).
W mieście warto jeszcze spojrzeć na kościół Najświętszej Trójcy z końca XVI wieku. Jest w kiepskim stanie, co widać po opakowanym dachu. Możliwość zwiedzania chyba tylko w okresie wakacyjnym.
Na obrzeżach miejscowości rozciąga się ogromny cmentarz miejski. Obok siebie leżą trzy historyczne kwatery.
Na początek pozostałości kirkutu - z 200 macew przetrwało do dzisiaj 17. Niektóre mają ślady po kulach.
Dosłownie kilka metrów dalej spora polanka kryjąca zwłoki żołnierzy niemieckich z ostatniej wojny - zmarli w miejscowych szpitalach oraz w czasie przechodzenia frontu. Cmentarz powstał w latach 1998-2001 i ma identyczną formę jak odwiedzane już przeze mnie niemieckie nekropolie wojenne we wschodniej Słowacji.
Interesujący jest sektor pierwszowojenny. Masowy grób żołnierzy austro-węgierskich zaznaczono skromnym pomnikiem.
Pochowano tu również ich sojuszników. Nie, nie Niemców. Turków!
O tym, że państwo Osmanów należało do Państw Osi wie część osób, które mają jako takie pojęcie o historii XX wieku. Ale fakt, iż Turcy przelewali krew na froncie w Galicji zna już bardzo niewielu. Przysłano ich tu w 1916 roku z przyczyn politycznych - władze Turcji zaproponowały swoją pomoc w bojach na terenie Europy, co tutejsi wojskowi chętnie zaakceptowali. Wyekspediowano dwie dywizje piechoty - w sumie około 30 tysięcy ludzi.
Turecki korpus okazał się momentami dość kłopotliwy, gdyż był kiepsko wyekwipowany i wyćwiczony, wielu rekrutów nie znało nawet tureckiego. Poddani sułtana bili się jednak nadzwyczaj dzielnie, wielokrotnie odpierali znacznie silniejsze i liczniejsze wojska rosyjskie, byli niezastąpieni w walkach na bagnety i w okopach. Ponosili w związku z tym spore straty, a ranni leczyli się w lazaretach uruchomionych w obydwu tutejszych pałacach. I właśnie 205 zmarłych z tureckiej armii spoczęło w tym miejscu. Przypomina to biały lśniący pomnik wystawiony w 1998 roku.
Niby Turcy, a na tablicach same niemieckie nazwiska i imiona
Roczne zmagania Turków wykorzystano propagandowo - połączono ich przybycie z Aktem 5 Listopada i utworzeniem Królestwa Polskiego przez Niemcy i Austro-Węgry. Nawiązano do przepowiedni Wernyhory - Gdy Turek konia napoi w Dniestrze, Polska powstanie, a także iż jest to spłata długu zaciągniętego w 1683 u Sobieskiego. Polacy więc sami nie wiedzą ile zawdzięczają dwóm tureckim dywizjom piechoty wykrwawiającym się w Galicji
Tak na marginesie na krakowskim Cmentarzu Rakowickim jest także skromny pomnik żołnierzy tureckich, ale chyba bez ciał.
Ruszamy na północ. Wioska Hodslavice (Hotzendorf) to rodzinne gniazdo Františka Palackego, o którym też pisałem w poprzednim poście. "Ojciec narodu czeskiego" urodził się tu w 1798 roku w domu, który zachowano do dzisiaj.
W wiosce znajduje się pomnik polityka wystawiony w 1968 roku oraz grób jego rodziców. Spoczywają obok drewnianego gotyckiego kościółka św. Andrzeja z 1551 roku, najstarszej świątyni tego typu kraju morawsko-śląskiego.
W Hodslavicach są w sumie trzy kościoły - oprócz ewangelickiego stoi także drugi katolicki, neorenesansowy. Kilku ostatnich farorzy pochodzi z Polski - widać czescy mężczyźni wolą inne zajęcia.
Opuszczamy Wołochów, przekraczamy granicę morawsko-śląską... Z daleka widać pałac nad Fulnekiem (o dziwo niemiecka nazwa jest taka sama jak czeska).
Tu zaczynają się Góry Odrzańskie (Oderské vrchy), najbardziej wysunięta na wschód część Sudetów.
W wiosce Vrchy (Walterdsorf) zauważam nad drogą pomnik poległych trochę przypominający piec z kominem.
W środkowej część płaskorzeźba z umierającym żołnierzem, a po bokach listy ofiar.
Ciekawy jest tamtejszy przystanek ozdobiony rysunkami o tematyce komunikacyjnej i drugiej, którą trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jakiś pochód? Orgia? Gimnastyka na świeżym powietrzu?
Ściany oblepione są plakatami wyborczymi. Ja mam wrażenie że u Czechów wybory albo przynajmniej kampania wyborcza toczy się niemal nieustannie. Hasła bardzo podobne jak u nas, wszyscy chcą dobrze, wszyscy chcą szczęścia dla wszystkich, wszyscy wszystkim dają wszystko, wszyscy chcą lepszego państwa i powrotu prestiżu. Tylko z nimi może być lepiej. Kurde, gdyby te obietnice się spełniły to niepotrzebny nam raj, Eden mielibyśmy na ziemi
Jeden plakat się wyróżnia - on informuje kto NIE ma zostać senatorem
Ostatnim punktem programu jest kompleks pałacowy w Hradcu nad Moravicí (Grätz). Góruje nad miastem i otoczony jest ogromnym parkiem. Do środka wchodzi się przez stylizowaną neogotycką bramę.
A na niej sporo śladów po kulach. Ktoś tu musiał urządzać sobie niezły pokaz strzelecki.
Ceglaste budynki do Czerwony Pałac wybudowany pod koniec XIX wieku z polecenia książąt Lichnowskich (mieli swoje dobra również w pruskiej części Śląska). Służył głównie jako zabudowania gospodarcze. Dziś są pięknie porośnięte bluszczem.
O wiek starszy jest Biały Pałac, klasycystyczny. Niestety nie można wejść nawet na dziedziniec, ponieważ zajęła go czeska telewizja. Podobno kręcą swoją wersję bajki "O dwóch takich co ukradli księżyc".
Za pałacem wznosi się charakterystyczna Biała Wieża.
Na cegłach otaczającego muru znajduję sporo śladów wandali sprzed lat.
Dalej zaczyna się park... chodzić można po nim pewno cały dzień, ale tylko czasu nie mamy, zwłaszcza, iż zaczęło siąpić. Idę więc tylko do pomnika Beethovena, który dwukrotnie w pałacu gościł.
W przeszłości ważne postacie wizytujące książąt upamiętniano specjalnymi kamieniami i drzewami. Po 1945 większość z nich zniknęła, jednak kilka przetrwało do współczesności.
Po powrocie na parking rozlało się na dobre... trzeba będzie tu kiedyś wrócić w czasie lepszej pogody, choć zapewne tłumów się nie uniknie. A miejscowi chytrze zarabiają - płatne jest nie tylko parkowanie, ale nawet wstęp do parku.
Spod wozu widzę tabliczkę reklamującą pamiątki ze Śląska. No proszę, w Hradcu wiedzą gdzie leży ich miasto, a w takim Opolu często nie
Galeria: https://goo.gl/photos/Y8VaNeM1qy4soqqh6
Ostatnio zmieniony 2016-11-07, 20:27 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Ciekawy jest tamtejszy przystanek ozdobiony rysunkami o tematyce komunikacyjnej i drugiej, którą trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jakiś pochód? Orgia? Gimnastyka na świeżym powietrzu?
Swietny! On jest w tej miejscowosci Vrchy?
Na cegłach otaczającego muru znajduję sporo śladów wandali sprzed lat.
Jeszcze setka i bedzie to cenny zabytek, pamiatka, ciekawostka itp - tak jak w skalnych miastach!
Skadinad ciekawe kim byl, co tam robil. Bo wynika z dat ze byl 3 razy. A chyba w tych latach sie tak do Czech nie jezdzilo czesto jak teraz...
Ostatnio zmieniony 2016-11-07, 22:43 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Swietny! On jest w tej miejscowosci Vrchy?
tak
buba pisze:Jeszcze setka i bedzie to cenny zabytek, pamiatka, ciekawostka itp - tak jak w skalnych miastach!
Skadinad ciekawe kim byl, co tam robil. Bo wynika z dat ze byl 3 razy. A chyba w tych latach sie tak do Czech nie jezdzilo czesto jak teraz...
w Skalnych Miastach to turyści płacili specjalnie, aby ich dane wykuć na skale
Facet mógł w Czechosłowacji pracować, to akurat nie było rzadkie. Może właśnie w latach 1961-65, a po dekadzie wrócił? Ale czort to wie...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 25 gości