14-15.10.2016 Od słonecznych promieni do kropel deszczu, czy
14-15.10.2016 Od słonecznych promieni do kropel deszczu, czy
Na środek października szykował mi się długi weekend, więc w końcu umówiłam się na górołażenie z moim braciszkiem! Oczywiście nie chciało mi się nic załatwiać. Później okazało się, że w czwartek skończę pracę później niż na co dzień, przez co nie zdążę na autobus. W środę zobaczyłam prognozy pogody i całkowicie się zniechęciłam, ale młody twardo upierał się przy tym, aby jechać, więc trudno! Raz kozie śmierć!
Znalazłam na BlaBla osoby, które jechały z miejscowości tuż obok mojej. Udało się! W czwartek po pracy zaczęłam dzwonić z zapytaniem o nocleg, żeby wiedzieć, gdzie mniej więcej uderzać i... okazało się, że prawie nigdzie nie ma miejsca! Zaoferowano nam jedynie nocleg w wieloosobówce bez ogrzewania w Kremenarosie i... w Cieniu PRL-u. Ostatecznie stwierdziłam, że zadokujemy w Cieniu i stamtąd będziemy chodzić.
W czwartek dojechaliśmy o 19:30, więc tylko wyskoczyliśmy coś zjeść i posiedzieć w Bazie. Później zdzwoniłam się ze znajomymi i ustaliliśmy, że następnego dnia wyskoczymy razem w trasę. Kaktus, który miał panować nad ogrzewaniem w naszym budynku, nie panował nawet nad utrzymaniem pionu, więc w Cieniu była pizgawica, przez co ja spałam w opakowaniu. W związku z tym z radością wstałam w piątek o poranku, aby ruszyć w drogę...
Marek przyjechał po nas o 8:00 i pojechaliśmy do Wołosatego. Wybraliśmy kierunek Rozsypaniec. Większość ludzi natomiast szła niebieskim szlakiem prosto na Tarnicę, więc my na swojej trasie mieliśmy luz.
Tarnica i Szeroki Wierch były ładnie oszronione, kontrastując z tym, co znajdowało się poniżej.
Idąc czerwonym szlakiem już zapowiadałam wszystkim, że za chwilę powinna przed naszymi oczami ukazać się polana, na której pasą się konie. I były! Pięknie komponowały się z tłem!
Później czekała nas dłuuuuuga i nudna droga asfaltem przez las aż do Przełęczy Bukowskiej. Z drzew co chwilę spadały na nas krople roztapiającego się śniegu.
Na przełęczy zrobiliśmy pierwszą krótką przerwę na regenerację i owoc
Później zaczęliśmy podchodzić pod gorę, więc zza drzew wyłaniały się widoki.
Gdzieniegdzie było dużo śniegu, w innych miejscach już się roztopił. Kińczyk Bukowski był lekko oprószony.
Na trasie było sporo błota, z czym moje tragiczne, fatalne, okropne buty średnio dawały sobie radę!
Jednak byłam tak zauroczona tym, co mnie otaczało, że nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Tylko jeszcze bardziej zwalniało moje zawrotne tempo ;D
Czasem śniegu było troszeczkę więcej, ale na ścieżce nie było go prawie w ogóle.
Tarnica i Krzemień również były delikatnie przysypane, ale widać było, że śniegu jest raczej niewiele. Dół natomiast zaczął się już robić jesienny!
Co jakiś czas trzasnęłam młodemu zdjęcie, aby miał pamiątkę ze swojego pierwszego wyjazdu w Bieszczady
I na Halicz naprzód marsz!
I te widooooooooooooki
Widoki prezentowały się zacnie zarówno za nami, obok nas, jak i przed nami!
Młody też mi zrobił jakieś zdjęcie, jak ślicznie poprosiłam. Jeszcze na zdjęciu wisi mi przy aparacie George. Niestety następnego dnia poległ!
Z Halicza ruszyliśmy w kierunku Przełęczy Goprowskiej. Na tym odcinku śniegu było trochę więcej.
Na ogół był dobrze ubity, ale widać było kilka śladów po tym, że ktoś zapadł się przynajmniej po kolana.
Tak wyglądał Halicz od strony przełęczy.
Po jakimś czasie wróciliśmy jednak na przeważające w tym dniu błotko.
Idąc tym błotem i grzęznąc mniej lub bardziej zmierzaliśmy w kierunku naszego kolejnego celu.
Ja coraz bardziej ładowałam baterie, a odbywało się to w tempie zastraszająco szybkim! To musiało się dziać przy tak pięknej aurze!
Po drodze przycupnęliśmy jeszcze na kamieniu, żeby naładować się czekoladową energią
...a niektórzy (zapewne mniejsze zmarzluchy) niż ja siedzieli na zaśnieżonej trawce
Podziwiając widoki doszliśmy do wiaty, gdzie zrobiliśmy kolejny postój z widokami
Stamtąd pomknęliśmy po schodach na Przełęcz pod Tarnicą, zostawiając za plecami Bukowe Berdo i przełęcz, a także Halicz i Rozsypaniec.
Widoczność tego dnia była nawet bardzo przyzwoita!
A na Tarnicę cisnęły pielgrzymki!
My jednak postanowiliśmy się tym nie przejmować, jako że młody pierwszy raz tutaj, więc też poszliśmy w tym kierunku i podziwialiśmy widoki. Jeśli dobrze rozpoznaję, to ten ładnie ośnieżony szczyt to Pikuj (?!), a obok zaśnieżony czub Ostrej Hory.
Standardowo zrobiłam sobie zdjęcie na ogrodzeniu ;D
Nasze połoniny prezentowały się równie pięknie jak strona ukraińska!
Nic więc dziwnego w tym, że wszyscy ludzie tutaj szli, aby choć przez chwilę popatrzeć!
Na przełęczy pod Tarnicą usiedliśmy na chwilę, a moi towarzysze podróży cieszyli się na widok butów niektórych turystów. Stwierdziłam, że pani w obcasiku może mieć nawet lepiej niż ja, bo moje przemakają, a jej być może nie! Miałam jednak zderzenie z rzeczywistością, gdy pani stwierdziła "K**wa! Stary kupił mi buty z jaka za półtora tysiąca i nie dość że są całe w błocie, to jeszcze mokro w środku!".
Z przełęczy schodziliśmy niebieskim szlakiem w dół.
Widoki, które nam towarzyszyły, oczywiście były cudne!
Błoto było takie, że aby nie wywinąć orła, trzeba było iść naprawdę powoli, więc miałam mnóstwo czasu, aby podziwiać!
W środku lasu było jeszcze dosyć zielono, choć wierzchołki drzew nabrały już rumieńców!
Gdy zeszliśmy na dół Tarnica jeszcze była w śniegu, ale Szeroki Wierch już w całości nabrał wyłącznie jesiennych kolorów.
Nasi towarzysze podróży odwieźli nas do Wetliny, gdzie uderzyliśmy najpierw na obiad, a później kolejny raz do Bazy...
Znalazłam na BlaBla osoby, które jechały z miejscowości tuż obok mojej. Udało się! W czwartek po pracy zaczęłam dzwonić z zapytaniem o nocleg, żeby wiedzieć, gdzie mniej więcej uderzać i... okazało się, że prawie nigdzie nie ma miejsca! Zaoferowano nam jedynie nocleg w wieloosobówce bez ogrzewania w Kremenarosie i... w Cieniu PRL-u. Ostatecznie stwierdziłam, że zadokujemy w Cieniu i stamtąd będziemy chodzić.
W czwartek dojechaliśmy o 19:30, więc tylko wyskoczyliśmy coś zjeść i posiedzieć w Bazie. Później zdzwoniłam się ze znajomymi i ustaliliśmy, że następnego dnia wyskoczymy razem w trasę. Kaktus, który miał panować nad ogrzewaniem w naszym budynku, nie panował nawet nad utrzymaniem pionu, więc w Cieniu była pizgawica, przez co ja spałam w opakowaniu. W związku z tym z radością wstałam w piątek o poranku, aby ruszyć w drogę...
Marek przyjechał po nas o 8:00 i pojechaliśmy do Wołosatego. Wybraliśmy kierunek Rozsypaniec. Większość ludzi natomiast szła niebieskim szlakiem prosto na Tarnicę, więc my na swojej trasie mieliśmy luz.
Tarnica i Szeroki Wierch były ładnie oszronione, kontrastując z tym, co znajdowało się poniżej.
Idąc czerwonym szlakiem już zapowiadałam wszystkim, że za chwilę powinna przed naszymi oczami ukazać się polana, na której pasą się konie. I były! Pięknie komponowały się z tłem!
Później czekała nas dłuuuuuga i nudna droga asfaltem przez las aż do Przełęczy Bukowskiej. Z drzew co chwilę spadały na nas krople roztapiającego się śniegu.
Na przełęczy zrobiliśmy pierwszą krótką przerwę na regenerację i owoc
Później zaczęliśmy podchodzić pod gorę, więc zza drzew wyłaniały się widoki.
Gdzieniegdzie było dużo śniegu, w innych miejscach już się roztopił. Kińczyk Bukowski był lekko oprószony.
Na trasie było sporo błota, z czym moje tragiczne, fatalne, okropne buty średnio dawały sobie radę!
Jednak byłam tak zauroczona tym, co mnie otaczało, że nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Tylko jeszcze bardziej zwalniało moje zawrotne tempo ;D
Czasem śniegu było troszeczkę więcej, ale na ścieżce nie było go prawie w ogóle.
Tarnica i Krzemień również były delikatnie przysypane, ale widać było, że śniegu jest raczej niewiele. Dół natomiast zaczął się już robić jesienny!
Co jakiś czas trzasnęłam młodemu zdjęcie, aby miał pamiątkę ze swojego pierwszego wyjazdu w Bieszczady
I na Halicz naprzód marsz!
I te widooooooooooooki
Widoki prezentowały się zacnie zarówno za nami, obok nas, jak i przed nami!
Młody też mi zrobił jakieś zdjęcie, jak ślicznie poprosiłam. Jeszcze na zdjęciu wisi mi przy aparacie George. Niestety następnego dnia poległ!
Z Halicza ruszyliśmy w kierunku Przełęczy Goprowskiej. Na tym odcinku śniegu było trochę więcej.
Na ogół był dobrze ubity, ale widać było kilka śladów po tym, że ktoś zapadł się przynajmniej po kolana.
Tak wyglądał Halicz od strony przełęczy.
Po jakimś czasie wróciliśmy jednak na przeważające w tym dniu błotko.
Idąc tym błotem i grzęznąc mniej lub bardziej zmierzaliśmy w kierunku naszego kolejnego celu.
Ja coraz bardziej ładowałam baterie, a odbywało się to w tempie zastraszająco szybkim! To musiało się dziać przy tak pięknej aurze!
Po drodze przycupnęliśmy jeszcze na kamieniu, żeby naładować się czekoladową energią
...a niektórzy (zapewne mniejsze zmarzluchy) niż ja siedzieli na zaśnieżonej trawce
Podziwiając widoki doszliśmy do wiaty, gdzie zrobiliśmy kolejny postój z widokami
Stamtąd pomknęliśmy po schodach na Przełęcz pod Tarnicą, zostawiając za plecami Bukowe Berdo i przełęcz, a także Halicz i Rozsypaniec.
Widoczność tego dnia była nawet bardzo przyzwoita!
A na Tarnicę cisnęły pielgrzymki!
My jednak postanowiliśmy się tym nie przejmować, jako że młody pierwszy raz tutaj, więc też poszliśmy w tym kierunku i podziwialiśmy widoki. Jeśli dobrze rozpoznaję, to ten ładnie ośnieżony szczyt to Pikuj (?!), a obok zaśnieżony czub Ostrej Hory.
Standardowo zrobiłam sobie zdjęcie na ogrodzeniu ;D
Nasze połoniny prezentowały się równie pięknie jak strona ukraińska!
Nic więc dziwnego w tym, że wszyscy ludzie tutaj szli, aby choć przez chwilę popatrzeć!
Na przełęczy pod Tarnicą usiedliśmy na chwilę, a moi towarzysze podróży cieszyli się na widok butów niektórych turystów. Stwierdziłam, że pani w obcasiku może mieć nawet lepiej niż ja, bo moje przemakają, a jej być może nie! Miałam jednak zderzenie z rzeczywistością, gdy pani stwierdziła "K**wa! Stary kupił mi buty z jaka za półtora tysiąca i nie dość że są całe w błocie, to jeszcze mokro w środku!".
Z przełęczy schodziliśmy niebieskim szlakiem w dół.
Widoki, które nam towarzyszyły, oczywiście były cudne!
Błoto było takie, że aby nie wywinąć orła, trzeba było iść naprawdę powoli, więc miałam mnóstwo czasu, aby podziwiać!
W środku lasu było jeszcze dosyć zielono, choć wierzchołki drzew nabrały już rumieńców!
Gdy zeszliśmy na dół Tarnica jeszcze była w śniegu, ale Szeroki Wierch już w całości nabrał wyłącznie jesiennych kolorów.
Nasi towarzysze podróży odwieźli nas do Wetliny, gdzie uderzyliśmy najpierw na obiad, a później kolejny raz do Bazy...
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Wystarczy wzmożona czujność.nes_ska pisze:Błoto było takie, że aby nie wywinąć orła, trzeba było iść naprawdę powoli
Pętlę robiłem 2x w odwrotnym kierunku jak większość ceprów, aby najbardziej stromym odcinkiem wchodzić do góry. Przybyło schodów na szlaku. Ja miałem farta - raz szedłem w sierpniu (upał, sucho na szlaku), drugim razem w lutym 2014 z wiosenną bryzą
https://lh3.googleusercontent.com/TKdC9 ... 91-h220-rw
Może za 2 tygodnie poprószy i złapią mrozy, to biorę buty byle jakie (nie mam z jaka).
Dokładasz zimowe Bieszczady w planach na rok 2030.laynn pisze:Ech co ja mam napisać?...
Ostatnio zmieniony 2016-10-17, 22:08 przez ceper, łącznie zmieniany 1 raz.
Ness, na dzień dobry zabiłaś mnie zdjęciami , jak tu się brać od rana do pracy jak człowiek takie pejzaże zobaczy, na niczym potem skoncentrować się nie można . Fotos 2 i 4 no po prostu baja! Na drugim foto szczególnie podoba mi się ten warstwowy, bardzo malarski układ kolorów. Od godziny rozpływam się z zachwytu nad tym widoczkiem .
Piękne warunki Ci trafiły w tych Twoich jesiennych Bieszczadach!
Piękne warunki Ci trafiły w tych Twoich jesiennych Bieszczadach!
Ostatnio zmieniony 2016-10-18, 08:52 przez Paula, łącznie zmieniany 1 raz.
- TataOjciec
- Posty: 353
- Rejestracja: 2013-09-17, 14:26
- Lokalizacja: Z Blokowiska
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 59 gości