Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
buba pisze: musze sie wybrac na Kamczatke
skodusią... to by był wyczyn
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
sprocket73 pisze:buba pisze: musze sie wybrac na Kamczatke
skodusią... to by był wyczyn
moze plywaja tam jakies promy? wogole nie slyszalam aby ktos dotarl na Kamczatke inaczej jak samolotem.. ale nie ma rzeczy niemozliwych!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Na wulkany jedziemy z Bercy przez Policiori. Po drodze mijamy jakas osade cyganska, gdzie kazde auto opada chmara dzieciakow wyciagajac łapy po kase i podarki. Chyba musi tu przejezdzac sporo turystow i musza byc hojni dla Cyganiatek. Dorosli siedza pod domami (faceci) albo wieszaja pranie, czyszcza wiadra, karmia kury (baby).
Juz z daleka widac reklame obiektu.
Wulkany blotne wystepuja w roznych czesciach swiata. Sa to miejsca gdzie z duzej glebokosci wydobywa sie na powierzchnie gaz i zabiera ze soba ziemie, bloto, wode. Dlatego tez wszedzie prosza i przestrzegaja aby przy kraterach nie palic ognia bo moze byc bum. Wczesniej bylismy przy takich na Krymie, na polwyspie kerczenskim, kolo Bondarenkowa (tu stare zdjecia stamtad: https://goo.gl/photos/A6oT84NBMiz4MzD76 Inne wulkany wystepuja tez w Azerbejdzanie, Iranie, USA czy Indonezji. Nocujemy na kempingu “La Hangar”. Miejsce jest rewelacyjne i ma w sobie zdecydowanie cos z klimatu studenckich baz namiotowych (z ta roznica ze tu sie nie zabrania spozywania alkoholu tylko go sprzedaje )
Na terenie jest sklepik w ktorym nigdy nie brakuje zimnego piwa. Sa wiaty z piecykami czy grilowiskami. Jest kibelek kucany. Namioty mozna stawiac gdziekolwiek. Obsluga bardzo mila.
Oprocz nas nocuje tu rumunska para. Potem wychodzi na jaw ze to matka z synem, z szoku nie mozemy wyjsc dlugo. Widac ze chlopak jest ciut mlodszy, moze 5 lat? No gora 10! Przyjezdzaja tu co roku na dwa tygodnie. Rozwiesili hamak, rozpostarli daszek, postawili stolik z krzeslami i sobie siedza. Maja pilke, rakietki i latajacy dysk. Robia wrazenie bardzo szczesliwych. Przyjezdzaja tez Niemcy terenowa ciezarowka ktora przerobili na domek. Auto chyba wygodne do mieszkania i dzielne w terenie- ale chyba ma jedna wade- cholernie rzuca sie w oczy. Ale i tak mi sie podoba! Ciekawe tez czy na granicach stoja na pasie z tirami?
Zagladaja tez na chwile Polacy ktorzy probuja robic awanture ze dojscie/dojazd na wulkany nie jest odpowiednio oznaczony. Wogole sprawiaja wrazenie ze sa na wakacjach za kare. Wulkany sa malo atrakcyjne, dzieciom jest za goraco, baby sa oburzone kiblem bez siedzacej porcelany, faceci marudza ze bedac kierowcami nie moga sie napic zimnego piwa. Na nocleg na szczescie nie zostaja, jada marudzic gdzie indziej. Stawiamy namiot gdzies kolo snopkow i owocowych drzewek.
Na terenie kempingu podczas naszego pobytu sa sianokosy!
Kolejnego dnia nigdzie nie jedziemy tylko lazimy po wulkanach. Najpierw zapodajemy na te polozone nad polem namiotowym.
Wulkany robia bul bul, zapodajac nieco zapachem topionego asfaltu. Bąbelki sa roznej wielkosci i ksztaltu. Wbrew pozorom wydobywajace sie na powierzchnie bloto wcale nie jest jednobarwne, w niektorych kraterach tworzy rozniste mazaje roznych barw.
Widac ze sa okresy w roku gdy plynacego blota jest wiecej- susza nie oszczedzila i wulkanow. Łazimy tu sobie chyba z godzine, gapimy sie w kratery i bulgoczace kaluze, nacieramy blotem i wygrzewamy do slonca.
Kabak z ochota wlazi nozkami w plynaca rzeke mazi. Pelzajac wykazuje ogromna chec wpadniecia do krateru- ciagnie ją tam jak magnes.
Plynace blotko tworzy meandrujace rzeczki, wąwozy
oraz ciekawe desenie
Mamy szczescie byc prawie sami wsrod bulgajacych stozkow i iscie ksiezycowego krajobrazu. Ale chyba nie zawsze tu jest tak dobrze... Do kolejnych wulkanow idziemy asfaltowa droga nagrzana sloncem jak patelnia. Nie ma ani jednego drzewka ktore mogloby dac schronienie w odrobinie cienia.
Drugie wulkany sa bardziej zagospodarowane, jest przy nich knajpa i hotel. Spotykamy tam Polakow z Bialegostoku ktorzy jezdza kamperem i wjezdzaja nim w rozne ciekawe miejsca. Opowiadaja np. o noclegu sprzed roku gdzie pol nocy wokol auta chodzil niedzwiedz i szabrowal dzikie wysypiska smieci po biwakujacych. Byly to tereny na poludniowy wschod od Braszowa, niedaleko drogi 1A, miedzy jeziorem Tarlung a wioska Cheia. Jak kiedys sobie kupimy busa to tez pojedziemy tam spac Poza tym polecamy sobie nawzajem rozne ciekawe miejsca w rejonie i nie tylko. Tu teren wulkanonosny jest mniejszy ale stozki sa tu wyzsze i ciekawsze formy ziemne plujace blotnista mazia.
Jeden ze stozkow wyglada jak pochylajaca sie postac.
Jest ponoc jeszcze jedno zgrupowanie wulkanow w rejonie, najmniejsze, ale go juz nie znalezlismy. Wieczorem przychodzi do nas wlasciciel pola i wyraznie chce nam cos sprzedac. Chyba chodzi mu o ser. Pytamy wiec jaki? Gosc przyklada palce do glowy imitujac rogi i robi muuuuuu. Czyli ze nie kozi lub owczy, ale czy bialy czy zolty, czy twarog czy twardy wedzony to sie nie dowiemy, dobra bierzemy jaki jest! Mam nadzieje ze nie kupilismy wlasnie krowy Rano okazuje sie ze rzeczywiscie chodzilo o ser, bialy, twardy, lekko podwedzany. Cos pysznego! Pol zjadamy od razu. Zal nam ze nie zamowilismy wiecej tego specjalu!
cdn
Juz z daleka widac reklame obiektu.
Wulkany blotne wystepuja w roznych czesciach swiata. Sa to miejsca gdzie z duzej glebokosci wydobywa sie na powierzchnie gaz i zabiera ze soba ziemie, bloto, wode. Dlatego tez wszedzie prosza i przestrzegaja aby przy kraterach nie palic ognia bo moze byc bum. Wczesniej bylismy przy takich na Krymie, na polwyspie kerczenskim, kolo Bondarenkowa (tu stare zdjecia stamtad: https://goo.gl/photos/A6oT84NBMiz4MzD76 Inne wulkany wystepuja tez w Azerbejdzanie, Iranie, USA czy Indonezji. Nocujemy na kempingu “La Hangar”. Miejsce jest rewelacyjne i ma w sobie zdecydowanie cos z klimatu studenckich baz namiotowych (z ta roznica ze tu sie nie zabrania spozywania alkoholu tylko go sprzedaje )
Na terenie jest sklepik w ktorym nigdy nie brakuje zimnego piwa. Sa wiaty z piecykami czy grilowiskami. Jest kibelek kucany. Namioty mozna stawiac gdziekolwiek. Obsluga bardzo mila.
Oprocz nas nocuje tu rumunska para. Potem wychodzi na jaw ze to matka z synem, z szoku nie mozemy wyjsc dlugo. Widac ze chlopak jest ciut mlodszy, moze 5 lat? No gora 10! Przyjezdzaja tu co roku na dwa tygodnie. Rozwiesili hamak, rozpostarli daszek, postawili stolik z krzeslami i sobie siedza. Maja pilke, rakietki i latajacy dysk. Robia wrazenie bardzo szczesliwych. Przyjezdzaja tez Niemcy terenowa ciezarowka ktora przerobili na domek. Auto chyba wygodne do mieszkania i dzielne w terenie- ale chyba ma jedna wade- cholernie rzuca sie w oczy. Ale i tak mi sie podoba! Ciekawe tez czy na granicach stoja na pasie z tirami?
Zagladaja tez na chwile Polacy ktorzy probuja robic awanture ze dojscie/dojazd na wulkany nie jest odpowiednio oznaczony. Wogole sprawiaja wrazenie ze sa na wakacjach za kare. Wulkany sa malo atrakcyjne, dzieciom jest za goraco, baby sa oburzone kiblem bez siedzacej porcelany, faceci marudza ze bedac kierowcami nie moga sie napic zimnego piwa. Na nocleg na szczescie nie zostaja, jada marudzic gdzie indziej. Stawiamy namiot gdzies kolo snopkow i owocowych drzewek.
Na terenie kempingu podczas naszego pobytu sa sianokosy!
Kolejnego dnia nigdzie nie jedziemy tylko lazimy po wulkanach. Najpierw zapodajemy na te polozone nad polem namiotowym.
Wulkany robia bul bul, zapodajac nieco zapachem topionego asfaltu. Bąbelki sa roznej wielkosci i ksztaltu. Wbrew pozorom wydobywajace sie na powierzchnie bloto wcale nie jest jednobarwne, w niektorych kraterach tworzy rozniste mazaje roznych barw.
Widac ze sa okresy w roku gdy plynacego blota jest wiecej- susza nie oszczedzila i wulkanow. Łazimy tu sobie chyba z godzine, gapimy sie w kratery i bulgoczace kaluze, nacieramy blotem i wygrzewamy do slonca.
Kabak z ochota wlazi nozkami w plynaca rzeke mazi. Pelzajac wykazuje ogromna chec wpadniecia do krateru- ciagnie ją tam jak magnes.
Plynace blotko tworzy meandrujace rzeczki, wąwozy
oraz ciekawe desenie
Mamy szczescie byc prawie sami wsrod bulgajacych stozkow i iscie ksiezycowego krajobrazu. Ale chyba nie zawsze tu jest tak dobrze... Do kolejnych wulkanow idziemy asfaltowa droga nagrzana sloncem jak patelnia. Nie ma ani jednego drzewka ktore mogloby dac schronienie w odrobinie cienia.
Drugie wulkany sa bardziej zagospodarowane, jest przy nich knajpa i hotel. Spotykamy tam Polakow z Bialegostoku ktorzy jezdza kamperem i wjezdzaja nim w rozne ciekawe miejsca. Opowiadaja np. o noclegu sprzed roku gdzie pol nocy wokol auta chodzil niedzwiedz i szabrowal dzikie wysypiska smieci po biwakujacych. Byly to tereny na poludniowy wschod od Braszowa, niedaleko drogi 1A, miedzy jeziorem Tarlung a wioska Cheia. Jak kiedys sobie kupimy busa to tez pojedziemy tam spac Poza tym polecamy sobie nawzajem rozne ciekawe miejsca w rejonie i nie tylko. Tu teren wulkanonosny jest mniejszy ale stozki sa tu wyzsze i ciekawsze formy ziemne plujace blotnista mazia.
Jeden ze stozkow wyglada jak pochylajaca sie postac.
Jest ponoc jeszcze jedno zgrupowanie wulkanow w rejonie, najmniejsze, ale go juz nie znalezlismy. Wieczorem przychodzi do nas wlasciciel pola i wyraznie chce nam cos sprzedac. Chyba chodzi mu o ser. Pytamy wiec jaki? Gosc przyklada palce do glowy imitujac rogi i robi muuuuuu. Czyli ze nie kozi lub owczy, ale czy bialy czy zolty, czy twarog czy twardy wedzony to sie nie dowiemy, dobra bierzemy jaki jest! Mam nadzieje ze nie kupilismy wlasnie krowy Rano okazuje sie ze rzeczywiscie chodzilo o ser, bialy, twardy, lekko podwedzany. Cos pysznego! Pol zjadamy od razu. Zal nam ze nie zamowilismy wiecej tego specjalu!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
No to jedziemy w strone morza. W okolicach Policiori mijamy krzyz przydrozny ktory nam przypomina nieco ormianski chaczkar. A moze krzyz pokutny z Dolnego Slaska?
Kolo Sapoca znow bujana kladka, chyba najwezsza z tych co poki co widzialam. Tęższa osoba mialaby problem sie przecisnac.
W Vaduu Pasil nietypowy malowany znak drogowy uwzgledniajacy wiele detali
Kawalek dalej pomnik z kolorowym zolnierzem i ptaszyskiem z krzyzem w dziobie
Ciekawe mocowanie anten satelitarnych- w pionie, na jednym slupie.
Dalej suniemy bocznymi drogami przez Jirlau, wsrod pol uprawnych spalonych sloncem. Widac ze woda jest tu cenna bo pojawiaja sie przydrozne studnie, widac zadbane i otoczone opieka. Niektore sa zdobione, inne polaczone z miejscem do odpoczynku lub biesiady. Prawie jak w Moldawii, mimo przeciecia granica widac ze to ten sam narod i cos ich nadal łączy np. sympatia do studni przydroznych
Na tej drodze mijamy malo aut, za to sporo roznistych pojazdow zaprzegowych, glownie zwożących siano.
W Filipesti znow napotykamy cerkiew o malowanym wnetrzu.
Jest otwarta wiec sobie wchodzimy i ogladamy wszystkie zakamarki.
Zwraca uwage zdobiony piec kaflowy ktory zapewne w chlodne zimowe dni ogrzewa wnetrze swiatyni. Chcialabym trafic na msze gdy wsrod spiewow slychac trzaskanie ognia w piecu, a zapach dymu miesza sie z aromatem kadzidel!
Po chwili przybiega babuszka i poczatkowo robi wrazenie ze chce na nas nakrzyczec. Jednak gdy zauwaza na rekach gugajace niemowle to zlosc natychmiast jej znika z twarzy i zaczyna sie wdzieczyc do malenstwa. Kabak prawie sciaga jej chustke z glowy a babuszka jest tym zachwycona. Caly czas cos nam opowiada, pokazuje, widac bardzo chce pogadac. My tez jej opowiadamy rozne rzeczy ale niewiele z tego wynika. W kolejnych wioskach tez mijamy cerkiewki, rokujace malowanym wnetrzem, ale niestety sa zamkniete
W miasteczku Ianca znow nas opadaja Cyganieta z wyciagnietymi łapami. Myslalam ze jak im zaczne robic zdjecia to sie spesza i pojda ale gdzie tam!
Oprocz zebrajacej dzieciarni maja tu tez samolot
W Braili nieco sie gubimy trafiajac w tereny postindustrialne o kaluzach jak jeziora .
Na obrzezach tego miasta przeplywamy Dunaj. Jest to tutaj juz bardzo solidna rzeka po ktorej plywaja ogromne statki wygladajace na morskie.
I promy wożące m.in. skudusie
Na brzegach machaja dzwigami portowe maszyny do zaladunku. Skrzyp ich zardzewialych łap miesza sie z chlupotem wody o nasze burty. Nie pachnie morzem ani wodorostem. Wszystko przycmiewa won benzyny i smaru. W przesianym pylem powietrzu rozszczepiaja sie promienie wiszacego juz dosc nisko slonca.
W Luncavita mijamy dziwny przystanek. Na nim namalowani jakby swieci ale w dosyc nietypowy sposob. Postacie sa smukle, w sukniach o pstrokatych barwach i dziwnych nieprzytomnych twarzach. Troche jakby wizja na jakims haju, po grzybach albo czyms jeszcze lepszym. Postacie kojarza sie bardziej z galeria artystyczna lub komuna hipisow niz kosciolem..
W Isaccea sporo ruin
Przy drogach towarzysza nam rozniste krzyze i kapliczki.
Popularne w tym regionie sa kapliczki oszklone, do ktorych sie wchodzi przez plastikowe drzwi.
Wzdluz Dunaju jedziemy w strone morza, tzn poki co w strone zatok, jezior i okolodunajskich bagien…
cdn
Kolo Sapoca znow bujana kladka, chyba najwezsza z tych co poki co widzialam. Tęższa osoba mialaby problem sie przecisnac.
W Vaduu Pasil nietypowy malowany znak drogowy uwzgledniajacy wiele detali
Kawalek dalej pomnik z kolorowym zolnierzem i ptaszyskiem z krzyzem w dziobie
Ciekawe mocowanie anten satelitarnych- w pionie, na jednym slupie.
Dalej suniemy bocznymi drogami przez Jirlau, wsrod pol uprawnych spalonych sloncem. Widac ze woda jest tu cenna bo pojawiaja sie przydrozne studnie, widac zadbane i otoczone opieka. Niektore sa zdobione, inne polaczone z miejscem do odpoczynku lub biesiady. Prawie jak w Moldawii, mimo przeciecia granica widac ze to ten sam narod i cos ich nadal łączy np. sympatia do studni przydroznych
Na tej drodze mijamy malo aut, za to sporo roznistych pojazdow zaprzegowych, glownie zwożących siano.
W Filipesti znow napotykamy cerkiew o malowanym wnetrzu.
Jest otwarta wiec sobie wchodzimy i ogladamy wszystkie zakamarki.
Zwraca uwage zdobiony piec kaflowy ktory zapewne w chlodne zimowe dni ogrzewa wnetrze swiatyni. Chcialabym trafic na msze gdy wsrod spiewow slychac trzaskanie ognia w piecu, a zapach dymu miesza sie z aromatem kadzidel!
Po chwili przybiega babuszka i poczatkowo robi wrazenie ze chce na nas nakrzyczec. Jednak gdy zauwaza na rekach gugajace niemowle to zlosc natychmiast jej znika z twarzy i zaczyna sie wdzieczyc do malenstwa. Kabak prawie sciaga jej chustke z glowy a babuszka jest tym zachwycona. Caly czas cos nam opowiada, pokazuje, widac bardzo chce pogadac. My tez jej opowiadamy rozne rzeczy ale niewiele z tego wynika. W kolejnych wioskach tez mijamy cerkiewki, rokujace malowanym wnetrzem, ale niestety sa zamkniete
W miasteczku Ianca znow nas opadaja Cyganieta z wyciagnietymi łapami. Myslalam ze jak im zaczne robic zdjecia to sie spesza i pojda ale gdzie tam!
Oprocz zebrajacej dzieciarni maja tu tez samolot
W Braili nieco sie gubimy trafiajac w tereny postindustrialne o kaluzach jak jeziora .
Na obrzezach tego miasta przeplywamy Dunaj. Jest to tutaj juz bardzo solidna rzeka po ktorej plywaja ogromne statki wygladajace na morskie.
I promy wożące m.in. skudusie
Na brzegach machaja dzwigami portowe maszyny do zaladunku. Skrzyp ich zardzewialych łap miesza sie z chlupotem wody o nasze burty. Nie pachnie morzem ani wodorostem. Wszystko przycmiewa won benzyny i smaru. W przesianym pylem powietrzu rozszczepiaja sie promienie wiszacego juz dosc nisko slonca.
W Luncavita mijamy dziwny przystanek. Na nim namalowani jakby swieci ale w dosyc nietypowy sposob. Postacie sa smukle, w sukniach o pstrokatych barwach i dziwnych nieprzytomnych twarzach. Troche jakby wizja na jakims haju, po grzybach albo czyms jeszcze lepszym. Postacie kojarza sie bardziej z galeria artystyczna lub komuna hipisow niz kosciolem..
W Isaccea sporo ruin
Przy drogach towarzysza nam rozniste krzyze i kapliczki.
Popularne w tym regionie sa kapliczki oszklone, do ktorych sie wchodzi przez plastikowe drzwi.
Wzdluz Dunaju jedziemy w strone morza, tzn poki co w strone zatok, jezior i okolodunajskich bagien…
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Przyjezdzaja tez Niemcy terenowa ciezarowka ktora przerobili na domek
widziałem już takie kilka razy, więc może to być jakaś bardziej masowa produkcja, a nie chałupnicza
te okolice wulkanów bardzo malownicze, przy następnej wizycie w Rumunii należałoby odwiedzić
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Wieczorem docieramy do Sarichioi, wioski nad morzem, tzn w tej czesci Rumunii, na polnocy, gdzie sa zatoki, pooddzielane od pelnego morza polwyspami,mierzejami i innymi naddunajskimi rozlewiskami. Rok temu byl tu na rowerach eco z Michalem i bardzo polecali kemping Zorile Albe. Zatem go szukamy. Gdy wjezdzamy do wioski juz sie sciemnia. Za ostatnim rzedem domow, na samym brzegu odnajdujemy cos co mogloby byc tym kempingiem. Wszystko jest jednak pozamykane i jakby troche opuszczone. Droge przegradza szlabanik, furtka zamotana pordzewialym lancuchem, chodniki zarastaja rozne chwasty. Daleko w tle, na gorce, widac domek ale nawolywanie niewiele pomaga. Stad tez nie widac czy dom jest zamieszkaly. W zapadajacym zmierzchu udaje sie jednak wypatrzec w obejsciu trzy wykoszone swiezo trawniki- wiec ktos tu bywa.. Trzeba zatem popytac po domach. Przed jednym z nich stoi grupka ludzi. Ide wiec do nich i probuje cos zagadac po angielsku: “kemping Zorile Albe, spac w namiocie, wszystko zamkniete” i patrze wyczekujaco.. Ekipa widac radzi sobie z angielskim jeszcze gorzej ode mnie, bo zaczynaja sie ze soba naradzac z ktorego domu wyłuskac jakiego sasiada aby mogl sie ze mna porozumiec. Przez chwile mi sie wydaje, ze musze juz ze zmeczenia miec jakies omamy, ale wydaje mi sie ze oni rozmawiaja ze soba po rosyjsku. Hę? Ki diabel? Czy moze mysmy przejechali jedna granice wiecej niz nam sie wydawalo? Moze my juz jestesmy na Ukrainie? Pomysl jednak szybko wydaje mi sie totalnie niedorzeczny, nie ma takiej mozliwosci zebysmy nie zauwazyli Dunaju i unijnej granicy. Chyba ze wkroczylismy w inny wymiar ale to rowniez nie zdarza sie przeciez zbyt czesto Prawda okazuje sie jednak inna-zdecydowanie jestesmy nadal w Rumunii ale trafilismy do wioski zamieszkanej przez mniejszosc narodowa i religijna- rosyjskich staroobrzedowcow, ktorzy stanowia tu grubo ponad polowe mieszkancow. Na tym etapie faktycznie przypomina mi sie tabliczka miejscowosci na wjezdzie, zapisana w dwoch jezykach.
I to ze widzielismy na ulicy dwoch facetow z brodami do pasa. Ze starowiercami spotkalismy sie juz na wyjazdach kilkukrotnie- w Wodziłkach na Suwalszczyznie, w gruzinskiej Dzawachetii i nad Dunajem- po drugiej stronie granicy, w ukrainskim Wiłkowie. Jest to grupa wyznaniowa ktora w XVII wieku nie uznala reform w kosciele prawoslawnym i postanowila zachowac dawne obrzedy i tradycje. Jako ze innym nie zawsze sie to podobalo, staroobrzedowcy czesto osiedlali sie na zadupiach, w miejscach trudnodostepnych i pustych. Delta Dunaju i jej rozlewiska byla jednym z takich miejsc. Ponoc miejscowosci takich jak Wiłkowe czy Sarichioi jest tu calkiem sporo. Odnosnie poszukiwanego miejsca noclegowego zostaje nam wskazany odpowiedni domek z poleceniem aby mocno łomotac w drzwi bo gospodarze moga juz spac o tej porze. Faktycznie wychodzi nieco zaspany gospodarz, otwiera szlaban i futke. Rozbic sie mamy gdzies na trawce, gdzie mamy ochote. A pogadamy jutro bo teraz jest noc. Dobranoc. Gospodarz znika w domku na gorce a my zostajemy sami. W przepastnym ogrodzie pelnym roznych szopek i budyneczkow, wiat i altanek. Dokladne ogledziny terenu wokol zostawiamy sobie na rano. Aha! W czasie otwierania szlabanu udalo sie dowiedziec ze pędza tu domowe wino i buklaczek otrzymalismy. Jeszcze tylko nocna kapiel w morzu, ktore jest cieple, plytkie i pelne roslinnosci. Zanurzenie sie w nim jest cudowne po calym dniu gotowania sie w aucie. Nie wiem tylko czemu , jak kapie sie w nocy w nieznanym zbiorniku wodnym, to zawsze boje sie topielcow czy jakis nieznanych podwodnych stworow.. Taki irracjonalny strach ze jakas oslizgla łapa zlapie mnie za noge i wciagnie w odmety... Rozstawiamy namiot przy jakiejs starej łodzi, pod owocowym drzewem. Zaraz obok znajdujemy kilka metalowych krzesel i stolik, ktore ustawiamy na zarosnietym zielskiem brukowanym placyku.
Wino jest kwaskowate i pyszne. Zaraz staje mi przed oczami podluzna łodz, bezmiar wody w ujsciu rzeki do morza, chlodny jesienny wiatr łopoczacy w trzcinach na bezimiennych wysepkach i łachach piachu.. Niesamowite jak jakis aromat moze natychmiast przywolac wspomnienia, szybciej i dokladniej niz jakiekolwiek zdjecie czy opowiesc. Przy kazdym łyku znow jest listopad 2009 a my krążymy po ukrainskim Wiłkowie i tamtejszych rozlewiskach. Ten sam smak. Identyczny. Widac to smak Dunaju… Z miejsca gdzie postawilismy namiot widac morze. Odziela nas od niego tylko plot i waski pas nibyplazy gdzie samotnie stoi skodusia. Ksiezyc odbija sie w rownej tafli zatoki, wiatr nawiewa zapach glonu i starego impregnowanego drewna. Wiatr jest niesamowicie cieply. Wpelzamy do spiworow wsrod grania cykad i z mocnym postanowieniem ze zostaniemy tu dluzej niz planowalismy. A na skodusi znow sie nam cosik zalęglo!
Wczesny poranek ogladany w drodze do kibelka
Rano wychodzac nad morze trafiam na moment gdy Jakub (gospodarz) wypuszcza kaczki. Biegna grupka i chlup do wody. Jakos nigdy morze nie kojarzylo mi sie z plywajacym po nim przydomowym inwentarzem. Ponoc nie ma tu duzego zasolenia, woda jest praktycznie slodka jak w calym Dunaju. Nie zdarza sie tez aby kaczuchy gdzies daleko odplynely i sie zgubily.
Wokol woda, trzciny, łodzie, rybackie kladki i majaczaca z oddali cerkiew
Dzis dokladniej ogladamy teren kempingu. Kiedys byla tu chyba spora knajpa, sladem po niej sa wiaty z lodowkami i bardzo duza ilosc starych zelaznych krzesel. Czesc z nich pelni nadal klasyczne funkcje, inne sluza do podpierania lodzi albo wrastaja wkomponowane w zywoplot
Na terenie jest kilka zewnetrznych umywalni i piecykow
Namiotowiska. Spalismy w dwoch roznych miejscach, bo co drugi dzien trawniki sa podlewane z automatycznej sikawki przez caly dzien a nie bylismy pewni wytrzymalosci naszego namiotu na 12 godzinny obfity opad ciagly
Sniadanie przygotowuja nam gospodarze i puszczaja nam polski kanal w telewizorze. Odbiornik przykrywaja kurtka bo wlasnie zaczelo lekko kropic a stol stoi na dworze, pod pergola z winorosli.
Leci akurat program o polskich zolnierzach na misjach i co tam jedza. A jedza dokladnie to co my- jajecznice i ogorki! Zona Jakuba, Katja przynosi kabaczkowi cale pudlo zabawek, bo maja wnuczke w podobnym wieku. Najwieksza atencja ciesza sie nakrecane rozowe myszki ktore z wielkim chrobotaniem jezdza po stole i wpadaja do jajecznicy.
A na obiad oczywiscie ryba!
Dzis wloczymy sie po wsi. Najpierw idziemy obejrzec cerkiew. Sa dwie- starowiercow i rumunska. Przy tej pierwszej spotykamy babuszke.
Babuszka jest z gatunku takowych co do swojej religii podchodzi w sposob bardzo ortodoksyjny, zeby nie powiedziec fanatyczny. Rozmowa zaczyna sie od stopek niemowlecia ale szybko schodzi na religie. Wlasnie ta ich jest ta jedyna prawdziwa, pierwotna, wlasciwa i ukochana przez Boga. Inne odlamy chrzescijanstwa to schizmy, herezje i sekty. Najbardziej ze wszystkich błądza prawoslawni Rumunii- bo maja szanse sie nawrocic a jednak tego nie robia. Jednoczesnie ponoc sporo mlodych z wioski wyjezdza i przechodzi na inne wyznania albo co gorsze- wogole wyrzeka sie Boga. Babuszka twierdzi ze sa przekupywani ale nie udaje sie ustalic przez kogo. Jej dzieci i wnuki trwaja w religii przodkow, za co ona codziennie modli sie dziekczynnie. Mowi ze nie ma nic gorszego jak porzucenie tradycji przekazywanej przez pokolenia. Pytam czy nas uwaza za heretykow. Oczywiscie. Czy powinnismy sie wedlug niej nawrocic na stare prawoslawie. Oczywiscie. A co z naszymi babciami? Ktore od pokolen wychowywaly nas w innej religii, bo inna byla zawsze zwiazana z terenem z ktorego pochodzimy i na ktorym zyjemy. Babuszka sie zacukala… Prawdziwa religia czy zlamanie tradycji pokolen? Chyba zadalam jej za trudne pytanie… Zmienia wiec temat. Opowiada ze marzy o pielgrzymce do Jerozolimy ale poki co nie ma funduszy. Za to niebawem jada grupa z okolicznych wiosek do Moldawii, do jakiegos skalnego monastyru gdzie zyje 3 mnichow, kultywujac religie sprzed lat. Nadstawiam ucha dokladniej. Jaka to miejscowosc? Czy wie jak nazywa sie ten klasztor? W ktorej czesci Moldawii? Babcia niestety nie pamieta, twierdzi ze nie zna sie na geografii i zawiezie ich tam bus. A moze nie chce zdradzic tajemnicy zagubionego w skalach klasztoru komus, kto jest heretykiem.. Babuszka opowiada tez o roznych zwyczajach okolicznych, np. ze lokalne kobiety musza nosic caly czas chustke na glowie, nie tylko do cerkwi. Przez to czesto w innych srodowiskach sa brane za muzulmanki, co bardzo je irytuje. A teraz maja post na Piotra i Pawla. Wogole maja 5 postow w roku i moga wtedy jesc tylko chleb bez masla i ziemniaki popijajac woda. Zadne ryby. Wieczorem pytam o to Jakuba, ktory tez wyznaje lokalna religie. Mowi ze to bzdura, ze w poscie ryby mozna jesc a i wino pic bez ograniczen. Bo to przeciez i Chrystus lubowal sie w tym trunku, a jego powinnismy nasladowac. Oni robia 500 litrow wina rocznie. Nie robia z wlasnych winogron tylko sprowadzaja z wioski 50 km dalej gdzie ich znajomi maja slodsze i lepsze odmiany tych owocow. Dowiadujemy sie jak nalezy sprawdzac mus z winogron czy nalezy dodawac cukru. Wrzuca sie jajo albo ziemniak i patrzy czy plywa. Jak tonie to trzeba dodac 200 g cukru. Łazimy wsrod starych chat, z ktorych czasem ktoras kryta jest jeszcze strzecha (te ze strzechami juz zwykle sa niezamieszkane). Wiekszosc domkow ma ganeczki, okiennice, podrzezbiane dachy i oplata je winorosl.
Niektore maja orginalne zdobienia.
Rzadki widok- morze a nad nim wies, nie kurort. Nadmorska miejscowosc a w niej normalne sielskie wiejskie zycie, nie halasliwe tlumy turystow…
Jedna z drog na “plaze”
Czasem mozna przegapic jakis znak drogowy..
A tu cerkiew rumunska.
W centrum mijamy bardzo sympatyczna spelune. Wnetrze wyglada bardzo zachecajaco ale jest puste. Spora grupka facetow siedzi z nieznanych przyczyn na zewnetrz, gdzie nie ma stolikow tylko krzesla jakby ze starego kina. Nikt nic nie je ani nie pije. Siedza i gadaja. Chwile sie im przysluchuje ale nie moge tego poskladac do kupy w jakas logiczna calosc. Kilku z nich ma dlugie do pasa brody. Chetnie bysmy sie przysiedli albo cos zamowili, ale obawiamy sie ze moze nie wypada? Raz ze nie ma miedzy nimi kobiet i dzieci, a dwa ze jesli maja tu post a my wyskoczymy z piwem w rece i kotletem to moze byc jakos niezrecznie Nieopodal knajpy takowa mozaika
Siedzimy tez na brzego morza, obserwujac zmagania rybakow z sieciami, zaladunek ryb czy konserwowanie lodzi.
Kapiemy sie wsrod glonow i kudlatych opon.
Dostrzegamy wsrod podwodnych zarosli trzy spore weze co troche gasi nasza radosc z pluskania sie.. Ale skoro nie zezarly kacząt to chyba nie sa badzo niebezpieczne? Jeden z wezy ma w paszczy rybe. Pytamy Jakuba o wodne weze. Mowi ze nie slyszal zeby kogos ugryzly. Acz on z Katja sie nigdy nie kapia bo nie lubia
Wieczor spedzamy z Katja i Jakubem ktorzy puszczaja nam na komputerze rozne filmy, glownie z imprez u nich organizowanych. Co roku przyjezdza np. grupa 50 Czechow i wtedy caly ogrodek wyglada jak woodstock a na nadmorskim brzegu plona wielkie ogniska i gotuja sie wielkie gary rybnej zupy. Kiedys z inna ekipa piekli jagnie na ogniu. Wszyscy zdazyli pobiesiadowac, upic sie i isc spac a jagnie sie pieklo, pieklo i nad ranem wciaz bylo twarde. Sa tez filmiki z jakas polska ekipa. Jeden gosc jest niezmordowany, chyba przez godzine spiewa rozne piosenki probujac rozruszac reszte grupy. Ukrainskiej piosenki “Pidmanuła” zna chyba 50 zwrotek!
Zabieramy tez kabaczę aby poznawalo zwierzeta gospodarskie. Dluzsza chwile obserwuje kury na wybiegu.
Potem Katja przynosi najladniejsza swoja kure do blizszego zapoznania. Kura jest kudlata, jakby w spodenkach i skarpetach. Jakas egzotyczna i ponoc bardzo droga.
Ale i tak nie kura a ogrodek cieszy sie najwiekszym zainteresowaniem niemowlat. I mozliwosc biegania w kolko, i skubanie winorosli.
W dlugie zimowe wieczory Jakub projektuje nietypowe litery do cerkiewnych ksiag. Swiete teksty sa tam pisane w jezyku starocerkiewnoslowianskim i niektore litery sa zupelnie dziwacznych ksztaltow (jestem zachwycona zdziwioną litera w kapeluszu- to moja ulubiona!) Pierwsze litery akapitow powinny byc ozdobne. W roznych komputerowych programach mozna takowe rysowac. I tak nowoczesnosc miesza sie ze stara religia nieuznajaca zadnych zmian...
cdn
I to ze widzielismy na ulicy dwoch facetow z brodami do pasa. Ze starowiercami spotkalismy sie juz na wyjazdach kilkukrotnie- w Wodziłkach na Suwalszczyznie, w gruzinskiej Dzawachetii i nad Dunajem- po drugiej stronie granicy, w ukrainskim Wiłkowie. Jest to grupa wyznaniowa ktora w XVII wieku nie uznala reform w kosciele prawoslawnym i postanowila zachowac dawne obrzedy i tradycje. Jako ze innym nie zawsze sie to podobalo, staroobrzedowcy czesto osiedlali sie na zadupiach, w miejscach trudnodostepnych i pustych. Delta Dunaju i jej rozlewiska byla jednym z takich miejsc. Ponoc miejscowosci takich jak Wiłkowe czy Sarichioi jest tu calkiem sporo. Odnosnie poszukiwanego miejsca noclegowego zostaje nam wskazany odpowiedni domek z poleceniem aby mocno łomotac w drzwi bo gospodarze moga juz spac o tej porze. Faktycznie wychodzi nieco zaspany gospodarz, otwiera szlaban i futke. Rozbic sie mamy gdzies na trawce, gdzie mamy ochote. A pogadamy jutro bo teraz jest noc. Dobranoc. Gospodarz znika w domku na gorce a my zostajemy sami. W przepastnym ogrodzie pelnym roznych szopek i budyneczkow, wiat i altanek. Dokladne ogledziny terenu wokol zostawiamy sobie na rano. Aha! W czasie otwierania szlabanu udalo sie dowiedziec ze pędza tu domowe wino i buklaczek otrzymalismy. Jeszcze tylko nocna kapiel w morzu, ktore jest cieple, plytkie i pelne roslinnosci. Zanurzenie sie w nim jest cudowne po calym dniu gotowania sie w aucie. Nie wiem tylko czemu , jak kapie sie w nocy w nieznanym zbiorniku wodnym, to zawsze boje sie topielcow czy jakis nieznanych podwodnych stworow.. Taki irracjonalny strach ze jakas oslizgla łapa zlapie mnie za noge i wciagnie w odmety... Rozstawiamy namiot przy jakiejs starej łodzi, pod owocowym drzewem. Zaraz obok znajdujemy kilka metalowych krzesel i stolik, ktore ustawiamy na zarosnietym zielskiem brukowanym placyku.
Wino jest kwaskowate i pyszne. Zaraz staje mi przed oczami podluzna łodz, bezmiar wody w ujsciu rzeki do morza, chlodny jesienny wiatr łopoczacy w trzcinach na bezimiennych wysepkach i łachach piachu.. Niesamowite jak jakis aromat moze natychmiast przywolac wspomnienia, szybciej i dokladniej niz jakiekolwiek zdjecie czy opowiesc. Przy kazdym łyku znow jest listopad 2009 a my krążymy po ukrainskim Wiłkowie i tamtejszych rozlewiskach. Ten sam smak. Identyczny. Widac to smak Dunaju… Z miejsca gdzie postawilismy namiot widac morze. Odziela nas od niego tylko plot i waski pas nibyplazy gdzie samotnie stoi skodusia. Ksiezyc odbija sie w rownej tafli zatoki, wiatr nawiewa zapach glonu i starego impregnowanego drewna. Wiatr jest niesamowicie cieply. Wpelzamy do spiworow wsrod grania cykad i z mocnym postanowieniem ze zostaniemy tu dluzej niz planowalismy. A na skodusi znow sie nam cosik zalęglo!
Wczesny poranek ogladany w drodze do kibelka
Rano wychodzac nad morze trafiam na moment gdy Jakub (gospodarz) wypuszcza kaczki. Biegna grupka i chlup do wody. Jakos nigdy morze nie kojarzylo mi sie z plywajacym po nim przydomowym inwentarzem. Ponoc nie ma tu duzego zasolenia, woda jest praktycznie slodka jak w calym Dunaju. Nie zdarza sie tez aby kaczuchy gdzies daleko odplynely i sie zgubily.
Wokol woda, trzciny, łodzie, rybackie kladki i majaczaca z oddali cerkiew
Dzis dokladniej ogladamy teren kempingu. Kiedys byla tu chyba spora knajpa, sladem po niej sa wiaty z lodowkami i bardzo duza ilosc starych zelaznych krzesel. Czesc z nich pelni nadal klasyczne funkcje, inne sluza do podpierania lodzi albo wrastaja wkomponowane w zywoplot
Na terenie jest kilka zewnetrznych umywalni i piecykow
Namiotowiska. Spalismy w dwoch roznych miejscach, bo co drugi dzien trawniki sa podlewane z automatycznej sikawki przez caly dzien a nie bylismy pewni wytrzymalosci naszego namiotu na 12 godzinny obfity opad ciagly
Sniadanie przygotowuja nam gospodarze i puszczaja nam polski kanal w telewizorze. Odbiornik przykrywaja kurtka bo wlasnie zaczelo lekko kropic a stol stoi na dworze, pod pergola z winorosli.
Leci akurat program o polskich zolnierzach na misjach i co tam jedza. A jedza dokladnie to co my- jajecznice i ogorki! Zona Jakuba, Katja przynosi kabaczkowi cale pudlo zabawek, bo maja wnuczke w podobnym wieku. Najwieksza atencja ciesza sie nakrecane rozowe myszki ktore z wielkim chrobotaniem jezdza po stole i wpadaja do jajecznicy.
A na obiad oczywiscie ryba!
Dzis wloczymy sie po wsi. Najpierw idziemy obejrzec cerkiew. Sa dwie- starowiercow i rumunska. Przy tej pierwszej spotykamy babuszke.
Babuszka jest z gatunku takowych co do swojej religii podchodzi w sposob bardzo ortodoksyjny, zeby nie powiedziec fanatyczny. Rozmowa zaczyna sie od stopek niemowlecia ale szybko schodzi na religie. Wlasnie ta ich jest ta jedyna prawdziwa, pierwotna, wlasciwa i ukochana przez Boga. Inne odlamy chrzescijanstwa to schizmy, herezje i sekty. Najbardziej ze wszystkich błądza prawoslawni Rumunii- bo maja szanse sie nawrocic a jednak tego nie robia. Jednoczesnie ponoc sporo mlodych z wioski wyjezdza i przechodzi na inne wyznania albo co gorsze- wogole wyrzeka sie Boga. Babuszka twierdzi ze sa przekupywani ale nie udaje sie ustalic przez kogo. Jej dzieci i wnuki trwaja w religii przodkow, za co ona codziennie modli sie dziekczynnie. Mowi ze nie ma nic gorszego jak porzucenie tradycji przekazywanej przez pokolenia. Pytam czy nas uwaza za heretykow. Oczywiscie. Czy powinnismy sie wedlug niej nawrocic na stare prawoslawie. Oczywiscie. A co z naszymi babciami? Ktore od pokolen wychowywaly nas w innej religii, bo inna byla zawsze zwiazana z terenem z ktorego pochodzimy i na ktorym zyjemy. Babuszka sie zacukala… Prawdziwa religia czy zlamanie tradycji pokolen? Chyba zadalam jej za trudne pytanie… Zmienia wiec temat. Opowiada ze marzy o pielgrzymce do Jerozolimy ale poki co nie ma funduszy. Za to niebawem jada grupa z okolicznych wiosek do Moldawii, do jakiegos skalnego monastyru gdzie zyje 3 mnichow, kultywujac religie sprzed lat. Nadstawiam ucha dokladniej. Jaka to miejscowosc? Czy wie jak nazywa sie ten klasztor? W ktorej czesci Moldawii? Babcia niestety nie pamieta, twierdzi ze nie zna sie na geografii i zawiezie ich tam bus. A moze nie chce zdradzic tajemnicy zagubionego w skalach klasztoru komus, kto jest heretykiem.. Babuszka opowiada tez o roznych zwyczajach okolicznych, np. ze lokalne kobiety musza nosic caly czas chustke na glowie, nie tylko do cerkwi. Przez to czesto w innych srodowiskach sa brane za muzulmanki, co bardzo je irytuje. A teraz maja post na Piotra i Pawla. Wogole maja 5 postow w roku i moga wtedy jesc tylko chleb bez masla i ziemniaki popijajac woda. Zadne ryby. Wieczorem pytam o to Jakuba, ktory tez wyznaje lokalna religie. Mowi ze to bzdura, ze w poscie ryby mozna jesc a i wino pic bez ograniczen. Bo to przeciez i Chrystus lubowal sie w tym trunku, a jego powinnismy nasladowac. Oni robia 500 litrow wina rocznie. Nie robia z wlasnych winogron tylko sprowadzaja z wioski 50 km dalej gdzie ich znajomi maja slodsze i lepsze odmiany tych owocow. Dowiadujemy sie jak nalezy sprawdzac mus z winogron czy nalezy dodawac cukru. Wrzuca sie jajo albo ziemniak i patrzy czy plywa. Jak tonie to trzeba dodac 200 g cukru. Łazimy wsrod starych chat, z ktorych czasem ktoras kryta jest jeszcze strzecha (te ze strzechami juz zwykle sa niezamieszkane). Wiekszosc domkow ma ganeczki, okiennice, podrzezbiane dachy i oplata je winorosl.
Niektore maja orginalne zdobienia.
Rzadki widok- morze a nad nim wies, nie kurort. Nadmorska miejscowosc a w niej normalne sielskie wiejskie zycie, nie halasliwe tlumy turystow…
Jedna z drog na “plaze”
Czasem mozna przegapic jakis znak drogowy..
A tu cerkiew rumunska.
W centrum mijamy bardzo sympatyczna spelune. Wnetrze wyglada bardzo zachecajaco ale jest puste. Spora grupka facetow siedzi z nieznanych przyczyn na zewnetrz, gdzie nie ma stolikow tylko krzesla jakby ze starego kina. Nikt nic nie je ani nie pije. Siedza i gadaja. Chwile sie im przysluchuje ale nie moge tego poskladac do kupy w jakas logiczna calosc. Kilku z nich ma dlugie do pasa brody. Chetnie bysmy sie przysiedli albo cos zamowili, ale obawiamy sie ze moze nie wypada? Raz ze nie ma miedzy nimi kobiet i dzieci, a dwa ze jesli maja tu post a my wyskoczymy z piwem w rece i kotletem to moze byc jakos niezrecznie Nieopodal knajpy takowa mozaika
Siedzimy tez na brzego morza, obserwujac zmagania rybakow z sieciami, zaladunek ryb czy konserwowanie lodzi.
Kapiemy sie wsrod glonow i kudlatych opon.
Dostrzegamy wsrod podwodnych zarosli trzy spore weze co troche gasi nasza radosc z pluskania sie.. Ale skoro nie zezarly kacząt to chyba nie sa badzo niebezpieczne? Jeden z wezy ma w paszczy rybe. Pytamy Jakuba o wodne weze. Mowi ze nie slyszal zeby kogos ugryzly. Acz on z Katja sie nigdy nie kapia bo nie lubia
Wieczor spedzamy z Katja i Jakubem ktorzy puszczaja nam na komputerze rozne filmy, glownie z imprez u nich organizowanych. Co roku przyjezdza np. grupa 50 Czechow i wtedy caly ogrodek wyglada jak woodstock a na nadmorskim brzegu plona wielkie ogniska i gotuja sie wielkie gary rybnej zupy. Kiedys z inna ekipa piekli jagnie na ogniu. Wszyscy zdazyli pobiesiadowac, upic sie i isc spac a jagnie sie pieklo, pieklo i nad ranem wciaz bylo twarde. Sa tez filmiki z jakas polska ekipa. Jeden gosc jest niezmordowany, chyba przez godzine spiewa rozne piosenki probujac rozruszac reszte grupy. Ukrainskiej piosenki “Pidmanuła” zna chyba 50 zwrotek!
Zabieramy tez kabaczę aby poznawalo zwierzeta gospodarskie. Dluzsza chwile obserwuje kury na wybiegu.
Potem Katja przynosi najladniejsza swoja kure do blizszego zapoznania. Kura jest kudlata, jakby w spodenkach i skarpetach. Jakas egzotyczna i ponoc bardzo droga.
Ale i tak nie kura a ogrodek cieszy sie najwiekszym zainteresowaniem niemowlat. I mozliwosc biegania w kolko, i skubanie winorosli.
W dlugie zimowe wieczory Jakub projektuje nietypowe litery do cerkiewnych ksiag. Swiete teksty sa tam pisane w jezyku starocerkiewnoslowianskim i niektore litery sa zupelnie dziwacznych ksztaltow (jestem zachwycona zdziwioną litera w kapeluszu- to moja ulubiona!) Pierwsze litery akapitow powinny byc ozdobne. W roznych komputerowych programach mozna takowe rysowac. I tak nowoczesnosc miesza sie ze stara religia nieuznajaca zadnych zmian...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ciekawa wioska
Ciekawe też jest, że często im religia licząca mniej wyznawców tym bardziej jest radykalna i jedynie prawdziwa Puścić taką babkę do jakiejś spod krzyża prezydenckiego albo apelu smoleńskiego i obstawiać zakłady która wygra
A po jakiemu gadaliście z gospodarzami? Po rosyjsku?
Ciekawe też jest, że często im religia licząca mniej wyznawców tym bardziej jest radykalna i jedynie prawdziwa Puścić taką babkę do jakiejś spod krzyża prezydenckiego albo apelu smoleńskiego i obstawiać zakłady która wygra
A po jakiemu gadaliście z gospodarzami? Po rosyjsku?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Ciekawe też jest, że często im religia licząca mniej wyznawców tym bardziej jest radykalna i jedynie prawdziwa Puścić taką babkę do jakiejś spod krzyża prezydenckiego albo apelu smoleńskiego i obstawiać zakłady która wygra
Ja bym za ta spod cerkwi duze pieniadze obstawila!
Pudelek pisze:A po jakiemu gadaliście z gospodarzami? Po rosyjsku?
Tak, miedzy soba gospodarze tez tak rozmawiaja. Acz bylo bardzo zabawne jak od czasu do czasu wtracali w wypowiedzi rumunskie slowa czy wrecz jakies cale zwroty.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Babka byla jak najbardziej fanatyczna ale trzeba przyznac ze miala mimo tego swojego fanatyzmu kilka pozytywnych cech- potrafila sluchac, probowala dyskutowac (choc jak jej brakowalo argumentow to zmieniala temat), nie obrazala ludzi z ktorymi sie nie zgadza (nazwanie heretykiem nie jest wedlug mnie obelga ), nie byla agresywna. Bo kiedys na Krymie przez zupelny przypadek wywolalam w cerkwi "dyskusje" w czasie ktorej sie kobiety prawie pobily a wyzwiska to lecialy ze masakra... (gdyby nie interwencja popa to by napewno doszlo do rekoczynow). Wiec poki ktos jest fanatyczny i po prostu "glosi i naucza" to wedlug mnie jest ok, problem jak do tego sie dolacza agresja...
Ostatnio zmieniony 2016-10-04, 19:05 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Ja bym za ta spod cerkwi duze pieniadze obstawila!
ale wojowała tylko słowem, nie używała parasoli czy różańców do rękoczynów jak niektóre panie nad Wisłą
buba pisze:nazwanie heretykiem nie jest wedlug mnie obelga
może nawet być komplementem, wszak wielu wizjonerów było lub zostało uznanych heretykami
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:buba napisał/a:
Ja bym za ta spod cerkwi duze pieniadze obstawila!
ale wojowała tylko słowem, nie używała parasoli czy różańców do rękoczynów jak niektóre panie nad Wisłą
To my mamy takie wojownicze babcie? oj... to bym kase w bloto wpakowala... Choc kto wie coby naddunajska babuszka wyciela gdyby zostala zaatakowana parasolka? moze by sie zbudzil w niej tygrys?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Nasza dalsza trasa wiedzie do wsi Enisala. Na rozlewiskach przed wioska stoja zacumowane dwa stateczki. Na pierwszy rzut oka robia wrazenie opuszczonych i chcemy je zwiedzic. Gdy podchodzimy blizej stwierdzamy pomylke- suszy sie jakies pranie, wisza dywany a za łodziami stoi terenowka. I teraz pytanie- czy ktos mieszka na stale na tych lodkach czy moze inni turysci zeskłotowali je przed nami?
Potem suniemy w strone zamku na wzgorzu. Chyba polowa murow jest odbudowana a spora czesc zamku jest udekorowana metalowymi schodkami barwy niebieskiej. Na wejsciu siedzi ciec i pobiera haracz.
Widoki z murow sa fajne, na rozlewiska, bagna, zatoczki i lagodne trawiaste wzgorza.
Na okolicznych drogach czasem tworza sie korki
Potem odwiedzamy Babadag- dosyc senne miasteczko z meczetem w centrum i wyprazonymi sloncem ulicami. Pewnie gdyby nie slawa zwiazana z tytulem ksiazki Stasiuka duzo mniej turystow by tu zagladalo.
Co mozna jeszcze powiedziec o tym miasteczku? Ze jest tu 1034 km z Lipowca w Beskidzie Niskim
Na jego obrzezach zatrzymujemy sie pod cerkiewka, gdzie wystepuja ogromne owady. Ten akurat juz nie zyl ale jego wielkosc byla dosc porazajaca- z 10 cm?
Z Babadag jedziemy boczna szutrowa droga w strone dwoch wsi- Ruska Slawa i Slawa Czerkieska- tam tez mieszkaja starowiercy i stamtad Jakub bierze owoce na swoje pyszne wino. Wzdluz drogi ciagna sie pasieki, glownie takie mobilne, gdzie ule stoja na ciezarowkach. Jeden gosc jest jakis niezniszczalny. Pozostali chodza w ubraniech kosmonautow, z zaslonietymi twarzami, a ten w podkoszulce golymi rekami pszczoly maca!
Okolice wypelnia miarowe brzeczenie. Taki dzwiek jak czasem latem mozna uslyszec pod dojrzala lipa tylko duzo duzo glosniejszy. Akurat trwa podkurzanie pszczol, wiec na wszelki wypadek jedziemy z zakreconymi oknami Wszedzie roznosi sie zapach dymu. Droga jest oznakowana po bokach czerwonymi szmatami, takie jak czasem wisza po lasach w czasie polowan. Czy to tu tez ma znaczyc ze teren niebezpieczny - z racji na te pszczoly? Nie mamy pojecia, ale cieszymy sie ze nie musimy tej trasy pokonywac pieszo. Pola wokol żółca sie jak u nas w maju. Z daleka faktycznie jakby rzepak.
Ale to sloneczniki, cale łany slonecznikow!
Mijamy tez sporo wypasow.
Czesc drogi przebiega wawozem.
Kolo Slawy Ruskiej mam znaczone na mapie trzy klasztorki. Dlugo kluczymy wsrod wiejskich zabudowan i udaje sie znalezc tylko jeden z nich. Monastyrek jest ukryty w dolince wsrod niewysokich gesto obrosnetych kozuchem roslinnosci gor. Brama jest otwarta, ludzi nie ma. Za murami sa dwie cerkiewki i kilka domow mieszkalnych. Widac ze trwaja prace remontowe- wymiana cerkiewnych dachow.
Przy drodze stoja znaki kierujace do jakiejs atrakcji turystycznej, chyba twierdzy. Jedziemy chwile za nimi i ukazuje sie naszym oczom cos takiego
Gdzies po drodze byl jeszcze taki budynek a raczej ruiny czegos, co zwykla chalupa raczej nie bylo. Ludzi jakos wymiotlo wiec ostatecznie z nikim nie pogadalismy.
Okrążamy tez jezioro Babadag o stromych urwistych brzegach i pelne ptactwa.
cdn
Potem suniemy w strone zamku na wzgorzu. Chyba polowa murow jest odbudowana a spora czesc zamku jest udekorowana metalowymi schodkami barwy niebieskiej. Na wejsciu siedzi ciec i pobiera haracz.
Widoki z murow sa fajne, na rozlewiska, bagna, zatoczki i lagodne trawiaste wzgorza.
Na okolicznych drogach czasem tworza sie korki
Potem odwiedzamy Babadag- dosyc senne miasteczko z meczetem w centrum i wyprazonymi sloncem ulicami. Pewnie gdyby nie slawa zwiazana z tytulem ksiazki Stasiuka duzo mniej turystow by tu zagladalo.
Co mozna jeszcze powiedziec o tym miasteczku? Ze jest tu 1034 km z Lipowca w Beskidzie Niskim
Na jego obrzezach zatrzymujemy sie pod cerkiewka, gdzie wystepuja ogromne owady. Ten akurat juz nie zyl ale jego wielkosc byla dosc porazajaca- z 10 cm?
Z Babadag jedziemy boczna szutrowa droga w strone dwoch wsi- Ruska Slawa i Slawa Czerkieska- tam tez mieszkaja starowiercy i stamtad Jakub bierze owoce na swoje pyszne wino. Wzdluz drogi ciagna sie pasieki, glownie takie mobilne, gdzie ule stoja na ciezarowkach. Jeden gosc jest jakis niezniszczalny. Pozostali chodza w ubraniech kosmonautow, z zaslonietymi twarzami, a ten w podkoszulce golymi rekami pszczoly maca!
Okolice wypelnia miarowe brzeczenie. Taki dzwiek jak czasem latem mozna uslyszec pod dojrzala lipa tylko duzo duzo glosniejszy. Akurat trwa podkurzanie pszczol, wiec na wszelki wypadek jedziemy z zakreconymi oknami Wszedzie roznosi sie zapach dymu. Droga jest oznakowana po bokach czerwonymi szmatami, takie jak czasem wisza po lasach w czasie polowan. Czy to tu tez ma znaczyc ze teren niebezpieczny - z racji na te pszczoly? Nie mamy pojecia, ale cieszymy sie ze nie musimy tej trasy pokonywac pieszo. Pola wokol żółca sie jak u nas w maju. Z daleka faktycznie jakby rzepak.
Ale to sloneczniki, cale łany slonecznikow!
Mijamy tez sporo wypasow.
Czesc drogi przebiega wawozem.
Kolo Slawy Ruskiej mam znaczone na mapie trzy klasztorki. Dlugo kluczymy wsrod wiejskich zabudowan i udaje sie znalezc tylko jeden z nich. Monastyrek jest ukryty w dolince wsrod niewysokich gesto obrosnetych kozuchem roslinnosci gor. Brama jest otwarta, ludzi nie ma. Za murami sa dwie cerkiewki i kilka domow mieszkalnych. Widac ze trwaja prace remontowe- wymiana cerkiewnych dachow.
Przy drodze stoja znaki kierujace do jakiejs atrakcji turystycznej, chyba twierdzy. Jedziemy chwile za nimi i ukazuje sie naszym oczom cos takiego
Gdzies po drodze byl jeszcze taki budynek a raczej ruiny czegos, co zwykla chalupa raczej nie bylo. Ludzi jakos wymiotlo wiec ostatecznie z nikim nie pogadalismy.
Okrążamy tez jezioro Babadag o stromych urwistych brzegach i pelne ptactwa.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości