Bałkańska majówka po raz drugi
Pudelek pisze:ta linia z Belgradu do Baru to jest bardzo znana - kursuje jeden albo dwa składy dziennie, które jadą bardzo wolno Ponoć przewożą też samochody - wjeżdżam na specjalną lawetę i auto jedzie z tobą nad morze
To ze jada wolno to dla mnie duzy plus- mozna wystawic leb za okno (tzn pod warunkiem ze nie jest sie w tunelu ) no i mozna podziwac i robic zdjecia!
O tym przewozie aut slyszalam ale ze niby tylko w miesiace wakacyjne i z miejscami tez nie zawsze jest latwo. Ale patent swietny! szkoda ze na innych liniach, w innych krajach, nie ma takiej opcji!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
I tak trzymaj .buba pisze:robota nie trzyma to staram sie bywac gdzie indziej poki sie da!
Ostatnio zmieniony 2016-05-25, 22:16 przez Tatrzański urwis, łącznie zmieniany 1 raz.
Na nocleg wybieramy fort Gorazda, chyba najbardziej znany i najlatwiej dostepny z okolicznych. Popoludniem dosc sporo ludzi kreci sie w rejonie, zarowno w celu zwiedzajacym jak i piknikowym. Mijamy jakas rosyjska rodzinke gdzie ojciec tlumaczy synom rozne zawilosci zwiazane z militariami a babka ma tak znudzona mine ze az zastanawiam sie czy nie warto jej zrobic zdjecia pt. “Nuda wylewajaca sie uszami”. Jest tez grupka miejscowych chlopaczkow w obloku konopnego dymu.
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa chinskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
Fort jest dosc spory, ma kilka poziomow, jest gdzie polazic.
Spora czesc obrastaja bujne bluszcze
Nizsze kondygnacje sa zamieszkane przez takich to lokatorow
Najfajniesze ze mozna wyjsc na dach, posiedziec na metalowych kopułkach a wokol gory, chmury, morze. Co kto lubi, do wyboru do koloru.
Gdzies nad zatoka jest lotnisko i co chwile z chmur wylania sie jakis nisko latajacy samolot
Fort obrastaja jalowce i inne suchorosla. Balkanskich klimatow oczywiscie nie moze zabraknosc- pod jalowcami jest skladowisko starych sedesow
Zachod slonca jest jakis taki mazisty, rozmazany, tak ladny ze az lekko zapodaje kiczem
Wieczorem zapodajemy ognicho, acz z opalem w rejonie jest dosc problem, troche sie trzeba naszukac. Pod nami swietlista zatoka obrosla hotelami, knajpami, apartamentami i innymi temu podobnymi obiektami ponoc atrakcyjnymi dla turystow
Noc jest ciepla i pada tylko przez chwile. Chyba idzie ku dobremu. Ranek tez w miare pogodny
Humory dopisuja
Milo wstawac majac taki widok po wyjsciu ze spiwora. Nie wiem czy jakikolwiek hotel jest w stanie to zastapic
Kolejny fort ktory zwiedzamy jest na sasiedniej gorce i zwie sie Vrmac. Niby jest zamkniety ale mozna wejsc przez okno.
Kible
W srodku najciekawsze sa stanowiska strzalowe z zachowana duza iloscia zardzewialego metalu
Kopułka
Solidny hak
Drzwi
Zlomiarstwo widac w Czarnogorze poki co nie jest w modzie
W jednym z pomieszczen sa chyba resztki dawnej kaplicy, bo ze scian patrza na nas powazne gęby swietych.
Widoki spod fortu
Kawalek dalej sa opuszczone budynki ktore kiedys sluzyly chyba za wojskowe magazyny. Mozna tam znalezc duzo butow, masek gazowych, stare dokumenty z czasow jeszcze jugoslawianskich, a niektore z nich obite sa chinskimi pieczatkami.
Jest tez maly opuszczony domek z kamiennym stolem w ogrodzie.
Spotykamy zorganizowana grupe- lokalna przewodniczka oprowadza kilku zachodnich turystow. Opowiada im np. ze caly ten przyfortowy teren mozna kupic za 25 milionow euro.
Oprocz nich spotykamy jeszcze stado bydla ktore wypasa sie na okolicznych łąkach. Sa zarono krowy, byki jak i calkiem malutkie cielaczki.
Potem jedziemy jeszcze do fortu Traste. Ten jest polozony najbardziej na uboczu. Prowadzi do niego wyboista kamienista droga zbudowana jakby na nasypie. Z gatunku skodusionieprzejezdnych.
Fort jest chyba najgorzej zachowany, ma pozawalane czesciowo stropy.
Na scianie fortu sa napisy po angielsku i rosyjsku zeby nie smiecic. Jest tez w wersji obrazkowej, jesli ktos by akurat nie znal wyzej wymienionych jezykow- przekreslona swinia
Po drodze spotykamy ogromnego zolwia. Nigdy bym nie pomyslala ze zolwie tak szybko biegaja! A! I jeszcze jedno- branie zolwia do reki grozi powaznym niebezpieczenstwem, o czym sie w bardzo traumatyczny sposob przekonalam. Istnieje duzo prawdopodobienstwo zostania osikanym.
Sa tez motyle
W rejonie sporo jest starych aut poukrywanych przy malych, kretych, stromych uliczkach
Ponoc trabanty nazywano kiedys "mydelniczkami". Mnie ta nazwa pasowalaby idealnie do tego:
Pierwsze osly na trasie
Potem szukamy tunelu. W tym procesie trafiamy do kamieniolomu,o ciekawych uzebrowaniach scian. Nawiazujemy gadke z robotnikami. Niestety nic nie wiedza o tunelu w rejonie a i nie bardzo jest jakas sensowna droga aby nia zjechac nad morze.
Drugi tunel udaje sie odnalezc. W odroznieniu od zwiedzanych rok temu podobnych w Chorwacji, ten ma boczne odgalezienia, komory, tuneliki. Morze wlewajace sie do tunelu jest nieziemsko niebieskie.
Tunel otacza placyk z betonowych plyt gdzie cumuja lodki. Ekipa z jednej z zaglowek fajnie spiewa na glosy jakas piosenke o Kozakach.
Sa tez kibelki srodmorskie, ktorych usytulowanie troche nas zniecheca do kapieli w tym miejscu
Gdzies z gory widzimy wysepke z fortem Mamula i jakies jeszcze umocnienia na polwyspie.
Na nocleg wracamy na zwiedzany rano fort Vrmac. I dzis znow spotykamy przy forcie konopna mlodziez. Machamy juz do siebie jak starzy znajomi.
Dalej za fortem sa jeszcze inne opuszczone budynki, obrosle buszem jakiegos pnacza.
Wieczor jest bardzo wietrzny a niebo zdaje sie płonac
Rano o 6 budzi nas muczenie. Niedaleko namiotu kreci sie byk i nawoluje stado. Na szczescie jest jeszcze dosc mlody, nie ma zlych zamiarow i po chwili idzie muczec za droge. Ale i tak juz po spaniu bo jakos z bykiem w rejonie to ja juz zasnac nie umiem. Majac wiec wiecej czasu niz zwykle robie duze pranie.
Jedna z krow jest bardziej ciekawska od pozostalych. Bardzo interesuja ją nasze obozowisko. Skrada sie od drzewa do drzewa udajac ze sie czochra o kore
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:O tym przewozie aut slyszalam ale ze niby tylko w miesiace wakacyjne i z miejscami tez nie zawsze jest latwo
być może tak jest, a odnośnie miejsc, to czytałem, że ludzie próbowali kupować bilety z wyprzedzeniem jeszcze w Polsce i był problem, bo Serbowie byli nieprzygotowani do takiej sytuacji i większość i tak nabywała na miejscu. Jeśli były Czytałem też, że zdarzały się opóźnienia typu 8 godzin i jest to rzecz normalna
Fort Gorazda piękny - widać Austriacy nie tylko w Krakowie takie ładne budowali I ta pancerna kopuła - w Polsce prawdopodobnie nie dotrwałaby do obecnych czasów. Ten drugi jeszcze lepszy!
A ten tunel miał to dawna jednostka wojskowa jak w Albanii, czy miał inne przeznaczenie?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Fort Gorazda piękny - widać Austriacy nie tylko w Krakowie takie ładne budowali I ta pancerna kopuła - w Polsce prawdopodobnie nie dotrwałaby do obecnych czasów. Ten drugi jeszcze lepszy!
No wlasnie chyba w tych krajach nie przyjmuja na zlomie wszystkiego jak leci tzn torow kolejowych, kabli elektrycznych i luf czolgow, bo i kopuly na miejscu i wraki aut leza przy drodze latami. Albo miejscowi jeszcze nie ogarneli tego ze to taki swietny zarobek zbierac zlom? szlag wie...
Pudelek pisze:A ten tunel miał to dawna jednostka wojskowa jak w Albanii, czy miał inne przeznaczenie?
Z tego co gdzies czytalam to byl jeden z "garazy" dla wojskowych okretow podwodnych, podobnie jak te w Chorwacji albo ten w Porto Palermo w Albanii. Chorwackie:
https://picasaweb.google.com/krotochwil ... 2740322482
https://picasaweb.google.com/krotochwil ... 0119325874
w Porto Palermo zesmy nie weszli do tunelu bo teren wygladal na strzezony
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Rano odkrywam ze chyba mi sie zepsula ladowarka do bateryjek w aparacie- wyglada na to ze nie laduje.. No to na poczatku wyjazdu zostalam z dwoma bateryjkami. Na ile tego starczy? Na 4-5 dni? Zatem trzeba oszczedzac.. Przypominaja mi sie wiec czasy wyjazdow z workiem klisz- kazde zdjecie zanim je zrobie dlugo przemyslam, czy z tej czy z innej strony. Oprocz tego na szczescie mam “małpke” ktora dziala nawet na baterie paluszki, wiec zaopatruje sie w ich duza ilosc. Wiec od teraz czesc zdjec bedzie sporo brzydszych. Ale grunt ze bedzie.
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu? )))
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn
Mijamy wielka, ruchliwa Budve, gdzies z gory miga nam widoczek na wyspe sw. Stefana.
Potem jedziemy wzdluz jeziora Szkoderskiego. Droga waska i bardzo widokowa. Na jeziorze migaja nam wysepki a prawie na kazdej jest kosciolek. Albo inna ruinka
Mijane wioski sa malutkie, czasem troche opuszczone
Drzewa baobaboksztaltne
W Ostros sa cztery knajpy ale w zadnej nie ma jedzenia. Niet sezona.
Za Arbnez, na samym zakrecie jest knajpa “Panorama”.
Nazwa nieprzypadkowa- widok z tarasu maja tu niesamowity.
Wlasciciel jest przemily, zagaduje, co chwile cos nam przynosi, a to kocyk, a to poduszke z szelkami dla kabaka. I gada do nas prawie po polsku. Tzn takim lekko polsko-czeskim ale bez problemu mozna go zrozumiec. Zjadamy wielki talerz lokalnych ryb, zarowno tych z jeziora jak i z morza.
Na koniec dostajemy po kielichu domowego wina. Gospodarz zaprasza nas na nocleg do swojego pensjonatu, a gdy mowimy ze sypiamy w namiotach - proponuje gratisowy nocleg na parkingu przed budynkiem Ale jest jeszcze dosc wczesnie wiec planujemy dzis wjechac do Albanii. Poza tym- tak spac na parkingu? )))
Granice przekraczamy kolo godziny jako ze ustawiamy sie na pasie ktory nie wiedziec czemu stoi. Drugi, obok, jedzie.. Ale zmienic juz sie nie da bo nikt nie wpusci. Stoimy wiec i kwitniemy. Granica czarnogorsko-albanska jest wspolna- dwa okienka kolo siebie, pod jednym daszkiem. Mijamy Szkodre, Leże.
Dokladnie sie rozgladam jako ze ta sama trasa jechalam pare lat temu. Zmienilo sie sporo. Wszedzie jest asfalt zamiast pylistego szutru, nie widac zbyt duzo osiolkow, ryksz, busikow trojkolowcow. Wystajace z dachow pręty i butle z woda bez zmian. Kury na przydroznej taczce tez na posterunku.
Asfalt maja tu teraz taki jakiego nie cierpie najbardziej. Niby rowny, niby nowy, niby swiezo zapodany. Bez uroku i klimatu, smierdzacy jeszcze nowoscia. Usypiajacy czujnosc. A potem nagle dziura na pol metra. Albo podluzne uskoki w moscie gdzie wpada pol kola. Chyba wyciete pod jakies kable albo rury.
Stacje benzynowe o ciekawych nazwach
Gdzies po drodze mijamy kloszarda w ciekawym stroju- ma na glowie wiadro.
Wymyslilismy sobie ze od Leże skrecimy nad morze. Jest tam niezaduze miasteczko Shengjin, za nim jest latarnia morska. Moze bedzie fajne miejsce pod biwak na plazy? O my naiwni…
Wjezdzajac do Shengjin juz widac ze z biwakiem zbyt dobrze nie bedzie.. Miasto wyglada jak spora ilosc obecnych nadmorskich miejscowosci tego kraju- jak skrzyzowanie galerii handlowej czy wypasnego kurortu z taborem cyganskim albo obozem uchodzcow. Hotele pna sie pod niebo, stoja jeden na drugim, jakby rozmnazaly sie przez pączkowanie, jakby jeden urastal na drugim spychajac go na bok. Jak jakas narosl, jak jakis zlosliwy parch zjadajacy wybrzeze w sposob zupelnie niezaplanowany i niekontrolowany. Czesc hoteli jest wykonczona i lsni zlotosciami i chromoniklowym blaskiem, inne dopiero stawiaja a wokol bujaja sie wielkie łapy dzwigow. Czesc budynkow zamarla w postaci niewykonczonej i powoli popada w ruine. Sa knajpy ociekajace od nowego plastiku i o nazwach tryskajacych europejskoscia - “Paris Club”, “Paradise forever” i inne dziwolagi w jezyku zdecydowanie nielokalnym. Wsrod tej betonowej dzungli wije sie fragmentaryczny asfalt o poziomie dziurawosci ktorego by sie nie powstydzil opuszczony kolchoz na srodkowej Ukrainie czy mala rybacka osada.. W hotele wmieszane sa domy roznej wielkosci ktore wygladaja jak przeniesione z rownoleglej rzeczywistosci.
To wszystko troche zadziwia ale jest typowe dla calego kraju- a przynajmniej jego nadmorskiej, kurortowo-turystycznej czesci. To miasto jednak znacznie odroznia sie od pozostalych ktore mijalismy (i mijac bedziemy). Po pierwsze spowija je won padliny unoszacej sie znad smietnikow. Kwasno-slodki obrzydliwy smrod. Wypatroszone kubly innych miast jednak dawaly smieciami a nie trupem. Drugie to zwracaja uwage ludzie snujacy sie ulicami. Nie ida, nie zajmuja sie swoimi sprawami. Stoja lub siedza i sie gapia. Dominuja grupki mezczyzn w roznym wieku, ktorzy smiejac sie glupkowato lub poziewujac odprowadzaja nas wzrokiem, pokazuja sobie palcami, łypia wilkiem. Mlodych dziewczyn praktycznie brak. Przemyka wprawdzie jakas postac z kilkorgiem dzieci i facetem. Z bramy wyglada grupka pomarszczonych staruszek. Karnacja mijanych ludzi waha sie od normalnej bałkanskiej do bardzo ciemnej, wrecz popielatej. Nie naleze raczej do ludzi ktorzy jak zobacza biedniejsza czy menelska dzielnice to wpadaja w panike. Albo alergicznie reaguja na smrod czy brud.. Tu jednak wlacza mi sie jedna funkcja. Obsesyjna. Spierdalac. I to jak najszybciej. Chocby za rogiem byla najpiekniejsza z plaz z napisem “zapraszamy bube”. Spierdalac. Nie wazne gdzie. Wazne zeby jak najdalej stad. Toperz odbiera to miejsce tak samo… Mijane dzis miasto chyba bylo miejscem w ktorym czulam sie najbardziej nieswojo z dotychczas odwiedzonych. To miasto bylo jakies złe. Jakies bardzo złe.. Sa rzeczy nienamacalne, niematerialne, ktore sie po prostu czuje. I nie odda tego zaden opis ani zdjecie...
Zawsze mi sie wydawalo ze samochod odgradza od klimatu odwiedzanych miejsc. Ze idac pieszo albo podrozujac lokalna komunikcja czlowiek chlonie kazdym kawalkiem atmosfere , a siedzac otoczony blachami i to poruszajacymi sie dosc szybko- jest mocno odciety. Bo teraz jest tu a za chwile jest hen! gdzies daleko. Ale dzis skodusia nas nie odizolowala. Klimat wpelz szczelinami i otoczyl nas ze wszystkich stron.
Jako ze oglednie mowiac “okolica nie rokuje noclegowo” wracamy w strone Leże. W polowie drogi miedzy miastami mignal nam szyld “kemping”. Jakies pawiloniki, placyk z mojej “ulubionej” kostki bauma, palmy sztuczne i prawdziwe, boisko wylozone plastikowym dywanem imitujacym trawe i basen w budowie. W Albanii tez chyba ciut inaczej rozumieja slowo “kemping”. Jako miejsce gdzie mozna postawic kampera albo wynajac pokoj. Dlugo tlumaczymy ze chcemy postawic namiot. Gdziekolwiek. Moze byc na boisku, moze byc na parkingu. Bo miejsca na namioty nie przewidzieli. Dlugo kreca nosem na nasze dziwne zwyczaje. A! i my jeszcze nie zdazylismy pozyskac albanskiej waluty. Za cala ekipe placimy wiec 20 euro. Oczywiscie przeplacamy dwukrotnie (na scianie wisi cennik w lekach). Nie mam o to zalu do obslugi. Jelenie sa do skubania. Przyjechaly durne turysty z wrażą zachodnia waluta- niech placa. W pelni popieram proceder promowania platnosci w walutach narodowych. Jak ktos w Polsce probuje w euro placic to tez mi sie noz w kieszeni otwiera.
Obsluga pokazuje nam lazienki, kuchnie i kible, gasi swiatlo, wychodzi i zamyka za soba zelazna brame. Gdzie jak gdzie, ale tu akurat bardzo sie ciesze ze zaplacilismy za ten nocleg. Ta zamknieta zelazna brama i mur oblozony tluczonym szklem jest dla mnie wart 20 euro. Ba! Jest dla mnie wart 10 razy wiecej.
Juz po ciemku rozstawiamy namiot. Wieczor jest wrecz upalny. Dopiero tu czuc inna strefe klimatyczna. Wieje wiatr jak z pieca. Graja cykady. Lataja swietliki. Dosc wczesnie kladziemy sie spac.
Kemping o poranku
Z ciekawostek urzadzenia kempingu. W kiblu (takim kucanym) zauwazamy ze jest prysznic. Poczatkowo myslimy ze to dla muzulmanow zeby sobie rytualnie tylek obmywali. Ale nigdzie indziej zadnych prysznicow w budynkach sanitarnych nie ma. A gosc z obslugi mowil ze sa prysznice, ze jest ciepla woda z dachowego baniaka. Wiec chyba mamy tu dwa w jednym- kibel z prysznicem. Odplyw jest, jednoczesnie sie spluka jak ktos wczesniej nie trafil w dziure. Coz za swietna gospodarnosc mala powierzchnia!
Jest tez specjalny kibel dla inwalidow. Ta osobna kabina charakteryzuje sie tym ze na klasycznej dziurze w podlodze postawiono sedes do siadania. Troche sie rusza bo nie jest przybetonowany ale raczej nikt z niego nie upadnie bo nie ma gdzie (malo miejsca). Glownie jest to chyba przeznaczone dla niepelnosprawnych ktorzy nie maja nog. Ci co posiadaja nogi maja bowiem problem. Nogi sie nie mieszcza i nie da sie zamknac drzwi.
Do sniadania zamierzam zjesc papryczke. Kupilam jeszcze w Czarnogorze sliczne jasnozolte papryczki. Okazuja sie one byc czuszkami, bardzo mocno ostrymi (zawsze myslalam ze czuszki sa wylacznie czerwone). Owe moje papryczki sa tak zjadliwe ze ich moc zostaje na rekach i nie odpuszcza po umyciu rąk mydlem. A ja po umyciu rąk postanowilam umyc gebe. Zawsze powtarzam ze nadmiar higieny jest szkodliwy. I tak rowniez jest w tym przypadku. Nikomu nie polecam zatrzec uczu czuszka. Ratunku! Przez pol godziny nie moge otworzyc oczu. Udaje sie na ulamek sekundy i znow sie same zamykaja, zaciskaja i sila woli nie potrafie nic z tym zrobic. Pali jak ogniem! Na slepo wracam do ekipy opowiedziec o lazienkowym nieszczesciu. Kilkakrotnie toperz przelewa mi oczy woda mineralna. Jakos powoli odpuszcza ale czuje to jeszcze kolejnego dnia. Skadinad papryczki sa bardzo smaczne i dodaja uroku kanapkom. Ale od dzis kazdy je bierze do reki przez worek albo kilkakrotnie zlozona srajtasme.
Suniemy na poludnie. Po Durres krecimy chyba z godzine. Znaki sa zupelnie z dupy ustawione. Kołujemy probujac roznych uliczek. Trafiamy na jakies trakty przypominajace pasy startowe lotniska. Wokol niska zabudowa oczywiscie w stanie niedokonczonej ulgi podatkowej. Przez tutejsze autostrady co chwile przebiegaja dzieci albo dziadek z kosa. Coz maja robic- nigdzie nie widzialam kladki dla pieszych. Lsniace auta smigaja stopiecdziesiatka obok pasacych sie baranow czy jezdzacych rowerow. Totalna wolna amerykanka!
Aha! Aby pojechac z Durres w kierunku Fier trzeba jechac za drogowskazami “na plaże”. Stajemy gdzies w miescie na kawe. Posiadowke w knajpie umilaja nam wycia wiertarek. Albanskie miasto = jeden wielki plac budowy. Z okna knajpy widzimy jak w cieniu wielkich nowych hoteli dwoch chlopaczkow probuje wyciagnac pilke z mętnej kaluzy wielkosci jeziora. Jeden wchodzi po kolana. Pilka uratowana.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Z tego co gdzies czytalam to byl jeden z "garazy" dla wojskowych okretow podwodnych, podobnie jak te w Chorwacji albo ten w Porto Palermo w Albanii.
no proszę, a ja sądziłem, że tylko w Albanii takie mieli. Ten w Porto Palermo chyba nadal zajmuje wojsko, widziałem tam zacumowaną łódź patrolową.
A z Durres ja nie kojarzę żadnych znaków Jechałem kompletnie na czuja w stylu - od morza albo do morza
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:Ten w Porto Palermo chyba nadal zajmuje wojsko, widziałem tam zacumowaną łódź patrolową.
Chyba tak. Lodzi nie widzielismy ale byla zmknieta brama a za nia ciec z psem wiec nie wchodzilismy na teren. Z daleka patrzac wydawalo mi sie ze ze tunel jest zamkniety jakby drzwiami. Mam tylko kilka fot z daleka
Pudelek pisze:A z Durres ja nie kojarzę żadnych znaków Jechałem kompletnie na czuja w stylu - od morza albo do morza
No i widac intuicja cie nie zawiodla!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Przy wielkim rondzie za Durres zatrzymujemy sie przy straganach z owocami. Nabywamy melona, twarde gruszki i pomarancze o smaku fanty. Obok stoi opuszczony zajazd/hotel/knajpa. Obiekt jest stylizowany na zamko-palacyk otoczony palmami
Na dachu jest ogromny taras. Swietna miejscowka na namiot! Jakby ktos np. autostopem jechal tedy - wieczorkiem sie wemknac, namiot przysloniety murkami, a rano blisko trasy!
Widok z tarasu
W Fier szukamy opuszczonej fabryki ktora w duzej czesci dziala. Ciekawy jest domek w otoczeniu wielkich kominow. W cieniu fabrycznego monstrum toczy sie wiejskie zycie- biegaja kury, babcia kopie w ogrodku, pasie sie wylinialy osiol.
Jest wprawdzie kilka zruinowanych hal i wiez ale tylko maly fragment.
Przed glowna brama wjazdowa na teren fabryki toperz wypatrzyl knajpe. Nie ma wprawdzie ani szyldu ani zadnej innej informacji ale widac stoliki i dystrybutor z piwem- znaczy knajpa.
A jako ze wlasnie godzina jest dobra na poszukiwanie jedzenia chcemy tam zajrzec. Ziutom jednak miejsce sie nie podoba, mowia ze smierdza wyziewy z fabryki i odmawiaja wyjscia z auta. Troche aromatu industrialnego jest w powietrzu, to prawda. Ale napewno duzo mniej niz mialam przyjemnosc wąchac codziennie przez pierwsze 7 lat zycia Bar wydaje sie jednak na tyle klimatyczny ze nie moge odpuscic, wbijam wiec sama, choc na chwile. Wnetrze przypomina nieco bar mleczny.
Za stolikami siedzi czterech gosci w roboczych ubraniach i wciaga miecho plywajace w czerwonym sosie na glebokich talerzach. W sosie maczaja grube pajdy chleba. Calosc zapijaja kuflowym piwem- wiec widac sa po robocie. Albo panuja tu inne zwyczaje na temat trzezwosci w miejscu pracy. Obiekt widac jest stolowka robotnicza. W jednej ze scian jest okienko przez ktore widac wnetrze kuchni. Piecyk z fajerkami, trzy kuchenki gazowe , stosy talerzy i babki w fartuszkach i podomkach (jakie u nas mialy w zwyczaju nosic panie sprzatajace albo woźne). Jak na stolowce na koloniach Mowie wiec ladnie “mireditia”, pani mi odpowiada z usmiechem i na tym sie konczy moja zdolnosc porozumiewania w tym kraju. Probuje wiec roznych jezykow ktore moga sie wydawac popularniejsze od polskiego a znam choc kilka slow, ale pożądanego skutku nie odnosi. Wiec dalej mowie do nich po polsku, starajac sie duzo pokazywac. Pokazuje na miske. Babka mowi gestem ze nie. Pokazuje wiec na talerz. Babka biegnie do gara i mi naklada. Pytam ile place, pokazuje pieniadze, niech sobie wybierze ile potrzebuje. Babka mowi (tzn pokazuje) ze nie trzeba placic, ze mam zjesc gratisowo. Siadam przy stoliku, chłepcze z michy. Dobre! Smakuje troche jak jagniecina. Kurcze, ale nie moge tu siedziec bo reszta na mnie czeka. Pakuje wiec miecho na wynos, mowie ladnie “falieminderit”, macham uchachanej babce i robotnikom i sie zmywam. Toperz sie ze mnie smieje ze biorac pod uwage poziom porozumienia to dobrze ze nie wrocilam z malym Murzyniatkiem na reku
Potem odwiedzamy jeszcze inna knajpe. Co ciekawe w owym przybytku- mozna siedziec na dworze, w ogrodku, a metr obok przejezdza pociag. Mozna sie poczuc jak na peronie. Pociag przypomina te woodstockowe sklady- dykta w oknach, pomalowany w wesole grafiti! A moja durna “małpa” oczywiscie nie zlapala ostrosci
Mijane dzis miasta - Durres, Fier sa normalne. Ludzie chodza po ulicach, i baby i faceci. Grupki sie czyms zajmuja, graja w karty, pija cos w knajpach. Ktos niesie siatki, ktos kula przed soba opone w strone klatki schodowej. Ktos zamiata ulice, ktos gada przez telefon. Normalne miasta. A nie ze wszyscy stoja i sie gapia jak wol na malowane wrota.. Nieeeee... cos wczoraj z tym Schengjin bylo nie tak…
Z ciekawostek- w rejonie zauwazam mode aby parkowac auta na przejazdach kolejowych. Nie wiem czy z szlabanem nad glowa czuja sie lepiej?
Na nocleg suniemy nad morze. Zgodnie z poleceniem i wskazowkami Krwawego milo jest za wioska o nazwie Topoje. Po drodze sielskie klimaty wiejskie, mozna sie poczuc jak gdzies na Ukrainie. Stop. Nieprawda. Na Ukrainie nie ma osiolkow
Brzeg morza jest plaski, piaszczysty i zgodnie z bałkanska moda nieco zasmiecony. Teren przymorski jest nieco młakowaty i pociety kanałami
Do morza dojezdza sie droga obsadzona przez krzywe rosochate drzewa iglaste. Chyba silne wiatry nie sa tu rzadkoscia.
Na plazy stoi jakis budynek wygladajcy na wojskowy, jakby radar czy jakas stacja pomiarowa? Kreca sie tam jakies osoby w moro, jest pies, szlaban i gosc co przyglada sie nam z lornetki.
Dalej stoi kilka opuszczonych , w roznym stopniu zruinowych domkow. Na samej plazy. Nie wiem czy jakies dawne knajpy, dacze czy rybackie budy. Jeden z domkow zasiedlamy. Na duzym drewnianym pachnacym drewnem tarasie stawiamy namiot.
Nasz cyganski tabor
Kabacza zagrodka sypialna
Ostatnio przed wyjazdem czytalam zarabista relacje o wyprawie wzdluz wybrzezy Morza Łaptiewow i tam wlasnie tak wygladalo. Dziko, pusto, tylko opuszczone resztki baz geologow i duzo rozrzuconego sprzetu. Z ta roznica ze tu cieplo i mozna sie kapac!
Okolica jest dosc popularna wsrod mieszkancow Fier. Po plazy przechadzaja sie grupki, mlodziezy, rodziny z dziecmi, zakochane parki. Widac ze na takie miejsca tez jest zapotrzebowanie- a nie tylko na mrowiska hotelowe. Na piknik przyjechala tez rodzinka mercedesem. I wjechali ciut za gleboko w plaze. Zakopali sie. Silnik ryczy, kola mielą piach, miny smutne. Machaja cos do nas. Toperz lapie wiec łopate i biegna z Ziutami do nich.
Łopata jednak pomaga niewiele, mercedes siadl po oski. Jedynym ratunkiem wydaje sie lina i Misiek. Dzielny Misiek myk! i wyciaga miejscowych. Rodzinka wystawila za tlumacza okolo 10-letniego chlopca- ponoc uczy sie w szkole angielskiego. Chlopak wydusza z siebie tylko yyyyyy i udaje niesmialego. Cos przeczuwam szlaban na komputer i duzo łez nad ksiazkami…
Kapiemy sie! Morze jest czyste, cieple i cholernie slone.
I ma duze plywy. Wieczorem z morza wystaja ruiny. Daleko dosc od brzegu. Rano mozna do nich dojsc sucha stopa.
Nie ma to jak cieply wieczor o zapachu wodorostu...
Wieczorem lataja swietliki. Ale jakies inne niz u nas. Jakies wieksze, o duzo silniejszym swietle. I nie swieca w sposob ciagly tylko mocno blyskaja i gasną. Dlugo siedzimy na drewnianym pomosciku, gadamy i spiewamy do gitary, wsrod szumu fal i pogodnego rozgwiezdzonego nieba.
W “naszym” plazowym domku o poranku drze sie kilka gatunkow ptactwa. Wyglada na to ze gdzies tu maja gniazdka. Chyba sie czuja oburzone faktem ze ktos wlazi do domku i np. przebiera mokre gacie na suche. Albo co gorsza gotuje wode na herbate...
Poranny rekonesans terenu okolonamiotowego wypadl pomyslnie
Na plazy i wydmowych polach jak juz wspominalam wala sie troche smieci. Zdarzaja sie plastikowe butelki, kawalki opon, jakas folia. Normalnie. Ale oprocz tego jest strasznie duzo butow! Dominuja buty letnie typu klapek ale sa rowniez zimowe czy adidasopodobne. Łaże wiec po plazy i zbieram buty. Ukladam je na tarasie. Ludzie nad morzem czesto zajmuja sie zbieractwem. Wybieraja z plazy muszelki, bursztyny, kamyczki. Buty zbieram po raz pierwszy w zyciu. Nie wiem czy jest tu zwyczaj ze zamiast pieniazka do fontanny wrzuca sie buta do morza zeby tu wrocic, czy w rejonie sie rozbil statek wiozacy transport obuwniczy ale sprawa jest przeciekawa i podejrzana!
Nad ranem po morzu plywaja rybacy. Czesc z nich zachowuje sie w sposob przewidywalny i klasyczny tzn korzysta z dobrodziejstw sieci.
Potem jednak chowaja siec, wyciagaja dlugi kij i sporo czasu z calej sily tłuka tym kijem w wode wokol łodzi. Potem chowaja kij i odplywaja.
W oddali na brzegu morza i nad przymorskimi rozlewiskami stoja jakies dziwne konstrukcje. Bardzo zaluje ze nie mamy tyle czasu aby do nich na spokojnie podejsc. Korzystam jedynie z dobrodziejstw duzego zoomu w aparacie ( na takie okazje trzymam wlasnie moje zdychajace bateryjki). Sa to jakies budynki w stanie lekko rozpadajacym sie. Czesc z nich sprawia wrazenie uzywanych do jakis celow. Czy robia za suszarnie ryb lub sieci, czy na jakies magazyny, czy na schronienie w razie deszczu - nie udaje sie nam wydedukowac. Jakby daszki plazowe? jakby wiatki dla turystow tylko scisniete w gromady? Konstrukcje sa zelektryfikowane. Wybrzeze rozlewisk dokladnie i rowno oblozone oponami. Wszystko to jakby lekko wirowalo, gieło sie na wietrze, pełgalo jak jakas fatamorgana.
Ciezko opuscic to miejsce. Cieple, wygrzane i jakies takie mile i przyjazne. Siedzimy, kapiemy sie, wygrzewamy chyba do 13. Zostaloby sie tu chetnie jeszcze jeden dzien, ale wzywaja kolejne miejsca i plany a czas nieublagalnie goni. Daleko ta Albania…
W nadmorskim rejonie spotykamy jeszcze kilka bunkrow. Sa dosc duze jak na albanskie konstrukcje tego typu.
Tu cos zyje...
Najwiekszy chyba kiedys sluzyl za knajpe. Dzis bywaja tu milosnicy artystycznych grafiti i sympatycy dzwieku tluczonego szkla. Pod nogami az chrupie.
cdn
Na dachu jest ogromny taras. Swietna miejscowka na namiot! Jakby ktos np. autostopem jechal tedy - wieczorkiem sie wemknac, namiot przysloniety murkami, a rano blisko trasy!
Widok z tarasu
W Fier szukamy opuszczonej fabryki ktora w duzej czesci dziala. Ciekawy jest domek w otoczeniu wielkich kominow. W cieniu fabrycznego monstrum toczy sie wiejskie zycie- biegaja kury, babcia kopie w ogrodku, pasie sie wylinialy osiol.
Jest wprawdzie kilka zruinowanych hal i wiez ale tylko maly fragment.
Przed glowna brama wjazdowa na teren fabryki toperz wypatrzyl knajpe. Nie ma wprawdzie ani szyldu ani zadnej innej informacji ale widac stoliki i dystrybutor z piwem- znaczy knajpa.
A jako ze wlasnie godzina jest dobra na poszukiwanie jedzenia chcemy tam zajrzec. Ziutom jednak miejsce sie nie podoba, mowia ze smierdza wyziewy z fabryki i odmawiaja wyjscia z auta. Troche aromatu industrialnego jest w powietrzu, to prawda. Ale napewno duzo mniej niz mialam przyjemnosc wąchac codziennie przez pierwsze 7 lat zycia Bar wydaje sie jednak na tyle klimatyczny ze nie moge odpuscic, wbijam wiec sama, choc na chwile. Wnetrze przypomina nieco bar mleczny.
Za stolikami siedzi czterech gosci w roboczych ubraniach i wciaga miecho plywajace w czerwonym sosie na glebokich talerzach. W sosie maczaja grube pajdy chleba. Calosc zapijaja kuflowym piwem- wiec widac sa po robocie. Albo panuja tu inne zwyczaje na temat trzezwosci w miejscu pracy. Obiekt widac jest stolowka robotnicza. W jednej ze scian jest okienko przez ktore widac wnetrze kuchni. Piecyk z fajerkami, trzy kuchenki gazowe , stosy talerzy i babki w fartuszkach i podomkach (jakie u nas mialy w zwyczaju nosic panie sprzatajace albo woźne). Jak na stolowce na koloniach Mowie wiec ladnie “mireditia”, pani mi odpowiada z usmiechem i na tym sie konczy moja zdolnosc porozumiewania w tym kraju. Probuje wiec roznych jezykow ktore moga sie wydawac popularniejsze od polskiego a znam choc kilka slow, ale pożądanego skutku nie odnosi. Wiec dalej mowie do nich po polsku, starajac sie duzo pokazywac. Pokazuje na miske. Babka mowi gestem ze nie. Pokazuje wiec na talerz. Babka biegnie do gara i mi naklada. Pytam ile place, pokazuje pieniadze, niech sobie wybierze ile potrzebuje. Babka mowi (tzn pokazuje) ze nie trzeba placic, ze mam zjesc gratisowo. Siadam przy stoliku, chłepcze z michy. Dobre! Smakuje troche jak jagniecina. Kurcze, ale nie moge tu siedziec bo reszta na mnie czeka. Pakuje wiec miecho na wynos, mowie ladnie “falieminderit”, macham uchachanej babce i robotnikom i sie zmywam. Toperz sie ze mnie smieje ze biorac pod uwage poziom porozumienia to dobrze ze nie wrocilam z malym Murzyniatkiem na reku
Potem odwiedzamy jeszcze inna knajpe. Co ciekawe w owym przybytku- mozna siedziec na dworze, w ogrodku, a metr obok przejezdza pociag. Mozna sie poczuc jak na peronie. Pociag przypomina te woodstockowe sklady- dykta w oknach, pomalowany w wesole grafiti! A moja durna “małpa” oczywiscie nie zlapala ostrosci
Mijane dzis miasta - Durres, Fier sa normalne. Ludzie chodza po ulicach, i baby i faceci. Grupki sie czyms zajmuja, graja w karty, pija cos w knajpach. Ktos niesie siatki, ktos kula przed soba opone w strone klatki schodowej. Ktos zamiata ulice, ktos gada przez telefon. Normalne miasta. A nie ze wszyscy stoja i sie gapia jak wol na malowane wrota.. Nieeeee... cos wczoraj z tym Schengjin bylo nie tak…
Z ciekawostek- w rejonie zauwazam mode aby parkowac auta na przejazdach kolejowych. Nie wiem czy z szlabanem nad glowa czuja sie lepiej?
Na nocleg suniemy nad morze. Zgodnie z poleceniem i wskazowkami Krwawego milo jest za wioska o nazwie Topoje. Po drodze sielskie klimaty wiejskie, mozna sie poczuc jak gdzies na Ukrainie. Stop. Nieprawda. Na Ukrainie nie ma osiolkow
Brzeg morza jest plaski, piaszczysty i zgodnie z bałkanska moda nieco zasmiecony. Teren przymorski jest nieco młakowaty i pociety kanałami
Do morza dojezdza sie droga obsadzona przez krzywe rosochate drzewa iglaste. Chyba silne wiatry nie sa tu rzadkoscia.
Na plazy stoi jakis budynek wygladajcy na wojskowy, jakby radar czy jakas stacja pomiarowa? Kreca sie tam jakies osoby w moro, jest pies, szlaban i gosc co przyglada sie nam z lornetki.
Dalej stoi kilka opuszczonych , w roznym stopniu zruinowych domkow. Na samej plazy. Nie wiem czy jakies dawne knajpy, dacze czy rybackie budy. Jeden z domkow zasiedlamy. Na duzym drewnianym pachnacym drewnem tarasie stawiamy namiot.
Nasz cyganski tabor
Kabacza zagrodka sypialna
Ostatnio przed wyjazdem czytalam zarabista relacje o wyprawie wzdluz wybrzezy Morza Łaptiewow i tam wlasnie tak wygladalo. Dziko, pusto, tylko opuszczone resztki baz geologow i duzo rozrzuconego sprzetu. Z ta roznica ze tu cieplo i mozna sie kapac!
Okolica jest dosc popularna wsrod mieszkancow Fier. Po plazy przechadzaja sie grupki, mlodziezy, rodziny z dziecmi, zakochane parki. Widac ze na takie miejsca tez jest zapotrzebowanie- a nie tylko na mrowiska hotelowe. Na piknik przyjechala tez rodzinka mercedesem. I wjechali ciut za gleboko w plaze. Zakopali sie. Silnik ryczy, kola mielą piach, miny smutne. Machaja cos do nas. Toperz lapie wiec łopate i biegna z Ziutami do nich.
Łopata jednak pomaga niewiele, mercedes siadl po oski. Jedynym ratunkiem wydaje sie lina i Misiek. Dzielny Misiek myk! i wyciaga miejscowych. Rodzinka wystawila za tlumacza okolo 10-letniego chlopca- ponoc uczy sie w szkole angielskiego. Chlopak wydusza z siebie tylko yyyyyy i udaje niesmialego. Cos przeczuwam szlaban na komputer i duzo łez nad ksiazkami…
Kapiemy sie! Morze jest czyste, cieple i cholernie slone.
I ma duze plywy. Wieczorem z morza wystaja ruiny. Daleko dosc od brzegu. Rano mozna do nich dojsc sucha stopa.
Nie ma to jak cieply wieczor o zapachu wodorostu...
Wieczorem lataja swietliki. Ale jakies inne niz u nas. Jakies wieksze, o duzo silniejszym swietle. I nie swieca w sposob ciagly tylko mocno blyskaja i gasną. Dlugo siedzimy na drewnianym pomosciku, gadamy i spiewamy do gitary, wsrod szumu fal i pogodnego rozgwiezdzonego nieba.
W “naszym” plazowym domku o poranku drze sie kilka gatunkow ptactwa. Wyglada na to ze gdzies tu maja gniazdka. Chyba sie czuja oburzone faktem ze ktos wlazi do domku i np. przebiera mokre gacie na suche. Albo co gorsza gotuje wode na herbate...
Poranny rekonesans terenu okolonamiotowego wypadl pomyslnie
Na plazy i wydmowych polach jak juz wspominalam wala sie troche smieci. Zdarzaja sie plastikowe butelki, kawalki opon, jakas folia. Normalnie. Ale oprocz tego jest strasznie duzo butow! Dominuja buty letnie typu klapek ale sa rowniez zimowe czy adidasopodobne. Łaże wiec po plazy i zbieram buty. Ukladam je na tarasie. Ludzie nad morzem czesto zajmuja sie zbieractwem. Wybieraja z plazy muszelki, bursztyny, kamyczki. Buty zbieram po raz pierwszy w zyciu. Nie wiem czy jest tu zwyczaj ze zamiast pieniazka do fontanny wrzuca sie buta do morza zeby tu wrocic, czy w rejonie sie rozbil statek wiozacy transport obuwniczy ale sprawa jest przeciekawa i podejrzana!
Nad ranem po morzu plywaja rybacy. Czesc z nich zachowuje sie w sposob przewidywalny i klasyczny tzn korzysta z dobrodziejstw sieci.
Potem jednak chowaja siec, wyciagaja dlugi kij i sporo czasu z calej sily tłuka tym kijem w wode wokol łodzi. Potem chowaja kij i odplywaja.
W oddali na brzegu morza i nad przymorskimi rozlewiskami stoja jakies dziwne konstrukcje. Bardzo zaluje ze nie mamy tyle czasu aby do nich na spokojnie podejsc. Korzystam jedynie z dobrodziejstw duzego zoomu w aparacie ( na takie okazje trzymam wlasnie moje zdychajace bateryjki). Sa to jakies budynki w stanie lekko rozpadajacym sie. Czesc z nich sprawia wrazenie uzywanych do jakis celow. Czy robia za suszarnie ryb lub sieci, czy na jakies magazyny, czy na schronienie w razie deszczu - nie udaje sie nam wydedukowac. Jakby daszki plazowe? jakby wiatki dla turystow tylko scisniete w gromady? Konstrukcje sa zelektryfikowane. Wybrzeze rozlewisk dokladnie i rowno oblozone oponami. Wszystko to jakby lekko wirowalo, gieło sie na wietrze, pełgalo jak jakas fatamorgana.
Ciezko opuscic to miejsce. Cieple, wygrzane i jakies takie mile i przyjazne. Siedzimy, kapiemy sie, wygrzewamy chyba do 13. Zostaloby sie tu chetnie jeszcze jeden dzien, ale wzywaja kolejne miejsca i plany a czas nieublagalnie goni. Daleko ta Albania…
W nadmorskim rejonie spotykamy jeszcze kilka bunkrow. Sa dosc duze jak na albanskie konstrukcje tego typu.
Tu cos zyje...
Najwiekszy chyba kiedys sluzyl za knajpe. Dzis bywaja tu milosnicy artystycznych grafiti i sympatycy dzwieku tluczonego szkla. Pod nogami az chrupie.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W miescie Vlora sa bardzo dziwne drogi. Skrecamy w taka jedna. Na kilkusetmetrowym odcinku sa takie wykroty ze skodusia ledwo co przepelza, wjezdzajac w kaluze doznaje takich przechylow ze robimy zaklady- przewroci sie na bok czy nie. Potem kilometr wysranego nowiuskiego asfaltu jak z folderku reklamujacego szczesliwe i bogate zycie na zachodzie i bęc! przelom na 30 cm gleboki w poprzek calej jezdni. Potem znow nitka asfaltu ktory w mgnieniu oka przechodzi w droge jak po ostrzale bombowym.
Czemu taka mozaika? Czemu klada fragmenty rowniusiej drogi zamiast zasypac zuzlem dziury na calej dlugosci? Ale to nie tylko drogi. W bryzgach blota z kaluz przegladaja sie nowowymalowane hotele ktore pasuja tu jak piesc do nosa. Pod nimi stoja jakies lsniace limuzyny ktore chyba znalazly sie tu przez teleportacje. Kawalek dalej stoja ruiny skad wylewa sie niewyobrazalny smrod i łażą jakies zakwefione baby wsrod ton smieci. Cala nadmorska Albania tak wyglada. Jak losowe zestawienie jakis stop-klatek wyrwanych z innego swiata. Czlowiek jest przywykly do jakiejs ciaglosci obrazu, do jakiegos uporzadkowania klimatow. A Albania totalnie to burzy, miesza w dowolnych proporcjach i rozkladzie, tu na kazdym kroku jest losowy i przypadkowy mix- kalejdoskop przeciwstawnych obrazow. Ciezko jakos do tego przywyknac ze to az tak migocze, zmienia sie co kilkaset metrow. W zaden sposob nie moge tego zakwalifikowac do znanego mi dotychczas krajobrazu- “albo tak, albo tak”. A moze wlasne na tym polega urok Albanii? Na tym ze nie wiesz co zobaczysz za zakretem? Zapewne wlasnie tak jest ale poki co ciezko mi sie do tego ustosunkowac bo kreci mi sie w glowie.
Wszystko wokol sprawia wrazenie jednego wielkiego remontu. W remoncie sa nawet plaze. Wszystko przekopane i wlozone w ziemie drzewka. Przywiazane sznurami. Zeby nie uciekly. Kiedys pewnie bylo tu ladnie. Moze w przyszlosci dla niektorych tez bedzie. Poki co- jest dziwnie...
Po drodze mijamy cos. Na pierwszy rzut oka przywodzi na mysl stacje benzynowa. Ale chyba nia nie jest. Nie ma zadnym baniakow.. Czym wiec jest? nie mamy pomyslu..?
Jedziemy do Zwernac. Nad morską zatoczką stoi sobie tam klasztorek. Zainteresowal nas tym ze prowadzi do niego mostek- kladka. Kilka lat temu owa kladka byla w remoncie. Obecnie- wyglada mocno malowniczo. Gdyby tak wlasnie wygladaly wszystkie remonty bylabym ich goraca orendowniczka
Mostek nie dochodzi do samego klasztorku, jest przerwany. Nie udalo nam sie ustalic czy mnisi nie chca zbyt duzych mas zwiedzajacych czy po prostu chodzi o kase i platny przewoz turystow lodka.
Przy wiejsciu na most jest knajpa. Taka z przyczepy. Calkiem przyjemna. Kawe tu pijemy.
W Albanii zwracaja uwage rejestracje samochodow. Starsze z flaga kraju w kolorach naturalnych, ktore sa choc odrobine jakies. I nowe, juz totalnie zunifikowane, takie jak sa wymuszone u wszystkich.
Na widok tych dwoch aut stojacych kolo siebie, zaraz staja mi przed oczami nasze rejestracje sprzed kilkunastu lat. Jeszcze w ładusi takie mielismy. Czarne, chyba jako jedyni w Europie. Oprocz kwadratowych, jeszcze radzieckich, spotykanych czasem na Ukrainie, chyba Polska byla jedynym krajem w rejonie z czarnymi rejestracjami. Ale juz jest lepiej. Bo wszystko dostaje jeden schemat, jeden szablon, jeden ten sam niebieski filtr. Czy Polska czy odlegla od niej Albania. Biel tla, czarne litery czy cyfry. I symbole utrzymane w kolorystyce uwielbionego blekitu, niezaleznie od kraju. Dlaczego wszystko musi byc przycinane na jeden wymiar? Czemu minimum odmiennosci nie moze sie uchowac. Straszne jest to dazenie do ugniecenia wszystkiego w jednolita, bezksztaltna, bezduszna maź...
Potem szukamy pewnego miejsca. Ponoc fajnego na nocleg. Gdzies w necie ktos kiedys mi polecil. Teren rzeczywiscie ladny, widokowy, pusty, klimatyczny. Ale dla pieszych lub rowerzystow. Ostatecznie motocyklistow lub terenowki. Skodusi tu wciagnac nie ma szans. Nawet na sznurku. Z zalem opuszczamy to miejsce..
Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Na nocleg stajemy na plazy przed Vlora. Sosnowy lasek nad zatoka. W dali widac miasto i ogromne statki. Kawalek dalej majaczy jakas knajpa czy kemping.
Miejsce gdzie sie osiedlamy jest bardzo zasmiecone. Pol godziny sprzatania i zapelnienie 5 workow powoduje jednak ze nadaje sie do zasiedlenia. Worki stawiam obok pod drzewem. Wiem ze reszta ekipy patrzy na mnie jak na jakas durna ze zamiast se usiasc to biegam w kolko jak kot z pecherzem. Wiem ze to nic nie zmieni. Ze dzien, dwa i zwierzeta to znow rozwlocza. Ale moze choc dzis bedzie milej nam tu spac?
Albania ma cos w sobie co budzi w czlowieku zle instynkty, cos co budzi w czlowieku swinie. Nigdy u siebie poki co tego nie zaobserwowalam, inne mialam nawyki, co innego wpajano mi w dziecinstwie. A tu jednak pojawia sie jakis dziwny glos- po co bedziesz zakopywac ta pieluche? Rzuc za siebie. Po kiego diabla chowasz ta butelke do auta? Walnij w krzaki- juz czterdziesci tam jest. I tak jest syf. Twoj smiec niczego nie zmieni a bedzie ci latwiej. Staram sie z tym walczyc ale widze ze nieraz przegrywam. Od dziecka mnie uczono ze smieci wywala sie do smietnika. A tu - smietnik jest wszedzie wokol..
W nocy kwiczy jakis dziwny ptak. Wydaje odglosy pipipi. Zupelnie jak drzwi nowego autobusu ktore maja sie zaraz otworzyc albo jak ktos za blisko nich stanal. Az nie chce mi sie wierzyc ze cos takiego wydaje z siebie zwierzatko a nie elektronika. Kolo drugiej w nocy po plazy jezdzi terenowka. Tam i spowrotem. Raz po raz w namiot uderza snop swiatla z reflektorow. Bum bum umck umck ciagnie sie jeszcze dlugo. Ot sobota i jej prawa…
Suniemy dalej na poludnie. Mijamy dziki wal gor niedostepnego polwyspu Karaburun
Na serpentynach za wsia Dukat dostrzegam komunistyczna mozaike. Stajemy kawalek dalej i jako ze jedyna interesuje sie takimi rzeczami, samotnie cofam sie w celu obejrzenia i sfotografowania.
Ziuta za mna wola ze widziala tam gdzies polskich motocyklistow i zeby ich pozdrowic od rodakow. Ide wiec, wypatruje, i zanim udaje mi sie przekazac pozdrowienia slysze okrzyk- “a ja cie znam! Z netu! Ty jestes buba!”. Eeeeeeeeee… To mnie calkowicie zbija z tropu. W Albanii? Na zadupiu? Swiat jest jednak maly! Chlopakow jest 3 sztuki. Marcin, Filip i imienia trzeciego kolegi zapomnialam.
Probuje ich namowic na wspolny biwak w Porto Palermo ale maja juz zaklepane 2 noclegi w Sarandzie. Chwile wiec gawedzimy i robimy sobie wspolne fotki z motorami. Gada sie na tyle milo ze chetnie bym jeszcze wiecej czasu spedzila z poznana ekipa ale mam swiadomosc ze reszta na mnie czeka i pewnie zaraz mnie zlinczuje
Tymczasem okazuje sie ze plyn w chlodnicy Miska sie zagotowal wiec mamy wymuszony dluzszy postoj. Wykorzystujemy go na wizyte w knajpie.
Kelner z owej knajpy jest symbolem tego ze znajomosc jezyka to jedno a umiejetnosc porozumeinia to rzecz zupelnie inna. Koles robi cuda ze swoja nikla znajomoscia angielskiego. Postanawia nam wyjasnic wszystkie dania z karty. Przy miesach z wolowiny ryczy “muuuuuu”. Na deser w prezencie dostajemy cos przepysznego. Ponoc to baklawa, ale pozniej jadlam baklawe i wcale dobra nie byla. A to cos jest najpyszniejszym deserem jaki dotychczas jadlam. A ja nie przepadam za slodyczami. A tego bym zezarla wiadro!
Wspinamy sie na przełęcz Llogara (pomiedzy Dukat a Dhermi), powoli i z przystankami aby wystudzic Miska. Zar sie rzeczywiscie leje z nieba a skalisty lancuch gor hamuje jakiekolwiek podmuchy wiatru. W krajobrazie dominuja skaly i roslinnosc chwytajaca sie stromych zbocz
Na przeleczy stoi tez ruina. Nie wiem czym byla za czasow swej swietnosci ale jest dosc spora. Swoim zwyczajem postanawiam ja zwiedzic. Ide w jej strone ale uderza mnie smrod. Chyba ktos tam zyje. Moze lepiej nie wlazic komus do domu? Wtedy zauwazam chlopca- widmo. W czerwonej bluzie. Najpierw pojawia przy ruinach. Potem podchodzi do samochodow. Staje obok i patrzy. Nic nie mowi, nic nie robi tylko wlepia wzrok w auta. Jak jakies zombi. Odruchowo zamykamy wszystkie drzwi. Niebawem odjezdzamy a chlopiec znika nagle jak i sie pojawil…
Pod przelecza znow sie zatrzymujemy. W dali majacza greckie kwadratowe wyspy. Blizej mozna oko zawiesic na bunkierkach. Ponoc ostatnio znikaja z albanskiego krajobrazu, zarowno niszczone jako “ponoc nieestetyczne dla zagranicznich turystow” jak i kute przez lokalna odmiane zlomiarzy wyciagajacych z nich zatopiony metal.
Mijamy wawozy i miasteczka przyklejone do skalnych zbocz
Jest tez mila stacja benzynowa na skraju kamieniolomu gdzie Ziuty tankuja wode z weza do chlodnicy
Przy drodze stoi tez jakis pomniczek przywodzacy na mysl klimaty z poprzedniej epoki
A my ciągniemy na poludnie...
cdn
Czemu taka mozaika? Czemu klada fragmenty rowniusiej drogi zamiast zasypac zuzlem dziury na calej dlugosci? Ale to nie tylko drogi. W bryzgach blota z kaluz przegladaja sie nowowymalowane hotele ktore pasuja tu jak piesc do nosa. Pod nimi stoja jakies lsniace limuzyny ktore chyba znalazly sie tu przez teleportacje. Kawalek dalej stoja ruiny skad wylewa sie niewyobrazalny smrod i łażą jakies zakwefione baby wsrod ton smieci. Cala nadmorska Albania tak wyglada. Jak losowe zestawienie jakis stop-klatek wyrwanych z innego swiata. Czlowiek jest przywykly do jakiejs ciaglosci obrazu, do jakiegos uporzadkowania klimatow. A Albania totalnie to burzy, miesza w dowolnych proporcjach i rozkladzie, tu na kazdym kroku jest losowy i przypadkowy mix- kalejdoskop przeciwstawnych obrazow. Ciezko jakos do tego przywyknac ze to az tak migocze, zmienia sie co kilkaset metrow. W zaden sposob nie moge tego zakwalifikowac do znanego mi dotychczas krajobrazu- “albo tak, albo tak”. A moze wlasne na tym polega urok Albanii? Na tym ze nie wiesz co zobaczysz za zakretem? Zapewne wlasnie tak jest ale poki co ciezko mi sie do tego ustosunkowac bo kreci mi sie w glowie.
Wszystko wokol sprawia wrazenie jednego wielkiego remontu. W remoncie sa nawet plaze. Wszystko przekopane i wlozone w ziemie drzewka. Przywiazane sznurami. Zeby nie uciekly. Kiedys pewnie bylo tu ladnie. Moze w przyszlosci dla niektorych tez bedzie. Poki co- jest dziwnie...
Po drodze mijamy cos. Na pierwszy rzut oka przywodzi na mysl stacje benzynowa. Ale chyba nia nie jest. Nie ma zadnym baniakow.. Czym wiec jest? nie mamy pomyslu..?
Jedziemy do Zwernac. Nad morską zatoczką stoi sobie tam klasztorek. Zainteresowal nas tym ze prowadzi do niego mostek- kladka. Kilka lat temu owa kladka byla w remoncie. Obecnie- wyglada mocno malowniczo. Gdyby tak wlasnie wygladaly wszystkie remonty bylabym ich goraca orendowniczka
Mostek nie dochodzi do samego klasztorku, jest przerwany. Nie udalo nam sie ustalic czy mnisi nie chca zbyt duzych mas zwiedzajacych czy po prostu chodzi o kase i platny przewoz turystow lodka.
Przy wiejsciu na most jest knajpa. Taka z przyczepy. Calkiem przyjemna. Kawe tu pijemy.
W Albanii zwracaja uwage rejestracje samochodow. Starsze z flaga kraju w kolorach naturalnych, ktore sa choc odrobine jakies. I nowe, juz totalnie zunifikowane, takie jak sa wymuszone u wszystkich.
Na widok tych dwoch aut stojacych kolo siebie, zaraz staja mi przed oczami nasze rejestracje sprzed kilkunastu lat. Jeszcze w ładusi takie mielismy. Czarne, chyba jako jedyni w Europie. Oprocz kwadratowych, jeszcze radzieckich, spotykanych czasem na Ukrainie, chyba Polska byla jedynym krajem w rejonie z czarnymi rejestracjami. Ale juz jest lepiej. Bo wszystko dostaje jeden schemat, jeden szablon, jeden ten sam niebieski filtr. Czy Polska czy odlegla od niej Albania. Biel tla, czarne litery czy cyfry. I symbole utrzymane w kolorystyce uwielbionego blekitu, niezaleznie od kraju. Dlaczego wszystko musi byc przycinane na jeden wymiar? Czemu minimum odmiennosci nie moze sie uchowac. Straszne jest to dazenie do ugniecenia wszystkiego w jednolita, bezksztaltna, bezduszna maź...
Potem szukamy pewnego miejsca. Ponoc fajnego na nocleg. Gdzies w necie ktos kiedys mi polecil. Teren rzeczywiscie ladny, widokowy, pusty, klimatyczny. Ale dla pieszych lub rowerzystow. Ostatecznie motocyklistow lub terenowki. Skodusi tu wciagnac nie ma szans. Nawet na sznurku. Z zalem opuszczamy to miejsce..
Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Na nocleg stajemy na plazy przed Vlora. Sosnowy lasek nad zatoka. W dali widac miasto i ogromne statki. Kawalek dalej majaczy jakas knajpa czy kemping.
Miejsce gdzie sie osiedlamy jest bardzo zasmiecone. Pol godziny sprzatania i zapelnienie 5 workow powoduje jednak ze nadaje sie do zasiedlenia. Worki stawiam obok pod drzewem. Wiem ze reszta ekipy patrzy na mnie jak na jakas durna ze zamiast se usiasc to biegam w kolko jak kot z pecherzem. Wiem ze to nic nie zmieni. Ze dzien, dwa i zwierzeta to znow rozwlocza. Ale moze choc dzis bedzie milej nam tu spac?
Albania ma cos w sobie co budzi w czlowieku zle instynkty, cos co budzi w czlowieku swinie. Nigdy u siebie poki co tego nie zaobserwowalam, inne mialam nawyki, co innego wpajano mi w dziecinstwie. A tu jednak pojawia sie jakis dziwny glos- po co bedziesz zakopywac ta pieluche? Rzuc za siebie. Po kiego diabla chowasz ta butelke do auta? Walnij w krzaki- juz czterdziesci tam jest. I tak jest syf. Twoj smiec niczego nie zmieni a bedzie ci latwiej. Staram sie z tym walczyc ale widze ze nieraz przegrywam. Od dziecka mnie uczono ze smieci wywala sie do smietnika. A tu - smietnik jest wszedzie wokol..
W nocy kwiczy jakis dziwny ptak. Wydaje odglosy pipipi. Zupelnie jak drzwi nowego autobusu ktore maja sie zaraz otworzyc albo jak ktos za blisko nich stanal. Az nie chce mi sie wierzyc ze cos takiego wydaje z siebie zwierzatko a nie elektronika. Kolo drugiej w nocy po plazy jezdzi terenowka. Tam i spowrotem. Raz po raz w namiot uderza snop swiatla z reflektorow. Bum bum umck umck ciagnie sie jeszcze dlugo. Ot sobota i jej prawa…
Suniemy dalej na poludnie. Mijamy dziki wal gor niedostepnego polwyspu Karaburun
Na serpentynach za wsia Dukat dostrzegam komunistyczna mozaike. Stajemy kawalek dalej i jako ze jedyna interesuje sie takimi rzeczami, samotnie cofam sie w celu obejrzenia i sfotografowania.
Ziuta za mna wola ze widziala tam gdzies polskich motocyklistow i zeby ich pozdrowic od rodakow. Ide wiec, wypatruje, i zanim udaje mi sie przekazac pozdrowienia slysze okrzyk- “a ja cie znam! Z netu! Ty jestes buba!”. Eeeeeeeeee… To mnie calkowicie zbija z tropu. W Albanii? Na zadupiu? Swiat jest jednak maly! Chlopakow jest 3 sztuki. Marcin, Filip i imienia trzeciego kolegi zapomnialam.
Probuje ich namowic na wspolny biwak w Porto Palermo ale maja juz zaklepane 2 noclegi w Sarandzie. Chwile wiec gawedzimy i robimy sobie wspolne fotki z motorami. Gada sie na tyle milo ze chetnie bym jeszcze wiecej czasu spedzila z poznana ekipa ale mam swiadomosc ze reszta na mnie czeka i pewnie zaraz mnie zlinczuje
Tymczasem okazuje sie ze plyn w chlodnicy Miska sie zagotowal wiec mamy wymuszony dluzszy postoj. Wykorzystujemy go na wizyte w knajpie.
Kelner z owej knajpy jest symbolem tego ze znajomosc jezyka to jedno a umiejetnosc porozumeinia to rzecz zupelnie inna. Koles robi cuda ze swoja nikla znajomoscia angielskiego. Postanawia nam wyjasnic wszystkie dania z karty. Przy miesach z wolowiny ryczy “muuuuuu”. Na deser w prezencie dostajemy cos przepysznego. Ponoc to baklawa, ale pozniej jadlam baklawe i wcale dobra nie byla. A to cos jest najpyszniejszym deserem jaki dotychczas jadlam. A ja nie przepadam za slodyczami. A tego bym zezarla wiadro!
Wspinamy sie na przełęcz Llogara (pomiedzy Dukat a Dhermi), powoli i z przystankami aby wystudzic Miska. Zar sie rzeczywiscie leje z nieba a skalisty lancuch gor hamuje jakiekolwiek podmuchy wiatru. W krajobrazie dominuja skaly i roslinnosc chwytajaca sie stromych zbocz
Na przeleczy stoi tez ruina. Nie wiem czym byla za czasow swej swietnosci ale jest dosc spora. Swoim zwyczajem postanawiam ja zwiedzic. Ide w jej strone ale uderza mnie smrod. Chyba ktos tam zyje. Moze lepiej nie wlazic komus do domu? Wtedy zauwazam chlopca- widmo. W czerwonej bluzie. Najpierw pojawia przy ruinach. Potem podchodzi do samochodow. Staje obok i patrzy. Nic nie mowi, nic nie robi tylko wlepia wzrok w auta. Jak jakies zombi. Odruchowo zamykamy wszystkie drzwi. Niebawem odjezdzamy a chlopiec znika nagle jak i sie pojawil…
Pod przelecza znow sie zatrzymujemy. W dali majacza greckie kwadratowe wyspy. Blizej mozna oko zawiesic na bunkierkach. Ponoc ostatnio znikaja z albanskiego krajobrazu, zarowno niszczone jako “ponoc nieestetyczne dla zagranicznich turystow” jak i kute przez lokalna odmiane zlomiarzy wyciagajacych z nich zatopiony metal.
Mijamy wawozy i miasteczka przyklejone do skalnych zbocz
Jest tez mila stacja benzynowa na skraju kamieniolomu gdzie Ziuty tankuja wode z weza do chlodnicy
Przy drodze stoi tez jakis pomniczek przywodzacy na mysl klimaty z poprzedniej epoki
A my ciągniemy na poludnie...
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Rzuca sie nam w oczy miasteczko Himara. Starsza czesc polozona jest czesciowo na gorce. Duzo tu ruin i brukowanych uliczek zaroslych trawa i kwiatami. Jakies przejscia, tuneliki, schody.
Teren jest chyba turystyczna atrakcja bo na szczycie wzgorza sa lawki, barierki, latarnie. Nie jest jednak wypolerowany na blysk i sprawia wrazenie autentycznosci. W jednym z niepozornych kamiennych budynkow jest kosciolek.
Spotykamy tam pare Holendrow z dzieciakiem w nosidle. Kabaczek bardzo sie interesuje mlodym Holendrem i probuje mu odpiac buta, ale chlopczyk jest nieco oniesmielony spotkaniem i nie podejmuje zabawy.
Polecaja nam jakies miejsce biwakowe u podnoza tego wzgorza, ale takie zorganizowane i platne. Nocuje tam tez jakis Niemiec w kamperze przerobionym ze starej strazy pozarnej. Musi byc klimat! Poranny prysznic pod wężem? Moze gdybysmy nie mieli nagranego Porto Palermo to bysmy skorzystali majac nadzieje na jakas wspolna integracje.. Ale nie zanocowac w Porto Palermo? Szkoda by bylo..
Teren z tunelem okazaju sie zamkniety i chyba strzezony. Czesc powojskowych budynkow jest zagospodarowana.
Kawalek dalej, przy twierdzy, z drugiej strony zatoki teren jest dostepny bez problemu.
Stoi tu kilka opuszczonych parterowych domkow z ciekawymi grafiti w srodku i suszacymi sie ziolami. W ilosci duzo. Sprawdzam czy to przypadkiem nie suszarnia plonow z plantacji pod Gjirokaster, ale schnie jakas nie znana nam roslina. Bardzo aromatyczna, cos jak tymianek?
Twierdza jest zamknieta. Podlazimy tez od tylu czy jakis kamien sie nie obluzowal ale niestety.
Morze jest cieple i pelne jezowcow. Widac im tez sie tutaj podoba.
Nie mozemy sobie z Ziutka odmowic przyjemnosci posiedzenia pod plazowymi parasolami. Morze, plaza i my. O tak- takie kurorty lubimy!
Wieczorem przyjezdzaja rybacy i wsiadaja na stojace tutaj kutry. Czyms takim marzy mi sie poplywac! Nie jakims jachtem z lazienka i telewizorem, nie jakas zaglowka gdzie trzeba sie szarpac z ciagnieciem za liny i szukaniem wiatru. Takie plywadlo- ze skrzypem blach i desek, aromatem ryb ,wodorostu i benzyny. I powoli pyr pyr pyr w morze… Czy gdzies ktos organizuje takie rejsy???
Przyjezdza tez ekipa ktora naklada stroje pletwonurkow i z latarniami zapodaje w morze. Zastanawiamy sie nad celem wyprawy podwodnej? Czemu noca? Moze klusownicy? Moze poszukiwacze skarbow w jakis wrakach na dnie? A moze po prostu sport? Jakis czas widac pelgajace po dnie swiatlo ktore znika w koncu gdzies w glebszych odmetach. Dlugo siedzimy wieczorem a chlopaki nie wracaja..
A to juz poranek- nasz biwak i moje pierwsze pranie wysuszone na agawie!
Rano rybacy chca nam sprzedac rybe, wolaja “fish, fish”, ale Ziuta mowi ze nie. Madra Ziuta bo co bysmy z surowa ryba zrobili, zwlaszcza w autach w ktorych sie gotuje powietrze a lodowki nie mamy. Ja bym pewnie sie skusila a potem bysmy sie nie pozbyli smrodu zdechlej ryby.
Potem przyjezdza duzo emerytow z Izraela aby zwiedzac twierdze. Zalewaja cala okolice a kolejne autokary juz jada. Na szczescie jestesmy juz spakowani i szybko opuszczamy to mile miejsce ktore w oka mgnieniu uleglo zatloczeniu.
A! I przyjechal koles od ciekawego kampera!
Oddalamy sie dzis od morza, jedziemy w strone Gjirokaster. Po drodze osady pasterskie
i zaklady wyprawiania skor
Mijamy tez jakas osade ludow polkoczowniczych, u nas powiedzialabym ze sa to Cyganie. Ledwo zwalniamy troche i zjezdzamy na pobocze - juz od namiotow odrywa sie stadko ciemnoskorych dzieci i z wrzaskiem biegnie w nasza strone. Toperz dosc szybko daje po gazie
Kawalek dalej znajduje sie popularna atrakcja turystyczna zwana “Niebieskie Oko”. Woda rzeczywiscie ma tu niesamowity kolor. Poza tym jest strasznie turystycznie, komercha wylewa sie zewszad a na slupach powiewaja flagi unijna i amerykanska.
W knajpie obok rosnie ciekawa roslina- o kwiatach w ksztalcie szczotek do czyszczenia butelek!!!
Przejezdzamy przez Gjirokaster. Centrum ludne, tloczne i w remonto-rozbudowaniu jak spora czesc Albanii. Na wzgorzu calkiem ladna starowka na ktora rzucamy okiem z daleka.
Suniemy dalej. Na tym wyjezdzie wciaz brakuje nam czasu. Daleko ta Albania na dwutygodniowy wyjazd. Na trzy byloby na spokojnie.
Za skretem na Permen zaczyna sie fajny klimat. Znikaja hotele, znika rozbudowa, remont i huk wiertarek. Znika syf, smieci i smrod padliny. Przekraczamy jakies bramy innego swiata. Pojawiaja sie coraz wyzsze gory, osiolki, pasterze i owce w ilosci duzo. Mijamy miasteczka ze starymi blokowiskami, gdzie dziadki siedza przy drodze zapatrzone w dal, gdzie kwitnie handel przydrozny, a z zakladow naprawy riksz wydobywa sie zapach smaru.
Nad rzeczkami kolysza sie chybotliwe kladki, niektore bez desek. Hmmm.. Kusi aby sprobowac przejsc!
Nie tylko kabak ma trojkolowca!
Obserwujemy tez przeladunek z koni do mercedesa (albo odwrotnie)
A wogole to dzis wszedzie na domach wisza misie. Czasem gdzies zatkniete albo jako wisielce. Jakies swieto tu maja? Czy moze przesad- powies misia bedziesz szczesliwy?
Juz po zachodzie slonca zajezdzamy w rejon kanionu Lengarice. Pokrecimy sie tu jutro a poki co szukamy miejsca na biwak pakujac sie w dosyc nieskodusiowe drogi.
Ostatecznie osiedlamy sie nad rzeka, z widokiem na osniezone z lekka gory.
wiecej zdjec z tej czesci wyjazdu:
https://goo.gl/photos/aNnHb8YZ7pFDgTC29
https://goo.gl/photos/QpxyqxUAqCeKTvVL9
cdn
Teren jest chyba turystyczna atrakcja bo na szczycie wzgorza sa lawki, barierki, latarnie. Nie jest jednak wypolerowany na blysk i sprawia wrazenie autentycznosci. W jednym z niepozornych kamiennych budynkow jest kosciolek.
Spotykamy tam pare Holendrow z dzieciakiem w nosidle. Kabaczek bardzo sie interesuje mlodym Holendrem i probuje mu odpiac buta, ale chlopczyk jest nieco oniesmielony spotkaniem i nie podejmuje zabawy.
Polecaja nam jakies miejsce biwakowe u podnoza tego wzgorza, ale takie zorganizowane i platne. Nocuje tam tez jakis Niemiec w kamperze przerobionym ze starej strazy pozarnej. Musi byc klimat! Poranny prysznic pod wężem? Moze gdybysmy nie mieli nagranego Porto Palermo to bysmy skorzystali majac nadzieje na jakas wspolna integracje.. Ale nie zanocowac w Porto Palermo? Szkoda by bylo..
Teren z tunelem okazaju sie zamkniety i chyba strzezony. Czesc powojskowych budynkow jest zagospodarowana.
Kawalek dalej, przy twierdzy, z drugiej strony zatoki teren jest dostepny bez problemu.
Stoi tu kilka opuszczonych parterowych domkow z ciekawymi grafiti w srodku i suszacymi sie ziolami. W ilosci duzo. Sprawdzam czy to przypadkiem nie suszarnia plonow z plantacji pod Gjirokaster, ale schnie jakas nie znana nam roslina. Bardzo aromatyczna, cos jak tymianek?
Twierdza jest zamknieta. Podlazimy tez od tylu czy jakis kamien sie nie obluzowal ale niestety.
Morze jest cieple i pelne jezowcow. Widac im tez sie tutaj podoba.
Nie mozemy sobie z Ziutka odmowic przyjemnosci posiedzenia pod plazowymi parasolami. Morze, plaza i my. O tak- takie kurorty lubimy!
Wieczorem przyjezdzaja rybacy i wsiadaja na stojace tutaj kutry. Czyms takim marzy mi sie poplywac! Nie jakims jachtem z lazienka i telewizorem, nie jakas zaglowka gdzie trzeba sie szarpac z ciagnieciem za liny i szukaniem wiatru. Takie plywadlo- ze skrzypem blach i desek, aromatem ryb ,wodorostu i benzyny. I powoli pyr pyr pyr w morze… Czy gdzies ktos organizuje takie rejsy???
Przyjezdza tez ekipa ktora naklada stroje pletwonurkow i z latarniami zapodaje w morze. Zastanawiamy sie nad celem wyprawy podwodnej? Czemu noca? Moze klusownicy? Moze poszukiwacze skarbow w jakis wrakach na dnie? A moze po prostu sport? Jakis czas widac pelgajace po dnie swiatlo ktore znika w koncu gdzies w glebszych odmetach. Dlugo siedzimy wieczorem a chlopaki nie wracaja..
A to juz poranek- nasz biwak i moje pierwsze pranie wysuszone na agawie!
Rano rybacy chca nam sprzedac rybe, wolaja “fish, fish”, ale Ziuta mowi ze nie. Madra Ziuta bo co bysmy z surowa ryba zrobili, zwlaszcza w autach w ktorych sie gotuje powietrze a lodowki nie mamy. Ja bym pewnie sie skusila a potem bysmy sie nie pozbyli smrodu zdechlej ryby.
Potem przyjezdza duzo emerytow z Izraela aby zwiedzac twierdze. Zalewaja cala okolice a kolejne autokary juz jada. Na szczescie jestesmy juz spakowani i szybko opuszczamy to mile miejsce ktore w oka mgnieniu uleglo zatloczeniu.
A! I przyjechal koles od ciekawego kampera!
Oddalamy sie dzis od morza, jedziemy w strone Gjirokaster. Po drodze osady pasterskie
i zaklady wyprawiania skor
Mijamy tez jakas osade ludow polkoczowniczych, u nas powiedzialabym ze sa to Cyganie. Ledwo zwalniamy troche i zjezdzamy na pobocze - juz od namiotow odrywa sie stadko ciemnoskorych dzieci i z wrzaskiem biegnie w nasza strone. Toperz dosc szybko daje po gazie
Kawalek dalej znajduje sie popularna atrakcja turystyczna zwana “Niebieskie Oko”. Woda rzeczywiscie ma tu niesamowity kolor. Poza tym jest strasznie turystycznie, komercha wylewa sie zewszad a na slupach powiewaja flagi unijna i amerykanska.
W knajpie obok rosnie ciekawa roslina- o kwiatach w ksztalcie szczotek do czyszczenia butelek!!!
Przejezdzamy przez Gjirokaster. Centrum ludne, tloczne i w remonto-rozbudowaniu jak spora czesc Albanii. Na wzgorzu calkiem ladna starowka na ktora rzucamy okiem z daleka.
Suniemy dalej. Na tym wyjezdzie wciaz brakuje nam czasu. Daleko ta Albania na dwutygodniowy wyjazd. Na trzy byloby na spokojnie.
Za skretem na Permen zaczyna sie fajny klimat. Znikaja hotele, znika rozbudowa, remont i huk wiertarek. Znika syf, smieci i smrod padliny. Przekraczamy jakies bramy innego swiata. Pojawiaja sie coraz wyzsze gory, osiolki, pasterze i owce w ilosci duzo. Mijamy miasteczka ze starymi blokowiskami, gdzie dziadki siedza przy drodze zapatrzone w dal, gdzie kwitnie handel przydrozny, a z zakladow naprawy riksz wydobywa sie zapach smaru.
Nad rzeczkami kolysza sie chybotliwe kladki, niektore bez desek. Hmmm.. Kusi aby sprobowac przejsc!
Nie tylko kabak ma trojkolowca!
Obserwujemy tez przeladunek z koni do mercedesa (albo odwrotnie)
A wogole to dzis wszedzie na domach wisza misie. Czasem gdzies zatkniete albo jako wisielce. Jakies swieto tu maja? Czy moze przesad- powies misia bedziesz szczesliwy?
Juz po zachodzie slonca zajezdzamy w rejon kanionu Lengarice. Pokrecimy sie tu jutro a poki co szukamy miejsca na biwak pakujac sie w dosyc nieskodusiowe drogi.
Ostatecznie osiedlamy sie nad rzeka, z widokiem na osniezone z lekka gory.
wiecej zdjec z tej czesci wyjazdu:
https://goo.gl/photos/aNnHb8YZ7pFDgTC29
https://goo.gl/photos/QpxyqxUAqCeKTvVL9
cdn
Ostatnio zmieniony 2016-09-03, 00:19 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Ranek wstaje bardzo pogodny. Z miejsca naszego noclegu pieknie widac osniezone pasmo gor Nemecke ze szczytem Drites- tak przynajmniej mowi o nich moja mapa.
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
Ide zrobic pranie w rzece ktorej temperatura szokuje. Wyglada jak zwykly gorski strumien a woda jest letnia! To ze wzgledu na polozone wyzej w kanionie cieple zrodla.
Na druga strone rzeki mozna przelezc przez turecki kamienny most ktory charakteryzuje sie tym ze jest stromy, wybrzuszony i bardzo sliski. Chyba ladniej prezentuje sie z boku niz jak sie na niego wylezie.
Ponizej znajduja sie baseny gromadzace ciepla wode z zrodel i zapodajaca mocno siarkowodorem. Woda ma na tyle przyjemna temperature ze nawet kabaczek sie do niej przekonuje.Woda jest przyjemnie ciepla ale nie taka goraca jak w zrodlach z Karabachu
Nie jestesmy tutaj sami!
Potem ide jeszcze z Ziuta wglab kanionu, rzeką, wodą i kicajac po kamieniach. Wawoz dopiero tu zaczyna wygladac coraz ladniej, wysokie skaly byly praktycznie spod mostu niewidoczne. Im dalej tym kanion sie zwęża a sciany rosna, a wystajace z nich korzenie robia niesamowite wrazenie.
Odkrywamy tez kolejne zrodlo, tez z basenikiem, dziksze i duzo mocniej walące aromatem siarki. Zawartosc basenu splywa potem do rzeki powodujac ze nagle lodowata woda staje sie milo cieplutka.
Fakt ten wykorzystuja bialo-zielone glony ktore bujnie porastaja kamienie w tym miejscu. Oglonione kamienie sa tak sliskie ze prawie nie da sie po nich chodzic (chyba ze na 4 łapach)
Przy wlocie miedzy skaly jest knajpka w ktorej wypijamy kawe.
Ide tez pozwiedzac tutejsze groty.
Jedna jest zakratowana a w srodku widac miejsca do spania.
Tunele wyzej to krotkie, czesto ocembrowane jakby schrony gdzie ludziska trzymaja jakies materialy budowlane.
Niedaleko wawozu widac na wzgorzach wioske Benje- Novoselje, polozona na zboczu, skladajaca sie glownie z kamiennych pietrowych domow. Niestety nie mamy czasu na dokladniejsza eksploracje. Droga jest totalnie nieskodusiowa a zapodajac z buta zapewne potrzeba by calego dnia… Moze kiedys..
Aha! to juz tradycja na wycieczkach objazdowych. Rozkleil mi sie but. Nigdy idac z plecakiem. Objazdowo- zawsze. Moze w skodusi panuje jakis dziwny mikroklimat ktorego kleje nie lubia?
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 56 gości