Urlop się trafił, więc trzeba było gdzieś jechać. Jak zwykle walka planów z rzeczywistością została zdecydowania wygrana przez rzeczywistość. Z pięciu planowanych dni zostały trzy, ale jak wiadomo, nie liczy się ilość, lecz jakość.
Start 20.04. pierwszym busem z Krakowa w stronę Krościenka. W Krakowie lampa (wbrew prognozom), w Tylmanowej już zgodnie z zapowiedziami - jakoś niemrawo, ale siąpi. Do tego wiatr przenikliwy, temperatura około 5 stopni, odczuwalne -50. Ruszamy ze wspomnianej Tylmanowej zielonym szlakiem w kierunku Lubania. Ostro pod górę. Po dwakroć ostro, biorąc pod uwagę plecak napakowany jak kabanos. W takich warunkach trudno było o optymizm..
Sam szlak raczej mało efektowny, za to efektownie daje po tyłku. Zgodnie z oczekiwaniami, aż do samego Lubania nie spotykamy ani ćwierci żywej duszy. Za to kilka razy pierze w nas z nieba lodowa kasza. Ku uciesze gawiedzi, po owych opadach coraz częściej pojawiają się przebłyski słońca i/lub nieco ambitniejszej widoczności.
Na Beskid Sądecki:
czy też Pieniny:
Żeby za wesoło nie było, na Lubaniu wita nas (oprócz wieży) śmietnik i śnieżyca.
Na szczęście spotkaliśmy dwie sympatyczne niewiasty z Chochołowa, w związku z czym przebimbaliśmy w wiacie dobre 40 minut.
A tak w ogóle, to krajobraz zdecydowanie bardziej listopadowy niż kwietniowy..
Generalnie mój sen o wybitnej panoramie z Lubania się nie spełnił, ale jakieś pół godziny po opuszczeniu szczytu nadzieja zaczyna się wlewać wąskim strumieniem do serca.
Na Studzionki docieramy później niż zakładaliśmy, bardziej znużeni i bardziej zmęczeni niż chcieliśmy.. ale na szczęście widoki choć częściowo rekompensują zużytą energię.
Po jakichś dwóch godzinach robię jeszcze małą dogrywkę zdjęciową.
To teraz kilka słów o noclegu u Państwa Chrobaków.. Warunki są świetne. Pokoje i sanitariaty czyściutkie, a gospodyni przemiła, uczynna, nastawiona niesamowicie życzliwie do gości. O dziwo było w sumie ok. 10 osób na nocleg, schodzili się w różnych porach, każdy dostał na życzenie posiłek - jedni ciepły, inni zimny; jedni o 19:00, inni o 19:20.. A Pani Ela z uśmiechem na ustach pitrasiła w kuchni wszystko na świeżo. A ceny? Nocleg z pościelą 25 zł, a dwudaniowy obiad (wiadro rosołu, gigantyczny schabowy z ziemniakami i surówkami) 20 zł. Potęga. Naprawdę polecam gorąco.
Tym bardziej, że rano może Cię spotkać za oknem taka niespodzianka:
W związku z powyższym szybko zbieramy manatki i ruszamy pod górkę, żeby uwiecznić zastaną sytuację. Tatry jak na dłoni.. oczywiście mój super aparat w komórce oddaje może 20% stanu faktycznego. Ale było niesamowicie. Polecam każdemu, żeby tam poszedł i zobaczył to na żywo.
Ze Studzionek ruszamy przez Przełęcz Knurowską na Turbacz. Po drodze mnóstwo widokowych prześwitów, najbardziej efektowny w okolicach Kiczory. Samo podejście fragmentami dość ostre, choć generalnie przyjemne.
Na Hali Długiej jeszcze całkiem sporo krokusów:
Widokowo - dalej brzytwa. Byłem zdziwiony, że przez cały dzień widoczność nie spadła, a szczyty się nie zamgliły.
Na Turbaczu ładujemy żołądki jadłem i napitkiem i po jakiejś godzinie ruszamy w kierunku Starych Wierchów. Lampa na niebie nie odpuściła nawet na sekundę.
W schronisku jak zwykle sympatyczne pogaduchy, jak na środek tygodnia sporo ludzi na czele z ekipą krakowskich żołnierzy-spadochroniarzy. Jemy, pijemy, weselimy się. Tej lokalizacji nikomu polecać nie trzeba
W piątek już tylko zejście do Rabki i powrót busem do Krakowa. Pogoda dalej świetna, choć widoczność już słabsza, wszystko za delikatną mgiełką. Na deser zatem dwa strzały z Maciejowej:
Wyjazd udał się rewelacyjnie, panorama na Studzionkach wyrwała z buciorów. Aż dziw, że udało się wstrzelić w takie okno pogodowe, planując urlop ze sporym wyprzedzeniem. Oby tak dalej. Dziękuję za wypowiedź.
Trzydniówka w Gorcach czyli najlepsze widoki w karierze
Trzydniówka w Gorcach czyli najlepsze widoki w karierze
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Dojrzewam pomału do tego aparatu, nie bójcie żaby
Na Luboń brakło motywacji, zwłaszcza, że po powrocie do Krakowa miało być przepakowanie i jazda do Częstochowy. A że Luboń padł w lipcu, to parcia nie było. A i tak w świętym mieście wylądowaliśmy dopiero ok. 20..
Urlop faktycznie trafiony idealnie w porę, jak nigdy. I na żywo versus na zdjęciach to niebo a ziemia
Na Luboń brakło motywacji, zwłaszcza, że po powrocie do Krakowa miało być przepakowanie i jazda do Częstochowy. A że Luboń padł w lipcu, to parcia nie było. A i tak w świętym mieście wylądowaliśmy dopiero ok. 20..
Urlop faktycznie trafiony idealnie w porę, jak nigdy. I na żywo versus na zdjęciach to niebo a ziemia
W mieście możesz kogoś znać dziesięć lat i go nie poznać. W górach znasz go na wylot po paru tygodniach.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 103 gości