24/25.10.2015. Liczenie owiec, kiełbasa z kominka i Tatry na
24/25.10.2015. Liczenie owiec, kiełbasa z kominka i Tatry na
24.10.2015 (sobota)
Na Hali Łabowskiej byłam już trzeci raz w tym roku - zimą, latem, a teraz jesienią Niby ciągle to samo miejsce, ale za każdym razem inne.
Tym razem wybrałyśmy się z aniołkiem w poszukiwaniu jesieni! Część trasy była dla mnie nowa. Do Piwnicznej dotarłyśmy ok. 10.00. Zaczęło się wtedy już przebijać niebieskie niebo, ale wciąż unosiły się też nad nami niskie, ciemne chmury, które zabierały nam dostęp do słońca;)
Już na ulicach miejscowości widziałyśmy, że będzie to prawdziwie jesienny wypad.
Tylko... gdzie to słońce?!
Odcinek, który każdy normalny śmiertelnik, przeszedłby w 10 minut, nam zajął 1,5 godziny, ale okazało się, że dzięki temu w końcu doczekałyśmy się upragnionego słońca.
Wróciłyśmy więc z powrotem na początek szlaku, by zacząć tę trasę od nowa. Tym razem w słońcu!
W końcu zaczęłyśmy zdobywać wysokość, a nie tylko rekordy w jak najdłuższym przejściu jak najkrótszego odcinka trasy
Piwniczna-Zdrój została za naszymi plecami...
...a przed nami... jesień!
Co i rusz wydawałyśmy z siebie okrzyki zachwytu! (Jakże mądrze wybrałyśmy rejon wycieczki ;>)
Trochę nas to spowalniało, bo po drodze zachwycałyśmy się każdym listkiem, każdym drzewem, każdym kolorem z osobna
Zmierzałyśmy jednak dalej, bardzo powolnym tempem. W końcu zaczęły się pojawiać pierwsze domki, co oznaczało, że jesteśmy tuż przy osiedlu Jarzębaki.
Ach, jakie oni mają piękne widoki na tym osiedlu! Zwłaszcza teraz!
My jednak szybko przemyknęłyśmy przez osiedle, gdyż jakieś małe psiury próbowały mnie atakować! ;-)
Zatrzymałyśmy się jednak przy kapliczce. Bynajmniej nie po to, aby się pomodlić
Po chwili ruszyłyśmy dalej w kierunku lasu.
Oczy uciekały jednak w stronę widoków!
W lesie też było pięknie!
Po przejściu pewnego stromego odcinka trasy, aniołek zażądał przerwy, więc znalazłyśmy pieniek, na którym usiadłyśmy na chwilę. Widoki fajne.
Po chwili usłyszałam dzwonki i zauważyłam, że w naszą stronę zbliża się mnóstwo owiec! ;-) Po chwili wszystkie były przy nas i zaczęły nam pozować! ;-)
Jednorożec !!!!
Po chwili znalazły sobie dziurę i wszystkie po kolei zaczęły przechodzić na moją stronę.
Rozpoczęłyśmy "liczenie owiec"! Dobrze, że nie usnęłam!
Te dopiero maszerowały w stronę dziury! Jeden baran nie mógł się przecisnąć i robił kilka podejść
A na koniec biegła taka jedna ociężała, podczas gdy wszystkie już przeszły!
Okazało się jednak, że pojawiło się dla nich kolejne utrudnienie, czyli pastuch. Ufff! Nie uciekną daleko!
Ale i to nie stanowiło dla nich przeszkody. Znalazły jakąś rozwaloną część pastucha i przeszły wszystkie skubańce na drugą stronę szlaku. Dopiero wtedy leniwy pies pasterski się spostrzegł i zaczął szczekać w ich kierunku
One jednak nic sobie z tego nie robiły. Tu było im dobrze! ;-)
Nam też, wiec przez dłuższą chwilę podziwiałyśmy widoki!
Kiedy dotarłam na Pisaną, cała hala była już w cieniu, tylko oddalone drzewa były skąpane w zachodzącym słońcu. Nie kusiło to, aby pobyć tam dłużej, bo robiło się strasznie zimno.
W związku z tym ruszyłam dalej w stronę Hali Łabowskiej, chcąc dotrzeć tam przed zmrokiem. Aniołek wypatrzyła Tatry w okolicy, więc się ociągała
Na Łabowską dotarłam tuż po zmroku. Odpoczęłam, wypiłam piwko i czekałam na Aniołka. W końcu i ona dotarła, więc ogarnęłyśmy się trochę i zrobiłyśmy mini-imprezę przy ognisku z nalewkami, kiełbaską, chlebkiem i świeczką
Wieczór minął szybko, a następnego dnia miała się trochę zepsuć pogoda...
Mozolnie, powoli na Halę Łabowską
Na Hali Łabowskiej byłam już trzeci raz w tym roku - zimą, latem, a teraz jesienią Niby ciągle to samo miejsce, ale za każdym razem inne.
Tym razem wybrałyśmy się z aniołkiem w poszukiwaniu jesieni! Część trasy była dla mnie nowa. Do Piwnicznej dotarłyśmy ok. 10.00. Zaczęło się wtedy już przebijać niebieskie niebo, ale wciąż unosiły się też nad nami niskie, ciemne chmury, które zabierały nam dostęp do słońca;)
Już na ulicach miejscowości widziałyśmy, że będzie to prawdziwie jesienny wypad.
Tylko... gdzie to słońce?!
Odcinek, który każdy normalny śmiertelnik, przeszedłby w 10 minut, nam zajął 1,5 godziny, ale okazało się, że dzięki temu w końcu doczekałyśmy się upragnionego słońca.
Wróciłyśmy więc z powrotem na początek szlaku, by zacząć tę trasę od nowa. Tym razem w słońcu!
W końcu zaczęłyśmy zdobywać wysokość, a nie tylko rekordy w jak najdłuższym przejściu jak najkrótszego odcinka trasy
Piwniczna-Zdrój została za naszymi plecami...
...a przed nami... jesień!
Co i rusz wydawałyśmy z siebie okrzyki zachwytu! (Jakże mądrze wybrałyśmy rejon wycieczki ;>)
Trochę nas to spowalniało, bo po drodze zachwycałyśmy się każdym listkiem, każdym drzewem, każdym kolorem z osobna
Zmierzałyśmy jednak dalej, bardzo powolnym tempem. W końcu zaczęły się pojawiać pierwsze domki, co oznaczało, że jesteśmy tuż przy osiedlu Jarzębaki.
Ach, jakie oni mają piękne widoki na tym osiedlu! Zwłaszcza teraz!
My jednak szybko przemyknęłyśmy przez osiedle, gdyż jakieś małe psiury próbowały mnie atakować! ;-)
Zatrzymałyśmy się jednak przy kapliczce. Bynajmniej nie po to, aby się pomodlić
Po chwili ruszyłyśmy dalej w kierunku lasu.
Oczy uciekały jednak w stronę widoków!
W lesie też było pięknie!
Po przejściu pewnego stromego odcinka trasy, aniołek zażądał przerwy, więc znalazłyśmy pieniek, na którym usiadłyśmy na chwilę. Widoki fajne.
Po chwili usłyszałam dzwonki i zauważyłam, że w naszą stronę zbliża się mnóstwo owiec! ;-) Po chwili wszystkie były przy nas i zaczęły nam pozować! ;-)
Jednorożec !!!!
Po chwili znalazły sobie dziurę i wszystkie po kolei zaczęły przechodzić na moją stronę.
Rozpoczęłyśmy "liczenie owiec"! Dobrze, że nie usnęłam!
Te dopiero maszerowały w stronę dziury! Jeden baran nie mógł się przecisnąć i robił kilka podejść
A na koniec biegła taka jedna ociężała, podczas gdy wszystkie już przeszły!
Okazało się jednak, że pojawiło się dla nich kolejne utrudnienie, czyli pastuch. Ufff! Nie uciekną daleko!
Ale i to nie stanowiło dla nich przeszkody. Znalazły jakąś rozwaloną część pastucha i przeszły wszystkie skubańce na drugą stronę szlaku. Dopiero wtedy leniwy pies pasterski się spostrzegł i zaczął szczekać w ich kierunku
One jednak nic sobie z tego nie robiły. Tu było im dobrze! ;-)
Nam też, wiec przez dłuższą chwilę podziwiałyśmy widoki!
Kiedy dotarłam na Pisaną, cała hala była już w cieniu, tylko oddalone drzewa były skąpane w zachodzącym słońcu. Nie kusiło to, aby pobyć tam dłużej, bo robiło się strasznie zimno.
W związku z tym ruszyłam dalej w stronę Hali Łabowskiej, chcąc dotrzeć tam przed zmrokiem. Aniołek wypatrzyła Tatry w okolicy, więc się ociągała
Na Łabowską dotarłam tuż po zmroku. Odpoczęłam, wypiłam piwko i czekałam na Aniołka. W końcu i ona dotarła, więc ogarnęłyśmy się trochę i zrobiłyśmy mini-imprezę przy ognisku z nalewkami, kiełbaską, chlebkiem i świeczką
Wieczór minął szybko, a następnego dnia miała się trochę zepsuć pogoda...
Mozolnie, powoli na Halę Łabowską
Ostatnio zmieniony 2015-10-26, 20:32 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
laynn pisze:bo Neska się ostatnio rozkojarzyła
To nie tak!!! Po prostu nie działam w Sudetach tak dobrze, jak w Beskidach Na "moim" terenie wszystko gra i buczy!
Majka pisze: Tego szlaku nie znam
Polecam szlak z Piwnicznej. Bardzo dużo miejsc widokowych
Mnie jeszcze zostało przejście żółtym z Łomnicy i przejście z Łabowej. Wtedy będę już miała przedeptane wszystkie strony. A z pór roku wiosna
ziaro pisze:No i szacun za zrobienie tego po raz trzeci
Czwartego w tym roku nie będzie, obiecuję!
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Po chwili znalazły sobie dziurę i wszystkie po kolei zaczęły przechodzić na moją stronę.
Jedna ukrainska owieczka tez tak chciala zrobic ale miala mniej szczescia.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
25.10.2015 r. (niedziela)
W niedzielę postanowiłam się nie spieszyć, mimo że pogoda miała się zepsuć. Wstałam o nowej ósmej, czyli starej dziewiątej, ale o 8.30 już byłam po kąpieli, śniadaniu i gotowa do drogi ;P Aniołek, która wstała wcześniej i tak wyszła równo ze mną
Zostawiłyśmy zatem schronisko za plecami.
Na chwilę jeszcze zatrzymałam się, podziwiając widoki z tegoż miejsca.
Część szczytów była ukryta w chmurach.
Ruszyłyśmy przez jesienny las. Coraz więcej liści leży już na ziemi. Ciekawe czy w ten weekend będzie jeszcze coś z polskiej złotej
Nie szłyśmy szlakiem turystycznym, gdyż nie ma na nim wielu ciekawych widoków. Co i rusz odbijałyśmy na szlak narciarski i opłacało się. Już na pierwszej hali w oddali widziałyśmy Tatry (To są właśnie widoki, które zapamiętałam z zimy, a nie letnie nudy! )
Oczywiście nie mogłyśmy oderwać wzroku
Po zrobieniu milion pięćset trzydziestu dziewięciu zdjęć Tatr w różnych konfiguracjach ruszyłyśmy dalej. Gdzieniegdzie były jeszcze pozostałości po zimnej nocy! ;-) (ale dla równowagi było też mnóstwo błota. Szczególnie w okolicy Wierchu nad Kamieniem)
Na Hali Barnowieckiej niestety widoki były przeciętne i zamglone, ale trawy wyglądały bardzo bieszczadzko, uginając się na wietrze
Pamiętałam, że za Barnowiecką w zimie miałam też wspaniały widok na Tatry. I faktycznie! Znów trzeba było odbić na szlak narciarski w kierunku Hali Martynowej!
Zachwytów ciąg dalszy!
To idealne miejsce, aby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.
Zachwytom mogłoby nie być końca, ale przecież pogoda miała się psuć, a po drodze kilka fajnych hal! Postanowiłyśmy zatem ruszać dalej.
Z Martynowej miałyśmy rzut beretem na Halę Pisaną.
Tu jednak zatrzymałyśmy się na króciutko. Oddech i w drogę!
Kolejny bardzo fajny punkt widokowy miałyśmy dopiero na Jaworzynie Kokuszczańskiej.
Tutaj ja trochę dozowałam czas zachwytów, gdyż odczuwałam głód, a widoczność już zaczęła się psuć.
Aniołek został na Jaworzynie, a ja ruszyłam ku Cyrli, żeby zaspokoić żądze jedzenia
W końcu dotarłam do Cyrli i pomknęłam do bufetu, a później grzecznie czekałam na aniołka.
Dalej już ruszyłyśmy razem.
Niestety widoki z Kretówek nie były już tak urzekające, jak te wcześniejsze. Stało się to, co miało się stać. Pogoda się zepsuła.
Większość szlaku przeszłyśmy jednak w pogodzie idealnej, więc nie było czego żałować.
Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że w ten weekend będzie równie pięknie
Niedzielnie
W niedzielę postanowiłam się nie spieszyć, mimo że pogoda miała się zepsuć. Wstałam o nowej ósmej, czyli starej dziewiątej, ale o 8.30 już byłam po kąpieli, śniadaniu i gotowa do drogi ;P Aniołek, która wstała wcześniej i tak wyszła równo ze mną
Zostawiłyśmy zatem schronisko za plecami.
Na chwilę jeszcze zatrzymałam się, podziwiając widoki z tegoż miejsca.
Część szczytów była ukryta w chmurach.
Ruszyłyśmy przez jesienny las. Coraz więcej liści leży już na ziemi. Ciekawe czy w ten weekend będzie jeszcze coś z polskiej złotej
Nie szłyśmy szlakiem turystycznym, gdyż nie ma na nim wielu ciekawych widoków. Co i rusz odbijałyśmy na szlak narciarski i opłacało się. Już na pierwszej hali w oddali widziałyśmy Tatry (To są właśnie widoki, które zapamiętałam z zimy, a nie letnie nudy! )
Oczywiście nie mogłyśmy oderwać wzroku
Po zrobieniu milion pięćset trzydziestu dziewięciu zdjęć Tatr w różnych konfiguracjach ruszyłyśmy dalej. Gdzieniegdzie były jeszcze pozostałości po zimnej nocy! ;-) (ale dla równowagi było też mnóstwo błota. Szczególnie w okolicy Wierchu nad Kamieniem)
Na Hali Barnowieckiej niestety widoki były przeciętne i zamglone, ale trawy wyglądały bardzo bieszczadzko, uginając się na wietrze
Pamiętałam, że za Barnowiecką w zimie miałam też wspaniały widok na Tatry. I faktycznie! Znów trzeba było odbić na szlak narciarski w kierunku Hali Martynowej!
Zachwytów ciąg dalszy!
To idealne miejsce, aby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.
Zachwytom mogłoby nie być końca, ale przecież pogoda miała się psuć, a po drodze kilka fajnych hal! Postanowiłyśmy zatem ruszać dalej.
Z Martynowej miałyśmy rzut beretem na Halę Pisaną.
Tu jednak zatrzymałyśmy się na króciutko. Oddech i w drogę!
Kolejny bardzo fajny punkt widokowy miałyśmy dopiero na Jaworzynie Kokuszczańskiej.
Tutaj ja trochę dozowałam czas zachwytów, gdyż odczuwałam głód, a widoczność już zaczęła się psuć.
Aniołek został na Jaworzynie, a ja ruszyłam ku Cyrli, żeby zaspokoić żądze jedzenia
W końcu dotarłam do Cyrli i pomknęłam do bufetu, a później grzecznie czekałam na aniołka.
Dalej już ruszyłyśmy razem.
Niestety widoki z Kretówek nie były już tak urzekające, jak te wcześniejsze. Stało się to, co miało się stać. Pogoda się zepsuła.
Większość szlaku przeszłyśmy jednak w pogodzie idealnej, więc nie było czego żałować.
Teraz tylko pozostaje mieć nadzieję, że w ten weekend będzie równie pięknie
Niedzielnie
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości