Wokół Białej Góry
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Wokół Białej Góry
Z założenia miało być łatwo, miło, przyjemnie i widokowo tak więc miłośników ekstremy, biwaków pod Rysami, nawisów, uprzęży, lin i nagłych załamań pogody na grani z góry bardzo przepraszam.
Dojazd
Wyjazd z samego rana z Białegostoku. Potem Warszawa, Kraków, Katowice i przez Cieszyn do Czech.
Jest już noc i przydałoby się choć na chwilę kimnąć ale Czesi pomyśleli o wszystkim.
Zaczyna sobie człowiek drzemać a tu nagle JEB! JEB! JEB! JEB! Te ich pieprzone autostrady z łączonych płyt!
Potem bezpłciowe Niemcy i jesteśmy w Bazylei. Zza szyby miasto prezentuje się jako jedna, wielka fabryka.
Pierwsze poważniejsze widoki pojawiają się w okolicach Fryburga.
Lac de la Gruyere:
No i w końcu Jezioro Genewskie. Nie było czasu na postój i zdjęcia ale widoki zwalają z nóg. REWELACJA!
Dojeżdżamy do Martigny i zaczynamy piąć się w górę Route de la Forclaz.
Znów genialne widoki na okoliczne góry i płaską jak stół dolinę Rodanu.
Po chwili mijamy granicę szwajcarsko-francuską i przed oczami mamy już skalne iglice i lodowce masywu Mont Blanc.
Dojeżdżamy do hotelu w okolicy Plateau d'Assy i rozpoczynamy serię aktywności, która jak się okaże będzie powtarzała się już każdego kolejnego dnia: prysznic, kolacja, wino, więcej wina, piwo, lulu.
Wieczorem wiatr przegania chmury nad masywem i udaje nam się złapać widok na Białą Górę:
Czas spać!
Dzień 1 - Grand Col Ferret (2537 m n.p.m.)
Raniuśko jedziemy na włoską stronę do...
Tu łapiemy jakiegoś lokalnego busa by dostać się do Val Ferret.
Bus jest nabity na maksa ale zyskujemy dzięki niemu na wysokości i na odległości.
Otoczenie Val Ferret:
Rozpoczynamy podejście. Szlak pnie się w górę dość łagodnie więc można cieszyć oczy widokami.
Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do Rifugio Elena (2062 m n.p.m.):
Na prawo od środka Mont Dolent (3820 m n.p.m.), w środku Glacier de Pre de Bar:
Otoczenie schroniska:
Glacier de Pre de Bar:
Val Ferret:
Po chwili przerwy ruszamy dalej.
Zakosy wśród trawników wyprowadzają nas na przełęcz.
Widoki miodzio:
Po zasłużonym odpoczynku schodzimy na stronę szwajcarską.
Tu zdecydowanie więcej śniegu:
Na widoki jednak nadal nie narzekamy:
Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do szwajcarskiego schroniska La Peule:
Obowiązkowe piwo. Tyle, że straciłem czujność i okazało mi się, że nalali mi jakieś pszeniczny syf.
Chciał, nie chciał trzeba było łyknąć tą zniewagę...
Potem już łagodnie w dół do szwajcarskiej... Val Ferret:
Wokół malownicza okolica z zadbanymi domami:
Na dobicie asfalt do La Fouly:
Dzień 2 - Tete aux Vents (2132 m n.p.m.)
Jedziemy do Tre Le Champ (1417 m n.p.m.) i stamtąd startujemy na szlak.
Od początku wrażenie robi masa ludzi widoczna na ścieżce. No ale nie ma co się dziwić - pogoda piękna.
Szlak od razu pnie się w górę a po wyjściu nad las pokazują się pierwsze konkretniejsze widoki:
W końcu pojawia się też Biała Góra!
Igły Chamonix, Mont Blanc du Tacul, Aiguille du Midi, Mont Maudit, Mont Blanc i Dome du Gouter:
Dochodzimy do skalnej turniczki na której szczycie wisi taśma do highline'u.
Wspina się jakiś zespół...
Zaczyna się seria drabinek więc trzeba trochę podziałać rękoma.
Widoki wokół wciąż przyjemne:
W końcu docieram do Tete aux Vents. Tu robię przerwę i odpuszczam podejście do Refugio Lec Blanc.
W oddali Le Brevent:
Mont Blanc du Tacul, Aiguille du Midi, Mont Maudit, Mont Blanc i Dome du Gouter:
Igły Chamonix:
No i cała reszta:
Teraz już tylko w dół w kierunku La Flegere. Ale z taki widokami nawet na zejście asfaltem bym pewnie nie narzekał.
Chamonix i jego otoczenie:
cdn
Dojazd
Wyjazd z samego rana z Białegostoku. Potem Warszawa, Kraków, Katowice i przez Cieszyn do Czech.
Jest już noc i przydałoby się choć na chwilę kimnąć ale Czesi pomyśleli o wszystkim.
Zaczyna sobie człowiek drzemać a tu nagle JEB! JEB! JEB! JEB! Te ich pieprzone autostrady z łączonych płyt!
Potem bezpłciowe Niemcy i jesteśmy w Bazylei. Zza szyby miasto prezentuje się jako jedna, wielka fabryka.
Pierwsze poważniejsze widoki pojawiają się w okolicach Fryburga.
Lac de la Gruyere:
No i w końcu Jezioro Genewskie. Nie było czasu na postój i zdjęcia ale widoki zwalają z nóg. REWELACJA!
Dojeżdżamy do Martigny i zaczynamy piąć się w górę Route de la Forclaz.
Znów genialne widoki na okoliczne góry i płaską jak stół dolinę Rodanu.
Po chwili mijamy granicę szwajcarsko-francuską i przed oczami mamy już skalne iglice i lodowce masywu Mont Blanc.
Dojeżdżamy do hotelu w okolicy Plateau d'Assy i rozpoczynamy serię aktywności, która jak się okaże będzie powtarzała się już każdego kolejnego dnia: prysznic, kolacja, wino, więcej wina, piwo, lulu.
Wieczorem wiatr przegania chmury nad masywem i udaje nam się złapać widok na Białą Górę:
Czas spać!
Dzień 1 - Grand Col Ferret (2537 m n.p.m.)
Raniuśko jedziemy na włoską stronę do...
Tu łapiemy jakiegoś lokalnego busa by dostać się do Val Ferret.
Bus jest nabity na maksa ale zyskujemy dzięki niemu na wysokości i na odległości.
Otoczenie Val Ferret:
Rozpoczynamy podejście. Szlak pnie się w górę dość łagodnie więc można cieszyć oczy widokami.
Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do Rifugio Elena (2062 m n.p.m.):
Na prawo od środka Mont Dolent (3820 m n.p.m.), w środku Glacier de Pre de Bar:
Otoczenie schroniska:
Glacier de Pre de Bar:
Val Ferret:
Po chwili przerwy ruszamy dalej.
Zakosy wśród trawników wyprowadzają nas na przełęcz.
Widoki miodzio:
Po zasłużonym odpoczynku schodzimy na stronę szwajcarską.
Tu zdecydowanie więcej śniegu:
Na widoki jednak nadal nie narzekamy:
Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do szwajcarskiego schroniska La Peule:
Obowiązkowe piwo. Tyle, że straciłem czujność i okazało mi się, że nalali mi jakieś pszeniczny syf.
Chciał, nie chciał trzeba było łyknąć tą zniewagę...
Potem już łagodnie w dół do szwajcarskiej... Val Ferret:
Wokół malownicza okolica z zadbanymi domami:
Na dobicie asfalt do La Fouly:
Dzień 2 - Tete aux Vents (2132 m n.p.m.)
Jedziemy do Tre Le Champ (1417 m n.p.m.) i stamtąd startujemy na szlak.
Od początku wrażenie robi masa ludzi widoczna na ścieżce. No ale nie ma co się dziwić - pogoda piękna.
Szlak od razu pnie się w górę a po wyjściu nad las pokazują się pierwsze konkretniejsze widoki:
W końcu pojawia się też Biała Góra!
Igły Chamonix, Mont Blanc du Tacul, Aiguille du Midi, Mont Maudit, Mont Blanc i Dome du Gouter:
Dochodzimy do skalnej turniczki na której szczycie wisi taśma do highline'u.
Wspina się jakiś zespół...
Zaczyna się seria drabinek więc trzeba trochę podziałać rękoma.
Widoki wokół wciąż przyjemne:
W końcu docieram do Tete aux Vents. Tu robię przerwę i odpuszczam podejście do Refugio Lec Blanc.
W oddali Le Brevent:
Mont Blanc du Tacul, Aiguille du Midi, Mont Maudit, Mont Blanc i Dome du Gouter:
Igły Chamonix:
No i cała reszta:
Teraz już tylko w dół w kierunku La Flegere. Ale z taki widokami nawet na zejście asfaltem bym pewnie nie narzekał.
Chamonix i jego otoczenie:
cdn
Wiem, że nic nie wiem.
_Sokrates_ pisze: i rozpoczynamy serię aktywności, która jak się okaże będzie powtarzała się już każdego kolejnego dnia: prysznic, kolacja, wino, więcej wina, piwo, lulu.
A gdzie bagietki i sery ?
_Sokrates_ pisze:cdn
Dawaj, czasu nie ma.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Dzień 3 - Sous le Rocher des Miots (1695 m n.p.m.)
Trzeci dzień z rzędu ładnej pogody więc ekipa wybiera się kolejką na Aiguille du Midi.
Ja staję okoniem i postanawiam spenetrować masyw znajdujący się na północ od hotelu.
Wynajduję nawet potencjalny cel - Tete du Colloney (2692 m n.p.m.).
Szlak zaczyna się zaraz za parkingiem. Najpierw szutrówka trawersująca zbocze, potem odbicie w prawo na ścieżkę w lesie.
No i zaczyna się zabawa.
Po wyjściu z lasu zakosy po trawnikach wyprowadzają coraz wyżej.
Otwierają się nawet jakieś widoki:
Klimat znany z Czerwonych Wierchów:
Podczas podejścia trawnikami co jakiś czas słyszę owcze dzwonki - rozglądam się wokół ale owiec ani widu ani słychu (właściwie to słychu jest co jakiś czas).
Dochodzę do trawersu pod skałami i zarządzam przerwę.
No i w końcu widzę owce.
Cały kierdel sunie w górę ścieżką. Moją ścieżką!
No tak. Pewnie śniegi wyżej puściły i przeganiają owce na pastwiska w okolicach Chalets de Plate.
I w tym właśnie momencie wpieprzam się w jedną z najgłupszych sytuacji w górach w swojej karierze...
Jako, że wyżej ścieżka nie rokuje szans na minięcie się ze stadem postanawiam przeczekać chwilę aż owce mnie miną.
Ta "chwila" rozciągnęła się tak, że całą moją wycieczkę szlak trafił. Człowiek stary a nadal głupi!
Najpierw czekałem aż owce dojdą w miejsce, które naiwnie wybrałem sobie na mijankę.
A owce jak to owce: wa kroki w górę, żarcie trawy, dwa kroki w górę, kupa, dwa kroki w górę, żarcie trawy...
W końcu doszły do miejsca gdzie czekałem. Z lewej skała, z prawej trawnik.
Poganiacz prosi mnie abym usiadł na skraju trawnika.
Owce szły, spojrzały na mnie, stanęły i teraz ani kroku ani w przód ani w tył.
Na nic zachęty, na nic pokrzykiwania. Patrzą na mnie i stoją.
W końcu dogadujemy się z poganiaczem, że pójdę wyżej ścieżką i ogarnę jakieś miejsce gdzie nie będę widoczny.
Nie pomaga. Stoją dalej i ani rusz.
Zachciało mi się kurna mijanki!
Sytuację ratują poganiacze idący z tyłu, którzy przeganiają przez trawniki część owiec z tyłu stada. Te nie zdążyły mnie wcześniej zauważyć więc dostawszy się na ścieżkę idą do przodu a reszta ciągnie za nimi.
Cała ta porąbana sytuacja trwa godzinę albo i półtorej.
Czas stracony, ścieżka osrana.
Postanawiam, że mam już to wszystko w dupie i wracam na dół.
Miejsce wycofu:
Masyw Mont Blanc na osłodę:
Dzień 4 - W dupie byłeś i gówno widziałeś
Prognoza mówiła o trzech dniach deszczu ale spróbować trzeba było...
Zaczęło lać zanim jeszcze wsiedliśmy do Tramwaju MB.
Przez cała drogę w okolice Bellevue też lało.
Wysiadamy. Leje.
Plan był taki aby przejść pod lodowcem de Bionnassay do les Contamines-Montjoie zahaczając po drodze o Mont Vorassay.
Taki był plan gdy się siedziało w suchym mieszkaniu oglądając mapę.
Teraz ten plan mam już w głębokim poważaniu.
Dochodzę tylko do mostku przerzuconego nas spienioną rzeką wypływającą z lodowca i wracam.
Zimno, mokro, nic nie widać.
Aparat tego dnia mógł odpocząć. Dzień bez historii.
Dzień 5 - Col de Balme (2191 m n.p.m.)
Jedziemy na Col de la Forclaz (1526 m n.p.m.). Prognoza oczywiście fatalna ale nie ma opcji na siedzenie w hotelu.
Zaraz po wyjściu na szlak pokazuje się nasz cel:
Trawersujemy zbocze i dochodzimy do jakiegoś małego schroniska.
Przez mostek na potoku zmieniamy stronę doliny i obniżamy się w kierunku le Peuty.
Trochę to wszystko bez sensu bo tracimy wysokość no ale cóż począć...
Gdy jesteśmy na dnie doliny na chwilę przecierają się chmury:
I to by było na tyle widoków tego dnia.
Za chwilę zaczyna padać deszcz a po następnej chwili grad.
Znajdujemy jakąś wiatę i zastanawiamy się co dalej.
Schodzić w dół na autobus czy cisnąć w górę w ulewie?
Stanęło na tym drugim...
No to ciśniemy. Najpierw łąki, potem przekraczamy wezbrany potok.
Teraz zakosy w lesie. Jestem już cały mokry ale idzie się zadziwiająco dobrze.
Zakos, zakos, zakos i tak w kółko.
W końcu wychodzę na trawniki powyżej lasu.
Przestaje padać deszcz. Zaczyna padać śnieg.
Wiem, że na przełęczy jest schronisko więc idę z nadzieją, że tam się ogrzeję.
Kolejny zakos i tabliczka - 30 minut na przełęcz.
Człapię powoli w tym cholernym śniegu i w końcu jestem na miejscu.
Po drodze były nawet jakieś widoki ale tak piździło, że nie chciało się nawet wyciągać aparatu z plecaka.
Schronisko klimatyczne. Śmierdzące i wilgotne.
Szefuje stara babcia zabijająca wzrokiem każdego gościa.
Nie rozumie po angielsku ale w końcu udaje mi się wyciągnąć od niej jakieś ciepłe piwo.
O ogrzaniu się nie ma mowy - piecyk ledwo zipie a ludzi masa.
Jak sobie pomyślę, że znów muszę wyjść na ten ziąb na zewnątrz to wstrząsają mną dreszcze.
W końcu zbieram się w sobie i schodzimy na dół.
Nie ma już deszczu, nie ma już gradu, nie ma już śniegu.
Jest za to błoto. Masa błota!
Schodzimy do le Tour z myślą o tym, że jutro ma wrócić lampa!
cdn
Trzeci dzień z rzędu ładnej pogody więc ekipa wybiera się kolejką na Aiguille du Midi.
Ja staję okoniem i postanawiam spenetrować masyw znajdujący się na północ od hotelu.
Wynajduję nawet potencjalny cel - Tete du Colloney (2692 m n.p.m.).
Szlak zaczyna się zaraz za parkingiem. Najpierw szutrówka trawersująca zbocze, potem odbicie w prawo na ścieżkę w lesie.
No i zaczyna się zabawa.
Po wyjściu z lasu zakosy po trawnikach wyprowadzają coraz wyżej.
Otwierają się nawet jakieś widoki:
Klimat znany z Czerwonych Wierchów:
Podczas podejścia trawnikami co jakiś czas słyszę owcze dzwonki - rozglądam się wokół ale owiec ani widu ani słychu (właściwie to słychu jest co jakiś czas).
Dochodzę do trawersu pod skałami i zarządzam przerwę.
No i w końcu widzę owce.
Cały kierdel sunie w górę ścieżką. Moją ścieżką!
No tak. Pewnie śniegi wyżej puściły i przeganiają owce na pastwiska w okolicach Chalets de Plate.
I w tym właśnie momencie wpieprzam się w jedną z najgłupszych sytuacji w górach w swojej karierze...
Jako, że wyżej ścieżka nie rokuje szans na minięcie się ze stadem postanawiam przeczekać chwilę aż owce mnie miną.
Ta "chwila" rozciągnęła się tak, że całą moją wycieczkę szlak trafił. Człowiek stary a nadal głupi!
Najpierw czekałem aż owce dojdą w miejsce, które naiwnie wybrałem sobie na mijankę.
A owce jak to owce: wa kroki w górę, żarcie trawy, dwa kroki w górę, kupa, dwa kroki w górę, żarcie trawy...
W końcu doszły do miejsca gdzie czekałem. Z lewej skała, z prawej trawnik.
Poganiacz prosi mnie abym usiadł na skraju trawnika.
Owce szły, spojrzały na mnie, stanęły i teraz ani kroku ani w przód ani w tył.
Na nic zachęty, na nic pokrzykiwania. Patrzą na mnie i stoją.
W końcu dogadujemy się z poganiaczem, że pójdę wyżej ścieżką i ogarnę jakieś miejsce gdzie nie będę widoczny.
Nie pomaga. Stoją dalej i ani rusz.
Zachciało mi się kurna mijanki!
Sytuację ratują poganiacze idący z tyłu, którzy przeganiają przez trawniki część owiec z tyłu stada. Te nie zdążyły mnie wcześniej zauważyć więc dostawszy się na ścieżkę idą do przodu a reszta ciągnie za nimi.
Cała ta porąbana sytuacja trwa godzinę albo i półtorej.
Czas stracony, ścieżka osrana.
Postanawiam, że mam już to wszystko w dupie i wracam na dół.
Miejsce wycofu:
Masyw Mont Blanc na osłodę:
Dzień 4 - W dupie byłeś i gówno widziałeś
Prognoza mówiła o trzech dniach deszczu ale spróbować trzeba było...
Zaczęło lać zanim jeszcze wsiedliśmy do Tramwaju MB.
Przez cała drogę w okolice Bellevue też lało.
Wysiadamy. Leje.
Plan był taki aby przejść pod lodowcem de Bionnassay do les Contamines-Montjoie zahaczając po drodze o Mont Vorassay.
Taki był plan gdy się siedziało w suchym mieszkaniu oglądając mapę.
Teraz ten plan mam już w głębokim poważaniu.
Dochodzę tylko do mostku przerzuconego nas spienioną rzeką wypływającą z lodowca i wracam.
Zimno, mokro, nic nie widać.
Aparat tego dnia mógł odpocząć. Dzień bez historii.
Dzień 5 - Col de Balme (2191 m n.p.m.)
Jedziemy na Col de la Forclaz (1526 m n.p.m.). Prognoza oczywiście fatalna ale nie ma opcji na siedzenie w hotelu.
Zaraz po wyjściu na szlak pokazuje się nasz cel:
Trawersujemy zbocze i dochodzimy do jakiegoś małego schroniska.
Przez mostek na potoku zmieniamy stronę doliny i obniżamy się w kierunku le Peuty.
Trochę to wszystko bez sensu bo tracimy wysokość no ale cóż począć...
Gdy jesteśmy na dnie doliny na chwilę przecierają się chmury:
I to by było na tyle widoków tego dnia.
Za chwilę zaczyna padać deszcz a po następnej chwili grad.
Znajdujemy jakąś wiatę i zastanawiamy się co dalej.
Schodzić w dół na autobus czy cisnąć w górę w ulewie?
Stanęło na tym drugim...
No to ciśniemy. Najpierw łąki, potem przekraczamy wezbrany potok.
Teraz zakosy w lesie. Jestem już cały mokry ale idzie się zadziwiająco dobrze.
Zakos, zakos, zakos i tak w kółko.
W końcu wychodzę na trawniki powyżej lasu.
Przestaje padać deszcz. Zaczyna padać śnieg.
Wiem, że na przełęczy jest schronisko więc idę z nadzieją, że tam się ogrzeję.
Kolejny zakos i tabliczka - 30 minut na przełęcz.
Człapię powoli w tym cholernym śniegu i w końcu jestem na miejscu.
Po drodze były nawet jakieś widoki ale tak piździło, że nie chciało się nawet wyciągać aparatu z plecaka.
Schronisko klimatyczne. Śmierdzące i wilgotne.
Szefuje stara babcia zabijająca wzrokiem każdego gościa.
Nie rozumie po angielsku ale w końcu udaje mi się wyciągnąć od niej jakieś ciepłe piwo.
O ogrzaniu się nie ma mowy - piecyk ledwo zipie a ludzi masa.
Jak sobie pomyślę, że znów muszę wyjść na ten ziąb na zewnątrz to wstrząsają mną dreszcze.
W końcu zbieram się w sobie i schodzimy na dół.
Nie ma już deszczu, nie ma już gradu, nie ma już śniegu.
Jest za to błoto. Masa błota!
Schodzimy do le Tour z myślą o tym, że jutro ma wrócić lampa!
cdn
Wiem, że nic nie wiem.
_Sokrates_ pisze:Trzeci dzień z rzędu ładnej pogody więc ekipa wybiera się kolejką na Aiguille du Midi.
Ja staję okoniem i postanawiam spenetrować masyw znajdujący się na północ od hotelu.
Jeżeli pozwolisz to zamieszczę kilka zdjęć z okolicy kolejki.
Tak ? Dziękuję !!!!
P.s. Owca - Twój wróg !!!!
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
W pierwszym momencie przeczytałem "Wokół Babiej Góry". Ale na fotkach nic mi nie pasowało. Ogólnie pięknie... tylko ta plama na matrycy
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
A coś ładnego też masz?Dobromił pisze:Na początek jedna.
Albo fotel mam zbyt twardy, albo jestem zbyt lekki..._Sokrates_ pisze:wiem, że mogą wgnieść w fotel
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- sprocket73
- Posty: 5933
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
_Sokrates_ pisze:Nie znam człowieka!
poważnie?
Naprawdę nie wiem czy żartujesz, czy nie... ale co mi szkodzi Cię uświadomić, najwyżej wyjdę na gupka
Najbardziej widać ją na tym zdjęciu:
To jest typowe zabrudzenie matrycy. Widoczność plamy jest zależna od przysłony. Im większe F, tym plama jest bardziej ciemna. Nie widać jej na każdym zdjęciu, bo przy otwartym obiektywie na szczęście jest niewidoczna.
Na innym zdjęciu z mniejsza przysłoną jest jaśniejsza, ale jest - dokładnie w tym samym miejscu.
Na zdjęciach poziomych również jest. Na szczęście przeważnie słabo wodoczna, bo nie wychodzi na niebie.
W lustrzankach takie plamy to rzecz normalna. Można to sobie samemu wyczyścić. Jednak z tego co widziałem w exifach Ty masz kompakta, więc może to być nieusuwalne. Nie opłaca się oddawać do serwisu.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Brudy na matrycy to normalna rzecz, czasem trzeba ją po prostu przedmuchać (jak się da). Sama używam bardzo starej lustrzanki, kupionej jakieś 12 lat temu (pierwsza lustrzanka Nikona- D70), kilka razy czyściłam matrycę, ale niektóre brudy są już nieusuwalne. Niestety wówczas pozostaje tylko pucowanie ich w programach graficznych.
Ostatnio zmieniony 2016-07-20, 21:39 przez Paula, łącznie zmieniany 2 razy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 20 gości