Organizacja przebiegała jak zwykle, czyli standardowe maile zapowiadające moc atrakcji, ustalanie wspólnego terminu, docieranie składu.
25 luty - zlot czas zacząć
Ruszamy świtem z niedużym opóźnieniem. Zgarniamy po drodze jeszcze jedną zlotowiczkę i jedziemy spokojnie na Zakopane. Pozostali uczestnicy zlotu docierają jako pierwsi i czekają już tylko na nas. Oczywiście w naszej ulubionej Kolibecce. Dołączamy do nich po około pół godzinie i już w komplecie zamawiamy wielkie michy strawy drwala. Które zresztą kończymy z wielkim trudem, bo czego jak czego - ale jadła w Kolibecce nie żałują
Czas przemieścić się na Siwą Polanę. Dolina jaka jest każdy wie Długa, nudna i trzeba ją jak najszybciej mieć za sobą Wyruszamy po szesnastej, mijamy kolejne odchodzące w bok szlaki, lawin nie widać, za to śniegu coraz więcej, ośnieżone świerki prezentują się bardzo ładnie. Mija nas jakiś kulig, na jednych z sań rodzice tłumaczą swojemu dziecku "popatrz, tak wyglądają prawdziwi wędrowcy!". Poczułem się jak eksponat w muzeum
Zerkamy na Ścieżkę nad Reglami. Zamknięta, zawalona drzewami. Kolejne odnogi na Przełęcz Iwaniacką, na Trzydniowiański i wreszcie Polana Chochołowska. Zapadł zmrok, włączamy czołówki, spomiędzy drzew widać już światła schroniska. Ale trzeba jeszcze przejść Polanę, a po pokonaniu prawie dziewięciu kilometrów z ciężkim plecakiem to i strawa drwala zostaje skutecznie zamienia na energię.
Wreszcie jest! Taszczymy nasze ciężary na piętro do "czternastki”.
Biegniemy na piwo do jadalni, by zdążyć przed zamknięciem o dwudziestej. Potem rozsiadamy się na łóżkach i nadrabiamy zaległości w pogaduchach.
Udaje nam się w końcu rozpakować, wyciągamy "małe co nieco" i zajmujemy schody, by pozwolić spać pozostałym mieszkańcom pokoju.
26 luty - Grześ
O ile wieczorem było pochmurno, to rano nastrój poprawia nam słoneczna pogoda! Zjadamy śniadanie, pakujemy niezbędny na dzisiejszą wyprawę ekwipunek, zapas jedzenia i w miarę sprawnie stawiamy się w komplecie przed schroniskiem.
Szybko zdobywamy metry w kierunku przełęczy Bobrowieckiej. Pod przełęczą ustalamy, że zajrzymy na nią w drodze powrotnej, teraz napieramy dalej w górę. Pomiędzy drzewami odsłania się widok na Polanę Chochołowską, w oddali pręży się Kominiarski Wierch.
Pogoda wyraźnie sprzyja, jest mróz, trochę wysokich chmur, doskonała widoczność. Jeszcze jeden zakręt, ostatnia prosta i wychodzę z lasu. Jak to zwykle po dłuższej przerwie - zgromadzona energia gdzieś musi ujść - więc biegnę pierwszy i szybko pojawiam się na zboczu Grzesia na małej przełączce tuż pod szczytem. Leciutki wiatr powoduje, że chowam się za kosówką i postanawiam poczekać na resztę. Cała piątka pojawia się dość szybko i już w komplecie wkraczamy na szczyt. Pierwszy szczyt zlotowy
Oczywiście pojawia się zaraz słoik pieczarek, które Piotr pracowicie wyławia, a pozostali metodą wessania lub łapania w palce konsumują
Na szczycie jest parę osób - zamieniamy kilka słów na temat planów, robimy pamiątkowe zdjęcia i chwilę zastanawiamy się nad decyzją, czy iść na Wołowca. Ten właśnie schował się w chmurze - ogólnie warunki nieco się pogorszyły, od słowackiej strony nadciągnęła chmura, trochę wieje. Przeważa argument, że jest już trochę późno, a w obecnych warunkach potrzeba sporo godzin na dojście do celu, więc po półgodzinnej okupacji szczytu zarządzamy zejście do schroniska. Oczywiście z planem biwakowania na Przełęczy Bobrowieckiej. Jak to zwykle bywa - schodzi się bardzo szybko. Dochodzimy do lasu, wspominając widok Babiej Góry sprzed wielu lat - teraz jednak widoczność jest za słaba i powtórki nie będzie. Prosta w dół, zakręt i już jestem przy odejściu na przełęcz. Stąd już tylko 5 minut i meldujemy się naszą grupką na polanie. Pora na dłuższy biwak. Miejsce jest piękne, cisza i spokój. Plecaki na śnieg, wyciągamy herbatkę, czekoladę. Pora na ostatnia prostą. Do schroniska mamy pół godziny, jest jeszcze widno, więc pośpiechu nie ma.
Schodzimy na obiad i zasłużone piwko do jadalni. Zamawiam "wyprażany ser", ale to jednak nie to co na Słowacji...
W pokoju pojawia się starszy pan Rozmowny staruszek opowiedział nam swoja historię fascynacji górami: "aaa późno zacząłem, chodzę 5 lat, a zacząłem w wieku 61 lat". Da się? Da się!
Przemieszczamy się na korytarz. Za chwilę przyłącza się do nas para poszukująca kogoś z recepcji, bo przyszli przed chwilą i nie mają się gdzie podziać. Impreza się rozrasta. Nagle wpada z wielką torbą "góral z Kolibecki" - i obwieszcza, że jest solenizantem. W torbie ma pierniczki i "imieninowe wzmacniacze smaku pierników". Krąg się poszerza, coraz więcej ludzi spontanicznie się przyłącza, coraz więcej schodów jest zajętych. Ogólne szaleństwo, tłumy w górę, tłumy w dół. Pojawiają się kluczowe trudności w przejściu klatką schodową, więc formujemy "skrzyżowanie szlaków" i kierujemy ruchem: na Rysy na lewo, na Mont Blanc na prawo
Z czasem pojawiają się zajęcia w podgrupach: łojanci skalni, skiturowcy, fotografowie mają milion tematów do przedyskutowania Pierniczki znikają, a po północy również my Na takich imieninach jeszcze nie byłem
27 luty - Trzydniowiański
Ranek... jest cudny. Pogoda jak marzenie. Lekki mróz, brak wiatru, błękitne niebo, biel szczytów. Nic dziwnego, że ekspresem jesteśmy gotowi do wymarszu. Cel na dziś - Trzydniowiański.
Początek to jak zwykle przejście przez Polanę w dół Doliny, aż do odejścia czerwonego szlaku.
Tam najpierw około pół kilometra idziemy lasem, potem się zaczyna... ostatnie podejście tutaj kilka lat temu musieliśmy ze względu na ilość śniegu wykonać przez zbocze poza szlakiem, by nie wchodzić w schodzący w dół żleb. Tym razem przedeptane jest normalnie, co nie znaczy że będzie lżej. Na krótkim odcinku zdobywamy błyskawicznie wysokość, co okupione jest sporym wysiłkiem. Nachylenie stoku sięga miejscami 45-50 stopni, latem szlak idzie zygzakiem, teraz jednak jest pod śniegiem a wydeptany ślad prowadzi wprost pod górę.
Mija dobra godzina, nim udaje nam się dotrzeć do pierwszego wypłaszczenia. Brak raków przy podejściu za bardzo nie przeszkadza, ale już na zejście będą obowiązkowe.
Las stopniowo rzednie, za to widoki coraz szersze. Tatry fantastycznie lśnią w słońcu na tle intensywnie niebieskiego nieba. Do tego brak wiatru - tak dobrych warunków już dawno nie mieliśmy.
Przechodzimy długim grzbietem, zbliżając się do naszego celu - Trzydniowańskiego Wierchu. Ostatnie kilka czujnych metrów i już można świętować sukces! Jesteśmy w komplecie.
Widok jest oszałamiający. Umiejscowienie szczytu sprawia, że jesteśmy w "sercu Tatr". Jest Kominiarski, Bobrowiec, w oddali Osobita, na horyzoncie pojawia się Babia Góra, dalej cała grań od Grzesia, przez Rakoń, Wołowiec, Łopatę po Jarząbczy. Za nimi widać Rohacze, kawałek Barańca. Z Jarząbczego grań ciągnie się dalej do Kończystego, na którego mamy chęć, bo znaki mówią że to tylko 55 minut. Z lewej mamy Ornak, dalej widać kawałek Czerwonych Wierchów, a jeszcze dalej Tatry Wysokie. Raj dla fotografów górskich panoram
Otwieramy kolejny słoik pieczarek Herbatka, kanapki, jeszcze tylko zakładamy raki i już gotowi do drogi. Ustalamy, że mamy czas a warunki są świetne - więc Kończysty powinien paść. Po dwudziestu minutach jesteśmy pod Czubikiem. Tu pojawia się mały problem. Jest pewnie około 1900 metrów npm, więc i zbocza, mimo małej ilości śniegu - wysmagane wiatrem i zlodowaciałe. Piotr ma ostre parcie w górę, ale że jest bez raków, stanowczo perswadujemy mu pomysł dalszej wspinaczki. Idzie się tu dość czujnie, na zębach raków, więc żarty się skończyły. Kolejne ekipy też maja ten sam problem. Decydujemy się na odwrót. Było blisko... ale bezpieczeństwo ważniejsze. W okolicach Kończystego czuć było też lekki podmuch, a niebo pokryły smugi drobnych chmur, więc tym bardziej była to jedyna słuszna decyzja.
Wracamy w okolice Trzydniowiańskiego i decydujemy się schodzić w drugą stronę - czerwonym szlakiem ostro w dół w stronę Doliny Jarząbczej. W warunkach większego opadu pewnie tędy nikt nie chodzi, ale teraz zbocze jest mocno przewiane i miejscami widać nawet trawę. Szybko tracimy wysokość, docieramy do kosówek. Szlak jest ładny, ale podchodzenie nim musi być mordercze. Dziś wszyscy tędy schodzą - mijamy po drodze kilka grup - albo oni nas
Docieramy do lasu. Piotr nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji do dupozjazdu piękną śnieżną rynną pomiędzy drzewami. My niestety w rakach się tego nie podejmujemy Nareszcie dno doliny. Nasz szlak łączy się teraz ze szlakiem papieskim. Rozciągamy się, każdy idzie własnym tempem. Idę sam - jest czas na kontemplowanie przyrody, rozmyślania. Po godzinie marszu jestem w Dolinie Chochołowskiej, skąd mam 5 minut do schroniska.
Wyciągamy z toreb wszystko, co nadaje się do zjedzenia, a nie mamy chęci tego znosić na dół. Uczta pożegnalna kończy się szerokim ziewaniem, po którym ładuję się w śpiwór i odpływam
28 luty - powrót
Już o siódmej zrywamy się z łóżek, bo spokojny wieczór i szybkie odpłynięcie w sen dało oczekiwany efekt - wszyscy są rześcy i z energią ruszają do pakowania. Mamy tez dodatkową motywację - jest ostatni dzień ferii i zakopianką ruszą wracający do domów turyści. Może być ciasno i wolno... Im szybciej się wyrwiemy, tym większe prawdopodobieństwo, że nie dopadnie nas słynny zakopiański korek...
Udaje się. Pożegnanie robimy przed schroniskiem i bialska część grupy rusza dość szybko w dół. Łapiemy wreszcie zasięg, można skontaktować się z rodziną, przejrzeć pocztę Ech, te zdobycze cywilizacji...
O 11 już jedziemy, przed nami ponad pięćset kilometrów. Po ośmiu godzinach znajome drzwi
Zimowa Chochołowska - 25-28 luty
Dziękuję wszystkim za miłe słowa.
Tak jakoś wyszło, na jednym z pierwszych zlotów kolega dopytywał co wziąć. Usłyszał: na co masz ochotę. Przywiózł: mandarynki w puszce, pieczarki w słoiku i 10 innych dziwnych ale jadalnych dań Pieczarki wniósł na szczyt i tak już zostało
100 i więcej zdjęć jest jak zwykle na iWiesio.pl, tu oszczędzam transfer i nerwy forumowiczów
Iva pisze: A te pieczarki to jakaś tradycja?
Tak jakoś wyszło, na jednym z pierwszych zlotów kolega dopytywał co wziąć. Usłyszał: na co masz ochotę. Przywiózł: mandarynki w puszce, pieczarki w słoiku i 10 innych dziwnych ale jadalnych dań Pieczarki wniósł na szczyt i tak już zostało
100 i więcej zdjęć jest jak zwykle na iWiesio.pl, tu oszczędzam transfer i nerwy forumowiczów
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości