Bug rowerowo
Bug rowerowo
Jako że to mój nowy plan odwiedzania nadbużańskich zakątków, zaczynam nowy wątek. Mam nadzieję, że koledzy ze wschodniej ściany też zechcą tu coś dorzucać
A więc zaczynamy - Bug rowerowo.
Nowy rok – nowa jakość.
Jak tylko zrobiło się cieplej, zacząłem snuć plany fotograficzne na kolejne odcinki Bugu. Tym razem poniżej Terespola. Tereny praktycznie mi nieznane. Mapy google pozwoliły zorientować się w okolicy, natomiast usprawnienie planów fotograficznych miało polegać na… użyciu roweru 🙂 Staruszek góral trafił na początek do gruntownego serwisu i dostał nowe życie.
Pierwszy ciepły weekend stał się okazją do przetestowania nowej koncepcji, a także własnych możliwości kondycyjnych 🙂 I okazją do oceny czasowo – kilometrowych takich wypraw.
O ósmej wyruszam do Mościć Dolnych. To bardzo medialna miejscowość, bo każdy wyższy stan wody w Bugu kończy się się odcięciem wsi od świata, co ściąga wszelkie możliwe media głodne takich sensacji 😉 Podjeżdżam pod siedzibę stowarzyszenia Nadbużan. Sympatyczne miejsce, ale chyba ciągle w budowie. Już wcześniej sprawdziłem, że rower szczęśliwie mieści się w bagażniku po szybkim demontażu przedniego koła. Teraz zostaje go tylko przywrócić do stanu nadającego się do jazdy i … gotowi na wyzwanie.
Plecak ląduje na swoim miejscu, czyli na plecach, aparat przed siebie i jazda. Konfiguracja się sprawdza 🙂 Przebjam się jąkąś łąką nad rzekę i trafiam na „ścieżkę pograniczników”. To chyba plus tego, że patrole ciągle kręca się na swoich krosach nad Bugiem – ścieżka jest wyraźna i wiedzie cały czas w bezpośredniej bliskości rzeki. Nie straszne jej burzyska, doły, piaski, zielsko i inne szuwary. Jedziemy. Lekko nie jest. Przebijam się przez stare rozlewiska, jakieś doły, łęgi, łąki, krzaki i wszelkie inne możliwe atrakcje, które mają na celu utrudnienie jazdy 🙂
Bug się ostro wije, ale nie odpuszczam żadnego zakola. Dzięki temu wpadam na dwie fantastyczne piaskowe łachy, który tworzą się zwykle na cyplu ostrego zakrętu rzeki.
Ruszam dalej. Z mapy wynikało, że tu powinny być rozlewiska, ale zdjęcia satelitarne były robione przy dużym stanie wody. Teraz jest jej mało, więc przeszkód wodnych brak. Jedna drobna okazuje się zwalonym pniem, po którym dzielnie przenoszę rower i jadę dalej.
Upał jest nieznośny, ale wiele odcinków drogi jest na szczęście zacienionych. Czuję już trochę zmęczenie, ale czas mam całkiem dobry.
Docieram do Jabłecznej. Tu robię pierwszy przystanek przy kaplicy pod wezwaniem Św. Ducha.
Chwilę zastanawiam się, czy nie odbić do klasztoru i skrócić planowaną pętlę, ale jest za wcześnie na odwrót więc ruszam dalej. Mijam pogranicznika, ale ten w ogóle mnie nie zaczepia i jedzie dalej. To będzie jedyny człowiek spotkany tego dnia na trasie.
Znowu kolejne wertepy, doły, górki, przebogata wiosenna roślinność o najpiękniejszej majowej barwie: soczysta zieleń, ukwiecone łąki.
Docieram do jakiejś wiatki, gdzie lekko zmroziła mnie tabliczka przy jednym z dzikich oczek wodnych: „teren prywatny”. To już chyba przesada…
Z mapy wynika, że plan na dziś zrealizowałem, a kilometr stąd przebiega droga odwrotu. Faktycznie – trafiam zaraz na polną drogę, mijam kilka myśliwskich ambon i wpadam na asfalt. Tempo rośnie. Docieram do skrętu na Jabłeczną, więc oczywiście zmieniam trasę i po 15 minutach jestem… przy klasztorze, który niedawno mijałem z drugiej strony 🙂 Krótki obchód okolicy, do klasztoru, mimo że jest otwarty dla gości, jednak nie zaglądam z uwagi nie niezbyt stosowny strój.
Ruszam w drogę powrotną. Po 500 metrach skręcam na Nowosiólki, sesja z moim ulubionym krzywym płotem i dość szybko robię kilometry do Mościc.
Pomiar dystansu STOP. 24 kilometry za mną, czas 4 godziny. Dopijam resztki wody, rower do bagażnika i koniec przygód na dziś. Na pamiątkę mam 200 zdjęć do obróbki i podrapane nogi
A więc zaczynamy - Bug rowerowo.
Nowy rok – nowa jakość.
Jak tylko zrobiło się cieplej, zacząłem snuć plany fotograficzne na kolejne odcinki Bugu. Tym razem poniżej Terespola. Tereny praktycznie mi nieznane. Mapy google pozwoliły zorientować się w okolicy, natomiast usprawnienie planów fotograficznych miało polegać na… użyciu roweru 🙂 Staruszek góral trafił na początek do gruntownego serwisu i dostał nowe życie.
Pierwszy ciepły weekend stał się okazją do przetestowania nowej koncepcji, a także własnych możliwości kondycyjnych 🙂 I okazją do oceny czasowo – kilometrowych takich wypraw.
O ósmej wyruszam do Mościć Dolnych. To bardzo medialna miejscowość, bo każdy wyższy stan wody w Bugu kończy się się odcięciem wsi od świata, co ściąga wszelkie możliwe media głodne takich sensacji 😉 Podjeżdżam pod siedzibę stowarzyszenia Nadbużan. Sympatyczne miejsce, ale chyba ciągle w budowie. Już wcześniej sprawdziłem, że rower szczęśliwie mieści się w bagażniku po szybkim demontażu przedniego koła. Teraz zostaje go tylko przywrócić do stanu nadającego się do jazdy i … gotowi na wyzwanie.
Plecak ląduje na swoim miejscu, czyli na plecach, aparat przed siebie i jazda. Konfiguracja się sprawdza 🙂 Przebjam się jąkąś łąką nad rzekę i trafiam na „ścieżkę pograniczników”. To chyba plus tego, że patrole ciągle kręca się na swoich krosach nad Bugiem – ścieżka jest wyraźna i wiedzie cały czas w bezpośredniej bliskości rzeki. Nie straszne jej burzyska, doły, piaski, zielsko i inne szuwary. Jedziemy. Lekko nie jest. Przebijam się przez stare rozlewiska, jakieś doły, łęgi, łąki, krzaki i wszelkie inne możliwe atrakcje, które mają na celu utrudnienie jazdy 🙂
Bug się ostro wije, ale nie odpuszczam żadnego zakola. Dzięki temu wpadam na dwie fantastyczne piaskowe łachy, który tworzą się zwykle na cyplu ostrego zakrętu rzeki.
Ruszam dalej. Z mapy wynikało, że tu powinny być rozlewiska, ale zdjęcia satelitarne były robione przy dużym stanie wody. Teraz jest jej mało, więc przeszkód wodnych brak. Jedna drobna okazuje się zwalonym pniem, po którym dzielnie przenoszę rower i jadę dalej.
Upał jest nieznośny, ale wiele odcinków drogi jest na szczęście zacienionych. Czuję już trochę zmęczenie, ale czas mam całkiem dobry.
Docieram do Jabłecznej. Tu robię pierwszy przystanek przy kaplicy pod wezwaniem Św. Ducha.
Chwilę zastanawiam się, czy nie odbić do klasztoru i skrócić planowaną pętlę, ale jest za wcześnie na odwrót więc ruszam dalej. Mijam pogranicznika, ale ten w ogóle mnie nie zaczepia i jedzie dalej. To będzie jedyny człowiek spotkany tego dnia na trasie.
Znowu kolejne wertepy, doły, górki, przebogata wiosenna roślinność o najpiękniejszej majowej barwie: soczysta zieleń, ukwiecone łąki.
Docieram do jakiejś wiatki, gdzie lekko zmroziła mnie tabliczka przy jednym z dzikich oczek wodnych: „teren prywatny”. To już chyba przesada…
Z mapy wynika, że plan na dziś zrealizowałem, a kilometr stąd przebiega droga odwrotu. Faktycznie – trafiam zaraz na polną drogę, mijam kilka myśliwskich ambon i wpadam na asfalt. Tempo rośnie. Docieram do skrętu na Jabłeczną, więc oczywiście zmieniam trasę i po 15 minutach jestem… przy klasztorze, który niedawno mijałem z drugiej strony 🙂 Krótki obchód okolicy, do klasztoru, mimo że jest otwarty dla gości, jednak nie zaglądam z uwagi nie niezbyt stosowny strój.
Ruszam w drogę powrotną. Po 500 metrach skręcam na Nowosiólki, sesja z moim ulubionym krzywym płotem i dość szybko robię kilometry do Mościc.
Pomiar dystansu STOP. 24 kilometry za mną, czas 4 godziny. Dopijam resztki wody, rower do bagażnika i koniec przygód na dziś. Na pamiątkę mam 200 zdjęć do obróbki i podrapane nogi
Kolejny weekend sprzyjający wyprawom. Zanudzania ciąg dalszy
Było tak:
Zachęcony pierwszym doświadczeniem, postanowiłem zdobywać kolejne
Pogoda sprzyjała, więc sobotnim świtem rower znowu ląduje w bagażniku, a ja po godzinie jazdy w Hannie. Następny upatrzony odcinek Bugu już na mnie czeka.
Ruszam ostrym tempem w kierunku Kuzawki. Jazdę ułatwia wyasfaltowana ścieżka GreenVelo. Tempo jest niezłe, kilometry lecą i zaraz skręcam w kierunku wsi. Tuż za tablicą miejscowości skręcam w kierunku Bugu, przekraczam rzeczkę (Hannę - a jakże).
Kilka minut i znowu jestem nad Bugiem. Zaczynamy kolejną przygodę po wertepach.
Ścieżka jest wyraźna, wiedzie przez wysokie, nadbużańskie trawy. Co najważniejsze - cały czas blisko rzeki. Co jakiś czas będę się natykał na łachy piasku, tworzące się w zakolach rzeki. Tam zrobię obowiązkowe przerwy na łyk wody i kilka zdjęć.
Przebijam się przez kolejne rozlewiska, ale że wody jest mało, przejazd przez obniżenia nie sprawia trudności. Przed jednym z bużysk trafiam na mały dylemat - objeżdżać wokoło wielkie jezioro i oddalić się od rzeki czy przebić się przez odnogę łączącą się z rzeką. Na szczęście dzielni pogranicznicy zrobili z uschłych drzew przeprawę i mogę kontynuować drogę po przejściu kilkudziesięciu metrów przez zielony gąszcz.
A tu wyobraźnia podpowiedziała mi, że tędy przepełzła anakonda
Jedziemy dalej...
Dojeżdżam do kolejnego wielkiego zakola rzeki. Chwilę się wacham, czy nie skrócić drogi i je ominąć, ale nie - nie idziemy na łatwiznę. Wbijam się w wąską ścieżkę w zielonej gęstwinie. I nie żałuję. To najbardziej magiczne miejsce dzisiejszej trasy. Nie mogę się napatrzeć na to co widzę...
Dłuższy czas jadę przez łąki. Trwa ich koszenie. Gdzieś w oddali pyrkoczą traktory. Mijam stadko krów. Patrzą na mnie czujnie i odprowadzają wzrokiem. Jeden był chyba byk, ale pewności nie mam Dziwnie na mnie patrzył
Mijam kolejną piaszczystą łachę.
Wbijam się w ścieżkę, która ginie w gąszczu... Pierwszy wycof. Objeżdżam krzaki i skręcam w pierwszą wyraźną drogę, na jaką się natykam. Droga jest chyba uczęszczana i prowadzi do... tak - to tego dziś szukałem. Na mapach google miejsce wyglądało intrygująco. I nie zawiodłem się! Powiem więcej - to najniezwyklejsze miejsce z tych, które nad Bugiem odwiedziłem.
Wielka plaża, a na wprost pionowa dwudziestometrowa skarpa z czystego, świecącego w słońcu piasku.
Zarządzam dłuższy biwak, bo nie mogę się napatrzeć na te cuda
Czas jechać dalej. Szukanie drogi nie sprawia problemów - ślad przecina kolejne łąki, kilka razy przejeżdżam po wyschniętym sianie, którego zapach jest bardzo intensywny i przypomina mi czasy dzieciństwa.
Teraz mijam kolejne zakola, gdzie nurt Bugu dzieli się co jakiś czas na dwa, tworząc malownicze wyspy. Natykam się na jedynych w dniu dzisiejszym ludzi - dwóch pograniczników na łódce. Macham przyjaźnie, ale są zdziwieni że ktoś ich pozdrawia, bo nie reagują. Panowie, służba służbą, ale trochę ludzkich odruchów trzeba
Docieram do wsi Pawluki. Dalej droga jest przegrodzona płotem i muszę objechać kilka gospodarstw, oddalając się od rzeki. Natykam się za to na piękną kapliczkę i przy okazji oznakowania czerwonego szlaku nadbużańskiego.
Teraz już spokojnie docieram do kolejnej wsi Stawki. Godzina i dystans wskazują, że czas na odwrót. Skręcam w kierunku przebiegającej niedaleko głównej drogi. Najpierw czeka mnie podjazd, bo jestem w dolinie Bugu, a wieś leży na wysokiej skarpie. Mijam umierające domy, skryte w zieleni.
Wreszcie jest droga powrotna. Czeka na mnie prawdziwa autostrada dla rowerzystów. Pięknie wyasfaltowana GreenVelo wznosi się, to opada. Rozwijam zawrotną prędkość około 30 km/h
W połowie drogi trafiam na MOR. Miejsce Obsługi Rowerzysty dla niewtajemniczanych. Są stoliki, wiatki, wieża obserwacyjna. Robi wrażenie Gdy tak sobie odpoczywam, podjeżdża sympatyczny starszy pan, wita się i zaczyna opowieść, że on tu do sąsiedniej wioski po piwo pojechał, bo tam gdzie mieszka sklepu nie ma. A że zaraz skręca w boczną drogę, to ochoczo wyciąga jedno ze swoich piw i wychyla je duszkiem W sumie na co miał czekać
Żegnam się z panem, jeszcze ostatnia prosta - jakieś 5 km i jestem przy aucie. Zerkam na trasę - wyszło około 33 km, czas 5 godzin. Forma rośnie Można planować kolejne wyjazdy.
Trasa:
Wypada jeszcze wspomnieć, że wieczorem dzwoni buba, która założyła biwak nad rzeką 6 km ode mnie i zaprasza do swojej kompanii na pieczoną kiełbaskę (śląską, swojską ). Zawożę przy okazji plecak zaopatrzenia strudzonym wędrowcom
Miejscowi też się przyłączyli, a fotki z mgiełek to już buba wstawi jak wróci do domu
Było tak:
Zachęcony pierwszym doświadczeniem, postanowiłem zdobywać kolejne
Pogoda sprzyjała, więc sobotnim świtem rower znowu ląduje w bagażniku, a ja po godzinie jazdy w Hannie. Następny upatrzony odcinek Bugu już na mnie czeka.
Ruszam ostrym tempem w kierunku Kuzawki. Jazdę ułatwia wyasfaltowana ścieżka GreenVelo. Tempo jest niezłe, kilometry lecą i zaraz skręcam w kierunku wsi. Tuż za tablicą miejscowości skręcam w kierunku Bugu, przekraczam rzeczkę (Hannę - a jakże).
Kilka minut i znowu jestem nad Bugiem. Zaczynamy kolejną przygodę po wertepach.
Ścieżka jest wyraźna, wiedzie przez wysokie, nadbużańskie trawy. Co najważniejsze - cały czas blisko rzeki. Co jakiś czas będę się natykał na łachy piasku, tworzące się w zakolach rzeki. Tam zrobię obowiązkowe przerwy na łyk wody i kilka zdjęć.
Przebijam się przez kolejne rozlewiska, ale że wody jest mało, przejazd przez obniżenia nie sprawia trudności. Przed jednym z bużysk trafiam na mały dylemat - objeżdżać wokoło wielkie jezioro i oddalić się od rzeki czy przebić się przez odnogę łączącą się z rzeką. Na szczęście dzielni pogranicznicy zrobili z uschłych drzew przeprawę i mogę kontynuować drogę po przejściu kilkudziesięciu metrów przez zielony gąszcz.
A tu wyobraźnia podpowiedziała mi, że tędy przepełzła anakonda
Jedziemy dalej...
Dojeżdżam do kolejnego wielkiego zakola rzeki. Chwilę się wacham, czy nie skrócić drogi i je ominąć, ale nie - nie idziemy na łatwiznę. Wbijam się w wąską ścieżkę w zielonej gęstwinie. I nie żałuję. To najbardziej magiczne miejsce dzisiejszej trasy. Nie mogę się napatrzeć na to co widzę...
Dłuższy czas jadę przez łąki. Trwa ich koszenie. Gdzieś w oddali pyrkoczą traktory. Mijam stadko krów. Patrzą na mnie czujnie i odprowadzają wzrokiem. Jeden był chyba byk, ale pewności nie mam Dziwnie na mnie patrzył
Mijam kolejną piaszczystą łachę.
Wbijam się w ścieżkę, która ginie w gąszczu... Pierwszy wycof. Objeżdżam krzaki i skręcam w pierwszą wyraźną drogę, na jaką się natykam. Droga jest chyba uczęszczana i prowadzi do... tak - to tego dziś szukałem. Na mapach google miejsce wyglądało intrygująco. I nie zawiodłem się! Powiem więcej - to najniezwyklejsze miejsce z tych, które nad Bugiem odwiedziłem.
Wielka plaża, a na wprost pionowa dwudziestometrowa skarpa z czystego, świecącego w słońcu piasku.
Zarządzam dłuższy biwak, bo nie mogę się napatrzeć na te cuda
Czas jechać dalej. Szukanie drogi nie sprawia problemów - ślad przecina kolejne łąki, kilka razy przejeżdżam po wyschniętym sianie, którego zapach jest bardzo intensywny i przypomina mi czasy dzieciństwa.
Teraz mijam kolejne zakola, gdzie nurt Bugu dzieli się co jakiś czas na dwa, tworząc malownicze wyspy. Natykam się na jedynych w dniu dzisiejszym ludzi - dwóch pograniczników na łódce. Macham przyjaźnie, ale są zdziwieni że ktoś ich pozdrawia, bo nie reagują. Panowie, służba służbą, ale trochę ludzkich odruchów trzeba
Docieram do wsi Pawluki. Dalej droga jest przegrodzona płotem i muszę objechać kilka gospodarstw, oddalając się od rzeki. Natykam się za to na piękną kapliczkę i przy okazji oznakowania czerwonego szlaku nadbużańskiego.
Teraz już spokojnie docieram do kolejnej wsi Stawki. Godzina i dystans wskazują, że czas na odwrót. Skręcam w kierunku przebiegającej niedaleko głównej drogi. Najpierw czeka mnie podjazd, bo jestem w dolinie Bugu, a wieś leży na wysokiej skarpie. Mijam umierające domy, skryte w zieleni.
Wreszcie jest droga powrotna. Czeka na mnie prawdziwa autostrada dla rowerzystów. Pięknie wyasfaltowana GreenVelo wznosi się, to opada. Rozwijam zawrotną prędkość około 30 km/h
W połowie drogi trafiam na MOR. Miejsce Obsługi Rowerzysty dla niewtajemniczanych. Są stoliki, wiatki, wieża obserwacyjna. Robi wrażenie Gdy tak sobie odpoczywam, podjeżdża sympatyczny starszy pan, wita się i zaczyna opowieść, że on tu do sąsiedniej wioski po piwo pojechał, bo tam gdzie mieszka sklepu nie ma. A że zaraz skręca w boczną drogę, to ochoczo wyciąga jedno ze swoich piw i wychyla je duszkiem W sumie na co miał czekać
Żegnam się z panem, jeszcze ostatnia prosta - jakieś 5 km i jestem przy aucie. Zerkam na trasę - wyszło około 33 km, czas 5 godzin. Forma rośnie Można planować kolejne wyjazdy.
Trasa:
Wypada jeszcze wspomnieć, że wieczorem dzwoni buba, która założyła biwak nad rzeką 6 km ode mnie i zaprasza do swojej kompanii na pieczoną kiełbaskę (śląską, swojską ). Zawożę przy okazji plecak zaopatrzenia strudzonym wędrowcom
Miejscowi też się przyłączyli, a fotki z mgiełek to już buba wstawi jak wróci do domu
W Hannie bylimy. Ale niestety nie udalo mi sie namowic ekipy na te twoje piaszczyste skarpy Wierzylam ci na slowo ze sa super ale jak teraz zobaczylam to skreca mnie jeszcze bardziej ze tam sie nie wybralismy i na tym odcinku nie spedzilismy ze dwoch dni. Coz- bedzie trzeba kiedys wrocic. Moze za rok kabaczek dorosnie do piaskownicy i tez doceni nadbuzanska skarpe?
Wspolna impreza w Porosiukach byla przefajna! A plecak zaopatrzenia bardzo podbudowal nasze zapasy, nadwatlone wiara w sklep we wsi ktorego nie bylo...
Relacji z wyjazdu pewnie nie ogarne przed jesienia (Pudel pewnie wrzuci niebawem swoja) acz jakies pojedyncze zdjecia nadbuzanskich starorzecz postaram sie w ten watek wrzucic.
I mam do ciebie pytanko- czy na samej skarpie, wale nad Bugiem, w rejonie miedzy Paroslami a Moscicami Dolnymi stoi nad rzeka dom? bo idac z daleka mialam wrazenie ze na samiuskim brzegu stoi drewniana chata. Potem szlak i sciezka odszedl troche od rzeki, nie bylo czasu sprawdzac wszystkich zajeczych sciezek, widok na rzeke przyslonil gąszcz. Domu juz nie widzialam. Znikl. Czy kojarzysz domek w nietypowym miejscu, na samej granicy w tym rejonie?
Wspolna impreza w Porosiukach byla przefajna! A plecak zaopatrzenia bardzo podbudowal nasze zapasy, nadwatlone wiara w sklep we wsi ktorego nie bylo...
Relacji z wyjazdu pewnie nie ogarne przed jesienia (Pudel pewnie wrzuci niebawem swoja) acz jakies pojedyncze zdjecia nadbuzanskich starorzecz postaram sie w ten watek wrzucic.
I mam do ciebie pytanko- czy na samej skarpie, wale nad Bugiem, w rejonie miedzy Paroslami a Moscicami Dolnymi stoi nad rzeka dom? bo idac z daleka mialam wrazenie ze na samiuskim brzegu stoi drewniana chata. Potem szlak i sciezka odszedl troche od rzeki, nie bylo czasu sprawdzac wszystkich zajeczych sciezek, widok na rzeke przyslonil gąszcz. Domu juz nie widzialam. Znikl. Czy kojarzysz domek w nietypowym miejscu, na samej granicy w tym rejonie?
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
No to 3 zdjęcia z wieczornego spotkania na szczycie nad Krzną
PS>Bubie na pewno nie chodziło o tą drewnianą kaplicę, bo ją widzieliśmy wszyscy wyraźnie w Jabłecznej. To była jakaś drewniana konstrukcja już bardziej na południe, za Nowosiółkami. W Parośli to nawet nie byliśmy, bo ona jest położona z boku, tylko na mapie tak wygląda, że przy klasztorze
PS>Bubie na pewno nie chodziło o tą drewnianą kaplicę, bo ją widzieliśmy wszyscy wyraźnie w Jabłecznej. To była jakaś drewniana konstrukcja już bardziej na południe, za Nowosiółkami. W Parośli to nawet nie byliśmy, bo ona jest położona z boku, tylko na mapie tak wygląda, że przy klasztorze
Ostatnio zmieniony 2016-06-13, 22:12 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Ognicho w Porosiukach- ekipa w komplecie (bez miejscowych ktorzy chyba juz sobie na tym etapie poszli). Hmmmm.czy to mozna juz uznac za zlot forum GBG?
A odnosnie tegorocznych naszych spotkan z rzeka Bug:
- forty kolo Lebiedziewa- chyba jakies starorzecza
- Bug w Jabłecznej kolo klasztoru
- starorzecza kolo Jablecznej
- cudna rzeka w rejonie Nowosiółek
- nocleg w nadbuzankiej wiacie w Różance
A odnosnie tegorocznych naszych spotkan z rzeka Bug:
- forty kolo Lebiedziewa- chyba jakies starorzecza
- Bug w Jabłecznej kolo klasztoru
- starorzecza kolo Jablecznej
- cudna rzeka w rejonie Nowosiółek
- nocleg w nadbuzankiej wiacie w Różance
Ostatnio zmieniony 2016-06-16, 00:28 przez buba, łącznie zmieniany 3 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Po dwutygodniowej przerwie znowu ruszam na rower. Wybór trochę inny, bo na północny odcinek Bugu. Trasa mniej oczywista i przetarta – nie jest to fragment graniczny, więc na ścieżki wydeptane przez pograniczników nie ma co liczyć.
Około dziewiątej dojeżdżam do Mężenina, szybkie wypakowanie roweru i w drogę.
Na początek trafiam na niezwykły budynek. Mam różne dziwne skojarzenie, łącznie z domem niejakiej Pippi 😉 Po przeciwnej stronie rozciąga się dolna część parku, a 200 metrów dalej na wzniesieniu stoi dworek w Mężeninie, który odwiedziłem rok temu.
Szybko dojeżdżam do Bugu. Jest szeroki, płynie majestatycznie. Po chwili zaczyna się dzielić na kilka odnóg – węższych, szerszych, tworząc kilka wysp. Trafiam na niedużą wiatkę, której cechą charakterystyczną jest totalny bałagan wokół oraz stosy szkła i śmieci. Czy Polacy przestaną się kiedyś kojarzyć z brudasami?
Ruszam dalej. Droga rozdziela się na dwie. Kuszony jak zwykle bliskością rzeki, wybieram bardziej zarośniętą. To pierwszy dziś błąd 🙂 Jadę może z kilometr, droga zmienia się z w dróżkę, w końcu znika… W dodatku przede mną wielki dół starego bużyska. Nie ma odwrotu. Przeprawiam się przez trawy i trzciny wyższe ode mnie – na szczęście jest sucho. Z rowerem nie jest to jednak takie łatwe 🙂 Wspinam się na skarpę, a tu … pole owsa 🙂 Idąc miedzą docieram do rzeki. Drugi błąd – nad rzeką nie ma ścieżki. Ciągnę rower wzdłuż rzeki i wreszcie jest kawałek łąki – na przełaj udaje się przebić do drogi. Podejmuję męską decyzję, że trzeciego błędu nie będzie i będę wybierał lepsze drogi 🙂
Teraz już spokojnie docieram do lasu, potem dłuższa jazda lasem ponad leśnymi jeziorami i już widać kolejną łąkę.
Pod lasem stoją dwa domy… jak potem sprawdzę na mapach, do najbliższej wsi jest z 5 kilometrów. Tak sobie ktoś tu żyje z dala od cywilizacji.
Trudność polega jednak na tym, że dalsza droga prowadzi przez podwórko. Nikogo nie widać, za to po dojściu do bramy wypadają trzy wściekłe psy – takie co to nie gryzą tylko łykają w całości. Ich jazgot zwabia gospodynię, która ucisza towarzystwo i mogę spokojnie przejść 🙂
Teraz jazda na rower i zbliżam się do znanej sprzed roku rzeki Kałuży. Będzie przeprawa, bo najbliższy most jest w Drażniewie. Wody na szczęście niedużo, więc za chwilę cały majdan jest po drugiej stronie.
Znacznie ciekawsze jest to co zobaczyłem. Kolejny dowód, jak nieprzewidywalny jest Bug. Wielka łacha piasku, po której chodziłem rok temu – zniknęła. Za to ujście rzeki kończyło się mały plackiem piasku i dalej była głębia. Teraz ujście wpada na wielką płyciznę, która kończy się w okolicy połowy rzeki piaszczystą wyspą. Nie mogłem sobie odmówić krótkiego trekingu rzecznego 🙂
Czas w drogę, bo za chwilę druga przeprawa. Mniej przyjemna. Najpierw kilkadziesiąt metrów przebijam się przez trawy wyższe ode mnie, potem znowu buty z nóg i przełażę przez grząskie rozlewisko. Te będzie dziś na szczęście ostatnie 🙂
Teraz już spokojnie ponad rzeką jadę w stronę Drohiczyna. Niestety, jest problem… Oglądałem ten odcinek na mapach wielokrotnie, łącznie z laserowymi skanami terenu i nie wypatrzyłem żadnego przejazdu ponad rzeką. I to niestety się sprawdza. Droga odbija od rzeki w kierunku wsi. Ma nadzieję że trafię na jakąś leśną ścieżkę, ale nie ma żadnej.
Dojeżdżam do Drażniewa. Korzystam z okazji, aby sfotografować pomnik, który ostatnio przegapiłem. Nieźle się schował w trawach 🙂 Znalazłem informację, że pomnik w Drażniewie ufundowany został przez mieszkańców i poświęcony jest pamięci dwóch nauczycieli zamordowanych w 1946 roku.
Szybki przejazd przez wieś, czas jest dobry, więc ruszam w kierunku sąsiedniej miejscowości, tym bardziej że ładnie się nazywa 🙂 Góry. Tam skręcam w znajomą już szutrówkę w kierunku promu.
Cztery kilometry mijają błyskawicznie i już jestem na wprost Drohiczyna na tzw. Ruskiej Stronie. Tu też rzeka się zmieniła. Nie ma piasku, jest jednolite koryto płynącej spokojnie rzeki. Przy promie trochę czekających osób, woda jest, więc przeprawa czynna. Ja jednak nie przeprawiam się, chociaż mam pomysł na kolejną wyprawę, by przejechać drugą stroną rzeki aż do mostu w Kózkach.
Ruszam dalej i dojeżdżam do Bużysk. Miejscowość taka trochę z końca świata. Jako ciekawy akcent – trafiam na rondo, przy którym stoi przystanek i gdzie kończy się bita droga.
Tą właśnie drogą ruszam dalej, mijając kolejne rozlewiska i zmierzam w kierunku Starczewic. Mijam nieduży rezerwat i skręcam w kierunku Korczewa. Przy drodze ciągną się stawy hodowlane – zaglądam na chwilę za nasyp, bo intryguje mnie co też kryje się za wysoką skarpą 🙂
Wreszcie Korczew. Spora gminna miejscowość, w której czeka mnie „lotna premia z podjazdem” 😉 Na szczycie podjazdu odkrywam pałac.
Czas na „ostatnią prostą”, czyli powrót do Mężenina. Po wyjeździe z Korczewa odkrywam, że jadę wysoko ponad doliną Bugu, która ciągnie się aż po horyzont.
Pięknie widać stąd Drohiczyn. Długi zjazd w dół, szum powietrza w uszach i już mijam Laskowice, za parę minut później docieram do Gór (ale fajna nazwa) 🙂 Znowu Drażniew, gdzie dopadam sklep, aby wypić buteleczkę oranżady w sympatycznym wiejskim sklepiku 🙂
Przejeżdżając nad rzeczką Kałużą, mijam ciekawy budynek wyglądający jak dawny młyn. Szukając informacji, udało mi się jedynie potwierdzić przypuszczenia. Tak, to młyn. I nic więcej…
Z Drażniewa już tylko 5 kilometrów leśną szutrówką. Punkt czternasta jest znowu przy samochodzie. Za mną 39 kilometrów. Coraz dłuższe te trasy wychodzą 🙂
Około dziewiątej dojeżdżam do Mężenina, szybkie wypakowanie roweru i w drogę.
Na początek trafiam na niezwykły budynek. Mam różne dziwne skojarzenie, łącznie z domem niejakiej Pippi 😉 Po przeciwnej stronie rozciąga się dolna część parku, a 200 metrów dalej na wzniesieniu stoi dworek w Mężeninie, który odwiedziłem rok temu.
Szybko dojeżdżam do Bugu. Jest szeroki, płynie majestatycznie. Po chwili zaczyna się dzielić na kilka odnóg – węższych, szerszych, tworząc kilka wysp. Trafiam na niedużą wiatkę, której cechą charakterystyczną jest totalny bałagan wokół oraz stosy szkła i śmieci. Czy Polacy przestaną się kiedyś kojarzyć z brudasami?
Ruszam dalej. Droga rozdziela się na dwie. Kuszony jak zwykle bliskością rzeki, wybieram bardziej zarośniętą. To pierwszy dziś błąd 🙂 Jadę może z kilometr, droga zmienia się z w dróżkę, w końcu znika… W dodatku przede mną wielki dół starego bużyska. Nie ma odwrotu. Przeprawiam się przez trawy i trzciny wyższe ode mnie – na szczęście jest sucho. Z rowerem nie jest to jednak takie łatwe 🙂 Wspinam się na skarpę, a tu … pole owsa 🙂 Idąc miedzą docieram do rzeki. Drugi błąd – nad rzeką nie ma ścieżki. Ciągnę rower wzdłuż rzeki i wreszcie jest kawałek łąki – na przełaj udaje się przebić do drogi. Podejmuję męską decyzję, że trzeciego błędu nie będzie i będę wybierał lepsze drogi 🙂
Teraz już spokojnie docieram do lasu, potem dłuższa jazda lasem ponad leśnymi jeziorami i już widać kolejną łąkę.
Pod lasem stoją dwa domy… jak potem sprawdzę na mapach, do najbliższej wsi jest z 5 kilometrów. Tak sobie ktoś tu żyje z dala od cywilizacji.
Trudność polega jednak na tym, że dalsza droga prowadzi przez podwórko. Nikogo nie widać, za to po dojściu do bramy wypadają trzy wściekłe psy – takie co to nie gryzą tylko łykają w całości. Ich jazgot zwabia gospodynię, która ucisza towarzystwo i mogę spokojnie przejść 🙂
Teraz jazda na rower i zbliżam się do znanej sprzed roku rzeki Kałuży. Będzie przeprawa, bo najbliższy most jest w Drażniewie. Wody na szczęście niedużo, więc za chwilę cały majdan jest po drugiej stronie.
Znacznie ciekawsze jest to co zobaczyłem. Kolejny dowód, jak nieprzewidywalny jest Bug. Wielka łacha piasku, po której chodziłem rok temu – zniknęła. Za to ujście rzeki kończyło się mały plackiem piasku i dalej była głębia. Teraz ujście wpada na wielką płyciznę, która kończy się w okolicy połowy rzeki piaszczystą wyspą. Nie mogłem sobie odmówić krótkiego trekingu rzecznego 🙂
Czas w drogę, bo za chwilę druga przeprawa. Mniej przyjemna. Najpierw kilkadziesiąt metrów przebijam się przez trawy wyższe ode mnie, potem znowu buty z nóg i przełażę przez grząskie rozlewisko. Te będzie dziś na szczęście ostatnie 🙂
Teraz już spokojnie ponad rzeką jadę w stronę Drohiczyna. Niestety, jest problem… Oglądałem ten odcinek na mapach wielokrotnie, łącznie z laserowymi skanami terenu i nie wypatrzyłem żadnego przejazdu ponad rzeką. I to niestety się sprawdza. Droga odbija od rzeki w kierunku wsi. Ma nadzieję że trafię na jakąś leśną ścieżkę, ale nie ma żadnej.
Dojeżdżam do Drażniewa. Korzystam z okazji, aby sfotografować pomnik, który ostatnio przegapiłem. Nieźle się schował w trawach 🙂 Znalazłem informację, że pomnik w Drażniewie ufundowany został przez mieszkańców i poświęcony jest pamięci dwóch nauczycieli zamordowanych w 1946 roku.
Szybki przejazd przez wieś, czas jest dobry, więc ruszam w kierunku sąsiedniej miejscowości, tym bardziej że ładnie się nazywa 🙂 Góry. Tam skręcam w znajomą już szutrówkę w kierunku promu.
Cztery kilometry mijają błyskawicznie i już jestem na wprost Drohiczyna na tzw. Ruskiej Stronie. Tu też rzeka się zmieniła. Nie ma piasku, jest jednolite koryto płynącej spokojnie rzeki. Przy promie trochę czekających osób, woda jest, więc przeprawa czynna. Ja jednak nie przeprawiam się, chociaż mam pomysł na kolejną wyprawę, by przejechać drugą stroną rzeki aż do mostu w Kózkach.
Ruszam dalej i dojeżdżam do Bużysk. Miejscowość taka trochę z końca świata. Jako ciekawy akcent – trafiam na rondo, przy którym stoi przystanek i gdzie kończy się bita droga.
Tą właśnie drogą ruszam dalej, mijając kolejne rozlewiska i zmierzam w kierunku Starczewic. Mijam nieduży rezerwat i skręcam w kierunku Korczewa. Przy drodze ciągną się stawy hodowlane – zaglądam na chwilę za nasyp, bo intryguje mnie co też kryje się za wysoką skarpą 🙂
Wreszcie Korczew. Spora gminna miejscowość, w której czeka mnie „lotna premia z podjazdem” 😉 Na szczycie podjazdu odkrywam pałac.
Czas na „ostatnią prostą”, czyli powrót do Mężenina. Po wyjeździe z Korczewa odkrywam, że jadę wysoko ponad doliną Bugu, która ciągnie się aż po horyzont.
Pięknie widać stąd Drohiczyn. Długi zjazd w dół, szum powietrza w uszach i już mijam Laskowice, za parę minut później docieram do Gór (ale fajna nazwa) 🙂 Znowu Drażniew, gdzie dopadam sklep, aby wypić buteleczkę oranżady w sympatycznym wiejskim sklepiku 🙂
Przejeżdżając nad rzeczką Kałużą, mijam ciekawy budynek wyglądający jak dawny młyn. Szukając informacji, udało mi się jedynie potwierdzić przypuszczenia. Tak, to młyn. I nic więcej…
Z Drażniewa już tylko 5 kilometrów leśną szutrówką. Punkt czternasta jest znowu przy samochodzie. Za mną 39 kilometrów. Coraz dłuższe te trasy wychodzą 🙂
Kolejny etap po przerwie: wypad ponad Bugiem nie był nastawiony na odkrywanie nowych miejsc, bo większość z nich już odwiedziłem. Chciałem jednak połączyć je w całość, korzystając z faktu, że mogę się przemieścić na dystansie większym niż zwykle i do tego domalować na swojej mapce kolejny dłuższy fragment rzeki 🙂
W niedzielny poranek zaczynam więc od Woroblina, gdzie korzystam z gościnności kolegi i parkuję przed jego hacjendą 🙂 Zdziwienie gospodarza bezcenne 🙂 Ma gości i pije z nimi poranną kawę, więc nie chcę im za bardzo przeszkadzać – szybko wypakowuję rower, zamieniam kilka słów i w drogę.
Początek jazdy to trasa trochę w nieznane 🙂 Jadę najkrótszą drogą nad rzekę, zastanawiając się czy w lesie ponad Bugiem będzie przejazd. Na mapach satelitarnych wyglądało, że może być problem. Przejeżdżam piaskowe wydmy i jest rzeka.
Są też ścieżki pograniczników 🙂 Ruszam ponad rzeką i przejazd na szczęście jest całkiem dobry.
Mijam las, zatrzymuję się na chwilę nad wyschnięta odnogą Bugu. Woda w tym roku znowu jest bardzo niska, choć o około 40 cm większa niż rok wcześniej. Znowu widać wielkie piaskowe wyspy.
Docieram w znane mi już rejony przy wielkim zakolu z piaszczysta plażą. Pojawiły się nowe dróżki, widać, że pogranicznicy dbają o ich przejezdność. Jest niedziela, więc i wędkarzy sporo. Mijam kilka samochodów schowanych w krzakach. Zamieniam kilka słów z panami na plaży i ruszam dalej.
Docieram w okolice Derła. Tutejsze drogi już znam, więc tempo jazdy jest spore, bo wszystko tu już sfotografowałem i nie zatrzymuję się co chwila na zdjęcia 🙂 Przejeżdżam wzdłuż łąki, na której rok temu grasowało stado traktorów 😉
Teraz czeka mnie przeprawa przez pole dyń 🙂 Na szczęście widoczna jest ścieżka, po której jedzie się całkiem nieźle. Za chwilę ostry zjazd w dół i przekraczam odnogę Bugu. Suchą 🙂
Kolejny odcinek to jazda po wielkim „prawie stepie”, który kończy się w Pratulinie.
Nie wjeżdżam jednak do wsi, tylko wbijam się w łęg, który obadałem kiedyś na plenerze. Jadę około kilometra wysoką skarpą ponad samą rzeką i ścieżka skręca nagle na łąkę. W tym miejscu zaskakuję dwóch sympatycznych pograniczników. Obwieszeni jak choinki ciężkim sprzętem, ubrani szczelnie w maskujące stroje, narzekają trochę na gorąco. Jest koło 11, słoneczko daje już mocno znać o sobie, więc im się nie dziwię. Ucinamy chwilę pogawędkę, tradycyjne „spokojnej” i w drogę.
Kolejny odcinek nie jest już taki łatwy. Docieram do kolejnego zakola i tu ścieżka wbija się w zarośla. Badam możliwość przejazdu, ale po około 100 metrach zarządzam wycof. Teraz niestety muszę oddalić się od rzeki, bo przez pole żyta też nie ma przejazdu.
Powoli zbliżam się do Łęgów. Odnajduję dróżkę, którą przebijałem się na którejś ze starych wycieczek, jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów forsowania miedzą i znowu rzeka. Tu drogę już znam, więc szybkim tempem docieram w okolice starego mostu na nadbużance.
Zdjęcie pamiątkowe pali wystających z rzeki i jadę dalej do kolejnej plaży. Zdjęcia robię tylko do celów dokumentacji wycieczki, bo mam ich stąd już sporo 🙂
Ruszam w kierunku Krzyczewa. Miałem plan jechać dalej, ale dziś muszę wcześniej wrócić, więc skręcam w pierwszą napotkaną drogę ku cywilizacji. Ponad rzeką jadą kolejni pogranicznicy, a ja szybko zbliżam się do Łęgów.
Teraz będzie długa prosta – około 10 km do Woroblina – asfaltem. Mijam Pratulin, Zaczopki, Derło, Cieleśnicę i skręcam tam, gdzie zaczynałem 🙂 Czas mam niezły – około 3,5 godziny a przejechane 35 kilometrów. Zważywszy na trudności terenowe i szukanie drogi – ujdzie 🙂
W niedzielny poranek zaczynam więc od Woroblina, gdzie korzystam z gościnności kolegi i parkuję przed jego hacjendą 🙂 Zdziwienie gospodarza bezcenne 🙂 Ma gości i pije z nimi poranną kawę, więc nie chcę im za bardzo przeszkadzać – szybko wypakowuję rower, zamieniam kilka słów i w drogę.
Początek jazdy to trasa trochę w nieznane 🙂 Jadę najkrótszą drogą nad rzekę, zastanawiając się czy w lesie ponad Bugiem będzie przejazd. Na mapach satelitarnych wyglądało, że może być problem. Przejeżdżam piaskowe wydmy i jest rzeka.
Są też ścieżki pograniczników 🙂 Ruszam ponad rzeką i przejazd na szczęście jest całkiem dobry.
Mijam las, zatrzymuję się na chwilę nad wyschnięta odnogą Bugu. Woda w tym roku znowu jest bardzo niska, choć o około 40 cm większa niż rok wcześniej. Znowu widać wielkie piaskowe wyspy.
Docieram w znane mi już rejony przy wielkim zakolu z piaszczysta plażą. Pojawiły się nowe dróżki, widać, że pogranicznicy dbają o ich przejezdność. Jest niedziela, więc i wędkarzy sporo. Mijam kilka samochodów schowanych w krzakach. Zamieniam kilka słów z panami na plaży i ruszam dalej.
Docieram w okolice Derła. Tutejsze drogi już znam, więc tempo jazdy jest spore, bo wszystko tu już sfotografowałem i nie zatrzymuję się co chwila na zdjęcia 🙂 Przejeżdżam wzdłuż łąki, na której rok temu grasowało stado traktorów 😉
Teraz czeka mnie przeprawa przez pole dyń 🙂 Na szczęście widoczna jest ścieżka, po której jedzie się całkiem nieźle. Za chwilę ostry zjazd w dół i przekraczam odnogę Bugu. Suchą 🙂
Kolejny odcinek to jazda po wielkim „prawie stepie”, który kończy się w Pratulinie.
Nie wjeżdżam jednak do wsi, tylko wbijam się w łęg, który obadałem kiedyś na plenerze. Jadę około kilometra wysoką skarpą ponad samą rzeką i ścieżka skręca nagle na łąkę. W tym miejscu zaskakuję dwóch sympatycznych pograniczników. Obwieszeni jak choinki ciężkim sprzętem, ubrani szczelnie w maskujące stroje, narzekają trochę na gorąco. Jest koło 11, słoneczko daje już mocno znać o sobie, więc im się nie dziwię. Ucinamy chwilę pogawędkę, tradycyjne „spokojnej” i w drogę.
Kolejny odcinek nie jest już taki łatwy. Docieram do kolejnego zakola i tu ścieżka wbija się w zarośla. Badam możliwość przejazdu, ale po około 100 metrach zarządzam wycof. Teraz niestety muszę oddalić się od rzeki, bo przez pole żyta też nie ma przejazdu.
Powoli zbliżam się do Łęgów. Odnajduję dróżkę, którą przebijałem się na którejś ze starych wycieczek, jeszcze tylko kilkadziesiąt metrów forsowania miedzą i znowu rzeka. Tu drogę już znam, więc szybkim tempem docieram w okolice starego mostu na nadbużance.
Zdjęcie pamiątkowe pali wystających z rzeki i jadę dalej do kolejnej plaży. Zdjęcia robię tylko do celów dokumentacji wycieczki, bo mam ich stąd już sporo 🙂
Ruszam w kierunku Krzyczewa. Miałem plan jechać dalej, ale dziś muszę wcześniej wrócić, więc skręcam w pierwszą napotkaną drogę ku cywilizacji. Ponad rzeką jadą kolejni pogranicznicy, a ja szybko zbliżam się do Łęgów.
Teraz będzie długa prosta – około 10 km do Woroblina – asfaltem. Mijam Pratulin, Zaczopki, Derło, Cieleśnicę i skręcam tam, gdzie zaczynałem 🙂 Czas mam niezły – około 3,5 godziny a przejechane 35 kilometrów. Zważywszy na trudności terenowe i szukanie drogi – ujdzie 🙂
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 10 gości