Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędr
Weź pod uwagę, iż są ludzie których interesuje co kiedyś znajdowało się w tym miejscu, spotkanym na drodze A którym nie wystarcza tylko przejść i stwierdzić - oo, tu coś stało, kawałek muru widać, idziemy dalej. Takie tablice w terenie bardzo cenię (oczywiście można dyskutować nad ich formą, częstotliwością itp.), bo zazwyczaj dowiaduję się z nich czegoś nowego jak i namacalnie mogę to sobie umiejscowić, a nie dopiero po powrocie. A fragmenty chałup wyglądają mi tam fajnie dopasowane Jakaś odmiana po dawnych wsiach, o których istnieniu świadczy tylko kilka zdziczałych jabłoni...
Ostatnio zmieniony 2016-05-31, 14:47 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Pudelek pisze: Takie tablice w terenie bardzo cenię (oczywiście można dyskutować nad ich formą, częstotliwością itp.),
Jakby stala jedna tablica z historia wsi i np. planem gdzie byla cerkiew a gdzie karczma- to mozna by to jakos łyknac.. Bylby to jakis kompromis... Ale jak jest juz podpisana i ostrzalkowana prawie kazda pryzma kamieni (byc moze wczoraj usypana dla podniesienia atrakcyjnosci) a pomiedzy tym sa laweczki, kosze, stojaki na rowery,makiety jak do teatru i wykoszona trawa to atmosfere dawnej wsi jakos szlag trafia... W Świerzowej w Niskim to jeszcze sciezki zwirkiem wysypali...
Pudelek pisze:Jakaś odmiana po dawnych wsiach, o których istnieniu świadczy tylko kilka zdziczałych jabłoni...
Zeby to byla rzadkosc to moze rzeczywiscie bylaby atrakcją poprzez innosc.. Ale jezeli prawie wszystko zaczyna wygladac jak miejski park albo minimuzeum dinozaurow z plastiku -to juz nie jest tak wesolo...
Pudelek pisze:A fragmenty chałup wyglądają mi tam fajnie dopasowane
Jak juz chcieli tam cos zbudowac to mozli zrobic cos porzadnego- wykopac prawdziwa studnie z ktorej zurawiem mozna sobie naciagnac wody a nie atrape. Bo to czlowiek zaglada do studni a tam trawa- i nie wiadomo czy smiac sie czy plakac..
Ostatnio zmieniony 2016-05-31, 16:53 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba pisze:Ale jak jest juz podpisana i ostrzalkowana prawie kazda pryzma kamieni
to prawie jak przy Chatce Górzystów - tam także kiedyś były tabliczki przy każdych ruinach
buba pisze: a pomiedzy tym sa laweczki, kosze, stojaki na rowery,makiety jak do teatru i wykoszona trawa to atmosfere dawnej wsi jakos szlag trafia...
no to fakt, choć znaczenia koszy bym bronił. Wolę kosz, niż śmieci w trawie.
buba pisze:Zeby to byla rzadkosc to moze rzeczywiscie bylaby atrakcją poprzez innosc.. Ale jezeli prawie wszystko zaczyna wygladac jak miejski park albo minimuzeum dinozaurow to juz nie jest tak wesolo...
to musisz mieć wyjątkowe szczęście, bo w Twojej dość sporej już relacji jest to pierwszy taki przypadek i jakoś te pozostałe po-wsie nie wyglądały jak na "prawie wszystko" Również u nas nie trafiliśmy na muzeum dinozaurów
Zapewne główną przesłanką jest potencjalna łatwość dojazdu do takiego miejsca.
buba pisze:Jak juz chcieli tam cos zbudowac to mozli zrobic cos porzadnego- wykopac prawdziwa studnie z ktorej zurawiem mozna sobie naciagnac wody a nie atrape.
taa, a jakby odbudowali prawdziwą studnię a obok prawdziwe domki to by znowu było narzekanie, że skansen stawiają, a mogłaby po prostu trawa rosnąć
Tak na marginesie zastanawiam się czy na tych terenach po wsiach zostały jakieś studnie, czy raczej wszystko od razu zasypano, aby nikt z nich już nie korzystał...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Pudelek pisze:no to fakt, choć znaczenia koszy bym bronił. Wolę kosz, niż śmieci w trawie.
A to prawda. Acz nie zawsze to tak dobrze dziala. Czasem do kosza jest za daleko od lawki
Pudelek pisze:to musisz mieć wyjątkowe szczęście, bo w Twojej dość sporej już relacji jest to pierwszy taki przypadek
Plonna w Niskim, czy Zawój wygladaly podobnie. Kamienne tez otablicowane, acz tam troche inny klimat bo ociekajacy ukrainska propagandowka. W Niskim dobijajaca byla Świerzowa ale do Niskiego w relacji jeszcze nie doszlam. Zreszta mam zwyczaj w zdjeciach wykadrowywac rzeczy ktore mi sie nie podobaja, a skupiac sie na milych kawalkach krajobrazu, coby potem moc z radoscia na nie patrzec. Ale tu mi sie juz przelalo
Pudelek pisze:Tak na marginesie zastanawiam się czy na tych terenach po wsiach zostały jakieś studnie, czy raczej wszystko od razu zasypano, aby nikt z nich już nie korzystał...
Kilka razy wpadlam do starych studni w dawnych wsiach (nie na tym wyjezdzie), raz nawet po pas w wode, tak ze mnie lina wyciagali. Zwykle byly to ocembrowane zaglebienia pelne trawy, patykow, galezi z ktorych bylam w stanie wylezc sama. W Bukowcu kiedys znalezlismy studnie z ktorej pilismy wode, czerpiac kubkiemi i byla pyszna! Wiec chyba nie zasypywali, a przynajmniej nie wszedzie
Pudelek pisze:taa, a jakby odbudowali prawdziwą studnię a obok prawdziwe domki to by znowu było narzekanie, że skansen stawiają, a mogłaby po prostu trawa rosnąć
Podobala mi sie studnia z zurawiem w Wolosatym- nie wiem czy odbudowana czy sie uchowala z dawnych czasow, ale mozna sobie bylo wody naciagnac a glownie to sluzyla do pojenia koni. Nawet tam wtedy kartka wisiala ze jak poidlo jest puste to prosza o naciagniecie wody dla konikow. Domkow wokol nie bylo. I to miejsce mialo dla mnie klimat.
Ostatnio zmieniony 2016-05-31, 17:55 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Piotrek pisze:W Świerzowej w Niskim to jeszcze sciezki zwirkiem wysypali..
Ale to poważnie mówisz???
Mato kochana, a ją pamiętam jako dość dziką, zalesioną dolinę, gdzie stały krzyże i jakieś resztki fundamentów. Był niesamowity nastrój.
Krzyze stoja, las jest... Co do dzikosci...
Co ciekawe byla tez tablica ze od maja do pazdziernika za wstep do parku w ktorym lezy teren wsi jest platny smsem. Ciekawe jak- bo zasiegu nie bylo acz moze w sezonie wlaczaja zasieg??? A poza tym - czy wedrujac po gorach jest obowiazek posiadania przy sobie telefonu?
Ostatnio zmieniony 2016-06-01, 00:22 przez buba, łącznie zmieniany 4 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
pewno chodzi o to, że zamiast fatygować się do jakiegoś punktu sprzedaży biletów to możesz wysłać smsa Ale jak nie ma zasięgu, to człowiek jest kryty
A ja na przekór stwierdzę, że to co na zdjęciu niezbyt mnie drażni - może to na razie zbyt świeże, ale tragedii nie ma Nawet żwirek wygląda po prostu jak droga
A to w środku jest na rowery?
A ja na przekór stwierdzę, że to co na zdjęciu niezbyt mnie drażni - może to na razie zbyt świeże, ale tragedii nie ma Nawet żwirek wygląda po prostu jak droga
A to w środku jest na rowery?
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Tego typu budowlanka czasem ma sens, czasem nie. Nie jestem zatwardziałym przeciwnikiem jednak nie wszędzie mi się podoba.
Akurat w przypadku tego miejsca, jak na mój gust, zdecydowanie zniszczono nastrój jaki panował - był specyficzny. Przynajmniej po tym co widzę na zdjęciach, a to pewnie nie wszystko co tam jest.
Akurat w przypadku tego miejsca, jak na mój gust, zdecydowanie zniszczono nastrój jaki panował - był specyficzny. Przynajmniej po tym co widzę na zdjęciach, a to pewnie nie wszystko co tam jest.
Dzis wlazimy sobie na Polonine Wetlinska. Gdzies niedaleko stara tablica
U wlotu szlaku zwracaja uwage jakies wypasione kible, ktore hojnie i wspanialomyslnie ufundowala UE dla dzikich gor na swoich kresach. Kibel jest jakis superekologiczny bo nie zuzywa wody tylko opiera swoje dzialanie na wyzysku pracy dzdzownic kalifornijskich. Ide nawet zajrzec do tego kibla ale dzdzownice sa chyba gdzies ukryte- w muszli nie plywaja Ciekawe czym te dzdzownice roznia sie od zwyklych- oprocz tego ze te maja gowniana robote
Na podejsciu wiosna jeszcze bardzo wczesna
Na poloninie spotykamy dzis przez caly dzien chyba okolo 8 osob. Ze spora ich czescia ucinamy sobie krotsze lub dluzsze pogawedki, nieraz zakonczone wspolna konsumpcja wyrobow roznych. Jest koles w kapeluszu i kolorowym swetrze ktory mu babcia zrobila na drutach 20 lat temu. Sluzy mu na wszystkich gorskich wedrowkach. Wyglada prawie jak nowy.Ja tez chce taki sweter!
Sa dwie dziewczyny z Łodzi ktore ida gorami juz kilka dni i wlasnie skonczylo sie im jedzenie. Raczymy sie z nimi nalewka. Dziewczyny rozwazaja nocleg w Puchatku- o ile mozna tam cos zjesc. Jest tez opiekun tego schroniska, mlody chlopak, ktory zacheca dziewczeta do pozostania na nocleg, twierdzac ze nie jest Kadafim i nie musza sie go bac.
Jest jakis starszy pan ze statywem i aparatem marki Zenit. Chodzi tam i spowrotem i cos w lesie fotografuje. Gdy mowimy mu “dzien dobry” sprawia wrazenie lekko przestraszone.
Jest jakas rodzinka z wesolym na oko trzylatkiem ktory niesie w objeciach karimate i nawet na postoju nie chce jej puscic. Wiec siedzi na ziemi kuprem i tuli dalej ta karimate a mama musi go karmic kanapka - bo rece ma przeciez zajete
A tak to tylko my, trawy, skaly i wiatr. Poczatkowo widoki sa nieco zamglone, ale im dalej w strone wieczora tym niebo sie oczyszcza, widoki sie wyostrzaja, az sie troche martwimy ze widoki sa “za dobre”. Gdzies na poloninie gubimy szlak na chwile... Widac nie my pierwsi, sciezka grania jest bardzo wyrazna, szeroka i co najwazniejsze-widokowa. Jak tu nie zbłądzic? Rozne widoczki z roznych por dnia:
Do chatki wstepujemy na herbate z wkladka
Na parkingu pod Rawkami tez jest wypasny kibel opatrzony gwiazdkami na tle błękitu - zamkniety na cztery spusty. Pewnie dzdzownice im strajk oglosily albo co? Sytuacje ratuje zwykla slawojka, mala, niepozorna, bez wznioslych tablic o jej fundatorach. Po scianie lazi jakas gasienica. Wolna gasienica. Wpadla tu zapewne tylko turystycznie.
Na parkingu spotykamy jeszcze milego goscia ktory obecnie opiekuje sie kempingiem w Starym Siole. A przybiegl do nas bo zobaczyl “D” na rejestracji skodusi. Sam jest spod Wroclawia. I znow chyba godzina zleciala na rozmowach o wyzszosci Bieszczadow nad Sudetami lub na odwrot.
W ostatnich promieniach slonca suniemy sobie na Rawki. Wokol pustka.
W schronisku tez tylko my i obsluga.
A tlum robia koty, ktore sa wszedzie!!!! Jeden to chyba wogole jakas krzyzowka z rysiem!
cdn
U wlotu szlaku zwracaja uwage jakies wypasione kible, ktore hojnie i wspanialomyslnie ufundowala UE dla dzikich gor na swoich kresach. Kibel jest jakis superekologiczny bo nie zuzywa wody tylko opiera swoje dzialanie na wyzysku pracy dzdzownic kalifornijskich. Ide nawet zajrzec do tego kibla ale dzdzownice sa chyba gdzies ukryte- w muszli nie plywaja Ciekawe czym te dzdzownice roznia sie od zwyklych- oprocz tego ze te maja gowniana robote
Na podejsciu wiosna jeszcze bardzo wczesna
Na poloninie spotykamy dzis przez caly dzien chyba okolo 8 osob. Ze spora ich czescia ucinamy sobie krotsze lub dluzsze pogawedki, nieraz zakonczone wspolna konsumpcja wyrobow roznych. Jest koles w kapeluszu i kolorowym swetrze ktory mu babcia zrobila na drutach 20 lat temu. Sluzy mu na wszystkich gorskich wedrowkach. Wyglada prawie jak nowy.Ja tez chce taki sweter!
Sa dwie dziewczyny z Łodzi ktore ida gorami juz kilka dni i wlasnie skonczylo sie im jedzenie. Raczymy sie z nimi nalewka. Dziewczyny rozwazaja nocleg w Puchatku- o ile mozna tam cos zjesc. Jest tez opiekun tego schroniska, mlody chlopak, ktory zacheca dziewczeta do pozostania na nocleg, twierdzac ze nie jest Kadafim i nie musza sie go bac.
Jest jakis starszy pan ze statywem i aparatem marki Zenit. Chodzi tam i spowrotem i cos w lesie fotografuje. Gdy mowimy mu “dzien dobry” sprawia wrazenie lekko przestraszone.
Jest jakas rodzinka z wesolym na oko trzylatkiem ktory niesie w objeciach karimate i nawet na postoju nie chce jej puscic. Wiec siedzi na ziemi kuprem i tuli dalej ta karimate a mama musi go karmic kanapka - bo rece ma przeciez zajete
A tak to tylko my, trawy, skaly i wiatr. Poczatkowo widoki sa nieco zamglone, ale im dalej w strone wieczora tym niebo sie oczyszcza, widoki sie wyostrzaja, az sie troche martwimy ze widoki sa “za dobre”. Gdzies na poloninie gubimy szlak na chwile... Widac nie my pierwsi, sciezka grania jest bardzo wyrazna, szeroka i co najwazniejsze-widokowa. Jak tu nie zbłądzic? Rozne widoczki z roznych por dnia:
Do chatki wstepujemy na herbate z wkladka
Na parkingu pod Rawkami tez jest wypasny kibel opatrzony gwiazdkami na tle błękitu - zamkniety na cztery spusty. Pewnie dzdzownice im strajk oglosily albo co? Sytuacje ratuje zwykla slawojka, mala, niepozorna, bez wznioslych tablic o jej fundatorach. Po scianie lazi jakas gasienica. Wolna gasienica. Wpadla tu zapewne tylko turystycznie.
Na parkingu spotykamy jeszcze milego goscia ktory obecnie opiekuje sie kempingiem w Starym Siole. A przybiegl do nas bo zobaczyl “D” na rejestracji skodusi. Sam jest spod Wroclawia. I znow chyba godzina zleciala na rozmowach o wyzszosci Bieszczadow nad Sudetami lub na odwrot.
W ostatnich promieniach slonca suniemy sobie na Rawki. Wokol pustka.
W schronisku tez tylko my i obsluga.
A tlum robia koty, ktore sa wszedzie!!!! Jeden to chyba wogole jakas krzyzowka z rysiem!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
W schronisku pod Rawkami spokoj, ale to cisza przed burza. Obslugi jest chyba z 5 osob. Widac ze przyszedl ktos z doskoku do pomocy. Wszyscy szykuja obiekt do majowki. Bo wtedy bedzie tu szal. Bedzie to zupelnie inne miejsce. Przypomina wiec troche twierdze szykujaca sie do oblezenia. Niby cisza dzwoni w uszach ale czuc jakas nerwowowsc w powietrzu i ciche pomruki przyszlego zgielku. Liczby przewidywanych w tym okresie gosci padaja dosc astronomiczne. Wieczorami i rankami wnetrze bacowki wypelniaja zapachy przyszlej strawy. To bigos, to nalesnika, to racuchy. To znow dzwiek ubijanych kotletow. Pieka, smaza, zawijaja na potege. Chyba wszystko potem idzie do zamrazarki, zeby mozna szybko wyluskac jak sie okaze ze nagle trzeba podac 250 obiadow.. Jedno jest pewne- niesamowicie zaostrza to apetyt i wplywa to sami zjadamy chyba dwa obiady, z nalesnikami na deser..
Rano znow mokro. Przylazi burza, wali gradem, sa tez dziwne grzmoty- pierwszy raz takie slyszalam, jakby z metalicznym echem. Poloniny spowija ciemnoszara mgla.. No to sobie poszlismy na Rawki. Czekamy godzine, dwie, burza odchodzi gdzies na inna polonine, ale czapa na gorach siedzi i padac przestaje na gora 10 minut. Sa momenty ze widoki z rejonu bacowki sa cudne. Gory dymia na potege, chmury sie klebia, coraz to nowe szczyty wylaniaja sie mlecznej zaslony. Inne dla odmiany znikaja.
Tylko nasze Rawki konsekwentnie i niezmiennie siedza w granatowej pierzynce. Trudno- zapodamy sobie dzis gdzies objazdowo. Jedziemy ogolnie przed siebie i bez celu. Zobaczyc cos tam i siam. Co sie zmienilo a co nie. Gdzie zostal stary klimat a gdzie nowy go zezarl. A moze gdzies wypatrzymy cos nieznanego? Odwiedzamy wodospad w Pszczelinach,
opuszczony zaklad produkcyjny Igloopolu w Lutowiskach,
w Moczarach czas sie zatrzymal
ostatecznie wypluwa nas na Stebniku kolo Ustrzyk Dolnych. W pustej dolinie powstalo kilka dacz i kapliczka.
Jest tez wiata. Nie jest ogrodzona, nic nie pisze zeby byla prywatna, acz ogolnodostepna tez raczej nie jest bo wszystkie balustrady owiniete sa drutem kolczastym.
Cmentarzyk stoi gdzie stal
Droga z Bandrowa przez Stebnik do Kroscienka zaskakuje nas bardzo. Jest wyjatkiem w bieszczadzkich okolicach- jej nawierzchnia zdecydowanie pogorszyla sie w ciagu kilkunastu ostatnich lat- zyskala kilka nowych poteznych wykrotow, przelomow i zapadlisk trudnych do przebycia.
Droga utracila tez droznosc- przed samym Kroscienkiem rzeka zerwala skarpe i ¾ drogi plywa w rzecznych nurtach. Chyba nawet maluch by nie przemknal. Motory daja rade. Traktory jada rzeka.
I wszedzie wokol wybuch wiosny wsrod wilgoci i siapiacego deszczu. Kaczence i zaby sie ciesza!
Gdy wracamy pod Rawki- niespodzianka! Przyszly na nocleg dziewczyny z Łodzi, napotkane wczoraj na Wetlinskiej! Jedna z nich ochoczo nosi kabaka gdy wciagamy nalesniki. Nasze cyganskie dziecko bardzo sie cieszy z obecnosci nowej cioci i korzystajac z okazji probuje jej wydlubac oko, radosnie gugajac przy tym oczywiscie. Potem zjada polowe naszych jagod z nalesnikow, a obie łapy wsadza w sos, zanim udaje sie nam odsunac talerz. A sos tak wspaniale robi ciap ciap ciap! Dziewczyny spaly na Wetlinskiej i w nocy baly sie wychodzic do kibelka jako ze Julek naopowiadal wieczorowa pora o pobliskiej niedzwiedziej gawrze i ludziach ktorzy we mgle nie mogli znalezc chaty wracajac z wychodka. (dokladnie rozumiem traumatyzm sytuacji, jako ze kiedys przytrafilo mi sie to na Górowej). Dziewczynom pogoda tez pokrzyzowala plany wycieczkowe- nie wlazly na Carynska. W jadalni schroniska przewija sie jeszcze jakas para ale jakos wogole nie lgna do integracji i dosyc wczesniej ida do pokoju.
Wstajemy wczesniej niz zwykle chyba kolo 7, coby isc na te cale Rawki. Pogoda srednia. Po drodze fajny wodospad szemrze wsrod bukowego lasu. Do gornej granicy lasu idzie sie w miare dobrze.
Wyzej zaczyna wiac, pizgac i pada jakas mokra kasza. Klimaty bardzowczesnowiosenne, widac nawet snieg! Bleeeeeee…. Wycieczke konczymy wiec na Małej i zmykamy w dol.
Zabieramy manele ze schroniska i pomykamy do Cisnej zobaczyc co slychac w schronisku pod Honem.
Tam tez zmienila sie obsluga. Od tygodnia rezyduje tam para spod Zlotoryi. Gadamy wiec o urokach Pogorza Kaczawskiego i ich poprzedniej pracy na Zygmuntowce. Pomagali tam gosciowi ktory przerobil to mile niegdys schronisko na salon z katalogu Ikei a jadalnie na sterylny bar mleczny. Ale jakos im nie bylo po drodze razem (czemu sie nie dziwie) wiec wyladowali tu. Dzis w ofercie zupa ogorkowa ktorej sie najadamy po dach.
Schronisko na chwile obecna jest strasznie gole. Poprzedni wlasciciel wydarl wszystko ze scian co sie dalo- obrazki zdjecia, poleczki, rzezby, kwiatki. Zrapywal ponoc nawet to co musialo ulec zniszczeniu w procesie zdejmowania. Teraz sa wiec tylko sciany i meble.
Co najgorsze zniknela stryszkowa hamakarnia i tamtejsze noclegi z popielicami. Ponoc jakies kontrole wylaczaja czesto w bacowkach gorne pietra bo nie spelniaja debilnych norm ewakuacyjnych w postaci dwoch klatek schodowych. Sa wprawdzie zewnetrzne drabinki ale poki co obsluga boi sie chyba nalozenia kar na sam poczatek wiec hamakarni strychowej nie ma. Jakos tak sie nastawialismy na ten nocleg wlasnie tam z ogoniastymi myszami , wiec jako ze go nie ma, to wogole rezygnujemy z Honu tym razem.
Popoludniem wybieramy sie jeszcze w rejon Roztok. Widoki sa juz cudne z przeleczy nad Roztokami- morze olesionych slowackich gor.
Drzewo pająk
Potem idac w strone Rypiego Wierchu i dalej jest coraz lepiej. Tym razem widoczki sa na polska strone ale tak fajnie ulozone ze nie widac wcale wsi czy drog. Tak jakby te okoliczne gory byly zupelnie puste, dzikie i bezludne. Ciekawe zludzenie, acz bardzo mile dla oka.
Siedzimy wiec na jednej z polanek i grzejemy sie w cieplym przedwieczornym sloneczku. Jak zupelnie inaczej niz na porannych Rawkach gdzie ciagnelo jeszcze zimą.
Na trasie w rejonie tego Rypiego Wierchu jest co chwile wilcza kupa. Tak mi przynajmniej w wielu miejscach mowili, ze jak kupa jest cala kudlata to na bank zostawil ją wilk.
W Roztokach znow etatowy zajac. Kilka dni temu jak tu bylismy tez wypadl z krzakow po prawej, przebiegl kawalek asfaltem i skrecil w zarosla po lewej. On tak zawsze? A moze jest nakrecany?
W Cisnej idziemy na pielmieni do Łemkowyny. Dziewczyny z Lodzi tak reklamowaly tutejsze potrawy ze sie skusilismy. Jedzenie rzeczywiscie smaczne ale w ilosci mikroskopijnej i koszmarnie drogie. Raczej nigdy wiecej.
Na nocleg jedziemy do PTSMu w Lesku. Juz w skodusi czuje jakis dziwny zapach, jakby jakiegos zwierzaka, jakby cos zdechlo? Wieczorem w schronisku ten zapach sie nasila. Juz sie zastanawiam ze moze na lozku ktos polozyl swojego smierdzacego psa? Chwile pozniej odkrywam brutalna prawde.. Jedna wilcza kupa przyjechala z nami na moim bucie. Mam jedna kudlata podeszwe… Chyba przez godzine probuje sie rozstac z “wilkiem” przy pomocy patykow i moczenia buta w kaluzach, ktorych na szczescie wokol schroniska nie brakuje.
Na wieczor mamy piwo. To miodowe bardzo mi smakuje.
cdn
Rano znow mokro. Przylazi burza, wali gradem, sa tez dziwne grzmoty- pierwszy raz takie slyszalam, jakby z metalicznym echem. Poloniny spowija ciemnoszara mgla.. No to sobie poszlismy na Rawki. Czekamy godzine, dwie, burza odchodzi gdzies na inna polonine, ale czapa na gorach siedzi i padac przestaje na gora 10 minut. Sa momenty ze widoki z rejonu bacowki sa cudne. Gory dymia na potege, chmury sie klebia, coraz to nowe szczyty wylaniaja sie mlecznej zaslony. Inne dla odmiany znikaja.
Tylko nasze Rawki konsekwentnie i niezmiennie siedza w granatowej pierzynce. Trudno- zapodamy sobie dzis gdzies objazdowo. Jedziemy ogolnie przed siebie i bez celu. Zobaczyc cos tam i siam. Co sie zmienilo a co nie. Gdzie zostal stary klimat a gdzie nowy go zezarl. A moze gdzies wypatrzymy cos nieznanego? Odwiedzamy wodospad w Pszczelinach,
opuszczony zaklad produkcyjny Igloopolu w Lutowiskach,
w Moczarach czas sie zatrzymal
ostatecznie wypluwa nas na Stebniku kolo Ustrzyk Dolnych. W pustej dolinie powstalo kilka dacz i kapliczka.
Jest tez wiata. Nie jest ogrodzona, nic nie pisze zeby byla prywatna, acz ogolnodostepna tez raczej nie jest bo wszystkie balustrady owiniete sa drutem kolczastym.
Cmentarzyk stoi gdzie stal
Droga z Bandrowa przez Stebnik do Kroscienka zaskakuje nas bardzo. Jest wyjatkiem w bieszczadzkich okolicach- jej nawierzchnia zdecydowanie pogorszyla sie w ciagu kilkunastu ostatnich lat- zyskala kilka nowych poteznych wykrotow, przelomow i zapadlisk trudnych do przebycia.
Droga utracila tez droznosc- przed samym Kroscienkiem rzeka zerwala skarpe i ¾ drogi plywa w rzecznych nurtach. Chyba nawet maluch by nie przemknal. Motory daja rade. Traktory jada rzeka.
I wszedzie wokol wybuch wiosny wsrod wilgoci i siapiacego deszczu. Kaczence i zaby sie ciesza!
Gdy wracamy pod Rawki- niespodzianka! Przyszly na nocleg dziewczyny z Łodzi, napotkane wczoraj na Wetlinskiej! Jedna z nich ochoczo nosi kabaka gdy wciagamy nalesniki. Nasze cyganskie dziecko bardzo sie cieszy z obecnosci nowej cioci i korzystajac z okazji probuje jej wydlubac oko, radosnie gugajac przy tym oczywiscie. Potem zjada polowe naszych jagod z nalesnikow, a obie łapy wsadza w sos, zanim udaje sie nam odsunac talerz. A sos tak wspaniale robi ciap ciap ciap! Dziewczyny spaly na Wetlinskiej i w nocy baly sie wychodzic do kibelka jako ze Julek naopowiadal wieczorowa pora o pobliskiej niedzwiedziej gawrze i ludziach ktorzy we mgle nie mogli znalezc chaty wracajac z wychodka. (dokladnie rozumiem traumatyzm sytuacji, jako ze kiedys przytrafilo mi sie to na Górowej). Dziewczynom pogoda tez pokrzyzowala plany wycieczkowe- nie wlazly na Carynska. W jadalni schroniska przewija sie jeszcze jakas para ale jakos wogole nie lgna do integracji i dosyc wczesniej ida do pokoju.
Wstajemy wczesniej niz zwykle chyba kolo 7, coby isc na te cale Rawki. Pogoda srednia. Po drodze fajny wodospad szemrze wsrod bukowego lasu. Do gornej granicy lasu idzie sie w miare dobrze.
Wyzej zaczyna wiac, pizgac i pada jakas mokra kasza. Klimaty bardzowczesnowiosenne, widac nawet snieg! Bleeeeeee…. Wycieczke konczymy wiec na Małej i zmykamy w dol.
Zabieramy manele ze schroniska i pomykamy do Cisnej zobaczyc co slychac w schronisku pod Honem.
Tam tez zmienila sie obsluga. Od tygodnia rezyduje tam para spod Zlotoryi. Gadamy wiec o urokach Pogorza Kaczawskiego i ich poprzedniej pracy na Zygmuntowce. Pomagali tam gosciowi ktory przerobil to mile niegdys schronisko na salon z katalogu Ikei a jadalnie na sterylny bar mleczny. Ale jakos im nie bylo po drodze razem (czemu sie nie dziwie) wiec wyladowali tu. Dzis w ofercie zupa ogorkowa ktorej sie najadamy po dach.
Schronisko na chwile obecna jest strasznie gole. Poprzedni wlasciciel wydarl wszystko ze scian co sie dalo- obrazki zdjecia, poleczki, rzezby, kwiatki. Zrapywal ponoc nawet to co musialo ulec zniszczeniu w procesie zdejmowania. Teraz sa wiec tylko sciany i meble.
Co najgorsze zniknela stryszkowa hamakarnia i tamtejsze noclegi z popielicami. Ponoc jakies kontrole wylaczaja czesto w bacowkach gorne pietra bo nie spelniaja debilnych norm ewakuacyjnych w postaci dwoch klatek schodowych. Sa wprawdzie zewnetrzne drabinki ale poki co obsluga boi sie chyba nalozenia kar na sam poczatek wiec hamakarni strychowej nie ma. Jakos tak sie nastawialismy na ten nocleg wlasnie tam z ogoniastymi myszami , wiec jako ze go nie ma, to wogole rezygnujemy z Honu tym razem.
Popoludniem wybieramy sie jeszcze w rejon Roztok. Widoki sa juz cudne z przeleczy nad Roztokami- morze olesionych slowackich gor.
Drzewo pająk
Potem idac w strone Rypiego Wierchu i dalej jest coraz lepiej. Tym razem widoczki sa na polska strone ale tak fajnie ulozone ze nie widac wcale wsi czy drog. Tak jakby te okoliczne gory byly zupelnie puste, dzikie i bezludne. Ciekawe zludzenie, acz bardzo mile dla oka.
Siedzimy wiec na jednej z polanek i grzejemy sie w cieplym przedwieczornym sloneczku. Jak zupelnie inaczej niz na porannych Rawkach gdzie ciagnelo jeszcze zimą.
Na trasie w rejonie tego Rypiego Wierchu jest co chwile wilcza kupa. Tak mi przynajmniej w wielu miejscach mowili, ze jak kupa jest cala kudlata to na bank zostawil ją wilk.
W Roztokach znow etatowy zajac. Kilka dni temu jak tu bylismy tez wypadl z krzakow po prawej, przebiegl kawalek asfaltem i skrecil w zarosla po lewej. On tak zawsze? A moze jest nakrecany?
W Cisnej idziemy na pielmieni do Łemkowyny. Dziewczyny z Lodzi tak reklamowaly tutejsze potrawy ze sie skusilismy. Jedzenie rzeczywiscie smaczne ale w ilosci mikroskopijnej i koszmarnie drogie. Raczej nigdy wiecej.
Na nocleg jedziemy do PTSMu w Lesku. Juz w skodusi czuje jakis dziwny zapach, jakby jakiegos zwierzaka, jakby cos zdechlo? Wieczorem w schronisku ten zapach sie nasila. Juz sie zastanawiam ze moze na lozku ktos polozyl swojego smierdzacego psa? Chwile pozniej odkrywam brutalna prawde.. Jedna wilcza kupa przyjechala z nami na moim bucie. Mam jedna kudlata podeszwe… Chyba przez godzine probuje sie rozstac z “wilkiem” przy pomocy patykow i moczenia buta w kaluzach, ktorych na szczescie wokol schroniska nie brakuje.
Na wieczor mamy piwo. To miodowe bardzo mi smakuje.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Porankiem kierujemy sie w Beskid Niski. Zajezdzamy do Kotani gdzie jak zwykle robie zdjecie cerkwi. To chyba najczesciej fotografowana przeze mnie cerkiew. Szosty raz? Siodmy?
A potem szukamy chatki zwanej “Michata”. Malutki domeczek za wsia wykonany na bazie spichlerzyka i oferujacy noclegi w klimatach chatki studenckiej. Tyle slyszalam od znajomych, netowa stronka tez to potwierdzala (teraz juz nie dziala). Spod chaty piekny widok. Gospodarza nie ma akurat, acz obejscie wyglada jakby wlasnie wyszedl do sklepu. Cos sie suszy na sznurku, stoi jakas miotla, chrust na ognicho naszykowany. Siedzimy wiec z godzine i czekamy, wygrzewajac sie do sloneczka i sluchajac wszechobecnej okolicznej ciszy. Jako ze gospodarz nie wraca, dzwonimy pod znaleziony niegdys numer. Michal odbiera… i ze smutkiem w glosie stwierdza ze obecnie mieszka w Anglii… Chata nieczynna do odwolania… Oj jaka szkoda… Juz zesmy sie psychicznie nastawili na nocleg w jej pachnacych drewnem progach… Mam nadzieje ze kiedys bedzie okazja spedzic tu noc…
Odwiedzamy Swiatkowa z jej cerkwia pomalowana w specyficzne barwy- niebiesko-zielono- czerwona.
Chyba fajnie, bo przynajmniej jest inna od reszty (a beskidzkoniskie cerkiewki pod wzgledem ksztaltu sa takie same, nie to co orginalnosc formy np. na Roztoczu).
Oprocz cerkwi mozna tez znalezc we wsi ciekawe pojazdy
Potem idziemy na tereny dawnej wsi Świerzowa Ruska. U wlotu doliny ktos hoduje rogacizne lesna.
Zmienili niedawno przebiegi szlakow. Na mojej mapie idzie tam tylko droga. Teraz jest szlak pieszy, rowerowy, szlag wie co jeszcze. Droga jest wysypana swiezym zwirem (tym razem chyba nie chodzi o polepszanie jakosci zycia mieszkancow- bo tam nikt nie mieszka). Co chwile stoja laweczki, stojaki na rowery, kosze, barierki, mostki, schodki- az dziwne ze nie ma wifi i automatow z cola. Nasz park w Olawie oferuje chyba wiekszy poziom dzikosci- o lesie nie wspominajac.
Sam cmentarzyk, gdy zostawic za plecami i odsiać z pamieci “udogodnienia dla unowoczesnienia i rozwoju turystyki”, to sam w sobie jest calkiem przyjemny. Zwlaszcza bania cerkiewno dachowa lezaca w trawie i kilka innych zelastw wygladajacych na resztki dawnego budynku tutejszej swiatyni.
Jest tez kapliczka o trzech postaciach i dwoch glowach.
Gdzieniegdzie mozna tez znalezc piwniczki
Przed wejsciem na teren wsi stoi tablica informujaca ze wstep jest platny- z racji wystepujacego tu PN. Tylko w sezonie sie buli wiec nas na szczescie nie dotyczy jeszcze. Co ciekawe nie ma budki z cieciem sprzedajacym bilety a nalezy placic smsem. Tzn. jest obowiazek zabierania ze soba telefonu w gory? I trzymiania go w stanie naladowanym? Bo inaczej nie mozna kontynuowac wycieczki szlakiem? Co jeszcze ciekawsze- w dolinie nie ma zasiegu. Operator nie wspolpracuje z parkowcami o dziwnych pomyslach? No chyba ze “na sezon” zasieg wlaczaja
Przejezdzajac przez wies Kąty rzucaja nam sie w oczy najpierw owce na zboczu a potem dziwny krzyz na szczycie jednej z gorek. Krzyz to- czy moze cos innego? Oplataja go jakby schodki. Postanawiamy wiec tam isc i sprawdzic. Pagor nazywa sie Grzywacka Gora.
Po drodze mijamy koze z dwoma poltora tygodniowymi kozletami
Potem rzeczone owce z duza iloscia jagniat. Rowniez czarnych i bardzo puszystych. Ciekawe w jakim wieku konczy sie wolne zycie jagniecia i zostaje udekorowane we wraże kolczyki?
Czesc domow dalej od drogi jest milych dla oka.
Kamienista droga pnie sie pod gore. Spora jej czesc wypelnia zapach kwitnacych krzewow. Czasem droga idzie wawozem. Takie drogi kojarza mi sie z Beskidami z czasow jak bylam mala. Prowadzily do wyzej poloznych przysiolkow. Jeszcze smukle, wysokie snopki siana powinny po bokach stac (no wiem, wiem, dopiero jest kwiecien )
Zielony szlak sie jakos rozsiał
Mila szyszeczka
Im wyzej wylazimy tym wiecej olesionych oblych wzgorz wylazi znad widnokregu.
Na szczycie jest cos co jest miksem krzyza i wiezy widokowej- krzyz oplataja mocno zakrecone metalowe schodki. Duje bardzo silny acz cieply wiatr. Krzyz wyje metalicznym swistem. Rozmieszczone na nim anteny piszcza cieniutko. Schodki i cala konstrukcja wpada w wibracje i trzesie sie tak dziwnie, ze owo drzenie udziela sie rowniez rekom i nogom.
Widoki roztaczaja sie we wszystkie strony. Nie spodziewalam sie w tym miejscu tak widokowego pagora.
Wracajac czujemy zapach dymu. Zupelnie jakby gdzies na zboczach siedziala jakas ukryta chatka. Zagladamy w boczne drogi ale zrodla zapachu nie udaje sie zdiagnozowac.
Wieczorem zawijamy do bacowki w Bartnem. Czwarty trojkatny PTTKowski domeczek na naszej tegorocznej wschodniobeskidzkiej trasie. Mimo weekendu tlumow nie ma.
Jacys rowerzysci przemykaja i chowaja sie w pokoju. Siadamy w pustej i ciemnej jadalni. Z okienka bufetowego wychyla sie Andrzej, gospodarz obiektu i zaprasza nas do siebie, do kuchni, do kaflowego pieca roztaczajacego wokol cieplo i swojski zapach.
Pierwszy raz w schronisku (nie mam na mysli obiektow typu chatka studencka bo to inne klimaty) ktos zaprasza nas za magiczna sciane “nieupowaznionym wstep wzbroniony”. Pierwszy raz w PTTKowskim obiekcie ktos traktuje nas jak gosci i towarzyszy a nie klientow i petentow. Dzis w wielkich garach czai sie zur i pierogi łemkowskie, czyli takie z kasza, miesem, ziemniakami i czym sie da, czym chata bogata. Kabaczek pelza po lawach i stolach, drapiac z zaintersowaniem porowate powierzchnie, zapominajac jakos ze juz jest wieczor i powinna byc zmeczona. Odkrywa tez cienie rzucane przez jej lapki i przez godzine probuje je zlapac. Po co zabierac dzieciom zabawki w gory? Cien jest tani, lekki, wbudowany i najbardziej “interaktywno-edukacyjny” Gadamy dluzsza chwile z Andrzejem o tendencjach w polskiej turystyce, psychice niemowlat, wzglednosci popularnych slow pokroju “duzo” czy “czesto” oraz nieodkrytych funkcjach ludzkiego mozgu.
Schronisko otrzymalo kiedys dawno temu tytul i dyplom “Zlotej Popielicy”. Niestety od kilku lat nie spotkamy juz tu tych sympatycznych myszorkow. Ponoc zagniezdzil sie tchorz i je wszystkie wystraszyl. Jest mi niezwykle smutno z tego powodu.
Na chwile wpada tez do kuchni znajomy chatkowego, ktory niedaleko bacowki trafil na pare jeleni. Nagral je na komorke. Niesamowite widowisko trafic oko w oko, na wyciagniecie reki na takie olbrzymy!
Rozmawiamy tez o zdjeciach. O tym co nieruchomy kawalek papieru jest w stanie powiedziec. Andrzej zbiera zdjecia swoich znajomych i turystow ustawianych na ganku bacowki. Specyficzne zdjecia w starym przedwojennym stylu. Ustawiane, sztywne, bez usmiechu, z powazna twarza. Jak ze starych prababcinych wizyt u fotografa wlazacego pod szmate wiszaca z tylu aparatu. Zdjecia sluza chatkowemu jako kanwa do opisowych historyjek ktore umieszcza na fejsbukowym profilu schroniska. Zgadzamy sie na takie zdjecie, ciekawe jaka historyjka przypadnie nam w udziale. Jakos ciezko mi siedziec patrzac w aparat i nie usmiechac sie. Kaciki ust jakby same drgaja aby wystrzelic do gory. Czlowiek ma jakies tiki nerwowe zeby pomachac rekami, albo ustawic sie w glupiej pozie. A tu siedz prostu, nijako, jak wyprana z zycia kukła.
Niemowle tez sie wczulo w chwile i pozuje z powazna twarza. Az dziwne bo nawet do paszportowego zdjecia wywalila jezor
Pytam Andrzeja czemu preferuje akurat takie sztywne, zimne zdjecia. Twierdzi ze lubi wlasnie takie bo one sa prawdziwsze. Bo jak nie mozna sie wyszczerzyc, zamachac łapami, podskoczyc czy pokazac jakis modnych gestow to opadaja przybrane maski. I jest szansa ze z ludzi bedzie emanowac cos bardziej prawdziwego, cos z dna duszy.
Ogladamy zdjecia innych turystow w galerii chatkowego. Ekip z ktorymi sie przyjazni, bywaly tu przelotem lub przyjechaly na tematyczna impreze. Andrzej pokazuje nam tez pewne zdjecie o mrocznej historii Jest na nim dosc spora ekipa. Organizator tej imprezy tydzien pozniej sie powiesil. Ponoc sporo osob rozpoznaje wsrod kilkunastu osob na schodach ta jedna, wlasciwa. Czy ze zdjecia moze emanowac smutek, zrezygnowanie czy jakas inna zla energia? Widac moze… Bo ja tez zgadlam..
Pokoje schroniskowe maja ciemne drewniane sciany o dlugiej historii. Nocuje tu sporo wycieczek szkolnych, tematycznych obozow mlodziezowych albo zorganizowanych warsztatow dla dzieci np. surwiwalowych. Ze sciennych napisow mozemy sie dowiedziec co budzilo emocje mlodziezy od lat 80tych do teraz. Co mysleli o swoich kolegach, nauczycielach, polityce, sporcie, opiekunie bacowki, nauce czy turystyce. Sporo napisow jest pustych i wulgarnych acz mozna tez znalezc kilka perelek. Dzis lokatorow budynku mozna policzyc na palcach jednej reki. No dobra- liczac chatkowego i niemowleta trzeba uzyc tez drugiej. Sa wiec szerokie puste przestrzenie, chrobot kornikow. Wogole to schronisko ma niesamowita akustyke- slychac dkladnie wszystko co dzieje sie na innych pietrach.
W jadalni, co ciekawe, zachowal sie otwarty kominek. Wyglada na dosc zabytkowy.
Obchodze schronisko dookola.
Zwracaja uwage rozne konstrukcje, jakby totemy, kieł mamuta, czacha w berecie.
Najlepszy jest cycaty motocyklista o szczuplej twarzy!
Schronisko na tyle przypada nam do gustu ze postanawiamy zostac tu dluzej i polazic gdzies po okolicy. I znow tu spac. I znow wieczor spedzic przy rozgrzanych kaflach pieca, przy skwierczacych na patelni pierogach i dziwnych, nieraz dosc niepokojacych i nietypowych rozmowach.
cdn
A potem szukamy chatki zwanej “Michata”. Malutki domeczek za wsia wykonany na bazie spichlerzyka i oferujacy noclegi w klimatach chatki studenckiej. Tyle slyszalam od znajomych, netowa stronka tez to potwierdzala (teraz juz nie dziala). Spod chaty piekny widok. Gospodarza nie ma akurat, acz obejscie wyglada jakby wlasnie wyszedl do sklepu. Cos sie suszy na sznurku, stoi jakas miotla, chrust na ognicho naszykowany. Siedzimy wiec z godzine i czekamy, wygrzewajac sie do sloneczka i sluchajac wszechobecnej okolicznej ciszy. Jako ze gospodarz nie wraca, dzwonimy pod znaleziony niegdys numer. Michal odbiera… i ze smutkiem w glosie stwierdza ze obecnie mieszka w Anglii… Chata nieczynna do odwolania… Oj jaka szkoda… Juz zesmy sie psychicznie nastawili na nocleg w jej pachnacych drewnem progach… Mam nadzieje ze kiedys bedzie okazja spedzic tu noc…
Odwiedzamy Swiatkowa z jej cerkwia pomalowana w specyficzne barwy- niebiesko-zielono- czerwona.
Chyba fajnie, bo przynajmniej jest inna od reszty (a beskidzkoniskie cerkiewki pod wzgledem ksztaltu sa takie same, nie to co orginalnosc formy np. na Roztoczu).
Oprocz cerkwi mozna tez znalezc we wsi ciekawe pojazdy
Potem idziemy na tereny dawnej wsi Świerzowa Ruska. U wlotu doliny ktos hoduje rogacizne lesna.
Zmienili niedawno przebiegi szlakow. Na mojej mapie idzie tam tylko droga. Teraz jest szlak pieszy, rowerowy, szlag wie co jeszcze. Droga jest wysypana swiezym zwirem (tym razem chyba nie chodzi o polepszanie jakosci zycia mieszkancow- bo tam nikt nie mieszka). Co chwile stoja laweczki, stojaki na rowery, kosze, barierki, mostki, schodki- az dziwne ze nie ma wifi i automatow z cola. Nasz park w Olawie oferuje chyba wiekszy poziom dzikosci- o lesie nie wspominajac.
Sam cmentarzyk, gdy zostawic za plecami i odsiać z pamieci “udogodnienia dla unowoczesnienia i rozwoju turystyki”, to sam w sobie jest calkiem przyjemny. Zwlaszcza bania cerkiewno dachowa lezaca w trawie i kilka innych zelastw wygladajacych na resztki dawnego budynku tutejszej swiatyni.
Jest tez kapliczka o trzech postaciach i dwoch glowach.
Gdzieniegdzie mozna tez znalezc piwniczki
Przed wejsciem na teren wsi stoi tablica informujaca ze wstep jest platny- z racji wystepujacego tu PN. Tylko w sezonie sie buli wiec nas na szczescie nie dotyczy jeszcze. Co ciekawe nie ma budki z cieciem sprzedajacym bilety a nalezy placic smsem. Tzn. jest obowiazek zabierania ze soba telefonu w gory? I trzymiania go w stanie naladowanym? Bo inaczej nie mozna kontynuowac wycieczki szlakiem? Co jeszcze ciekawsze- w dolinie nie ma zasiegu. Operator nie wspolpracuje z parkowcami o dziwnych pomyslach? No chyba ze “na sezon” zasieg wlaczaja
Przejezdzajac przez wies Kąty rzucaja nam sie w oczy najpierw owce na zboczu a potem dziwny krzyz na szczycie jednej z gorek. Krzyz to- czy moze cos innego? Oplataja go jakby schodki. Postanawiamy wiec tam isc i sprawdzic. Pagor nazywa sie Grzywacka Gora.
Po drodze mijamy koze z dwoma poltora tygodniowymi kozletami
Potem rzeczone owce z duza iloscia jagniat. Rowniez czarnych i bardzo puszystych. Ciekawe w jakim wieku konczy sie wolne zycie jagniecia i zostaje udekorowane we wraże kolczyki?
Czesc domow dalej od drogi jest milych dla oka.
Kamienista droga pnie sie pod gore. Spora jej czesc wypelnia zapach kwitnacych krzewow. Czasem droga idzie wawozem. Takie drogi kojarza mi sie z Beskidami z czasow jak bylam mala. Prowadzily do wyzej poloznych przysiolkow. Jeszcze smukle, wysokie snopki siana powinny po bokach stac (no wiem, wiem, dopiero jest kwiecien )
Zielony szlak sie jakos rozsiał
Mila szyszeczka
Im wyzej wylazimy tym wiecej olesionych oblych wzgorz wylazi znad widnokregu.
Na szczycie jest cos co jest miksem krzyza i wiezy widokowej- krzyz oplataja mocno zakrecone metalowe schodki. Duje bardzo silny acz cieply wiatr. Krzyz wyje metalicznym swistem. Rozmieszczone na nim anteny piszcza cieniutko. Schodki i cala konstrukcja wpada w wibracje i trzesie sie tak dziwnie, ze owo drzenie udziela sie rowniez rekom i nogom.
Widoki roztaczaja sie we wszystkie strony. Nie spodziewalam sie w tym miejscu tak widokowego pagora.
Wracajac czujemy zapach dymu. Zupelnie jakby gdzies na zboczach siedziala jakas ukryta chatka. Zagladamy w boczne drogi ale zrodla zapachu nie udaje sie zdiagnozowac.
Wieczorem zawijamy do bacowki w Bartnem. Czwarty trojkatny PTTKowski domeczek na naszej tegorocznej wschodniobeskidzkiej trasie. Mimo weekendu tlumow nie ma.
Jacys rowerzysci przemykaja i chowaja sie w pokoju. Siadamy w pustej i ciemnej jadalni. Z okienka bufetowego wychyla sie Andrzej, gospodarz obiektu i zaprasza nas do siebie, do kuchni, do kaflowego pieca roztaczajacego wokol cieplo i swojski zapach.
Pierwszy raz w schronisku (nie mam na mysli obiektow typu chatka studencka bo to inne klimaty) ktos zaprasza nas za magiczna sciane “nieupowaznionym wstep wzbroniony”. Pierwszy raz w PTTKowskim obiekcie ktos traktuje nas jak gosci i towarzyszy a nie klientow i petentow. Dzis w wielkich garach czai sie zur i pierogi łemkowskie, czyli takie z kasza, miesem, ziemniakami i czym sie da, czym chata bogata. Kabaczek pelza po lawach i stolach, drapiac z zaintersowaniem porowate powierzchnie, zapominajac jakos ze juz jest wieczor i powinna byc zmeczona. Odkrywa tez cienie rzucane przez jej lapki i przez godzine probuje je zlapac. Po co zabierac dzieciom zabawki w gory? Cien jest tani, lekki, wbudowany i najbardziej “interaktywno-edukacyjny” Gadamy dluzsza chwile z Andrzejem o tendencjach w polskiej turystyce, psychice niemowlat, wzglednosci popularnych slow pokroju “duzo” czy “czesto” oraz nieodkrytych funkcjach ludzkiego mozgu.
Schronisko otrzymalo kiedys dawno temu tytul i dyplom “Zlotej Popielicy”. Niestety od kilku lat nie spotkamy juz tu tych sympatycznych myszorkow. Ponoc zagniezdzil sie tchorz i je wszystkie wystraszyl. Jest mi niezwykle smutno z tego powodu.
Na chwile wpada tez do kuchni znajomy chatkowego, ktory niedaleko bacowki trafil na pare jeleni. Nagral je na komorke. Niesamowite widowisko trafic oko w oko, na wyciagniecie reki na takie olbrzymy!
Rozmawiamy tez o zdjeciach. O tym co nieruchomy kawalek papieru jest w stanie powiedziec. Andrzej zbiera zdjecia swoich znajomych i turystow ustawianych na ganku bacowki. Specyficzne zdjecia w starym przedwojennym stylu. Ustawiane, sztywne, bez usmiechu, z powazna twarza. Jak ze starych prababcinych wizyt u fotografa wlazacego pod szmate wiszaca z tylu aparatu. Zdjecia sluza chatkowemu jako kanwa do opisowych historyjek ktore umieszcza na fejsbukowym profilu schroniska. Zgadzamy sie na takie zdjecie, ciekawe jaka historyjka przypadnie nam w udziale. Jakos ciezko mi siedziec patrzac w aparat i nie usmiechac sie. Kaciki ust jakby same drgaja aby wystrzelic do gory. Czlowiek ma jakies tiki nerwowe zeby pomachac rekami, albo ustawic sie w glupiej pozie. A tu siedz prostu, nijako, jak wyprana z zycia kukła.
Niemowle tez sie wczulo w chwile i pozuje z powazna twarza. Az dziwne bo nawet do paszportowego zdjecia wywalila jezor
Pytam Andrzeja czemu preferuje akurat takie sztywne, zimne zdjecia. Twierdzi ze lubi wlasnie takie bo one sa prawdziwsze. Bo jak nie mozna sie wyszczerzyc, zamachac łapami, podskoczyc czy pokazac jakis modnych gestow to opadaja przybrane maski. I jest szansa ze z ludzi bedzie emanowac cos bardziej prawdziwego, cos z dna duszy.
Ogladamy zdjecia innych turystow w galerii chatkowego. Ekip z ktorymi sie przyjazni, bywaly tu przelotem lub przyjechaly na tematyczna impreze. Andrzej pokazuje nam tez pewne zdjecie o mrocznej historii Jest na nim dosc spora ekipa. Organizator tej imprezy tydzien pozniej sie powiesil. Ponoc sporo osob rozpoznaje wsrod kilkunastu osob na schodach ta jedna, wlasciwa. Czy ze zdjecia moze emanowac smutek, zrezygnowanie czy jakas inna zla energia? Widac moze… Bo ja tez zgadlam..
Pokoje schroniskowe maja ciemne drewniane sciany o dlugiej historii. Nocuje tu sporo wycieczek szkolnych, tematycznych obozow mlodziezowych albo zorganizowanych warsztatow dla dzieci np. surwiwalowych. Ze sciennych napisow mozemy sie dowiedziec co budzilo emocje mlodziezy od lat 80tych do teraz. Co mysleli o swoich kolegach, nauczycielach, polityce, sporcie, opiekunie bacowki, nauce czy turystyce. Sporo napisow jest pustych i wulgarnych acz mozna tez znalezc kilka perelek. Dzis lokatorow budynku mozna policzyc na palcach jednej reki. No dobra- liczac chatkowego i niemowleta trzeba uzyc tez drugiej. Sa wiec szerokie puste przestrzenie, chrobot kornikow. Wogole to schronisko ma niesamowita akustyke- slychac dkladnie wszystko co dzieje sie na innych pietrach.
W jadalni, co ciekawe, zachowal sie otwarty kominek. Wyglada na dosc zabytkowy.
Obchodze schronisko dookola.
Zwracaja uwage rozne konstrukcje, jakby totemy, kieł mamuta, czacha w berecie.
Najlepszy jest cycaty motocyklista o szczuplej twarzy!
Schronisko na tyle przypada nam do gustu ze postanawiamy zostac tu dluzej i polazic gdzies po okolicy. I znow tu spac. I znow wieczor spedzic przy rozgrzanych kaflach pieca, przy skwierczacych na patelni pierogach i dziwnych, nieraz dosc niepokojacych i nietypowych rozmowach.
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Z tymi "sztywnymi " zdjęciami to bardzo ciekawy pomysł. Mając wiekszy zbiór można zrobić kolekcję jak z dawnych lat, mimo iż mamy XXI wiek. Jeżeli gość robi ludziom zdjęcia zdjęcia zawsze w tym samym miejscu, w takim samym ujęciu (a zrozumiałem, że tak) to będzie bardzo interesująca kolekcja.
No szkoda, że na to nie wpadłem wcześniej, robił bym takie swojej rodzince, ale w różnych odwiedzanych miejscach.
Potem tylko dwa kliki w pierwszym lepszym programie i mamy...
No szkoda, że na to nie wpadłem wcześniej, robił bym takie swojej rodzince, ale w różnych odwiedzanych miejscach.
Potem tylko dwa kliki w pierwszym lepszym programie i mamy...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Jak9009 i 59 gości