Baranie perci 2016
Dzięki. Za dużo już tego nie zostało, po kolejnym dniu, pełnym grozy, wszystko będzie już blade. Jutro coś tam znów wrzucę.
No a najgorsze jest to, że jak wracasz z Tatr i jedziesz przez Korbielów czy Żywiec to patrzysz z pogardą... i znudzeniem... a miesiąc wcześniej się śliniłeś na Magurkę czy Klimczok...
No a najgorsze jest to, że jak wracasz z Tatr i jedziesz przez Korbielów czy Żywiec to patrzysz z pogardą... i znudzeniem... a miesiąc wcześniej się śliniłeś na Magurkę czy Klimczok...
Nadszedł dzień kuminacyjny. Odmieniający wszystko. Dzień prawdy, który miał tak naprawdę pokazać, czy jesteśmy gotowi pójść krok do przodu, czy jednak nie.
Przygotowania trwały długo. Oglądanie zdjęć na necie, przeglądanie map, wertowanie przewodników.
Czy Julka da radę, czy będziemy musieli się cofać.
I czy w ogóle pisać potem relację z tego dnia, aby nie nadziać się na krytykę, że idzie się z dzieckiem w takie miejsca.
Przewidywałem trudności, więc postanowiłem nie brać swojego aparatu. Żeby jednak mieć troszkę więcej swobody ruchów. Żeby nic mnie nie ograniczało.
Żebym wszystkie siły mógł poświęcić asekuracji dziecka.
A pogoda tego dnia również nie sprzyjała. Coś wisiało w powietrzu.
Ruszyliśmy.
Już po pół godzinie zaczęło siąpić, a przez moment nawet padać, ale udało się nam schować.
W końcu zaczęliśmy podchodzić dzikim i przerażającym stokiem. W tle słychać było grzmoty.
Byłem przerażony, że będzie powtórka z Małej Fatry, gdzie na Rozsutku złapała nas burza.
Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że te grzmoty to nic innego jak perkusja z koncertu odbywającego się gdzieś daleko, bodajże na szczycie Gubałówki.
Pasmo śliskich kamieni i jesteśmy pod prawie pionową ścianą. Na szczęście poręczowaną drewnianymi linami.
Nigdy nie szedłem tym szlakiem, nie wiem, czego się spodziewać, ale prowadzi Magda. Jest pewna siebie i to dodaje mi sił i wiary.
No i w końcu... Osiągamy straszną Jaskinię w Dolinie Ku Dziurze.
Wchodzimy do środka, ale w tle widać, ze w jaskini jest duch - Biała Dama, strażnik niebezpiecznych szlaków tatrzańskich, która pragnie przepędzić nas z tego pełnego grozy miejsca.
Jestem przerażony, bo w środku nie ma zasięgu, jeśli coś się wydarzy, nikt nas nie uratuje.
Sprawdzam kilkukrotnie, potrząsam telefonem, ale nic... Na szczęście w międzyczasie Biała Dama wychodzi z jaskini i idzie gdzieś w pizdu. Ja przegapiłem moment, kiedy wyszła, ale teraz, gdy patrzę na zdjecie, widzę, że prawdopodobnie pofrunęła do góry w kierunku skalnego okna, a Julka odprowadza ją wzrokiem.
Dalej nic się nie dzieje, powoli schodzimy po własnych śladach i po kilkunastu minutach morderczej wędrówki dochodzimy do ronda w Bystrem. Idziemy do Kolibeczki na żarło, a potem na plac zabaw wybudowany za stacją BP.
Ten dzień uważam za najlepszy z wszystkich, pokonaliśmy własne lęki oraz przekroczyliśmy kolejny próg poznania Tatr.
Przygotowania trwały długo. Oglądanie zdjęć na necie, przeglądanie map, wertowanie przewodników.
Czy Julka da radę, czy będziemy musieli się cofać.
I czy w ogóle pisać potem relację z tego dnia, aby nie nadziać się na krytykę, że idzie się z dzieckiem w takie miejsca.
Przewidywałem trudności, więc postanowiłem nie brać swojego aparatu. Żeby jednak mieć troszkę więcej swobody ruchów. Żeby nic mnie nie ograniczało.
Żebym wszystkie siły mógł poświęcić asekuracji dziecka.
A pogoda tego dnia również nie sprzyjała. Coś wisiało w powietrzu.
Ruszyliśmy.
Już po pół godzinie zaczęło siąpić, a przez moment nawet padać, ale udało się nam schować.
W końcu zaczęliśmy podchodzić dzikim i przerażającym stokiem. W tle słychać było grzmoty.
Byłem przerażony, że będzie powtórka z Małej Fatry, gdzie na Rozsutku złapała nas burza.
Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że te grzmoty to nic innego jak perkusja z koncertu odbywającego się gdzieś daleko, bodajże na szczycie Gubałówki.
Pasmo śliskich kamieni i jesteśmy pod prawie pionową ścianą. Na szczęście poręczowaną drewnianymi linami.
Nigdy nie szedłem tym szlakiem, nie wiem, czego się spodziewać, ale prowadzi Magda. Jest pewna siebie i to dodaje mi sił i wiary.
No i w końcu... Osiągamy straszną Jaskinię w Dolinie Ku Dziurze.
Wchodzimy do środka, ale w tle widać, ze w jaskini jest duch - Biała Dama, strażnik niebezpiecznych szlaków tatrzańskich, która pragnie przepędzić nas z tego pełnego grozy miejsca.
Jestem przerażony, bo w środku nie ma zasięgu, jeśli coś się wydarzy, nikt nas nie uratuje.
Sprawdzam kilkukrotnie, potrząsam telefonem, ale nic... Na szczęście w międzyczasie Biała Dama wychodzi z jaskini i idzie gdzieś w pizdu. Ja przegapiłem moment, kiedy wyszła, ale teraz, gdy patrzę na zdjecie, widzę, że prawdopodobnie pofrunęła do góry w kierunku skalnego okna, a Julka odprowadza ją wzrokiem.
Dalej nic się nie dzieje, powoli schodzimy po własnych śladach i po kilkunastu minutach morderczej wędrówki dochodzimy do ronda w Bystrem. Idziemy do Kolibeczki na żarło, a potem na plac zabaw wybudowany za stacją BP.
Ten dzień uważam za najlepszy z wszystkich, pokonaliśmy własne lęki oraz przekroczyliśmy kolejny próg poznania Tatr.
Ostatnio zmieniony 2016-07-16, 10:47 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
Niedziela. Piękna pogoda. Po poprzednim, straszliwym dniu, ruszamy znów.
Do Kuźnic.
I tak, jak zawsze idziemy Boczaniem, tym razem decydujemy się pójść inaczej, wbrew wszystkiemu. Bo Jaworzynka zawsze wydawała się nam nudna, głupia i w ogóle. Ale właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że tak myśleliśmy dawno temu. Magda nie była w Jaworzynce 13 lat. Ja 9. Może coś się nam odmieni.
No i faktycznie. Nie jest źle. Wydaje się nawet, że jest lepiej. Wspominamy Dobromiła. On w tym czasie włazi na Kieżmara. My suniemy ku Karczmisku. Też na K. A wspominamy Go, bo kamienie śliskie, a On tu nogę złamał.
Za Karczmiskiem konsternacja. Julka chce siku. No to nic, ludzi kupa, ale co się mamy szczypać, lekko w krzaki i tak po cichu zrobimy..
Julka głośno - chcę też kupę.
Mam już siódme poty, bo może kolega z innego forum kopnie mnie w dupę, zgodnie z obietnicą. Ale staramy się zachować spokój.
Julka, rób te siusiu.
Ludzie jak na złość, walą tłumnie do Murowańca, kilka metrów od nas. Nic dziwnego, piękna pogoda, niedziela...
Już zrobiłaś te siku? - Cicho pytam.
Julka - na cały głos - Jeszcze kupa!
Pomińmy może ten temat...
W Murowańcu bawimy dobry kwadrans, to czas na bańki. I idziemy nad Czarny Staw.
Ludzi multum, niemniej udaje się nam zająć miejsce przy wodzie.
Julka chce zmoczyć nogi.
- Nie wolno, za to są mandaty. No bo chyba są, z tego, co wiem. Magda patrzy na mnie spode łba, Julka smutna. Nagle jakiś gość w kąpielówkach wskakuje do wody i pływa dobre kilka minut w zimnej wodzie.
No i tyle było z moich prawych myśli. Jak gość pływa, a nie wolno, to muszę ustąpić.
Tradycyjnie nad czarnym, wspominamy z Magdą, jak kiedyś, zimą, zdobywaliśmy Małego Kościelca. Tak poprowadziłem, że wleźliśmy w teren pionowy i podciągaliśmy się na kosówkach. Do dziś, jak sobie to przypomnę, bo śmiać mi się chce i płakać na przemian.
Mijamy odbicie na Skrajny Granat. Z żalem. Chcieliśmy tam iść. Chcieliśmy. Ale po przejściu Kobylarzowego Żlebu troszkę się pojawiło obaw. Że do góry pójdzie, ale w dół mogą być kłopoty. Stąd modyfikacja. Uderzamy nad Zmarzły Staw. Puszczać bańki.
A później przedzieramy się progami skalnymi w kierunku Dolinki Koziej. Pusto jest, bo większość dotychczas maszerujących odbiło na Zawrat. Z daleka widać sznur turystów uwieszonych na Nowym Zawracie.
Podejście łagodnieje. Wchodzimy między czarne ściany Koziego a zielone upłazy Granatów. Gdzieś tam spostrzegam świstaka. Cholera się skryła, nim wyciągnąłem aparat.
Ludzie po drodze pytają, gdzie idziemy.
Z zaciekawieniem. Z niedowierzaniem. Nie wiem.
Już chciałem odpowiedzieć, ze na Kulczyńskiego, ale ugryzłem się w język.
Bo sami szli w adidaskach.
"Cały tata" - jak to określiła Magda. Zaśnie wszędzie, o każdej porze i w każdej pozycji.
Mamy takie zdjęcia sprzed wielu lat, jak pojechaliśmy na Rohacze, a byłem po nocce i na takim głazie w Smutnej Dolinie się wyłożyłem i ...
Nagle - słyszymy helikopter. Leci od Zakopca, przelatuje nad nami, znika za Kozimi Czubami. Julka załamana - nie uratują nas. Śmiejemy się. Ale tylko z tego hasła. Latający sokół to nic dobrego.
Potem szukam, co się stało, na szczęście nic poważnego, jakiś uraz nogi na Świstówce pięciostawiańskiej.
W końcu osiągamy Dolinkę Kozią. Znajduje się tam całkiem spory płat śniegu, więc Julka ma niemałą atrakcję. Ja tam wolę usiąść i się podelektować widokami. Widać stąd ludzików na OP. Ludzi na słynnej drabince. Trawers Zmarzłych Czub. I tłum w Żlebie Kulczyńskiego.
Pojawiają się propozycje, z obu stron, żeby się rozdzielić, żeby jedno z nas poszło sobie wyżej, ale żadno z nas nie chce iść.
Aaaaa, dziewczyny wracają z płatu śniegu. Nie domyśliłem się, dlaczego Magda ma rękę z tyłu, a Julka głupkowatą minę. Zrozumiałem dopiero, jak oberwałem śnieżną kulą po przepalonym słońcem karku.
Ruszamy dalej. Po drodze Julka woła głośno - tato, tam jest jakieś zwierze! I pokazuje palcem.
Kozica - myślę sobie i lustruję piarżysko.
I co się okazało, sto metrów od nas biegał sobie świstak. Oczywiście nie zdążyłem z aparatem, niemniej było go widać na tyle wyraźnie, ze pewnie bym go złapał w kadrze.
Julka zadowolona, że pierwszy raz widziała świstaka. Ruszamy do góry.
Szlak raczej schodkowy, kilka miejsc, że trzeba sobie pomóc rękami, kilka momentów z kruchymi kamyczkami pod nogami, ale taki "szyty na miarę" dla nas.
Zadni Granat. 2240 metrów. Bajka. Skalisty szczyt, ale szeroki chodniczek pod nim, żeby się nie trzeba było bać, ze w każdej chwili coś tam... Trawki pod szczytem, żeby usiąść. Piękne widoki na wszystkie strony.
Można było być z siebie zadowolonym.
A jeszcze baniek na Granacie chyba też nie było.
I fajne uczucie, popatrzeć na tych, co siedzą na Kościelcu, z góry...
Siedzimy na szczycie jakiś czas. Siedzę zamyślony. Gdzieś tam wyłowiłem aparatem ludzików na Koszystej... Gdzieś tam zerkam na boki.
Magda wyrywa mnie z zamyślenia.
- wiem, co ci chodzi po głowie, ale nie zgadzam się.
No tak. Zna mnie na wylot. Zobaczyłem, że poszło nam świetnie, zaczęły więc krążyć myśli, żeby iść za ciosem, żeby podejść kawałek, do Skrajnego przecież bliziutko, schodzić żółtym.
Ale Magda ma rację - chytry traci dwa razy - mówi znane przysłowie - a my mamy zbyt dużo do stracenia.
Zwijamy się z powrotem. Tą samą drogą.
Przy zejściu kłopotów nie było. Powoli, bo powoli, ale udało się bez przeszkód pokonać wszystkie newralgiczne miejsca. A przy Czarnym Stawie, już na wypłaszczeniu, jak idące z przodu dziecko usłyszało umówiony znak - beeeeeeee, nie posiadało się z radości.
Baran doniósł Julkę nad brzego Czarnego Stawu, gdzie za dzielność obiecane było drugie moczenie nóg. Tym razem ludzi było o wiele mniej, a trafiła się dodatkowo inna atrakcja, w postaci kaczki, która domagała się żarcia.
Do Murowańca minęło nam bardzo szybko.
A na Karczmisku baran wiedząc, że na następny dzień planowana jest wycieczka o wiele mniej wymagająca i krótsza, dał z siebie wszystko i zbiegł Boczaniem w 35 minut z pełnym obciążeniem na plecach, po czym zasnął w busiku i prawie przespał przystanek, na którym trzeba było wysiąść.
A ramiona to sobie tak spaliłem, że piszczałem podczas kąpieli jak ch.
Do Kuźnic.
I tak, jak zawsze idziemy Boczaniem, tym razem decydujemy się pójść inaczej, wbrew wszystkiemu. Bo Jaworzynka zawsze wydawała się nam nudna, głupia i w ogóle. Ale właśnie zdaliśmy sobie sprawę, że tak myśleliśmy dawno temu. Magda nie była w Jaworzynce 13 lat. Ja 9. Może coś się nam odmieni.
No i faktycznie. Nie jest źle. Wydaje się nawet, że jest lepiej. Wspominamy Dobromiła. On w tym czasie włazi na Kieżmara. My suniemy ku Karczmisku. Też na K. A wspominamy Go, bo kamienie śliskie, a On tu nogę złamał.
Za Karczmiskiem konsternacja. Julka chce siku. No to nic, ludzi kupa, ale co się mamy szczypać, lekko w krzaki i tak po cichu zrobimy..
Julka głośno - chcę też kupę.
Mam już siódme poty, bo może kolega z innego forum kopnie mnie w dupę, zgodnie z obietnicą. Ale staramy się zachować spokój.
Julka, rób te siusiu.
Ludzie jak na złość, walą tłumnie do Murowańca, kilka metrów od nas. Nic dziwnego, piękna pogoda, niedziela...
Już zrobiłaś te siku? - Cicho pytam.
Julka - na cały głos - Jeszcze kupa!
Pomińmy może ten temat...
W Murowańcu bawimy dobry kwadrans, to czas na bańki. I idziemy nad Czarny Staw.
Ludzi multum, niemniej udaje się nam zająć miejsce przy wodzie.
Julka chce zmoczyć nogi.
- Nie wolno, za to są mandaty. No bo chyba są, z tego, co wiem. Magda patrzy na mnie spode łba, Julka smutna. Nagle jakiś gość w kąpielówkach wskakuje do wody i pływa dobre kilka minut w zimnej wodzie.
No i tyle było z moich prawych myśli. Jak gość pływa, a nie wolno, to muszę ustąpić.
Tradycyjnie nad czarnym, wspominamy z Magdą, jak kiedyś, zimą, zdobywaliśmy Małego Kościelca. Tak poprowadziłem, że wleźliśmy w teren pionowy i podciągaliśmy się na kosówkach. Do dziś, jak sobie to przypomnę, bo śmiać mi się chce i płakać na przemian.
Mijamy odbicie na Skrajny Granat. Z żalem. Chcieliśmy tam iść. Chcieliśmy. Ale po przejściu Kobylarzowego Żlebu troszkę się pojawiło obaw. Że do góry pójdzie, ale w dół mogą być kłopoty. Stąd modyfikacja. Uderzamy nad Zmarzły Staw. Puszczać bańki.
A później przedzieramy się progami skalnymi w kierunku Dolinki Koziej. Pusto jest, bo większość dotychczas maszerujących odbiło na Zawrat. Z daleka widać sznur turystów uwieszonych na Nowym Zawracie.
Podejście łagodnieje. Wchodzimy między czarne ściany Koziego a zielone upłazy Granatów. Gdzieś tam spostrzegam świstaka. Cholera się skryła, nim wyciągnąłem aparat.
Ludzie po drodze pytają, gdzie idziemy.
Z zaciekawieniem. Z niedowierzaniem. Nie wiem.
Już chciałem odpowiedzieć, ze na Kulczyńskiego, ale ugryzłem się w język.
Bo sami szli w adidaskach.
"Cały tata" - jak to określiła Magda. Zaśnie wszędzie, o każdej porze i w każdej pozycji.
Mamy takie zdjęcia sprzed wielu lat, jak pojechaliśmy na Rohacze, a byłem po nocce i na takim głazie w Smutnej Dolinie się wyłożyłem i ...
Nagle - słyszymy helikopter. Leci od Zakopca, przelatuje nad nami, znika za Kozimi Czubami. Julka załamana - nie uratują nas. Śmiejemy się. Ale tylko z tego hasła. Latający sokół to nic dobrego.
Potem szukam, co się stało, na szczęście nic poważnego, jakiś uraz nogi na Świstówce pięciostawiańskiej.
W końcu osiągamy Dolinkę Kozią. Znajduje się tam całkiem spory płat śniegu, więc Julka ma niemałą atrakcję. Ja tam wolę usiąść i się podelektować widokami. Widać stąd ludzików na OP. Ludzi na słynnej drabince. Trawers Zmarzłych Czub. I tłum w Żlebie Kulczyńskiego.
Pojawiają się propozycje, z obu stron, żeby się rozdzielić, żeby jedno z nas poszło sobie wyżej, ale żadno z nas nie chce iść.
Aaaaa, dziewczyny wracają z płatu śniegu. Nie domyśliłem się, dlaczego Magda ma rękę z tyłu, a Julka głupkowatą minę. Zrozumiałem dopiero, jak oberwałem śnieżną kulą po przepalonym słońcem karku.
Ruszamy dalej. Po drodze Julka woła głośno - tato, tam jest jakieś zwierze! I pokazuje palcem.
Kozica - myślę sobie i lustruję piarżysko.
I co się okazało, sto metrów od nas biegał sobie świstak. Oczywiście nie zdążyłem z aparatem, niemniej było go widać na tyle wyraźnie, ze pewnie bym go złapał w kadrze.
Julka zadowolona, że pierwszy raz widziała świstaka. Ruszamy do góry.
Szlak raczej schodkowy, kilka miejsc, że trzeba sobie pomóc rękami, kilka momentów z kruchymi kamyczkami pod nogami, ale taki "szyty na miarę" dla nas.
Zadni Granat. 2240 metrów. Bajka. Skalisty szczyt, ale szeroki chodniczek pod nim, żeby się nie trzeba było bać, ze w każdej chwili coś tam... Trawki pod szczytem, żeby usiąść. Piękne widoki na wszystkie strony.
Można było być z siebie zadowolonym.
A jeszcze baniek na Granacie chyba też nie było.
I fajne uczucie, popatrzeć na tych, co siedzą na Kościelcu, z góry...
Siedzimy na szczycie jakiś czas. Siedzę zamyślony. Gdzieś tam wyłowiłem aparatem ludzików na Koszystej... Gdzieś tam zerkam na boki.
Magda wyrywa mnie z zamyślenia.
- wiem, co ci chodzi po głowie, ale nie zgadzam się.
No tak. Zna mnie na wylot. Zobaczyłem, że poszło nam świetnie, zaczęły więc krążyć myśli, żeby iść za ciosem, żeby podejść kawałek, do Skrajnego przecież bliziutko, schodzić żółtym.
Ale Magda ma rację - chytry traci dwa razy - mówi znane przysłowie - a my mamy zbyt dużo do stracenia.
Zwijamy się z powrotem. Tą samą drogą.
Przy zejściu kłopotów nie było. Powoli, bo powoli, ale udało się bez przeszkód pokonać wszystkie newralgiczne miejsca. A przy Czarnym Stawie, już na wypłaszczeniu, jak idące z przodu dziecko usłyszało umówiony znak - beeeeeeee, nie posiadało się z radości.
Baran doniósł Julkę nad brzego Czarnego Stawu, gdzie za dzielność obiecane było drugie moczenie nóg. Tym razem ludzi było o wiele mniej, a trafiła się dodatkowo inna atrakcja, w postaci kaczki, która domagała się żarcia.
Do Murowańca minęło nam bardzo szybko.
A na Karczmisku baran wiedząc, że na następny dzień planowana jest wycieczka o wiele mniej wymagająca i krótsza, dał z siebie wszystko i zbiegł Boczaniem w 35 minut z pełnym obciążeniem na plecach, po czym zasnął w busiku i prawie przespał przystanek, na którym trzeba było wysiąść.
A ramiona to sobie tak spaliłem, że piszczałem podczas kąpieli jak ch.
Ostatnio zmieniony 2016-07-16, 13:33 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5934
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
laynn pisze:zaczynam tęsknić za Tatrami
Ja też zaczynam tęsknić. Miejsca, gdzie w młodości przetuptałem wiele razy... ale to było tak dawno temu. Ostatni raz na Orlej byłem 5 lat temu. A w relacji, z powodu Julki, taka świeża narracja, jakby odkrywać te miejsca na nowo...
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Eh, jak ten czas leci, a jeszcze tak nie dawno o Tatrach nie było mowy, a tu już takie wycieczki. Szczególnie brawa za te Krzyżne i Granaty. Granaty to wiadomo, że moje ulubione. Ale Krzyżne w sumie też, dla mnie stamtąd są jedne z najlepszych widoków w całych Tatrach. Na Słowacji dla wielu może są lepsze, ale na Słowacji nie widać tak rozlegle Tatr słowackich, bo są jakby za blisko. Świetny urlop i jak Piotrek wspomniał, Magda w końcu może być zadowolona, a nie to co Beskidach.
Widzę też, że zainwestowaliście oboje w niskie buty. Jak się w tym chodzi? Jest wygodniej czy tak mi się tylko wydaje? Bo ja wciąż ich nie kupiłem, a od dawna się przymierzam, no ale najpierw to się w ogóle przymierzam do gór jakichkolwiek.
No i brawo dla Julki, takie trasy dzień po dniu, to jednak nie takie hop.
Widzę też, że zainwestowaliście oboje w niskie buty. Jak się w tym chodzi? Jest wygodniej czy tak mi się tylko wydaje? Bo ja wciąż ich nie kupiłem, a od dawna się przymierzam, no ale najpierw to się w ogóle przymierzam do gór jakichkolwiek.
No i brawo dla Julki, takie trasy dzień po dniu, to jednak nie takie hop.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 3 razy.
Czas leci, to prawda, chociaż w Tatrach już byliśmy w zesżłym roku. I coś tam się udało nawet, nie było źle. Wyżnia Kondracka, Karb, Świnicka Przełęcz..
No, w tym roku na pewno było więcej i mocniej, ale też kwestia pogody, w czerwcu mieliśmy zimno i deszczowo, a teraz pogoda dopisywała.
Słowacja... no plany mieliśmy nawet teraz uderzyć... Salatyny na przykład, ale daliśmy spokój, bo ten Kobylarz nas trochę wystraszył*, a potem wybieraliśmy inne warianty.
A Słowackie Wysokie... no były pomysły, ale mnie przeraziły korki na Łysej, opcja wsiadania za kółko i godzinnej jazdy po takim powiedzmy baranie w Białej Wodzie (bo był pomysł ataku na Małą Wysoką od Łysej - ale to mam cztery dobre godziny lasu w obie strony, z czego co najmniej połowę bym musiał baranować, bo to kawał drogi)
Poza tym Słowacja będzie w przyszłym roku, więc nie ma się co załamywać.
Buty...
Magda zadowolona, chociaż chodziła naprzemiennie w niskich i wysokich.
Ja dotychczas zakochany w wygodzie Garmontów, nie ubrałem ich ani razu. Jakoś mi te niskie tak fajnie się trzymały nogi i skał...
Teraz mam kłopot, pięć par butów w góry i co tu kurna wybrać? Czuję się jak Magda, co ma 60 par spodni i wieczny dylemat.
Dodam jeszcze, że Granat nie był ostatnią wycieczką, ale nie będę ukrywać, że ani wyżej, ani trudniej się już nie puściliśmy.
* wystraszył - złe słowo. Pokazał, że zejścia muszą być w miarę łatwe. I najlepiej unikać sztucznych ubezpieczeń w ogóle. Przynajmniej na razie.
No, w tym roku na pewno było więcej i mocniej, ale też kwestia pogody, w czerwcu mieliśmy zimno i deszczowo, a teraz pogoda dopisywała.
Słowacja... no plany mieliśmy nawet teraz uderzyć... Salatyny na przykład, ale daliśmy spokój, bo ten Kobylarz nas trochę wystraszył*, a potem wybieraliśmy inne warianty.
A Słowackie Wysokie... no były pomysły, ale mnie przeraziły korki na Łysej, opcja wsiadania za kółko i godzinnej jazdy po takim powiedzmy baranie w Białej Wodzie (bo był pomysł ataku na Małą Wysoką od Łysej - ale to mam cztery dobre godziny lasu w obie strony, z czego co najmniej połowę bym musiał baranować, bo to kawał drogi)
Poza tym Słowacja będzie w przyszłym roku, więc nie ma się co załamywać.
Buty...
Magda zadowolona, chociaż chodziła naprzemiennie w niskich i wysokich.
Ja dotychczas zakochany w wygodzie Garmontów, nie ubrałem ich ani razu. Jakoś mi te niskie tak fajnie się trzymały nogi i skał...
Teraz mam kłopot, pięć par butów w góry i co tu kurna wybrać? Czuję się jak Magda, co ma 60 par spodni i wieczny dylemat.
Dodam jeszcze, że Granat nie był ostatnią wycieczką, ale nie będę ukrywać, że ani wyżej, ani trudniej się już nie puściliśmy.
* wystraszył - złe słowo. Pokazał, że zejścia muszą być w miarę łatwe. I najlepiej unikać sztucznych ubezpieczeń w ogóle. Przynajmniej na razie.
Ostatnio zmieniony 2016-07-16, 21:57 przez sokół, łącznie zmieniany 1 raz.
sokół pisze:Czas leci, to prawda, chociaż w Tatrach już byliśmy w zesżłym roku. I coś tam się udało nawet, nie było źle. Wyżnia Kondracka, Karb, Świnicka Przełęcz..
To to, pamiętam, ale jednak progres jest spory, jeszcze 2-3 lata i już prawie niczego nie będzie trzeba się obawiać i chodzić praktycznie bez ograniczeń. No może poza jednym, wtedy Julka już za bańki czy obiecaną zjeżdżalnie może nie chcieć iść, na barana też już będzie ciężko, więc trzeba będzie się bardziej postarać.
sokół pisze:Poza tym Słowacja będzie w przyszłym roku, więc nie ma się co załamywać.
No dokładnie, z roku na rok postęp będzie i nie ma co się spieszyć.
sokół pisze:Buty...
Magda zadowolona, chociaż chodziła naprzemiennie w niskich i wysokich.
Ja dotychczas zakochany w wygodzie Garmontów, nie ubrałem ich ani razu. Jakoś mi te niskie tak fajnie się trzymały nogi i skał...
Teraz mam kłopot, pięć par butów w góry i co tu kurna wybrać? Czuję się jak Magda, co ma 60 par spodni i wieczny dylemat.
No a ja myślałem właśnie o niskich Garmontach, nie wiem jak z ich trwałością, ale z wyglądu mi się podobają. Tak czy tak będę musiał wypróbować, bo od dawna już myślę o tych niskich butach i jednak wydaje mi się, że mi przypadną do gustu bardziej niż wysokie.
Ostatnio zmieniony 1970-01-01, 01:00 przez Vision, łącznie zmieniany 1 raz.
Vision pisze:jeszcze 2-3 lata i już prawie niczego nie będzie trzeba się obawiać i chodzić praktycznie bez ograniczeń
No, albo znienawidzi góry. Na razie ma przesyt. Wolała jednak z założenia pobawić się z dziećmi na placu zabaw niż iść na wycieczkę. Dopiero potem było spoko. A wracała, bo wiedziała, że czeka trampolina, plac zabaw.
Na razie mówi, że w góry nie chce.
Pewnie jej przejdzie, za jakiś czas. Zresztą ja teraz też sobie nie wyobrażam jechać na Klimczok. O Magdzie nie wspomnę. Ona uwielbia Klimczok.
Vision - udany kompromis między wysokim a podejściówkami, dla mnie bardzo OK - Mammut Redburn MID GTX.
Ostatnio zmieniony 2016-07-16, 22:51 przez R0BERT, łącznie zmieniany 1 raz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 58 gości