Śladami "Przejścia czeskich Sudetów" z 1986 r.
Śladami "Przejścia czeskich Sudetów" z 1986 r.
Na obumarłym już, niestety, forum beskidzkim zamieściłem przed kilku laty relację z pierwszego historycznego przejścia czeskich Sudetów, zorganizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przez wrocławskie Studenckie Koło Przewodników Sudeckich. Była to pierwsza inicjatywa tego typu, chyba nie mająca wcześniej nawet czeskiego odpowiednika.
Relacja na forum beskidzkim jest pod tym linkiem:
http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,5853.html
Ponieważ co jakiś czas przypominam sobie "w terenie" większe i mniejsze fragmenty naszego przejścia sprzed trzech dekad, pozwalam sobie wrzucić i na nasze forum, będące spadkobiercą BF, relację z jednej z odbytych w tym roku wycieczek "po swoich śladach":
Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat. Przez ten szmat czasu niektóre z miejsc po raz pierwszy wówczas w życiu obejrzanych, odwiedziłem nawet po kilka razy, niektóre zaś czekają jeszcze na przypomnienie (chociażby - aż wstyd się przyznać - Ještěd). Zwykle do tych punktów z trasy z 1986 r. dochodzę z jakichś miejsc wtedy przez nas nie odwiedzanych - przecinam trasę Przejścia Sudetów 1986 w poprzek, nieraz "odbijam" się od niej, generalnie dłuższych odcinków zgodnych z jej dawnym przebiegiem nie robię. Co innego - w przeciwną stronę. Niekiedy powielam wtedy nawet wielokilometrowe dystanse. Upływający, zacierający wspomnienia czas oraz widoki, których wtedy nie dane było nam obejrzeć nie tylko dlatego, że były "za naszymi plecami" (nie rozglądaliśmy się wtedy zbytnio - wypełnione na maksa plecaki, deszcz, wczesnowrześniowe już zimno i mgły jakoś nie zachęcały do szyjnej ekwilibrystyki), powodują, że idąc "pod prąd" wędruje się jakby przez nowe, wcześniej niepoznane sudeckie ścieżki. Fakt, że dużo się w Sudetach zmieniło ... Zresztą również i po naszej polskiej stronie. To właściwie truizm. To się niby wie, wszyscy też o tym piszą. Jednak aby samemu dostrzec te zmiany, zorientować się, na ile te dzisiejsze czeskie Sudety są inne od tych z czechosłowackich czasów, trzeba jeszcze raz wyjść na tamtejsze szlaki. I chyba fajnie te wspominkowe turystyczne puzzle układać w głowie wędrując w przeciwnym niż kiedyś kierunku. Wzmacnia to jeszcze bardziej tę moją osobistą czeskosudecką retrospekcję.
Taki pierwszy z brzegu przykład, gdy w dawnym komunistycznym Ośrodku Agitacyjnym w Bernarticach, położonych u stóp Vranich hor (Gór Kruczych), dzisiaj mogą zaproponować Ci loda - czyli czeską zmrzlinę ...
Gdzieś tak w połowie maja bieżącego roku Sylwia, jedna z moich archeologicznych koleżanek, namówiła mnie na jakąś sudecką jednodniówkę. Miało to być coś dla niej nowego, nieznanego i najlepiej, że tak się wyrażę - "militarnego". Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów i na naszą wycieczkę namówiła jednego z zaangażowanych w tę akcję saperów - Tomka. Wybór więc mógł być teoretycznie tylko jeden - czechosłowacka przedwojenna Betonowa Granica. Tylko który jej fragment? A tu już mamy nadmiar urodzaju i możliwości wyboru. Bo w Sudetach o rzopiki (nazwa pochodzi od skrótu ŘOP - Ředitelství opevňovacích prací, czyli po polsku Dyrekcja Prac Fortyfikacyjnych) i inne elementy czechosłowackich umocnień potykamy się praktycznie od Łaby po Odrę - od Dečina po Opavę i nawet nieco dalej na wschód.
Wybór padł na Jestřebi hory ...
Po pierwsze dlatego, że tam Sylwii jeszcze nie było, następnie dlatego że w weekendy (ale tylko od maja do końca sierpnia) są bardzo dobrze kolejowo skomunikowane z Wrocławiem, Świebodzicami i Wałbrzychem (tzn. do porannego pociągu Kolei Dolnośląskich z Wrocławia do Jeleniej Góry Tomek wsiada we Wrocławiu, ja dosiadam się w Świebodzicach, natomiast Sylwia w Wałbrzychu; w Sędzisławiu przesiadamy się do pociągu jadącego z Jeleniej Góry do Trutnova) i wreszcie dlatego, że te niewielkie i zdawałoby się mało atrakcyjne górki po prostu lubię. Jakoś tak trwa to od tego deszczowego i mglistego września 1986 r. Późniejszych kilkanaście dni spędzonych w tych górach mojego sentymentu do Gór Jastrzębich nie nadwątliło.
Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
Rzopik pod Žaltmanem - marzec 2002 r.
A zatem zaproponowałem Sylwii te nudne górki. Trochę ryzykowałem, bo gdyby zaczęło padać to przysłowiowa kaplica... Albo zwiedzanie knajp w Trutnovie i tamtejszych zabytków (kolejność zwiedzania nieprzypadkowa). Podejmując decyzję o Górach Jastrzębich zwietrzyłem i swoją "prywatną" szansę powtórzenia "pod prąd" fragmentu naszego sudeckiego przejścia z lata 1986 r.
4 września 1986 r. - a był to jedenasty dzień naszej wędrówki - wyruszyliśmy z położonego na wschodnich skłonach Rychor Zacléřa i przez Bernartice, Kralovecký Spičak (881), Janský vrch (697), wieś Petřikovice dotarliśmy dwie godziny przed nadejściem zmroku do położonej na grzbiecie Jestřebich hor osady Paseka. Jeszcze przed zachodem Słońca wyskoczyliśmy na lekko na najwyższy szczyt pasma - na Žaltman (737 m n.p.m.). Następnego dnia zeszliśmy z Paseky do leżącej u północnego podnóża tych gór wioski Radvanice, skąd poszliśmy - zwiedzając po drodze Teplické Skalní Město - do Teplic nad Metuji. Tak było w 1986 r.
Na naszą tegoroczną czerwcową wycieczkę wybraliśmy, już po konsultacji z Sylwią i Tomkiem, odcinek tamtej trasy, wiodący z Radvanic do Petřikovic przez Pasiekę i Žaltmana oraz zwiedzając po drodze imponujący system schronów i bunkrów z efektownym kompleksem schronów Slavetin na czele.
A zatem w sobotni ranek 6 czerwca 2015 r. znaleźliśmy się na małej stacyjce kolejowej w Radvanicach. Znajduje sie ona na 12,3 kilometrze linii kolejowej nr 047 Trutnov – Teplice nad Metují, uruchomionej w 1906 r. (kilometraż liczony jest od stacji Trutnov-střed, znajdującej się 2,2 km na wschód od dworca głównego w Trutnovie). Właśnie na stacji Trutnov střed przesiadaliśmy się z pociągu przyjeżdżajacego do Trutnova z Polski.
Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
Przy jednym z pierwszych budynków Radvanic nasz niebieski szlak schodzący ze stacji do wioski przeciął się z czerwonym. Skręcając w lewo poszlibyśmy przez Zadní Hradiště do Janovic i dalej w stronę Teplickich i Adršpachskich Skał. Skierowaliśmy się zatem w prawo, w stronę centrum wsi. Bo tam jest i sklep, i droga na Pasieki.
Gdybyśmy z Sylwią i Tomkiem skręcili za strzałką czerwonego szlaku w kierunku Teplickich Skał, to po może stu metrach zobaczylibyśmy ten oto uroczy drewniany domek. W czeskich Sudetach takich drewnianych chałup zachowały się tysiące. Temu jednak zrobiłem przed blisko trzydziestu laty zdjęcie. Praktycznie się nie zmienił (widziałem go jakiś czas temu), ale nie ma już za nim napowietrznej kolejki z wagonikami przewożącymi urobek z kopalni. Na tym moim zdjęciu sprzed lat kolejka jest jeszcze widoczna.
Sklep w Radvanicach był w naszym programie pozycją obowiązkową. Nie dlatego, że to pierwsze w tym dniu czeskie piwo po drodze. Nic z tych rzeczy - do głosu doszły po prostu wspomnienia.
Oj fajny to był wtedy poranek, po zejściu z Jestřebich hor, gdy przestało padać i rozpoczynaliśmy wędrówkę w stronę magicznych - bo wcześniej nam nieznanych "na żywo" a świetnie znanych z opowieści starszych kolegów z SKPS - Teplicko-Adršpachskich Skał
Sklep dziś jest już inny. Ale - co tam - też jest fajnie ...
W liczących tylko niewiele powyżej tysiąca mieszkańców Radvanicach zbyt wielu atrakcji nie ma. Wioseczka cicha, jakby wymarła - nie wygląda na te swoje tysiąc obywateli. Ale tak już jest w Czechach w piątki, soboty i niedziele. Ludzie gdzieś poukrywani - może przed telewizorami, może w domkach letniskowych w górach (tylko po co takie ludziom z Radvanic), pewnie kilku kibiców futbolu (w zimie hokeja) i bilarda w wioskowym hostincu.
My podeszliśmy do kościoła pw. Jana Chrzciciela; kościół mało interesujący, z początku XX w. Znacznie ciekawszy cmentarz - sporo zachowanych poniemieckich nagrobków mieszkańców dawnego Rodowitz i pomnik poległych mieszkańców wsi w I wojnie światowej. Właśnie ten pomnik nie dawał mi spokoju - rozglądałem się za nim w tym dniu już wcześniej. Dałbym sobie rękę uciąć, że stał w innym miejscu, przy skrzyżowaniu dróg w centrum wsi. Na radwanickim cmentarzu wcześniej nie byłem, ale pomnik ten widziałem. Nie było to podczas naszego przejścia w 1986 r., lecz kilkanaście lat później - w październiku 2001 r. i w marcu 2002 r. Już bałem się, że pomnik został ukradziony, na szczęście jedynie przeniesiono go w inne miejsce. Może nawet, ze względu na sąsiedztwo przedwojennych nagrobków, bardziej odpowiednie.
Paseka, do której zmierzaliśmy, to leżąca już na głównym grzbiecie Jestřebich hor osada, administracyjnie należąca do Radvanic. Chyba żadna z kilku znajdujących się w niej chat nie jest zamieszkana przez cały rok. Nawet schronisko w Pasiece - Jestřebi bouda - otwierane jest tylko w weekendy. Kiedyś budynków w Pasiece było znacznie więcej - trzy-, może czterokrotnie. Zostało niewiele ... Na tyle niewiele, że na obszarze osady utworzono rezerwat przyrody.
I do takiej Pasieki idziemy wąską asfaltową drogą z Radvanic. Przy drodze jakieś skałki ... Głównie las, widoków - na razie - niewiele ...
I pierwsze zabudowania osady - budynki chyba wyłącznie przedwojenne
Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
W centrum osady jej symbol - barokowa rzeźba męki pańskiej.
Mówi się, że Czesi to naród ateistów. A tu proszę - ostatnio przystroili figury rzeźby metalowymi złoconymi gwiazdami ...
Kilkanaście lat temu - w marcu 2002 r. - tych złotych aureoli święci z Pasieki jeszcze nie mieli
I drugi symbol Pasieki - już bardziej przyziemny. "Jestřebí bouda", mająca jeszcze drugą, starszą nieco nazwę - Řehačka. Nazwa pochodzi, a jakże, od nazwiska założyciela górskiej gospody - Franza Rzehaka, który zbudował ten obiekt w latach 1929-1930. Długo się nim nie nacieszył. Powiesił się 4 kwietnia 1939 r., a zatem niedługo po włączeniu Radvanic i niemal całych czeskich Sudetów w granice III Rzeszy. Rzehak był sudeckim Niemcem, więc chyba nie wkroczenie wojsk niemieckich było przyczyną jego desperackiego czynu. Interes niemal do końca wojny prowadziła wdowa po nim - Wilhelmina. Po wojnie, jako mienie poniemieckie, gospoda została skonfiskowana przez państwo czechosłowackie. Późniejsza historia była równie ciekawa ..., ale może na tym zakończę.
Wewnątrz schroniska panuje bardzo fajna atmosfera - takiego typowego czeskiego knajposchroniska. Gdyby wokół rozbrzmiewał język niemiecki, a nie czeski i polski (bo naszych rodaków trafia tu całkiem sporo - zwłaszcza turystów rowerowych), to człowiek wcale by się tym faktem nie zdziwił. Na ścianach mapy - nie "Krkonoše" i nie "Trutnovsko", ale "Riesengebirge" i inne tego typu zabytki.
Ale jest też i powojenna ciekawostka - drogowskaz turystyczny ze Ścieżki Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej w Karkonoszach. Jeszcze z lat 60. XX w., gdyż wykonany w starszej technologii, która zarzucona została na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia. Mam pecha do tego szlakowskazu - raz mi wyszło zdjęcie nieostre, a w czasie ostatniej wycieczki, tej z Sylwią i Tomkiem, drogowskazu w Řehačce nie było - wykonana z drewna tabliczka została zabrana do muzeum w Trutnovie do konserwacji. Ma wrócić ...
Są za to w schronisku aż cztery stemple pamiątkowe - razitka i bufet zaopatrzony zawsze w dobre, bo świeże, beczkowe piwo. Piwo musi być świeże, gdyż przywożone jest zawsze na początku weekendu, w piątek po południu. Starszego niż dwudniowego trutnowskiego "Karkonosza" się tu po prostu nie dostanie. Chyba że ktoś wydziwia i prosi o butelkowe.
Z Jestřebí boudy na szczyt najwyższego w całym paśmie Žaltmana (739 m n.p.m.) to już tylko krok. Jak ktoś się uprze to po 20 minutach dotrze na szczyt. Bo też i szlak z gatunku tych nienajpiękniejszych. W dodatku ostatnio jakby jeszcze utracił ze swej wątpliwej urody - jeszcze przed rokiem droga biegnąca grzbietem Jestřebich hor miała może 2-2,5 m szerokości, teraz poszerzono ją o dodatkowy metr. Na szczęście nie wyasfaltowano - na razie? Mogą się na niej minąć dwa jadące z naprzeciwka rowery, a i jeszcze miejsce dla pieszego turysty pchającego wózek z dzieckiem się znajdzie ...
Dlatego też gdy może z trzy minuty po opuszczeniu schroniska zobaczyliśmy po naszej prawej stronie (na południe od szlaku) pierwszego řopika, od razu zeszliśmy ze szlaku ... I tak szliśmy od rzopika do rzopika, czyli oficjalnie od lekkiego schronu LO vz. 37 do lekkiego schronu LO vz. 37.
Tomek miał używanie. Zwracał uwagę na każdy szczegół, wyjaśniał przeznaczenie każdego betonowego i żelaznego drobiazgu. O wielu rzeczach wcześniej wiedziałem, ale usłyszałem też od niego sporo nowych rzeczy ... Po prostu komentarz fachowca
Po którymś z kolei obejrzanym rzopiku - bo na trasie do Žaltmana wchodziliśmy chyba do każdego! - namówiłem towarzystwo na odrobinę gór. Tuż przed szczytem, po prawej stronie drogi grzbietowej, może z 60-70 m od niej, znajduje się bardzo fajny punkt widokowy. Jest tu trochę skałek, gdyby był tu jeszcze jakiś strumień, byłoby to naprawdę znakomite miejsce na biwak. Ze skalnej krawędzi roztacza się widok na południe - na południową część Jestřebich hor i Podkrkonoši. Wysokich szczytów w tej części Sudetów już nie ma, dlatego też wzrok przyciąga przede wszystkim sztuczny zbiornik wodny Rozkoš koło Nachodu, powstały po spiętrzeniu wód spływającej z Karkonoszy rzeki Upy.
Ładnie, ale przecież najwyższy wierzchołek Jestřebich hor cały czas przed nami ...
Słowo "Žaltman" po czesku chyba nic nie oznacza. Brzmienie tej nazwy sugeruje, że może ona nawiązywać do niemieckiej nazwy szczytu. Okazuje się jednak, że sudeccy Niemcy górę tę nazywali zupełnie inaczej - Hexenstein, czyli Kamieniem Czarownic. Skąd więc Žaltman? Może kiedyś doczytam?
Na zbudowanym ze skał zlepieńcowych wierzchołku Žaltmana, od 24 września 1967 r. stoi stalowa wieża widokowa. Sama wieża właściwie się nie zmienia, ale zmienia się widok - jest coraz bardziej ograniczony przez szybko podrastające drzewa. Wieża jest po prostu niewysoka, jej konstrukcja mierzy 15 m wysokości, przy czym taras widokowy znajduje się na poziomie 12 m.
W miarę dobry jest widok na wschód - na Góry Stołowe z charakterystycznym rozdwojonym Szczelińcem (Szczeliniec Wielki i Szczeliniec Mały) oraz wierzchowiną Błędnych Skał i Skalniaka
Nie najgorzej też widać Karkonosze, natomiast widoki na północ i północny wschód, czyli w stronę granicznych Gór Kamiennych, to już spoglądanie w prześwity pomiędzy gałęziami drzew (ta fotografia poniżej jest akurat z maja 2014 r.)
8 września 1986 r., tuż przed zachodem Słońca, mieliśmy z Žaltmana dookolną panoramę. Korony wszystkich drzew były wyraźnie poniżej platformy widokowej. Ale to było dawno - wieża miała wtedy raptem 19 lat. A my tylko po kilka lat więcej ...
Drzewa nie tylko nie zasłaniały widoku w 1986 r., ale także jeszcze na początku obecnego, XXI stulecia ...
Bo tak wyglądała we wrześniu 1986 r. ...
... a tak przed trzynastoma laty, w marcu 2002 r.
Zagęściło się tak jakoś trzy-cztery lata temu. W maju 2014 r. wieża stała już w sudeckiej dżungli.
Trzeba schodzić i wracać do Jestřebi boudy. Rzopiki mijaliśmy już w locie. Wśród powodów pośpiechu był również i taki bardzo przyziemny. Tym razem degustacja trutnowskiego Karkonosza miała miejsce na zewnątrz schroniska.
Piwo jak to świeży beczkowy Karkonosz dobre, ale gościnne schronisko pożegnaliśmy po jedynie jednym kuflu. Trzeba było wyruszać na szlak, już od tego momentu coraz częściej spoglądając na zegarek. Pociąg na pietrzykowickiej zastavce przecież na nas nie będzie czekał.
Może to piwo lub jakaś wewnętrzna euforia, ale przy węźle szlaków w Pasiece naszła mnie nagła myśl, czy czasem aby nie dokonać korekty planu wycieczki i nie pójść w stronę Cižkovych kamieni i stamtąd zejść do Trutnova, bo na tych skałkach przecież jest tak fajnie ...
... o właśnie tak!
Ale szybko porzuciłem tę myśl. Idziemy do Petřikovic! A zatem w drogę...
Znowu rzopiki...
Ale przede wszystkim grzbietowe zagajniki i łąki - z coraz rozleglejszymi widokami na Karkonosze. Z dominującą w krajobrazie Śnieżką oczywiście ...
W pewnym momencie nasz zielony szlak tak jakoś "poszedł" nieco w lewo do góry, opuścił wyraźną drogę, którą poprowadzony był wcześniej. Musiała w ostatnim czasie nastąpić korekta przebiegu szlaku. Coś zatem ciekawego na wypłaszczonym bezimiennym wysokim na 708 m wierzchołku musiało się znajdować.
Po chwili wiedzieliśmy już co to za atrakcja...
Slavětínská rozhledna, nazywana także jako Markoušovická rozhledna (Slavetinska/ Markoušovická wieża widokowa), oddana została do użytku w 2014 r. Jest wysoka na 23 m, przy czym najwyższy taras widokowy znajduje się na wysokości 18 m. Wejście na wieżę jest bezpłatne. Obok wieży znajduje się drewniana wiata, ale miłośników noclegów w tego rodzaju przybytkach z pewnością rozczaruje - konstrukcja jej jest po prostu mocno ażurowa.
Widoki zdecydowanie lepsze niż z wieży na Žaltmanie. Zwłaszcza na Karkonosze, głównie dlatego że ... bliżej.
Schodzimy z pagórka z wieżą na zachód i po chwili znowuż znajdujemy sie przy starym szlaku. W miejscu ważnym, albowiem tuż obok znajduje się jeden z najbardziej znanych w tej części Sudetów przedwojennych czechosłowackich schronów - ciężki schron piechoty T-S-44 "Na pahorku" (zwany też "Slavětín").
obok węzła szlaków, z którego wynika, że dotarliśmy do schronu T-S-44, znajduje się wymalowany w plamy kamuflażowe rzopik. Jest to wersja nieco większa od najczęściej spotykanych rzopików vz. 37 A. Dlatego też sporo turystów właśnie ten znajdujący się tuż przy szlaku obiekt bierze za schron T-S-44. Popatrzy ... i pójdzie sobie dalej.
Tymczasem trzeba wejść tak z 60 metrów w las. I cóż tam widzimy?
I gdy kręcimy sie obok tego schronu dostrzegamy, może w odległości 250-300 metrów na północny-wschód, jego betonowego braciszka ... - T-S- 43 "Pod lesem"
Warto więc do niego podejść
Co też uczyniliśmy
Jest potężny ...
... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Można obejrzeć wszystkie szczegóły - stanowiska artyleryjskie, kanały wentylacyjne, stalową "boazerię" (tu pojawiają się niewesołe myśli o naszych polskich złomiarzach...)
Można zejść na niższy, podziemny poziom - niestety, w znacznej części zalany wodą
Ten drugi bunkier znajduje się w tej chwili, po korektach związanych z uprzystępnieniem wieży widokowej, w pewnym oddaleniu od szlaku. Kiedyś znajdował się tuż przy nim. Mam go na jednym ze swoich przeźroczy z 1986 r. Wtedy nie rosło przy nim praktycznie żadne drzewo ... Zresztą przy tym pierwszym również. Pamiętam, że dostrzegliśmy te schrony z dość znacznej odległości, na pewno przekraczającej kilometr. Zbliżał się wieczór, słońce schowane było za deszczowymi chmurami, nie można było dostrzec z takiego oddalenia żadnych szczegółów tych schronów. Myśleliśmy z początku, że są to jakieś olbrzymie stogi siana z którejś z pobliskich spółdzielni rolniczych. Brak drzew obok powodował, że w ogóle nie czuliśmy skali i wielkości tych obiektów.
Dopiero jak do nich doszliśmy, to poraziły nas swoim ogromem
Biegającego po każdym zakamarku schronu Tomka, wręcz urzeczonego tym obiektem, niemal siłą trzeba było wyciągać na zewnątrz. Pomogła dopiero groźba, że w Petřikowicach możemy nie zdążyć wejść do obchodu - sklepu. Podziałało!
Mogliśmy zatem kontynuować wycieczkę ... Przechodziliśmy przez polany i łąki, na których przed budową betonowej granicy znajdowały się przysiółki położonej niżej wioski Slavětín. Pozostały po nich tylko kapliczki, krzyże i zarośnięte już roślinnością fundamenty budynków.
Właśnie na tym odcinku - między schronem T-S -44 a Petřikovicami - w mojej pamięci otworzyło się najwięcej "okienek". Może dlatego, że właśnie w tamten wrześniowy dzień gdzieś w tym miejscu wyjrzało zza chmur na dosłownie godzinę, może półtorej Słońce. Pojawiła się nawet tęcza, niezdarnie zarejestrowana przez radzieckiego Zenita TTL na enerdowskiej błonie slajdowej ORWO UT-21 ... A miało to miejsce w nieistniejącym już państwie - w Czechosłowacji ...
Tych trzech państw już nie ma - ZSRR, NRD i CSRS - ale łąki w Jestřebich horach i widoki z nich na szczęście pozostały takie lub prawie takie same ... A co będę się w tym miejscu wypisywał - wystarczą zdjęcia ... Które z nich to ORWO UT-21 to chyba nie muszę zaznaczać ...
Pewnie, gdybyśmy w tym roku wędrowali tą ścieżką, na krawędziach zagajników napotykalibyśmy podobne muchomory. Wtedy zrobiłem im zdjęcie, mimo oszczędzania klatek filmów fotograficznych, bo był to w tym deszczowym dniu chyba jedyny barwny akcent ...
Chyba poznałem też miejsce, w którym przed wielu laty tak walczyliśmy!
Było to przy krawędzi lasu, w miejscu w którym podczas naszej ostatniej wędrówki skręciliśmy w prawo i zanurzyliśmy się w las. Widoki się skończyły, schodziliśmy do Petřikowic, mijając po drodze zgrupowania skałek i skalnych ścianek.
Do wioski dotarliśmy godzinę przed odjazdem pociągu
Można więc było uskutecznić nasz sklepowy obowiązek. Była chyba zmrzlina w liczbie pojedynczej (dla Sylwii) i piwo w liczbie po trzykroć mnogiej.
Ponieważ godzina to wyjątkowo krótka chwila, na zastawkę kolejową w Petřikovicach musieliśmy już iść na skróty - wzdłuż torów. Trochę niemetodycznie... ale byliśmy czujni! Linia kolejowa z Trutnova do Teplic jest jednotorowa i wiedzieliśmy, że najbliższy pociąg, czyli nasza [i]motorovka[/], nadjedzie na stacyjkę z przeciwnej strony.
I tak rzeczywiście było...
W drodze powrotnej już zdjęć nie robiliśmy, tylko gadaliśmy, gadaliśmy i gadaliśmy. Również i o niegdysiejszych czechosłowackich Sudetach.
Relacja na forum beskidzkim jest pod tym linkiem:
http://www.beskidzkie.fora.pl/sudety-i- ... ,5853.html
Ponieważ co jakiś czas przypominam sobie "w terenie" większe i mniejsze fragmenty naszego przejścia sprzed trzech dekad, pozwalam sobie wrzucić i na nasze forum, będące spadkobiercą BF, relację z jednej z odbytych w tym roku wycieczek "po swoich śladach":
Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat. Przez ten szmat czasu niektóre z miejsc po raz pierwszy wówczas w życiu obejrzanych, odwiedziłem nawet po kilka razy, niektóre zaś czekają jeszcze na przypomnienie (chociażby - aż wstyd się przyznać - Ještěd). Zwykle do tych punktów z trasy z 1986 r. dochodzę z jakichś miejsc wtedy przez nas nie odwiedzanych - przecinam trasę Przejścia Sudetów 1986 w poprzek, nieraz "odbijam" się od niej, generalnie dłuższych odcinków zgodnych z jej dawnym przebiegiem nie robię. Co innego - w przeciwną stronę. Niekiedy powielam wtedy nawet wielokilometrowe dystanse. Upływający, zacierający wspomnienia czas oraz widoki, których wtedy nie dane było nam obejrzeć nie tylko dlatego, że były "za naszymi plecami" (nie rozglądaliśmy się wtedy zbytnio - wypełnione na maksa plecaki, deszcz, wczesnowrześniowe już zimno i mgły jakoś nie zachęcały do szyjnej ekwilibrystyki), powodują, że idąc "pod prąd" wędruje się jakby przez nowe, wcześniej niepoznane sudeckie ścieżki. Fakt, że dużo się w Sudetach zmieniło ... Zresztą również i po naszej polskiej stronie. To właściwie truizm. To się niby wie, wszyscy też o tym piszą. Jednak aby samemu dostrzec te zmiany, zorientować się, na ile te dzisiejsze czeskie Sudety są inne od tych z czechosłowackich czasów, trzeba jeszcze raz wyjść na tamtejsze szlaki. I chyba fajnie te wspominkowe turystyczne puzzle układać w głowie wędrując w przeciwnym niż kiedyś kierunku. Wzmacnia to jeszcze bardziej tę moją osobistą czeskosudecką retrospekcję.
Taki pierwszy z brzegu przykład, gdy w dawnym komunistycznym Ośrodku Agitacyjnym w Bernarticach, położonych u stóp Vranich hor (Gór Kruczych), dzisiaj mogą zaproponować Ci loda - czyli czeską zmrzlinę ...
Gdzieś tak w połowie maja bieżącego roku Sylwia, jedna z moich archeologicznych koleżanek, namówiła mnie na jakąś sudecką jednodniówkę. Miało to być coś dla niej nowego, nieznanego i najlepiej, że tak się wyrażę - "militarnego". Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów i na naszą wycieczkę namówiła jednego z zaangażowanych w tę akcję saperów - Tomka. Wybór więc mógł być teoretycznie tylko jeden - czechosłowacka przedwojenna Betonowa Granica. Tylko który jej fragment? A tu już mamy nadmiar urodzaju i możliwości wyboru. Bo w Sudetach o rzopiki (nazwa pochodzi od skrótu ŘOP - Ředitelství opevňovacích prací, czyli po polsku Dyrekcja Prac Fortyfikacyjnych) i inne elementy czechosłowackich umocnień potykamy się praktycznie od Łaby po Odrę - od Dečina po Opavę i nawet nieco dalej na wschód.
Wybór padł na Jestřebi hory ...
Po pierwsze dlatego, że tam Sylwii jeszcze nie było, następnie dlatego że w weekendy (ale tylko od maja do końca sierpnia) są bardzo dobrze kolejowo skomunikowane z Wrocławiem, Świebodzicami i Wałbrzychem (tzn. do porannego pociągu Kolei Dolnośląskich z Wrocławia do Jeleniej Góry Tomek wsiada we Wrocławiu, ja dosiadam się w Świebodzicach, natomiast Sylwia w Wałbrzychu; w Sędzisławiu przesiadamy się do pociągu jadącego z Jeleniej Góry do Trutnova) i wreszcie dlatego, że te niewielkie i zdawałoby się mało atrakcyjne górki po prostu lubię. Jakoś tak trwa to od tego deszczowego i mglistego września 1986 r. Późniejszych kilkanaście dni spędzonych w tych górach mojego sentymentu do Gór Jastrzębich nie nadwątliło.
Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
Rzopik pod Žaltmanem - marzec 2002 r.
A zatem zaproponowałem Sylwii te nudne górki. Trochę ryzykowałem, bo gdyby zaczęło padać to przysłowiowa kaplica... Albo zwiedzanie knajp w Trutnovie i tamtejszych zabytków (kolejność zwiedzania nieprzypadkowa). Podejmując decyzję o Górach Jastrzębich zwietrzyłem i swoją "prywatną" szansę powtórzenia "pod prąd" fragmentu naszego sudeckiego przejścia z lata 1986 r.
4 września 1986 r. - a był to jedenasty dzień naszej wędrówki - wyruszyliśmy z położonego na wschodnich skłonach Rychor Zacléřa i przez Bernartice, Kralovecký Spičak (881), Janský vrch (697), wieś Petřikovice dotarliśmy dwie godziny przed nadejściem zmroku do położonej na grzbiecie Jestřebich hor osady Paseka. Jeszcze przed zachodem Słońca wyskoczyliśmy na lekko na najwyższy szczyt pasma - na Žaltman (737 m n.p.m.). Następnego dnia zeszliśmy z Paseky do leżącej u północnego podnóża tych gór wioski Radvanice, skąd poszliśmy - zwiedzając po drodze Teplické Skalní Město - do Teplic nad Metuji. Tak było w 1986 r.
Na naszą tegoroczną czerwcową wycieczkę wybraliśmy, już po konsultacji z Sylwią i Tomkiem, odcinek tamtej trasy, wiodący z Radvanic do Petřikovic przez Pasiekę i Žaltmana oraz zwiedzając po drodze imponujący system schronów i bunkrów z efektownym kompleksem schronów Slavetin na czele.
A zatem w sobotni ranek 6 czerwca 2015 r. znaleźliśmy się na małej stacyjce kolejowej w Radvanicach. Znajduje sie ona na 12,3 kilometrze linii kolejowej nr 047 Trutnov – Teplice nad Metují, uruchomionej w 1906 r. (kilometraż liczony jest od stacji Trutnov-střed, znajdującej się 2,2 km na wschód od dworca głównego w Trutnovie). Właśnie na stacji Trutnov střed przesiadaliśmy się z pociągu przyjeżdżajacego do Trutnova z Polski.
Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
Przy jednym z pierwszych budynków Radvanic nasz niebieski szlak schodzący ze stacji do wioski przeciął się z czerwonym. Skręcając w lewo poszlibyśmy przez Zadní Hradiště do Janovic i dalej w stronę Teplickich i Adršpachskich Skał. Skierowaliśmy się zatem w prawo, w stronę centrum wsi. Bo tam jest i sklep, i droga na Pasieki.
Gdybyśmy z Sylwią i Tomkiem skręcili za strzałką czerwonego szlaku w kierunku Teplickich Skał, to po może stu metrach zobaczylibyśmy ten oto uroczy drewniany domek. W czeskich Sudetach takich drewnianych chałup zachowały się tysiące. Temu jednak zrobiłem przed blisko trzydziestu laty zdjęcie. Praktycznie się nie zmienił (widziałem go jakiś czas temu), ale nie ma już za nim napowietrznej kolejki z wagonikami przewożącymi urobek z kopalni. Na tym moim zdjęciu sprzed lat kolejka jest jeszcze widoczna.
Sklep w Radvanicach był w naszym programie pozycją obowiązkową. Nie dlatego, że to pierwsze w tym dniu czeskie piwo po drodze. Nic z tych rzeczy - do głosu doszły po prostu wspomnienia.
Oj fajny to był wtedy poranek, po zejściu z Jestřebich hor, gdy przestało padać i rozpoczynaliśmy wędrówkę w stronę magicznych - bo wcześniej nam nieznanych "na żywo" a świetnie znanych z opowieści starszych kolegów z SKPS - Teplicko-Adršpachskich Skał
Sklep dziś jest już inny. Ale - co tam - też jest fajnie ...
W liczących tylko niewiele powyżej tysiąca mieszkańców Radvanicach zbyt wielu atrakcji nie ma. Wioseczka cicha, jakby wymarła - nie wygląda na te swoje tysiąc obywateli. Ale tak już jest w Czechach w piątki, soboty i niedziele. Ludzie gdzieś poukrywani - może przed telewizorami, może w domkach letniskowych w górach (tylko po co takie ludziom z Radvanic), pewnie kilku kibiców futbolu (w zimie hokeja) i bilarda w wioskowym hostincu.
My podeszliśmy do kościoła pw. Jana Chrzciciela; kościół mało interesujący, z początku XX w. Znacznie ciekawszy cmentarz - sporo zachowanych poniemieckich nagrobków mieszkańców dawnego Rodowitz i pomnik poległych mieszkańców wsi w I wojnie światowej. Właśnie ten pomnik nie dawał mi spokoju - rozglądałem się za nim w tym dniu już wcześniej. Dałbym sobie rękę uciąć, że stał w innym miejscu, przy skrzyżowaniu dróg w centrum wsi. Na radwanickim cmentarzu wcześniej nie byłem, ale pomnik ten widziałem. Nie było to podczas naszego przejścia w 1986 r., lecz kilkanaście lat później - w październiku 2001 r. i w marcu 2002 r. Już bałem się, że pomnik został ukradziony, na szczęście jedynie przeniesiono go w inne miejsce. Może nawet, ze względu na sąsiedztwo przedwojennych nagrobków, bardziej odpowiednie.
Paseka, do której zmierzaliśmy, to leżąca już na głównym grzbiecie Jestřebich hor osada, administracyjnie należąca do Radvanic. Chyba żadna z kilku znajdujących się w niej chat nie jest zamieszkana przez cały rok. Nawet schronisko w Pasiece - Jestřebi bouda - otwierane jest tylko w weekendy. Kiedyś budynków w Pasiece było znacznie więcej - trzy-, może czterokrotnie. Zostało niewiele ... Na tyle niewiele, że na obszarze osady utworzono rezerwat przyrody.
I do takiej Pasieki idziemy wąską asfaltową drogą z Radvanic. Przy drodze jakieś skałki ... Głównie las, widoków - na razie - niewiele ...
I pierwsze zabudowania osady - budynki chyba wyłącznie przedwojenne
Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
W centrum osady jej symbol - barokowa rzeźba męki pańskiej.
Mówi się, że Czesi to naród ateistów. A tu proszę - ostatnio przystroili figury rzeźby metalowymi złoconymi gwiazdami ...
Kilkanaście lat temu - w marcu 2002 r. - tych złotych aureoli święci z Pasieki jeszcze nie mieli
I drugi symbol Pasieki - już bardziej przyziemny. "Jestřebí bouda", mająca jeszcze drugą, starszą nieco nazwę - Řehačka. Nazwa pochodzi, a jakże, od nazwiska założyciela górskiej gospody - Franza Rzehaka, który zbudował ten obiekt w latach 1929-1930. Długo się nim nie nacieszył. Powiesił się 4 kwietnia 1939 r., a zatem niedługo po włączeniu Radvanic i niemal całych czeskich Sudetów w granice III Rzeszy. Rzehak był sudeckim Niemcem, więc chyba nie wkroczenie wojsk niemieckich było przyczyną jego desperackiego czynu. Interes niemal do końca wojny prowadziła wdowa po nim - Wilhelmina. Po wojnie, jako mienie poniemieckie, gospoda została skonfiskowana przez państwo czechosłowackie. Późniejsza historia była równie ciekawa ..., ale może na tym zakończę.
Wewnątrz schroniska panuje bardzo fajna atmosfera - takiego typowego czeskiego knajposchroniska. Gdyby wokół rozbrzmiewał język niemiecki, a nie czeski i polski (bo naszych rodaków trafia tu całkiem sporo - zwłaszcza turystów rowerowych), to człowiek wcale by się tym faktem nie zdziwił. Na ścianach mapy - nie "Krkonoše" i nie "Trutnovsko", ale "Riesengebirge" i inne tego typu zabytki.
Ale jest też i powojenna ciekawostka - drogowskaz turystyczny ze Ścieżki Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej w Karkonoszach. Jeszcze z lat 60. XX w., gdyż wykonany w starszej technologii, która zarzucona została na przełomie lat 60. i 70. minionego stulecia. Mam pecha do tego szlakowskazu - raz mi wyszło zdjęcie nieostre, a w czasie ostatniej wycieczki, tej z Sylwią i Tomkiem, drogowskazu w Řehačce nie było - wykonana z drewna tabliczka została zabrana do muzeum w Trutnovie do konserwacji. Ma wrócić ...
Są za to w schronisku aż cztery stemple pamiątkowe - razitka i bufet zaopatrzony zawsze w dobre, bo świeże, beczkowe piwo. Piwo musi być świeże, gdyż przywożone jest zawsze na początku weekendu, w piątek po południu. Starszego niż dwudniowego trutnowskiego "Karkonosza" się tu po prostu nie dostanie. Chyba że ktoś wydziwia i prosi o butelkowe.
Z Jestřebí boudy na szczyt najwyższego w całym paśmie Žaltmana (739 m n.p.m.) to już tylko krok. Jak ktoś się uprze to po 20 minutach dotrze na szczyt. Bo też i szlak z gatunku tych nienajpiękniejszych. W dodatku ostatnio jakby jeszcze utracił ze swej wątpliwej urody - jeszcze przed rokiem droga biegnąca grzbietem Jestřebich hor miała może 2-2,5 m szerokości, teraz poszerzono ją o dodatkowy metr. Na szczęście nie wyasfaltowano - na razie? Mogą się na niej minąć dwa jadące z naprzeciwka rowery, a i jeszcze miejsce dla pieszego turysty pchającego wózek z dzieckiem się znajdzie ...
Dlatego też gdy może z trzy minuty po opuszczeniu schroniska zobaczyliśmy po naszej prawej stronie (na południe od szlaku) pierwszego řopika, od razu zeszliśmy ze szlaku ... I tak szliśmy od rzopika do rzopika, czyli oficjalnie od lekkiego schronu LO vz. 37 do lekkiego schronu LO vz. 37.
Tomek miał używanie. Zwracał uwagę na każdy szczegół, wyjaśniał przeznaczenie każdego betonowego i żelaznego drobiazgu. O wielu rzeczach wcześniej wiedziałem, ale usłyszałem też od niego sporo nowych rzeczy ... Po prostu komentarz fachowca
Po którymś z kolei obejrzanym rzopiku - bo na trasie do Žaltmana wchodziliśmy chyba do każdego! - namówiłem towarzystwo na odrobinę gór. Tuż przed szczytem, po prawej stronie drogi grzbietowej, może z 60-70 m od niej, znajduje się bardzo fajny punkt widokowy. Jest tu trochę skałek, gdyby był tu jeszcze jakiś strumień, byłoby to naprawdę znakomite miejsce na biwak. Ze skalnej krawędzi roztacza się widok na południe - na południową część Jestřebich hor i Podkrkonoši. Wysokich szczytów w tej części Sudetów już nie ma, dlatego też wzrok przyciąga przede wszystkim sztuczny zbiornik wodny Rozkoš koło Nachodu, powstały po spiętrzeniu wód spływającej z Karkonoszy rzeki Upy.
Ładnie, ale przecież najwyższy wierzchołek Jestřebich hor cały czas przed nami ...
Słowo "Žaltman" po czesku chyba nic nie oznacza. Brzmienie tej nazwy sugeruje, że może ona nawiązywać do niemieckiej nazwy szczytu. Okazuje się jednak, że sudeccy Niemcy górę tę nazywali zupełnie inaczej - Hexenstein, czyli Kamieniem Czarownic. Skąd więc Žaltman? Może kiedyś doczytam?
Na zbudowanym ze skał zlepieńcowych wierzchołku Žaltmana, od 24 września 1967 r. stoi stalowa wieża widokowa. Sama wieża właściwie się nie zmienia, ale zmienia się widok - jest coraz bardziej ograniczony przez szybko podrastające drzewa. Wieża jest po prostu niewysoka, jej konstrukcja mierzy 15 m wysokości, przy czym taras widokowy znajduje się na poziomie 12 m.
W miarę dobry jest widok na wschód - na Góry Stołowe z charakterystycznym rozdwojonym Szczelińcem (Szczeliniec Wielki i Szczeliniec Mały) oraz wierzchowiną Błędnych Skał i Skalniaka
Nie najgorzej też widać Karkonosze, natomiast widoki na północ i północny wschód, czyli w stronę granicznych Gór Kamiennych, to już spoglądanie w prześwity pomiędzy gałęziami drzew (ta fotografia poniżej jest akurat z maja 2014 r.)
8 września 1986 r., tuż przed zachodem Słońca, mieliśmy z Žaltmana dookolną panoramę. Korony wszystkich drzew były wyraźnie poniżej platformy widokowej. Ale to było dawno - wieża miała wtedy raptem 19 lat. A my tylko po kilka lat więcej ...
Drzewa nie tylko nie zasłaniały widoku w 1986 r., ale także jeszcze na początku obecnego, XXI stulecia ...
Bo tak wyglądała we wrześniu 1986 r. ...
... a tak przed trzynastoma laty, w marcu 2002 r.
Zagęściło się tak jakoś trzy-cztery lata temu. W maju 2014 r. wieża stała już w sudeckiej dżungli.
Trzeba schodzić i wracać do Jestřebi boudy. Rzopiki mijaliśmy już w locie. Wśród powodów pośpiechu był również i taki bardzo przyziemny. Tym razem degustacja trutnowskiego Karkonosza miała miejsce na zewnątrz schroniska.
Piwo jak to świeży beczkowy Karkonosz dobre, ale gościnne schronisko pożegnaliśmy po jedynie jednym kuflu. Trzeba było wyruszać na szlak, już od tego momentu coraz częściej spoglądając na zegarek. Pociąg na pietrzykowickiej zastavce przecież na nas nie będzie czekał.
Może to piwo lub jakaś wewnętrzna euforia, ale przy węźle szlaków w Pasiece naszła mnie nagła myśl, czy czasem aby nie dokonać korekty planu wycieczki i nie pójść w stronę Cižkovych kamieni i stamtąd zejść do Trutnova, bo na tych skałkach przecież jest tak fajnie ...
... o właśnie tak!
Ale szybko porzuciłem tę myśl. Idziemy do Petřikovic! A zatem w drogę...
Znowu rzopiki...
Ale przede wszystkim grzbietowe zagajniki i łąki - z coraz rozleglejszymi widokami na Karkonosze. Z dominującą w krajobrazie Śnieżką oczywiście ...
W pewnym momencie nasz zielony szlak tak jakoś "poszedł" nieco w lewo do góry, opuścił wyraźną drogę, którą poprowadzony był wcześniej. Musiała w ostatnim czasie nastąpić korekta przebiegu szlaku. Coś zatem ciekawego na wypłaszczonym bezimiennym wysokim na 708 m wierzchołku musiało się znajdować.
Po chwili wiedzieliśmy już co to za atrakcja...
Slavětínská rozhledna, nazywana także jako Markoušovická rozhledna (Slavetinska/ Markoušovická wieża widokowa), oddana została do użytku w 2014 r. Jest wysoka na 23 m, przy czym najwyższy taras widokowy znajduje się na wysokości 18 m. Wejście na wieżę jest bezpłatne. Obok wieży znajduje się drewniana wiata, ale miłośników noclegów w tego rodzaju przybytkach z pewnością rozczaruje - konstrukcja jej jest po prostu mocno ażurowa.
Widoki zdecydowanie lepsze niż z wieży na Žaltmanie. Zwłaszcza na Karkonosze, głównie dlatego że ... bliżej.
Schodzimy z pagórka z wieżą na zachód i po chwili znowuż znajdujemy sie przy starym szlaku. W miejscu ważnym, albowiem tuż obok znajduje się jeden z najbardziej znanych w tej części Sudetów przedwojennych czechosłowackich schronów - ciężki schron piechoty T-S-44 "Na pahorku" (zwany też "Slavětín").
obok węzła szlaków, z którego wynika, że dotarliśmy do schronu T-S-44, znajduje się wymalowany w plamy kamuflażowe rzopik. Jest to wersja nieco większa od najczęściej spotykanych rzopików vz. 37 A. Dlatego też sporo turystów właśnie ten znajdujący się tuż przy szlaku obiekt bierze za schron T-S-44. Popatrzy ... i pójdzie sobie dalej.
Tymczasem trzeba wejść tak z 60 metrów w las. I cóż tam widzimy?
I gdy kręcimy sie obok tego schronu dostrzegamy, może w odległości 250-300 metrów na północny-wschód, jego betonowego braciszka ... - T-S- 43 "Pod lesem"
Warto więc do niego podejść
Co też uczyniliśmy
Jest potężny ...
... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Można obejrzeć wszystkie szczegóły - stanowiska artyleryjskie, kanały wentylacyjne, stalową "boazerię" (tu pojawiają się niewesołe myśli o naszych polskich złomiarzach...)
Można zejść na niższy, podziemny poziom - niestety, w znacznej części zalany wodą
Ten drugi bunkier znajduje się w tej chwili, po korektach związanych z uprzystępnieniem wieży widokowej, w pewnym oddaleniu od szlaku. Kiedyś znajdował się tuż przy nim. Mam go na jednym ze swoich przeźroczy z 1986 r. Wtedy nie rosło przy nim praktycznie żadne drzewo ... Zresztą przy tym pierwszym również. Pamiętam, że dostrzegliśmy te schrony z dość znacznej odległości, na pewno przekraczającej kilometr. Zbliżał się wieczór, słońce schowane było za deszczowymi chmurami, nie można było dostrzec z takiego oddalenia żadnych szczegółów tych schronów. Myśleliśmy z początku, że są to jakieś olbrzymie stogi siana z którejś z pobliskich spółdzielni rolniczych. Brak drzew obok powodował, że w ogóle nie czuliśmy skali i wielkości tych obiektów.
Dopiero jak do nich doszliśmy, to poraziły nas swoim ogromem
Biegającego po każdym zakamarku schronu Tomka, wręcz urzeczonego tym obiektem, niemal siłą trzeba było wyciągać na zewnątrz. Pomogła dopiero groźba, że w Petřikowicach możemy nie zdążyć wejść do obchodu - sklepu. Podziałało!
Mogliśmy zatem kontynuować wycieczkę ... Przechodziliśmy przez polany i łąki, na których przed budową betonowej granicy znajdowały się przysiółki położonej niżej wioski Slavětín. Pozostały po nich tylko kapliczki, krzyże i zarośnięte już roślinnością fundamenty budynków.
Właśnie na tym odcinku - między schronem T-S -44 a Petřikovicami - w mojej pamięci otworzyło się najwięcej "okienek". Może dlatego, że właśnie w tamten wrześniowy dzień gdzieś w tym miejscu wyjrzało zza chmur na dosłownie godzinę, może półtorej Słońce. Pojawiła się nawet tęcza, niezdarnie zarejestrowana przez radzieckiego Zenita TTL na enerdowskiej błonie slajdowej ORWO UT-21 ... A miało to miejsce w nieistniejącym już państwie - w Czechosłowacji ...
Tych trzech państw już nie ma - ZSRR, NRD i CSRS - ale łąki w Jestřebich horach i widoki z nich na szczęście pozostały takie lub prawie takie same ... A co będę się w tym miejscu wypisywał - wystarczą zdjęcia ... Które z nich to ORWO UT-21 to chyba nie muszę zaznaczać ...
Pewnie, gdybyśmy w tym roku wędrowali tą ścieżką, na krawędziach zagajników napotykalibyśmy podobne muchomory. Wtedy zrobiłem im zdjęcie, mimo oszczędzania klatek filmów fotograficznych, bo był to w tym deszczowym dniu chyba jedyny barwny akcent ...
Chyba poznałem też miejsce, w którym przed wielu laty tak walczyliśmy!
Było to przy krawędzi lasu, w miejscu w którym podczas naszej ostatniej wędrówki skręciliśmy w prawo i zanurzyliśmy się w las. Widoki się skończyły, schodziliśmy do Petřikowic, mijając po drodze zgrupowania skałek i skalnych ścianek.
Do wioski dotarliśmy godzinę przed odjazdem pociągu
Można więc było uskutecznić nasz sklepowy obowiązek. Była chyba zmrzlina w liczbie pojedynczej (dla Sylwii) i piwo w liczbie po trzykroć mnogiej.
Ponieważ godzina to wyjątkowo krótka chwila, na zastawkę kolejową w Petřikovicach musieliśmy już iść na skróty - wzdłuż torów. Trochę niemetodycznie... ale byliśmy czujni! Linia kolejowa z Trutnova do Teplic jest jednotorowa i wiedzieliśmy, że najbliższy pociąg, czyli nasza [i]motorovka[/], nadjedzie na stacyjkę z przeciwnej strony.
I tak rzeczywiście było...
W drodze powrotnej już zdjęć nie robiliśmy, tylko gadaliśmy, gadaliśmy i gadaliśmy. Również i o niegdysiejszych czechosłowackich Sudetach.
Ostatnio zmieniony 2015-11-24, 12:03 przez Cisy2, łącznie zmieniany 2 razy.
Szkoda, że tak rzadko zamieszczasz relacje z tak bliskich mi Sudetów. Z przyjemnością obejrzałem zdjęcia i przeczytałem twój ciekawy opis. (Połączenie opisu współczesnej wycieczki ze wspomnieniami przed lat to świetny pomysł). A że już dwa tygodnie nigdzie nie wędrowałem to czytając mogłem wrócić myślami również do swojego przejścia tej trasy i przez chwilę miałem namiastkę rzeczywistego wędrowania.
Co do nudy na tym szlaku to nie odczuwałem takowej, ale dla mnie trasa, którą idę po raz pierwszy jest zawsze ciekawa, choćby była nie wiadomo jak monotonna. Wędrowanie, po jakimś czasie, w kierunku przeciwnym to też jest pierwszy raz.
Co do nudy na tym szlaku to nie odczuwałem takowej, ale dla mnie trasa, którą idę po raz pierwszy jest zawsze ciekawa, choćby była nie wiadomo jak monotonna. Wędrowanie, po jakimś czasie, w kierunku przeciwnym to też jest pierwszy raz.
Basiu, Włodarzu - dziękuje Wam bardzo za miłe zdania
Chętnie bym pisał więcej - tylko ten permanentny brak czasu. Coś tam w głowie sudeckiego na forum mam, ale kiedy rozpocznę pisać, kiedy skończę? Nie wiem. Chciałbym na przykład napisać coś o mojej ukochanej sudeckiej górze - Trójgarbie ... Tyle razy na niej byłem, i każde wejście inne. Różne konteksty, różne wrażenia. Kiedyś coś skrobnę ...
A co do górskiej nudy, to podobnie jak Ty, też jej nie odczuwam. Ale nieraz coś takiego widzę na twarzach, czy też w zachowaniu współtowarzyszy wędrówek. Zresztą nierzadko i w relacjach zamieszczanych na forach górskich daje się odczuć tzw. dystans ich autorów do jakiegoś rejonu. Często przyczyną jest pogoda, ale niekiedy chyba także i rozczarowanie krajobrazem, też i tym kulturowym. No cóż, dla niektórych nawet najciekawszy w Jestrebich horach betonowy schron sprzed II wojny światowej nie będzie w stanie zastąpić (zwłaszcza na fotkach wrzucanych do facebooka) pana przebranego za białego misia
Chętnie bym pisał więcej - tylko ten permanentny brak czasu. Coś tam w głowie sudeckiego na forum mam, ale kiedy rozpocznę pisać, kiedy skończę? Nie wiem. Chciałbym na przykład napisać coś o mojej ukochanej sudeckiej górze - Trójgarbie ... Tyle razy na niej byłem, i każde wejście inne. Różne konteksty, różne wrażenia. Kiedyś coś skrobnę ...
A co do górskiej nudy, to podobnie jak Ty, też jej nie odczuwam. Ale nieraz coś takiego widzę na twarzach, czy też w zachowaniu współtowarzyszy wędrówek. Zresztą nierzadko i w relacjach zamieszczanych na forach górskich daje się odczuć tzw. dystans ich autorów do jakiegoś rejonu. Często przyczyną jest pogoda, ale niekiedy chyba także i rozczarowanie krajobrazem, też i tym kulturowym. No cóż, dla niektórych nawet najciekawszy w Jestrebich horach betonowy schron sprzed II wojny światowej nie będzie w stanie zastąpić (zwłaszcza na fotkach wrzucanych do facebooka) pana przebranego za białego misia
Gdyby nie Korona Sudetów Czeskich (Žaltman 739, Královecký Špičák 881) zrobiona w 2013, to chyba też w te rejony bym się nie zapuścił. Wracałem pociągiem z Kralovca do Kamiennej Góry, bo na autostop nie ma co liczyć...
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Cisy2 pisze:No cóż, dla niektórych nawet najciekawszy w Jestrebich horach betonowy schron sprzed II wojny światowej nie będzie w stanie zastąpić (zwłaszcza na fotkach wrzucanych do facebooka) pana przebranego za białego misia
Uff wolę jednak betonowe schrony.
Właśnie przez te schrony przeczytałem z wielką ciekawością Twą relację.
Cisy2 pisze:Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat.
popatrz- tak sie mowi ze za komuny nie mozna bylo jezdzic za granice, a wy to i do Czech i duzo do Rumunii. Widac jak ktos sie postaral to sie dalo!
Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów
ciekawy odlam archeologii! ale jak to wyglada- saperzy szukaja min a ona jest z nimi i przepatruje zryta ziemie? jakos nie umiem sobie wyobrazic co ona dokladnie robi?
Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
znaczy jest tam pusto nawet w wakacyjny weekend? jaka masz mape tych gor- bo ja bym poszla do sklepu i nabyla normalna mape, wiem , wiem ze sa w necie mapy czeskich gor, ale jakos nie lubie korzystac z takich internetowych, nigdy nie wiem w jakiej wielkosci wydrukowac. Jak juz mam papierowa normalna mape to potem moge sobie w necie przyblizac miejsca co mnie interesuja
Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
a gdzie zdjecia? bo obok rzopikow to by mogl byc nasz glowny cel wybrania sie tam!
Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
Niesamowite! ten znak to jak specjalnie postawiony tam pod klimat i mysl przewodnia twojej wycieczki!
A te napisy wyryte na tych skalach to chyba jakies stare? to cos w stylu tych wykupywanych podpisow ze skalnych miast czy cos innego?
... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Jak oceniasz jego przydatnosc noclegowa? bo chyba jest dosc suchy (gorna czesc). Duzo ludzi sie tam kreci? sa jakies slady po biwakach np. slady ognisk?
Ostatnio zmieniony 2015-11-25, 11:17 przez buba, łącznie zmieniany 7 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Cisy2 pisze:Chciałbym na przykład napisać coś o mojej ukochanej sudeckiej górze - Trójgarbie ... Tyle razy na niej byłem, i każde wejście inne. Różne konteksty, różne wrażenia. Kiedyś coś skrobnę ...
Napisz! nigdy jeszcze nie bylam na Trojgarbie! po takiej relacji nasza wycieczka tam napewno bedzie ciekawsza!
Cisy2 pisze:No cóż, dla niektórych nawet najciekawszy w Jestrebich horach betonowy schron sprzed II wojny światowej nie będzie w stanie zastąpić (zwłaszcza na fotkach wrzucanych do facebooka) pana przebranego za białego misia
A jakie ciekawe byloby przebrac sie za bialego misia i wystapic w tym stroju wewnatrz schronu!
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
buba1 pisze:Cisy2 pisze:Od naszego zrealizowanego w sierpniu i wrześniu 1986 r. przejścia całych czeskich Sudetów minęło już blisko 30 lat.
popatrz- tak sie mowi ze za komuny nie mozna bylo jezdzic za granice, a wy to i do Czech i duzo do Rumunii. Widac jak ktos sie postaral to sie dalo!
Paulino - w czasie moich studiów i w jakiś czas po wyjeżdżałem maksymalnie raz za granicę (słownie: jeden!!!) w ciągu roku kalendarzowego. Ale były to wyjazdy wypełnione maksymalnie treścią turystyczną i krajoznawczą, poprzedzone naprawdę dogłębnymi studiami nad mapami i książkami. Wbrew pozorom, to do Czech (wtedy Czechosłowacji) w 1. połowie lat 80. nie można było turystycznie jeździć - władze bratniego socjalistycznego kraju bały się, że polscy turyści przywloką nad Wełtawę solidarnościowego wirusa (były wyjątki, ale jak to wyjątki - rzadkie, np. obozy w Tatrach słowackich organizowane przez krakowskie Studenckie Koło Przewodników Górskich). Czechosłowacja otworzyła się właściwie dopiero w 1984 r. Jeździliśmy więc najczęściej do Rumunii, Bułgarii - były to wyjazdy trwające około 3 tygodni, nieraz kilka dni więcej. W przypadku poważniejszych wypraw - na zgniły kapitalistyczny Zachód lub na inne kontynenty - robiło się wszystko, by trwały jak najdłużej. Trzeba było się przecież nacieszyć tym paszportem łaskawie ci wypożyczonym na czas trwania wyjazdu przez Wydział Paszportowy Milicji Obywatelskiej. I tak na przykład jedna z naszych himalajskich wypraw trwała od 25 lipca do 4 października.
Aby nie przedłużać - w 1987 r. po raz pierwszy byłem więcej niż raz za granicą w ciągu jednego roku (zimowy wyjazd w Piryn do Bułgarii i dwie kilkudniowe wycieczki w Teplicko-Adrszpachskie Skały w kwietniu i Góry Rychlebskie i Jesioniki we wrześniu - wszystkie te wyjazdy organizowane za pośrednictwem Biura Turystyki Zagranicznej PTTK; kadra i uczestnicy byli nasi, tak jak wcześniej, gdy akademicką turystyką zagraniczną zarządzał Almatur; w przypadku wypraw himalajskich było jeszcze inaczej).
buba1 pisze:Cisy2 pisze:
Sylwia uczestniczy bowiem, jako archeolog, w programie rozminowywania terenów dawnych poligonów
ciekawy odlam archeologii! ale jak to wyglada- saperzy szukaja min a ona jest z nimi i przepatruje zryta ziemie? jakos nie umiem sobie wyobrazic co ona dokladnie robi?
Od strony metodycznej wygląda to tak - grupa saperów rozminowywany teren sprawdza dokładnie pod kątem występowania zalegających w ziemi przedmiotów metalowych. Każdy saper ma na swoim wyposażeniu detektor metali. Nie idzie się na oślep, tylko sprawdza się każdy metr kwadratowy. Wszystkie sygnalizacje obecności metalu w ziemi nanosi się na dokładne mapy. Następnie odkopuje - niewypały i niewybuchy przenosi się w jedno miejsce (oczywiście to wszystko się też protokołuje, ale nie jest to robota archeologa, tylko służb saperskich), później transportuje w miejsce ich likwidacji - tam je wysadza się w powietrze.
Wszystkie pozostałe metale, także i tzw. militaria (fragmenty broni palnej, białej, ochronnej itp.), trafiają do archeologa, który je inwentaryzuje, opisuje i weryfikuje - tzn. odrzuca od zabytków naukowo cennych metalowe śmieci, np. współczesne gwoździe itp.
Sylwii ta robótka się podoba - oczyszczane poligony zlokalizowane są w różnych częściach kraju (z jej ostatnich to np. Mazury, Pojezierze Zachodniopomorskie, Bory Dolnośląskie)
buba1 pisze:Cisy2 pisze:Jestřebí hory są tak niedoceniane, że aż robi się trochę przykro. Właściwie to te mało korzystne dla tego regionu opinie rozumiem - przez grzbiet główny Jestřebich hor prowadzi szeroka leśna droga, las stosunkowo młody i mało ciekawy (wyrósł dopiero po II wojnie światowej, bo starsze lasy podczas budowy betonowej granicy poszły w całości pod piłę), skałek, zdawałoby się, co kot napłakał, miejsc widokowych trochę jest, ale jeśli deszcz pada i jest mgła to tylko nuda ..., nuda ..., nuda ... Rzopik... rzopik ..., rzopik ... W takich warunkach to faktycznie kwintesencja górskiej nudy ...
znaczy jest tam pusto nawet w wakacyjny weekend? jaka masz mape tych gor- bo ja bym poszla do sklepu i nabyla normalna mape, wiem , wiem ze sa w necie mapy czeskich gor, ale jakos nie lubie korzystac z takich internetowych, nigdy nie wiem w jakiej wielkosci wydrukowac. Jak juz mam papierowa normalna mape to potem moge sobie w necie przyblizac miejsca co mnie interesuja
Map jest sporo - dobrą i łatwo dostępną, chociażby we wrocławskiej księgarni turystycznej na Wita Stwosza, jest arkusz "Broumovsko. Góry Kamienne a Stołowe" w skali 1:50 000 z zielonej serii Klubu Českých Turistů (arkusz nr 26). Przypuszczam, że możesz ją mieć, gdyż jest to z "pięćdziesiątek" najpopularniejsza mapa czeskich Gór Stołowych (Teplicko-Adrszpachskie Skały, Broumowskie Ściany, Ostasz) i czeskiej części Gór Kamiennych.
buba1 pisze:Cisy2 pisze:Ze stacji do wioski jest nieco ponad kilometr. Idzie się podziwiając krajobraz postindustrialny. W Radvanicach funkcjonowała niegdyś, właśnie w tej części miejscowości, duża kopalnia węgla kamiennego. Eksploatowano tu węgiel zalegający w geologicznej tzw. Niecce Śródsudeckiej. Po śląskiej i kłodzkiej stronie kopalnie znajdowały się m.in. w Wałbrzychu, Nowej Rudzie i Słupcu, po czeskiej zaś m.in. w Zaclerzu, Odolovie i właśnie w Radvanicach. Czeskie kopalnie polikwidowano trochę później niż te po polskiej stronie granicy. Pozostały hałdy i niepotrzebne już nikomu olbrzymie kompleksy infrastruktury naziemnej (chociaż w Odolovie część budynków po dawnej kopalni zamieniono na więzienie).
a gdzie zdjecia? bo obok rzopikow to by mogl byc nasz glowny cel wybrania sie tam!
To może zamiast kilku moich fotografii rzucisz okiem na tę stronę?
http://www.zdarbuh.cz/reviry/vud/fotoga ... ery/page/1
Kopalnia "Katarzyna" w Radvanicach wczoraj by miała swoje imieniny ...
Na wskazanej stronie są linki do zdjęć z innych polikwidowanych czeskich kopalni
buba1 pisze:Cisy2 pisze:Między budynkami pojawiają się słupki z tabliczkami rezerwatu przyrody - wpatrujemy się w nie i zauważamy, że folia z godłem Republiki Czeskiej została nałożona na godło nieistniejącej już od ćwierćwiecza Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej. Czesi to faktycznie pragmatyczny naród ...
Niesamowite! ten znak to jak specjalnie postawiony tam pod klimat i mysl przewodnia twojej wycieczki!
No faktycznie, istnieje duża szansa, że widziałem tę tablicę jeszcze przed zmianą jej makijażu - wszak już cztery lata po naszym przejściu stare godło stało się nieaktualne!
buba1 pisze:Cisy2 pisze:
A te napisy wyryte na tych skalach to chyba jakies stare? to cos w stylu tych wykupywanych podpisow ze skalnych miast czy cos innego?
Coś innego ... Ta skałka wykorzystywana była ponoć od XVI w. jako znak graniczny między państwem nachodzkim i trutnowskim. Na skale wyryte są skróty od nazw miast, daty - np. 1666 i inne znaki i przedstawienia.
buba1 pisze:Cisy2 pisze:... i otwarty! A w środku - niebywałe - jaki czyściutki. Ktoś o niego dba i to nie "od święta"
Jak oceniasz jego przydatnosc noclegowa? bo chyba jest dosc suchy (gorna czesc). Duzo ludzi sie tam kreci? sa jakies slady po biwakach np. slady ognisk?
Powiem tak: znam takich, którzy tam spali i byli zadowoleni ...
Potencjał Jestřebich hor jeśli chodzi o darmową bazę noclegową jest spory.
Bo oprócz schronów - ten np. na odcinku grzbietu z Odolova na górę Turov (słyszałem, że ostatnio jest zamknięty, ale blisko jest kolejny podobny)
są nieco na wschód os Žaltmana, na szlaku grzbietowym dwa takie przybytki
... natomiast przy zejściu z Čizkovych kamieni do Lhoty (a zatem schodząc w stronę Trutnova) taki domek ("Pernikova chaloupka") - dzisiaj trochę zaniedbany, trzeba kilka minut poświęcić na posprzątanie (dach wiosną był OK)
Bardzo fajne miejsce na biwak (może tam być też nawet jakaś wiatka, ale przyznam, że już nie pamiętam) znajduje się na południowy wschód od Čizkovych kamieni, bezpośrednio przy szlaku - jest woda
obok trochę skał - na przykład takich (górą, wzdłuż krawędzi też idzie szlak)
A rzopików jest tyle, że prędzej czy później na coś pustego i suchego natraficie
buba1 pisze:Cisy2 pisze:Jedynym sensownym schronieniem skalnym byłyby - jeśli miałaby to być jakaś grota skalna nad Markousovicami - Čižkovy kameny. Jest tam tzw. jeskynka - właśnie ta pokazana na jednej z moich fotografii
chyba mialby malo miejsca na łupy! :
Coś by się tam zmieściło! Ponoć podczas bitwy pod Trutnovem w 1866 r., jednej z większych bitew w wojnie prusko-austriackiej, ukrywał się w niej trutnowski fabrykant Walzel; skalny schron od jego nazwiska zwany jest jaskinią Walzela (Walzel Höhle - taki napis wyryty jest na jednym z głazów).
Paulino, obiecuję - o Trójgarbie prędzej czy później coś będzie...
Na razie takie coś ze szczytu - ale tego na Trójgarbie od wielu lat już nie ma ...
Ceper, Královecký Špičák to temat na osobną historię !
laynn, dziękuję ci bardzo za Twoje słowa. Wybierz się kiedyś w rzopikowe góry. Niektóre okazy zadziwiają
Cisy2 pisze:Sylwii ta robótka się podoba - oczyszczane poligony zlokalizowane są w różnych częściach kraju (z jej ostatnich to np. Mazury, Pojezierze Zachodniopomorskie, Bory Dolnośląskie)
Fajna sprawa! mnie by sie tez podobalo! kurcze.. i wstep na poligony.. Sylwia nie potrzebuje pomocnika?
tak na przykład jedna z naszych himalajskich wypraw trwała od 25 lipca do 4 października.
No ponad 2 miesiace to juz jest wyjazd ktory mozna poczuc! dawno na takowym nie bylam.. Od 10 lat to najwyzej 3 tygodnie.. ale moze niebawem cos sie zmieni na lepsze
Map jest sporo - dobrą i łatwo dostępną, chociażby we wrocławskiej księgarni turystycznej na Wita Stwosza, jest arkusz "Broumovsko. Góry Kamienne a Stołowe" w skali 1:50 000 z zielonej serii Klubu Českých Turistů (arkusz nr 26). Przypuszczam, że możesz ją mieć, gdyż jest to z "pięćdziesiątek" najpopularniejsza mapa czeskich Gór Stołowych (Teplicko-Adrszpachskie Skały, Broumowskie Ściany, Ostasz) i czeskiej części Gór Kamiennych.
No wlasnie we wiekszosc map zaopatruje sie akurat w tej ksiegarni. Mam kupe map do kupienia na majowke wiec przy okazji nabede tez czeskie! Poki co z czeskich map mam tylko Gory Rychlebskie, a w inne rejony Czech jak jezdzilismy to tylko te rejony przygraniczne ktore sie lapaly na obrzeza polskim map np. Sudety Srodkowe obejmuja Skalne Miasta, powiat Kamienna Gora siega prawie pod Zacler a Gory Bystrzyckie i Orlickie obejmuja tez czeski rejon orlicko-rzopikowy. No a jesli chodzi o dalsze tereny bardziej wglab Czech to juz zawsze mialam problem nawet czytajac relacje sprawdzic gdzie co jest.
Te tereny z Odolova na górę Turov czy Čizkovych kamieni do Lhoty tez sie łapia na ta mape?
Coś innego ... Ta skałka wykorzystywana była ponoć od XVI w. jako znak graniczny między państwem nachodzkim i trutnowskim. Na skale wyryte są skróty od nazw miast, daty - np. 1666 i inne znaki i przedstawienia.
ojoj ale super sprawa! a taki kamien graniczny miedzy tym panstwem nachodzkim i trutnowskim zachowal sie tylko jeden czy jest ich wiecej? bo bylby fajny pomysl na wycieczki odnalezc wszystkie takie kamienie, tak jak jezdzilismy za tymi naszymi biskupimi pod Strzelinem i Grodkowem! strasznie lubie miec jakis ciekawy cel do szukania To jest wlasnie najlepsze w Sudetach ze nie tylko gory i gory i nic wiecej ale co chwile jest jakas atrakcja!
są nieco na wschód os Žaltmana, na szlaku grzbietowym dwa takie przybytki
Ta pierwsza to zupelnie identyczna jak ta kolo kapliczki na szlaku granicznym kolo Okrzeszyna!
Ta kolo Zaltmana tez letnia pora za knajpe robi i wtedy odpada noclegowo?
ten np. na odcinku grzbietu z Odolova na górę Turov (słyszałem, że ostatnio jest zamknięty, ale blisko jest kolejny podobny)
Ten ze zdjecia tez mi sie bardzo podoba! bo tak myslimy ze od przyszlego sezonu trzeba zaczac oswajac kabaczka z bunkrami a rzopiki moga byc do tego celu idealne!
trzeba kilka minut poświęcić na posprzątanie
Nie mam z tym problemu. Wole zasyfiona chatke/bunkier a otwarty niz czysty i zamkniety. Nocujac czesto we wiatach przy jezdnych drogach czy na lesnych parkingach jest juz dla mnie rzecza naturalna ze nieraz biwak trzeba rozpoczac od polgodzinnego sprzatania. Taki klimat, nie ma wyjscia trzeba przywyknac..(byle nasrane nie bylo i nie bylo zdechlych owadow)
A rzopików jest tyle, że prędzej czy później na coś pustego i suchego natraficie
Kiedys mi sie wydawalo ze rzopik musi byc suchy i otwarty zeby nadawal sie na nocleg... a zycie pokazalo jeszcze jedno- musi jeszcze nie zawierac stosow zdechlych motyli, bleeeee
Na razie takie coś ze szczytu - ale tego na Trójgarbie od wielu lat już nie ma ...
a co skonczylo w jakims ognisku? bo nie wyglada na cos co mozna latwo ukrasc
Cisy2 pisze:To może zamiast kilku moich fotografii rzucisz okiem na tę stronę?
http://www.zdarbuh.cz/rev...ggallery/page/1
z tych zdjec na tej stronce to wyglada jakby tam niewiele zostalo- wieze szybowa przewrocili i pisze cos o rekultywacji terenu. A z twojej wypowiedzi odnioslam wrazenie ze tam jest pelno klimatycznych ruin poindustrialnych?
Ostatnio zmieniony 2015-11-26, 11:04 przez buba, łącznie zmieniany 6 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
wreszcie znalazłem trochę czasu, aby na spokojnie poczytać
rewelacja jak zawsze Jak zwykle przyjemnie i ciekawie napisane, ładne zdjęcia i świetne porównywanie ze starymi czasami od kogoś kto wtedy żył jako dorosły człowiek, a nie tylko słyszał z opowiadań przodków
Po raz kolejny sugeruję, abyś w końcu coś wydał, takie rzeczy wspominkowo-turystyczne są ostatnio modne! A potem pojawić się na jakimś wypadzie w górach (celowo nie używam słowa "zlot" ) i podpisać autografem
rewelacja jak zawsze Jak zwykle przyjemnie i ciekawie napisane, ładne zdjęcia i świetne porównywanie ze starymi czasami od kogoś kto wtedy żył jako dorosły człowiek, a nie tylko słyszał z opowiadań przodków
Po raz kolejny sugeruję, abyś w końcu coś wydał, takie rzeczy wspominkowo-turystyczne są ostatnio modne! A potem pojawić się na jakimś wypadzie w górach (celowo nie używam słowa "zlot" ) i podpisać autografem
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Kilka tygodni temu, w poniedziałek 22 stycznia, musiałem coś załatwić na poczcie w Mezimesti koło Broumova. Już o dziewiątej rano załatwiłem swoje sprawy. Było więc sporo czasu, aby w jakiejś bliższej lub nieco dalszej okolicy Mezimesti trochę połazić. Wybrałem tę drugą opcję, czyli "nieco dalszą okolicę".
Akurat o 9.40 przyjeżdża do Mezimesti od strony Broumova pociąg do Starkoča. Praktycznie każda stacja i przystanek na tej linii jest punktem wyjściowym (lub końcowym) jakiegoś szlaku turystycznego. Do wyboru i koloru - Javoří hory, Góry Stołowe (Teplické Skalý, Ostaš, Broumovské steny), Pogórze Orlickie. Natomiast stacje i przystanki to m.in. Březova, Teplice n. Metuji, Dedov, Zdar n. Metuji, Bezdekov koło Polic n. Metuji, Hronov, Běloves i Náchod. Co zatem wybrać? Gdzie jechać i gdzie iść?
Kupiłem bilet do Nachodu z myślą, że wybór nastąpi już w pociągu - pod tzw. "wpływem nastroju i chwili"...
... i wysiadłem z motorovki na wschodnich przedmieściach Nachodu, na przystanku Náchod-Běloves. Dwie-trzy minuty wcześniej przypomniałem sobie o prowadzonych ostatnio (także i na forach górskich) rozmowach o twórczości Dušana Jurkoviča, kojarzonego u nas często tylko z pierwszowojennymi cmentarzami wojskowymi w okolicach Gorlic, ale przecież "obecnego" też w innych częściach Karpat oraz - i o tym już mówi i pisze się zdecydowanie rzadziej - w Sudetach. Ponieważ od razu pojawiła się w mej głowie również refleksja, że ja te jurkovičove sudeckie obiekty ostatni raz oglądałem jeszcze w poprzednim tysiącleciu, pomysł opuszczenia motorovki właśnie w Běloves był jak najbardziej uzasadniony i usprawiedliwiony.
Gdy kilka minut później, zmierzając już do centralnej części Běloves, przechodziłem obok pierwszego w tym dniu schronu wzniesionego tuż przed II wojną światową, skonkretyzował mi się w głowie pierwszy odcinek wycieczki. Z Běloves na Dobrošov (622 m n.p.m.) prowadzą dw szlaki (niebieski i zielony), spośród których chyba najciekawszym jest ten drugi, biegnący tak, jak linia czechosłowackich umocnień sprzed II wojny. Od schronu do schronu, od řopika do řopika.
Był poniedziałek, udostępnione do turystycznego zwiedzania najciekawsze obiekty grupy warownej Dobrošov (Dělostřelecká tvrz Dobrošov), były więc w tym dniu zamknięte na cztery spusty. Ale ponieważ są one również efektowne z zewnątrz wybór szlaku zielonego wydawał się najodpowiedniejszy.
Tym bardziej, że przed trzydziestu laty, 9 września 1986 r. właśnie tym szlakiem, a ściślej z pola campingowego w Běloves, rozpoczęli kolejny dzień swojej wędrówki uczestnicy trwającego przeszło pięć tygodni pierwszego przejścia Sudetów czeskich. Był to szesnasty dzień przejścia i prowadził z Běloves przez Dobrošov, Peklo, Nový Hrádek , Olešnice v Orlicých horach, Vrchmezi (czyli Orlicę) do Masarykovej chaty na Šerlichu. Specjalnie używam trzeciej osoby liczby mnogiej ("uczestnicy rozpoczęli"), nie zaś pierwszej ("rozpoczęliśmy"), gdyż to był dzień, kiedy musiałem niestety - z przyczyn zawodowych - odłączyć się od grupy. Michał z całą ekipą poszedł dalej - w góry, ja zaś - do pobliskiej Kudowy-Zdrój i stamtąd pociągiem, jeszcze "pod parowozem", pojechałem do Wrocławia.
W późniejszych latach brakującą część przejścia z 1986 r. w dużej części "odtworzyłem" sobie na raty (zostały jeszcze jakieś kawałeczki we wschodniej części Sudetów), ale zawsze jakaś zadra - z każdym rokiem na szczęście jednak coraz mniejsza - pozostała. I chęć w miarę częstych powrotów na poszczególne odcinki naszej pionierskiej wędrówki.
Przekraczam zatem most przerzucony nad Metują, spoglądam na pobliski Náchod, nad którym zawsze dominuje (no chyba że jest noc lub mgła) sylwetka tamtejszego zamku (obiecuję, że aby nie przynudzać, o zamku nie będzie ani słowa)...
i wkraczam do centrum Běloves. Rzut oka na tutejszą architekturę i od razu można się zorientować, że wioska miała w przeszłości jakiś uzdrowiskowy epizod. Rzeczywiście, w XIX w. było to nawet dość popularne uzdrowisko, jednak nie było w stanie wytrzymać konkurencji z pobliską Kudową, a i niepokoje polityczne (głównie wojna prusko-austriacka z 1866 r., podczas której najpoważniejsze bitwy toczone były w pobliżu Náchodu) powodowały, że kurort ten nie miał szans na większy rozwój. I tak jest zresztą do dzisiaj. Jakieś próby reanimowania uzdrowiska są czynione, ale to tylko próby...
Po kilku minutach krzątania się po wiosce, tzn. po bezskutecznej próbie namierzenia jakiegoś otwartego sklepu, pojawiłem się na zielonym szlaku. Można było rozpocząć wędrówkę na Dobrošov.
Kilkanaście minut od opuszczenia Bělowes pojawia się pierwszy większy schron - schron piechoty N-S 83 Lázně (nazwa schronu nawiązuje oczywiście do uzdrowiskowych tradycji pobliskiej wsi Běloves).
Z kolejnego schronu (tym razem to rzopik, wz. 36, nr 52) pozostało niewiele...
... ale widok sprzed niego za Náchod przedni
A teraz można się skierować w stronę jednego z najbardziej znanych schronów w pobliżu Náchodu - N-S 82 Březinka. Nie będę wymyślał własnego opisu, po prostu zacytuję tekst z tablicy ścieżki dydaktycznej (praktycznie wszystkie tablice najrozmaitszych ścieżek dydaktycznych w rejonie Náchodu zawierają polskie tłumaczenie): "Schron N-S Březinka to obiekt dwukondygnacyjny zbudowany na zboczu. Obiektem opiekuje się od 1990 roku Klub Historii Wojskowej Náchod, który umożliwia zwiedzanie zgodnie z aktualnymi godzinami otwarcia. Wnętrza należą do najlepiej zrekonstruowanych i wyposażonych w kraju. Są w pełni wyposażone w historyczne uzbrojenie i ekwipunek (izby oficerów i załogi, maszynownia, filtrownia, izby bojowe itp.). Najcenniejszym eksponatem jest działo przeciwpancerne firmy Škoda kaliber 47 mm o numerze fabrycznym 173. Zainstalowane zostało w schronie w roku 1938, a podczas okupacji niemieckiej było przewiezione na Wał Atlantycki w Norwegii. W roku 2002 zostało odzyskane dzięki pomocy Norweskiego Muzeum Artylerii Wybrzeża."
Trwający może z kwadrans odpoczynek w cieniu Brzezinki
Następnie dookolne obejście schronu...
... i można pójść dalej. Kilkaset metrów na południe znajduje się kolejny schron - N-S 81 Lom.
Na znajdującej się obok następnych schronów tablicy ścieżki dydaktycznej (wspólnej dla schronów N-S 78, 79 i 80) zwróciła moją uwagę taka oto fotografia: dwa pojazdy niemieckiego Wehrmachtu przed czeskim schronem bojowym - ciężki wóz pancerny Sd. Kzf. 232 wersja czteroosiowa (ten większy pojazd) i lekki wóz pancerny Sd. Kzf. 222 (ten po prawej - sfotografowany akurat "od tyłu"). Przypomniałem sobie, że wiele, wiele lat temu, gdy bawiłem się w modelarstwo, w mojej kolekcji znalazły się modele obu tych pojazdów (japońskiej firmy Tamiya, w skali 1:35). Gdzieś w domu są one zadekowane, pojawił się więc pomysł na wykonanie w przyszłości (ale raczej tej dalszej) jakiejś sudeckiej dioramki. Wiele czeskich firm modelarskich oferuje dokładne modele schronów z okolic Nachodu (także w skali 1:35), z zatem możliwości są - brakuje tylko czasu i wolnego miejsca w mieszkaniu!
Nagle znalazłem się w Polsce - o przepraszam, w przysiółku Polsko na grzbiecie Dobrošova...
... a jak w Polsku, to i widok na polskie Sudety - to rozłożyste, na ostatnim planie po lewej, to najwyższy szczyt Wzgórz Lewińskich Grodczyn (803 m n.p.m.), ten stożek na prawo to Gomoła (733 m n.p.m.) z niewidocznymi ruinami zamku Homole na jej szczycie.
Szlak w dalszym ciągu biegnie wśród zabudowań przysiółka Polsko
a obok, po lewej i prawej stronie, cały czas większe i mniejsze schrony
Dotarłem wreszcie do osady Dobrošov - krzyże oczywiście muszą być
Nepomuceny - jak to w Czechach - również...
Ale wszędzie, między domami i nawet pod nimi (w postaci ogromnego systemu podziemnych korytarzy i tuneli), schrony i inne elementy twierdzy Dobrošov
Nawet pod tą kapliczką (wieża moździerzowa N-S 77 Kaplička)
W Dobrošovie znajdzie się też coś dla pasjonatów motoryzacji
Ale też i dla miłośników rozległych widoków - na Góry Orlickie na przykład
Przechodzę obok pomnika poległych żołnierzy czechosłowackich w I i II wojnie światowej...
...i docieram wreszcie do drugiego, obok betonowej twierdzy, symbolu i wizytówki Dobrošova, czyli do schroniska im. Alojzego Jiráska. Położone w najwyższym punkcie osady, na wysokości 622 m n.p.m.
Obiekt zaprojektowany został przez Dušana Jurkoviča (tak, właśnie tego od cmentarzy z I wojny światowej w Beskidzie Niskim i na Pogórzu Karpackim - około 35 cmentarzy z dzisiejszej polskiej strony granicy zostało zaprojektowanych przez tego artystę) i wzniesiony w latach 1921-1923. Zbudowano go przy silnym wsparciu finansowym Czechów zamieszkujących ten rejon przedwojennej Czechosłowacji. Okolice Náchodu były jednym z nielicznych fragmentów czeskich i morawskich Sudetów, w którym liczba ludności czeskiej była wyższa od niemieckiej. Każdy, kto wspomógł finansowo lub organizacyjnie budowę schroniska mógł zostać uwieczniony w takiej oto postaci
Schronisko było zamknięte. Poniedziałek, niestety... A jeżeli schronisko, to i restauracja i wieża widokowa. Musiałem zadowolić się więc widokami sprzed schroniska. To co na północ (Góry Kamienne, czeska część Gór Stołowych) oraz na wschód (część Ziemi Kłodzkiej) oraz na południowy wschód (Pogórze i Góry Orlickie) widoczne było całkiem, całkiem...
Natomiast widok w stronę zachodnią, tzn. w kierunku Jestřebich hor i Karkonoszy, był już mniej ciekawy - powietrze nie było już tak przejrzyste, jak godzinę-dwie wcześniej, stąd też Karkonosze można było wprawdzie zobaczyć (ledwo, ledwo), ale udokumentować je fotograficznie, to już w żaden sposób...
Zamknięte schronisko przypominało, że czas opuścić to miejsce i zstąpić do... Piekła, czyli tak, jak to miało miejsce we wrześniu 1986 r. A zatem kierując się w podorlickie zaświaty rzuciłem jeszcze wzrokiem na przyschroniskowy krzyż...
...i ruszyłem na swą ledwie dwuipółkilometrową wędrówkę do Piekła
A jakie myśli i melodie kołatały się w głowie? Wiadomo!
https://www.youtube.com/watch?v=1EBw_da7BZk
Po drodze widoki m.in. na szczyt Sendražský kopec (618 m n.p.m.) na Pogórzu Orlickim
i kolejny krzyż - już nie barokowy, ale neogotycki - w przysiółku Jizbice
Niestety, ten przybytek też zamknięty
Ale na szczęście Peklo tuż, tuż...
jakieś przedpiekielne chatki...
... i, o dziwo, kolejne krzyże (czy to rzeczywiście "droga do piekła"?)...
Wreszcie dotarłem!
Peklo to osiedle składające się z zaledwie kilku budynków, malowniczo usytuowane w przełomie rzeki Metuji przez Pogórze Orlickie, w miejscu, w którym do tej rzeki wpływa od strony wschodniej potok Olešenka. Najciekawszym obiektem jest Bartoňova útulna - kolejna sudecka realizacja projektu Dušana Jurkoviča, określana najczęściej po prostu jako Chata Peklo. Należy do wczesnych dzieł architekta, gdyż obiekt powstał jeszcze przed I wojną światową - budynek wzniesiono w 1912 r. Wcześniej w tym miejscu stał, podobno już od 1527 r. młyn Pekelec. Peklo to również nazwa całego przełomu, ciągnącego się kilkanaście kilometrów od Bražca (dzisiaj już części Náchodu) do Nového Města nad Metuji
Peklo odwiedziłem już raz, w maju 1994 r. Miałem wtedy szczęście - odbywał się tu wówczas rajd starych zabytkowych samochodów. Poczułem się wtedy tak, jakby powróciły czasy Dušana Jurkoviča
A i w Pekle było wtedy bardziej zielono, chociaż na tym starym zdjęciu nie za bardzo to widać...
Ale wracam do stycznia 2016 r. Oglądam szczegóły budynku.
Jak Peklo, to muszą być i diabły - te jakoś mało groźne. Jak całe to jiraskovo-jurkovičove Peklo!
Kilka domków obok...
... mostek nad Metują
I w tym miejscu mógłbym zakończyć swoją relację. W 1986 r. nasza grupka (chociaż już niestety beze mnie - pisałem o tym na początku wątku) poszła z Pekla szlakiem czerwonym wzdłuż doliny Olešenki w stronę Noveho Hradka i dalej w kierunku Gór Orlickich, gdzie miała kolejny nocleg (koło Masarykovej chaty na Šerlichu). Ja zaś musiałem obecnie, w 2016 r., jakoś wrócić do cywilizacji. Oni jeszcze przez piętnaście wędrowali przez czeskie Sudety, ja zaś za około dwie godziny miałem pociąg z Náchodu do Mezimesti. Trzeba było się więc do tego Náchodu powlec.
Jaką trasą?
Przez Piekło oczywiście! Północną częścią przełomu Metuji. Szlakiem żółtym przez Bražec do Náchodu
Tu już fotki i komentarz będą ekspresowe, albowiem:
1) nie jest to fragment SKPS-owskiego przejścia Sudetów z lata 1986 r.
2) był styczeń - zaczęła się juz robić szarówka i fotografie raczej nie rzucają na kolana
i wreszcie 3) po prostu się spieszyłem!
Metuja z piekielnego mostku - widok na północ
to samo, ale na południe
jakżeby inaczej - też Metuja, ale 2 kilometry dalej
osada niewielkich domków letniskowych w wąwozie Peklo - brakuje światła, bo głęboko wcięta dolina, trzeba sobie więc jakoś radzić
Są tu i wyspy szczęśliwe
Może te pnące się na zbocza domki to jeszcze nie klasyczne pueblo, ale indiański totem jest
Nawet pojawiło się trochę słońca...
...ale spływający do Metuji potoczek cały zamarznięty
Wreszcie cywilizacja... ale taka czeska. Ładna XIX-wieczna architektura przemysłowa głęboko wciśnięta w górskie doliny
Jestem już w dzielnicy Bražec, kiedyś odrębnej miejscowości, dziś zaś stanowiącej południowo-zachodnie przedmieście Náchodu
I po półgodzinie dochodzę do Náchodu. Centrum mijam od południa - na rynek, a tym bardziej na zamek, nie zachodzę.
Metuja w Náchodzie nawet bardziej zalodzona niż w Piekle. Wiadomo - w Piekle gorąc, a tu daleka północ
I koniec wycieczki - dworzec kolejowy w Náchodzie
Podsumowując - wycieczka nad wyraz krótka, bo tylko piętnastokilometrowa i z wejściem na niebotyczną górę mającą całe 622 metrów, ale bardzo fajna. Wiele wspomnień tłukło się po głowie, ale też i urodziło się trochę górskich planów. Chociażby takich, aby na tegoroczne 30-lecie naszego przejścia czeskich Sudetów z 1986 r., zrobić jak najwięcej wycieczek po naszych dawnych tropach. Tak na lekko, ale jeśli byłaby okazja, aby w jakimś miejscu rozbić ponownie namiot, to czemu nie?
Akurat o 9.40 przyjeżdża do Mezimesti od strony Broumova pociąg do Starkoča. Praktycznie każda stacja i przystanek na tej linii jest punktem wyjściowym (lub końcowym) jakiegoś szlaku turystycznego. Do wyboru i koloru - Javoří hory, Góry Stołowe (Teplické Skalý, Ostaš, Broumovské steny), Pogórze Orlickie. Natomiast stacje i przystanki to m.in. Březova, Teplice n. Metuji, Dedov, Zdar n. Metuji, Bezdekov koło Polic n. Metuji, Hronov, Běloves i Náchod. Co zatem wybrać? Gdzie jechać i gdzie iść?
Kupiłem bilet do Nachodu z myślą, że wybór nastąpi już w pociągu - pod tzw. "wpływem nastroju i chwili"...
... i wysiadłem z motorovki na wschodnich przedmieściach Nachodu, na przystanku Náchod-Běloves. Dwie-trzy minuty wcześniej przypomniałem sobie o prowadzonych ostatnio (także i na forach górskich) rozmowach o twórczości Dušana Jurkoviča, kojarzonego u nas często tylko z pierwszowojennymi cmentarzami wojskowymi w okolicach Gorlic, ale przecież "obecnego" też w innych częściach Karpat oraz - i o tym już mówi i pisze się zdecydowanie rzadziej - w Sudetach. Ponieważ od razu pojawiła się w mej głowie również refleksja, że ja te jurkovičove sudeckie obiekty ostatni raz oglądałem jeszcze w poprzednim tysiącleciu, pomysł opuszczenia motorovki właśnie w Běloves był jak najbardziej uzasadniony i usprawiedliwiony.
Gdy kilka minut później, zmierzając już do centralnej części Běloves, przechodziłem obok pierwszego w tym dniu schronu wzniesionego tuż przed II wojną światową, skonkretyzował mi się w głowie pierwszy odcinek wycieczki. Z Běloves na Dobrošov (622 m n.p.m.) prowadzą dw szlaki (niebieski i zielony), spośród których chyba najciekawszym jest ten drugi, biegnący tak, jak linia czechosłowackich umocnień sprzed II wojny. Od schronu do schronu, od řopika do řopika.
Był poniedziałek, udostępnione do turystycznego zwiedzania najciekawsze obiekty grupy warownej Dobrošov (Dělostřelecká tvrz Dobrošov), były więc w tym dniu zamknięte na cztery spusty. Ale ponieważ są one również efektowne z zewnątrz wybór szlaku zielonego wydawał się najodpowiedniejszy.
Tym bardziej, że przed trzydziestu laty, 9 września 1986 r. właśnie tym szlakiem, a ściślej z pola campingowego w Běloves, rozpoczęli kolejny dzień swojej wędrówki uczestnicy trwającego przeszło pięć tygodni pierwszego przejścia Sudetów czeskich. Był to szesnasty dzień przejścia i prowadził z Běloves przez Dobrošov, Peklo, Nový Hrádek , Olešnice v Orlicých horach, Vrchmezi (czyli Orlicę) do Masarykovej chaty na Šerlichu. Specjalnie używam trzeciej osoby liczby mnogiej ("uczestnicy rozpoczęli"), nie zaś pierwszej ("rozpoczęliśmy"), gdyż to był dzień, kiedy musiałem niestety - z przyczyn zawodowych - odłączyć się od grupy. Michał z całą ekipą poszedł dalej - w góry, ja zaś - do pobliskiej Kudowy-Zdrój i stamtąd pociągiem, jeszcze "pod parowozem", pojechałem do Wrocławia.
W późniejszych latach brakującą część przejścia z 1986 r. w dużej części "odtworzyłem" sobie na raty (zostały jeszcze jakieś kawałeczki we wschodniej części Sudetów), ale zawsze jakaś zadra - z każdym rokiem na szczęście jednak coraz mniejsza - pozostała. I chęć w miarę częstych powrotów na poszczególne odcinki naszej pionierskiej wędrówki.
Przekraczam zatem most przerzucony nad Metują, spoglądam na pobliski Náchod, nad którym zawsze dominuje (no chyba że jest noc lub mgła) sylwetka tamtejszego zamku (obiecuję, że aby nie przynudzać, o zamku nie będzie ani słowa)...
i wkraczam do centrum Běloves. Rzut oka na tutejszą architekturę i od razu można się zorientować, że wioska miała w przeszłości jakiś uzdrowiskowy epizod. Rzeczywiście, w XIX w. było to nawet dość popularne uzdrowisko, jednak nie było w stanie wytrzymać konkurencji z pobliską Kudową, a i niepokoje polityczne (głównie wojna prusko-austriacka z 1866 r., podczas której najpoważniejsze bitwy toczone były w pobliżu Náchodu) powodowały, że kurort ten nie miał szans na większy rozwój. I tak jest zresztą do dzisiaj. Jakieś próby reanimowania uzdrowiska są czynione, ale to tylko próby...
Po kilku minutach krzątania się po wiosce, tzn. po bezskutecznej próbie namierzenia jakiegoś otwartego sklepu, pojawiłem się na zielonym szlaku. Można było rozpocząć wędrówkę na Dobrošov.
Kilkanaście minut od opuszczenia Bělowes pojawia się pierwszy większy schron - schron piechoty N-S 83 Lázně (nazwa schronu nawiązuje oczywiście do uzdrowiskowych tradycji pobliskiej wsi Běloves).
Z kolejnego schronu (tym razem to rzopik, wz. 36, nr 52) pozostało niewiele...
... ale widok sprzed niego za Náchod przedni
A teraz można się skierować w stronę jednego z najbardziej znanych schronów w pobliżu Náchodu - N-S 82 Březinka. Nie będę wymyślał własnego opisu, po prostu zacytuję tekst z tablicy ścieżki dydaktycznej (praktycznie wszystkie tablice najrozmaitszych ścieżek dydaktycznych w rejonie Náchodu zawierają polskie tłumaczenie): "Schron N-S Březinka to obiekt dwukondygnacyjny zbudowany na zboczu. Obiektem opiekuje się od 1990 roku Klub Historii Wojskowej Náchod, który umożliwia zwiedzanie zgodnie z aktualnymi godzinami otwarcia. Wnętrza należą do najlepiej zrekonstruowanych i wyposażonych w kraju. Są w pełni wyposażone w historyczne uzbrojenie i ekwipunek (izby oficerów i załogi, maszynownia, filtrownia, izby bojowe itp.). Najcenniejszym eksponatem jest działo przeciwpancerne firmy Škoda kaliber 47 mm o numerze fabrycznym 173. Zainstalowane zostało w schronie w roku 1938, a podczas okupacji niemieckiej było przewiezione na Wał Atlantycki w Norwegii. W roku 2002 zostało odzyskane dzięki pomocy Norweskiego Muzeum Artylerii Wybrzeża."
Trwający może z kwadrans odpoczynek w cieniu Brzezinki
Następnie dookolne obejście schronu...
... i można pójść dalej. Kilkaset metrów na południe znajduje się kolejny schron - N-S 81 Lom.
Na znajdującej się obok następnych schronów tablicy ścieżki dydaktycznej (wspólnej dla schronów N-S 78, 79 i 80) zwróciła moją uwagę taka oto fotografia: dwa pojazdy niemieckiego Wehrmachtu przed czeskim schronem bojowym - ciężki wóz pancerny Sd. Kzf. 232 wersja czteroosiowa (ten większy pojazd) i lekki wóz pancerny Sd. Kzf. 222 (ten po prawej - sfotografowany akurat "od tyłu"). Przypomniałem sobie, że wiele, wiele lat temu, gdy bawiłem się w modelarstwo, w mojej kolekcji znalazły się modele obu tych pojazdów (japońskiej firmy Tamiya, w skali 1:35). Gdzieś w domu są one zadekowane, pojawił się więc pomysł na wykonanie w przyszłości (ale raczej tej dalszej) jakiejś sudeckiej dioramki. Wiele czeskich firm modelarskich oferuje dokładne modele schronów z okolic Nachodu (także w skali 1:35), z zatem możliwości są - brakuje tylko czasu i wolnego miejsca w mieszkaniu!
Nagle znalazłem się w Polsce - o przepraszam, w przysiółku Polsko na grzbiecie Dobrošova...
... a jak w Polsku, to i widok na polskie Sudety - to rozłożyste, na ostatnim planie po lewej, to najwyższy szczyt Wzgórz Lewińskich Grodczyn (803 m n.p.m.), ten stożek na prawo to Gomoła (733 m n.p.m.) z niewidocznymi ruinami zamku Homole na jej szczycie.
Szlak w dalszym ciągu biegnie wśród zabudowań przysiółka Polsko
a obok, po lewej i prawej stronie, cały czas większe i mniejsze schrony
Dotarłem wreszcie do osady Dobrošov - krzyże oczywiście muszą być
Nepomuceny - jak to w Czechach - również...
Ale wszędzie, między domami i nawet pod nimi (w postaci ogromnego systemu podziemnych korytarzy i tuneli), schrony i inne elementy twierdzy Dobrošov
Nawet pod tą kapliczką (wieża moździerzowa N-S 77 Kaplička)
W Dobrošovie znajdzie się też coś dla pasjonatów motoryzacji
Ale też i dla miłośników rozległych widoków - na Góry Orlickie na przykład
Przechodzę obok pomnika poległych żołnierzy czechosłowackich w I i II wojnie światowej...
...i docieram wreszcie do drugiego, obok betonowej twierdzy, symbolu i wizytówki Dobrošova, czyli do schroniska im. Alojzego Jiráska. Położone w najwyższym punkcie osady, na wysokości 622 m n.p.m.
Obiekt zaprojektowany został przez Dušana Jurkoviča (tak, właśnie tego od cmentarzy z I wojny światowej w Beskidzie Niskim i na Pogórzu Karpackim - około 35 cmentarzy z dzisiejszej polskiej strony granicy zostało zaprojektowanych przez tego artystę) i wzniesiony w latach 1921-1923. Zbudowano go przy silnym wsparciu finansowym Czechów zamieszkujących ten rejon przedwojennej Czechosłowacji. Okolice Náchodu były jednym z nielicznych fragmentów czeskich i morawskich Sudetów, w którym liczba ludności czeskiej była wyższa od niemieckiej. Każdy, kto wspomógł finansowo lub organizacyjnie budowę schroniska mógł zostać uwieczniony w takiej oto postaci
Schronisko było zamknięte. Poniedziałek, niestety... A jeżeli schronisko, to i restauracja i wieża widokowa. Musiałem zadowolić się więc widokami sprzed schroniska. To co na północ (Góry Kamienne, czeska część Gór Stołowych) oraz na wschód (część Ziemi Kłodzkiej) oraz na południowy wschód (Pogórze i Góry Orlickie) widoczne było całkiem, całkiem...
Natomiast widok w stronę zachodnią, tzn. w kierunku Jestřebich hor i Karkonoszy, był już mniej ciekawy - powietrze nie było już tak przejrzyste, jak godzinę-dwie wcześniej, stąd też Karkonosze można było wprawdzie zobaczyć (ledwo, ledwo), ale udokumentować je fotograficznie, to już w żaden sposób...
Zamknięte schronisko przypominało, że czas opuścić to miejsce i zstąpić do... Piekła, czyli tak, jak to miało miejsce we wrześniu 1986 r. A zatem kierując się w podorlickie zaświaty rzuciłem jeszcze wzrokiem na przyschroniskowy krzyż...
...i ruszyłem na swą ledwie dwuipółkilometrową wędrówkę do Piekła
A jakie myśli i melodie kołatały się w głowie? Wiadomo!
https://www.youtube.com/watch?v=1EBw_da7BZk
Po drodze widoki m.in. na szczyt Sendražský kopec (618 m n.p.m.) na Pogórzu Orlickim
i kolejny krzyż - już nie barokowy, ale neogotycki - w przysiółku Jizbice
Niestety, ten przybytek też zamknięty
Ale na szczęście Peklo tuż, tuż...
jakieś przedpiekielne chatki...
... i, o dziwo, kolejne krzyże (czy to rzeczywiście "droga do piekła"?)...
Wreszcie dotarłem!
Peklo to osiedle składające się z zaledwie kilku budynków, malowniczo usytuowane w przełomie rzeki Metuji przez Pogórze Orlickie, w miejscu, w którym do tej rzeki wpływa od strony wschodniej potok Olešenka. Najciekawszym obiektem jest Bartoňova útulna - kolejna sudecka realizacja projektu Dušana Jurkoviča, określana najczęściej po prostu jako Chata Peklo. Należy do wczesnych dzieł architekta, gdyż obiekt powstał jeszcze przed I wojną światową - budynek wzniesiono w 1912 r. Wcześniej w tym miejscu stał, podobno już od 1527 r. młyn Pekelec. Peklo to również nazwa całego przełomu, ciągnącego się kilkanaście kilometrów od Bražca (dzisiaj już części Náchodu) do Nového Města nad Metuji
Peklo odwiedziłem już raz, w maju 1994 r. Miałem wtedy szczęście - odbywał się tu wówczas rajd starych zabytkowych samochodów. Poczułem się wtedy tak, jakby powróciły czasy Dušana Jurkoviča
A i w Pekle było wtedy bardziej zielono, chociaż na tym starym zdjęciu nie za bardzo to widać...
Ale wracam do stycznia 2016 r. Oglądam szczegóły budynku.
Jak Peklo, to muszą być i diabły - te jakoś mało groźne. Jak całe to jiraskovo-jurkovičove Peklo!
Kilka domków obok...
... mostek nad Metują
I w tym miejscu mógłbym zakończyć swoją relację. W 1986 r. nasza grupka (chociaż już niestety beze mnie - pisałem o tym na początku wątku) poszła z Pekla szlakiem czerwonym wzdłuż doliny Olešenki w stronę Noveho Hradka i dalej w kierunku Gór Orlickich, gdzie miała kolejny nocleg (koło Masarykovej chaty na Šerlichu). Ja zaś musiałem obecnie, w 2016 r., jakoś wrócić do cywilizacji. Oni jeszcze przez piętnaście wędrowali przez czeskie Sudety, ja zaś za około dwie godziny miałem pociąg z Náchodu do Mezimesti. Trzeba było się więc do tego Náchodu powlec.
Jaką trasą?
Przez Piekło oczywiście! Północną częścią przełomu Metuji. Szlakiem żółtym przez Bražec do Náchodu
Tu już fotki i komentarz będą ekspresowe, albowiem:
1) nie jest to fragment SKPS-owskiego przejścia Sudetów z lata 1986 r.
2) był styczeń - zaczęła się juz robić szarówka i fotografie raczej nie rzucają na kolana
i wreszcie 3) po prostu się spieszyłem!
Metuja z piekielnego mostku - widok na północ
to samo, ale na południe
jakżeby inaczej - też Metuja, ale 2 kilometry dalej
osada niewielkich domków letniskowych w wąwozie Peklo - brakuje światła, bo głęboko wcięta dolina, trzeba sobie więc jakoś radzić
Są tu i wyspy szczęśliwe
Może te pnące się na zbocza domki to jeszcze nie klasyczne pueblo, ale indiański totem jest
Nawet pojawiło się trochę słońca...
...ale spływający do Metuji potoczek cały zamarznięty
Wreszcie cywilizacja... ale taka czeska. Ładna XIX-wieczna architektura przemysłowa głęboko wciśnięta w górskie doliny
Jestem już w dzielnicy Bražec, kiedyś odrębnej miejscowości, dziś zaś stanowiącej południowo-zachodnie przedmieście Náchodu
I po półgodzinie dochodzę do Náchodu. Centrum mijam od południa - na rynek, a tym bardziej na zamek, nie zachodzę.
Metuja w Náchodzie nawet bardziej zalodzona niż w Piekle. Wiadomo - w Piekle gorąc, a tu daleka północ
I koniec wycieczki - dworzec kolejowy w Náchodzie
Podsumowując - wycieczka nad wyraz krótka, bo tylko piętnastokilometrowa i z wejściem na niebotyczną górę mającą całe 622 metrów, ale bardzo fajna. Wiele wspomnień tłukło się po głowie, ale też i urodziło się trochę górskich planów. Chociażby takich, aby na tegoroczne 30-lecie naszego przejścia czeskich Sudetów z 1986 r., zrobić jak najwięcej wycieczek po naszych dawnych tropach. Tak na lekko, ale jeśli byłaby okazja, aby w jakimś miejscu rozbić ponownie namiot, to czemu nie?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 31 gości