TYTUŁEM WSTĘPU
Pomysł tego wyjazdu narodził się rok temu. Na początku sierpnia poznałem Tomka. Razem weszliśmy na Durny Szczyt. Kilka tygodni później Tomek pojechał w Wysokie Taury. Podjął wówczas próbę wejścia na Grossglocknera (3798 m n.p.m.). Próba ta zakończyła się niepowodzeniem. Tomek dotarł do Kleinglocknera i zawrócił. Postanowił tam wrócić rok później. Jedną z pierwszych osób, której zaproponował wyjazd byłem ja. Ostatecznie pojechaliśmy w czteroosobowym składzie, który miał już okazję działać wspólnie w Tatrach. Dołączyli do nas Ewa i Grzesiek. W sobotę (22.08.2015) zameldowaliśmy się więc w domu Tomka w Katowicach. Stamtąd wyruszyliśmy do Kals am Grossglockner.
23-25.08.2015 Z DESZCZU POD RYNNĘ
Po całonocnej podróży dotarliśmy do Kals. W biurze przewodników sprawdziliśmy prognozę pogody. To samo zrobiliśmy wcześniej, gdy na jednej ze stacji benzynowych udało nam się złapać darmowe wi-fi. Od naszego wyjazdu nic się nie zmieniło. Prognozy były sprzeczne ale dawały cień szansy na okienko pogodowe w poniedziałek. Postanowiliśmy więc zaatakować szczyt już w pierwszych dwóch dniach pobytu. Dotarliśmy na parking przy Lucknerhause. Tam szybko się przepakowaliśmy i ruszyliśmy w górę. Naszym celem na ten dzień było położone na wysokości 3454 m n.p.m. schronisko Erzherzog Johann Hütte. Niski poziom chmur sprawił, że widoków mieliśmy niewiele. Po dotarciu do Stüdlhütte znów złapaliśmy darmowe wi-fi i sprawdziliśmy pogodę. Nic się nie zmieniło. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Widoczność była coraz gorsza. Dotarliśmy do Lodowca Ködnitzkees. Przedzieraliśmy się przez niego w mokrym śniegu. Na końcu czekała nas jeszcze przeprawa nad szczeliną brzeżną lodowca. Aby ją pokonać zrobiono drewniany mostek. Z opowiadań Tomka dowiedzieliśmy się, że jeszcze rok temu go nie było a lodowiec opierał się o skały. Po pokonaniu tegoż mostku weszliśmy w skały i zaczęliśmy wspinaczkę ubezpieczonym w niektórych miejscach stalowymi linami i klamrami skalnym grzbietem. W końcu dotarliśmy do schroniska. Spędziliśmy tam noc.
Kolejny dzień przywitał nas załamaniem pogody. Widoczność była jeszcze gorsza niż dzień wcześniej, wiał silny i mroźny wiatr a z nieba leciały zmrożone krople deszczu. Nie pozostało nam nic innego jak zejść na dół.
Po zejściu wróciliśmy do Kals i rozbiliśmy namioty na tamtejszym kampingu. Niestety prognozy na kolejny dzień nie pozostawiały złudzeń i jak się później okazało sprawdziły się w stu procentach. Szczególnie dokładna okazała się lokalna prognoza. Odtąd to głównie na niej opieraliśmy się aby cokolwiek zaplanować. Dzień spędziliśmy na kampingu. Mimo fatalnej aury z optymizmem podchodziliśmy do kolejnych dni. Według prognozy od środy przez kilka dni czekało nas okienko pogodowe. Ewa i Grzesiek zrezygnowali z ponownej próby wejścia na Grossglocknera. Tomek i ja postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Po wykonaniu telefonów do schronisk okazało się, że nie ma wolnych miejsc. W tej sytuacji postanowiliśmy zrobić to co mnie już wcześniej chodziło po głowie. Zaplanowaliśmy aby wejść na szczyt i wrócić na parking w ciągu jednego dnia.
26.08.2015 GROSSGLOCKNER
Tego dnia obudziły nas nastawione na 2:45 budziki. Zrobiliśmy sobie kawę do termosów i ruszyliśmy pod Lucknerhause. Zaletą jazdy o tej porze było to, że nie musieliśmy płacić 10 euro za dojazd do parkingu. W ciemnościach ruszyliśmy w górę. Towarzyszyły nam zarysy gór oraz rozgwieżdżone niebo. Rozwidniać zaczęło się dopiero podczas podejścia do Stüdlhütte. Tym razem pogoda dopisała i mogliśmy podziwiać wznoszące się dookoła szczyty. Po dotarciu do lodowca mogliśmy już przez całą drogę podziwiać nasz cel. Lodowiec tym razem był zmrożony i dzięki temu po założeniu raków szło nam się o wiele lepiej niż poprzednio. Po raz kolejny pokonaliśmy mostek nad szczeliną brzeżną i wspinaliśmy się po skałach w kierunku schroniska. W końcu dotarliśmy pod schronisko i zrobiliśmy sobie krótką przerwę. Korzystając z pięknej pogody zrobiliśmy zdjęcia wszystkiego co nas dookoła otaczało. Oczywiście były też nasze zdjęcia z Grossglocknerem w tle. W końcu ruszyliśmy w górę. Słońce szybko dało się nam we znaki. Było gorąco więc trzeba było zmniejszyć ilość odzieży na sobie. Śnieg zrobił się miękki i mokry. W takich warunkach dotarliśmy do żlebu wyprowadzającego na grań. Jego górna część zaskoczyła nas brakiem śniegu. Przed nami były tylko skały. Wspięliśmy się przez mocno pochyloną płytę. Najpierw ja później Tomek. Weszliśmy na grań na której zastaliśmy tylko śladowe ilości śniegu. Przeszliśmy granią na Kleinglocknera skąd zeszliśmy na wąską przełęcz między dwoma wierzchołkami. Stamtąd ruszyliśmy na główny wierzchołek. O godzinie 12:05 oboje stanęliśmy na szczycie Grossglocknera. Wielki Dzwonnik był nasz. Pogoda nadal trzymała, choć poniżej nas chmury przykrywały cześć panoramy. Na szczycie spędziliśmy około 1,5 godziny. Skorzystaliśmy z tego, że byliśmy tam między jedną a drugą falą zdobywców dzięki czemu na szczycie było niewiele osób. Podczas zejścia trafiliśmy jednak na korek. Na szczyt nadciągała druga fala. W jednym miejscu utknęliśmy na blisko 20 minut. Wszystko przez zator spowodowany mijaniem się. W końcu jednak zeszliśmy do schroniska i po krótkim odpoczynku zaczęliśmy schodzić na lodowiec. Po zejściu na lodowiec odkryłem, że znów dopisało mi szczęście. Po przejściu drewnianego mostku nie mogłem znaleźć aparatu. Okazało się, że pokrowiec z aparatem wypiął mi się i podczas spadania zawiesił się rzepem o pasek uprzęży. Mało więc brakowało a straciłbym aparat i wszystkie zdjęcia. Z lodowca ruszyliśmy w kierunku Stüdlhütte. Stamtąd zeszliśmy do Lucknerhütte gdzie uczciliśmy nasz sukces lokalnym piwem popijanym na ławeczce z widokiem na Grossglocknera. W końcu ruszyliśmy na dół. Po około 16 godzinach wróciliśmy na parking i pojechaliśmy na kamping.
27.08.2015 BLAUSPITZE
Po akcji na Grossglocknerze Tomek postanowił kolejny dzień poświęcić na reset. Ja postanowiłem wykorzystać piękną pogodę i wejść na jeden z pobliskich szczytów - Blauspitze (2575 m n.p.m.) Szczyt, na którym Ewa i Grzesiek byli dzień wcześniej. Tego dnia udało mi się jednak porządnie pospać. Wstałem dopiero około 9. Wypiłem kawę, zjadłem śniadanie i około 10 wyruszyłem na szlak. Już na początku zostałem wprowadzony w błąd przez dwoje Austriaków, przez co nadłożyłem drogi. Z drugiej strony dzięki temu miałem bardziej widokową trasę. Zamiast pójść ścieżką, która okazała się później najkrótszym szlakiem (ach te austriackie oznaczenia szlaków... czasami pozostawiają wiele do życzenia) poszedłem szeroką, szutrową drogą. Widoki jakie mnie otaczały wynagrodziły mi jednak trudy nadłożonej drogi. Sięgałem dość często po aparat. Podczas jednej z sesji fotograficznej (robiłem sobie fotkę z Grossglocknerem w tle, ustawiając aparat na jednym ze słupków) odkryłem, że mam prawie rozładowaną baterię. Byłem dopiero w połowie drogi a jak na złość telefon zostawiłem na kampingu. Pojawiła się więc myśl, że nie będę mógł zrobić żadnego zdjęcia na szczycie. Postanowiłem więc, że do wejścia na szczyt nie będę robił zdjęć. Ruszyłem dalej. Cały czas drogą i co chwilę odkrywałem, że w dół odchodzi szlak przecinający drogę. W końcu dotarłem do górnej stacji kolejki. Jest to swego rodzaju ciekawostka. Kolejka kursuje tylko raz w tygodniu... w środy. Ponieważ był czwartek budynek był zamknięty. Ruszyłem więc w górę w kierunku grani. Następnie granią ruszyłem w kierunku szczytu. W ten sposób dotarłem na wierzchołek szczytu, którego nazwę poznałem dopiero na kampingu. Stojąc w tym miejscu byłem zaskoczony bo mój cel był niżej. Okazało się, że był to o dwa metry wyższy Weisser Knopf. Ponieważ dookoła roztaczał się piękny widok postanowiłem sięgnąć po aparat i zrobić tyle zdjęć na ile pozwoli mi bateria. Udało się sfotografować wszystko dookoła. Ruszyłem w kierunku Blauspitze i po kilku minutach dotarłem na ten szczyt. Teraz mogłem już zobaczyć z bliska krzyż, który tak bardzo rzucał się w oczy z kampingu. Zrobiłem kilka zdjęć, w tym także sobie na tle krzyża i znalazłem książkę wpisów i pieczątkę ukryte za żelaznymi drzwiczkami. Wpisałem się do książki a pieczątkę odbiłem na kartce pocztowej, która towarzyszyła mi przez cały czas i służyła do zbierania pieczątek w kolejnych schroniskach. Zszedłem innym wariantem, który prowadził z drugiej strony kopuły szczytowej ale zataczając koło sprowadzał z powrotem na szutrową drogę. Przy zejściu jednak porzuciłem drogę i zszedłem już krótszym wariantem szlaku. Cała trasa zajęła mi 4 godziny i 45 minut.
28-29.08.2015 GROSSVENEDIGER
Ostatnie dwa dni akcji górskiej poświęciliśmy na wejście na Grossvenediger (Wielki Wenecki, 3674 m n.p.m.). W komplecie a więc w czteroosobowym składzie dojechaliśmy na parking w Dolinie Dorfertal. Pierwszego dnia naszym celem było położone na wysokości 2962 m. n.p.m. schronisko Defreggerhaus. Ruszyliśmy zatem przez dolinę. Muszę w tym miejscu przyznać, że przejście przez tą dolinę było dla mnie mimo długości trasy prawdziwą przyjemnością. Jest to bowiem niezwykle malownicza dolina oferująca nam wraz ze zdobywaną wysokością coraz piękniejsze widoki. Piękno doliny trochę zakłóca znajdujący się tu i dobrze widoczny ze szlaku kamieniołom. Pierwszy dłuższy odpoczynek mieliśmy na wznoszącym się ponad szlakiem wzniesieniu na którym znajduje się krzyż z tablicą poświęconą Josephowi Ratzingerowi. Następny dłuższy postój zrobiliśmy sobie przy położonym na wysokości 2121 m n.p.m. Johannishütte. Tu też znaleźliśmy kolejną atrakcję. Na wzniesieniu koło schroniska jest ogromna igła do trawy z wpiętym w nią ogromnym karabinkiem. Oczywiście nie obyło się bez sesji zdjęciowej. Za schroniskiem porzuciliśmy szeroką drogę i już typowym, górskim szlakiem zaczęliśmy piąć się w górę. Na wysokości około 2600 m. n.p.m. spotkaliśmy pasące się tam krowy. Widok ten był dla mnie dość niezwykły choć pewnie to alpejska norma. Ja jednak spotkałem się z tym po raz pierwszy. Gdy byłem na Mont Blanc takich atrakcji nie było. Wkrótce po minięciu stada zobaczyłem schronisko. Widok był jednak demotywujący. Było wysoko i daleko. Coś jak widok Terinki wysoko na progu podczas wędrówki przez Dolinę Małej Zimnej Wody w Tatrach. Po kilkudziesięciu minutach dotarłem do schroniska. Około pół godziny po mnie dotarł Tomek. Ewa i Grzesiek po kolejnych trzydziestu minutach. Załatwiliśmy sprawę noclegu, zjedliśmy kolację i poszedłem na spacer w górę. Dotarłem w pobliże lodowca, którym mieliśmy iść następnego dnia. Pogoda dopisała więc nacieszyłem oczy widokami. Zrobiłem kilka zdjęć i zszedłem do schroniska. Tam zastaliśmy zachód słońca. Zbyt wysokie góry otaczające nas dookoła nie pozwoliły jednak na podziwianie chowającej się za horyzontem tarczy słonecznej.
Podobnie było ze wschodem słońca następnego dnia. Rano ruszyliśmy w górę i dotarliśmy do lodowca Inneres Mullwitzkees. Tam założyliśmy raki i związaliśmy się liną. Lodowiec przecinały liczne szczeliny, które udawało się ominąć. Jedynie w jednym miejscu musieliśmy zrobić duży krok aby przejść nad szczeliną. W innym miejscu emocji też nie brakowało ponieważ przechodziliśmy pomiędzy dwoma szczelinami oddzielonymi wąskim przejściem. Przejście lodowca okazało się dość mozolne. Z jednej strony było to spowodowane tym, że szło tamtędy wiele zespołów. Z drugiej strony tym, że tego dnia słońce dawało się ostro we znaki. Na szczyt dotarliśmy w komplecie. W przeciwieństwie do tego co było na lodowcu na szczycie zastaliśmy silny, mroźny wiatr. Pogoda jednak nadal nas rozpieszczała. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Dookoła otaczało nas aż po sam horyzont morze szczytów. Wspaniale prezentował się z tego miejsca Grossglockner. Na szczycie spędziliśmy około godzinę. W końcu zaczęliśmy schodzić w dół. Podczas zejścia naszą uwagę przykuli ludzie idący na szczyt od północy. A właściwie droga, którą szli. Nad ogromną szczeliną zobaczyliśmy rozciągnięte cztery połączone ze sobą metalowe drabinki. Trochę w tym momencie żałowałem, że nie jest to nasza droga. Chętnie przeszedłbym się po tym "moście". My jednak wróciliśmy tą samą drogą. Słońce, które cały czas grzało sprawiło, że na lodowcu pojawiły się kolejne szczeliny. Tym razem zamiast jednej musieliśmy przekroczyć przez cztery szczeliny. Udało się jednak bezpiecznie zejść z lodowca. Wróciliśmy do schroniska i tam najpierw przygotowaliśmy sobie coś do jedzenia a następnie spakowaliśmy się i zaczęliśmy schodzić. Kolejny odpoczynek zrobiliśmy sobie w schronisku na 2121 m. Stamtąd ruszyliśmy wraz z Ewą i Grześkiem na dół. Tomek został tam chwilę dłużej. Po kilkunastu minutach spotkała nas niespodzianka. Zatrzymał się samochód i austriacki kierowca kazał nam wskoczyć na pakę. W ten niecodzienny sposób wróciliśmy na parking. Emocji podczas jazdy jednak nie brakowało. Tak się złożyło, że siedziałem przy burcie po przepaścistej stronie drogi. Szczęśliwie jednak dotarliśmy na parking gdzie poczekaliśmy na Tomka, który dotarł tam około 40 minut po nas.
ZAKOŃCZENIE
Po nocy spędzonej na kampingu wracaliśmy do Polski. Znów dopisało nam szczęście. Podczas przejazdu przez jedną z miejscowości okazało się, że o 11:00 zamykają tam drogę z powodu wyścigu kolarskiego. My dotarliśmy tam o 10:58 dzięki czemu udało nam się w ostatniej chwili przejechać. W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze Salzburg i zrobiliśmy sobie małą, godzinną wycieczkę po tym mieście. Kolejny dłuższy postój mieliśmy już w Czechach. Pod wieczór dotarliśmy do Katowic. Stąd każdy wracał już do swojego domu. To był bardzo udany wyjazd w Alpy.
Dzwonnik Wenecki
- Leszek Tatry
- Posty: 226
- Rejestracja: 2014-11-17, 19:46
Dzwonnik Wenecki
Ostatnio zmieniony 2015-09-19, 11:40 przez Leszek Tatry, łącznie zmieniany 5 razy.
"... Wspinanie kojarzy mi się nie tyle ze stawaniem na szczycie, co ze spoglądaniem na drugą stronę. Bo zawsze masz przed sobą nowe horyzonty, ku którym zmierzasz..." (Chris Bonington)
https://www.facebook.com/leszek.tatry
https://www.facebook.com/leszek.tatry
Re: Dzwonnik Wenecki
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
- Leszek Tatry
- Posty: 226
- Rejestracja: 2014-11-17, 19:46
Re: Dzwonnik Wenecki
Ten hak z karabinkiem to chyba spod Triglava?
"... Wspinanie kojarzy mi się nie tyle ze stawaniem na szczycie, co ze spoglądaniem na drugą stronę. Bo zawsze masz przed sobą nowe horyzonty, ku którym zmierzasz..." (Chris Bonington)
https://www.facebook.com/leszek.tatry
https://www.facebook.com/leszek.tatry
- Leszek Tatry
- Posty: 226
- Rejestracja: 2014-11-17, 19:46
buba pisze:Fajne te pomniki karabinkow! Hustaja sie?
Jak najbardziej. Można sobie huśtawkę z tego zrobić
"... Wspinanie kojarzy mi się nie tyle ze stawaniem na szczycie, co ze spoglądaniem na drugą stronę. Bo zawsze masz przed sobą nowe horyzonty, ku którym zmierzasz..." (Chris Bonington)
https://www.facebook.com/leszek.tatry
https://www.facebook.com/leszek.tatry
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 17 gości