Rychlebské hory i Jeseníky wczesnym październikiem
Rychlebské hory i Jeseníky wczesnym październikiem
Październik w górach to często szansa na ładną pogodę, kolorowe drzewa i... niskie temperatury. Wszystko mieliśmy, jednego więcej, innego mniej
Pierwszego dnia miesiąca spotykam się z Andrzejem o godzinie 14-tej pod Biedronką... Pociąg przywiózł mnie na miejsce o kwadrans za wcześnie - z czymś takim jeszcze się nie spotkałem To chyba dobry znak?? Ładujemy się do auta aby ominąć korki i z dwoma krótkimi przerwami jedziemy aż do Jesenika (Freiwaldau), gdzie zostawiamy samochód w miarę bezpiecznym miejscu niedaleko dworca kolejowego.
Mamy jakieś pół godziny, więc na szybko szukamy jakiegoś lokalu - kierowcę bardzo suszy Udaje nam się znaleźć świetną spelunkę, gdzie leją piwo z ośmiu kranów! Nie lubię tak pić z zegarkiem w ręku, ale co zrobić?
Wracamy na dworzec i ładujemy się do zatłoczonego autokaru - linia kolejowa w kierunku Šumperka nadal jest w remoncie. Pościskani jak zwierzęta na ubój docieramy do Horní Lipovej (Oberlindewiese); wychodząc niemal zabijam jakąś kobiecinę plecakiem ale w końcu zostajemy sami
Mimo, że jest dopiero po 17-tej, słońce już powoli schodzi za góry i czuć spadającą temperaturę...
Podchodzimy asfaltem do stacji kolejowej - choć pociągi obecnie nie jeżdżą to budynek jest otwarty i można kupić bilety. Czyli odwrotnie niż w Polsce.
My jednak nabywamy bilety nie kolejowe, lecz wstępu do mini-muzeum, poświęconego samej linii kolejowej - wybudowana w 1888 roku z racji swej krętości i przewyższeń w górskim terenie nazywana jest Śląskim Semmeringiem. W środku eksponaty z dawnych lat dla miłośników kolejnictwa i nie tylko.
Można przybić pieczątkę Czechosłowackich Kolei Państwowych.
Po wyjściu na zewnątrz widać, że temperatura nadal się obniża, a słońce trzyma się jeszcze tylko na szczytach.
Przed nami kolejny cel - Leśny bar. Idąc do niego mijamy wiadukt kolejowy oraz... wypożyczalnię kijków trekingowych i drewnianych
Po pół godzinie jesteśmy na miejscu!
We wiacie można nabyć kiełbaski, chleb, jest keczup i musztarda. Są słodycze i pamiątki. Napoje dla dzieci i to co najważniejsze - piwo chłodzone bezpośrednio ze strumienia.
Nie znaleźliśmy tylko czegoś mocniejszego, choć kieliszki stały... Za wszystko płacimy wrzucając kasę do skarbonki i samemu wydając sobie resztę. Cudowny wynalazek, w Polsce niemożliwy do zrealizowania, a przynajmniej nie na długo.
Podobno w weekendy bywa już tutaj jakaś obsługa z racji naporu ludzi, zdarzały się kradzieże. Ale w tygodniu całkowita samoobsługa. Nam się trochę udało, bo rodzinka z dziećmi rozpaliła przed nami ognisko i pozostało nam tylko dołożyć drewna (kupa klocków do rąbania i siekiera leży obok). Mamy własny wuszt, więc korzystamy tylko z miejscowego chleba i przypraw.
Po jakimś czasie podjeżdża samochód, wychodzą dwie osoby - chyba opiekunowie. Pytają się czy zostajemy, czy idziemy dalej, po czym trochę sprzątają, chowają część piw, ale zostawiają kilka, gdyby nam się jeszcze zachciało i odjeżdżają
Chęć może by była, ale zrobiło się niemal całkowicie ciemno, więc wkładamy plecaki i wchodzimy bezszlakowo ostro pod górę Martwą Doliną (Mrtvé údolí). Czyżby ktoś tu umierał z braku piwa?
Na końcu dochodzimy do szlaku rowerowego, który trawersując bardzo się rozciąga - znajduje się tam Horní bar. Na niektórych mapach określony jest jako kolejny leśny bar, ale w praktyce to tylko strumień lecący na drewniany pojemnik, gdzie można samemu wsadzić sobie piwo. Na upalne dni jak znalazł.
Dalszą część drogi pokonujemy szybko - szlak jest szeroki, przewyższenia nieduże. Robimy jeszcze krótki postój przy wiacie Mates, gdzie klimaty jak z szopki betlejemskiej
Wreszcie kwadrans po 21-szej wchodzimy na Smrk (Fichtlich), a właściwie na rozdroże szlaków niedaleko tej góry. Jest tutaj wiata, nieco szersza od poprzedniej, miejsce na ognisko i granica - słupki stoją kilka metrów obok. Andrzej już kiedyś tu spał, więc dobrze zna okolicę. Czujemy, że robi się coraz bardziej zimno, więc szybko rozkładamy namiot i idziemy na polską stronę po drewno... tam w ogóle jakoś bardziej syfiato, jakby wszyscy wychodzili za potrzebą do Rzeczpospolitej
Drewna jest dużo, w miarę suche, więc już wkrótce robi się fajnie.
Przy ogniu ciepło, ale kilka metrów dalej lodówka... ostatnio noce są w tej części Sudetów na minusie i tak zapewne będzie i dzisiaj. Plecak Eco od strony lasu już zaczyna robić się powoli biały - czujemy się trochę jak w "Pojutrze" - jeśli nie dołożymy do ognia, to zamarzniemy
Noc faktycznie jest zimna, nawet mój śpiwór nie daje całkowicie rady, ale to też moja wina, bo nie ubrałem podwójnych fuzekli... Wstajemy dość późno, zwłaszcza, że organizm jeszcze trawi nocne rozgrzewacze Ale pogoda - miodzio, choć chłodno.
Widoki stąd są tylko na polską stronę - na Śnieżnik.
Słupki graniczne zaraz obok obozowiska - rzecz jasna jeszcze z D i CS.
Prawie jak Clint Eastwood, nawet fasole mamy
Zostawiwszy plecaki idziemy jeszcze zobaczyć właściwy szczyt Smrka - najwyżej góry Rychlebów, położony kilkaset metrów dalej.
Jest słupek, to zapewne on. Choć jak mówił RobertJ - przesunięto go dla turystów, powinien być dalej w lesie.
Wracając mamy widok na Czarną Górę (Schwarzer Berg), która całą noc świeciła na nas czerwoną lampą.
Smrk to także granica Moraw i Śląska, a w przypadku tego ostatniego - dawnych posiadłości biskupów wrocławskich.
Pierwszy piątkowy odcinek jest przyjemny - głównie w dół oraz dużo w miarę płaskiego. Z daleka widać np. Brousek na czesko-polskiej granicy.
A także Jeseniki: Šerák (Hochschar), Keprnik (Köpernik Glaser) i Vozkę (Fuhrmannstein) - które odwiedziłem w sierpniu.
Las nadal głównie jest zielony, tylko czasami pojawi się więcej kolorów.
W południe dochodzimy do chaty Paprsek. Z daleka wygląda to jak cała osada.
Schronisko w 1932 roku wybudował Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein i nosiło ononazwę Schleslerhaus (Slezský dům), więc prawie jakbym był w domu
Dziś bardzo tu hotelarsko, choć wystrój ładny i jedzenie smaczne.
Do tego widoki z tarasu na Jeseniki.
Zejście w dół szlakiem jest ciężkie dla kolan - prowadzi obok wyciągu, gdzie trwają już prace przygotowawcze do sezonu.
Następnie wpadamy na nowiutki asfalt. Nowiutki dosłownie, bo wylewany chyba tego samego dnia, gdyż ekipa drogowców nadal pracuje. Lepi się do butów i śmierdzi - paskudztwo!
Przy drodze stoi dawny pomnik poległych, a dzisiaj pomnik zanikłych wsi Gross Würben (Velké Vrbno) oraz Adamsthal (Adamov). Tzn. wsie jeszcze niby istnieją, gdyż stoi tam kilka domów letniskowych i tym podobnych, ale stanowią promil dawnej wielkości.
Co jakiś czas mijamy też krzyże, które niegdyś stały wśród domów.
Liczyliśmy, że uda nam się kawałek podjechać stopem, lecz najpierw ruch był zerowy, a następnie złapaliśmy... pół stopa. Pół, bo kierowca miał tylko jedno miejsce. Zostało nam więc nużące maszerowanie.
Przy dużym składzie drewna szlak w końcu odbija w las. Tu z kolei znajdują się pozostałości wsi Klein Würben (Malé Vrbno): rozwalająca się stodoła...
(jest w stanie takim jak humor Andrzeja )
...kapliczka...
...i zarośnięte ruiny domów wśród drzew.
Po chwili odpoczynku gramolimy się pod górę na przełęcz obok szczytu Kutný vrch. Stamtąd znów mamy widok na Šerák oraz Keprnik.
Przy przełęczy szeroka polana, na której spotykamy kijkowców - oprócz kilku pań na początku nowego asfaltu to jedyni osobnicy na własnych nogach, jakich dziś widzieliśmy. W okolicy pełno też czechosłowackich schronów - na zdjęciu jeden z nich po prawej, w kępie drzew.
W lesie kolejny.
Z boku dołącza szutrowo-żwirowa droga... wydaje się pusta, lecz w pewnym momencie mija nas chyba z pięć samochodów - tutaj stopa złapalibyśmy w drugą stronę bez problemów! W dodatku bezpiecznie, bo mierzą prędkość!
Jeszcze trochę, jeszcze momencik... i widać zabudowania Brannej (Goldenstein). Od tej strony jeszcze do niej nie właziłem.
Zahaczamy o cmentarz, zachęceni starą bramą... jakieś 90% nagrobków jest niemieckich, powojennych prawie nie widać. Przy murze piękny pomnik poległych.
Na rynku prowadzę Eco do znanego mi już browaru... tym razem są dwa lane piwa - doszło ciemne, warzone we wrześniu. Smakuje kapitalnie! Na minus zaś to, że w ciągu nieco ponad miesiąca ceny wszystkiego zdążyły już pójść w górę!
Samochód przed zamkiem stoi jak stał w sierpniu - może to atrapa?
Autobus powrotny mamy też ten sam co w lecie - o 17.23. Jest pustawy, więc wygodnie wracamy do Jesenika, zrzucamy bagaże do auta (nie przebili nam opon ) i suniemy do drugiego browaru restauracyjnego, o którym mówiłem Andrzejowi. Tam ceny bez zmian, choć piwo ciut słabsze. Siedząc w ciepłej sali sączymy jeszcze smaczną jabłkówkę i czekamy na trzecią osobę z naszej kompanii, która wkrótce dotrze
CDN...
Pierwszego dnia miesiąca spotykam się z Andrzejem o godzinie 14-tej pod Biedronką... Pociąg przywiózł mnie na miejsce o kwadrans za wcześnie - z czymś takim jeszcze się nie spotkałem To chyba dobry znak?? Ładujemy się do auta aby ominąć korki i z dwoma krótkimi przerwami jedziemy aż do Jesenika (Freiwaldau), gdzie zostawiamy samochód w miarę bezpiecznym miejscu niedaleko dworca kolejowego.
Mamy jakieś pół godziny, więc na szybko szukamy jakiegoś lokalu - kierowcę bardzo suszy Udaje nam się znaleźć świetną spelunkę, gdzie leją piwo z ośmiu kranów! Nie lubię tak pić z zegarkiem w ręku, ale co zrobić?
Wracamy na dworzec i ładujemy się do zatłoczonego autokaru - linia kolejowa w kierunku Šumperka nadal jest w remoncie. Pościskani jak zwierzęta na ubój docieramy do Horní Lipovej (Oberlindewiese); wychodząc niemal zabijam jakąś kobiecinę plecakiem ale w końcu zostajemy sami
Mimo, że jest dopiero po 17-tej, słońce już powoli schodzi za góry i czuć spadającą temperaturę...
Podchodzimy asfaltem do stacji kolejowej - choć pociągi obecnie nie jeżdżą to budynek jest otwarty i można kupić bilety. Czyli odwrotnie niż w Polsce.
My jednak nabywamy bilety nie kolejowe, lecz wstępu do mini-muzeum, poświęconego samej linii kolejowej - wybudowana w 1888 roku z racji swej krętości i przewyższeń w górskim terenie nazywana jest Śląskim Semmeringiem. W środku eksponaty z dawnych lat dla miłośników kolejnictwa i nie tylko.
Można przybić pieczątkę Czechosłowackich Kolei Państwowych.
Po wyjściu na zewnątrz widać, że temperatura nadal się obniża, a słońce trzyma się jeszcze tylko na szczytach.
Przed nami kolejny cel - Leśny bar. Idąc do niego mijamy wiadukt kolejowy oraz... wypożyczalnię kijków trekingowych i drewnianych
Po pół godzinie jesteśmy na miejscu!
We wiacie można nabyć kiełbaski, chleb, jest keczup i musztarda. Są słodycze i pamiątki. Napoje dla dzieci i to co najważniejsze - piwo chłodzone bezpośrednio ze strumienia.
Nie znaleźliśmy tylko czegoś mocniejszego, choć kieliszki stały... Za wszystko płacimy wrzucając kasę do skarbonki i samemu wydając sobie resztę. Cudowny wynalazek, w Polsce niemożliwy do zrealizowania, a przynajmniej nie na długo.
Podobno w weekendy bywa już tutaj jakaś obsługa z racji naporu ludzi, zdarzały się kradzieże. Ale w tygodniu całkowita samoobsługa. Nam się trochę udało, bo rodzinka z dziećmi rozpaliła przed nami ognisko i pozostało nam tylko dołożyć drewna (kupa klocków do rąbania i siekiera leży obok). Mamy własny wuszt, więc korzystamy tylko z miejscowego chleba i przypraw.
Po jakimś czasie podjeżdża samochód, wychodzą dwie osoby - chyba opiekunowie. Pytają się czy zostajemy, czy idziemy dalej, po czym trochę sprzątają, chowają część piw, ale zostawiają kilka, gdyby nam się jeszcze zachciało i odjeżdżają
Chęć może by była, ale zrobiło się niemal całkowicie ciemno, więc wkładamy plecaki i wchodzimy bezszlakowo ostro pod górę Martwą Doliną (Mrtvé údolí). Czyżby ktoś tu umierał z braku piwa?
Na końcu dochodzimy do szlaku rowerowego, który trawersując bardzo się rozciąga - znajduje się tam Horní bar. Na niektórych mapach określony jest jako kolejny leśny bar, ale w praktyce to tylko strumień lecący na drewniany pojemnik, gdzie można samemu wsadzić sobie piwo. Na upalne dni jak znalazł.
Dalszą część drogi pokonujemy szybko - szlak jest szeroki, przewyższenia nieduże. Robimy jeszcze krótki postój przy wiacie Mates, gdzie klimaty jak z szopki betlejemskiej
Wreszcie kwadrans po 21-szej wchodzimy na Smrk (Fichtlich), a właściwie na rozdroże szlaków niedaleko tej góry. Jest tutaj wiata, nieco szersza od poprzedniej, miejsce na ognisko i granica - słupki stoją kilka metrów obok. Andrzej już kiedyś tu spał, więc dobrze zna okolicę. Czujemy, że robi się coraz bardziej zimno, więc szybko rozkładamy namiot i idziemy na polską stronę po drewno... tam w ogóle jakoś bardziej syfiato, jakby wszyscy wychodzili za potrzebą do Rzeczpospolitej
Drewna jest dużo, w miarę suche, więc już wkrótce robi się fajnie.
Przy ogniu ciepło, ale kilka metrów dalej lodówka... ostatnio noce są w tej części Sudetów na minusie i tak zapewne będzie i dzisiaj. Plecak Eco od strony lasu już zaczyna robić się powoli biały - czujemy się trochę jak w "Pojutrze" - jeśli nie dołożymy do ognia, to zamarzniemy
Noc faktycznie jest zimna, nawet mój śpiwór nie daje całkowicie rady, ale to też moja wina, bo nie ubrałem podwójnych fuzekli... Wstajemy dość późno, zwłaszcza, że organizm jeszcze trawi nocne rozgrzewacze Ale pogoda - miodzio, choć chłodno.
Widoki stąd są tylko na polską stronę - na Śnieżnik.
Słupki graniczne zaraz obok obozowiska - rzecz jasna jeszcze z D i CS.
Prawie jak Clint Eastwood, nawet fasole mamy
Zostawiwszy plecaki idziemy jeszcze zobaczyć właściwy szczyt Smrka - najwyżej góry Rychlebów, położony kilkaset metrów dalej.
Jest słupek, to zapewne on. Choć jak mówił RobertJ - przesunięto go dla turystów, powinien być dalej w lesie.
Wracając mamy widok na Czarną Górę (Schwarzer Berg), która całą noc świeciła na nas czerwoną lampą.
Smrk to także granica Moraw i Śląska, a w przypadku tego ostatniego - dawnych posiadłości biskupów wrocławskich.
Pierwszy piątkowy odcinek jest przyjemny - głównie w dół oraz dużo w miarę płaskiego. Z daleka widać np. Brousek na czesko-polskiej granicy.
A także Jeseniki: Šerák (Hochschar), Keprnik (Köpernik Glaser) i Vozkę (Fuhrmannstein) - które odwiedziłem w sierpniu.
Las nadal głównie jest zielony, tylko czasami pojawi się więcej kolorów.
W południe dochodzimy do chaty Paprsek. Z daleka wygląda to jak cała osada.
Schronisko w 1932 roku wybudował Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein i nosiło ononazwę Schleslerhaus (Slezský dům), więc prawie jakbym był w domu
Dziś bardzo tu hotelarsko, choć wystrój ładny i jedzenie smaczne.
Do tego widoki z tarasu na Jeseniki.
Zejście w dół szlakiem jest ciężkie dla kolan - prowadzi obok wyciągu, gdzie trwają już prace przygotowawcze do sezonu.
Następnie wpadamy na nowiutki asfalt. Nowiutki dosłownie, bo wylewany chyba tego samego dnia, gdyż ekipa drogowców nadal pracuje. Lepi się do butów i śmierdzi - paskudztwo!
Przy drodze stoi dawny pomnik poległych, a dzisiaj pomnik zanikłych wsi Gross Würben (Velké Vrbno) oraz Adamsthal (Adamov). Tzn. wsie jeszcze niby istnieją, gdyż stoi tam kilka domów letniskowych i tym podobnych, ale stanowią promil dawnej wielkości.
Co jakiś czas mijamy też krzyże, które niegdyś stały wśród domów.
Liczyliśmy, że uda nam się kawałek podjechać stopem, lecz najpierw ruch był zerowy, a następnie złapaliśmy... pół stopa. Pół, bo kierowca miał tylko jedno miejsce. Zostało nam więc nużące maszerowanie.
Przy dużym składzie drewna szlak w końcu odbija w las. Tu z kolei znajdują się pozostałości wsi Klein Würben (Malé Vrbno): rozwalająca się stodoła...
(jest w stanie takim jak humor Andrzeja )
...kapliczka...
...i zarośnięte ruiny domów wśród drzew.
Po chwili odpoczynku gramolimy się pod górę na przełęcz obok szczytu Kutný vrch. Stamtąd znów mamy widok na Šerák oraz Keprnik.
Przy przełęczy szeroka polana, na której spotykamy kijkowców - oprócz kilku pań na początku nowego asfaltu to jedyni osobnicy na własnych nogach, jakich dziś widzieliśmy. W okolicy pełno też czechosłowackich schronów - na zdjęciu jeden z nich po prawej, w kępie drzew.
W lesie kolejny.
Z boku dołącza szutrowo-żwirowa droga... wydaje się pusta, lecz w pewnym momencie mija nas chyba z pięć samochodów - tutaj stopa złapalibyśmy w drugą stronę bez problemów! W dodatku bezpiecznie, bo mierzą prędkość!
Jeszcze trochę, jeszcze momencik... i widać zabudowania Brannej (Goldenstein). Od tej strony jeszcze do niej nie właziłem.
Zahaczamy o cmentarz, zachęceni starą bramą... jakieś 90% nagrobków jest niemieckich, powojennych prawie nie widać. Przy murze piękny pomnik poległych.
Na rynku prowadzę Eco do znanego mi już browaru... tym razem są dwa lane piwa - doszło ciemne, warzone we wrześniu. Smakuje kapitalnie! Na minus zaś to, że w ciągu nieco ponad miesiąca ceny wszystkiego zdążyły już pójść w górę!
Samochód przed zamkiem stoi jak stał w sierpniu - może to atrapa?
Autobus powrotny mamy też ten sam co w lecie - o 17.23. Jest pustawy, więc wygodnie wracamy do Jesenika, zrzucamy bagaże do auta (nie przebili nam opon ) i suniemy do drugiego browaru restauracyjnego, o którym mówiłem Andrzejowi. Tam ceny bez zmian, choć piwo ciut słabsze. Siedząc w ciepłej sali sączymy jeszcze smaczną jabłkówkę i czekamy na trzecią osobę z naszej kompanii, która wkrótce dotrze
CDN...
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 00:42 przez Pudelek, łącznie zmieniany 2 razy.
Re: Rychlebské hory i Jeseníky wczesnym październikiem
Pudelek pisze:Wracamy na dworzec i ładujemy się do zatłoczonego autokaru - linia kolejowa w kierunku Šumperka nadal jest w remoncie.
Tylko z formalnoprawnego punktu widzenia. W rzeczywistości tam nie są prowadzone żadne prace i do przyszłego roku nie będą. Konsorcjum które wygrało przetarg poinformowało zarząd czeskich linii kolejowych, że nie jest w stanie wykonać zamówienia. Uruchomienie przejazdów trochę potrwa, bo formalnie linia jest w przebudowie, więc aby wpuścić na nią pociągi, musi zostać skontrolowana zgodnie ze wszystkimi wymogami do tego przewidzianymi.
Pudelek pisze:Pociąg przywiózł mnie na miejsce o kwadrans za wcześnie - z czymś takim jeszcze się nie spotkałem To chyba dobry znak??
czyzby licho poszlo na emeryture?
Pudelek pisze:Podobno w weekendy bywa już tutaj jakaś obsługa z racji naporu ludzi, zdarzały się kradzieże. Ale w tygodniu całkowita samoobsługa
o ilez przyjemniej na twoich fotach niz w letni weekend... wtedy to byly Krupowki... i smutny pan patrzacy na rece...
Pudelek pisze:Przy ogniu ciepło, ale kilka metrów dalej lodówka... ostatnio noce są w tej części Sudetów na minusie i tak zapewne będzie i dzisiaj.
Mi sie to miejsce tez kojarzy ze strasznym zimnem- tyle ze wiosennym nie jesiennym. Namiotu nie mielismy wiec spalismy we wiacie a wlot do niej zamotalismy folia bo wialo na dodatek. W nocy budzilismy sie co godzine aby cos chlapnac bo inaczej sie nie dalo wytrzymac z zimna
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kiedyś ten słupek, który trzymasz na zdjęciu na Smrku był w innym miejscu. Zresztą w zasięgu wzroku jest aż trzy takie metalowe słupki z tabliczką "Geodetický bod". Ten kamienny słupek triangulacyjny z tego co pamiętam zawsze był w tym miejscu, choć wydaje się, że wyżej jest na północ od niego.
W piątek była chyba najlepsza pogoda(choć w sobotę dopóki nie przyszliście też miałem ładną ). A tu człowiek musiał kisić się w pracy
W piątek była chyba najlepsza pogoda(choć w sobotę dopóki nie przyszliście też miałem ładną ). A tu człowiek musiał kisić się w pracy
cezaryol pisze:Tylko z formalnoprawnego punktu widzenia. W rzeczywistości tam nie są prowadzone żadne prace i do przyszłego roku nie będą. Konsorcjum które wygrało przetarg poinformowało zarząd czeskich linii kolejowych, że nie jest w stanie wykonać zamówienia. Uruchomienie przejazdów trochę potrwa, bo formalnie linia jest w przebudowie, więc aby wpuścić na nią pociągi, musi zostać skontrolowana zgodnie ze wszystkimi wymogami do tego przewidzianymi.
niezłe kuriozum! Linia jest zamknięta od lipca, obecnie mamy październik i oni nie byli w stanie jej skontrolować aby uruchomić ponownie?
buba pisze:Mi sie to miejsce tez kojarzy ze strasznym zimnem- tyle ze wiosennym nie jesiennym. Namiotu nie mielismy wiec spalismy we wiacie a wlot do niej zamotalismy folia bo wialo na dodatek. W nocy budzilismy sie co godzine aby cos chlapnac bo inaczej sie nie dalo wytrzymac z zimna
teraz nie wiało, ale z racji kompletnego braku chmur ciągnęło jak cholera
Robert J pisze:Kiedyś ten słupek, który trzymasz na zdjęciu na Smrku był w innym miejscu. Zresztą w zasięgu wzroku jest aż trzy takie metalowe słupki z tabliczką "Geodetický bod". Ten kamienny słupek triangulacyjny z tego co pamiętam zawsze był w tym miejscu, choć wydaje się, że wyżej jest na północ od niego.
szczyt jest tak płaski, że właściwie trudno stwierdzić czy gdzieś jest pół metra wyżej, czy nie...
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
laynn pisze:He Neska już widzę nie jest gwarantem dobrej pogody .
Ej! Ej! Neska zrobiła, co mogła. Ale Sudety to jednak "dom" Roberta J i jak on ustalił, że będzie beznadziejna pogoda, to była beznadziejna!
Poza tym nie było znów tak przesadnie strasznie Trzeba się nauczyć cieszyć tym, co się ma
Leśny bar - świetna sprawa Szkoda, że mnie nie udało się załapać na coś takiego
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Przed godziną 21 dociera do Jesenika Neska... zastaje nas w czarnej d..e, czyli w momencie kiedy szukaliśmy na mieście jakiegoś otwartego marketu, aby kupić piwa na kolejny dzień. Udało się, ale przez to wszystko bidula musiała czekać na strasznym, pustym dworcu
Jako że jest trzeźwiutka, prowadzimy ją do hospudki z ośmioma kranami, którą poznaliśmy dzień wcześniej. Zawalona ludźmi, widać, że miejsce jest popularne, ale udaje nam się usiąść przy barze
Następnie bierzemy nasze bagaże z samochodu i ruszamy się na miejsce noclegowe - do lasów nad uzdrowiskiem Lázni Jeseník.
W sumie nie szło się źle, w dodatku jest znacznie cieplej niż w poprzednią noc - mijany termometr wskazywał około 10 stopni. Przed północą docieramy do dużej i fajnej wiaty przy źródłu Priessnitza - Priessnitz Quelle (Priessnitzův pramen). Nawet nie trzeba rozstawiać namiotu, choć w środku spokojnie by się zmieścił.
Znam ją z ubiegłego roku, kiedy krążyłem po wielu okolicznych źródełkach i od razu wydawała się dobrym miejscem na nocleg. Samo źródło wyglądało wówczas tak:
Niewiele z niego leci, lecz na upartego można umyć zęby albo twarz. Co prawda do dezynfekcji jamy ustnej mieliśmy świetną bułgarską miętówkę, ale jednak co pasta to pasta
Planowaliśmy zrobić sobie obok ognisko. Potem w knajpach Andrzej stwierdził, że jemu się nie chce, po czym we wiacie ponownie nabrał ochoty. Z suchymi gałęziami też nie ma tu problemu, więc rozpalamy ten niewielki snop światła wśród kompletnej czerni.
Nieprzenikniona czarna ściana daje do myślenia mojemu zmysłowi słuchu - wydaje mi się, że ktoś nadchodzi, a to znowu, że słychać odgłosy jakieś imprezy... ale nic z tego - cisza, przerywana jedynie wiatrem. Noc wcześniej było słychać na Smrku ryczące jelenie, tutaj widać nie dotarły.
Sen był stanowczo krótki, bo do 6 rano... Nadal ciemno, ale z każdą minutą zaczyna się poszerzać pasmo szarości - wchodząc na szlak powrotny nie musimy już zapalać czołówek. Nad uzdrowiskiem już zupełnie jasno, pięknie widać Pradziad.
...i Zlaty Chlum, choć to wygląda bardziej na zachód słońca.
Po drodze ma dwa grupowe spotkania: najpierw w lesie kilka metrów od nas przechodzi stadko dzików, co najmniej trzy sztuki. Zatrzymujemy się, aby im się przyjrzeć i one też stają, wydając podejrzane chrząknięcia. Idziemy dalej, one też - na szczęście w przeciwną stronę Potem mija nas ze trzydziestu chłopa z jakiegoś rajdu - zaopatrzeni w mapy i kartki gnają gdzieś przed siebie. Na drzewach też widać oznaczenia - zdaje się, że jakaś "pradziadowa 100-ka", czy coś w tym stylu.
W uzdrowisku wsiadamy w autobus miejski - jedzie ledwo kilka minut, ale zaoszczędzamy pół godziny schodzenia w dół. Następnie musimy wejść w autokar dalekobieżny - wydaje się, że nie powinno być problemów, ale na dworcu czeka już dziki tłum. W większości polskojęzyczny, część osób wrzeszczy i zachowuje się tak, jakby pierwszy raz byli za granicą i w ogóle dziwowało się światu... Wbrew moim obawom udaje nam się wejść do środka, a nawet zająć miejsca siedzące. Ekipa głośnojęzyczna okazuje się być z Głuchołaz - na szczęście w środku trochę cichną, z kilkoma rozmawiamy, a nawet dostajemy po czymś słodkim do wypicia
Wysiadamy we wiosce Malá Morávka (Klein Mohrau); zmieniliśmy kraj na morawsko-śląski oraz góry z Rychlebów na Jeseníky.
Zarówno ta miejscowość, jak i osada Karlov pod Pradědem (Karlsdorf), tworzące jedną gminę, pełne są starych drewnianych i murowanych domów. Co chwila jest na czym oko zawiesić.
Ładne, lecz chciałoby się gdzieś usiąść przy kufelku... niestety - Karlov to typowa miejscowość narciarska, gdzie poza sezonem większość lokali zamknięta na głucho.
W końcu sprytne oko Eco wynajduje jakąś knajpkę - formalnie jeszcze jest zamknięta, ale właściciel już się tam krząta i sprzedaje nam piwo. A w środku - jak w słynnej restauracji w Rejviz.
W międzyczasie idealnie niebieskie niebo zaczyna zaludniać się chmurami... to spełnia się marzenie Inez, która narzekała, że czyste niebo jest nudne! Na razie jeszcze nie wygląda to źle...
Idziemy niespiesznie bardzo pokręconymi szlakami, spotykając coraz liczniejszych rowerzystów oraz grzybiarzy.
Na rozdrożu szlaków Mravencovka nagle pojawia się on - RobertJ!
Byliśmy w kontakcie już od wczoraj, wariat noc spędził na grani z aparatem a teraz wyszedł nam naprzeciwko. Co prawda trochę nie dogadaliśmy się którym szlakiem wchodzimy, ale jeszcze przyspieszył i dogonił nas właśnie tutaj Na dzień dobry informuje, że zaraz spieprzy się pogoda, bo idzie zły front z Austrii. I faktycznie - nie minął nawet kwadrans, a już zrobiło się niefajnie...
Co też można znaleźć przy ścieżce? Na przykład szczypce do miażdżenia jajek (powinny być wypróbowane na tych, co wykrakali złą pogodę ).
Przy ruinach chaty Alfredka robimy sobie dłuższy postój, bo gdzieś tam idzie do nas Michał. Chata, wybudowana jako Alfredhütte - dawny pałacyk myśliwski rodziny Harrachóv, spłonęła w Wielkanoc 2002 roku. Na niektórych znakach jeszcze jest wymieniona jak turistická chata.
Znalazłem informacje, że już kilka lat przed pożarem była zamknięta i zdewastowana, a właściciel dobrze ją ubezpieczył... trochę to przypomina historię Petrovej boudy z Karkonoszy.
Przerwa się przeciąga - Michała nie widać, więc wypijamy po domowym piwie przywiezionym przez Neskę. Temperatura spada.
W końcu decydujemy się iść dalej, tylko Andrzej zostaje czekając na Michała. Robert prowadzi nas koło wielkich mrowisk i drażni zwierzęta
Na główny grzbiet Jeseników wdrapujemy się zaskakująco szybko - przynajmniej ja spodziewałem się ostrego i męczącego podejścia. Pogoda rozwiewa nadzieję na wieczorną poprawę... cholera, mieć tyle czasu bezchmurne niebo, a podczas głównej atrakcji wyjazdu takie coś!
Przed zimnem chowamy się w schronie przy źródłu Jelení studánka. Fajna, choć ponoć często bywa tak oblegana, że nie można wbić się do środka na nocleg, jeśli człowiek przyjdzie zbyt późno.
Michał i Eco dochodzą do nas bardzo szybko, więc ekipa w komplecie. Komplecie niespodziewanym, bo spotkanie z Robertem i Michałem było nieplanowane i spontaniczne
(foto aparat Michała)
Siedzimy trochę w schronie kosztując swojskie napiwki, tymczasem RobertJ znajduje wyziębnięta i wystraszoną mysz.
Słodka, ale po odłożeniu na ziemię okazuje się, że mysz jednak była martwa Nie wiadomo czy po prostu zamarzła, czy dostała zawału serca podczas sesji zdjęciowej
Odcinek jesenickimi połoninami, jak nazwaliśmy odsłonięte tereny do Pradziada, miał być wisienką na torcie całego wypadu. Przyszło jednak zmierzyć się z dużym zachmurzeniem, silnym wiatrem, a w końcu mgłą. I tylko czasami gdzieś coś w tle zajaśniało, gdyż w dolinach zapewne pogoda nadal była piękna. Mijają nas też uczestnicy rajdu, których spotkaliśmy rankiem nad Jesenikiem.
Jeden z taktycznych postojów
Na Vysokiej holi (Hohe Heide) stoi domek krótkofalowców, słup graniczny Krzyżaków, Žerotínów z Velkich Losin oraz Hoffmanów z Janovic (a przy okazji też Moraw i czeskiego Śląska - to drugi najwyższy szczyt tych ziem) oraz podstawa niemieckiego radaru dalekiego zasięgu z II wojny światowej.
Na Petrovy kameny (Peterstein) nawet nie ma co wchodzić i to nie z powodu zakazu.
Wieża na Pradziadzie niewidoczna... schodzimy na asfalt koło hotelu Ovčárna (Schäferei).
Początkowo mieliśmy spać w schronisku Barborka, ale Robert zachęcał nas do chaty Sabinka przy dużym parkingu. Wchodzimy więc tam i rozsiadamy się. Najpierw miało być tylko jedno piwo, ale w końcu po rozmowie z właścicielem zdecydowaliśmy się na nocleg. Michał jeszcze zadzwonił do Barborki odwołać rezerwację, gdyby ktoś się o nas martwił (w co wątpię).
Miejscowy jagodowy likier
Sam obiekt nie jest zły... piwo co prawda wodniste, ale jedzenie znośne, ceny też umiarkowane. W pokoju na początku wali chłodem, lecz włączamy grzejnik i przed snem robi się przyjemnie. Obok znajduje się duża sala, w sam raz na jakiś zlot lub spotkanie biesiadne
Aha, Robert nie dał się namówić na nocleg, a późnym wieczorem jeszcze wracał do siebie do domu na rowerze (który ledwo znalazł rzuconym poprzedniej nocy w krzaki). Stanowczo wariat!
W niedzielę rano... piękna pogoda rzecz jasna!
Jaka szkoda, że nie mamy więcej czasu! Oprócz Michała jesteśmy jednak uzależnieni od komunikacji masowej, więc doliną Białej Opawy schodzimy do Karlovej Studánki (niem. Bad Karlsbrunn).
Jeśli ktoś szedł tym szlakiem to wie, że jest to trasa bardzo atrakcyjna - liczne mostki, drabinki, urwiska, wodospady, a do tego dzisiaj słońce tańczące po trawie i paprociach.
Szlakiem co prawda lepiej się wchodzi, niż schodzi, ale i w drugą stronę dajemy radę Im bliżej miejscowości tym więcej ludzi idzie z naprzeciwka... Wydaje się, że tam na dole co rusz przyjeżdżają autokary i wręcz wypluwają tłumy zachęcone ładną pogodą. I faktycznie grupy tutaj dominują, mało kto idzie samotnie lub we dwie osoby. Dla osób niekumatych na początku szlaku wywieszono kartkę, aby na pewno wiedziały gdzie idą.
Jakby i to do kogoś nie dotarło, to łopatologicznie rozrysowano cały przebieg szlaku. Może się nie pogubią.
Na asfalcie jeden wielki parking - dziesiątki zaparkowanych aut. W drugą stronę szła tylko nasza trójka i jakaś para. Cała reszta - wpieriod na Pradziad! Pomieszczą się tam?
Mkniemy przez Karlovą jednocześnie podziwiając architekturę uzdrowiska jak i szukając właściwego przystanku.
Po chwili nerwów odnajdujemy odpowiednią zatoczkę i czekamy na nasz autobus. Na szczęście tym razem przyjeżdża prawie pusty, więc podróż powrotną do Jesenika mamy cichą i komfortową...
A że godzina jeszcze młoda postanawiamy wejść na szybko na skałki Čertovy kameny (Harrichstein), nad wioską Česká Ves (niem. Böhmischdorf). To już Góry Opawskie (Zlatohorská vrchovina),, w sumie zespół kilku skał, mniejszych i większych.
Wejście na największe może przyprawić osoby z lękiem wysokości o skok ciśnienia Byłem jednak tu już kiedyś w styczniu, więc jestem przygotowany
Z góry rozciąga się ładny widok na okolicę - od częściowo zarośniętego Keprnika po jezioro Nyskie. Niebo jednak nie jest tak czyste jak w piątek (i dobrze ), więc i słońca nie ma tak dużo.
Jak widać na zdjęciach - niektórzy wchodzą na ostrożnie...
...a inni z uśmiechem na gębie
Pod skałami znajduje się restauracja, ale tam króluje stonka, samochody, a nawet autokar. Chcieliśmy zamówić po czosnkowej, lecz nie ma. W ogóle mało co jest, mimo, że dopiero godzina 14-ta... W dodatku sąsiedzi prowadzą tak idiotyczne rozmowy, że ciężko się skupić chociażby na rosole; dowiadujemy się m.in. o jednonogim Murzynie grającym tak pięknie w jednym z egipskich kurortów, że właśnie dla niego dojrzała blondynka chciałaby tam wrócić, a także o 19-latce, która dzięki wpadce w wieku 16 lat i posiadaniu kilkoro dzieci jest już dojrzała jak 30-latka a wygląda na 24 (albo coś w tym stylu)
Odcinek od dołu do skałek bez większych emocji, choć są tam trzy ciekawe miejsca:
- pomnik poświęcony leśniczemu Albinowi Reichelowi, który zmarł w tym miejscu na zawał podczas polowania w 1927 roku. Chciał sobie pozabijać, a tu kostucha postanowiła przyjść po niego.
- świeżo odnowione źródło Zapomenutý pramen, niegdyś nazywane imieniem Johanna Schrotha, założyciela uzdrowiska w Dolni Lipovej.
- a na samym dole most nad rzeką z 1933 roku, gdzie zachowały się dwujęzyczne tabliczki.
I tym sposobem zakończyliśmy czterodniowy wyjazd w czeskie Sudety Dla chętnych jeszcze galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... iernikiem#
Jako że jest trzeźwiutka, prowadzimy ją do hospudki z ośmioma kranami, którą poznaliśmy dzień wcześniej. Zawalona ludźmi, widać, że miejsce jest popularne, ale udaje nam się usiąść przy barze
Następnie bierzemy nasze bagaże z samochodu i ruszamy się na miejsce noclegowe - do lasów nad uzdrowiskiem Lázni Jeseník.
W sumie nie szło się źle, w dodatku jest znacznie cieplej niż w poprzednią noc - mijany termometr wskazywał około 10 stopni. Przed północą docieramy do dużej i fajnej wiaty przy źródłu Priessnitza - Priessnitz Quelle (Priessnitzův pramen). Nawet nie trzeba rozstawiać namiotu, choć w środku spokojnie by się zmieścił.
Znam ją z ubiegłego roku, kiedy krążyłem po wielu okolicznych źródełkach i od razu wydawała się dobrym miejscem na nocleg. Samo źródło wyglądało wówczas tak:
Niewiele z niego leci, lecz na upartego można umyć zęby albo twarz. Co prawda do dezynfekcji jamy ustnej mieliśmy świetną bułgarską miętówkę, ale jednak co pasta to pasta
Planowaliśmy zrobić sobie obok ognisko. Potem w knajpach Andrzej stwierdził, że jemu się nie chce, po czym we wiacie ponownie nabrał ochoty. Z suchymi gałęziami też nie ma tu problemu, więc rozpalamy ten niewielki snop światła wśród kompletnej czerni.
Nieprzenikniona czarna ściana daje do myślenia mojemu zmysłowi słuchu - wydaje mi się, że ktoś nadchodzi, a to znowu, że słychać odgłosy jakieś imprezy... ale nic z tego - cisza, przerywana jedynie wiatrem. Noc wcześniej było słychać na Smrku ryczące jelenie, tutaj widać nie dotarły.
Sen był stanowczo krótki, bo do 6 rano... Nadal ciemno, ale z każdą minutą zaczyna się poszerzać pasmo szarości - wchodząc na szlak powrotny nie musimy już zapalać czołówek. Nad uzdrowiskiem już zupełnie jasno, pięknie widać Pradziad.
...i Zlaty Chlum, choć to wygląda bardziej na zachód słońca.
Po drodze ma dwa grupowe spotkania: najpierw w lesie kilka metrów od nas przechodzi stadko dzików, co najmniej trzy sztuki. Zatrzymujemy się, aby im się przyjrzeć i one też stają, wydając podejrzane chrząknięcia. Idziemy dalej, one też - na szczęście w przeciwną stronę Potem mija nas ze trzydziestu chłopa z jakiegoś rajdu - zaopatrzeni w mapy i kartki gnają gdzieś przed siebie. Na drzewach też widać oznaczenia - zdaje się, że jakaś "pradziadowa 100-ka", czy coś w tym stylu.
W uzdrowisku wsiadamy w autobus miejski - jedzie ledwo kilka minut, ale zaoszczędzamy pół godziny schodzenia w dół. Następnie musimy wejść w autokar dalekobieżny - wydaje się, że nie powinno być problemów, ale na dworcu czeka już dziki tłum. W większości polskojęzyczny, część osób wrzeszczy i zachowuje się tak, jakby pierwszy raz byli za granicą i w ogóle dziwowało się światu... Wbrew moim obawom udaje nam się wejść do środka, a nawet zająć miejsca siedzące. Ekipa głośnojęzyczna okazuje się być z Głuchołaz - na szczęście w środku trochę cichną, z kilkoma rozmawiamy, a nawet dostajemy po czymś słodkim do wypicia
Wysiadamy we wiosce Malá Morávka (Klein Mohrau); zmieniliśmy kraj na morawsko-śląski oraz góry z Rychlebów na Jeseníky.
Zarówno ta miejscowość, jak i osada Karlov pod Pradědem (Karlsdorf), tworzące jedną gminę, pełne są starych drewnianych i murowanych domów. Co chwila jest na czym oko zawiesić.
Ładne, lecz chciałoby się gdzieś usiąść przy kufelku... niestety - Karlov to typowa miejscowość narciarska, gdzie poza sezonem większość lokali zamknięta na głucho.
W końcu sprytne oko Eco wynajduje jakąś knajpkę - formalnie jeszcze jest zamknięta, ale właściciel już się tam krząta i sprzedaje nam piwo. A w środku - jak w słynnej restauracji w Rejviz.
W międzyczasie idealnie niebieskie niebo zaczyna zaludniać się chmurami... to spełnia się marzenie Inez, która narzekała, że czyste niebo jest nudne! Na razie jeszcze nie wygląda to źle...
Idziemy niespiesznie bardzo pokręconymi szlakami, spotykając coraz liczniejszych rowerzystów oraz grzybiarzy.
Na rozdrożu szlaków Mravencovka nagle pojawia się on - RobertJ!
Byliśmy w kontakcie już od wczoraj, wariat noc spędził na grani z aparatem a teraz wyszedł nam naprzeciwko. Co prawda trochę nie dogadaliśmy się którym szlakiem wchodzimy, ale jeszcze przyspieszył i dogonił nas właśnie tutaj Na dzień dobry informuje, że zaraz spieprzy się pogoda, bo idzie zły front z Austrii. I faktycznie - nie minął nawet kwadrans, a już zrobiło się niefajnie...
Co też można znaleźć przy ścieżce? Na przykład szczypce do miażdżenia jajek (powinny być wypróbowane na tych, co wykrakali złą pogodę ).
Przy ruinach chaty Alfredka robimy sobie dłuższy postój, bo gdzieś tam idzie do nas Michał. Chata, wybudowana jako Alfredhütte - dawny pałacyk myśliwski rodziny Harrachóv, spłonęła w Wielkanoc 2002 roku. Na niektórych znakach jeszcze jest wymieniona jak turistická chata.
Znalazłem informacje, że już kilka lat przed pożarem była zamknięta i zdewastowana, a właściciel dobrze ją ubezpieczył... trochę to przypomina historię Petrovej boudy z Karkonoszy.
Przerwa się przeciąga - Michała nie widać, więc wypijamy po domowym piwie przywiezionym przez Neskę. Temperatura spada.
W końcu decydujemy się iść dalej, tylko Andrzej zostaje czekając na Michała. Robert prowadzi nas koło wielkich mrowisk i drażni zwierzęta
Na główny grzbiet Jeseników wdrapujemy się zaskakująco szybko - przynajmniej ja spodziewałem się ostrego i męczącego podejścia. Pogoda rozwiewa nadzieję na wieczorną poprawę... cholera, mieć tyle czasu bezchmurne niebo, a podczas głównej atrakcji wyjazdu takie coś!
Przed zimnem chowamy się w schronie przy źródłu Jelení studánka. Fajna, choć ponoć często bywa tak oblegana, że nie można wbić się do środka na nocleg, jeśli człowiek przyjdzie zbyt późno.
Michał i Eco dochodzą do nas bardzo szybko, więc ekipa w komplecie. Komplecie niespodziewanym, bo spotkanie z Robertem i Michałem było nieplanowane i spontaniczne
(foto aparat Michała)
Siedzimy trochę w schronie kosztując swojskie napiwki, tymczasem RobertJ znajduje wyziębnięta i wystraszoną mysz.
Słodka, ale po odłożeniu na ziemię okazuje się, że mysz jednak była martwa Nie wiadomo czy po prostu zamarzła, czy dostała zawału serca podczas sesji zdjęciowej
Odcinek jesenickimi połoninami, jak nazwaliśmy odsłonięte tereny do Pradziada, miał być wisienką na torcie całego wypadu. Przyszło jednak zmierzyć się z dużym zachmurzeniem, silnym wiatrem, a w końcu mgłą. I tylko czasami gdzieś coś w tle zajaśniało, gdyż w dolinach zapewne pogoda nadal była piękna. Mijają nas też uczestnicy rajdu, których spotkaliśmy rankiem nad Jesenikiem.
Jeden z taktycznych postojów
Na Vysokiej holi (Hohe Heide) stoi domek krótkofalowców, słup graniczny Krzyżaków, Žerotínów z Velkich Losin oraz Hoffmanów z Janovic (a przy okazji też Moraw i czeskiego Śląska - to drugi najwyższy szczyt tych ziem) oraz podstawa niemieckiego radaru dalekiego zasięgu z II wojny światowej.
Na Petrovy kameny (Peterstein) nawet nie ma co wchodzić i to nie z powodu zakazu.
Wieża na Pradziadzie niewidoczna... schodzimy na asfalt koło hotelu Ovčárna (Schäferei).
Początkowo mieliśmy spać w schronisku Barborka, ale Robert zachęcał nas do chaty Sabinka przy dużym parkingu. Wchodzimy więc tam i rozsiadamy się. Najpierw miało być tylko jedno piwo, ale w końcu po rozmowie z właścicielem zdecydowaliśmy się na nocleg. Michał jeszcze zadzwonił do Barborki odwołać rezerwację, gdyby ktoś się o nas martwił (w co wątpię).
Miejscowy jagodowy likier
Sam obiekt nie jest zły... piwo co prawda wodniste, ale jedzenie znośne, ceny też umiarkowane. W pokoju na początku wali chłodem, lecz włączamy grzejnik i przed snem robi się przyjemnie. Obok znajduje się duża sala, w sam raz na jakiś zlot lub spotkanie biesiadne
Aha, Robert nie dał się namówić na nocleg, a późnym wieczorem jeszcze wracał do siebie do domu na rowerze (który ledwo znalazł rzuconym poprzedniej nocy w krzaki). Stanowczo wariat!
W niedzielę rano... piękna pogoda rzecz jasna!
Jaka szkoda, że nie mamy więcej czasu! Oprócz Michała jesteśmy jednak uzależnieni od komunikacji masowej, więc doliną Białej Opawy schodzimy do Karlovej Studánki (niem. Bad Karlsbrunn).
Jeśli ktoś szedł tym szlakiem to wie, że jest to trasa bardzo atrakcyjna - liczne mostki, drabinki, urwiska, wodospady, a do tego dzisiaj słońce tańczące po trawie i paprociach.
Szlakiem co prawda lepiej się wchodzi, niż schodzi, ale i w drugą stronę dajemy radę Im bliżej miejscowości tym więcej ludzi idzie z naprzeciwka... Wydaje się, że tam na dole co rusz przyjeżdżają autokary i wręcz wypluwają tłumy zachęcone ładną pogodą. I faktycznie grupy tutaj dominują, mało kto idzie samotnie lub we dwie osoby. Dla osób niekumatych na początku szlaku wywieszono kartkę, aby na pewno wiedziały gdzie idą.
Jakby i to do kogoś nie dotarło, to łopatologicznie rozrysowano cały przebieg szlaku. Może się nie pogubią.
Na asfalcie jeden wielki parking - dziesiątki zaparkowanych aut. W drugą stronę szła tylko nasza trójka i jakaś para. Cała reszta - wpieriod na Pradziad! Pomieszczą się tam?
Mkniemy przez Karlovą jednocześnie podziwiając architekturę uzdrowiska jak i szukając właściwego przystanku.
Po chwili nerwów odnajdujemy odpowiednią zatoczkę i czekamy na nasz autobus. Na szczęście tym razem przyjeżdża prawie pusty, więc podróż powrotną do Jesenika mamy cichą i komfortową...
A że godzina jeszcze młoda postanawiamy wejść na szybko na skałki Čertovy kameny (Harrichstein), nad wioską Česká Ves (niem. Böhmischdorf). To już Góry Opawskie (Zlatohorská vrchovina),, w sumie zespół kilku skał, mniejszych i większych.
Wejście na największe może przyprawić osoby z lękiem wysokości o skok ciśnienia Byłem jednak tu już kiedyś w styczniu, więc jestem przygotowany
Z góry rozciąga się ładny widok na okolicę - od częściowo zarośniętego Keprnika po jezioro Nyskie. Niebo jednak nie jest tak czyste jak w piątek (i dobrze ), więc i słońca nie ma tak dużo.
Jak widać na zdjęciach - niektórzy wchodzą na ostrożnie...
...a inni z uśmiechem na gębie
Pod skałami znajduje się restauracja, ale tam króluje stonka, samochody, a nawet autokar. Chcieliśmy zamówić po czosnkowej, lecz nie ma. W ogóle mało co jest, mimo, że dopiero godzina 14-ta... W dodatku sąsiedzi prowadzą tak idiotyczne rozmowy, że ciężko się skupić chociażby na rosole; dowiadujemy się m.in. o jednonogim Murzynie grającym tak pięknie w jednym z egipskich kurortów, że właśnie dla niego dojrzała blondynka chciałaby tam wrócić, a także o 19-latce, która dzięki wpadce w wieku 16 lat i posiadaniu kilkoro dzieci jest już dojrzała jak 30-latka a wygląda na 24 (albo coś w tym stylu)
Odcinek od dołu do skałek bez większych emocji, choć są tam trzy ciekawe miejsca:
- pomnik poświęcony leśniczemu Albinowi Reichelowi, który zmarł w tym miejscu na zawał podczas polowania w 1927 roku. Chciał sobie pozabijać, a tu kostucha postanowiła przyjść po niego.
- świeżo odnowione źródło Zapomenutý pramen, niegdyś nazywane imieniem Johanna Schrotha, założyciela uzdrowiska w Dolni Lipovej.
- a na samym dole most nad rzeką z 1933 roku, gdzie zachowały się dwujęzyczne tabliczki.
I tym sposobem zakończyliśmy czterodniowy wyjazd w czeskie Sudety Dla chętnych jeszcze galeria:
https://picasaweb.google.com/1103445063 ... iernikiem#
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 19:16 przez Pudelek, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:niezłe kuriozum! Linia jest zamknięta od lipca, obecnie mamy październik i oni nie byli w stanie jej skontrolować aby uruchomić ponownie?.
Nie mogli, bo firma która miała remontować linię o rezygnacji poinformowala pod koniec września albo na początku października. Pociągi chyba maja szansę wrócić na trasę przy zmianie rozkładu jazdy w grudniu.
Piotrek pisze:A jednak nie tylko u nas takie czary mary są możliwe
Dlatego nie ma co demonizować polskich warunków, bo tak samo dzieje się w wielu innych miejscach.
Cóż Moja ostatnia wiadomość do Panów przed wyjazdem brzmiała mniej więcej "Bawcie się dobrze, bo jak ja przybędę, to będziecie się bawili już tylko źle." Obietnica jest obietnicą! Trzeba było ją spełnić!
Nie byłam żądna chmur, tylko obłoczków Nadal twierdzę, że to Robert zesłał na nas licho! W dodatku ma dużą moc sprawczą, bo zajęło mu to zaledwie kilka minut!
Żeby nie było zupełnie bez tradycji wyjazdowych, skoro pogoda się nie utrzymała (ale to też dlatego, że był jeszcze Pudelek, Eco i Michał - jedna Neska nic nie zrobi!), to przynajmniej się przewróciłam i dosyć konkretnie rozbiłam kolano, a spodnie nadawały się do wyrzucenia, co też uczyniłam w Opolu Panowie bardzo się martwili... tym, że przeze mnie mogliby nie zdążyć na autobus
Warto też docenić moje poświęcenie i 16 godzin spędzonych w drodze, aby chwilę pobyć w Sudetach
Poza tym... czyż to nie jest piękne?!
Robercie! Ale ja przyjechałam w piątek o 21.00. Wtedy miałeś cudowną pogodę!
Nie byłam żądna chmur, tylko obłoczków Nadal twierdzę, że to Robert zesłał na nas licho! W dodatku ma dużą moc sprawczą, bo zajęło mu to zaledwie kilka minut!
Żeby nie było zupełnie bez tradycji wyjazdowych, skoro pogoda się nie utrzymała (ale to też dlatego, że był jeszcze Pudelek, Eco i Michał - jedna Neska nic nie zrobi!), to przynajmniej się przewróciłam i dosyć konkretnie rozbiłam kolano, a spodnie nadawały się do wyrzucenia, co też uczyniłam w Opolu Panowie bardzo się martwili... tym, że przeze mnie mogliby nie zdążyć na autobus
Warto też docenić moje poświęcenie i 16 godzin spędzonych w drodze, aby chwilę pobyć w Sudetach
Poza tym... czyż to nie jest piękne?!
Ej no ! Pogodę miałem tam u góry rewelacyjną do czasu..., do czasu aż nie przyjechałaś !
Robercie! Ale ja przyjechałam w piątek o 21.00. Wtedy miałeś cudowną pogodę!
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 21:24 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Pudelek pisze:ale przez to wszystko bidula musiała czekać na strasznym, pustym dworcu
a co- wolalaby zeby byl pelen uchodzcow?
Co prawda do dezynfekcji jamy ustnej mieliśmy świetną bułgarską miętówkę, ale jednak co pasta to pasta
mietowka? to zupelnie jak pasta zębowa!
Sen był stanowczo krótki, bo do 6 rano...
co was natchnelo aby wstawac w srodku nocy?
Słodka, ale po odłożeniu na ziemię okazuje się, że mysz jednak była martwa Nie wiadomo czy po prostu zamarzła, czy dostała zawału serca podczas sesji zdjęciowej
biedna mysz!
Wejście na największe może przyprawić osoby z lękiem wysokości o skok ciśnienia
pomimo barierek?
Pudel - moze ty mi to wytlumaczysz- po co ludzie zamazuja w relacjach numery rejestracyjne aut? bo widze ze to dosc popularny proceder...
Ostatnio zmieniony 2015-10-09, 22:21 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 114 gości