Bałkańska majówka po raz drugi
Bałkańska majówka po raz drugi
W tym roku na majowke, podobnie jak rok temu, wybralismy sie na Bałkany. W tej samej ekipie. Trasa troche inna i sporo dluzsza. Jedziemy przez Slowacje, Wegry, Serbie, Czarnogore, Albanie, Macedonie, Serbie, Wegry, Slowacje.
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
Wyjezdzamy sobie w piatek kolo poludnia coby to i wyspac sie a i dojechac na miejsce noclegu- do wiaty w Skawicy, na spokojnie i przed zmrokiem. Wspanialy plan niestety bierze w leb bo zachcialo sie nam wjezdzac na autostrade zamiast jechac jak nalezy co bardziej zapadlymi wsiami. I co- i dupa. Stoimy w korku chyba z 5 godzin bo na odcinku Wroclaw- Gorny Slask sa 4 wypadki, w tym dwa z ofiarami smiertelnymi, auta lezace na dachu, powyrywane barierki, ogolnie masakra. Jadace auta zachowuja sie jakby pragnely by tych wypadkow bylo wiecej, kleja sie do zderzaka jak g...do buta, zapierniczaja ile fabryka dala, czuc straszna nerwowowsc na wszystkich drogach. Bo dlugi weekend, bo malo czasu, bo trzeba gnac na oslep. Ludzie jakby sie jakiegos szaleju nazarli. Jakos tak daje do myslenia ten dzisiejszy przejazd przez kawalek Polski. Ludzie mowia ze niebezpiecznie podrozowac do roznych krajow, chodzic po sztolniach czy wysokich gorach.. A tu nie wiem czy najwiekszym zagrozeniem nie jest przejazd autem przez glowne drogi w weekend majowy...
Do wiaty w Skawicy docieramy juz ciemna noca. Na miejscu spotykamy sie z Ziutka i Grzesiem. Jest wieczorne ognicho, jest cala bateria grzesiowych nalewek ale i tak wygania nas do namiotu zimno waskiej doliny nad szumiacym potokiem. W namiocie tez dzis nie jest zbyt cieplo. Boje sie troche ze kabak zmarznie wiec biore ją do mojego spiwora. Ukladam na brzuchu, zamek nawet udaje sie dopiac. Spi slodko, posapuje, czasem zawierzga nozkami. Jejku- ale grzeje jak termoforek! Toperz troche zmarzl dzisiejszej nocy- a my nie!!!!
Gdy wstaje o 6 do kibla to namiot jest caly bialy, trawa tez. Wszedzie lezy szron… Brrrr… Jak to dobrze ze jedziemy na poludnie!
Dzien wstaje pogodny i cieply.Dzis jedziemy trasa z widokami na Tatery. Tu widziane z polskiej strony- o matko- ale tam sie musi teraz roic!
A tu wjezdzamy na Slowacje.
Od momentu przekroczenia granicy wpadamy jakby w inny swiat. Przestaje sie kłębic na drogach, w miasteczkach. Tiry nie kleja sie do zderzakow- ba! na naszej drodze nie ma ich wcale. W mijanych wioskach rosnie trawa, nie wygolona do samej ziemi. Rowy przy drogach jakby plytsze, mniej reklam. Chyba jakas dobra trase wybralismy. Trase pusta, kręta i dosc obfita w cyganskie osiedla.
Na Wegry wjezdzamy malym przejsciem granicznym kolo Aggtelek.
Jako ze pora pozna to szukamy noclegu. Wegry sa dosc slabym miejscem pod biwaki- albo wies, albo pole uprawne, albo las-chaszcz, czasem trafi sie boczna droga do wiezy widokowej ale zawsze jest szlaban. Ostatecznie jedziemy w rejon promu na rzece Sajo miedzy wioskami Muhi i Korom. Prom to prom. Prom cie nigdy nie zawiedzie a przypromowe okolice sa przyjazne bubom. I tym razem jest to dobry wybor. W ostatnich przeblyskach slonca stawiamy namiot. Prom w nocy odpoczywa. Rzeka pluszcze, slychac odglosy spiewow i fajerwerkow z drugiego brzegu- jakas impreza tam trwa. Ptactwo kwiczy jak w ptaszarni. Jak rok temu w opuszczonym przylotniskowym miescie Sarmellek. Jakies typowe dla Wegier wrzeszczace nocne ptaki. Cykad brak. Znow chlodno. Znow kabak na brzuchu. Jak daleko na poludnie trzeba odjechac aby zgubic te zimne noce?
Rzeka jest dosyc mulista i nie zacheca do kapieli ani robienia prania. Piore wiec w skladanej misce w wodzie mineralnej. Ludziska od promu patrza na nasz biwak i nas jak na kosmitow ktorzy wyladowali tu w nocy.
Wegry to bardzo zapromowany kraj- z samej mojej mapy naliczylam ich chyba kolo 40. Moze kiedys przyjedziemy po prostu powozic sie promami? Przemykamy przez caly kraj prawie bez postojow. Przed serbska granica mijamy opuszczona stacje benzynowa.
Fajne miejsce na nocleg-jest dach! A! Bo zapomnialam napisac ze zaczelo lac! Ale jeszcze trochu wczesna godzina wiec suniemy dalej. Granice przekraczamy za wsia Tompa. Na granicy luz, nawet do bagaznika nie zagladaja. Widac nikt nie przemyca Arabow w ta strone. Fajna mine ma Serb gdy toperz podaje mu trzy paszporty a on jak byk widzi w skodusi dwie osoby. Robi surykatke, wyciaga glowe - ki diabel? Kabak staje na wysokosci zadania i zaczyna buczec. Serb cieszy ryja- zmiana jednak bedzie spokojna.
Na granicy widac slynny wegierski zasiek kolczasty. W widlach zasieku od serbskiej strony jest mini oboz uchodzcow. Taki pokazowy. Kilka namiotow, suszace sie pranie, smutne dzieci, dlugi barak i eskorta policji. Wyglada troche jak teatrzyk, specjalnie tak wyeksponowany aby kazdy przekraczajacy granice widzial ze taki problem w obecnej Europie istnieje. Miejsce jest wyjatkowo niefajne pod oboz, bloto, glina, a z dwoch stron ten plot. 100metrow dalej byloby o niebo wygodniej, ale o ile mniej widowiskowo.
W mokrej Suboticy zatrzymujemy sie na obiad. Pljeskawica w wersji hamburgerowej. Miasto puste i niezwykle zielone. Wszedzie klomby, krzewy, drzewa ktorych korony tworza wrecz dachy i pergole. Widac ze nie jest (tak jak polskie miasta) we wladaniu ludzi ktorzy nienawidza przyrody.
W ryneczku stoi spory drugowojenny pomnik, ktory ide obejrzec.
Umieszczona plaskorzezba przypomina jakies zapasy, sumo, zatloczony autobus w chodzinach szczytu albo orgie? ale jakos nic kojarzacego sie bezposrednio z wojna...
Jedziemy szukac spania gdzies za Nowym Sadem. Wjezdzamy w gory ktore otaczaja nas zwartym zielonym zamglonym kozuchem. I bardzo mokrym. W jakiejs wypasnej knajpie pytamy o kemping znaczony na mojej mapie. Mamy jechac mala droga w strone wsi Vrdenik. Ruch na drogach jest duzy. Chyba maja tu jakies lokalne Zakopane bo wszedzie malo zachecajace knajpy i hotele przescigajace sie w ilosci gwiazdek. Gdziezesmy sie wepchali?
Mijamy jakies pole biwakowe. Na ladna pogode przefajne, dwie wiaty, stoliki i przy kazdym kamienny gril-kominek. Teraz blota po kostki, z nieba i drzew leja sie potoki wody. Idziemy poszukac czy nie ma jakiejs wiaty nadajacej sie pod nocleg. Wiaty niestety sa takie bez scian. Jedna zasiedlila grupa mlodych Serbow. Owineli ją cala folia a w srodku susza sie jakies rzeczy rozwieszone doslownie wszedzie. Grunt mlaska pod nogami i jest lekko grzaski. Kawalek dalej napotykamy szczatki dwoch namiotow wdeptane w bloto. Chyba ich zmylo… i chyba rozwloczone pod naszymi nogami tropiki to resztki poprzedniego lokum ekipy z wiaty. Ogledziny miejsca sa utrudnione tym ze wlasnie zrobilo sie ciemno. Nieeee, biwak w takich okolicznosciach przyjemny nie bedzie. Szukamy kwatery.. Znow pytamy w jakiejs restauracji z bialymi obrusami. Probuje sobie przypominac rozne angielskie slowa ktore nigdy nie byly mi potrzebne acz okazuje sie ze po polsku tez troche nas rozumieja. Gosc za barem jest bardzo mily, mowi ze nam pomoze i obdzwania roznych znajomych. Ostatecznie mamy sie udac do Wioletty, wlazimy za jakas wysoka brame, do pokoju wedrujemy balkonikiem wylozonym dywanem. Za noc, za 4.5 osoby mamy zaplacic kolo 100zl. Pokoj nam sie bardzo podoba bo jest tam SUCHO. Na kolacje zjadamy rozne smakolyki - oprocz jednego Ziutowego sera plesniowego. Ogolnie wszyscy lubimy takie sery ale ten dojrzal ciut za bardzo. Wprawdzie jeszcze nie ucieka ale np. dochodzimy do wniosku ze chyba trzeba sie dzis umyc bo panuje w pokoju wokol nas jakis taki dziwny zapach- a to ten ser!!!!!
Kabaczek nie chce isc spac, zlazi z lozka i dokazuje chyba do polnocy , wykazujac szczegolna atencje do kabli. Ziuta w telefonie sprawdza prognoze pogody -ponoc ma lac jeszcze przynajmniej przez tydzien na calych Balkanach- od Wegier po Grecje. Prognozy czesto sa chybione ale i tak morale ekipy nie szybuje zbyt wysoko i zaciaga mułem
Rano leje dalej. Sniadanie zjadamy w zadaszonej czesci ogrodu a gospodarz przynosi nam rakije i pisanki.
Zabawne jest to ze przynosi trzy kieliszki rakiji. Wczoraj nas nie widzial bo kwaterowala nas chyba jego zona. Dzis nam odniosl 5 paszportow. Sa dwa auta wiec dwoch kierowcow. Prosta matematyka
Suniemy dalej przez mokry szary swiat. Na krotki postoj stajemy przy ruinach. Kolo Kosilijeva. To nawet nie ruiny a niedokonczone dwa pustostany.
Wlaze do srodka jak to mam w zwyczaju, acz nie spodziewam sie rewelacji. Ot pewnie ceglane sciany i puste otwory ktore zapewne zostalyby oknami w jakiejs rownoleglej rzeczywistosci. Pierwszy budynek rzeczywiscie wlasnie taki jest. Wiec do drugiego troche nie chce mi sie isc- ale skoro juz tu jestem.. Wlaze.. Po schodkach, skret w prawo… i szok! Uchylone drzwi. A za nimi normalne okno. Wiatr wwiewa do srodka firane. Dywanik. Kanapa. Krzesla. Kredens pelny poprzewracanych kubeczkow i garnuszkow. Wydarte ze sciany kable. Rozrzucone sprzety. Chyba gospodarz opuscil to miejsce. Ostatni kalendarz scienny wskazuje rok 2011. Jak widac zrobil tu sobie calkiem przytulne gniazdko- wprawil okno, zamykane na zamek drzwi, doprowadzil elektrycznosc. W jednym pokoiku, bo po reszcie budynku hula wiatr. I nie jest to typowe lokum bezdomnego, w stylu barłóg, rozrzucone flaszki, nasrane w kącie. Ktos tu probowal sobie normalnie zyc..
Na podlodze i stole lezy troche rozrzuconych zdjec. W kredensie jest caly album. Glownie usmiechniety mlody chlopak z bujna czupryna. Z wojska, ze slubu, przed domem z samochodem yugo, z plakatami w tle albo swietymi obrazami, gdzies w podrozy, na rynku. Jakies dziecko, jakas kobita w dlugim plaszczu, jakies mocno wypite geby na jakiejs imprezie. Jakby skrotowo ujete czyjes zycie. Zdjecia wygladaja na stare. Jakies lata 70-80 te.
Jest tez jakies pismo urzedowe ale ani nazwy miejscowosci ani pieczatki nie umiem odcyfrowac
Czemu ten ktos znalazl sie nagle tu w tej ruinie? Jakies wojenne zawirowania? Zaluje teraz ze nie zmienilam ustawien w aparacie i nie porobilam odwzorowania zdjec w lepszej jakosci. Ze nie sprawdzilam z tylu- moze byly daty? Ale jakos trzesly mi sie tam łapy i czulam na plecach czyjs wzrok…
Niedaleko wsi Dracid za Valijevem zatrzymujemy sie na kawe w malutkiej knajpce w jakims przysiolku.
Knajpke prowadzi starenki dziadek. Porozumiewanie z nim jest bardzo ograniczone. Wnetrze baru jest ciemne i osmolone piecykiem kozą.
Kawe sami sobie nalewamy z imbryczka- dziadek wpuszcza nas na zaplecze. Zakąszamy Ziutowym makowcem- jeszcze z Polski.
Duzo jezdzacych tu aut jest z jakiejs nieznanej mi dotychczas firmy o logu “TAM”.
Sa tez yugo, zastawy, ład wiecej niz w Polsce. I stare renaulty tez sie nieraz zdarzaja.
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
No i moje ulubione kablowiska! Uzyje na nich na tym wyjezdzie!
Potem suniemy gorami. Zielone, strome, pelne kamieniolomow, wygladajace na niedzwiedzionosne.
Za Zlatiborem mijamy swietne miejsce na nocleg. Nad rzeczka, przy starym moscie, cofnieta od glownej drogi mila łączka. Tylko zeby tej sciany deszczu nie bylo… Znow chyba dzis jestesmy skazani na kwatere… Ze smutkiem opuszczamy to mile miejsce… Moze kiedys tu wrocimy? Na wszelki wypadek wrzucam do rzeki 20 groszy…
W Prijepolje mijamy pomnik walk z okresu II wś. Rzezby, tablice, plaskorzezby, wkomponowane w ruiny. Jakis miejscowy, widzac ze łaże z aparatem krzyczy ze to byl wojskowy szpital. Dotarla do mnie ta tresc. Potem dopiero sobie uswiadamiam jaki dziwny mix jezykowy koles zastosowal “sałdackij hospital”
Miasto polozone jest pod wielka skala
Granica z Czarnogora jest symboliczna. Znow sie trzeba prosic o pieczatki
cdn
Ostatnio zmieniony 2016-05-24, 01:14 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Dziwne, że mieliście taką kiepską pogodę, jednak wydawało się, że na południu powinna być pewniejsza.
te autko ze zdjęcia zapewne ma 30 lat, zresztą Jugosławia przestała istnieć w 2003 roku dopiero, więc aż takich wiekowych mieć nie muszą
Sporo aut jezdzi z naklejka YU a nie SRB. Niektore sa faktycznie stare a niektore bynajmniej nie 30 letnie, wiec chyba po prostu wskazuja na sympatie polityczno-historyczne wlascicieli.
te autko ze zdjęcia zapewne ma 30 lat, zresztą Jugosławia przestała istnieć w 2003 roku dopiero, więc aż takich wiekowych mieć nie muszą
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Hmm... kiedy w pracy rozmawiamy o wyjazdach, to osoby posiadające dzieci usiłują wmówić mi, że tak daleko można podróżować tylko z dzieckiem, które ma co najmniej 3 lata i to pod warunkiem, że cały czas ogląda podczas jazdy bajki na tablecie. W ten sposób można dojechać najdalej do Chorwacji na Istrię, bo dłuższej podróży dziecko nie wytrzyma. Jak wspominam o noclegu po drodze na dziko, to patrzą na mnie jak na szaleńca.
A Kabak taki uśmiechnięty, jakby tego wszystkiego nie wiedziała...
A Kabak taki uśmiechnięty, jakby tego wszystkiego nie wiedziała...
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
sprocket73 pisze: że tak daleko można podróżować tylko z dzieckiem, które ma co najmniej 3 lata i to pod warunkiem, że cały czas ogląda podczas jazdy bajki na tablecie.
ja się nie dziwię. Moi znajomi tak sobie "wychowali" dziecko, że już od 2-3 życia najważniejszą czynnością w ciągu dnia było wielogodzinne oglądanie telewizji. Obecnie ma ono 6 lat, ale nie ma wieczoru, żeby nie spędzało go przed pudłem lub laptopem. Jak np. dorośli chcą coś obejrzeć to jest zawsze awantura. Przed meczem to musiały być przeprowadzane specjalne rozmowy, aby latorośl mogła zrozumieć, że telewizor nie należy tylko do niego Kiedy rok temu byliśmy z nimi na kempingu, gdzie nie było takich zdobyczy cywilizacji, to momentami przypominał wyjazd koszmar. Bo 6-latek się nudzi i tata musi się nim przez CAŁY dzień zajmować. Rodzice wrócili chyba bardziej zmęczeni niż tam pojechali...
sprocket73 pisze:bo dłuższej podróży dziecko nie wytrzyma
w sensie co - pęknie? Czy zacznie rozkręcać samochód tak, że dalsza podróż będzie niemożliwa?
W ogóle nudzące się dziecko to jakiś skandal, powinni za to odbierać prawa rodzicielskie Z drugiej strony... dziecko to dziecko, ale popatrzmy na nastolatków albo i starszych osobników np. w autobusie albo pociągu. 3/4 z nich siedzi z jakimś smartfonem albo tabletem, jeśli akurat czegoś nie ogląda, nie przerzuca kolejnych stronek to przynajmniej trzyma go kurczowo w ręce, aby natychmiastowo zareagować na czyjś kontakt. Czy wyobrażasz sobie jak 18-latek wytrzymałby podróż nie tylko do Istrii, ale np. do Budapesztu, gdyby mu odebrać takich sprzęt?
Jeśli osoby w tym wieku nie potrafią spokojnie usiedzieć krótszej lub dłuższej chwili to co dopiero ich potomkowie?
Ostatnio zmieniony 2016-05-24, 11:55 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
- sprocket73
- Posty: 5935
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Podczas naszych bałkańskich wyjazdów zwróciliśmy uwagę na to jak rodziny spędzają czas wieczorem. Taka typowa europejska rodzina (Niemcy, Włosi, Rosjanie), z jednym albo dwójką dzieci w wieku 11-14 lat, wtedy kiedy jeszcze jeździ się z rodzicami. Zasiadają wieczorem do obiadu w knajpie. Kelnerzy podają wino, owoce morza, na co tam maja ochotę. Latorośle cały czas pochylone nad smartfonem. Jeżeli jest już ciemno, twarze mają rozświetlone niebieskawą poświatą. Nie odzywają się słowem, jedzą jedną ręką, drugą ciągle głaskają swoje urządzenie mobilne, nie podniosą nawet głowy, żeby rzucić okiem na zachód słońca nad morzem. Potrafią tak wytrwać całą długą kolację, a potem odchodzą razem z rodzicami, cały czas wpatrzone w ekranik.
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
- telefon 110
- Posty: 2046
- Rejestracja: 2014-09-20, 22:32
sprocket73 pisze: Latorośle cały czas pochylone nad smartfonem. Jeżeli jest już ciemno, twarze mają rozświetlone niebieskawą poświatą. Nie odzywają się słowem, jedzą jedną ręką, drugą ciągle głaskają swoje urządzenie mobilne, nie podniosą nawet głowy, żeby rzucić okiem na zachód słońca nad morzem. Potrafią tak wytrwać całą długą kolację, a potem odchodzą razem z rodzicami, cały czas wpatrzone w ekranik.
Latorośle raczej nie pójdą do sklepu by zapłacić kartą za urządzenie.
To jest wybór rodziców.
A że rodziciele mają w dupie ukształtowanie latorośli ?
To i tak lepiej (że mają latorośle) od pokolenia panien i kawalerów w wieku Chrystusowym.
Pudelek pisze:Dziwne, że mieliście taką kiepską pogodę, jednak wydawało się, że na południu powinna być pewniejsza.
W Czarnogorze i Albanii bylo lepiej, prognoza na szczescie sie nie sprawdzila ale troche zesmy sie zestresowali jak Ziuta ją sprawdzila a tu deszcz na 85% przez 10 dni...
Pudelek pisze:te autko ze zdjęcia zapewne ma 30 lat, zresztą Jugosławia przestała istnieć w 2003 roku dopiero, więc aż takich wiekowych mieć nie muszą
To z foty jest stare ale widzialam tez na mlodszych autach, ale moze faktycznie byly kilkunastoletnie? Blednie myslalam ze Jugoslawia przestala istniec wczesniej, jakos w latach 90 tych
sprocket73 pisze:Hmm... kiedy w pracy rozmawiamy o wyjazdach, to osoby posiadające dzieci usiłują wmówić mi, że tak daleko można podróżować tylko z dzieckiem, które ma co najmniej 3 lata i to pod warunkiem, że cały czas ogląda podczas jazdy bajki na tablecie. W ten sposób można dojechać najdalej do Chorwacji na Istrię, bo dłuższej podróży dziecko nie wytrzyma.
Tak daleko? tzn Balkany sa daleko? bo ja myslalam ze daleko to jest Afryka.. albo Nowa Zelandia!
Ja mysle ze ludzie tak mowia i nie wyjezdzaja z dziecmi bo ich po prostu zmaga lenistwo i szukaja usprawiedliwienia. A to jest prawda ze z dzieckiem jest na wyjezdzie duzo wiecej roboty niz bez, bo przewijanie, przebieranie, mycie, karmienie, przygotowywanie miejsca do spania, pranie, to jakby zliczyc napewno zajmuje kilka godzin dziennie. Ja np. specjalnie nastawialam sobie budzik na poltorej godziny wczesniej niz wstawala reszta ekipy aby zdazyc sie ze wszystkim odrobic i zeby nie opozniac potem wyjazdu. Ale moze dla niektorych jest wazniejsza wygoda i dlugie spanie rano niz radosc z wedrowki z ekipa wiec twierdza ze sie nie da z dzieckiem. Wedlug mnie jest to troche nieuczciwe i szkodliwe bo mozna by nazwac rzeczy po imieniu "nie chce mi sie". A takimi opowiesciami jak od ciebie z pracy to po prostu moga skutecznie zniechecic do posiadania dzieci inne osoby
Kabak w samochodzie spedza czas tak:
https://picasaweb.google.com/krotochwil ... redirect=1
Poki co bajek na tablecie nie oglada, poki co wystarcza mapa, szyszka, butelka z woda, foliowy worek i wlasna noga
bo dłuższej podróży dziecko nie wytrzyma.
Nie wytrzyma to znaczy co? rozerwie go sila odsrodkowa?
sprocket73 pisze:A Kabak taki uśmiechnięty, jakby tego wszystkiego nie wiedziała...
Bo nie wie...
Ostatnio zmieniony 2016-05-24, 14:26 przez buba, łącznie zmieniany 6 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
To chyba ma po ojcu
PS tak trochę z OT>jak wygląda teraz kwestia przewożenia dzieci w aucie? Bo kiedyś było tak, że chyba do 10 roku życia jeździło się z tyłu, a potem można było z przodu - żadnych fotelików przecież nie było. A ostatnio kumpel mówił mi, że z przodu bez fotelika to może jeździć dziecko co ma co najmniej 150 cm wzrostu... a jego żona ma 152, to ledwo się łapie
PS tak trochę z OT>jak wygląda teraz kwestia przewożenia dzieci w aucie? Bo kiedyś było tak, że chyba do 10 roku życia jeździło się z tyłu, a potem można było z przodu - żadnych fotelików przecież nie było. A ostatnio kumpel mówił mi, że z przodu bez fotelika to może jeździć dziecko co ma co najmniej 150 cm wzrostu... a jego żona ma 152, to ledwo się łapie
Pudelek pisze:To chyba ma po ojcu
Nie ze uderzajace podobienstwo? Acz grunt ze nie ma brody!
Pudelek pisze:PS tak trochę z OT>jak wygląda teraz kwestia przewożenia dzieci w aucie? Bo kiedyś było tak, że chyba do 10 roku życia jeździło się z tyłu, a potem można było z przodu - żadnych fotelików przecież nie było. A ostatnio kumpel mówił mi, że z przodu bez fotelika to może jeździć dziecko co ma co najmniej 150 cm wzrostu... a jego żona ma 152, to ledwo się łapie
Nie wiem jak jest. Ale te prawa sa idiotyczne. Tak jak jeszcze rozumiem przewozenie niemowlaka w koszyku, bo faktycznie polozone luzem na fotelu mogloby sie sturlac, zwlaszcza takie co jeszcze nie siedzi pewnie.. ale te normy wiekowo-wzrostowe to jest jakis absurd. Z tego co widze to moja mama ledwo sie lapie - pare cm mniej i by musiala prowadzic z fotelika! ba! dobrze jak nie z tylnego siedzenia!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Caly czas jedziemy wzdluz cudnej linii kolejowej. Tunele , poltunele i wiadukty.
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
Chyba w polowie takie metro srodgorskie przebiegajace wewnatrz skal. Trasa wiedzie z Belgradu w Serbii do Baru w Czarnogorze. Nie wiem czy cala jest drozna, nie wiem czy mozna przejechac ja ciagiem czy jedynie jakies wybrane kawalki. W strefie miedzygranicznej (bo granice sa tu spory kawalek od siebie oddalone) widzimy na wiadukcie pociag. Taka rozklekotana osobowka pomalowana w grafiti.
Dojrzewa w nas plan aby przyjechac tu za rok i sie tym pociagiem przejechac. Najchetniej tam i spowrotem. Nie wiem czy mozna nim granice przekraczac- na mapie nie mam znaczonego przejscia kolejowego.
Kawalek za Bilejo Polje zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym motelu. Motel jest chyba nowy, wyglada jakby jeszcze nie do konca dzialal. W knajpie maja tylko rakije i kawe. Dobra jest rakija jablkowa i gruszkowa, za sliwkowa jakos nie przepadam. Dziadek z obslugi pije z nami.
Na obiad polecaja nam knajpe 300 metrow dalej. Ziuta z Grzesiem ida. My zostajemy- nie usmiecha sie nam lazic poboczem ruchliwej drogi i to jeszcze po ciemku i w deszczu. W kabinie prysznicowej odgrzewamy sobie fasolke. Rano na sniadanie zjadamy mieso z wczorajszego obiadu Ziuty i Grzesia. Dostali takie ogromne porcje ze nie byli w stanie tego przejsc.
W kibelku mozna dostrzec bardzo ciekawy patent- zarowka oswietlajaca pomieszczenie wisi na kablu ktory jest przymocowany do klamki okna. Tym samym zarowka nie spada a i okno jest uchylone tyle co nalezy.
Kabaczek na poczatku wyjazdu podchodzila nieco nieufnie do Ziuty. Przelom nastepuje chyba drugiego dnia kiedy Ziuta skarmia kabaka galaretka z miesa. Od tego czasu nastepuje wielki wybuch milosci niemowlecia do matki chrzestnej. Chyba mamy przekupne dziecko…
Pogoda sie chyba ustabilizowala. Jednolita czapa chmur a i opad ciagly, stabilny, o sredniej mocy. Troche zal tych cudnych gor, skal i przeleczy przez ktore jedziemy i widac tylko biala zaslone mgly. Pranie nie schnie, w skodusi zaczyna pachniec piwnicą.
Im dalej jest jednak lepiej. Coraz czesciej pokazuja sie pękniecia w podniebnej oponie, wylaza szczyty olesione i skaliste pokryte sniegiem.
Najladniejszy widok roztacza sie z przeleczy miedzy Kolasinem a Medurecje. Zwracaja uwage niesamowite wioski jakby poprzyklejane do stromych zboczy. Ciekawe czy prowadza tam drogi? Moze kiedys bedziemy bardzo bogaci, kupimy sobie niwe i wszedzie tam pojedziemy!
Droga biegnie widokowym zboczem , raz po raz wpadajac w półtunele.
Na przeleczy jest knajpa. W zaleznosci od preferencji i mozliwosci pijemy tam kawe, rakije lub soczek.
Wjezdzamy tez w kanion rzeki Moraca- wodospady, skaly i blekitna wstega rzeki bardzo na dole.
Przed Podgorica rzeka Moraca tez prezentuje sie ladnie, choc skalne sciany sa tu juz duzo nizsze. Ale tez do ewentualnej kapieli ciezko by zejsc..
I jest nad nia wiszacy kibelek! Hmmm.. a wygladala na taka czysta
Z Cetinje jedziemy w strone Kotoru kreta gorska droga. Widok w strone Cetinje.
Biorac pod uwage rodzaj rozrzuconych smieci jest to chyba ulubione miejsce wszystkich okolicznych zakochanych parek…
Wszedzie wokol sa gory, gory i jeszcze wiecej gor. Nazwa kraju chyba zobowiazuje
Dzwiecza dzwoneczki naskalnych owiec i koz zywiacych sie aromatycznymi suchoroslami
Mijamy cos wygladajacego na bezobslugowa chatke turystyczna ale akurat mamy na zderzaku jakiegos narwanego miejscowego i zupelnie nie ma jak sie zatrzymac na serpentynach.
Sa tez ruiny jakiejs osady, gdzie szkielety budynkow przeplataja sie z malymi bunkierkami w albanskim stylu.
Sa tez parkingi, gdzie jest w zwyczaju zostawic auto na ..hmm.. dosc dlugo..
W wiosce w dolinie zagladamy do milej knajpki. Obok niej stoja ruiny blokow i sympatyczne auta. Podoba mi sie ten sposob wozenia kola zapasowego
Zjadamy tu jagniecine. Zamawiam sobie tez kieliszek rakiji gruszkowej. Łykajac spodziewalam sie takiej jak wczoraj. Ta ma chyba z 80%. Oczy wychodza mi z orbit, przez dluzsza chwile nie moge zlapac oddechu ani nic powiedziec. Dobra byla!
Lekko zasiedziany kabak biega po podlodze w kolko. Jestesmy jedynymi goscmi wiec nikomu to nie przeszkadza oraz minimalizuje szanse rozdeptania.
Knajpa jest obwieszona czym sie da- flagami, makatkami, plakatami, koszulkami, starymi sprzetami. Ogolnie jest to jedno z tych miejsc gdzie nie mozna sie nudzic a wzrok ciagle zaczepia sie na czyms innym. Napewno jest totalnym przeciwienstwem monotonii pustych scian. Jest tez kominek i mily zapach drewna- palonego, swiezego i impregnowanego
Dosc dziwny jest regal gdzie stoja same alkohole i Putin miedzy nimi. Hę? Czy moze to tak, ze Rosjanie sa czestymi goscmi tego lokalu i chodzi o to aby ich skusic do łykniecia kolejki za swojego wodza?
Jest tez szafka gdzie za szybka sa wyeksponowane banknoty z roznych krajow. Sa forinty, korony, ruble, dolary, dinary, hrywny. Nie ma zlotowek! Skandal. Zostawiam 10 zl.
Mijamy jaskinie o rozmiarze XXXL w ktorej chlupocze woda i wiruja mgly
Tam gdzie jeszcze przed chwila byla jednolita biala sciana - zaczynaja sie pokazywac kolejne pasma gor. Jakos tak jest ze na styku ladnej i brzydkiej pogody sa zawsze najciekawsze widoki.
Zatrzymujac sie co chwile na zdjecia, na podziwiania, na radosc ze przestalo padac, jedziemy powoli w strone Zatoki Kotorskiej, gdzie mamy namierzone kilka fortow. Okolice ktoregos z nich beda dzis naszym noclegiem! Na pohybel kwaterom i hotelom! Nie pada! Jest cieplej! Znow bezkresna wolnosc i nocleg pod dachem z miliona gwiazd!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 14 gości