Baranie perci 2016
Dzięki Robert za propozycję, ale na razie to typowo niskie buty mnie interesują. Już chodziłem w takich Salomonach http://www.salomon.com/pl/product/elios ... cle=105968. Wprawdzie dla mnie to są buty bardziej na miasto, ale podeszwę już tam mają jakąś lepszą i po Beskidach chodziło mi się w nich doskonale. Dlatego chciałbym póki co trochę bardziej zaawansowane niskie buty, żeby nadawały się na Tatry. Jedyne do czego mam obawy, to w tym, że jednak gdzieś wyżej w skałach, mogę nie do końca komfortowo się w nich czuć, no ale to się zobaczy. Jak mi bardzo nie podejdą, to może wtedy coś pośredniego będę szukał.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Te mammuty (na języku raichle) jak najbardziej się w Tatry nadają, ostatnio na lewych Wrześniakach nawet ich nie zdjąłem , to tylko podwyższony model podejściówek, które też przerobiłem i jednak wolę mieć kostkę usztywnioną, waga praktycznie ta sama. W sosnowieckim FH ostatnio były w okolicy 400 zł.
Tymczasem kolejny dzień....
Luzacki. Wbijamy się w busa do Moka. Po drodze dantejskie sceny. Ludzie chcą wejść do środka, ale obrażeni, jak to, nie ma miejsc siedzących? To my nie jedziemy!
Upał daje się we znaki, klimatyzacja w busie to nic innego jak zapachy spod pachy. Uff.
Wyłazimy w końcu.
Nowy szlak, nowe nadzieje.
Magda nie była na Gęsiej. Ja byłem, ale od Palenicy. No to sprawmy sobie coś nowego.
Od razu się nam podoba.
Po drodze zauważamy z przerażeniem, ze Julki buty powoli zaczynają umierać. Odlepiła się podeszwa z przodu. Niedobrze. Kleju niestety przy sobie nie mamy. Julka co jakiś czas zbiera więc kamyki pod buta.
Ogólnie temat dnia jest taki - idziemy oglądać owieczki.
Na szczęście są. Jakieś dziwne, wygolone cholery.
Na dodatek uciekają.
Na szczęście powyżej, na polanie, są dwa barany. Przywiązane, to uciekać nie będą. One nie, a my - to się okaże.
Jeden z nich daje się pogłaskać, więc zawodu dziecka nie będzie.
Do drugiego - bez kija nie podchodź.
Ma być lajtowo, więc od Rusinowej biorę młodą na plecy. Po drodze mijamy prowadzoną przez przewodnika kolonię. Zatrzymują się co chwilę.
Ja obładowany plecakiem i Julką mijam ich bokiem na pełnej prędkości do góry i tylko słyszę z głębi słowa jakiejś małolaty z kolonii "O kurwa, jaki on silny"
Przyspieszyłem jeszcze bardziej, coby mi jakaś koloniantka się na kark nie wepchała, tym bardziej, że co poniektóre to takie lekkie krupnioki były, znaczy się oponiaste.
Niemniej do szczytu nie dało rady, Magda przez przypadek uwieczniła moment, jak baran padł jak kawka po wypuszczeniu z pleców balastu.
Szczyt jak szczyt. Zachwytów nie było. Na Rusinowej ładniej.
Schodzimy do Równi Waksmudzkiej. Potem już nic się nie dzieje. Mało co widać. Las, las, las... Przez chwilę nawet myśleliśmy, że trafiliśmy gdzieś na Leskowiec.
Baran daje, aż miło, mimo popalonych ramion. Psia Trawka jest zdecydowanie dalej, niż podają szlakowskazy.
Chcieliśmy iść przez Olczyską i Nosal do Kuźnic, ale z powodu genialnych widoków i butów Julki schodzimy do Toporowej Cyhrli. Łapiemy busa, kupujemy klej, zjadamy obiad (a ja dwa) i kończymy dzień. Buty udaje się jeszcze podratować, trzeba je obserwować i mieć przy sobie klej, ale zakładamy, że jeszcze wytrzymają.
Rusinową polecam. Gęsia ujdzie. Reszta... jak ktoś się chce umęczać bez powodu...
Luzacki. Wbijamy się w busa do Moka. Po drodze dantejskie sceny. Ludzie chcą wejść do środka, ale obrażeni, jak to, nie ma miejsc siedzących? To my nie jedziemy!
Upał daje się we znaki, klimatyzacja w busie to nic innego jak zapachy spod pachy. Uff.
Wyłazimy w końcu.
Nowy szlak, nowe nadzieje.
Magda nie była na Gęsiej. Ja byłem, ale od Palenicy. No to sprawmy sobie coś nowego.
Od razu się nam podoba.
Po drodze zauważamy z przerażeniem, ze Julki buty powoli zaczynają umierać. Odlepiła się podeszwa z przodu. Niedobrze. Kleju niestety przy sobie nie mamy. Julka co jakiś czas zbiera więc kamyki pod buta.
Ogólnie temat dnia jest taki - idziemy oglądać owieczki.
Na szczęście są. Jakieś dziwne, wygolone cholery.
Na dodatek uciekają.
Na szczęście powyżej, na polanie, są dwa barany. Przywiązane, to uciekać nie będą. One nie, a my - to się okaże.
Jeden z nich daje się pogłaskać, więc zawodu dziecka nie będzie.
Do drugiego - bez kija nie podchodź.
Ma być lajtowo, więc od Rusinowej biorę młodą na plecy. Po drodze mijamy prowadzoną przez przewodnika kolonię. Zatrzymują się co chwilę.
Ja obładowany plecakiem i Julką mijam ich bokiem na pełnej prędkości do góry i tylko słyszę z głębi słowa jakiejś małolaty z kolonii "O kurwa, jaki on silny"
Przyspieszyłem jeszcze bardziej, coby mi jakaś koloniantka się na kark nie wepchała, tym bardziej, że co poniektóre to takie lekkie krupnioki były, znaczy się oponiaste.
Niemniej do szczytu nie dało rady, Magda przez przypadek uwieczniła moment, jak baran padł jak kawka po wypuszczeniu z pleców balastu.
Szczyt jak szczyt. Zachwytów nie było. Na Rusinowej ładniej.
Schodzimy do Równi Waksmudzkiej. Potem już nic się nie dzieje. Mało co widać. Las, las, las... Przez chwilę nawet myśleliśmy, że trafiliśmy gdzieś na Leskowiec.
Baran daje, aż miło, mimo popalonych ramion. Psia Trawka jest zdecydowanie dalej, niż podają szlakowskazy.
Chcieliśmy iść przez Olczyską i Nosal do Kuźnic, ale z powodu genialnych widoków i butów Julki schodzimy do Toporowej Cyhrli. Łapiemy busa, kupujemy klej, zjadamy obiad (a ja dwa) i kończymy dzień. Buty udaje się jeszcze podratować, trzeba je obserwować i mieć przy sobie klej, ale zakładamy, że jeszcze wytrzymają.
Rusinową polecam. Gęsia ujdzie. Reszta... jak ktoś się chce umęczać bez powodu...
Super rodzinne łazikowanie Przypomniałeś mi chwile, jak ja ze swoim tatą chodziłam po Tatrach, aż mi się łezka w oku zakręciła. Sądzę, że dla Twojej córeczki, może teraz ważny jest plac zabaw, ale zobaczysz, że za kilka, kilkanaście lat, te Wasze wspólne wypady będą jednym z najwspanialszych wspomnień dzieciństwa. Ps. Taki gadżet bańkowy też sobie sprawię heh... po prostu rewelacja , fantastycznie to na zdjęciach wychodzi. Siądę sobie kiedyś na Baniastej Turni i będę "pykać" mydlane banieczki ... a co.... Fajnie, że tak razem córcię zarażacie górami, będzie tego kiedyś dobry efekt! Zdjęcia w cudnej pogodzie, pięknie Wam trafiło!
sokół pisze:Ma być lajtowo, więc od Rusinowej biorę młodą na plecy
Te dwa zdjęcia powyżej tegoż zdania super!
A wiesz, że na Gęsiej nie byłem? Owszem lazłem z Toporowej C, z celem wejścia na Rysy, ale że dzień wcześniej do 1 żeśmy u kolegi znajomych posiedzieli, to wyszliśmy coś ok południa, pod Mokiem byliśmy ok 17 (?) i jak kolega zobaczył ceny noclegu, to wróciliśmy na kwaterę .
A niech będzie, dopisuję ją do swoich celów
R0BERT pisze:Te mammuty (na języku raichle) jak najbardziej się w Tatry nadają, ostatnio na lewych Wrześniakach nawet ich nie zdjąłem , to tylko podwyższony model podejściówek, które też przerobiłem i jednak wolę mieć kostkę usztywnioną, waga praktycznie ta sama. W sosnowieckim FH ostatnio były w okolicy 400 zł.
Tak czy tak i tak mi się takie buty niskie przydadzą, bo jednak teraz już raczej będę turystykę bardziej różnorodną preferował, a nie tylko Tatry, więc w niższe góry będą na pewno jak znalazł, ale w Tatry może też, widzę, że coraz więcej osób wybiera niskie buty, w tym sporo samych ratowników TOPR.
sokół pisze:Szczyt jak szczyt. Zachwytów nie było. Na Rusinowej ładniej.
Też się z tym zgadzam, że z Rusinowej Polany o wiele lepsze te widoki, no i nie trzeba tyle wchodzić, więc po co się męczyć.
Na Rusinowej są bardzo dobre oscypki. Z Gęsiej lubię schodzić do Wodogrzmotów, a później jeszcze w dół zielonym do schroniska W Dolinie Roztoki na szarlotkę . Ze szczytów reglowych zdecydowanie wolę Kopieniec i Sarnią Skałę od Gęsiej Szyi, choć jakoś tak wyszło,że właziłam na nią kilka razy.
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
I całe moje życie w górach..."
Kolejna część...
Na ten dzień prognozy były, delikatnie mówiąc, nieciekawe. Od popołudnia mogły być potężne burze. To zaważyło na małej korekcie planów.
Pierwotnie chcieliśmy przedrzeć się przez asfalt do Moka, aby uderzyć na Szpiglasa. Za duże jednak ryzyko związane z ewentualnym wycofem przez grzmotami spowodowało, że znaleźliśmy się, bez konkretnych planów, w Dolinie Chochołowskiej.
Rakoń - na którego bardzo liczyła Julka, uciekł. Szybko też zauważyliśmy zmiany w tej dolinie, po wyłysieniu doliny z wielu drzew.
Rakoń do Polany Huciska dubluje nas po drodze. Julka prawie wyje, tak chciała nim pojechać. No ale gad nie zatrzymuje się po drodze. Nie ma innego wyjścia, komunikacja zastępcza nieco łagodzi sytuację.
Przy leśniczówce siadamy. Pogoda się psuje. Z pełnego błękitu niewiele zostało. Od strony granicy ciągną ciemne chmury. I mamy jeszcze jeden kłopot. Późno się wyjątkowo zebraliśmy w tym dniu. Właśnie jest dwunasta.
Kiepsko to wygląda.
Analiza, co możemy.
Wołowiec... no spoko, ale ostatni Rakoń jedzie o 18. Z Julką nie zdążymy.
Trzydniowiański. Fajnie, bo można wracać inną drogą. Ale wejść tylko na Trzydniowiański i nie iść dalej?
Ornak... Za daleko.
Chmur z południa ciągnie coraz więcej, raz jest ciemno, raz jasno.
Postanawiamy, że podejdziemy do Iwaniackiej. Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja, a w tym momencie mamy alternatywę na niepogodę. Mam czołówkę, można iść do jaskiń.
Od samego początku jazdy w błocie rzuca się nam w oczy rozgrywająca się tu tragedia. Pełno powalonych drzew. Niektóre stoją sobie całkiem ładnie, ale tylko do czasu, aż panowie z ochrony przyrody potraktują je piłami. Wszędzie pełno traktorów, lin, ciężkiego sprzętu. Błoto zmieszane z olejami daje dziwny, nietypowy, jak na Tatry, zapach.
Nieco wyżej trwa wycinka lasu. Nie zauważyłem, żeby te drzewa miały jakieś wady. No ale to park narodowy. Nie możesz iść w krzaki, ale drzewo wyciąć można, w imię ochrony przyrody. W dupie to mam. Na wejściu do parku pokazałem stary bilet i wlazłem bez opłat. Bo na co ta kasa idzie? Na paliwo dla pił?
Niemniej Julka jest pod wrażeniem, jak drzewo przewraca się z trzaskiem na trawy. Opada kilkanaście metrów od nas.
Osiągamy Iwaniacką. Julka puszcza bańki, my zastanawiamy się. Pogoda taka, delikatnie mówiąc, niepewna.
Z racji tych wyrębów zaczynają wpadać do głowy różne pomysły. Skoro tak to wygląda, to się szczypać nie ma co!
W akcie desperacji idę pooglądać zarośniętą ścieżkę na Kominy. Znalazłem tylko pełno gówien, wracam na polanę.
Chmury ciągną od południa, więc Ornak wszystko nam zasłania. Postanawiamy podejść na pierwszy szczyt Ornaku, ocenić sytuację i w razie draki cofać się.
Na dzień dobry szok. Tu był gęsty las.
Zobaczcie, jak wygląda teraz.
Podejście daje się we znaki. Julka już chyba odczuwa trudy wakacji. Ale ja też dyszę jak lokomotywa, chociaż staram się mobilizować, bo na następny dzień pogoda ma być straszna. I raczej już nigdzie wyżej nie pójdziemy, dziś ostatnia szansa na cokolwiek.
Po drodze wyprzedzamy rodzinkę z dwoma szkrabami, ciut może starszymi od Julki. Mówimy o możliwej burzy. Nie wiedzieli, że w ogóle może padać.
Później widzimy, że się cofnęli.
My wychodzimy wyżej. W dolinie białe chmury. Czyżby tam już popadało?
Nad Kominami wygląda to nieźle, tam jeszcze sporo błękitu, słońce.
W końcu możemy zobaczyć też, co jest z drugiej strony. Cóź, chmury są, nie ma co ukrywać. Ale czy burzowe? Jakoś chyba bardziej na siłę stwierdzam, że burzy z tego nie powinno być. I zakładam, że może i zmokniemy, ale jesteśmy na to przygotowani. A nawet, jak trzaśnie piorunami, Ornak to nie Szpiglas, czy Małołączniak, w urwiska się nie pierdyknie, tylko trawkami zejdzie w niższe partie.
Jak teraz czytam to, co napisałem, to stwierdzam, że jestem głupi.
Na południu kłębi się i kłębi. Już jesteśmy prawie pewni, że nas zleje. Postanawiamy spierdzielać stąd jak najszybciej.
Oczywiście nie tą samą drogą, bo to nudne.
Załączamy szósty bieg, nawet baran działa na płaskich odcinkach, a tych nie brakuje. Zdjęcia to robię w marszu, nie zatrzymując się. Aż dziw, ze większość jako tako wyszła.
Pierwsza czarna chmura dopada nas, ale jakoś przechodzi, nic nie spadło. Zbliża się druga, wygląda groźniej. Wiatr wieje mocny, ale cieplutki.
Jesteśmy już prawie na głównym Ornaku. W kwadrans.
Siwa już blisko, jeszcze tylko Siwe Skałki...
Przeszliśmy skałki. Do Siwej kwadrans. Pogoda się uspokaja. Ciemno nad Rohaczami, ale to oznacza, że mamy trochę czasu.
Udało się.
Jeszcze Kotłowa. Nie, nie chce mi się tam iść. Dupcę to. Po trawkach ścinam w dół, do czarnego szlaku.
Nie, nie, nie poszliśmy ani na Bystrą, ani na Starorobociański.
Tak, wiem, jak też żałuję.
W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że dotarliśmy do Siwej w rekordowym czasie, nieco ponad godzinę od Iwaniackiej. A więc zdążymy na rakonia!
Lecimy w dół. Im niżej, tym gorzej. Z lasami.
To nie photoshop. To drzewo naprawdę się przewraca.
Ostatni rzut oka za siebie i wychodzimy do bitej drogi w Chochołowskiej.
Gdzieś tam z oddali widzimy stojącego rakonia. Baran zabiera bagaż i leci na złamanie karku. Dolatuje. Rakoń ucieka. Pełny był. Julka w ryk.
Spokojnie, ostatni jedzie o 18. Jest dopiero piąta. Bez obaw, poczekamy.
Wraca cholera za 25 minut. Ludzie zajmują newralgiczne pozycje. Jakieś dziecko na widok zbliżającego się pociągu krzyczy - Stóóóóóóóóóóóóóóóój!
O cholera, to nie jakieś dziecko, tylko Julka.
Siadamy. W pierwszym rzędzie. Radość nie ma granic. Radość Julki. Magda mniej radosna. Siedzi koło wnuczki Joachina Loewa.
Burza rozpętała się straszna. Jakieś trzy godziny później. Na następny dzień nie było szans iść gdziekolwiek. Poszliśmy tylko do Zakopca, ale asfaltem, a nie, jak zwykle, pod reglami.
Kolejny, deszczowy dzień był naszym ostatnim, więc wycieczka na Ornak była ostatnią.
Można gdybać, czy szło iść w inne miejsca, czy można było lepiej wykorzystać czas, ale takie gdybanie to chyba bez sensu. Brakło Szpiglasa. No, brakło. Ale takie decyzje podejmowaliśmy ze względu na pogodę, formę i możliwości. Mogło być gorzej, bo od kiedy wyjechaliśmy, cztery dni bez przerwy dupówa jest w Tatrach. Mogliśmy więc trafić o wiele gorzej.
Wracamy więc zadowoleni, a co się nie udało teraz, można zawsze spróbować ugryźć kiedyś.
Dziękuję za uwagę.
Na ten dzień prognozy były, delikatnie mówiąc, nieciekawe. Od popołudnia mogły być potężne burze. To zaważyło na małej korekcie planów.
Pierwotnie chcieliśmy przedrzeć się przez asfalt do Moka, aby uderzyć na Szpiglasa. Za duże jednak ryzyko związane z ewentualnym wycofem przez grzmotami spowodowało, że znaleźliśmy się, bez konkretnych planów, w Dolinie Chochołowskiej.
Rakoń - na którego bardzo liczyła Julka, uciekł. Szybko też zauważyliśmy zmiany w tej dolinie, po wyłysieniu doliny z wielu drzew.
Rakoń do Polany Huciska dubluje nas po drodze. Julka prawie wyje, tak chciała nim pojechać. No ale gad nie zatrzymuje się po drodze. Nie ma innego wyjścia, komunikacja zastępcza nieco łagodzi sytuację.
Przy leśniczówce siadamy. Pogoda się psuje. Z pełnego błękitu niewiele zostało. Od strony granicy ciągną ciemne chmury. I mamy jeszcze jeden kłopot. Późno się wyjątkowo zebraliśmy w tym dniu. Właśnie jest dwunasta.
Kiepsko to wygląda.
Analiza, co możemy.
Wołowiec... no spoko, ale ostatni Rakoń jedzie o 18. Z Julką nie zdążymy.
Trzydniowiański. Fajnie, bo można wracać inną drogą. Ale wejść tylko na Trzydniowiański i nie iść dalej?
Ornak... Za daleko.
Chmur z południa ciągnie coraz więcej, raz jest ciemno, raz jasno.
Postanawiamy, że podejdziemy do Iwaniackiej. Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja, a w tym momencie mamy alternatywę na niepogodę. Mam czołówkę, można iść do jaskiń.
Od samego początku jazdy w błocie rzuca się nam w oczy rozgrywająca się tu tragedia. Pełno powalonych drzew. Niektóre stoją sobie całkiem ładnie, ale tylko do czasu, aż panowie z ochrony przyrody potraktują je piłami. Wszędzie pełno traktorów, lin, ciężkiego sprzętu. Błoto zmieszane z olejami daje dziwny, nietypowy, jak na Tatry, zapach.
Nieco wyżej trwa wycinka lasu. Nie zauważyłem, żeby te drzewa miały jakieś wady. No ale to park narodowy. Nie możesz iść w krzaki, ale drzewo wyciąć można, w imię ochrony przyrody. W dupie to mam. Na wejściu do parku pokazałem stary bilet i wlazłem bez opłat. Bo na co ta kasa idzie? Na paliwo dla pił?
Niemniej Julka jest pod wrażeniem, jak drzewo przewraca się z trzaskiem na trawy. Opada kilkanaście metrów od nas.
Osiągamy Iwaniacką. Julka puszcza bańki, my zastanawiamy się. Pogoda taka, delikatnie mówiąc, niepewna.
Z racji tych wyrębów zaczynają wpadać do głowy różne pomysły. Skoro tak to wygląda, to się szczypać nie ma co!
W akcie desperacji idę pooglądać zarośniętą ścieżkę na Kominy. Znalazłem tylko pełno gówien, wracam na polanę.
Chmury ciągną od południa, więc Ornak wszystko nam zasłania. Postanawiamy podejść na pierwszy szczyt Ornaku, ocenić sytuację i w razie draki cofać się.
Na dzień dobry szok. Tu był gęsty las.
Zobaczcie, jak wygląda teraz.
Podejście daje się we znaki. Julka już chyba odczuwa trudy wakacji. Ale ja też dyszę jak lokomotywa, chociaż staram się mobilizować, bo na następny dzień pogoda ma być straszna. I raczej już nigdzie wyżej nie pójdziemy, dziś ostatnia szansa na cokolwiek.
Po drodze wyprzedzamy rodzinkę z dwoma szkrabami, ciut może starszymi od Julki. Mówimy o możliwej burzy. Nie wiedzieli, że w ogóle może padać.
Później widzimy, że się cofnęli.
My wychodzimy wyżej. W dolinie białe chmury. Czyżby tam już popadało?
Nad Kominami wygląda to nieźle, tam jeszcze sporo błękitu, słońce.
W końcu możemy zobaczyć też, co jest z drugiej strony. Cóź, chmury są, nie ma co ukrywać. Ale czy burzowe? Jakoś chyba bardziej na siłę stwierdzam, że burzy z tego nie powinno być. I zakładam, że może i zmokniemy, ale jesteśmy na to przygotowani. A nawet, jak trzaśnie piorunami, Ornak to nie Szpiglas, czy Małołączniak, w urwiska się nie pierdyknie, tylko trawkami zejdzie w niższe partie.
Jak teraz czytam to, co napisałem, to stwierdzam, że jestem głupi.
Na południu kłębi się i kłębi. Już jesteśmy prawie pewni, że nas zleje. Postanawiamy spierdzielać stąd jak najszybciej.
Oczywiście nie tą samą drogą, bo to nudne.
Załączamy szósty bieg, nawet baran działa na płaskich odcinkach, a tych nie brakuje. Zdjęcia to robię w marszu, nie zatrzymując się. Aż dziw, ze większość jako tako wyszła.
Pierwsza czarna chmura dopada nas, ale jakoś przechodzi, nic nie spadło. Zbliża się druga, wygląda groźniej. Wiatr wieje mocny, ale cieplutki.
Jesteśmy już prawie na głównym Ornaku. W kwadrans.
Siwa już blisko, jeszcze tylko Siwe Skałki...
Przeszliśmy skałki. Do Siwej kwadrans. Pogoda się uspokaja. Ciemno nad Rohaczami, ale to oznacza, że mamy trochę czasu.
Udało się.
Jeszcze Kotłowa. Nie, nie chce mi się tam iść. Dupcę to. Po trawkach ścinam w dół, do czarnego szlaku.
Nie, nie, nie poszliśmy ani na Bystrą, ani na Starorobociański.
Tak, wiem, jak też żałuję.
W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że dotarliśmy do Siwej w rekordowym czasie, nieco ponad godzinę od Iwaniackiej. A więc zdążymy na rakonia!
Lecimy w dół. Im niżej, tym gorzej. Z lasami.
To nie photoshop. To drzewo naprawdę się przewraca.
Ostatni rzut oka za siebie i wychodzimy do bitej drogi w Chochołowskiej.
Gdzieś tam z oddali widzimy stojącego rakonia. Baran zabiera bagaż i leci na złamanie karku. Dolatuje. Rakoń ucieka. Pełny był. Julka w ryk.
Spokojnie, ostatni jedzie o 18. Jest dopiero piąta. Bez obaw, poczekamy.
Wraca cholera za 25 minut. Ludzie zajmują newralgiczne pozycje. Jakieś dziecko na widok zbliżającego się pociągu krzyczy - Stóóóóóóóóóóóóóóóój!
O cholera, to nie jakieś dziecko, tylko Julka.
Siadamy. W pierwszym rzędzie. Radość nie ma granic. Radość Julki. Magda mniej radosna. Siedzi koło wnuczki Joachina Loewa.
Burza rozpętała się straszna. Jakieś trzy godziny później. Na następny dzień nie było szans iść gdziekolwiek. Poszliśmy tylko do Zakopca, ale asfaltem, a nie, jak zwykle, pod reglami.
Kolejny, deszczowy dzień był naszym ostatnim, więc wycieczka na Ornak była ostatnią.
Można gdybać, czy szło iść w inne miejsca, czy można było lepiej wykorzystać czas, ale takie gdybanie to chyba bez sensu. Brakło Szpiglasa. No, brakło. Ale takie decyzje podejmowaliśmy ze względu na pogodę, formę i możliwości. Mogło być gorzej, bo od kiedy wyjechaliśmy, cztery dni bez przerwy dupówa jest w Tatrach. Mogliśmy więc trafić o wiele gorzej.
Wracamy więc zadowoleni, a co się nie udało teraz, można zawsze spróbować ugryźć kiedyś.
Dziękuję za uwagę.
sokół pisze:Wspominamy Dobromiła. On w tym czasie włazi na Kieżmara. My suniemy ku Karczmisku. Też na K. A wspominamy Go, bo kamienie śliskie, a On tu nogę złamał.
Dziękuję za pamięć. Obiłem tam też łeb
P.s. Pisząc w skrócie - piękna, pozytywna energia bije z tej relacji. I wspaniałe, ludzkie uczucia. Oby tak dalej.
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
Jeśli użyła tego słowa, to miała zupełnie co innego na myśli...sokół pisze:słyszę z głębi słowa jakiejś małolaty z kolonii "O kurwa, jaki on silny"
Po pierwsze to już nie małolata. Po drugie dobrze, że czmychnąłeś, bo wzywać TOPR z błahego powodu z "Seksmisji", że "kobieta mnie bije" to byłby wstyd
Natura go nie obdarzyła warunkami jak sokoła, on na każdy kamyk musi się wspinać lub wskakiwać, a gdyby kózka nie skakała...sokół pisze:Wspominamy Dobromiła (...) On tu nogę złamał.
Los dostarcza niektórym wrażeń, a mi żeby chociaż draśnięcie się przytrafiło - można tylko pomarzyć...Dobromił pisze:Dziękuję za pamięć. Obiłem tam też łeb
Tylko jedno przekleństwo, brak błota, brak krwi, zero akcji w relacji = nuda, nic się nie dzieje,
zatem idę obejrzeć sobie na video teletubisie, zaś żona na obiad niech szykuje flaki z olejem.
- Malgo Klapković
- Posty: 2482
- Rejestracja: 2013-07-06, 22:45
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości