Do trzech razy sztuka
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Do trzech razy sztuka
Zimą w Tatrach nie było mnie już chyba z dwa lata więc gdy nadarzyła się okazja żal było nie skorzystać.
Zaklepałem noclegi w schronisku na Polanie Chochołowskiej i w Zakopcu i sruuuu w drogę!
Podróż jak to podróż. Jak zawsze z drobnymi przygodami dzięki nieocenionej PKP.
W nagrodę Tatry witają mnie pięknym wschodem słońca.
W Zakopanem od razu łapię busa do Chochołowskiej i idę w kierunku schroniska.
Piździ aż miło!
Po jakimś czasie na niebie zaczynają pojawiać się cirrusy.
Myślę sobie: "No ładnie... pogoda pójdzie w pizdu."
Widoki na polanie zawsze mi się podobały.
Ot tego planuję zacząć. Klasyk zimowych Tatr Zachodnich - Wołowiec:
I moim skromnym zdaniem najpiękniejsza góra polskiej części Tatr Zachodnich - Kominiarski Wierch:
Po całej nocy w podróży i 2 godzinach w dolinie w schronie walę bety do pokoju i postanawiam, że dzisiejszego dnia nie ruszę nawet palcem.
Plan został skrupulatnie zrealizowany!
Podejście pierwsze
Pogoda ma być bez szaleństw ale nie przyjechałem przecież grzać tyłek w schronie.
Tak więc trzeba iść w górę.
Spokojnie tuptam sobie noga za nogą i w końcu docieram na Grzegorza.
Widoki wgniatają w fotel:
W okolicy kręci się parę osób - wszyscy w rakach choć śnieg raczej kopny.
Cóż... chyba i ja założę. Do dziś się zastanawiam po jaką cholerę?! Widać tak musiało być.
Schodzę w kierunku Łuczniańskiej Przełęczy i już po kilkunastu metrach klnę siebie w myślach za te raki.
No ale nie będę ich przecież zdejmował i zakładał co chwilę.
Robię kolejnych kilka metrów i nagle JEB!
Zahaczam rakiem o but i lecę mordą w śnieg.
W tym terenie nie było za bardzo polecieć więc jedyne straty to podarte spodnie.
Rzucam na siebie w myślach kur.wami i wygrzebuje się ze śniegu.
Nauki wyciągnąłem dwie:
1. Nie zakładać raków "na zapas".
2. Być uważnym nawet w łatwym terenie.
Dobra, idę dalej.
Im dalej od Grzegorza tym silniejszy wiatr i mniejsza widoczność.
Dochodzę do kolejnego wzniesienia w grzbiecie. Piździ, nic nie widać.
A pierdzielę ja ten interes w takim warunie. Wracam do schronu na piwo!
Miejsce wycofu:
No i jak postanowiłem tak i robię.
Coś tam jeszcze pstrykam po drodze aby nie okazało się, że noszę aparat na damo.
Chociaż i tak gówno widać.
Ładnie się kuźwa zaczyna!
Podejście drugie
Mijają z dwa dni i ponawiam atak.
Znów tup, tup w górę.
Tym razem przynajmniej coś tam widać:
Znów jestem na Grzegorzu.
Chwila na gorącą herbatę i kilka zdjęć.
Dziś chyba pójdzie gładko!
Idzie się dobrze, widoczność jest, wprawdzie trochę wieje - ale bez szaleństw.
Grześ z Długiego Upłazu:
Osobita:
Im dalej w grzbiet tym wiatr coraz silniej hula. Ludzi ani widu ani słychu.
A ja spokojnie cisnę sobie dalej i z każdym krokiem zdobywam kolejne centymetry wysokości.
Widoki z Długiego Upłazu:
Po jakiejś godzinie dochodzę do ostatniej prostej przed Rakoniem.
- Noooo. Rakoń już mój (pomyślałem sobie).
- Chyba cię pojebało (pomyślała Matka Natura).
Do szczytu pozostało ze 150 metrów. Na grzbiecie praktycznie brak śniegu - wszystko wywiane.
Wiatr się wzmaga z każdym krokiem. Po chwili muszę już zatrzymywać się aby przeczekać silniejsze porywy.
To są jakieś jaja. Pięć kroków do przodu i minuta odczekiwania na przerwę w wietrze.
W końcu dochodzi do tego, że muszę kucać aby wiatr nie zwiał mnie z grzbietu.
W ciągu 15 minut urobiłem może z 10 metrów drogi. Co do cholery jest z tym Rakoniem?
Walczę jeszcze chwilę po czym decyduję - wycof. Zimy w Tatrach się zachciało!
Oczywiście im bliżej Grzegorza tym wiatr coraz mniejszy.
Rakoń i słowacka Orla Perć z Grzesia:
Kominiarski Wierch, Czerwone Wierchy i Ornak z Grzesia:
Babia Góra i Polica:
Bobrowiec:
Schodzę zirytowany do schroniska.
Cholerny wiatr. Cholerny Rakoń...
Podejście trzecie
Mijają kolejne dwa dni i znów drepczę na Grzegorza.
Prognozy sprawdziłem chyba z 10 razy. Pogoda ma być.
Wiatr w prawdzie też ale podobno taki do zaakceptowania.
No i jak na razie wszystko idzie jak w dobrze naoliwionej maszynie.
Grześ, Długi Upłaz, Rakoń. No! Rakoń!
W końcu się tam doczłapałem!
Naszczycie miała być szama i gorąca herbata ale tak piździ, że robię tylko szybko zdjęcia i zbiegam w kierunku przełęczy Zawracie.
Wołowiec i Rohacz Ostry z Rakonia:
Długi Upłaz, Grześ i Bobrowiec:
Osobita:
Rzut oka na południowy-zachód:
Na grani piękny śnieg mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Tfu! Stop bezwstydnej homopropagandzie!
Jest pięknie!
Bez większego pośpiechu i bez większych problemów dochodzę na wierzchołek.
Dosłownie w tej samej chwili nachodzi chmura. Ja pierdzielę! To już nie są jaja to jest skandal!
Na szczycie spędzam trochę czasu i próbuję wstrzelić się ze zdjęciami w krótkie chwile, w których wiatr przewiewa chmury.
Siedząc w samotności na szczycie myślę sobie "Chmury chmurami, wiatr wiatrem ale to co wisi mi nad głową to chyba dobry warun na widmo Brockenu"
Po jakimś czasie na szczycie nie jestem już sam (dochodzi dwóch gości) tak więc zawijam się powoli w dół.
Schodzę kilkadziesiąt metrów i nagle jest! Widmo!
Szybko, szybko, aparat!
Puszczam czekan, puszczam kijek... Jeb!
Kijek leci w dół. Czekan był na pętli ale kijek już nie i zaczyna lecieć w dół stromym zboczem.
Biegnę na ratunek. Mam! Kijek uratowany. A widmo poszło w cholerę...
Cóż zrobić. Schodzę dalej.
Mijam Zawracie, mijam Rakoń.
Jest! Znów widmo Brockenu!
Szybko ale już tak żeby niczego po drodze nie zgubić wyjmuję aparat.
Włączam. Włączam. WŁĄCZAM! Kuźwa bateria padła!
Szybko, szybko, baterie. Pstrykam.
Dupa...
Praktycznie nic nie widać:
Jak to mówią... Jak nie urok to sraczka!
Ostatni raz podchodzę na Grzegorza i robię pożegnalne zdjęcia:
Oczywiście nie muszę dodawać, że gdy byłem w okolicy Grzesia zrobiła się lampa totalna i widoki z Wołowca w tym momencie musiały ryć beret!
Wołowiec zdobyty, widmo zobaczyłem.
Kolejne małe górskie marzenia spełnione.
Trzeba cieszyć się małymi rzeczami!
Wieczorem do schronu docierają znajomi. Robimy wspólnie kilka browarów.
Następnego dnia ja zawijam się do Zakopca a oni maja w planach atak na Wołowiec.
Kolejnego dnia dzwonią z informacją jak im poszło.
Wycofali się przed Rakoniem ze względu na wiatr...
Pieprzony wiatr. Pieprzony Rakoń!
Zaklepałem noclegi w schronisku na Polanie Chochołowskiej i w Zakopcu i sruuuu w drogę!
Podróż jak to podróż. Jak zawsze z drobnymi przygodami dzięki nieocenionej PKP.
W nagrodę Tatry witają mnie pięknym wschodem słońca.
W Zakopanem od razu łapię busa do Chochołowskiej i idę w kierunku schroniska.
Piździ aż miło!
Po jakimś czasie na niebie zaczynają pojawiać się cirrusy.
Myślę sobie: "No ładnie... pogoda pójdzie w pizdu."
Widoki na polanie zawsze mi się podobały.
Ot tego planuję zacząć. Klasyk zimowych Tatr Zachodnich - Wołowiec:
I moim skromnym zdaniem najpiękniejsza góra polskiej części Tatr Zachodnich - Kominiarski Wierch:
Po całej nocy w podróży i 2 godzinach w dolinie w schronie walę bety do pokoju i postanawiam, że dzisiejszego dnia nie ruszę nawet palcem.
Plan został skrupulatnie zrealizowany!
Podejście pierwsze
Pogoda ma być bez szaleństw ale nie przyjechałem przecież grzać tyłek w schronie.
Tak więc trzeba iść w górę.
Spokojnie tuptam sobie noga za nogą i w końcu docieram na Grzegorza.
Widoki wgniatają w fotel:
W okolicy kręci się parę osób - wszyscy w rakach choć śnieg raczej kopny.
Cóż... chyba i ja założę. Do dziś się zastanawiam po jaką cholerę?! Widać tak musiało być.
Schodzę w kierunku Łuczniańskiej Przełęczy i już po kilkunastu metrach klnę siebie w myślach za te raki.
No ale nie będę ich przecież zdejmował i zakładał co chwilę.
Robię kolejnych kilka metrów i nagle JEB!
Zahaczam rakiem o but i lecę mordą w śnieg.
W tym terenie nie było za bardzo polecieć więc jedyne straty to podarte spodnie.
Rzucam na siebie w myślach kur.wami i wygrzebuje się ze śniegu.
Nauki wyciągnąłem dwie:
1. Nie zakładać raków "na zapas".
2. Być uważnym nawet w łatwym terenie.
Dobra, idę dalej.
Im dalej od Grzegorza tym silniejszy wiatr i mniejsza widoczność.
Dochodzę do kolejnego wzniesienia w grzbiecie. Piździ, nic nie widać.
A pierdzielę ja ten interes w takim warunie. Wracam do schronu na piwo!
Miejsce wycofu:
No i jak postanowiłem tak i robię.
Coś tam jeszcze pstrykam po drodze aby nie okazało się, że noszę aparat na damo.
Chociaż i tak gówno widać.
Ładnie się kuźwa zaczyna!
Podejście drugie
Mijają z dwa dni i ponawiam atak.
Znów tup, tup w górę.
Tym razem przynajmniej coś tam widać:
Znów jestem na Grzegorzu.
Chwila na gorącą herbatę i kilka zdjęć.
Dziś chyba pójdzie gładko!
Idzie się dobrze, widoczność jest, wprawdzie trochę wieje - ale bez szaleństw.
Grześ z Długiego Upłazu:
Osobita:
Im dalej w grzbiet tym wiatr coraz silniej hula. Ludzi ani widu ani słychu.
A ja spokojnie cisnę sobie dalej i z każdym krokiem zdobywam kolejne centymetry wysokości.
Widoki z Długiego Upłazu:
Po jakiejś godzinie dochodzę do ostatniej prostej przed Rakoniem.
- Noooo. Rakoń już mój (pomyślałem sobie).
- Chyba cię pojebało (pomyślała Matka Natura).
Do szczytu pozostało ze 150 metrów. Na grzbiecie praktycznie brak śniegu - wszystko wywiane.
Wiatr się wzmaga z każdym krokiem. Po chwili muszę już zatrzymywać się aby przeczekać silniejsze porywy.
To są jakieś jaja. Pięć kroków do przodu i minuta odczekiwania na przerwę w wietrze.
W końcu dochodzi do tego, że muszę kucać aby wiatr nie zwiał mnie z grzbietu.
W ciągu 15 minut urobiłem może z 10 metrów drogi. Co do cholery jest z tym Rakoniem?
Walczę jeszcze chwilę po czym decyduję - wycof. Zimy w Tatrach się zachciało!
Oczywiście im bliżej Grzegorza tym wiatr coraz mniejszy.
Rakoń i słowacka Orla Perć z Grzesia:
Kominiarski Wierch, Czerwone Wierchy i Ornak z Grzesia:
Babia Góra i Polica:
Bobrowiec:
Schodzę zirytowany do schroniska.
Cholerny wiatr. Cholerny Rakoń...
Podejście trzecie
Mijają kolejne dwa dni i znów drepczę na Grzegorza.
Prognozy sprawdziłem chyba z 10 razy. Pogoda ma być.
Wiatr w prawdzie też ale podobno taki do zaakceptowania.
No i jak na razie wszystko idzie jak w dobrze naoliwionej maszynie.
Grześ, Długi Upłaz, Rakoń. No! Rakoń!
W końcu się tam doczłapałem!
Naszczycie miała być szama i gorąca herbata ale tak piździ, że robię tylko szybko zdjęcia i zbiegam w kierunku przełęczy Zawracie.
Wołowiec i Rohacz Ostry z Rakonia:
Długi Upłaz, Grześ i Bobrowiec:
Osobita:
Rzut oka na południowy-zachód:
Na grani piękny śnieg mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Tfu! Stop bezwstydnej homopropagandzie!
Jest pięknie!
Bez większego pośpiechu i bez większych problemów dochodzę na wierzchołek.
Dosłownie w tej samej chwili nachodzi chmura. Ja pierdzielę! To już nie są jaja to jest skandal!
Na szczycie spędzam trochę czasu i próbuję wstrzelić się ze zdjęciami w krótkie chwile, w których wiatr przewiewa chmury.
Siedząc w samotności na szczycie myślę sobie "Chmury chmurami, wiatr wiatrem ale to co wisi mi nad głową to chyba dobry warun na widmo Brockenu"
Po jakimś czasie na szczycie nie jestem już sam (dochodzi dwóch gości) tak więc zawijam się powoli w dół.
Schodzę kilkadziesiąt metrów i nagle jest! Widmo!
Szybko, szybko, aparat!
Puszczam czekan, puszczam kijek... Jeb!
Kijek leci w dół. Czekan był na pętli ale kijek już nie i zaczyna lecieć w dół stromym zboczem.
Biegnę na ratunek. Mam! Kijek uratowany. A widmo poszło w cholerę...
Cóż zrobić. Schodzę dalej.
Mijam Zawracie, mijam Rakoń.
Jest! Znów widmo Brockenu!
Szybko ale już tak żeby niczego po drodze nie zgubić wyjmuję aparat.
Włączam. Włączam. WŁĄCZAM! Kuźwa bateria padła!
Szybko, szybko, baterie. Pstrykam.
Dupa...
Praktycznie nic nie widać:
Jak to mówią... Jak nie urok to sraczka!
Ostatni raz podchodzę na Grzegorza i robię pożegnalne zdjęcia:
Oczywiście nie muszę dodawać, że gdy byłem w okolicy Grzesia zrobiła się lampa totalna i widoki z Wołowca w tym momencie musiały ryć beret!
Wołowiec zdobyty, widmo zobaczyłem.
Kolejne małe górskie marzenia spełnione.
Trzeba cieszyć się małymi rzeczami!
Wieczorem do schronu docierają znajomi. Robimy wspólnie kilka browarów.
Następnego dnia ja zawijam się do Zakopca a oni maja w planach atak na Wołowiec.
Kolejnego dnia dzwonią z informacją jak im poszło.
Wycofali się przed Rakoniem ze względu na wiatr...
Pieprzony wiatr. Pieprzony Rakoń!
Wiem, że nic nie wiem.
O, proszę Właśnie zastanawiałam się, jak Ci się udał ten tatrzański wypad, bo ja widząc pogodę oraz prognozy, spakowałam swoje manatki i wróciłam z Sudetów do domu. Ale widzę, że Grzesia urobiłeś porządnie! ) Te przerwy dwudniowe to oczywiście na regenerację były?
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
Iva pisze:Ja też. Tego mi było trzeba.
Musisz częściej mieć beznadziejną pogodę na wycieczkach, _Sokrates_! Ku radości forumowiczów
Mnie najbardziej przypadły do gustu dialogi z matką naturą, chociaż nie wiedziałam, że to taka wulgarna bestia.
_Sokrates_ pisze:Wieczory zaowocowały dwoma kierunkami wyjazdów górskich w nadchodzące wakacje.
Czyżbyś porzucił Grzesia dla innych.....? ;P
Ostatnio zmieniony 2016-02-09, 22:14 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
sokół pisze:relacja świetna
Dzięki!
nes_ska pisze:Musisz częściej mieć beznadziejną pogodę na wycieczkach, _Sokrates_! Ku radości forumowiczów
Jeśli mam być szczery to wolę jednak mieć dobry warun, nawet jeśli ma się to odbyć kosztem szanownych forumowiczów
nes_ska pisze:Czyżbyś porzucił Grzesia dla innych.....? ;P
Przeszliśmy trudną ale szczerą rozmowę i postanowiliśmy na jakiś czas od siebie odpocząć.
Nadal jednak pozostajemy przyjaciółmi!
Wiem, że nic nie wiem.
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
- _Sokrates_
- Posty: 1610
- Rejestracja: 2015-04-06, 16:35
- Lokalizacja: Białystok
- Tatrzański urwis
- Posty: 1405
- Rejestracja: 2013-07-07, 12:17
- Lokalizacja: Małopolska
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 77 gości